Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
16 osób interesuje się tą książką
Jonah Bodine, trener personalny, pojawił się w Bootleg Springs kilka dni po pogrzebie ojca, kiedy się dowiedział, że ma czwórkę przyrodniego rodzeństwa. Został bardzo dobrze przyjęty przez miasteczkową społeczność, mimo że jego zmarły ojciec był głównym podejrzanym w nierozwiązanej od lat sprawie Callie Kendall. Jonah zamieszkał w niedużej chatce nad jeziorem. Przez pewien czas mieszkał sam, aż któregoś dnia jego przyrodnia siostra sprawiła mu niespodziankę - współlokatorkę.
Shelby Thompson, urocza nerdka, wychowywała się w Charlotte. Twierdziła, że przyjechała do Bootleg Springs, aby zebrać materiały do napisania rozprawy doktorskiej z socjologii. Potrzebowała mieszkania. Z pomocą przyszła Scarlett Bodine i zakwaterowała ją w chatce nad jeziorem. Tej samej, w której mieszkał Jonah. Sytuacja stała się niezręczna, gdyż Shelby przyjechała do miasteczka nie tylko z powodu doktoratu. A dodatkową komplikacją był sam Jonah, a raczej to, jak bardzo ten seksowny i przystojny mężczyzna podobał się Shelby.
W małych miasteczkach ludzie wiedzą o sobie wszystko, ale Bootleg Springs miało swoje sekrety. Podobnie jak Shelby, która powoli odkrywała tajemnicę Callie Kendall. Postępy w tym małym śledztwie sprawiły, że z mroków przeszłości powróciły jej własne demony. Shelby znalazła się w prawdziwym niebezpieczeństwie. A niezobowiązujący romans z Jonahem okazał się czymś innym niż wakacyjną zabawą...
Niebezpieczeństwo zaczęło być realne. Bardzo realne. A jego uczucie?
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 435
Lucy Score, Claire Kingsley
Gin Fling
Tajemnicze miasteczko Bootleg Springs
Przekład: Krzysztof Sawka
Tytuł oryginału: Gin Fling (Bootleg Springs #5)
Tłumaczenie: Krzysztof Sawka
ISBN: 978-83-8322-737-5
Copyright © 2019 Lucy Score
Polish edition copyright © 2024 by Helion S.A.
Materiały graficzne na okładce zostały wykorzystane za zgodą Shutterstock Images LLC.
All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/ginbs5_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Dla Claire Kingsley za to, że uczestniczy ze mną wtej podróży. Jesteś moją bliźniaczą duszą i najlepszą przyjaciółką książkową. Jestem Ci niezmiernie wdzięczna za Twoją przyjaźń.
Uaktywnij mięśnie pośladkowe – powiedziałem dziewiętnastoletniej gwieździe akademickiej drużyny bejsbolowej.
– Stary, jeśli aktywuję je bardziej, to zmienią się w kamień – burczał Eric, dźwigając sztangę z podłogi.
– Z mojej perspektywy wygląda na to, że radzi sobie całkiem dobrze – zauważyła pani Morganson ze swojego punktu widokowego bezpośrednio za jego plecami.
Dziś był dzień martwego ciągu.
Raz w tygodniu przekształcałem szkolną siłownię liceum Bootleg Springs w miejsce ogólnodostępne dla wszystkich, bez względu na wiek i kondycję fizyczną. Pomieszczenie było wypełnione sprzętami do ćwiczeń oraz śmierdziało spoconą, niemytą młodością. Wąskie okna tuż pod sufitem wpuszczały do środka niewiele światła.
Nam to jednak nie przeszkadzało.
Powinna wyjść z tego katastrofa. Trenowałem dzieciaki mające przerwę wakacyjną od szkoły i studiów, żółtodziobów w średnim wieku dopiero co rozpoczynających swoją fitnessową przygodę, kilkoro weteranów dźwigania ciężarów oraz paru obywateli w jesieni życia. Niektórzy przychodzili rzeczywiście potrenować, innych interesowały tu tylko walory wizualne.
Jednak jakimś cudem bez względu na to, kto się zjawił, zawsze bawiliśmy się wyśmienicie.
– Dobra robota. – Poklepałem Erica po plecach, gdy odstawił sztangę z głośnym brzękiem. Dzieciak był znacznie silniejszy, niż wskazywał na to jego wygląd.
– Łuułii! – wzniosła radosny okrzyk pani Morganson.
Minnie Faye, właścicielka i zarazem prowadząca Koci Domek Miau Miau, szturchnęła koleżankę ramieniem.
– Przez ciebie nas wyrzucą, tak samo jak podczas mycia samochodów przez drużynę futbolową – ostrzegła panią Morganson.
Obie panie schyliły się po ich znacznie lżejsze sztangi. Puściłem im oczko, gdy pokazały żywiołowo, że ćwiczą technikę martwego ciągu.
– Jak leci, D?
Doris dla rodziny, a D dla przyjaciół z siłowni patrzyła złowrogo na sztangę.
– Liczyłam dzisiaj na rekord. – Sfrustrowana starła pot z czoła rąbkiem koszulki. Doris miała pięćdziesiąt sześć lat, a od trzech żyła z przeszczepionym sercem. Zgłosiła się do mnie dzień po tym, jak postanowiłem zająć się treningami osobistymi w Bootleg Springs.
W tak małej mieścinie, gdzie mieszkańcy byli ze sobą niezmiernie zżyci, wieści rozchodziły się z prędkością światła.
Powiedziała, że skoro ktoś musiał umrzeć, aby ona mogła żyć, to nie chce zawieść tej osoby. Tamtego dnia mieliśmy swój pierwszy trening. Spacer po przyjeziornym parku.
Zaczęliśmy delikatnie i powoli, ale nigdy nie brakowało jej entuzjazmu. Rzuciła palenie jeszcze przed przeszczepem. Po przeszczepie zaczęła spacerować. Niedługo później zmotywowałem ją do biegania i uczestnictwa w moich obozach treningowych. Mniej więcej wtedy właśnie odkryła w sobie miłość do podnoszenia ciężarów. Po drodze wciągnęła w sport swojego męża, Josha. Zrzucił ponad dziesięć kilo i zajął się wioślarstwem. Doris natomiast wypracowała dodatkowe pięć kilogramów masy mięśniowej, a obecnie miotała z oczu piorunami w kierunku obciążników założonych na gryf i stojących między nią a jej rekordem życiowym.
– Ile tam masz? – zapytałem, chociaż znałem odpowiedź.
– Dziewięćdziesiąt. Nie mogę oderwać dziadostwa od ziemi. – Kopnęła sztangę.
– Wiesz co? Zrób sobie przerwę i idź się napij. Ja trochę zmniejszę ciężar i zobaczymy, jak sobie poradzisz przy osiemdziesięciu lub dziewięćdziesięciu procentach twoich możliwości. Dobra?
Westchnęła i wzruszyła ramionami.
– Dobra.
– Nie da się codziennie bić własnych rekordów – przypomniałem.
– Tak, tak.
– Położyła się wcześniej, żeby podejść do rekordu wypoczęta – powiedział Josh, gdy Doris odeszła. – Wścieknie się, jeśli nie pobije poprzedniego.
– Myślisz, że nie wiem? – zapytałem, ściągając po jednym obciążniku z każdej strony. Dwa kolejne zastąpiłem innymi i zabezpieczyłem całość.
– To wygląda na więcej niż…
– Ani mru-mru – ostrzegłem go, widząc, że Doris już wraca. Josh zajął się własną sztangą i udawał, że nic nie wie.
– Gotowa? – zapytałem.
– Tak. Nie wiem, co jest nie tak. Chyba czuję się słabo. Może to alergia?
– Może – powiedziałem, wskazując gestem sztangę.
– Ile tu jest? – zapytała, poprawiając opaskę trzymającą w ryzach jej dzikie, kręcone włosy.
– Nie przejmuj się liczbą. Chcę tylko sprawdzić twoją formę. Znajdziesz się tam, gdzie chcesz być, wtedy, gdy będziesz na to gotowa – obiecałem jej.
– Wiem, wiem. Może nie dzisiaj, ale znajdę się tam – wyrecytowała jedną z moich gadek motywacyjnych, wzdychając. – Po prostu naprawdę myślałam, że to będzie dzisiaj. Dzisiaj jest ten dzień, wiesz?
– Twoja rocznica? –
– Trzy lata temu kostucha stukała już do moich drzwi, ale dostałam nową pikawę. – Uderzyła się w pierś. – Miałam nadzieję, że będę mogła napisać do rodziny dawcy i pochwalić się, że pobiłam dziś duży rekord. Żeby wiedzieli, że jego cząstka wciąż żyje.
Położyłem dłoń na jej barku i ścisnąłem.
– Hej, wiem, że okazja jest idealna, ale może popracujmy teraz nad realiami? Dobrze? – To było względnie proste. Rocznica, chęć odezwania się do rodziny mężczyzny, którego serce otrzymała.
Doris nieco za bardzo chciała.
Dzieliły nas cztery tygodnie od ostatniej sesji martwego ciągu i wiedziałem, że jest w stanie udźwignąć dziewięćdziesiąt kilogramów. Po prostu ona nie była tego jeszcze pewna.
Przytaknęła wciąż rozczarowana.
