Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedyś George "GT" Thompson był gwiazdą futbolu. Osiągnięcie tego szczytu zabrało lata, dziś jednak sława pozostała jedynie wspomnieniem. Wiedział, że po ciężkiej kontuzji nie zdoła wrócić do gry, i ta świadomość była trudna do zniesienia. GT umiał tylko grać, ale zawiódł drużynę. Jakby tego było mało, został porzucony przez dziewczynę, zupełnie jak zbędny przedmiot. Kiedy więc siostra zasugerowała mu wyjazd do Bootleg Springs, miasteczka słynącego z gorących źródeł, spakował się i ruszył w drogę. Bez żadnych oczekiwań. Tymczasem spotkał tam tajemniczą zielonooką June i już wkrótce był pewien, że będzie ona dla niego kimś ważnym.
June Tucker była analityczką danych. Świetnie radziła sobie z liczbami i ze statystykami, ale z ludźmi było gorzej. Nie rozumiała ich emocji i nieracjonalnych zachowań. Obserwowała ich jak naukowiec: zawsze nieco z boku. Nic dziwnego, że była uważana za dziwaczkę. Oczywiście wiedziała, kim był GT, i znała na pamięć wszystkie jego osiągnięcia. Musiało jednak minąć trochę czasu, zanim dostrzegła w nim wspaniałego mężczyznę, zafascynowanego jej inteligencją i szczerością.
Bootleg Springs zawsze miało swoje tajemnice. Skrywane głęboko sekrety niekiedy wychodziły na jaw. June od dawna próbowała rozwiązać zagadkę sprzed lat - chciała wiedzieć, co się przydarzyło jej zaginionej przyjaciółce. Tyle że w miasteczku wciąż żyli potężni ludzie, którym zależało na ukryciu prawdy. Na szczęście u boku June stanął George, który postanowił jej pomóc bez względu na niebezpieczeństwo...
W prawdziwym życiu liczby miały sens. Z ludźmi... było gorzej.
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 411
Claire Kingsley, Lucy Score
Bourbon Bliss
Tajemnicze miasteczko Bootleg Springs
Przekład: Krzysztof Sawka
Tytuł oryginału: Bourbon Bliss (Bootleg Springs #4)
Tłumaczenie: Krzysztof Sawka
ISBN: 978-83-8322-735-1
Copyright © 2018 by Claire Kingsley
Polish edition copyright © 2024 by Helion S.A.
All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/boubs4_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Wszystkim ekscentrycznym dziewczynom. Nie zmieniajcie się.
„Nie odpowiedziałam. Nie byłam w stanie tego zrobić. Widokodsłoniętych narządów intymnych tego mężczyzny nie wprawił mnie w osłupienie,ale sprawił to sposób, w jaki zlizywał loda z palca”. — June Tucker
June Tucker nie rozumiała ludzi. Liczby, dane i statystyki? One miały sens. A ludzie? Nie za bardzo. Na tle miasteczka słynącego z piątkowych wieczornych burd i zataczających się tancerzy stylu kowbojskiego wyróżniała się niczym kaczka dziwaczka. Wcale jej to nie przeszkadzało, jednakże jej siostra i znajomi weszli w poważne związki, a wszelkie zmiany są niepokojące.
George „GT” Thompson znajdował się u szczytu kariery: był jednym z najlepszych skrzydłowych w futbolu amerykańskim. Z powodu kontuzji musiał jednak zrezygnować z uprawiania zawodowego sportu. Teraz ma nadzieję znaleźć ukojenie w leczniczych wodach tej malutkiej mieściny leżącej w Wirginii Zachodniej, a także, być może, dowiedzieć się, co życie ma dla niego w zanadrzu.
Nie spodziewa się spotkać poważnej dziewczyny w gorących źródłach, mówiącej mu, że nie powinno go tam być. A także zwracającej uwagę na jego pokaźnych rozmiarów… sprzęt.
George jest zafascynowany June, jej głową wypełnioną statystykami oraz bolesną wręcz szczerością. Docenia ją tak jak nikt inny. Gdy zaś sprawa zaginionej nastolatki przybiera nieoczekiwany obrót, towarzyszy Scooby June w jej poszukiwaniu prawdy.
On był jej wymarzonym skrzydłowym, teraz zaś stał się rzeczywistym partnerem życiowym. Gdy jednak ich związek nabiera rumieńców, June obawia się, że nie jest w stanie podzielić się z nim swoją intymnością w zadowalającym stopniu. George jest przekonany, że zastąpienie myślenia odczuwaniem stanowi dla June rozwiązanie problemu, ale jego własny kryzys może doprowadzić między nimi do jeszcze większego rozłamu.
Kolano bolało mnie bardziej, niż powinno.
Minęło już ponad osiem tygodni od operacji zerwanego przedniego więzadła krzyżowego i już nie powinien doskwierać mi taki ból. Zamiast kręcić się po sali VIP-ów w Bleu Martini — ulubionym filadelfijskim klubie moich kolegów z drużyny — relaksowałem się z lekko uniesioną nogą w luksusowej loży.
Delikatne oświetlenie rzucało niebieskawy blask w pomieszczeniu. Wciąż słyszałem dochodzącą zza ściany muzykę klubową, ale nasza prywatna impreza była znacznie spokojniejsza. Łagodne dźwięki R&B brzmiały niczym ułożona przez Rexa ścieżka dźwiękowa odtwarzana podczas seksu. Sądząc zaś po tym, jak mój kumpel przygwoździł najnowszą fankę do ściany własnym ciałem, to rzeczywiście była jego muzyka do bzykanka.
