Sidecar Crush. Tajemnicze miasteczko Bootleg Springs - Claire Kingsley, Lucy Score - ebook + audiobook

Sidecar Crush. Tajemnicze miasteczko Bootleg Springs ebook

Claire Kingsley, Score Lucy

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Niekiedy wszystko układa się tak niefortunnie, że najlepiej zapaść się pod ziemię, zniknąć na jakiś czas. Jeszcze niedawno Leah Mae Larkin stała u progu wspaniałej kariery. Była modelką i wschodzącą gwiazdą, wydawało się, że jej agent i równocześnie narzeczony poprowadzi ją na szczyty sławy. Ale coś poszło nie tak i skończyło się kompromitacją. Leah Mae postanowiła więc wrócić do rodzinnego miasteczka. Przede wszystkim chciała uciec przed skandalem i trochę odpocząć. Poza tym w Bootleg Springs był ktoś, z kim zawsze rozumiała się najlepiej: jej przyjaciel z dzieciństwa, Jameson Bodin.

Jameson dorósł, z chłopaka zmienił się w mężczyznę. Leah Mae fascynowała go od dawna, ale nie chciał niszczyć jej szczęścia. W końcu był zwyczajnym facetem, raczej małomównym, mimo że od czasu do czasu wdawał się w bijatyki. Miał też rodzinne problemy, które wydawały mu się niemożliwe do rozwiązania. Jeden z nich był szczególnie nieprzyjemny: tajemniczy związek między jego zmarłym ojcem a zaginioną kobietą, Callie Kendall. Małe miasteczka zawsze mają swoje tajemnice...

Leah Mae i Jameson, przyjaciele z dawnych lat, nareszcie poczuli radość - pierwszy raz od bardzo długiego czasu. Mogli powspominać stare dzieje i znowu szczerze się pośmiać. Być może to przez Bootleg Springs, być może dzięki chwili odpoczynku nagle sentyment do przeszłości stał się czymś więcej. To, co było do niedawna najważniejsze na świecie, traciło na znaczeniu. Leah Mae zrozumiała, że musi zmienić wszystko...

Kim dla ciebie jest twój przyjaciel z dzieciństwa?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 389

Oceny
4,3 (149 ocen)
78
41
25
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lenusek

Dobrze spędzony czas

4 a nie 5 za żenujące tłumaczenie. Jeżeli pan Krzysztof nie lubi/nie chce/cokolwiek tłumaczyć scen erotycznych to niech tego nie robi zamiast robić na odpierdol. Serio, Wacek? Plus sorry, ale penis się odmienia. Totalnie się odmienia. Wiec „ścisnęła mojego penisa” a nie „ścisnęła mój penis” bo to żenujące. Do tego momentami bez sensowne kalki językowe jakby to tłumaczył translator albo bot nie rozumiejący kontekstu. I tak jak historia jest wciągająca, miasteczko urocze tak tłumaczenie zasługuje na 1*.
Paulamuszynska

Nie oderwiesz się od lektury

CUDOWNA uwielbiam tą serię. Nie mogę doczekać się kolejnego tomu. Sama chciałabym zamieszkać w takim miasteczku. Gdzie one są....?
20
Aszanti

Nie oderwiesz się od lektury

polecam, lekka seria akurat na wakacje
10
Zaneta29_08

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00
ania_265

Dobrze spędzony czas

lubię małomiasteczkowe romanse,a tu jeszcze dodatkowo tajemnicza śmierć!
00

Popularność




Claire Kingsley, Lucy Score

Sidecar Crush

Tajemnicze miasteczko Bootleg Springs

Przekład: Krzysztof Sawka

Tytuł oryginału: Sidecar Crush (Bootleg Springs #2)

Tłumaczenie: Krzysztof Sawka

ISBN: 978-83-283-8479-8

Copyright © 2018 Claire Kingsley

Published by arrangement with Bookcase Literary Agency and Booklab Agency.

Polish edition copyright © 2022 by Helion S.A. All rights reserved.

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://editio.pl/user/opinie/sidbs2

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

HELION SA

ul. Kościuszki 1c, 44-100 GLIWICE

tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Printed in Poland.

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Kochankom i artystom kryjącym się w każdym z nas.

1. Jameson

Nie obchodziło mnie, co o tym sądzi moja siostra. Moja obecność tutaj dzisiejszego wieczoru nie była dla mnie dobra.

Dzwoniła dziś do mnie już ponad pół tuzina razy i nalegała, żebym wyszedł w końcu z domu. Dlaczego? A kto by tam zrozumiał Scarlett. Gdy dziewczę raz sobie wbiło coś do głowy, to nie sposób było zmienić jej zdania. Teraz zaś najwyraźniej panna Scarlett Rose wymyśliła sobie, że jej brat powinien napić się czegoś mocniejszego w Czatowni.

Po jakimś czasie spędzonym we wspomnianym lokalu uznałem, że moja siostra nie ma racji. Niepotrzebnie tu przyszedłem. Byłbym o wiele szczęśliwszy, gdybym został w sklepiku. Zarabiałem na życie jako metaloplastyk i pracowałem obecnie nad dużym projektem; nie miałem czasu na nudę. Oczywiście lubiłem zimne piwo, jak każdy, a Nicolette serwowała je szybko i sprawnie. Nie lubiłem natomiast faktu, że połowa bywalców gapiła się na mnie z zaciekawieniem.

Wydawało im się, że są tak cholernie przebiegli. Ukradkowe spojrzenia przez ramię. Głowy pochylone do konspiracyjnych szeptów.

Wróciłem spojrzeniem do stolika i poruszyłem się niespokojnie na krześle. Otaczał mnie szum wielu rozmów. Wiedziałem, o czym szepczą ludzie. Wszyscy Bodine’owie wiedzieli. Zastanawiano się, czy nasz świętej pamięci ojciec był odpowiedzialny za zaginięcie, a być może nawet morderstwo nastoletniej Callie Kendall sprzed dwunastu lat.

Czy uważałem, że to zrobił? Sam nie byłem pewien. Między mną a ojcem nigdy nie było zbyt wiele miłości, nie oznaczało to jednak, że widziałem w nim mordercę.

Po prawdzie tata nie obdarzał nadmiarem miłości całego mojego rodzeństwa, z wyjątkiem Scarlett. Ona zawsze starała się najbardziej z nas wszystkich. Może to dlatego, że była najmłodsza, albo też dlatego, że była jedyną dziewczyną. Kto to wiedział?

Zdarzały się dobre chwile z nim oraz mamą, a w zasadzie było ich całkiem sporo. Tata jednak niczego nie ułatwiał. Zbyt często zaglądał do kieliszka. Oskarżał nas o wszystkie niepowodzenia w swoim życiu. Gibsonowi, mojemu najstarszemu bratu, obrywało się najmocniej. Stał się przez to paskudnym sukinkotem dla osób, z którymi nie łączyły go więzy krwi. Czasami również dla krewnych. Bowie postanowił zostać przeciwieństwem swojego ojca. Był całkiem miłym gościem. Przykładnym obywatelem. Nasz przyrodni brat Jonah, będący imiennikiem taty, nie miał przyjemności (lub pecha), aby dorastać w cieniu ojca. Moim zdaniem było to raczej błogosławieństwem.

Ja natomiast zawsze starałem się schodzić mu z drogi. Nie wychylać się. Być niewidzialnym. Zasadniczo zawsze tak postępowałem i dobrze na tym wychodziłem.

Aż do teraz. Nie dało się uciec przed całym miasteczkiem szepcącym o starym Jonahu Bodinie i cholernym swetrze Callie Kendall. Teraz wszystkie oczy zwracały się w moją stronę i wcale mi się to nie podobało. Ani trochę.

Wilgoć formowała się w kropelki na butelce mojego piwa, a przez salę przepływały aromaty frytek czosnkowych i whisky. Wziąłem łyk alkoholu i przesunąłem kciukiem po chłodnym szkle.

Bowie siedział naprzeciwko mnie ze wzrokiem utkwionym w własnej butelce. Zazwyczaj był nieco bardziej gadatliwy, dzisiaj jednak zachowywał milczenie. Nie pytałem o przyczynę. Obok niego siedziała June Tucker i czytała książkę. Lubiłem Juney. Bywała czasami zaskakująca, ale również nie mówiła zbyt często ani nie oczekiwała tego ode mnie. Zdarzało jej się jednak zadawać krępujące pytania.