– Tak, tak. No dobra, zobaczmy, czy możesz pomachać magiczną różdżką trenera.
Pochyliła się i sięgnęła po sztangę.
– Użyj chwytu mieszanego – poinstruowałem ją. – Nie będziesz odnosiła wrażenia, że wyślizgnie ci się sztanga.
Przytaknęła i posłuchała mojej rady.
– Będzie nieco łatwiej, ponieważ to nie jest twoje maksymalne obciążenie. Skoncentruj się więc na technice. Policz do trzech. Raz, dwa, trzy!
Reszta grupy, wyczuwając, że dzieje się coś ważnego, przerwała swoje ćwiczenia i zebrała się za Doris. Ludzie patrzyli, wstrzymując oddech.
Doris pociągnęła. Miała skupioną twarz, a na jej szyi napięły się wszystkie mięśnie. Sztanga się uniosła. Pomalutku wędrowała coraz wyżej.
– Dawaj! Dawaj! Dawaj! Ciągnij! – krzyczałem.
– Ciągnij! –wtórowali mi pozostali wielobarwnymi głosami.
Doris wyprostowała się maksymalnie spięta i czerwona na twarzy, z dłońmi zaciśniętymi na sztandze. Grupa wiwatowała za jej plecami. Upuściła ciężar i zgięła się w pasie.
– A wy, co się tak cieszycie? – Odetchnęła głęboko i starła pot z czoła. – Jasna cholercia. Chyba jestem chora. Wydawało mi się, że podnoszę z tonę.
– To dlatego, że podniosłaś dziewięćdziesiąt pięć kilo.
– Ile? – Zamrugała.
– Dziewięćdziesiąt pięć kilogramów.
– Dziewięćdziesiąt pięć? Podniosłam dziewięćdziesiąt pięć?
Kiwnąłem głową z szerokim uśmiechem.
– Dziewięćdziesiąt pięć – szepnęła do siebie.
Josh objął ją od tyłu w niedźwiedzim uścisku.
– Dziewięćdziesiąt pięć – powtórzył.
Ścisnęła jego rękę i policzyła obciążenie na stojącej przed nią sztandze.
– O mój Boże! Naprawdę dziewięćdziesiąt pięć! Uniosłam dziewięćdziesiąt pięć cholernych kilogramów! – Wyrwała się z objęć Josha, odwróciła się i padła mu w ramiona. – Zrobiłam to! A niech mnie!
– Zrobiłaś to! – Josh zacisnął mocno powieki, trzymając w objęciach żonę, która nie tylko przetrwała, ale również żyła pełnią życia. Mnie również udzieliły się emocje i musiałem się skupić na czymś innym, więc zacząłem szukać telefonu, aby uwiecznić tę chwilę.
Świętowanie przypominało największe wydarzenia sportowe.
Grupa przekazywała ją sobie z rąk do rąk, aby każdy mógł ją z całej siły wyściskać i przybić piątkę. Każdy się cieszył, jak gdyby odniósł osobiste zwycięstwo, a w tle dudniła muzyka.
– Oszukałeś mnie – powiedziała Doris, wróciwszy do mnie z rękoma założonymi na biodrach. Jej twarz rozświetlała radość.
– Odrobinkę – odparłem.
– Wiedziałeś, że przechodzę chwilowy kryzys, i za pomocą fortelu sprawiłeś, że mi się udało – nie odpuszczała. Jej oczy wypełniły się łzami.
Pokręciłem głową.
– Ty to sprawiłaś. Stań teraz obok swojej sztangi, abym mógł uwiecznić twój rekord. Będziesz mogła wysłać zdjęcie rodzinie swojego serducha.
Zadrżała jej dolna warga.
Otaczało nas wiele par lśniących oczu.
– Nie rób tego. – Wyciągnąłem palec w jej kierunku. – Jeśli to zrobisz, pozostali też to zrobią, a po całym Bootleg rozejdzie się plotka, że ludzie płaczą na moich zajęciach. Jeśli się rozpłaczesz, zrujnujesz mi biznes.
Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku, gdy podeszła, aby mnie uścisnąć.
– Dziękuję, Jonah – szepnęła.
– Jestem naprawdę zajebiście z ciebie dumny, D – odszepnąłem.
– Ja też.
To był bardzo dobry początek weekendu. Osobisty rekord D uradował mnie na tyle, że chwilowo zapomniałem o własnym życiu prywatnym.
Ciało odkryte przez śledczych i związane z nim pytania. Czy moje geny były złe? Czy mój ojciec zamordował nastolatkę? I co to oznaczało dla jego potomstwa? Dla mnie. Moich braci i siostry. Jaką pozostawił nam spuściznę?
To było dobro tego świata. Wszelkie Doris, panie Morganson czy Ericowie. Oni byli dobrzy. Wśród nich mogłem spędzić trochę czasu, ciesząc się ich radością, a nie zamartwiając rzeczami, których nie mogłem zmienić.
– Wiesz, Jonah – powiedziała pani Morganson, zbliżając się do mnie ukradkiem, gdy wycierałem gryfy. – Naprawdę powinieneś pomyśleć o otwarciu własnej siłowni. Założeniu sklepu, zapuszczeniu korzeni.
– Założę się, że June Tucker byłaby przeszczęśliwa, mogąc zainwestować w kolejnego lokalnego przedsiębiorcę – dodała Minnie Faye z miną niewiniątka.
– Doprawdy? – zapytałem lekko.
Już wcześniej naszła mnie taka myśl.
Sęk w tym jednak, że jeszcze nie zdecydowałem, czy chcę zostać w Bootleg Springs. Przebywałem tutaj już od roku. Miałem tu rodzinę, rozwijający się biznes z grupami treningowymi oraz treningiem personalnym. Nie oznaczało to jednak, że to miasteczko w Wirginii Zachodniej było domem. Postanowiłem podjąć decyzję po rozwiązaniu sprawy Callie Kendall.
Zostać czy wyjechać.
–Zastanów się nad tym – doradziła mi pani Morganson. – Miałbyś własną przestrzeń, którą mógłbyś urządzić według własnego gustu. Zorganizowałbyś własny harmonogram. Założę się, że siłownia przyjęłaby się w Bootleg, gdyż wszyscy mieszkańcy chcieliby jakoś pozbyć się księżycówki z organizmu.
– Wezmę to pod uwagę – obiecałem. – Teraz, jeśli panie mi pozwolą, pójdę świętować przed następną grupą zwycięstwo D omletem z białek.
Restauracja Klub Drugie Śniadanie serwowała wykwintne śniadania ociekające wręcz od gorących ploteczek. Mieszkańcy Bootleg Springs gromadzili się przy lśniącym, betonowym barze restauracji lub pochylali się w wyściełanych lożach, pragnąc poznać najnowsze miasteczkowe nowinki. Jednocześnie delektowali się frittatą z koziego sera albo biszkopcikami ze smażonego kurczaka, popijanymi koktajlami z mango i nasion chia.
Jak przystało na naturalną obserwatorkę, nigdy nie miałam dość tłumu.
– Słyszeliśta, że posokowiec Moe Daily znowu uciekł? Puknął czystej krwi shih tzu należącą do Lacey Dickerson – przekrzyczała zgiełk restauracji pani Varney. Pomimo ciepłego późnowiosennego poranka miała na sobie luźne czarne spodnie z wysokim stanem, sięgające aż do piersi.
Nasza grupka liczyła siedem osób ściśniętych w głębi restauracji. Byłam młodsza od pozostałych o co najmniej trzydzieści lat.
– To ważna informacja do twoich notatek, Shelby. – Stary Jefferson Waverly, jedyny męski przedstawiciel naszego grona, wskazał mnie widelcem. – Bootleg Springs ma długą pamięć i tutaj karma wraca.
– Mhm – przytaknęła entuzjastycznie reszta grupy. Zaczekali, aż to zanotuję, co też zrobiłam skrupulatnie. Zostałam przygarnięta przez Klub Śniadaniowy (nie mylić z Klubem Drugie Śniadanie), czyli gromadkę bootlegowej starszyzny, zasadniczo rozdzielającą hojnie dobre rady i snującą intrygi, zwłaszcza w piątki z bingo.
Przybyłam do tej miejscowości w bardzo konkretnym celu i szybko doszłam do wniosku, że nic nie zyskam, trzymając się z boku i tylko obserwując. Nie, ta mała mieścina wymagała pełnego uczestnictwa w jej życiu, żeby obca osoba została zaakceptowana. Była to pełną gębą obserwacja uczestnicząca, ja byłam Jane Goodall, a bootlegerzy byli moimi przedmiotami obserwacji.
Ostrożnie zaakceptowali mnie jako jedną ze swoich, a przynajmniej większość z nich. Kilku odstawało i wciąż odnosiło się do mnie z rezerwą. Zamierzałam jednak sprawić, że zmiękną. Zawsze miękli.
Angażując się w życie miasteczka, uzyskałam coś więcej niż tylko spostrzeżenia, po które tu przyjechałam. Przebiegli sąsiedzi wzięli mój pierwotny plan i tezę, zamoczyli je w księżycówce, a następnie podpalili.