Poprawiłem nogę, starając się nie krzywić w widoczny sposób. Powinienem prawdopodobnie leżeć w domu i obkładać ją lodem, ale Rex zagroził, że przyjedzie po mnie i siłą mnie wyciągnie, jeśli sam się nie zjawię. Ja natomiast nie chciałem przyznawać, w jak kiepskim jestem stanie.
Rozmawiałem już ze swoją agentką oraz trenerem, ale do kolegów z boiska nie dotarły jeszcze wieści. Moja kariera jako profesjonalnego futbolisty właśnie dobiegła końca.
Było to druzgoczące na wielu różnych płaszczyznach. Futbol to jedyna rzecz, na której się znałem. Grałem od piątego roku życia.
Wiedziałem już jednak w chwili upadku na murawę, gdy kolano sparaliżował mi ból. Mój drugi uraz więzadła krzyżowego w ciągu pięciu lat. Za pierwszym razem udało mi się wrócić. Po drugiej kontuzji nie było powrotu. Nie, jeśli uszkodzone zostało to samo kolano i było się trzydziestodwuletnim skrzydłowym. Pomimo wysiłków wkładanych przez wszystkich, od lekarzy po moją agentkę, nie dało się nic zrobić. Moja kariera była skończona. Żaden fizjoterapeuta nie mógł mnie uratować.
Zatem gdy lekarz przekazał mi ostateczne orzeczenie kilka dni temu, nie zaskoczyło mnie to. Nie cieszyło mnie, ale też nie czułem zdziwienia.
— Siemka, GT. Co słychać? — odezwał się Deacon Phillips, gracz defensywny roku, pięciokrotny najlepszy wspomagający. Podobnie jak mnie, dotarcie na szczyt zajęło mu lata, jemu jednak udało się ukończyć sezon bez kontuzji.
Odchyliłem się do tyłu, jak gdybym nie podtrzymywał kolana w górze, a jedynie relaksował się w klubie. Jak gdybym był zbyt wyluzowany, aby się wysilać.
— Podziwiam widoki.
— Sratatata. — Postawił piwo na stole i zasiadł w loży. — Pytam poważnie. Wracasz do gry?
Uciekłem wzrokiem. Chłopakom się to nie spodoba. Wiedziałem, że wszyscy trzymali za mnie kciuki. Dotarli beze mnie do fazy play-off, ale przegrali pierwszy mecz. Bardzo rozczarowujące zakończenie jakże obiecującego sezonu. Liczyliśmy na to, że się wykaraskam i spróbujemy ponownie w przyszłym sezonie.
— Nie, stary. Tym razem nie wracam.
— Szlag — mruknął Deacon pod nosem i pokręcił głową. — Nie mogą wstawić ci bionicznej nogi czy czegoś w ten deseń? Jezu. To już dla ciebie koniec? Serio?
Przytaknąłem, pozwalając, żebyśmy to sobie uświadomili, a potem powiedziałem głośno:
— Tak. To koniec. Nie będę już grał.
— Tego się obawiałem, ale to straszne, brachu. Nie wiem, co powiedzieć.
— Nie pieprz mi tylko o współczuciu. Miałem dobrą passę. Poradzicie sobie beze mnie.
Pokręcił głową, jak gdyby mi nie wierzył.
Odetchnąłem głęboko i rozejrzałem się wokół, po sylwetkach tuzina osób, z którymi grałem przez ostatnich kilka lat. Najgorsze było uczucie, że ich zawodzę, nie wspominając o trenerach i reszcie personelu. Pokładali we mnie mnóstwo nadziei, we mnie i w moich magicznych rękach. Bez względu na to, jak świetnie chwytały, nie były warte funta kłaków bez niosących je nóg. Bez napędu byłem jedynie kolejnym wysokim kolesiem z wielkimi łapami.
— Ktoś jeszcze wie? — zapytał Deacon.
— Organizacja. To już oficjalne. Muszę jednak powiedzieć o tym reszcie chłopaków.
— Cholera.
— No. — Nie zostało nic więcej do dopowiedzenia.
Zerknął przez ramię, a ja od razu wiedziałem, kogo szuka. MacKenzie Lyons. Moja „przeplatana” dziewczyna: na przemian tworzyliśmy związek i zrywaliśmy. Obecnie nie byliśmy razem. Przyszła mniej więcej dziesięć minut temu i jak na razie wyglądało na to, że stara się mnie unikać. Zastanawiałem się, czy wiedziała, że tu będę. Nigdy nie rozgryzłem tego, skąd tak wiele kobiet wie, gdzie można znaleźć mnie i moich kumpli z szatni. Nikt nigdy nie przyznawał się do ich zaproszenia, a jednak otaczało nas zawsze mnóstwo dziewczyn.
Nie miałem pewności, co dziś czuję na widok MacKenzie. Nie byłem z tego zbyt dumny. Właściwie czułem zażenowanie. Czy chciałem, żeby była świadkiem końca mojej kariery?
Może powinienem już dzisiaj odpuścić i wrócić do domu.
MacKenzie, jak gdyby wyczuwając moje wahanie i chęć ucieczki, przerwała rozmowę z jakąś nieznajomą dziewczyną, spojrzała mi w oczy i podeszła do stołu. Nawet ja musiałem przyznać, że wyglądała bardzo atrakcyjnie w tej obcisłej czarnej sukience i szpilkach.
— Zaufaj mi, stary — powiedział Deacon na odchodne. — Korzystaj z okazji, póki możesz.
— Deacon — powiedziała MacKenzie, a on skinął jej głową i odszedł.
Zaprosiłem ją gestem, żeby usiadła. Wdzięcznie zajęła miejsce obok mnie.
— Jak kolano?
— Świetnie — skłamałem.