Przy jej drugim boku siedział Jonah. Dowiedzieliśmy się o jego istnieniu zaledwie dwa miesiące temu, gdy przyjechał do miasteczka, szukając nas. Dowiedział się o śmierci taty oraz istnieniu rodzeństwa. Oczywiście Scarlett uznała go za jednego z Bodine’ów już po jakichś dziewięćdziesięciu sekundach znajomości. Stwierdziłem, że postąpiła właściwie. Jonah był porządnym gościem. Nie wiedział jeszcze, czy chce zostać w Bootleg Springs, a ja nie byłem pewien, czy znajdzie w sobie gotowość na zamieszkanie tu na stałe. Jakimś cudem (nie pamiętam szczegółów, gdyż umowa została zawarta w szóstej zmianie meczu softballowego, gdy już byłem całkiem poważnie upojony księżycówką) Jonah i ja zostaliśmy współlokatorami.

Wziąłem kolejny łyk piwa i Scarlett posłała mi ciepły uśmiech. Stała przy sąsiednim stoliku ze swoim partnerem, Devlinem. Niechętnie przyznałem z pozostałymi braćmi, że jest on odpowiednią partią dla naszej siostry. Kazała nam obiecać, że nie wrzucimy go znowu do jeziora. Udało nam się ją przekonać, że nie zrobimy tego, chyba że sobie chłopak zasłuży. Scarlett mogła nam później podziękować. Było oczywiste, że Devlin szaleje na punkcie Scarlett, ale od czasu do czasu należy przezornie zrzucić z pomostu każdego faceta. Nawet tego dobrego.

Zazwyczaj nie inicjowałem rozmowy z własnej woli, tym razem jednak spojrzałem na June.

— Gdzie się podziewa Cass, Juney?

June zamrugała.

— Poszła na randkę.

Zerknąłem na Bowiego. Zacisnął zęby i drgnęła mu powieka. W mig zrozumiałem, dlaczego to on był dzisiaj smętnym Bodine’em. Podkochiwał się w siostrze June, Cassidy Tucker, ale z całkowicie niezrozumiałych dla nas powodów nie podejmował jakiejkolwiek inicjatywy w tym kierunku.

— Randkę, co? — powiedziałem. — A z kim?

— Z jakimś internetowym znajomym — odparła June. — Powiedziałam jej, że prawdopodobieństwo znalezienia właściwego partnera za pomocą odpowiedniego kanału internetowego jest bardzo duże.

— Ty jej to zasugerowałaś? — zapytał Bowie.

— Jest to całkiem logiczne — stwierdziła June. — Cassidy chciałaby spotykać się z mężczyzną biorącym poważnie pod uwagę możliwość długotrwałego związku. Aplikacja randkowa znacznie poszerza zakres odpowiednich samców.

— Odpowiednich samców? — wtrącił się Jonah. — Mówisz tak, jakby Cassidy była zwierzęciem.

— Technicznie rzecz biorąc, wszyscy nimi jesteśmy — przyznała June. — Homo sapiens należą do królestwa zwierząt.

— Dzięki za lekcję biologii, Żuczku — prychnął Bowie.

— Bowie, czy doświadczasz uczucia zazdrości na myśl o tym, że Cassidy może mieć romantyczne spotkanie z innym mężczyzną? — zapytała beznamiętnie June. W jej pytaniu nie krył się sarkazm ani poczucie humoru. Zapytała z czystej ciekawości.

Zasłoniłem ironiczny uśmiech łykiem piwa.

— Nie — odparł Bowie. — Nic z tych rzeczy.

June wzruszyła ramionami i wróciła do lektury.

Scarlett usiadła obok mnie i szturchnęła łokciem pod żebra.

— Widzisz, Jame? Mówiłam, że dobrze ci zrobi wyjście na piwo. Nie cieszysz się, że wyszedłeś z ukrycia?

— Niespecjalnie.

— Och, przestań — powiedziała. — Ale z was dzisiaj smutasy. Przestań się krzywić, Bowie. Wyglądasz jak Gibs.

— Kto wygląda jak ja? — zapytał Gibson.

Stanął za Scarlett, trzymając w ręku butelkę wody. Najmłodsze i najstarsze z rodzeństwa Bodine’ów stanowili jawne przeciwieństwa i nie chodziło wyłącznie o płeć. Scarlett była drobnej budowy ciała, natomiast Gibson wyróżniał się najwyższym wzrostem wśród nas. Najbardziej z nas wszystkich przypominał również tatę, co doprowadzało go do szewskiej pasji.

— Bowie — wyjaśniła Scarlett. — Siedzi tu i stara się skwasić swoje piwo.

Gibson jedynie coś burknął pod nosem.

— Słowo daję, że prezentujecie się dziś nadzwyczaj kiepsko — stwierdziła Scarlett. — A ja doskonale wiem dlaczego.

— Niby dlaczego? — zapytał Bowie.

Chciałem go kopnąć pod stołem za wdawanie się z nią w dyskusję.

— Ponieważ jesteście samotni — oznajmiła. — Jestem z was najmłodsza, a mam już tego wspaniałego mężczyznę. A wy, biedactwa, wciąż musicie kogoś sobie znaleźć.

— A kto powiedział, że chcemy? — zapytał Gibson.

Uderzyła go w ramię.

— Nie mówię o tobie, stary zgredzie. Znajdź kobietę, która z tobą wytrzyma, a obiecuję, że nauczę się gotować po to, aby upiec jej najpyszniejszy orzechowiec w całym hrabstwie Olamette. Będzie na to zasługiwać.

Gibson prychnął i napił się wody.

— Ale wy — powiedziała, wskazując palcem osoby siedzące przy stoliku — wy musicie się nad tym zastanowić. Znajdźcie kogoś. Ustatkujcie się. To będzie dla was dobre.

— Tak dobre jak dla mnie wyjście na piwo? — zapytałem.

— Tak — odparła, stukając mnie w ramię. — A nawet lepsze. Daj spokój, Jame, ta dziewczyna, z którą się spotykasz, nie liczy się, jeżeli nie chcesz jej nawet przedstawić rodzinie.

— Już się z nią nie spotykam — powiedziałem.

— Co? — zapytała Scarlett podniesionym głosem. Devlin zatrzymał się za nią, jakby nie był pewien, czy powinien podejść, czy poczekać i zobaczyć, czy jest bezpiecznie. — Od kiedy?

Przewróciłem oczami i zgarbiłem się nad piwem. Już połowa lokalu gapiła się na nas otwarcie. Druga połowa nadstawiała uszu, żeby coś usłyszeć.

— Jezu, nie dramatyzuj — powiedziałem. — Przestaliśmy się spotykać już jakiś czas temu. Nic wielkiego.

Przez jakieś dwa lata spotykałem się z Willą Sawyer, dziewczyną mieszkającą w stanie Maryland. Nie było to nic stałego. Dzieliła nas zbyt duża odległość. Czasami ona przyjeżdżała do mnie, a czasami ja jechałem do niej. Nie było to nic poważnego, ale miło spędzało się nam czas ze sobą. Marzyło jej się więcej zaangażowania, niż mogłem zaoferować. Poznała innego i o ile mi wiadomo, już planowali ślub. Zostawiła mnie bez mrugnięcia okiem, ale cieszyłem się jej szczęściem. Była miłą dziewczyną i zasługiwała na dobre życie.

— Mogłeś nam powiedzieć — stwierdziła Scarlett. — A ja już myślałam, że chowasz ją przed nami z jakiegoś powodu. Mogłeś na przykład wstydzić się swojej rodziny.

Devlin postanowił jednak podejść do nas. Zbliżył się do Scarlett i objął ją w talii.

— Nie pleć bzdur, Scar — powiedziałem. — Nie chowałem jej przed nikim i wcale się was nie wstydzę. To po prostu nie było nic wielkiego.

— Szkoda, że już się skończyło — zauważył Gibson. — Byłeś chyba nieźle ustawiony. Mogłeś sobie podziałać, kiedy tylko chciałeś, bez smęcenia o uczuciach.