Za ich namową zrezygnowałam z przeprowadzenia co najmniej kilkudziesięciu wywiadów, a zamiast tego stworzyłam internetową ankietę i dwa dni temu udostępniłam ją wszystkim mieszkańcom. Zawierała ona pobieżną ocenę osobowości, pytania dotyczące opinii mieszkańców na temat przynależności do większej społeczności, a także znaczniki rozpoznawania pełnionej roli oraz systemy oceny współczucia, sprawiedliwości społecznej oraz uczestnictwa w życiu miasteczka.
Zasadniczo ta nerdowska ankieta została stworzona w celu określenia, z jakich ludzi składa się Bootleg Springs oraz co sprawia, że tak dobrze ze sobą współpracują. Najświeższym doskonałym przykładem tej współpracy było zjednoczenie się po to, aby przegonić tłum nachalnych dziennikarzy.
Ci sami mieszkańcy pomagali mi teraz uzyskać doktorat, odpowiadając na pytania w ankiecie.
– Pewnie teraz będzie miała cały miot poszitowców – zastanawiała się głośno babunia Louisa. Jej życiowa partnerka Estelle – ciemnoskóra i dystyngowana jak przystało na osobę pochodzącą z Karoliny Południowej w kontraście do liliowobiałej, hałaśliwej babuni – przybiła jej piątkę.
– Lepsze to niż miot posokoszitów – zarechotał Jefferson.
Wszystkie siedzące wokół stołu dobre kobiety z Południa odłożyły chusteczki i spiorunowały go wzrokiem. Jefferson prychnął.
– Tak czy siak należało się jej za pozostawienie tego biednego Jonaha juniora na balu – skomentowała Gertrude, znana jako Bunia-Bunia, skubiąc płatki owsiane.
Reszta zgromadzonych wokół stołu wyraziła swoje współczucie oraz obawy o to, że chłopak nigdy nie znajdzie przyzwoitej partii. Zapisałam kilka notatek. Starszyzna Bootleg Springs interesowała się życiem miłosnym osób określanych przez nie mianem „młodzików”. Najwyraźniej po odnalezieniu przez trójkę Bodine’ów swoich drugich połówek Klub Śniadaniowy liczył na podobne szczęście pozostałych członków rodziny.
„Biedny” Jonah junior, o którym wspominali, to Jonah Bodine. Syn z nieprawego łoża świętej pamięci Jonaha seniora i jeden z tych wciąż nietolerujących mnie wyjątków. Pojawił się w miasteczku kilka dni po pogrzebie ojca, gdy dowiedział się z nekrologu, że ma czwórkę przyrodniego rodzeństwa. Zgodnie z opinią Myrt Crabapple Jonah był „wykapanym obrazem ojca i braci”.
Co znaczyło, że Jonah był bardzo, ale to bardzo atrakcyjny.
Był wysoki. Szczupły. Silny. Umięśniony, ale w naturalny sposób. Miał promienny uśmiech i oczy koloru trawy po wiosennym deszczu. A do tego przebywał tutaj.
– O przystojnym wilku mowa – powiedziała Estelle, wskazując drzwi bekonem.
Moje nerdowskie serduszko zabiło z aprobatą.
Wszedł do środka w spodenkach i przepoconej koszulce. Wielkodusznie postanowiłam nie czuć urazy za to, że moi towarzysze strasznie narzekali, gdy zjawiłam się na nasz posiłek w stroju do biegania oraz wykrzywiona bólem, który starałam się ukryć. Najwyraźniej nie mieli takich pretensji wobec Jonaha przychodzącego tu wprost z treningu.
Wszystkie kobiety w restauracji wstrzymały oddech, gdy otarł brwi wierzchem koszulki. Na widok jego mięśni brzucha aż zadygotała mi dłoń trzymająca filiżankę kawy na spodku. Głośny brzęk sprawił, że oczy wszystkich oderwały się od ślicznego ośmiopaku Jonaha i spoczęły na mojej nagle zaczerwienionej twarzy.
Opuścił koszulkę i spojrzał na mnie. Przyjazny uśmiech zbladł na jego twarzy, która przybrała kamienny wyraz. Mocno zarysowana szczęka, delikatne wgłębienia pod charakterystycznymi dla Bodine’ów kośćmi policzkowymi. Jego oczy spoglądały z chłodną irytacją. Moi towarzysze to zauważyli.
– Brrr, czy tylko mi się wydaje, że powiało tu prawdziwym chłodem? – odezwała się pani Varney, myśląc, że mówi szeptem.
Zareagowałam na puste spojrzenie Jonaha wesołym uśmiechem. To, że darzył mnie wielką niechęcią, ale jednocześnie nie potrafił być dla mnie nieuprzejmy, wiele o nim mówiło.
Myrt pomachała mu i zauważyłam, że zawahał się przez chwilę. Jego negatywne uczucia wobec mnie wydawały się na tyle silne, że rozważał unikanie starszyzny. Ciekawe. Analityczna część mojego mózgu chciała sprawdzić, które sytuacje były mniej lub bardziej odrażające od uprzejmej rozmowy ze mną. Zanotowałam to na marginesie notatnika jako myśl na później.
Podszedł spokojnie do przeciwnego końca stołu.
– Drogie panie, Jefferson – powiedział ze skinieniem głowy, celowo unikając dalszego kontaktu wzrokowego ze mną.
– Rozmawiałyśmy o tobie i stwierdziłyśmy, że już najwyższy czas, abyś znalazł sobie miejsce na własną siłownię – oznajmiła Louisa.
Reszta pań zgodnie pokiwała głowami.
– Jest to chyba dzisiejsza myśl przewodnia – odparł Jonah zagadkowo.
– Wiem, że wyglądamy na więcej niż pięćdziesiątki – powiedziała Gert, poklepując się po siwych włosach – ale nie powinnyśmy potykać się o korzenie i kury biegające na wolnym wybiegu, gdy zmierzamy na zajęcia Wesołej godziny.
Wesołą godziną starsi mieszkańcy miasta (powyżej sześćdziesiątki) nazwali prowadzone przez Jonaha zajęcia fitnessowe dla seniorów.
– Mona Lisa McFilet numer pięć zdecydowanie jest śmielsza od numeru cztery – skomentował Jefferson.
– Chyba nie próbowałabyś jedynie mnie ustatkować, Buniu-Buniu, prawda? – zapytał Jonah, puszczając oczko. Jejku, śliczny miał ten uśmiech. Nic dziwnego, że kobiety go uwielbiały. Do licha, ja też go lubiłam, a on nawet nie był dla mnie miły.
Gert, czyli babcia Cassidy i June, z miną niewiniątka łgała jak z nut:
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz, kochaniutki. Troszczę się jedynie o twój dobrobyt. Wyobraź sobie na przykład, co by było, gdyby Estelle potknęła się w parku o kurę i złamała sobie biodro.
Wszyscy oprócz mnie postukali w niemalowane drewno.
– A co jest złego w szkolnej siłowni? – zapytał Jonah. Był trenerem personalnym i wątpiłam, że którakolwiek wolna kobieta w mieście nie byłaby zainteresowana możliwością treningu z nim w cztery oczy. Sama uczestniczyłam w jednym czy dwóch zorganizowanych przez niego obozach, zanim został straszliwie wprowadzony w błąd i postanowił mnie znienawidzić. Bardzo źle się stało. Był znakomitym nauczycielem, a ja potrzebowałam kogoś, kto by mną pokierował w kwestiach sportowych.
– Uważamy jedynie, że lepiej by ci się powodziło, zwłaszcza z letnikami, gdybyś miał własną siłownię – nie odpuszczała pani Varney.
– Zastanowię się nad tym – obiecał, uśmiechając się do wszystkich. Mnie pominął wzrokiem.
Byłam ciekawa, czy mówił poważnie. Przyjechał do miasteczka, aby poznać swoje rodzeństwo, a dowiedział się, że jego biologiczny ojciec jest głównym podejrzanym w sprawie zaginięcia nastolatki sprzed wielu lat. Najpierw dorastać bez ojca, a następnie dowiedzieć się, że mógł być przestępcą? Jeżeli Jonah nie utrwalił więzi z pozostałymi Bodine’ami, to nie miał powodu, aby pozostawać w Bootleg. Nie miał powodu, aby kupować lub dzierżawić nieruchomość.
– Zastanów się, Jonah – nalegała Myrt. Zatrzepotała rzęsami i jej szklane oko wylądowało na stole tuż pod żyrandolem.
– Zjesz z nami drugie śniadanie? – zaproponowała Estelle.
– Bardzo bym chciał, miłe panie (i Jeffersonie), ale mam do załatwienia sprawy rodzinne. Życzę wam udanego weekendu – powiedział Jonah i odszedł do kontuaru, gdzie czekało już jego zamówienie na wynos.
Mogłam się założyć, że zamówił białka jajek i warzywa. Ble. Jonah był okazem zdrowia i było to widać. Wieść gminna głosiła, że nigdy nie próbował skórek wieprzowych.
– Henrietta Van Sickle powinna niedługo przyjechać po zapasy – oznajmił Jefferson, powracając do plotkarskiej części posiłku.
– Myślicie, że Gert sprawi, że znowu się odezwie?
– Znaczy się, zmusi biedną kobietę do prośby o pozostawienie jej w spokoju?
– Jestem wspaniałą rozmówczynią. – Gert pociągnęła nosem.