— Tak? — Jej twarz rozjaśnił uśmiech. — Martwiłam się o ciebie.
Zerwaliśmy ze sobą — znowu — na początku sezonu. Na uznanie zasługuje fakt, że po operacji zadzwoniła do mnie, aby sprawdzić, czy czegoś nie potrzebuję. Nie musiała tego robić, zważywszy na to, że nie byliśmy ze sobą, dlatego doceniałem gest.
— Znasz mnie. Nic mi nie będzie. Zawsze wychodzę na prostą.
— To prawda. — Szturchnęła mnie delikatnie i zagryzła dolną wargę.
Skłamałbym, gdybym stwierdził, że nie czułem pokusy. Jej wyraz twarzy, zalotny i sugestywny, mówił mi, że byłaby dzisiaj pewną partią. Mógłbym pełznąć dłońmi po tych jędrnych udach. Pochylić się i przemknąć ustami po wrażliwej skórze u podstawy szyi. Zachęcić ją do siebie. Zabrać do domu.
Nie ma nic złego w dobrym bzykanku. Wydawało się właściwe w tym momencie.
Później jednak pojawiłyby się komplikacje. Pytania. Nie interesowały mnie przelotne przygody i ona o tym wiedziała. Czy chciałaby do mnie wrócić? Czego by żądała w zamian?
Znałem odpowiedź na to pytanie i to wystarczyło, abym wstrzymał rękę, uznał, że nie warto sięgać ku temu nieprzyzwoicie wyeksponowanemu fragmentowi uda wystającego zza krótkiej sukienki. Ona pragnęła wystawnych kolacji. Prezentów, najlepiej stworzonych przez najlepszych projektantów. Wakacji. Ekskluzywnych miejsc, podróży pierwszą klasą, pięciogwiazdkowych hoteli. Po to właśnie MacKenzie umawiała się ze sportowcami. Ze mną.
Przed nią trafiałem już gorzej, na kobiety zuchwałe i nieustępliwe w poszukiwaniu nieuchwytnego ideału sportowca. MacKenzie przynajmniej próbowała dopuścić mnie do swoich uczuć. Starała się nie troszczyć wyłącznie o to, co mogłem jej kupić, albo jakie drzwi otwierał jej związek ze mną. To było jednak za mało. Wciąż oczekiwała ode mnie więcej i więcej. Więcej pieniędzy, więcej upominków, więcej luksusu.
Nie przeszkadzało to wielu chłopakom, z którymi grałem. Z radością obsypywali swoje partnerki brylantami i kosztownymi torebkami. Płacili za ich luksusowe mieszkania i drogie samochody. Dla nich była to transakcja biznesowa. Gwarantowali określony styl życia, w zamian za co kobiety zapewniały im swoje usługi. Atrakcyjna partia u boku. Perwersyjny seks za zamkniętymi drzwiami, a czasem także przed otwartymi.
Mnie to nie wystarczało. Chciałem czegoś więcej. Pragnąłem uczuć. Czegoś prawdziwego. Chłopaki nabijały się z moich rzekomo wyśrubowanych standardów, ale w moim przypadku nie chodziło o to, że fanki czy niedoszłe gwiazdki były niewystarczająco atrakcyjne. Problem w tym, że te kobiety pragnęły mnie z zupełnie niewłaściwych powodów. Chciały GT Thompsona, najlepszego skrzydłowego. Nie chciały mnie.
Myślałem, że MacKenzie będzie inna. Dwukrotnie tak uznałem i pomyliłem się za każdym razem. Nie zamierzałem podążać tą ścieżką, bez względu na to, jak obłędnie wyglądała w tej opinającej krągłości czarnej kiecce.
— Co się stało? — zagruchała. Przesadzała dzisiaj. Zastanawiałem się, w co pogrywa. Przesunęła delikatnie paznokciami po moim podudziu w stronę bokserek. — Czujesz się samotny?
— Nie, wszystko gra — skłamałem. Po raz drugi dzisiaj. — Po prostu staram się odprężyć.
Wciąż dotykała palcami mojej nogi, którą muskała w górę i w dół. Było to znajome uczucie. Zbyt znajome, ale nie chciałem się ruszyć, aby nie zdradzić się grymasem.
— Może zamówimy szampana? — zapytała. — Poświętujemy troszkę?
— Co chcemy świętować?
— Drugą szansę.
Uniosłem brwi. Jeśli miała na myśli nas, to drugą szansę mieliśmy już za sobą.
— Drugą szansę w czym? I masz na myśli drugą… czy trzecią?
Kąciki jej ust uniosły się w lekkim uśmiechu.
— Mam na myśli kolejny sezon. Drugą szansę w play-offach.
Słowa wymsknęły mi się, zanim zdążyłem je powstrzymać.
— Beze mnie, Mac. Dla mnie nie ma kolejnego sezonu.
Przez jej twarz przemknął ogrom emocji. Niedowierzanie. Może przerażenie. Czy naprawdę tak przejęła się moją sytuacją?
— Co? — zapytała.
— Nie wracam. Skończyłem z futbolem.
— Nie mówisz poważnie — odparła, a wyraz niedowierzania zamieniła w fałszywy uśmiech, ukazując lśniące białe zęby między jasnoczerwonymi wargami. — Oczywiście, że wracasz. Zawsze wracasz.
— Nie tym razem.
Wyprostowała się i odsunęła ode mnie.
— Przechodzisz na emeryturę?
Przytaknąłem. Nie miałem nic więcej do dodania.
Nie pochylała się już, eksponując wydatne piersi i zdecydowanie fantastyczny tyłek. Jej twarz przybrała teraz wyraz zimnej suki. Już nie udawała delikatności ani współczucia.