— Czy to nie jest dokładnie twój styl? — zapytała Scarlett z wyraźnie słyszalną pogardą dotyczącą nawyków randkowych (a raczej ich braku) Gibsona. — Odrobina akcji, kiedy tylko zechcesz. Żadnego smęcenia o uczuciach… czyli brak zaangażowania czy przywiązania do kogokolwiek.

— Scarlett, to, że wy zachowujecie się jak zakochane kundelki, nie znaczy, że inni muszą wyjść z siebie i związać się z kimkolwiek — odparł Gibson.

Scarlett wywróciła oczami i odwróciła się do niego plecami.

— A ty, June? Masz na oku kogoś wyjątkowego?

June spojrzała na nią znad książki.

— Nie.

— Jonahu? — zapytała następną osobę.

— Wybacz, Scarlett — odparł Jonah. — Nie bardzo.

Scarlett sapnęła i objęła ramię Devlina.

— Ale z was nudziarze. Chodź, zagrajmy w bilard.

Pod nieobecność Scarlett przy naszym stoliku zapanowała cisza. Moja siostra zatańczyła wokół stołu bilardowego, kręcąc tyłkiem przed oczyma Devlina. Od sposobu, w jaki na nią spoglądał, ciągle jeżyły mi się włosy na karku i musiałem sobie powtarzać, że obydwoje stanowią teraz parę. Miał prawo tak na nią patrzeć. Co więcej, powinien tak na nią patrzeć.

Wiedziałem, że żaden facet w życiu Scarlett nie mógł wygrać z nami jako jej braćmi. Gdyby ktoś na nią patrzył takim wygłodzonym wzrokiem, stłuklibyśmy go na kwaśne jabłko. Gdyby jednak tak nie spoglądał, znienawidzilibyśmy go za to, że jej nie docenia.

Moją uwagę zwrócił dźwięk telewizora znajdującego się za mną i gwar w barze zmniejszył się odrobinę. Nicolette przełączyła właśnie kanał na nowy odcinek reality show pod tytułem Świat bez wygód.

Sama koncepcja programu nie była jakaś odkrywcza. Grupka pomniejszych gwiazdek mieszkała w chatce gdzieś w głębi lasu, pozbawionej mnóstwa współczesnych udogodnień. Główną oś programu stanowiły interakcje między poszczególnymi uczestnikami przeplatane bezcelowym włóczeniem się po lesie. W normalnych okolicznościach program ten nie leżał w ramach moich zainteresowań.

Jednak zainteresowanie moje i wszystkich pozostałych mieszkańców Bootleg wiązało się z uczestnictwem Leah Mae Larkin w programie.

Leah Mae była jedną z nas. Obywatelką Bootleg. Mieszkała tu do dwunastego roku życia, kiedy to jej mama rozwiodła się z ojcem i przeprowadziła daleko stąd. Przez kilka następnych lat przyjeżdżała tu na wakacje, do czasu gdy reszta świata zachłysnęła się jej urodą, co sprawiło, że wybrała karierę modelki. Zrezygnowała z członu Mae i od tej pory była znana jako Leah Larkin.

W dzieciństwie była jedną z moich nielicznych znajomych, być może moją najlepszą przyjaciółką.

Nie widziałem jej od bardzo dawna. To nie było tak, że żywiłem do niej jakieś durne nieodwzajemnione uczucia. Leah Mae była teraz pełną gębą celebrytką. Interesował mnie jej udział w programie, gdyż rzadko kiedy jakiś mieszkaniec Bootleg trafiał do telewizji.

Obróciłem się i spojrzałem w ekran. Oto i ona: Leah Mae stojąca przed lustrem, spinająca długie blond włosy w kucyk. Zawsze chciała występować przed kamerą. Gdy byliśmy dziećmi, poświęciliśmy niezliczone godziny na rozpisywanie scenariuszy i odgrywanie ról. Przebierała się w różne ciuszki i chodziła jak modelka na wybiegu. Ciągle opowiadała, że zostanie sławną aktorką.

W kolejnej scenie uczestnicy szli wędkować nad pobliskie jezioro. Być może było to jedno z tych wyzwań, którym byli ciągle poddawani. Co tydzień jeden uczestnik odpadał w drodze głosowania i jak na razie Leah Mae ani razu nie była zagrożona.

Starałem się nie zwracać zbyt dużej uwagi, ale operator z uporem maniaka postanowił pokazywać zmagania Leah Mae z wędką. Pozornie wyglądało to tak, jakby Leah Mae nie miała pojęcia, za który koniec ją trzymać, to jednak nie była prawda. Wszyscy wiedzieliśmy, że Leah Mae mogła pokonać każdego w zawodach wędkarskich. Jasne, prowadziła teraz wytworne życie, pozowała do zdjęć i lśniła na wybiegach, więc nie miała zbyt wiele czasu na wędkowanie. Umiejętność ta była jednak niczym jazda na rowerze. Nie dało się jej tak łatwo zapomnieć.

Siedzący z nią w łódce towarzysz zapytał, czy nie potrzebuje pomocy. Brock Winston. Ten zniewieściały szarpidrut. Tworzył nie najgorszą muzykę, ale znienawidziłem go od pierwszej minuty w tym programie. Poślubił jakąś aktorkę, ale zdecydowanie przymilał się do Leah Mae w sposób, który nie przystoi żonatemu mężczyźnie.

Cholerni celebryci. Czy nie wystarczyła mu jedna sławna dziewczyna? Musiał flirtować z inną?

Brock naprawił jej wędkę i nastąpiło zbliżenie kadru. Leah Mae spojrzała wprost w kamerę i wpadłem w sidła jej oczu. Jako dzieciak zawsze miała iskrę w oku, gdy odgrywała rolę. Teraz nie widziałem tej iskry. Jej spojrzenie było puste. Miała nadal piękne oczy, ale to nie była ta Leah Mae, którą znałem. Nie przypominała tej dziewczyny, z którą spędziłem kiedyś tak wiele czasu. Wyglądała niczym zwierzę uwięzione w klatce, zmuszone do wykonywania sztuczek.

Leah Mae skierowała wzrok na Brocka i jego twarz znalazła się w kolejnym kadrze. Patrzył na nią doskonale mi znanym spojrzeniem, które mówiło: chcę cię dzisiaj przelecieć. Każdy facet miał takie spojrzenie w arsenale i potrafiliśmy je rozpoznać, jeśli byliśmy wystarczająco uważni. I dokładnie w taki sposób Brock Winston spoglądał na Leah Mae Larkin na wielkim, durnym telewizorze w barze u Nicolette.

Odwróciłem się do piwa. Dalsza część programu przestała mnie interesować.

— Założę się, że ci dwoje baraszkują sobie, gdy kamera nie patrzy — odezwał się Rhett Ginsler za moimi plecami.

— Tak myślisz? — zapytał Trent McCulty.

— To jasne jak słońce — stwierdził Rhett. — Wygląda jak cnotka niewydymka, ale założę się o dychę i słój księżycówki, że nocami bzyka się z tym Brockiem.

Poczułem, jak napinają się mięśnie na moich plecach, i zacisnąłem mocno dłoń na butelce.

— Może tak tylko udaje przed kamerą — powiedział Trent.

— Być może — odparł Rhett. — Tak czy siak, Leah Mae jest atencyjną zdzirą.

Wstałem tak szybko, że krzesło upadło za mną z głośnym trzaskiem na podłogę. Niemalże bez udziału woli stanąłem z mocno zaciśniętymi pięściami za Rhettem i Trentem.

— Sądzę, że powinniście przestać pieprzyć o niej farmazony. — Z mojego gardła wydobył się niski warkot.

Jeszcze zanim wybrzmiały do końca moje słowa, po moich bokach stanęli Bowie i Gibs, gotowi do bijatyki. Pewnie nie wiedzieli, co mnie tak wkurzyło, ale nawet ich to nie obchodziło. Tak to już było z nami. Wspieraliśmy się nawzajem. Później mogli mnie sprać za to, że wciągnąłem ich w coś głupiego, chociaż zazwyczaj to akurat Gibson sprowadzał kłopoty na nasze głowy. Byłem gotów ponieść później konsekwencje. Nikt nie używał słowa zdzira w jednym zdaniu z Leah Mae. Nie w mojej obecności.