– Zablokowałaś jej wózkiem wyjście z warzywniaka i musiała cię poprosić, żebyś się odsunęła – zauważyła Louisa.
– Wciąż się liczy. Odezwała się do mnie.
Wychowałam się w Charlotte, a kilka ostatnich lat spędziłam w Pittsburghu. Wzmianka o pustelniczce zakradającej się raz w miesiącu do miasteczka, aby uzupełnić zapasy, wzbudziła moje zainteresowanie.
Szczerze mówiąc, wszystko w Bootleg Springs wzbudzało moje zainteresowanie. Włącznie z Jonahem Bodine’em pomyślałam, patrząc leniwie, jak wychodzi z restauracji. Przed wyjściem na wiosenne popołudnie posłał mi jeszcze spojrzenie.
– Shelby, skarbie. Nie sądzisz, że już czas oczyścić atmosferę między tobą a tym chłopcem? – zapytała Estelle.
Wzruszyłam ramionami i wróciłam do moich jajek po benedyktyńsku.
– Zgadzam się. Bodine’owie stanowią praktycznie serce tego miasta. Potrzebujesz ich, jeżeli chcesz napisać tę swoją fikuśną pracę – poparła ją pani Varney.
Obydwie miały trochę racji.
– Twój brat już ułatwił ci zadanie, wprowadzając się do June Tucker – zauważył Jefferson. – Wykorzystaj to. Pokaż Bodine’om, że mylili się co do ciebie.
– A ja nawet wiem, od kogo możesz zacząć – powiedziała Gert z przebiegłą miną.
***
Pytanie: Jaka była najżyczliwsza rzecz, którąPani zrobiła / Pan zrobił dla kogoś ze swojej społeczności?
JeffersonWaverly: W zeszłym roku wjechałem w tył auta Wade’aZirkela na znaku stopu w geście solidarności ze Scarlett Bodine. Powiedziałem szeryfowi, że to był wypadek z powodu moich okularów, ale ten cały Zirkel zna prawdę.
Dźwięki dochodzące z wnętrza domku sugerowały, że przybyłam w nieodpowiednim momencie. Ktoś przeklinał. Coś dzwoniło. A coś innego miauczało wniebogłosy.
Zapukałam dziarsko i wcisnęłam przycisk dzwonka.
Rozległ się jeszcze większy łoskot, po którym nastąpiła jeszcze dłuższa seria przekleństw, aż w końcu drzwi otwarły się przede mną.
– A ty, czego tu chcesz, do licha?
Scarlett Bodine piorunowała mnie wzrokiem i wypuściła powietrze, aby zdmuchnąć mahoniowe włosy z twarzy. Na jej dżinsowych spodniach wisiał mocno uczepiony pazurami kot.
Posłałam jej swój najbardziej przyjazny uśmiech z serii Nie Jestem Zagrożeniem i uniosłam półmisek wypełniony pączkami oraz ciastkami śniadaniowymi zamówionymi w Klubie Drugie Śniadanie.
– Cześć – przywitałam się wesoło.
Scarlett odczepiła kota od nogi i drugą, z założonym butem roboczym, popchnęła go z powrotem do domu.
Za jej plecami dostrzegłam jej partnera, Devlina, rozmawiającego przez telefon.
– Powtarzam. Czego ty tu chcesz, do licha? – zapytała chłodno.
Zauważyłam jednak, że zerknęła ku łakociom, które po moim bardzo męczącym porannym biegu zaczynały mi ciążyć w osłabionych ramionach.
– Scarlett, myślę, że źle zaczęłyśmy znajomość – rozpoczęłam radośnie.
– Jeżeli przez złe rozpoczęcie masz na myśli bycie nikczemną, niemoralną, brudną, rozsiewającą plotki diabelską dziennikarką, która próbowała zinfiltrować moją rodzinę i wyciągnąć nasze brudy, to tak. Źle ją zaczęłyśmy.
Zdjęłam niezrażona folię spożywczą z półmiska słodyczy, aby zapach mógł zawładnąć jej mózgiem. Zmysł węchu był moim sprzymierzeńcem. Nikt nie mógł się złościć, czując aromat cukru.
– Nie jestem reporterką. Nie piszę o Callie Kendall. I przysięgam, że nie próbuję zinfiltrować twojej rodziny.
Scarlett spojrzała na mnie podejrzliwie, jednak zapach pączków skutecznie ją rozpraszał. Pachniało mi to zwycięstwem.
– Piszesz dla magazynów – zauważyła. – Zjawiłaś się w mieście wraz z resztą twoich bezdusznych, leniwych, dziennikarskich, szczurzych przyjaciół. Nie obchodzi mnie, że twój olbrzymi brat umawia się z jedną z moich najlepszych na całym świecie przyjaciółek. Nie muszę być przez to miła dla ciebie.
Poczęstowała się ciastem z półmiska.
– Jestem niezależną pisarką – przyznałam jej rację – piszącą artykuły dla akademickich periodyków psychologicznych. Piszę wymagającą pracy w terenie rozprawę doktorską na temat więzi występujących między sąsiadami w małych społecznościach oraz o tym, że te więzi bywają tak silne i istotne jak rzeczywiste relacje biologiczne lub uczuciowe.
Scarlett ugryzła kawałek i zamrugała.
– Że co?
– Robię doktorat z socjologii. Piszę rozprawę doktorską na temat Bootleg Springs. O tym, jak miasteczko przepędziło stado bezdusznych, leniwych, dziennikarskich szczurów. GT może to potwierdzić – powiedziałam licząc na to, że mój brat nie będzie miał oporów przed udawaniem świadka w razie potrzeby.
Pozostawałam w Bootleg Springs do czasu zdobycia wszystkich materiałów potrzebnych do napisania najlepszej rozprawy doktorskiej poświęconej psychologii prowincjonalnego miasteczka. Bodine’owie mogli równie dobrze przyzwyczaić się do tej myśli, ponieważ nie zamierzałam wyjeżdżać bez ich udziału w ankiecie.
Scarlett wciąż przyglądała mi się nieufnie, jak gdyby zastanawiając się, czy powinna zrzucić mnie ze schodów.
– Możesz wejść – stwierdziła w końcu. – Ale jeden fałszywy ruch, jedno niewłaściwe słowo, a będę ścigać cię po mojej działce ze strzelbą dziadka. Nie jest nabita, ale wciąż wygląda bardzo groźnie. I mogę wziąć całkiem potężny zamach.
– Brzmi uczciwie.
Weszłam za nią do środka. Chatka była urocza, niewielka i… wypełniona aż po sufit. Pod jedną ścianą wąskiego korytarza stał szereg pudeł. Obróciłam się bokiem i przecisnęłam się obok nich, trzymając półmisek nad głową, na co moje ramiona i plecy głośno protestowały. Przestrzeń otworzyła się na miniaturową kuchnię oraz maciupeńki salon. Obydwa pomieszczenia były przepełnione rzeczami. Mieściło się tu więcej pudeł, niektórych opisanych, innych otwartych, z których wysypywała się zawartość.
Dwa stojaki eleganckich garniturów stały oparte o małą kanapę. Plastikowe torby i segregatory były ułożone w stosy przy ścianie naprzeciwko telewizora.
Kot biegał między stosami książek i czasopism, po czym wbił pazury w kartonowe pudło opisane jako Dokumentacja spraw 2010.
– Przestań, Jedidiah – rozkazała Scarlett, wyciągając butelkę z rozpylaczem i celując z niej w kota.
Kot spojrzał na nią i mogłabym przysiąc, że się uśmiechnął. Nie przestawał rozszarpywać pudła, dopóki Scarlett nie spryskała jego pyszczka.
Rozdarł się przeraźliwie i popędził korytarzem.
– Gdybyś mnie posłuchał, nie musiałabym ci tego robić – zawołała za nim.
Devlin, wysoki i nienagannie ubrany, stał w kuchni z telefonem przytkniętym do jednego ucha i palcem wetkniętym do drugiego. Mówił płynnym żargonem prawniczym do telefonu, a mi posłał rozproszony uśmiech. Złożył buziaka na głowie Scarlett i dał nura do sypialni, zamykając za sobą drzwi.
– Naleję ci słodzonej herbaty, ale tylko dlatego, że tak nakazuje gościnność. Potem możemy wyjść na ganek, gdzie możesz spróbować mnie do siebie zjednać, w czym niewątpliwie poniesiesz porażkę, po czym pozostanie mi już tylko odprowadzenie cię do wyjścia – prychnęła.
Nie byłam fanką słodzonej herbaty. Bolały mnie od niej zęby. Wolałam jednak się do tego nie przyznawać.
– Słodzona herbata to doskonały wybór – powiedziałam radośnie.
Spiorunowała mnie wzrokiem i weszła do kuchni, skąd wzięła szklanki i cukierniczkę. Postawiła je na tacy i zaniosła do szklanych drzwi przesuwnych. Przytrzymałam je, gdy wychodziła, za co podziękowała oszczędnym skinieniem głowy, po czym podążyłam za nią na zewnątrz.
Właśnie tego typu doświadczenie musiałam wchłonąć i w jakiś sposób przetłumaczyć w mojej rozprawie. Takie trzymanie się etykiety oraz tradycji, balansując jednocześnie na granicy uprzejmości. Było to fascynujące zjawisko.