— Nie miałam pojęcia. — Wstała, przyciskając do ciała swoją małą torebkę w cekiny. — Bardzo mi przykro.
— Zdarza się — powiedziałem, na powrót rozrzucając szeroko ramiona. Ciągle odgrywałem rolę faceta, który był zbyt zrelaksowany, aby cokolwiek wytrąciło go z równowagi.
— Oczywiście — stwierdziła z kolejnym fałszywym uśmiechem. — Miło było cię zobaczyć, GT. Trzymaj się.
Skinąłem jej głową.
— Trzymaj się.
Odeszła, nie oglądając się za siebie. Nie miało znaczenia, że jej tyłek wyglądał wspaniale w tej sukience. Od zmysłowego kołysania biodrami poczułem nie podniecenie, a mdłości.
Nie byłem pewny, dlaczego odrzucenie przez kobietę, której nie chciałem, zakłuło tak mocno, ale tak właśnie się stało. Gdy tylko uzmysłowiła sobie, że moja kariera jest skończona, zrobiła w tył zwrot. Całkowicie przestała się interesować. Nie powinno mnie to dziwić. Uznałem jednak, że być może MacKenzie będzie się na tyle troszczyła, aby zapytać, jak się czuję. Mogłaby zmartwić się o moją przyszłość. Zapytać, co planuję teraz robić.
Ale tego nie zrobiła i nie powinno mieć to znaczenia. A jednak miało.
Rozejrzałem się za kumplami z boiska, za swoimi znajomymi. Przyglądałem się dziewczynom ubranym w zabójcze, obcisłe sukienki i drogie szpilki. Otaczało mnie piękno. Atrakcyjni ludzie, śliczne ciuchy. Wszystko to było jednak płytkie. Puste i bez znaczenia. Wtedy zrozumiałem, że jestem gotów zostawić to za sobą. Byłem gotów zrezygnować z życia gwiazdy sportu i wyruszyć nową ścieżką.
Kolano nadal cholernie mnie bolało, a reakcja MacKenzie też nie napawała radością. Jednak gdzieś tam musiało na mnie czekać coś dobrego. Świat, który ceniłby mnie za coś innego niż umiejętną grę.
I być może ona też gdzieś tam była. Kobieta, która widziałaby we mnie kogoś więcej aniżeli faceta potrafiącego łapać piłkę.
Na wyświetlaczu telefonu pojawił się numer mojej siostry Cassidy — akurat wtedy, gdy kończyłam pracę. Zanim sprawdziłam wiadomość, dokończyłam bieżące zadania. Wklepałam kilka liczb do arkusza kalkulacyjnego, chociaż już znałam wynik. Mogłam przeprowadzać obliczenia w głowie szybciej, niż byłam w stanie tworzyć zestawy danych i tabele. Mój klient potrzebował jednak tych liczb gdzieś poza moim mózgiem. Stąd arkusze kalkulacyjne i wykresy.
Gdy już byłam gotowa, zapisałam pliki i zamknęłam laptopa. Pracowałam zdalnie z domu przez osiemdziesiąt dziewięć i dwie dziesiąte procenta czasu. Pozostałe dziesięć i osiem dziesiątych procenta spędzałam w Baltimore, w siedzibie firmy. Byłam zatrudniona jako aktuariuszka, co okazało się dobrze płatnym zajęciem. Rozpoczęłam karierę od pracy w dużej firmie ubezpieczeniowej, ale kilka lat temu zajęłam się doradztwem. Bardzo pasowała mi taka sytuacja. Lubiłam swoją pracę — i byłam w niej skuteczna — ale moim priorytetem pozostawało mieszkanie w Bootleg Springs. Mogłam sobie na to pozwolić dzięki obecnej organizacji pracy.
W przeciwieństwie do tego, co uważała moja siostra, pozostawałam w Bootleg nie dlatego, że obawiałam się wyruszyć w wielki świat, lecz dlatego, że tak mi pasowało. Było tu cicho, przynajmniej przez większość czasu. Znałam wszystkich mieszkańców. Miałam tu swoją rutynę. Przebywała tu moja rodzina. Nie widziałam żadnego powodu, żeby się przeprowadzić.
Odczytałam w końcu wiadomość od Cassidy.
Cassidy:Babskiwieczór,Juney!IdziemydoCzatowni.Podjechaćpociebieo20?
Ja:Dziśjestczwartek.
Cassidy:Noi?
Ja:Babskiewieczoryurządzamywpiątki.
Cassidy:Wiem,aletospontanicznywypad.BędąteżScarlettiLeahMae.Będziefajnie.
Ja.Dobrze,aleniemusiszpomnieprzyjeżdżać.Spotkamysięnamiejscu.
Westchnęłam i odłożyłam telefon. Nieszczególnie miałam ochotę dzisiaj wychodzić. Był środek tygodnia, ale to wcale nie oznaczało, że w Czatowni będzie mniej hałaśliwie niż w piątek. Miałam pewność, że będzie głośno i prawdopodobnie będziemy świadkami jakiejś bójki.
Lubiłam jednak uszczęśliwiać swoją siostrę. Nie to, żebym rozumiała, dlaczego spożywanie napojów alkoholowych w głośnym barze uszczęśliwiało Cassidy i jej przyjaciół. Ale tak właśnie było i dlatego się na to godziłam.
Nie rozumiałam Cassidy w wielu kwestiach. W zasadzie istniało wiele rzeczy, których ogólnie nie rozumiałam w ludziach. Zaakceptowałam to już dawno temu. Nie próbowałam pojąć, dlaczego istoty ludzkie wprawiają mnie w konsternację. Nie rozumiałam ich, ale nie czułam też potrzeby, żeby to zmienić.