Rhett obrócił się na krześle i spojrzał na mnie.

— A co ci do tego?

— Jest jedną z nas.

Rhett parsknął i napił się piwa.

— Pewnie tak. Przypomnij mi jednak, kiedy ostatnio postawiła stopę w Bootleg?

— To bez znaczenia — powiedział Bowie, a Gibson warknął potakująco. — Jameson ma rację.

— I pewnie sądzicie, że możecie coś z tym zrobić? — zapytał Rhett.

Wszystkie oczy były skierowane na nas. Granice zostały wyznaczone. Obok stanęły dwie kolejne osoby, wyraźnie po stronie Rhetta. Miałem to gdzieś. Jonah stanął po prawicy Gibsona. Nie dorastał tutaj, ale rozumiał więzy krwi.

— A żebyś wiedział, że coś z tym zrobimy — odparłem.

Rhett wstał w końcu. Był mniej więcej mojego wzrostu i mógł spojrzeć mi prosto w oczy. Odwzajemniłem spojrzenie z twardym wyrazem twarzy i zaciśniętą szczęką.

— Lepiej odsuńcie się od mojego baru, jeżeli zamierzacie wszczynać burdę — powiedziała Nicolette.

— O cholera. — To był głos Scarlett.

Zauważyłem, że Devlin stanął obok Bowiego. Zakasał rękawy, ale pochylił się ku nam i szepnął cicho.

— Uważajcie, chłopaki. Powinniście trzymać się z dala od kłopotów.

— Bootlegowa Sprawiedliwość, Dev — odparł Bowie, nie spuszczając ani na chwilę wzroku z Rhetta i Trenta.

— Wiem, wiem — powiedział Devlin.

Nie byłem idiotą. Gdybym uderzył pierwszy, chociaż można było tego uniknąć, to byłby zły pomysł. Gdybym jednak nie zaatakował pierwszy…

— Co ty tu tak właściwie robisz, Rhett? — zapytałem. — Nie powinieneś przypadkiem pilnować swojej dziewczyny?

— Co to niby ma znaczyć?

Wzruszyłem ramionami.

— Krążą plotki, że Misty Lynn grzmoci się z Wade’em Zirkelem. Widocznie nie jesteś wystarczająco męski, więc musiała poszukać rekompensaty gdzie indziej.

— Ty sukinsynu! — Rhett zamachnął się, a ja nie zamierzałem uciekać. Przyjąłem cios prosto w szczękę.

Tylko na to czekałem. Sprzedałem mu fangę w nos, a wokół mnie zapanował istny chaos. Rhett zasłonił twarz i wrzasnął, a po brodzie spływała mu krew. Gibson i Bowie rzucili się przed siebie, odpychając i okładając pięściami każdego, kto miał czelność stanąć im na drodze. Nawet Dev i Jonah przestali się hamować.

Utarczka zakończyła się równie szybko, jak rozgorzała, i poczułem, że ktoś mnie odciąga. Rozkwasiłem nos Rhetta i to mi całkowicie wystarczyło. Wyglądało na to, że niewiele ciosów dosięgło celu. Jedynie Rhett puścił krew, chociaż Trent wyglądał, jakby miał obudzić się z podbitym okiem. Gibson kilkukrotnie rozprostował palce. Pozostali popatrzyli po sobie spode łba i rozeszli się na swoje miejsca.

— Jameson, co ty, do diabła, właśnie odwaliłeś? — zapytała Scarlett. Dotknęła mojej żuchwy i obejrzała twarz w poszukiwaniu obrażeń.

— Rhett musiał dostać nauczkę i tyle — powiedziałem, odsuwając się poza zasięg jej rąk. — Idę do domu. Do jutra.

— Jeśli tak bardzo chciałeś iść, mogłeś to po prostu zrobić. Nie musiałeś nikogo walić po mordzie — zawołała za mną Scarlett.

Wyszedłem, zignorowawszy śledzące mnie spojrzenia. Tak, wszczynanie bójki w barze oznaczało, że ludzie będą patrzeć i zaczną gadać. To, że bijatyki w Czatowni w piątkowe wieczory były normą, to co innego. Nie mogłem jednak pozwolić, żeby taka szumowina jak Rhett Ginsler bezkarnie wyrażała się w taki sposób o Leah Mae. Niegdyś była moją przyjaciółką i to nadal coś dla mnie znaczyło. Trzeba było nauczyć barana manier.

Po powrocie do domu przeglądałem przez jakiś czas jej Instagrama. Mógł to być zwyczaj, jakiego trzymałem się już od pewnego czasu. Miałem świadomość, że to bardzo głupi zwyczaj. Nic się nie wydarzyło między mną a Leah Mae, gdy była zwykłą dziewczyną i odwiedzała tatę w czasie wakacji. Było oczywiste, że nic nie mogło wydarzyć się między nami również teraz.

2. Leah Mae

Krajobraz przemykał wokół mnie jako plamy zieleni i brązu. Nie mogłam się doczekać tej wyprawy (nie było mnie tu od tak dawna), ale nie przestawałam myśleć o najnowszym odcinku Świata bez wygód.

— Jak mogli mi to zrobić? — zapytałam.

Kelvin trzymał dłonie na kierownicy wynajętego auta i od czasu do czasu spoglądał na przymocowany do deski rozdzielczej telefon z wyświetloną mapą przedstawiającą trasę do Bootleg Springs. Miał na sobie koszulę frakową Ralph Lauren i szare spodnie, na jego nosie zaś spoczywały okulary przeciwsłoneczne Versace. Ja byłam modelką, ale Kelvin Graham również wyglądał na przedstawiciela mojej profesji. Właśnie w taki sposób udało mu się trafić do branży w wieku zaledwie szesnastu lat. Miał wygląd ślicznego chłopca z reklam marki Abercrombie and Fitch. Ciemne włosy i piwne oczy. Zadbane, umięśnione ciało. Doskonałe rysy twarzy.

Bardziej jednak od prezentowania się przed obiektywem wolał stronę biznesową modelingu. Nie lubił, gdy mówiono mu, co ma robić. Prowadził obecnie własną agencję (zarządzał karierą zarówno moją, jak i dziesiątek innych modelek), dzięki czemu mógł sobie pozwolić na zapuszczenie brody, obcięcie włosów czy przytycie kilku kilogramów i nikt nie mógł mu tego zabronić.

— Podniecasz się bez powodu, maleńka — powiedział, nie spojrzawszy na mnie. — Obydwoje wiedzieliśmy, że zmontują to tak, żeby wyglądało na flirt między tobą a Brockiem.

— Ale nie flirtowaliśmy — stwierdziłam. — I słowo daję, że celowo dali mi felerną wędkę. Umiem wędkować, a oni sprawili, że wyglądałam jak idiotka.

— Wyglądałaś świetnie. — Posłał mi czarujący uśmiech.

Zerknęłam do telefonu. Rubryki towarzyskie wręcz kipiały od domysłów na temat relacji między Leah Larkin a Brockiem Winstonem na planie Świata bez wygód. Czy Leah zbałamuci Brocka i odbije go jego słodkiej żonce Maisie Miller?

Od czytania tych bzdur chciałam parsknąć. Brock podczas kręcenia okazał się miłym chłopakiem, ale nawet gdybyśmy obydwoje byli singlami, nie wzbudziłby nigdy mojego zainteresowania. Był zbyt płytki. Jednowymiarowy. Ładnie śpiewał, ale nie napisał własnego tekstu. Nie był wystarczająco twórczy. Spędziłam z nim wystarczająco dużo czasu na planie, żeby zwątpić w to, że w jego głowie kiedykolwiek powstała jakaś własna myśl.

Poza tym Brock zdecydowanie nie był singlem. Miał bardzo publiczny romans z Maisie Miller, gdy obydwoje byli jurorami w amerykańskiej edycji programu Mam talent. Rozkochali w sobie cały kraj czułymi spojrzeniami i słówkami szeptanymi do siebie przed kamerą. Gdy paparazzi przyłapali ich na pocałunku w jakiejś taniej restauracyjce na uboczu, wszyscy wręcz oszaleli. Widzowie kibicowali im z całych sił, a gdy w końcu zakochali się w sobie, wyglądało to na wymarzone przez wszystkich szczęśliwe zakończenie.