Znalazłam się na przytulnym, osłoniętym ganku zwróconym w kierunku lśniących wód jeziora wdzierających się na skraj działki Scarlett.
Moja gospodyni postawiła herbatę na małym dwuosobowym stoliku. W końcu odłożyłam półmisek łakoci i usiadłyśmy.
– Zatem czego chcesz, do licha? – zapytała, nalewając herbaty. – I nawet niech ci nie przyjdzie do głowy, żeby zadać mi choć jedno pytanie na temat tego ciała znalezionego w tym tygodniu w Nowym Jorku.
– Jak już wspomniałam, nie jestem dziennikarką. – Scarlett była konkretną babką. Podobało mi się to w niej.
– Do diabła z tym, co mówisz. – Sięgnęła po kolejną przekąskę.
– Jestem doktorantką, nie dziennikarką – powiedziałam. – Pracuję nad doktoratem z socjologii.
Scarlett żuła i przyglądała mi się podejrzliwie. Poczułam się zobowiązana do kontynuowania.
– Te legitymacje prasowe znalezione przez zastępczynię Tucker? Piszę artykuły dla periodyków psychologicznych. Świat akademicki przykłada wielką wagę do publikowania artykułów.
– Zatem nie jesteś hieną dziennikarską? – upewniła się.
– Nie jestem – powiedziałam.
– No dobrze, więc co tutaj robisz? – zapytała Scarlett i rozluźniła się wyraźnie.
– Bootleg Springs zdołało pozbyć się drapieżnego tłumu dziennikarzy w czasach, gdy sensacyjne nagłówki stanowią jedyną wartość dla większości dostawców wiadomości. Ta malutka mieścina w Wirginii Zachodniej wzięła się za bary z jednymi z największych redakcji oraz blogów na terenie trzech stanów i wygrała.
– No jasne, że wygraliśmy.
– Przyjechałam tu, aby się dowiedzieć, jak działa wasza społeczność, jaka jest jej struktura. Piszę pracę na ten temat. Dzięki niej powinnam uzyskać doktorat.
Scarlett w zamyśleniu napiła się wywołującej ból zębów herbaty.
– Dlaczego więc podwinęłaś ogon i wyjechałaś z miasta, gdy Cassidy ujawniła, że jesteś dziennikarką?
Zamrugałam zaskoczona tym pytaniem. Nie byłam dobra w kłamaniu. Nie zamierzałam też jednak rozpuszczać informacji o moim życiu osobistym po całym miasteczku.
– Miałam pewne sprawy do załatwienia na uczelni. – To nie było kłamstwo. Rzeczywiście odwiedziłam mojego promotora. Poza tym jednak miałam również inne rzeczy na głowie. Rzeczy, o których Scarlett Bodine nie musiała wiedzieć. Na samą myśl o nich poczułam ból w plecach. Poruszyłam się na krześle, próbując złagodzić nieprzyjemne doznania.
– Mhm – mruknęła, wciąż obserwując mnie uważnie. – Zatem czemu przystawiałaś się do Jonaha? Co próbowałaś z niego wydobyć, skoro nie jakieś sekrety o naszym tacie?
Mój śmiech zaskoczył nas obydwie.
– Uznałam po prostu, że jest uroczy – wyznałam. Bardzo, bardzo uroczy.
– Oczywiście, że jest. Tak jak moi pozostali bracia. Mówisz więc, że flirtowałaś tylko dla flirtowania?
Skinęłam głową.
– No tak. Jest taki wysoki i ma takie zieloniutkie oczy. A jego uśmiech jest naprawdę śliczny.
Stul dziób, Shelby, rozkazałam sobie w myślach. Czułam, jak się rumienię. Zabujałam się w najlepsze w Jonahu Bodinie. Na szczęście uważał mnie za nikczemną, niemoralną, jakąś tam (tu wstaw inną inwektywę stosowaną przez Południowców). Dlatego nie było opcji, abym aktywnie działała w sprawie mojego zauroczenia.
Moje położenie nie pozwalało zbytnio na obecność partnera w moim życiu. Po uzyskaniu stopnia doktora. Gdy już poukładam sobie resztę życia. Gdy uporam się z najświeższymi złymi wieściami. Na razie jednak mogłam podziwiać Jonaha na odległość.
– W porządku. Czemu więc przyszłaś dzisiaj? Masz jakiś powód oprócz stwierdzenia, jakiego mam przystojnego brata? – zapytała, rozsiadając się znów na krześle. Jezioro mieniło się między znajdującymi się przed nim drzewami. Późnowiosenna bryza muskała ciepło nasze twarze.
Odetchnęłam głęboko i przeszłam do rzeczy.
– Szukam dachu nad głową. Pensjonat jest świetny, ale potrzebuję czegoś choćby częściowo stałego z pokojem, w którym mogłabym zostać przez lato.
Scarlett parsknęła.
– Wiem coś o tym. Ekipa budowlana zabrała się za nasz dom zaledwie dwa tygodnie temu, a ja nie mogę się doczekać, kiedy przyjdzie szafa rozmiarów galerii handlowej dla Devlina, dzięki czemu nie będę musiała potykać się o tuzin garniturów w drodze do ekspresu do kawy.
– Gratuluję – powiedziałam. – Skoro już o tym wspomniałaś, wystarczy zapytać kogokolwiek w Bootleg Springs o nieruchomości i domy do wynajęcia, a każdy wskaże Scarlett Bodine jako osobę, z którą należy porozmawiać.
– Być może będę w stanie ci pomóc – powiedziała z rezerwą – ale najpierw musimy sobie poplotkować. Tak nakazuje uprzejmość.
***
Scarlett: Szybkie pytanko dowszystkich.
June: Dlaczego ogłaszasz fakt, że masz pytanie? Dlaczegopo prostu go nie zadasz?
George: Czym mogę służyć, Scarlett?
Scarlett: Twoja siostra, Shelby. Czy jest ona niebezpieczną maniaczką, kompulsywnąkłamczuchą albo naprawdę złą osobą?
June: Uznaję te pytania zawysoce niepokojące.
George: Żaden z tych opisów nie pasuje doShelby. Myślę, że jeśli dasz jej szansę, to ją naprawdępolubisz.
Scarlett: Czy lubiłabym ją jako potencjalną bratową? W sensie, czy nie wywracałby mi się żołądek na jej widok przystole na Dzień Dziękczynienia przez resztę życia?
June: Twoja liniaprzesłuchania bardzo mnie martwi.
Scarlett: Siedzicie obok siebie na kanapiei piszecie esemesy?
June: Próbujemy wykorzystać okno czasowe w naszychgorących źródłach. Przeszkadzasz nam w tym.
Scarlett: Wybacz, Żuczku! Poprostu mam pewien pomysł i chcę mieć pewność, żeniepożałuję.
George: Jeśli to pomoże, nigdy nie żałowałem, że jestmoją siostrą.
June: Którego brata zamierzasz z nią zeswatać?
Scarlett:A kto powiedział, że zamierzam coś takiego zrobić? Wybaczcie, alemuszę gdzieś umieścić nową lokatorkę.
Jak myślicie? Jest wystarczająco duży? – zapytał Bowie.
Zajrzałem mu przez ramię. Byliśmy z Bowiem rówieśnikami mającymi tego samego ojca, który zawiódł nas na różne sposoby. Spodziewałem się, że to on będzie miał ze mną największy problem, gdy przybyłem do Bootleg Springs w zeszłym roku.
Jednak to Gibson, najstarszy z rodzeństwa, miał największy problem, aby się do mnie przekonać. Z drugiej strony wyglądało na to, że nie potrafił się przekonać do nikogo, więc nie odbierałem tego zbyt osobiście.
Ostatnio jego zwyczajowy wisielczy nastrój osiągnął nowe dno. Nie chciał iść z nami na ten męski wypad i teraz krzywił się nad drugim ramieniem Bowiego.
– Nie stać cię na większego? – zapytał, pocierając dłonią czoło, jak gdyby żałował, że musi tu przebywać.
– Rozmiar ma zdecydowanie znaczenie – potwierdził Jameson, opierając się łokciem o szybę. – Na jego widok wszyscy powinni dostawać wytrzeszczu.
– Jasne, ale Cassidy nie będzie chciała pchać go jak jakiegoś mamuta na taczce. Praca jej na to nie pozwoli. Musisz sprawić jej taki, którego będzie mogła nosić na służbie. Coś, co nie będzie utrudniało jej pościgu za pijanym operatorem kosiarki lub zapuszkowania Buni-Buni – zauważyłem.
Devlin schylił się po mojej prawicy.
– Zgadzam się z Jonahem. Ten zanadto wystaje.
– Pani jest profesjonalistką – zwrócił się do ekspedientki Bowie. – Jest za duży? Za mały? Wystaje za bardzo?
Jubilerka patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami.
– Uch, czym zajmuje się pańska narzeczona?
Bowie zaczął wychwalać walory Cassidy jako zastępczyni szeryfa, a sprzedawczyni zastanowiła się głęboko. W końcu skinęła głową.
– Mam kilka pomysłów. Jeśli raczą panowie zaczekać, wrócę za chwilkę.
– Nie mogę uwierzyć, że w końcu kupujesz pierścionek dla Cassidy Tucker – droczył się z bratem Jameson.
Gibson prychnął.