Ludzie byli dziwni. Co innego mówili, co innego myśleli, a ich czyny często przeczyły słowom. Uważałam, że są nieprzewidywalni, przez co czułam się w ich towarzystwie niekomfortowo.
Z kolei liczby miały sens. Można było na nich polegać. Opisywały je proste zasady, co czyniło je przewidywalnymi. Na przykład potrafiłam przeprowadzać skomplikowane obliczenia w pamięci, ale nie mogłam pojąć, dlaczego mojej siostry i Bowiego przez lata nie łączyła relacja romantyczna, gdy wszyscy wokół dostrzegali iskrzące między nimi uczucia.
Liczby miały sens, w przeciwieństwie do ludzi.
Jak by jednak nie patrzeć, żyłam w świecie wypełnionym ludźmi i zauważyłam, że osoby, na których mi zależało, cieszyła moja interakcja z nimi. Czasami oznaczało to dołączenie do mojej siostry podczas babskiego wieczoru w czwartek w Czatowni.
Przygotowałam kolację i podzieliłam ją precyzyjnie na dwie części. Jedną umieściłam na talerzu, a drugą schowałam w lodówce na kolejny dzień. Mimo że zasadniczo gotowałam dla jednej osoby, czyli dla siebie, to w kuchni na półce stały książki kucharskie z serii Gotowanie dla dwojga. Przygotowywanie podwójnej porcji pokarmu zwiększało moją efektywność w kuchni, gdyż pozwalało mi gotować dwa razy rzadziej.
— Cześć, Juney. — Jonah zszedł na dół i wytarł mokre włosy ręcznikiem. — Pachnie wspaniale.
Zesztywniałam. Czy chciał przez to powiedzieć, że nie miałby nic przeciwko, abym się z nim podzieliła? A może komentował jedynie przyjemny aromat mojego jedzenia?
— Prawdopodobnie woń ta wynika z połączenia bazylii i czosnku — odparłam. Cassidy powiedziałaby, że uprzejmie byłoby zaproponować mu porcję. — Masz ochotę?
— Och, dzięki, ale nie — powiedział. — Jestem w trakcie postu przerywanego, dlatego nie jem aż do jutra.
— Dobrze. Drugą porcję przygotowałam dla siebie na jutro, więc takie rozwiązanie pasuje nam obydwojgu.
Uśmiechnął się tak, że nie wiedziałam, czy jest rozbawiony, czy zirytowany. Trudno mi było to odróżnić.
— Pewnie tak. Masz jakieś plany na wieczór?
— Tak.
— W porządku. Mmm, a jakie, jeśli można wiedzieć?
— Babski wieczór w Czatowni.
— Zapowiada się wesoło — stwierdził. — Muszę wstać wcześnie, dlatego zostaję w domu. Jeśli jednak będziesz potrzebowała podwózki, wal śmiało.
— Prawdopodobieństwo przedawkowania alkoholu przeze mnie wynosi w przybliżeniu jeden procent — powiedziałam. — Jestem pewna, że będę w stanie wrócić samodzielnie, ale dziękuję za propozycję.
Znowu się uśmiechnął.
— Nie ma sprawy.
Jonah był moim pierwszym współlokatorem. Po wyprowadzeniu się od rodziców i siostry mieszkałam sama, nawet na studiach. Nie lubiłam dzielić się swoją przestrzenią. Współlokator oznaczał przesuwanie rzeczy z należnych im miejsc, robienie bałaganu i, co najgorsze, bagatelizowanie niedzielnych meczów futbolowych.
Jonah był jednak miłym współlokatorem. Nie rzucał się w oczy, sprzątał po sobie i sam sobie gotował. I nigdy, przenigdy nie próbował narzucać swojego telewizyjnego harmonogramu, gdy emitowano mecze. Razem oglądaliśmy nawet Superbowl, mimo że w owym czasie opłakiwałam utratę swojej wymarzonej ligi futbolowej.
Jonah poszedł załatwiać swoje sprawy. Zjadłam kolację, po czym usiadłam z książką na kanapie. Niewątpliwie Cassidy, Scarlett i Leah Mae wykorzystywały ten czas na przygotowania do wieczoru. Wyglądało na to, że w przypadku kobiet wieczorne wyjście wymuszało rozwlekłą procedurę nakładania makijażu, wykorzystania różnych produktów oraz urządzeń do stylizacji włosów, a także olbrzymią dozę niezdecydowania co do ubrań.
Decyzje odzieżowe opierały się na prostych obliczeniach. Brało się pod uwagę okoliczność, porę dnia, uczestników oraz miejsce, a także uwzględniało się porę roku i bieżące warunki pogodowe.
Okoliczność: spontaniczny babski wieczór.
Pora dnia: wieczór w środku tygodnia.
Uczestnicy: Cassidy, Scarlett, Leah Mae i inni mieszkańcy Bootleg Springs.
Miejsce: Czatownia.
Pora roku i bieżące warunki pogodowe: początek lutego, sucho i zimno.
Wynik: sweter, dżinsy, grube skarpety, buty.
Dojście do odpowiednich wniosków zajęło mi co najwyżej kilka sekund. Jeżeli chodzi o resztę procesu strojenia się, nie widziałam potrzeby poprawiania wyglądu za pomocą kosmetyków ani spędzania olbrzymiej ilości czasu oraz wysiłku na stylizowaniu włosów. Nie szłam przecież do Czatowni, aby znaleźć partnera seksualnego.
Oczywiście nie po to szły tam również pozostałe ważne kobiety z mojego życia. Wszystkie tkwiły już wygodnie ulokowane w stałych związkach. Ich chęć spędzania tak znacznej ilości czasu nad własnym wyglądem była tym bardziej konsternująca. Dla kogo się stroiły, skoro już nie doskwierała im samotność?