Teraz zaś wszyscy przewidywali, że będę jędzą, która zniszczy tę piękną bajkę. Kobietą, która skala ich miłość.

Nie zrobiłam tego. Wszystkie odcinki programu zostały już nakręcone i o ile było mi wiadomo, Brock wrócił do Maisie w Los Angeles. Nie zamieszczali nic w serwisach społecznościowych, ale dotyczyło to całej obsady. W naszych umowach było jasno wyjaśnione, co możemy, a czego nie możemy ujawniać przed wyświetleniem ostatniego odcinka, najłatwiej więc było po prostu na jakiś czas zrezygnować z serwisów społecznościowych.

Spojrzałam na pierścionek błyszczący na mojej lewej dłoni. Ja także nie byłam singielką, ale świat jeszcze o tym nie wiedział. Kelvin nalegał, aby zachować to dla siebie aż do ostatniego odcinka Świata bez wygód. Na czas filmowania zostawiłam pierścionek w domu i nie poinformowaliśmy nikogo oprócz mojej mamy oraz ojczyma. Oni natomiast potrafili zachować tajemnicę.

Teraz zaś wracaliśmy do mojego rodzinnego miasteczka, aby przekazać tacie nowinę.

Dzieciństwo spędziłam w Bootleg Springs w Wirginii Zachodniej, a po rozwodzie rodziców przyjeżdżałam tu do taty na wakacje. Miałam mnóstwo dobrych wspomnień związanych z tym miejscem. Całe dnie spędzałam na piciu lemoniady i herbaty w blasku słońca. Skakałam w niezwykle ciepłe wody jeziora. Włóczyłam się do późna po okolicznych lasach. Wracałam do domu po zachodzie słońca, głodna, brudna i zmęczona.

Ostatni raz odwiedziłam Bootleg Springs, gdy miałam szesnaście lat. To właśnie wtedy zaginęła Callie Kendall. Była moją rówieśniczką i również przyjeżdżała tu na wakacje. Gdy tylko mama dowiedziała się o jej zaginięciu, błagała, żebym zamiast do Bootleg jeździła do Jacksonville.

Niedługo później weszłam na ścieżkę kariery. Bez przerwy brałam udział w przesłuchaniach, otrzymywałam zaproszenia na castingi, sesje zdjęciowe i pokazy mody. Wszystko działo się szybko, a moje życie niemal z dnia na dzień zmieniło się całkowicie. Łatwiej było tacie odwiedzić mnie, gdziekolwiek akurat byłam, niż zorganizować wycieczkę do Wirginii Zachodniej.

Jednak w tym roku stan taty się pogorszył. Mimo że rzucił palenie wiele lat temu, do teraz miał problemy z płucami. Poprzedniej zimy wylądował w szpitalu z zapaleniem płuc i powiedział mi o tym dopiero po powrocie do domu. Ciągle byłam na niego o to wściekła, ale twierdził, że po prostu nie chciał mnie martwić.

Był moim tatą. Oczywiście, że się martwiłam.

Czułam się paskudnie, że nie odwiedziłam go wcześniej. Na drodze jednak stanął Świat bez wygód, a po zakończeniu kręcenia programu czekała mnie seria sesji zdjęciowych. Teraz jednak nie miałam już nic w planach i wraz z Kelvinem mogliśmy poświęcić czas na dalsze planowanie mojej kariery. Dzięki odrobinie wolnego czasu i naszym zaręczynom miałam pretekst, aby odwiedzić Bootleg Springs.

Nie byłam tu od dwunastu lat, ale droga nadal wyglądała znajomo. Gdy zaś wjechaliśmy do miasteczka, poczułam się, jakbyśmy cofnęli się w czasie.

— Chyba jaja sobie robisz — powiedział Kelvin, gdy wyłoniły się przed nami pierwsze budynki.

— Ale że co? — zapytałam.

Opuścił okulary przeciwsłoneczne.

— Nic. Po prostu… powiedziałaś, że to mała mieścina w Wirginii Zachodniej. Chyba nie dosłyszałem części mała mieścina w Wirginii Zachodniej.

— Daj spokój, Kelvin, nie bądź snobem. To urocze miejsce.

— Nie użyłbym tego słowa, ale w porządku — powiedział.

Przewróciłam oczami i wyjrzałam przez okno. Droga do domu mojego taty wiła się na peryferiach miasteczka. Postanowiłam pokazać później Kelvinowi centrum. Z tego, co zauważyłam, Bootleg Springs niewiele zmieniło się od mojej ostatniej wizyty. Tata powiedział, że miasteczko rozwinęło się, odkąd turyści odkryli gorące źródła. Na razie jednak spowijał je ten sam czar, jaki pamiętałam z dzieciństwa.

Tata mieszkał jakieś pięć minut drogi od miasteczka. Kelvin spojrzał na mnie pytająco, gdy skręciliśmy na żwirową dróżkę, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Przez jakiś czas podskakiwaliśmy na wyboistej drodze, aż w końcu naszym oczom ukazał się dom taty.

Budynek był w nieco gorszym stanie, niż go zapamiętałam. Drewniane listewki były wypaczone, a ganek stał nieznacznie przechylony.

Uśmiechnęłam się szeroko na widok mojego taty. Siedział na starym fotelu bujanym pod osłoną ganku, zupełnie jak za dawnych czasów. Kelvin zatrzymał się na podjeździe i wysiadłam z auta.

— Cześć, tatusiu.

Serce mi się ścisnęło, gdy zobaczyłam, jak powoli wstaje z fotela. Do tego widok przewodu z tlenem umieszczonego pod nosem i podłączonego do butli niemal doprowadził mnie do łez.

— Leah Mae, słoneczko — powiedział, wyciągając ręce w moim kierunku. Na głowie przeważały u niego teraz siwe włosy nad dawnym kolorem jasny blond, a zmarszczki w kącikach oczu i bruzdy na czole były głębsze niż poprzednio. Miał na sobie wyblakłą brązową koszulę i parę dżinsów, które najlepsze dni miały już za sobą.

Weszłam po skrzypiących schodach.

— Tato, nie mówiłeś, że jesteś podłączony do tlenu.

— Och, to? — zapytał, szarpiąc gumowy przewód. — To nic takiego. Małe udogodnienie. Wkrótce nie będę go potrzebował.

Przytuliłam go ostrożnie i zdziwiłam się, jak łatwo jest mi go objąć. Tata zawsze był rosłym mężczyzną o beczkowatej klatce piersiowej i ramionach wielkich od pracy. Nadal był wysoki jak dawniej; mierzyłam niecałe 180 cm wzrostu, ale przy jego ponad 190 centymetrach wyglądałam jak mała dziewczynka. Wydawał się jednak znacznie mniejszy. Jego potężne rozmiary zanikały wraz z wiekiem albo z postępami choroby.

Miał zaledwie 54 lata i był stanowczo zbyt młody na swój stan.

— Dobrze cię widzieć — powiedziałam, odsuwając się nieznacznie. Schody zaskrzypiały pod stopami Kelvina. — Tato, to jest Kelvin Graham. Kelvinie, to mój tata, Clay Larkin.

Tata przestał się uśmiechać i stanął wyprostowany. Miał dobrych dziesięć centymetrów więcej od Kelvina i widocznie zamierzał to wykorzystać.

— Panie Larkin — powiedział Kelvin pewnym głosem i wyciągnął dłoń do uścisku.

Tata zawahał się przez chwilę, ale w końcu uścisnął prawicę Kelvina.

— Kelvin, tak?

Kelvin zerknął na mnie, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć.

— Tak. Miło mi w końcu pana poznać. Gdy ostatnio odwiedził pan Leah, wyjechałem akurat w interesach.

— Zapewne — odparł tata.

Domyślałam się, że tata będzie na początku sceptycznie nastawiony do Kelvina. Tacy byli wszyscy ojcowie w Bootleg. Wkrótce jednak powinien się do niego przekonać.

Przynajmniej taką miałam nadzieję.

— Możemy wejść do środka, tato? To była długa podróż z lotniska.

Uśmiech ponownie zagościł na twarzy taty.

— Oczywiście, kochanie. Zapraszam.