– Myślałem, że wy dwaj idioci staniecie przed ołtarzem dopiero pod osiemdziesiątkę.
Rozejrzałem się po sklepie z rękoma w kieszeniach szortów. Pojechaliśmy do Perrinville, żeby żaden gadatliwy bootleger nie wydał Bowiego.
Devlin przyglądał się gablocie znajdującej się kilka kroków dalej i z bardziej lśniącymi pierścionkami.
– Scarlett czeka do trzydziestki – przypomniałem.
– Zgodnie z moim planem, gdy tylko Scarlett skończy trzydzieści lat, wsunę jej pierścionek na palec – powiedział Devlin, wciąż patrząc na brylanty.
– Nie zaszkodziłoby przyjrzeć się paru z nich – zwrócił się do Devlina Bowie.
– Może dostaniecie rabat, jeśli weźmiecie ich większą liczbę – zasugerowałem.
– Chcesz dołączyć do tej akcji zaręczynowej? – zapytał mnie Devlin.
– Dzięki, ale nie. Pozostawiam wam całą tę przyjemność. – Po roku w Bootleg Springs musiałem uważać, żeby nie wpaść w sidła tutejszego akcentu.
– Jak to jest z tobą? Nie umówiłeś się z nikim, odkąd tu przyjechałeś – zauważył Gibson, krzyżując ramiona i odwracając się od gablot wypełnionych błyskotkami.
Nie mogłem powiedzieć, żeby Gibs stawał się dla mnie milszy w miarę upływu czasu, ale zdecydowanie był coraz bardziej agresywnie wścibski.
Mógłbym odpowiedzieć na jego pytania, ale wiele się nauczyłem od pozostałych Bodine’ów.
– To samo można powiedzieć o tobie – zripostowałem.
Bowie zarechotał.
– Gibs się nie umawia. Średnio co drugi miesiąc wybiera jakąś szczęściarę po występie, bzyka ją, dopóki ta nie zacznie marudzić o zobowiązaniach, po czym wyprasza ją z domu.
– A ty nawet tego nie robisz – zauważył Gibson, całkowicie ignorując nawiązanie do jego życia seksualnego.
Musiałem zrobić jakąś zabawną minę, ponieważ spoczęła na mnie uwaga pozostałych braci.
– Wolisz facetów?
– Jesteś żonaty, ale w tajemnicy uciekłeś przed zołzowatą żoną?
– Jesteś mnichem?
– Te dżinsy ładnie podkreślają twój tyłek – powiedziałem Jamesonowi, który parsknął z aprobatą – ale żadna z tych kreatywnych koncepcji nie jest właściwa.
– O co więc chodzi? – zapytał Bowie.
Nie chciałem poruszać tego tematu, zwłaszcza z facetem, który kupował pierścionek zaręczynowy, aby przypieczętować swoją przyszłość.
– Spotykałem się z kimś i myślałem już, że będzie to coś poważnego… ale się skończyło.
– Rzuciła cię?
– Stchórzyłeś?
– Wymknęła się w środku nocy z łóżka, ukradła twój portfel i wyjechała z miasta? – powiedział Gibson i wszyscy spojrzeliśmy na niego przeciągle. Wzruszył ramionami. – Wcale nie mówię, że mi się coś takiego przydarzyło.
– Zabrzmiało to dziwnie szczegółowo – zauważył Devlin.
– Możemy wrócić do przesłuchiwania Jonaha? – zapytał Gibson.
– W porządku – stwierdził Jameson, rozgrzewając się do gry. – Na każdego brata przyjdzie pora. Czy to była panna młoda z biura matrymonialnego, której wystarczyło jedno spojrzenie na twoją paskudną gębę, aby z krzykiem wrócić do Rosji?
– Jesteście paskudni. Dosłownie okropne istoty ludzkie – stwierdziłem.
– Znalazłam kilka egzemplarzy, które mogą przypaść panu do gustu. – Jubilerka wróciła z aksamitną poduszeczką, na której leżały błyszczące kamyki.
– Poczeka pani sekundkę – poprosił ją Bowie. – Przesłuchujemy właśnie brata. To zajmie tylko chwilę.
– Proszę się nie śpieszyć – odparła słodkim głosem. Zdjęła okulary i zaczęła je czyścić, jak gdyby była przyzwyczajona do klientów przeprowadzających przesłuchania w trakcie zakupów.
– Równie dobrze możesz po prostu się przyznać – ostrzegł mnie Devlin. – Inaczej będą ci wiercić dziurę w brzuchu, dopóki nie dowiedzą się wszystkiego – brzmiał, jak gdyby mówił to z własnego doświadczenia.
Nie lubiłem jednak mówić o Rene. Przywoływało to zbyt wiele emocji, które nigdy nie znalazły ujścia.
– Naprawdę nie chcecie tego usłyszeć – powiedziałem.
– Teraz naprawdę chcemy to usłyszeć – nalegał Gibson. Wziął jedno z krzeseł stojących przy gablotach, odwrócił je oparciem do przodu i usiadł w oczekiwaniu na moją opowieść.
– Miała na imię Rene – zacząłem niechętnie.
– Zostawiła cię dla twojego najlepszego przyjaciela, ponieważ była z nim w ciąży? – zapytał Jameson.
– Nie. To znaczy zostawiła mnie, ale dla nikogo konkretnego.
– Auć. Najgorzej. Dała ci gadkę z serii „muszę skoncentrować się na sobie i swoich potrzebach”? – teraz zadał pytanie Bowie.
– Nie. Ona, uch… Spotykaliśmy się od niedawna, gdy dowiedziała się, że…
– Że jest mężczyzną w ciele kobiety? – wtrącił Gibson. – Raz mi się przydarzyło coś takiego. Gdybyś się zastanawiał, nie wylądowaliśmy w łóżku. Wypiliśmy tylko kilka drinków.
– Co u Tony’ego? – zapytał Bowie.
– Świetnie mu się powodzi. Mieszka w Boise. Wędkuje w każdy weekend. Ma dwójkę dzieci. Wciąż przysyła mi kartkę świąteczną na Boże Narodzenie.
– Wróćmy do Rene – powiedział Devlin, naprowadzając ich na temat, którego wolałbym unikać.
– Możemy pozostać przy Tonym? – zapytałem.
– Czemu cię rzuciła? – Jameson nie dał zbić się z tropu.
– Spotykaliśmy się od jakichś dwóch tygodni, gdy okazało się, że jest chora.
– Na coś w stylu przeziębienia albo opryszczki? – zapytał z nadzieją Bowie.
Pokręciłem głową.
– Nie. W stylu raka.
– Cholera – stwierdził krótko Gibson.
– Stwierdziła, że nie chce mnie wciągać w swoją chorobę – powiedziałem, próbując wyrzucić z siebie to wspomnienie. – Powiedziała, że poczuje się lepiej, jeżeli nie będzie musiała martwić się o to, że ja martwię się o nią.
– Rany – jęknął Jameson.
– Nie próbowałeś z nią porozmawiać po jakimś czasie? – zapytał Bowie.
Zwilżyłem usta; nienawidziłem tej części opowieści.
– Ona, uch… zmarła. Dokładnie pięć miesięcy po naszej pierwszej randce. Nie zdążyliśmy zamieszkać razem ani nic takiego. Nawet nie wyznaliśmy sobie miłości. Ale naprawdę myślałem, że czeka nas wspólna przyszłość, wiecie?
Ponuro pokiwali głowami.
Jubilerka wydmuchała głośno nos za kontuarem.
– Przepraszam, że podsłuchiwałam, ale to bardzo smutna historia.
– Po prostu od tamtego czasu nie czuję potrzeby, żeby poznać kogoś nowego. Czekam, aż poczuję się z tym lepiej – wyjaśniłem.
Nie powiedziałem wszystkiego. Nie mówiłem o wściekłości na to, że wykluczyła mnie ze swojego życia. O poczuciu bezradności, gdy nie mogłem jej w żaden sposób pomóc. O fakcie, że jedyną rzeczą, którą mogłem zrobić, było uszanowanie jej prośby. Ostatni raz spotkałem się z nią na kawie tuż przed terapią ostatniej nadziei. Trzymała mnie za rękę i życzyła „szczęścia we wszystkim”, jak gdybym był dla niej niemalże obcą osobą. Gdy następnym razem ją zobaczyłem, leżała w kościele niczym pogrążona w głębokim śnie.
Dwa tygodnie później przeczytałem nekrolog Jonaha Bodine’a i wyjazd do Bootleg Springs wydał mi się całkiem dobrym pomysłem.
– Możemy wrócić do kupowania pierścionków? – poprosiłem ochryple.
Devlin ścisnął mnie za bark. Jameson uderzył mnie lekko w ramię. Bowie chwycił mnie w uścisk jednym ramieniem i po chwili wypuścił z objęć.
Gibson skinął mi sztywno głową i dał radę:
– Raczej nie chcesz mówić o tym Scarlett. Wbiłaby sobie do głowy, że potrzebujesz kobiety.
Zadygotali niczym jeden mąż.
– Jeżeli tylko wyczuje, że jesteś takim smutnym, pozbawionym miłości szczeniaczkiem, to przyśle do ciebie wszystkie bootlegowe panny – uznał Bowie.
– Nie jestem smutnym, pozbawionym miłości szczeniaczkiem – odparłem.