Nie rozumiałam ludzi.
Za pięć ósma wstałam, wzułam buty i włożyłam płaszcz. Mieszkałam nieopodal Czatowni i jeśli wcześniejsze zachowania mogły stanowić precyzyjny predyktor przyszłych rezultatów — a wiedziałam, że tak jest — to pozostałe dziewczyny miały się zjawić od pięciu do piętnastu minut po umówionym terminie. Innymi słowy wcale mi się nie spieszyło.
Ku memu zdziwieniu samochód Cassidy stał już na parkingu, gdy dotarłam na miejsce dwie minuty po ósmej.
Otworzyłam drzwi do baru, szykując się na szturm bodźców atakujących moje zmysły. We wnętrzu Czatowni było głośno, muzyka i głosy wypływały w lodowatą noc. Gdy weszłam do środka, owionęło mnie ciepłe powietrze — mniej więcej o dwa stopnie za ciepłe jak na mój gust.
Zatrzymałam się na kilka sekund, aby odnaleźć równowagę w tym nowym środowisku. Wymagało to wyłączenia niektórych elementów, wzniesienia bariery między moim mózgiem a napływem wrażeń sensorycznych docierających ze wszystkich stron. Gdy poczułam się odpowiednio izolowana, podeszłam do stolika zajętego przez moją siostrę i jej przyjaciółki.
— Juney! — zwróciła się do mnie z uśmiechem Cassidy. — Cieszę się, że przyszłaś!
Odpowiedziałam uśmiechem i niezręcznym uściskiem.
Byłyśmy do siebie dość podobne: obydwie miałyśmy ciemne blond włosy i zielone oczy, tak samo zadarte, delikatnie upstrzone piegami nosy. Ale podobieństwa kończyły się na naszym wyglądzie. Mimo łączących nas genów nasze osobowości diametralnie się różniły.
Oczywiście jeśli chodzi o osobowość, to różniłam się diametralnie od wszystkich mieszkańców Bootleg Springs, włącznie z krewnymi.
Różnice te nie stały jednak na przeszkodzie naszym osobistym relacjom. Zawsze utrzymywałam dobre stosunki z Cassidy. Czułam olbrzymią sympatię do mojej siostry. Nie byłyśmy jak inne rodzeństwa. Rzadko kiedy kłóciłyśmy się czy biłyśmy nawet jako dzieci. Troszczyłyśmy się o siebie, każda na swój sposób, i bardzo to doceniałam.
— Śliczny sweter — skomplementowała mój odzieżowy wybór Leah Mae.
— Dziękuję. Zimno dzisiaj, dlatego sweter wydawał się rozsądnym wyborem.
— A do tego jest uroczy — stwierdziła.
Kiwnęłam jej lekko głową. Leah Mae była miła. Klasyczna piękność, wysoka, szczupła, z długimi blond włosami i wyraźną szparką między przednimi zębami. Była modelką i uczestniczką reality show, ale powróciła do Bootleg Springs i zaczęła spotykać się z Jamesonem Bodine’em. Pasowali do siebie i zdawali się bardzo szczęśliwi w związku. To dobrze. Jameson był moim ulubionym z braci Bodine’ów. Nie odzywał się często, przez co czułam się w jego obecności swobodnie.
Ktoś kiedyś stwierdził, że pasowalibyśmy do siebie z Jamesonem. Nie czułam zbyt wielkiej potrzeby, aby umawiać się na randki, ale ta sugestia wyjątkowo mnie zaskoczyła. Jako pierwsza mogłam przyznać, że nie rozumiem relacji międzyludzkich. Jednak o ile wiedziałam, funkcjonujący związek wymagał pewnego stopnia komunikacji. Zeswatanie dwóch nierozmawiających ze sobą osób wydawało się przepisem na porażkę.
Scarlett również wybrała sweter na swoje wieczorne odzienie. Odsłaniał jedno ramię, ukazując białe ramiączko od stanika. Nie wiedziałam, czy był to świadomy wybór, czy też wina niedopasowanego swetra. Scarlett odznaczała się drobną budową ciała i podejrzewałam, że ubrania często były na nią za duże.
Chwyciła sweter za kołnierz, którym zaczęła się wachlować, jak gdyby chciała wzbudzić lepszą cyrkulację powietrza.
— Nie wiem, jak wam, ale mnie jest strasznie gorąco. Chyba za chwilę się rozbiorę.
— A masz coś pod spodem poza stanikiem? — zapytała Cassidy.
Scarlett zajrzała pod spód, jak gdyby zapomniała, co ma na sobie.
— No tak, głupia ja. Jednak go nie zdejmę.
— Czemu nie? — droczyła się z nią Cassidy. — Może być wesoło.
— A co się stało, że masz taki humorek? — Scarlett chciała się dowiedzieć.
Cassidy wzruszyła ramionami.
— Nic. Po prostu mam dobry nastrój. Chcę się dobrze bawić.
— Dziunia, zabawa to moje drugie imię — oznajmiła Scarlett. — Nabzdryngolmy się, żebyś po powrocie do domu mogła uprawiać dziki, pijacki seks z Bowiem.
Zmarszczyłam brwi.
— Upojenie alkoholowe prowadzi z dużym prawdopodobieństwem do mdłości i wymiotów. Nie rozumiem, w jaki sposób ma to dopomóc w zainicjowaniu stosunku płciowego, zwłaszcza dzikiego.
Cassidy poklepała mnie po plecach.
— Dobra uwaga, Żuczku. Jednak od czasu do czasu fajnie jest być nieco wstawioną.