Kelvin został z tyłu z rękoma w kieszeniach i przyglądał się budynkowi, a tata tymczasem wszedł do środka, ciągnąc za sobą wózek z tlenem.

Wnętrze domu było czyste i przytulne. W rogu stał kominek, a obok niego przykryty kocem starodawny fotel. W powietrzu unosił się delikatny zapach sosny i cynamonu. Na ścianach wisiało kilka moich zdjęć zrobionych w dzieciństwie, umieszczonych w źle dobranych ramkach.

Tata podszedł do starego rozkładanego fotela z podnóżkiem i rozsiadł się na nim. Chwilę zajęło mu ułożenie przewodów. Kelvin wszedł za nami, ale nie usiadł obok mnie na kanapie.

— Ślicznie tu masz — powiedziałam. — Betsy Stirling nadal przychodzi ci pomagać, prawda?

— Tak, Betsy zjawia się tu regularnie — odparł tata. — Sprawdza, jak się czuję, i pomaga mi utrzymać porządek.

Tata wzdragał się przed zatrudnieniem kogoś do pomocy z utrzymaniem domu, ale uparłam się, gdy trafił do szpitala. A Betsy Stirling nadawała się idealnie do tej roli. Pracowała na pół etatu w klinice Bootleg Springs jako pielęgniarka i szukała dodatkowego zajęcia dla zabicia czasu. Pomagała tacie z zakupami i w sprzątaniu domu, a także miała pod kontrolą jego stan. Czułam się o wiele lepiej, wiedząc, że mogę na niej polegać.

— Na jak długo przyjechaliście? — zapytał tata.

— Na parę dni — odpowiedział Kelvin.

Spojrzałam nieco zdumiona na Kelvina. Mieliśmy zaplanowany lot powrotny do Los Angeles za tydzień. Kelvin uparł się, żeby skorzystać w obydwie strony z lotniska w Pittsburghu (jakby obawiał się, że coś jest nie tak z lotniskami w Wirginii Zachodniej), więc musieliśmy opuścić Bootleg Springs w piątkowe popołudnie. Mimo to mieliśmy więcej czasu niż parę dni.

— Zostaniemy tu do piątku.

Kelvin odchrząknął, ale nic nie powiedział.

— Tato, jest coś, o czym chcielibyśmy powiedzieć ci z Kelvinem. — Serce zaczęło mi walić jak szalone i poczułam mrowienie w palcach. Nie wiedziałam, dlaczego tak się stresuję poinformowaniem go o naszych ślubnych planach. Z mamą nie czułam takiego dyskomfortu. Potrafiłam jednak przewidzieć mniej więcej, jak zareaguje. Tata? Był pod tym względem nieprzewidywalny. Poza tym na widok jego wątłego stanu bałam się, że wprowadzę go w ciężki szok.

— W porządku — odparł, kładąc ręce na udach. Na ułamek sekundy zerknął na Kelvina, po czym wrócił spojrzeniem do mnie.

— Wiesz, że jestem z Kelvinem już od dwóch lat — zaczęłam. — Postanowiliśmy się pobrać.

— Hmm — mruknął tata. — Doprawdy?

— Tak — stwierdziłam, starając się nadać głosowi lekki ton. — Nie możemy jeszcze mówić o tym publicznie, ale chcieliśmy powiedzieć ci to osobiście.

Tata skrzyżował ramiona i spojrzał surowo na Kelvina.

— Poprosiłeś już ją o rękę?

Kelvin zamrugał.

— O rękę? Tak, postanowiliśmy wziąć ślub.

— A czy przypadkiem nie zapomniałeś o czymś, synu? — zapytał tata.

— Chyba nie bardzo rozumiem.

— Nie przypominam sobie, żebyś poprosił mnie o zgodę — wyjaśnił tata.

Kelvin zmarszczył brwi, a po chwili uśmiechnął się lekko.

— Nie zrobiłem tego, ale nie sądzi pan, że to bardzo staromodny zwyczaj?

— Który jest tutaj ciągle praktykowany — zauważył tata.

— W porządku… — powiedział Kelvin. — Ale Leah jest dwudziestoośmioletnią kobietą, a nie dziewczyną, którą oddaje się przyszłemu mężowi wraz z posagiem.

— Tatusiu — powiedziałam, kładąc mu dłoń na kolanie. — Kelvin zwyczajnie nie wiedział, że jest to dla ciebie takie ważne. Nikt już w zasadzie tego nie robi. To moja wina; powinnam była mu to powiedzieć.

Tata spojrzał na mnie przenikliwie.

— Chcesz poślubić tego mężczyznę?

— Tak.

Jeszcze przez długą chwilę tata przyglądał mi się badawczo. Starałam się nie wiercić. W końcu westchnął, jakby pogodził się z czymś nieprzyjemnym.

— Kiedy jest ślub?

— Jeszcze nie ustaliliśmy terminu.

— Wszystko zależy od naszych harmonogramów — powiedział Kelvin. — Prawdopodobnie nie będziemy mieli czasu na wystawne wesele. Pomyślałem, że może po ostatnim odcinku Świata bez wygód pojedziemy po prostu do Vegas.

Spojrzałam zaskoczona na Kelvina. Wcześniej nic nie wspominał o ślubie w Las Vegas.

— Nie chcesz wesela?

— Jedno drugiemu nie przeszkadza. Moglibyśmy urządzić wesele, ale moglibyśmy je zaplanować, gdy obydwoje będziemy mieli kilka dni wolnego. Nigdy nie marzyłaś o tym, żeby Elvis udzielił ci ślubu?

Rozdziawiłam szeroko usta.

— Nie, nie chcę, żeby Elvis udzielał nam ślubu.

Kelvin uśmiechnął się.

— Wiesz, masz rację. Huczne wesele może być dla nas znakomitą okazją marketingową. Moglibyśmy sprzedawać prawa do zdjęć ślubnych.

Wytrzeszczyłam na niego oczy.

— Nie będziemy sprzedawać praw do zdjęć ślubnych. Co ty w ogóle wygadujesz?

— Cieszę się, że poruszyłaś ten temat — powiedział Kelvin. — Bylibyśmy szaleni, gdybyśmy tego nie zrobili. To byłaby olbrzymia stracona okazja. Powinniśmy teraz pomyśleć, jak skapitalizować twój udział w programie.

Wyszedł na zewnątrz, wyciągnąwszy po drodze telefon z kieszeni. Moskitiera zamknęła się za nim z trzaskiem.

— Poważnie? — zapytał tata.

Westchnęłam.

— Wiem, Kelvin bywa czasami… oportunistą. Taki już jest. Dzięki temu został człowiekiem sukcesu.

Tata uniósł brwi. Chyba go nie przekonałam.

— Po prostu… nie jest typem mieszkańca Bootleg — dodałam.

— To prawda.

— Nie oznacza to jednak, że nie ma innych dobrych cech — powiedziałam. — Jedynie różni się od tego, do czego jesteś przyzwyczajony.

— Leah Mae, znam typ osób, z którymi teraz się spotykasz — odrzekł. — Śliskie niczym węgorze, złotouste mieszczuchy. Przyznaję, że nigdy mnie to zbytnio nie obchodziło. To jest jednak twoje życie i jestem z ciebie bardzo dumny. Jeśli zaś marzysz właśnie o tym, to będę cieszył się twoim szczęściem.

— Dzięki, tato. — Ścisnęłam jego dłoń. — Słuchaj, tak myślę, że podjadę teraz z Kelvinem do miasta i pokażę mu okolicę. Wrócimy tu z obiadem dla całej trójki przed zameldowaniem się do domku. Zrobić ci jakieś zakupy?

— Nie trzeba, mam wszystko.

Nie wierzyłam mu. Na wszelki wypadek zamierzałam i tak przywieźć mu kilka rzeczy.

— Wrócimy niebawem.

Wyszłam z domu i znalazłam Kelvina na ganku piszącego coś na telefonie. Prawdopodobnie prosił asystentkę o wyszukanie jakiegoś widowiskowego miejsca na urządzenie wesela. Westchnęłam ponownie. To był cały Kelvin, zawsze pędzący z pełną prędkością. Powinnam się cieszyć, że tak łatwo zrezygnował z tego absurdalnego wyjazdu do Las Vegas. Nie zawsze był taki skory do zmiany zdania.