– Może wpadłby pan do mnie wieczorem? – zapytała jubilerka, patrząc na mnie oczyma lśniącymi zza okularów. – Mieszkam niedaleko i mam kolekcję naprawdę dobrych win.
– Uch, dzięki. Może innym razem? – powiedziałem.
Bowie ulitował się nade mną i zmienił temat.
– Jame, chcesz dołączyć do tej akcji? – zapytał, wskazawszy pierścionki na kontuarze.
Jameson wzruszył ramionami.
– Niezbyt.
– Nie zamierzasz się oświadczyć? – zapytałem zaskoczony. Spojrzenie, jakim obdarzał Leah Mae, świadczyło o czymś zgoła innym.
– Och, zamierzam się oświadczyć. I zamierzam zrobić to lepiej niż tych dwóch żółtodziobów. Współpracuję ze złotniczką. Pomaga mi zaprojektować wyjątkowy pierścionek. W zasadzie część pracy wykonam samodzielnie.
– Oż kurwa – zdenerwował się Bowie. – Może pani pokazać większe brylanty?
***
Pytanie: W czasie zabawywoli Pani/Pan przebywać w centrum pomieszczenia czy na jegoobrzeżach?
Opal Bodine: Zależy, gdzie znajdują się bar i przystawki.
Cześć, mamo – odebrałem telefon, jadąc samochodem na obrzeżach miasta.
– W końcu mój zaginiony syn raczył odebrać telefon – droczyła się ze mną na odległość mama. Nie była zbyt uszczęśliwiona moją nagłą decyzją o wyjeździe na drugi koniec kraju, aby spotkać się z przyrodnim rodzeństwem. Jednak zwyciężyła jej chęć wspierania mnie. Niechętnie zaakceptowała moją przeprowadzkę, a byłem już tu tak długo, że zaczęła coraz głośniej wspominać o moim powrocie.
– Napisałem ci wczoraj e-maila – odparłem sucho.
– Wiele może się zdarzyć w ciągu doby. Mogłeś poznać jakąś dziewczynę. Może postanowiłeś przestać uczyć się południowego akcentu i wrócić do domu. Mogłeś uratować jakąś babcię przed kieszonkowcem.
– Nie zdarzyła się żadna z tych rzeczy, mamo.
Zatrzymałem się przed Mona Lisą McFilet, przechadzającą się alejką Rum Runner Avenue. Przebywałem w miasteczku będącym wolnym wybiegiem dla kury. Wciąż mi się nie znudziła ta atrakcja.
– Co teraz porabiasz? – zapytała mama.
– Patrzę, jak miejska kura przechodzi przez jezdnię.
Roześmiała się.
– Nie mogę zdecydować, czy nabierasz mnie w połowie rzeczy, jakie mówisz mi o Bootleg Springs, czy rzeczywiście jest to takie zwariowane miasteczko.
Patrzyłem, jak Minnie Faye, ubrana w zieloną bluzę z wyszytymi, zezującymi kociętami, pędziła za bezpańskim kotem, który ominął właśnie dwa zaparkowane samochody.
– Wracaj tu, ty puszysty futrzaku! – krzyknęła, mijając mnie.
– Słyszałam to – powiedziała mama – i nawet nie chcę wiedzieć, o co chodzi.
– Mądra decyzja. Co chcesz wiedzieć?
– Wspomniałeś w mailu, że znowu się przeprowadziłeś. Gdzie tym razem? Do kartonowego pudła z bezdomnym współlokatorem na placu miejskim? Do posiadłości zamieszkanej przez eklektycznego milionera mówiącego jakimś wymyślonym językiem?
– Bardzo zabawne, mamo. Tym razem wynająłem własny domek – wyjaśniłem. Nie powiedziałem jej, że żyję właściwie na walizkach. Nie było sensu się rozpakowywać, gdy w każdej chwili mogłem być zmuszony do ponownego spakowania się.
– Żadnych współlokatorów? – upewniła się.
– Tylko ja i nikt więcej. Mogę sobie na golasa czyścić zęby nicią dentystyczną w salonie, jeśli będę miał na to ochotę.
– Higiena jamy ustnej jest bardzo ważna – stwierdziła łagodnie. – Przyślij mi zdjęcia, żebym miała pewność, że nie mieszkasz przy jakiejś skrytce na przystanku autobusowym. Zdjęcia w domu. Gdy nie nitkujesz zębów na golasa.
– Dobrze – obiecałem. – A co u ciebie?
Opowiedziała mi o obsługiwanych przez nią dzisiaj klientach i opisała nowe dekoracje ogrodowe, które Phyllis, jej sąsiadka z naprzeciwka, umieściła z okazji Dnia Flagi.
Raz w tygodniu rozmawialiśmy przez telefon albo urządzaliśmy wideokonferencję, a jeszcze częściej wysyłaliśmy do siebie pocztę elektroniczną. Moja mama była inteligentna, zabawna i moim zdaniem zdecydowanie zasługiwała na lepsze życie. Mój ojciec (pokój jego duszy, jak refleksyjnie mawiano w Bootleg Springs) zostawił studentkę Jenny Leland w ciąży i bez partnera. Zrezygnowała ze swoich marzeń o zawodzie psychologa i została kelnerką. Była stałą klientką wyprzedaży garażowych, wycinała kupony zniżkowe z gazet i stworzyła dla nas obydwojga radosne życie od wypłaty do wypłaty.
Ostatecznie zajęła się obsługą klientów w restauracji, której właściciele traktowali ją jak rodzinę. Spędziłem znaczną część dzieciństwa, siedząc w loży lub w biurze wielkości schowka na narzędzia. Obecnie piastowała stanowisko asystentki kierownika, jednak wciąż brała zmiany jako kelnerka, aby uszczęśliwiać stałych bywalców. Było to przyzwoite życie, jednak pragnąłem dla niej więcej. Zasługiwała na więcej.
Gdy tylko znajdę swoje miejsce na świecie, zamierzałem sprawić, żeby otrzymała więcej.
Zanim się rozłączyliśmy, wymusiła na mnie jeszcze jedną obietnicę wysłania zdjęcia mojego nowego lokum. Uśmiechnąłem się, wiedząc, że bardzo jej się spodoba Żółta Chatka. Scarlett Bodine była właścicielką nieruchomości i błyskotliwą negocjatorką. Gdy skończyliśmy targować się o cenę wynajmu, musiałem sprawdzić, czy nie oskubała mnie z ostatniej koszulki.
Dzięki temu poczułem przynależność do rodziny, podobnie zresztą jak dzięki zaproszeniu na wybór pierścionka, co uświadomiłem sobie, wjeżdżając na szutrową nawierzchnię biegnącą przez las. Devlin i Bowie wybrali na tyle duże brylanty, że mogły spokojnie konkurować z własnym projektem Jamesona. Sprzedawczyni z radością nabiła kwoty za pierścionki na kasę fiskalną, podczas gdy Jameson zaprezentował szkic swojego projektu. Jako szczęśliwie wolni mężczyźni znaleźliśmy z Gibsonem wspólny język i na widok biżuterii chrząkaliśmy oraz kiwaliśmy głowami z aprobatą.
Zaangażowanie nie było czymś, czego aktywnie unikałem. Jednak mój styl życia – prowadzenie biznesu bez własnego domu i zapłata z góry za trzymiesięczny najem (wynegocjowana z pierwotnych sześciu miesięcy) – sprawiał, że należało się dwa razy zastanowić nad koncepcją związku.
Większość moich przyrodnich braci postanowiła zapuścić korzenie. Ożenić się, ustatkować. Ale ja czekałem… na coś.
Spomiędzy drzew wyłonił się domek. Była to chatka z dwiema sypialniami, mająca niewielkie pokoje i duże okna wychodzące na las. W wietrzny dzień mogłem dostrzec jezioro przez liście drzew. Najlepszym elementem otoczenia była przecinająca posesję ścieżka nad brzegiem jeziora, co było bardzo wygodne dla mojej rutyny biegowej.
Pomyślałem, że mógłbym urządzać tu potreningowego grilla dla mojej grupki biegaczy. Stwierdziłem, że to wcale nie był zły pomysł. Trochę piwa, grill, dobra zabawa i porządni ludzie.
Gdy podjechałem do domu uświadomiłem sobie, że nie jestem sam. Drzwi frontowe były szeroko otwarte, a na żwirowym podjeździe przy werandzie stały zaparkowane dwa samochody. Jednym z nich był należący do Scarlett pikap.
Zatrzymałem się za jej autem i akurat wysiadałem, gdy zbiegła z werandy po schodach. Pomachała mi wesoło.
– Cześć, Jonah! Zastanawiałam się, kiedy wrócisz.
Wyjęła pudło z bagażnika, które od niej wziąłem.
– Wprowadzacie się? – zapytałem.
– My nie, ale jeśli Devlin postanowi przywieźć do domu jeszcze jedną parę butów, to wykopię go aż do zakończenia budowy. – Mrugnęła okiem i wiedziałem, że za jej narzekaniem kryje się wyłącznie miłość. Domyślałem się, że oszaleje z radości, gdy otrzyma wybrany dziś przez Devlina brylant.
Nie odpowiedziała na pytanie, którego nie zadałem bezpośrednio.