Właściwie nie odniosła się do mojej uwagi, ale nie miało to znaczenia. Usiadłam na jednym z pustych stołków i położyłam torebkę na stole.
Zespół rozpoczął kolejną piosenkę i kilka par przeniosło się na niewielki parkiet. Wydawało mi się to przedziwne. Rytm był zbyt powolny, aby się swobodnie ruszać. Pary stały razem i bujały się to w przód, to w tył, ledwie poruszając stopami. Nie rozumiałam fenomenu tańca, ale taniec do wolnych piosenek jawił mi się jako szczególnie niewytłumaczalny.
Gibson Bodine grał na gitarze i śpiewał do mikrofonu, a wtórowali mu na swoich instrumentach koledzy z zespołu, Hung i Corbin — bardzo eklektycznie wyglądająca grupa mężczyzn. Gibson był wysokim, brodatym facetem, na którego twarzy widniał przeważnie wyraz niezadowolenia. Hung był siwowłosym Azjatą, natomiast ciemnoskóry, mający bujną czuprynę Corbin wyglądał, jakby wciąż chodził do szkoły średniej.
Cassidy przyniosła mi drinka, którego zaczęłam w ciszy sączyć. Dziewczyny rozmawiały o mężczyznach — i kotach — w swoim życiu, przez co nie miałam zbyt wiele do dodania do rozmowy. Zanadto mi to jednak nie przeszkadzało. Po chwili wyjęłam książkę z torebki i położyłam ją na blacie.
— Hej, a ty co tu robisz? — zapytała Cassidy, odwróciwszy tym samym moją uwagę od książki.
Bowie Bodine objął ją ramionami.
— Stęskniłem się za tobą.
— Ale to babski wieczór — odparła bez większego przekonania. Nawet ja potrafiłam zauważyć, że cieszy się na jego widok.
Uznałam, że to dziwne, zważywszy, że mieszkali razem. Byli w trakcie remontu, gdyż przekształcali swojego bliźniaka na wspólne mieszkanie. Bowie widział się zapewne z Cassidy nie dalej niż dwie godziny temu. Nie rozumiałam, jak można się stęsknić po tak krótkim czasie, ale pozwoliłam, aby to pytanie rozpłynęło się w oceanie moich myśli.
Chyba tylko mnie nie zdziwiło, że za plecami Bowiego stali także Devlin i Jameson. Scarlett roześmiała się i swawolnie uderzyła Devlina za popsucie babskiego wieczoru, ale moment później chwyciła go za koszulę i złożyła na jego ustach dość nieprzyzwoity pocałunek. Leah Mae nawet nie ukrywała swojej radości na widok Jamesona, gdyż zarzuciła mu ramiona na szyję i mocno go przytuliła.
Złapałam się na tym, że uśmiecham się, patrząc na Cassidy i na jej — naszych — przyjaciół. Lubiłam obserwować ich radość. Przypominało mi to moich rodziców. Oni byli szczęśliwi, dlatego cieszyłam się ich szczęściem.
— Hey, Juney. — Jameson usiadł naprzeciwko mnie. — Ciekawa książka?
— Jest to analityczne spojrzenie na historyczne statystyki w amerykańskich sportach zawodowych.
— Idealna pozycja dla ciebie — stwierdził.
— Chcesz kolejnego drinka? — zaoferował Bowie. — Ja stawiam.
Wskazał mojego w połowie wypitego burbona.
— Nie, dziękuję. Obliczyłam już stosunek czasu do wypitego burbona, aby mieć pewność, że będę w stanie prowadzić auto w drodze do domu.
Uśmiechnął się.
— Nie chciałbym zadzierać z matematyką.
Drinki zostały rozdysponowane i moja siostra wdała się z przyjaciółmi w ożywioną rozmowę. Obserwowałam to w oderwaniu od konwersacji. To nie była ich wina. Zawsze robili wszystko, co w ich mocy, aby mnie włączać do towarzystwa. Nie chodziło nawet o to, że wszyscy żyli w związku, a ja pozostawałam jedyną singielką przy stole. Zazwyczaj odczuwałam tego typu oderwanie społeczne. Czułam się jak naukowiec w laboratorium, obserwujący doświadczenie, ale niebiorący w nim udziału.
Przez zdecydowaną większość czasu taki stan rzeczy nie wpływał na mnie w najmniejszym stopniu. Po prostu tak już było.
Dzisiaj jednak dotkliwie odczuwałam tę odrębność. Nie miałam pewności dlaczego.
Postanowiłam w końcu wyślizgnąć się bez wzbudzania niepotrzebnej uwagi. Zamiast zmierzać ku ukojeniu mojego domu, podążyłam w przeciwnym kierunku: do domu rodziców.
Matka i ojciec wciąż mieszkali w tym samym domu, w którym wychowywałyśmy się z Cassidy. Niewiele się tu zmieniło, odkąd się wyprowadziłyśmy. Może wydawał się nieco bardziej zużyty, ale rodzice utrzymywali go w bardzo dobrym stanie. Wciąż też pachniało tu tak samo: mieszanką cynamonu i wanilii, zawsze przypominającą mi ciasteczka, które mama uwielbiała piec.
Weszłam jak zwykle bez pukania i znalazłam tatę drzemiącego na kanapie. Telewizor był włączony i rozświetlał ciemny pokój.
Skrzyżowane ramiona taty unosiły się i opadały w rytm oddechu, a jego wąsy poruszały się nieznacznie. Zamknęłam za sobą drzwi, a tata zerwał się wystraszony, wdychając głośno powietrze, co przypominało odgłos chrapania.