— Chodź, podjedziemy do miasta — powiedziałam. — Kupimy jakiś obiad na wynos.

— Znajdziemy tu jakiś lokal serwujący jedzenie paleo i bezglutenowe?

Tym razem powstrzymałam westchnienie. Prawdopodobieństwo znalezienia takiej restauracji było minimalne, ale nie chciałam mu obrzydzać tego miejsca jeszcze przed oprowadzeniem go po nim. Kelvin i tak jedynie uległ modzie na zdrową żywność; nawet nie cierpiał na nietolerancję jakiegokolwiek składnika pokarmowego.

— Nie jestem pewna. Będziemy musieli się rozejrzeć.

Wsiedliśmy do samochodu i wróciliśmy do miasta.

3. Jameson

Sklep Przystanek był wypełniony ludźmi. Nie należało się temu dziwić o tej porze roku, szczególnie w sobotę. Latem w Bootleg Springs było tłoczno od turystów, z których większość wynajmowała chatki nad jeziorem. Wślizgnąłem się do środka, planując spędzić tu jak najmniej czasu.

Szczęka już mnie dzisiaj nie bolała. Rhett wcale nie uderzył mnie tak mocno. Do licha, nieraz obrywałem mocniej od własnych braci. Nie było widać nawet śladu.

Obszedłem sklep i zebrałem do koszyka wszystkie potrzebne mi zakupy. Droga do kasy była wolna, położyłem więc rzeczy na ladzie i wyjąłem portfel. Opal Bodine stała przy kasie.

— Cześć, Jameson.

— Opal.

— To będzie wszystko?

Spojrzałem na zakupy.

— Mógłbym jeszcze wziąć coś słodkiego. Masz coś dobrego w zanadrzu?

— No pewnie — odparła Opal. — Zostały mi jeszcze dwie roladki cynamonowe.

Rozważyłem zakup obydwu i podzielenie się jedną z Jonahem, ale zbeształby mnie za spożywanie zbyt dużych ilości cukru. Oczywiście gdybym kupił dwie roladki, a on nie przyjąłby swojej porcji, to musiałbym zjeść ją za niego.

— Wezmę obydwie.

— Bardzo dobrze — stwierdziła Opal. — Przyniosę je za chwilę.

Ktoś mnie szturchnął, przechodząc obok; skrzywiłem się. Nienawidziłem tego. Sklep nie był taki mały; nie było potrzeby, aby wpadać na innych. Spojrzałem przez ramię, ale nie rozpoznałem w winowajcy nikogo znajomego, zresztą i tak kierował się w stronę wyjścia. Wzruszyłem ramionami i zerknąłem, czy Opal wraca już z moimi roladkami.

W kolejce za mną stanęła jakaś dziewczyna i musiałem spojrzeć na nią ponownie, żeby dotarło do mnie, kogo widzę. Szczęka opadła mi aż do podłogi, a właściwie tak by zrobiła, gdyby to było możliwe. Dziewczyną tą była Leah Mae Larkin.

Była wysoka i smukła, a jej kończyny rozciągały się całymi kilometrami. Miała długie, spływające faliście po plecach blond włosy. Skóra o barwie miodu była upstrzona tu i ówdzie (zwłaszcza na nosie) drobnymi piegami. Bystre oczy miały tak zaskakujący kolor zieleni, że chciało się spojrzeć na nie drugi raz.

Przełknąłem głośno ślinę i stwierdziłem, że mogę jedynie gapić się na nią.

— Jameson?

Miała miękki, melodyjny głos, a gdy się uśmiechnęła, dostrzegłem drobną szparkę między jej przednimi zębami. Zawsze ją miała i szczerze jej nienawidziła, ale w końcu stała się ona jej znakiem rozpoznawczym jako modelki.

— Cz… czołem, Leah Mae — odpowiedziałem, zażenowany, zduszonym głosem. Nieraz zdarzało mi się zapomnieć języka w gębie w obecności ślicznej dziewczyny, ale to było coś zupełnie innego.

— Jameson Bodine? — powtórzyła pytanie, jakby nie usłyszała za pierwszym razem.

Zauważyłem, że całkiem pozbyła się akcentu. Nie słyszałem go również w programie, ale tutaj, w Bootleg Springs, jej nowy, północny akcent rozbrzmiewał jeszcze wyraźniej.

— To ja — powiedziałem. Brawo, kretynie. Na pewno zjednasz jąswoim urokiem osobistym.

— Wow, kopę lat — powiedziała Leah Mae, taksując mnie spojrzeniem z góry na dół.

Nagle ucieszyłem się, że Jonah namówił mnie do trenowania z nim i Devlinem. Zawsze dbałem o formę, ale teraz dodatkowo wyrobiłem nieco więcej masy mięśniowej.

Nie to, żeby miało to jakieś znaczenie. To była Leah Mae, nie jakaś dziewczyna, której chciałbym zaimponować.

Otworzyłem usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, ale żadne słowa z nich nie wypłynęły. Do licha. Często miałem z tym problem. W moim mózgu działo się bardzo wiele, czasami jednak słowa nie potrafiły trafić z niego do języka.

Co zrobiłby Gibson? Nie, to nie był odpowiedni autorytet. Bowie? Niee, Bowie udawałby brak zainteresowania. Jeszcze nie widziałem Jonaha w akcji z dziewczyną, więc nie wiedziałem, jak się zachowuje w takiej sytuacji. A Dev… był w związku z moją siostrą, więc wszelkie porównania byłyby co najmniej dziwne.

Do diabła. Nadal nie odezwałem się ani słowem.

— Rzeczywiście minęło sporo czasu — powiedziałem.

— Co u ciebie?

No wiesz, mój ojciec zmarł niedawno, a teraz jest podejrzany w sprawieCallie Kendall. Nie, nie mów tego. Do cholery, Jameson, powaliło cię do końca?

— Um, u mnie wszystko dobrze. A u ciebie?

— U mnie też w porządku — powiedziała. — Zastanawiałam się, czy wpadniemy na siebie, gdy tu będę.

— Pewnie przyjechałaś w odwiedziny do taty?

Przytaknęła i poprawiła rzeczy trzymane w ramionach.

— Tak, dopiero przyjechaliśmy.

— Pomogę ci z tym. — Wziąłem od niej bochen chleba, czterolitrową butelkę mleka i kilka innych artykułów spożywczych. Przesunąłem łokciem swoje rzeczy i obok położyłem jej towary.

— Och, dziękuję — powiedziała.

Uśmiechnęła się do mnie, a mnie serce przestało bić. Nie mogłem pojąć, jakim cudem nie padłem w tym momencie trupem na podłogę. Czy można żyć, gdy serce odmówiło posłuszeństwa?

— Nie ma za co.

Stałem tam jeszcze przez sekundę czy dwie, nie wiedząc, czy czuć wdzięczność za to, że Opal się nie śpieszyło. Nie chciałem kończyć rozmowy z Leah Mae, chociaż rozmowa to za dużo powiedziane na tę sytuację między nami. Czułem jednak, że ponoszę na tym gruncie spektakularną klęskę i byłoby miło, gdyby prędzej czy później ktoś mnie wybawił.

— Oglądamy program, w którym występujesz — powiedziałem.

— Naprawdę?

Przytaknąłem.

— Jasne. Całe miasto jest z ciebie dumne.

— Ach, tak, miasto — rzekła.

— Niecodziennie mieszkaniec Bootleg występuje w telewizji.

Założyła kosmyk włosów za ucho.

— Wow, nie wiedziałam, że wszyscy śledzą ten program.

— Tak, wszyscy są naprawdę podjarani. Ludzie przychodzą oglądać cię do Czatowni i słyszałem, że kilka osób urządza własne seanse.

Leah Mae zaczerwieniła się wyraźnie i zagryzła dolną wargę. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała.

— Pewnie tak… Mam nadzieję, że program podoba się ludziom.

— Tak myślę. — Poczułem, jak rozluźniają mi się ramiona, i wypowiadałem słowa z większą swobodą. — Byłem ciekaw, jak się miewasz, chociaż przebywasz daleko stąd.

Znów się uśmiechnęła i tym razem byłem w stanie odpowiedzieć uśmiechem.