– Co więc robisz? – zapytałem, biorąc pudło ze sobą i wchodząc za nią na werandę.
– Pomagam twojej nowej współlokatorce w przeprowadzce – odparła wesoło.
Potknąłem się na schodach i wyrżnąłem golenią o ganek.
– Komu? – Skrzywiłem się.
– Hej, Scarlett, chcesz teraz kaucję czy… och, cześć, Jonah. Wejdziesz?
Shelby Thompson (albo, zgodnie z opinią Cassidy Tucker, podstępnadziennikarzyna Shelby Thompson) stała w progu, uśmiechając się do mnie promiennie, i zapraszała mnie do mojego cholernego mieszkania. Była niska, zgrabna i zawsze uśmiechnięta. Miała gęste kasztanowe włosy, ułożone w grzywkę podkreślającą szeroko rozstawione oczy koloru piwno-zielonego, przywodzącego na myśl poszycie leśne. Alabastrowa skóra, gęste rzęsy. Była ładna w stylu dziewczyny z sąsiedztwa.
Wystarczyło jednak, że się uśmiechnęła, i można było dostrzec coś więcej niż ładną urodę.
Oczywiście nie równoważyło to w żaden sposób faktu, że należała do hordy dziennikarzy, którzy spadli na Bootleg Springs niczym biblijna plaga, aby dotrzeć do rodziny Bodine’ów z powodu sprawy zaginięcia Callie Kendall. Zaczęła ze mną flirtować, a ja nie pozostałem jej dłużny. Wkurzyło mnie to, że chciała mnie wykorzystać, aby uzyskać dostęp do mojego rodzeństwa. Uznała, że jestem w jakiś sposób najsłabszym ogniwem.
Irytował mnie również fakt, że jakimś cudem wróciła do łask miasteczka, co sugerowało, że powinniśmy po prostu jej wybaczyć i o wszystkim zapomnieć.
– Skoro jesteście już tu obydwoje, możemy przejść do ustaleń – powiedziała Scarlett, prowadząc nas do domu.
Shelby zmarszczyła brwi.
– Jakich ustaleń? Myślałam, że mamy już wszystko dogadane.
– Co wy robicie w moim domu? – zapytałem, stawiając pudło na ganku.
– Twoim domu? – Shelby zamrugała i spojrzała na Scarlett.
Na twarzy Scarlett zagościł diaboliczny uśmiech pochodzącej z południa władczyni marionetek.
– Mam dla was cudowne wieści – powiedziała, klaskając w dłonie.
Wiedziałem, że będzieto coś złego.
–Jonah, pamiętasz, że w umowie najmu zastrzegałam sobie możliwość wynajęcia innej osobie drugiej sypialni, gdyby zaszła taka potrzeba?
Niewyraźnie przypominałem sobie taki zapis, ale wraz ze Scarlett świętowaliśmy podpisanie dokumentów szklanką przedniej księżycówki i wspomnienia z tamtego okresu stały się nieco rozmyte. Na tyle mętne, że Devlin musiał odwieźć mnie do domu.
– Nie pamiętam – odparłem.
– Wyślę ci mailem kopię umowy wraz z zaznaczonym właściwym fragmentem – obiecała. – Tymczasem przywitaj się z nową współlokatorką!
– Chwilunia – odezwała się Shelby. – On tu mieszka?
– Tak jak i ty od teraz – powiedziała Scarlett, rzucając klucze w kierunku Shelby. – Czyż to nie wspaniałe?
Shelby nie złapała kluczy i schyliła się powoli, żeby je podnieść.
– Nie wspomniałaś o tym, że Jonah tu mieszka – zauważyła.
– Odnoszę wrażenie, że poznacie się jeszcze jak łyse konie.
– Co ty bredzisz, Scarlett? Poza tym ja też powinienem decydować, z kim chcę mieszkać – wtrąciłem się.
– No wiesz, łyse konie są…
– Scarlett Bodine, ty coś knujesz – powiedziałem, wskazując ją palcem.
Moja srogość nie zrobiła na niej wrażenia.
– Uznałam, że obydwoje będziecie wniebowzięci. Teraz musisz płacić jedynie połowę czynszu.
– Nie będę mieszkał z nią – powiedziałem.
– Ona ma imię. Jestem Shelby i też nie prosiłam się, żeby zostać twoją współlokatorką – powiedziała ze skrzyżowanymi ramionami Shelby. Posłała mi zza okularów spojrzenie pełne dezaprobaty.
– Scarlett, możemy porozmawiać na zewnątrz? – powiedziałem, chwyciwszy siostrę za ramię i ciągnąc ją w kierunku drzwi. Musiała być w dobrym nastroju, skoro nie złamała mi nosa ani nie kopnęła w klejnoty.
Zatrzasnąłem za nami przesuwne drzwi.
– W co ty sobie pogrywasz?
– Pogrywam? – Aż się zachłysnęła. – Jonah Bodine juniorze, jak śmiesz insynuować, że pogrywam z tobą w jakąś grę, gdy pozwoliłam ci tu mieszkać za półdarmo? Przedkładam rodzinę nad interesy, a ty czego się po mnie spodziewasz? Mam w ogóle przestać zarabiać? Czy poczujesz się przez to lepiej, Jonah? Naprawdę?
Szturchnęła mnie w pierś i cofnąłem się o krok.
– Nie chcę, żebyś przestała zarabiać…
– Ale dokładnie na to wygląda. Brzmisz, jakbyś chciał wykorzystać moją hojność. Nie musiałam wynajmować ci tego domu, prawda?
– Nie, ale…
– I chyba nie oczekujesz, że przestanę wynajmować innym swoje lokale, prawda? – Poszła krok do przodu i znalazła się w mojej przestrzeni osobistej. Byłem wyższy od niej o niemal trzydzieści centymetrów, ale nie miałem problemu z przyznaniem, że moja siostra mnie przeraża.
Była nieprzewidywalna, co czyniło ją wyjątkowo groźną, a do tego nie miała oporów przed gryzieniem.
– Nie, jednak…
– Bardzo się cieszę, że to sobie wyjaśniliśmy. Teraz wraz z Shelby będziecie mieszkać w Żółtej Chatce przez najbliższy miesiąc. Jestem pewna, że przez ten czas zdołam z wielką stratą dla siebie poprzenosić innych najemców i znaleźć ci jakieś inne miejsce. Jednak do tego czasu oczekuję, że powiesz mi „Dziękuję, Scarlett” i terminowo zapłacisz cholerny czynsz, który obecnie stanowi połowę tego, co miałeś do zapłaty, zanim wielkodusznie znalazłam ci współlokatorkę.
– Dz-dziękuję, Scarlett.
– Nie ma za co, Jonah – odparła, trzepocząc rzęsami spod czapki Bootlegowych Kogucików. – Do zobaczenia, Shelby – zawołała, schodząc do samochodu.
***
Ja: Który z was, pajace, wygadał sięScarlett, że jestem smutnym szczeniaczkiem?
Bowie: Miałem zrobić to jutro. Czemupytasz?
Gibson: Wszyscy chcieliśmy to zrobić, nie mieliśmy jednak okazji.
Ja: Właśnie przydzieliła mi współlokatorkę.
Jameson: Kogo?
Ja: Shelby Thompson, siostrę GT.
Devlin: Niezbadane są ścieżki Scarlett.
Gibson: Stać cięna więcej, McCallister.
Devlin: Wasza siostra zdumiewa i przeraża mniezarazem. W pełni popieram każdą intrygę, jaką zaplanowała.
Bowie: Amen.
Ja: Nienawidzę was.
Wpadłam w sidła Scarlett Bodine.
Zupełnie tego nie przewidziałam. Słyszałam plotki o podobnych sytuacjach. Ostrzegano mnie. Mimo to zostałam wykiwana przez filigranową piękność z południa, której mistrzowskie manipulacje powinny zostać uwiecznione w annałach psychologii.
Miałam ochotę porzucić swoją w połowie napisaną dysertację i rozpocząć od nowa ze Scarlett jako głównym obiektem badań.
Jonah wrócił do domu.
Naszego domu.
Nie było to idealne rozwiązanie, nad którym rzekomo panowałam. A teraz utknęłam pod jednym dachem z Jonahem „Ośmiopakiem” Bodine’em.
– Um, cześć – powiedziałam, gdy stanął w miejscu i przyglądał się mi swoimi zielonymi oczyma. Bosko, Shelby. Bardzo bosko i na luzie.
Byłam nerdem i jako nerd świetnie potrafiłam flirtować z męskimi nerdami. Moje interakcje z wysokimi, szczupłymi, gniewnymi sportowcami były mniej naturalne.
Był ubrany w strój treningowy. Spodenki, koszulka, tenisówki. I gdziekolwiek nie spojrzałam widziałam coś, co mi się podobało. Mięśnie. Kilkudniowy zarost. Bystre zielone oczy, które mogły zerwać ze mnie skórę i zajrzeć do mojego wnętrza. Miał zapierający dech w piersiach uśmiech, który zauważyłam raz czy dwa, ale teraz zdecydowanie nie używał tej broni przeciwko mnie.
Długo mi się przyglądał pustym wzrokiem.
Zestresowana uśmiechnęłam się szerzej.
Zmarszczył brwi.
Nasze twarze prowadziły dwie różne rozmowy.