Podszedł do niej mężczyzna, na widok którego zrzedła mi mina. Miał ciemne włosy i wyraźnie zarysowaną szczękę. Rozglądał się po sklepie z lekceważącą miną. Przypominał mi niektórych bogatych turystów, którzy przewijali się przez miasteczko, uważając, że są lepsi od tubylców. Ubrany był jak pracownik biurowy, a nie klient małego spożywczaka gdzieś na końcu świata.

— Hej, maleńka, mamy wszystko? — zapytał.

Stanął blisko Leah Mae i dopiero wtedy zauważyłem bardzo istotny szczegół. Miała pierścionek na palcu.

Myliłem się, myśląc, że serce stanęło mi chwilę temu. Ciągle pracowało. Biło cały czas równym rytmem, jednak zatrzymało się właśnie teraz. Na amen odmówiło posłuszeństwa.

Zerknąłem szybko na nieznajomego. Nie nosił obrączki, co znaczyło jedno z dwóch: albo jeszcze nie byli małżeństwem, albo już byli, ale on się z tym nie obnosił. W tym drugim przypadku okazałby się zwykłym dupkiem. Z kolei pierwszy przypadek oznaczał dla mnie odrobinę nadziei.

Nadziei? Na co? Na odnowienie znajomości z Leah Mae po dwunastu latach? Tak jakbyśmy gdzieś poszli i powspominali dzieciństwo. Albo porozmawiali o czasach nastoletnich, gdy byłem zbyt nieśmiały, aby wykonać ruch.

I tak bym nie wykonał wtedy ruchu. Leah Mae i ja byliśmy jedynie przyjaciółmi. Zawsze tak było.

Cholera, znowu zapomniałem języka w gębie. Gdzie, do diabła, podziewała się Opal?

— Kelvinie, poznaj Jamesona Bodine’a — przedstawiła mnie Leah Mae. — Razem tu dorastaliśmy.

Kelvin jakby dopiero teraz mnie zauważył. Pobieżnie obejrzał mnie od stóp do głów. Nie byłem ubrany tak gustownie jak on, ale miałem na sobie czystą koszulkę i eleganckie dżinsy, czyli ubrania, w jakich nigdy nie przebywałem w warsztacie. Od pracy tam wszystkie ciuchy robocze miały wypalone małe dziurki.

— Jamesonie, oto Kelvin Graham — kontynuowała Leah Mae.

— Narzeczony Leah — dodał Kelvin.

Leah Mae spojrzała na niego, jak gdyby ją czymś zaskoczył, on zaś skinął mi brodą.

Postanowiłem zachować się jak dżentelmen i wyciągnąłem dłoń do uścisku. Czasami trzeba pokazać prawdziwą klasę.

— Miło mi cię poznać.

Kelvin uścisnął stanowczo moją rękę, podczas gdy Opal w końcu raczyła się zjawić. Spojrzała na Leah Mae i Kelvina, następnie na mnie i wzruszyła lekko ramieniem.

— To jedyny sklep w okolicy, kociaku? — zapytał Kelvin Leah Mae, gdy Opal kasowała moje zakupy.

Odwróciłem się od nich i skupiłem na odliczaniu pieniędzy. Przestałem słuchać ich rozmowy. Zapłaciłem i Opal podała mi reklamówkę.

— Do zobaczenia, Jameson — powiedziała.

Bez słowa ruszyłem w kierunku wyjścia, ale duma nie pozwoliła mi zachować milczenia. Miałem coś do powiedzenia Leah Mae i nie zamierzałem wyjść, dopóki tego nie zrobię. Zatrzymałem się, popatrzyłem na nią i nasze spojrzenia się spotkały.

— Wiem, że ta scena z wędką to nie była twoja wina — powiedziałem. — Ta wędka wyglądała na felerną, jeśli chcesz znać moje zdanie.

Pokiwała powoli głową.

— Tak, dziękuję.

— Dobrze cię widzieć, Leah Mae — powiedziałem. — Miłego pobytu w Bootleg.

Jej uśmiech rozświetlił cały świat.

— Dzięki, Jameson. Ciebie też bardzo miło widzieć.

Ścisnąłem mocno reklamówkę, kiwnąłem głową i odwróciłem się ku wyjściu. Jestem dżentelmenem, dlatego spojrzałem przez ramię i skinąłem brodą jej narzeczonemu.

— Kevinie.

— Mam na imię Kelvin…

Drzwi zamknęły się za mną, zanim usłyszałem resztę tego, co miał do powiedzenia.

Puls przyspieszył mi jak szalony, gdy dotarłem do pikapa i położyłem zakupy na siedzeniu pasażera. Czy ja naprawdę widziałem Leah Mae Larkin w Przystanku? A może to był jedynie jakiś dziwny i straszliwy sen, w którym moja najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa okazała się najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem, zaręczoną z jakimś fagasem?

Do diabła. To nie był sen, ale cała reszta się zgadzała.

Potrząsnąłem głową, jakbym mógł w ten sposób wyrwać się z osłupienia. Powinienem zebrać się do kupy. Oczywiście, że musiałem któregoś dnia spotkać Leah Mae. Mieszkał tu jej tata, więc było pewne, że prędzej czy później będzie chciała go odwiedzić. Do tego nasz wiek wskazywał na to, że przynajmniej jedno z nas powinno już być zaręczone lub w związku małżeńskim.

Nie to, żebym kiedykolwiek zbliżył się do któregoś z tych stanów cywilnych. W szkole średniej spotykałem się przez jakiś czas z Cheyenne Hastings, ale rzuciła mnie dla Cody’ego Wyatta. Było później jeszcze kilka dziewczyn w moim życiu, ale nigdy nie stworzyliśmy niczego poważnego. Ostatnio spotykałem się z Willą Sawyer, ale to nawet nie był związek. Była osobą, do której zwracałem się, gdy tego potrzebowałem, ale żadne z nas nie miało dużych oczekiwań co do drugiego. Obydwoje wiedzieliśmy, że to nie będzie trwało wiecznie.

A więc Leah Mae przebywa tutaj i jest zaręczona. No i dobrze. Powinienem cieszyć się jej szczęściem. Przecież była kiedyś moją przyjaciółką. Czy nie należy cieszyć się razem z przyjaciółmi, gdy spotyka ich coś dobrego?

Jednak to nie radość czułem w drodze do domu.

4. Leah Mae

Słońce oświetliło naszą małą kuchnię w wynajętym domku. Stałam nad zlewem i zapatrzyłam się w jezioro. Zwiedziłam cały świat, ale nie było drugiego takiego miejsca jak jezioro górskie w Wirginii Zachodniej. Zwłaszcza w letni dzień. Woda skrzyła się w słonecznym blasku, a liście na drzewach tańczyły na leciutkim wietrze. Otworzyłam okno, aby wpuścić czyste, świeże powietrze, zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko.

Kelvin pracował na laptopie umieszczonym na stole kuchennym. Mieliśmy wziąć tydzień wolnego, ale on najwyraźniej nie wiedział, co to znaczy mieć wolny czas. Miałam nadzieję, że rozluźni się tutaj nieco bardziej, ale był zajęty, jakby wcale nie wyjechał z Los Angeles.

Mieszkaliśmy tu już od kilku dni i byłam doskonale świadoma, że będziemy musieli wyjechać w piątkowe popołudnie. Zostało tak niewiele czasu. Wydawało się, że nie zaliczyliśmy nawet ćwierci aktywności, jakich chciałam tu doświadczyć. Dotychczas spędzaliśmy większość czasu tutaj, w chatce. Odwiedzałam popołudniami tatę, ale poza tym nie wychodziliśmy zbyt często. Kelvin wściekał się z powodu braku potraw paleo i bezglutenowych w lokalnych restauracjach, dlatego gotował na miejscu. Do tego był tak zawalony pracą, że nie mieliśmy czasu na zwiedzanie miasteczka.

Zdjęłam gwiżdżący czajnik z kuchenki i wlałam wodę do kubka, po czym zanurzyłam w nim kilkakrotnie saszetkę herbaty. Aromat sosen wpłynął do domku przez otwarte okno, a w pomieszczeniu wybrzmiewał stukot klawiszy.