— Och, Żuczku — powiedział z uśmiechem. — Przyłapałaś mnie na drzemce.
— Miałeś wyjątkowo męczący dzień w pracy? — zapytałam, siadając obok niego na kanapie. — Nie powinieneś się nadwyrężać.
— Nic mi nie jest. Co cię dzisiaj tu sprowadza?
Uciekłam wzrokiem i spojrzałam na przyciągające spojrzenie obrazy z wyciszonego telewizora. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć na to pytanie. Mogłam pojechać prosto do domu. W domu było bezpiecznie. Podobało mi się tam. Gdyby Cassidy nie zaprosiła mnie na spotkanie w Czatowni, byłabym zupełnie ukontentowana wieczorem spędzonym w swoich czterech kątach.
Jednak pojechałam do Czatowni i coś w związku z tym zakłóciło poczucie mojego spokoju, ale nie potrafiłam dokładnie stwierdzić, o co chodzi.
— Cassidy urządziła babski wieczór, więc pojechałam do Czatowni. Mężczyźni wydawali się nieusatysfakcjonowani faktem, że ich drugie połówki spędzają czas bez nich.
— Zatem chłopcy popsuli wam babski wieczór i zmienił się on w podwójną randkę?
— Potrójną. Byli tam również Leah Mae i Jameson.
— Ach tak, oczywiście, że byli — przerwał i spojrzał na mnie spod lekko zmrużonych oczu. — Czujesz się nieco odsunięta na bok?
— Nie — odparłam i zasadniczo nie było to kłamstwem. — Starali się, żebym czuła się częścią towarzystwa.
Tata się uśmiechnął. Miał piękny, łagodny uśmiech.
— Jestem pewien, że się starali, co wcale nie zmienia faktu, że czułaś się nieco odseparowana.
— Chyba tak. Ale nic nie szkodzi. Nie jest to zaskakujące, jeśli weźmiemy pod uwagę, że byłam jedyną samotną dziewczyną w tej grupie.
Tata wziął pilota do ręki.
— Sprawdzimy, czy leci jakiś mecz?
Dlatego właśnie tu przyjechałam. Tata mnie rozumiał. Rozsiadłam się wygodnie na kanapie i ułożyłam ręce na udach.
— Tak, myślę, że powinniśmy to zrobić.
Tata poklepał mnie po kolanie i przełączył telewizor na kanał sportowy.
Słońce prześwitywało przez drzewa, gdy pędziłem drogą. Było zimno na zewnątrz i w kilku zacienionych miejscach poczułem, jak koła ślizgają się na cienkim lodzie. Należało zachować ostrożność. Do tej pory minąłem zaledwie dwa, może trzy auta na drodze. Miasteczko, do którego zmierzałem — Bootleg Springs — znajdowało się gdzieś na końcu świata. Moja siostra, Shelby, mówiła, że trzeba jechać daleko, ale zacząłem się zastanawiać, czy go nie przegapiłem.
Shelby przebywała w Bootleg Springs od listopada. Nie byłem pewien, co tam robiła. Moja młodsza siostra zawsze coś kombinowała. W ciągu ostatniej dekady widywaliśmy się dość sporadycznie. Mieliśmy ze sobą kontakt dzięki esemesom i Skype’owi, a także spędziliśmy wspólnie kilka świąt z rodzicami w Charlotte. Poza tym kilka lat temu wziąłem całą rodzinę na wycieczkę po zakończeniu sezonu.
Ale to nie wizja spotkania członków rodziny Thompsonów sprawiała, że zmierzałem ku górom Wirginii Zachodniej. Miejsce to słynęło z gorących źródeł. Niektórzy twierdzili nawet, że mają one właściwości lecznicze. Kilka dni temu podczas rozmowy moja siostra zasugerowała, żebym przyjechał na jakiś czas. Stwierdziła, że miasteczko jest przyjemne, a w obecnym stanie zrobiłbym wszystko, żeby wyleczyć kolano. I tak nie miałem nic lepszego do roboty.
Bycie bezrobotnym miało swoje zalety.
Autostrada skręcała, wychodząc na dłuższy prosty odcinek. Z naprzeciwka jechał w moją stronę samochód: prześliczny czarny dodge charger. Kozackie auto. Uchyliłem szybę, aby posłuchać silnika, gdy będziemy się mijać. Słyszałem nadciągające delikatne, gardłowe mruczenie tego drapieżnego kociaka. Nie było nic lepszego od zajebistej, podrasowanej bryki, której właściciel potrafił odpowiednio nią dyrygować.
Zanim jednak mogłem delektować się pomrukiem silnika chargera, na drogę wyskoczył jeleń, tuż przed to auto.
Charger skręcił gwałtownie i o mały włos minął zwierzę. Auto musiało wjechać na oblodzoną nawierzchnię, gdyż zrobiło bączka i zjechało z drogi. Zacisnąłem dłonie z całej siły na kierownicy, obserwując całe zdarzenie niczym w zwolnionym tempie, nie mogąc w żaden sposób pomóc kierowcy. Ten próbował odbić w drugą stronę, ale samochód uderzył w drzewo z głośnym hukiem.
Mając na uwadze lód pod kołami wcisnąłem ostrożnie pedał hamulca i zjechałem na drugą stronę pustej teraz drogi. Gdy tylko bezpiecznie zatrzymałem się na poboczu, wysiadłem i popędziłem sprawdzić, w jakim stanie jest kierowca.
Drzwi od jego strony były zablokowane przez drzewo. Przeszedłem na stronę pasażera i mocnym szarpnięciem otworzyłem drzwi.
Wsunąłem głowę do środka i przyjrzałem się kierowcy.
— Jak się czujesz?
Wyglądał na oszołomionego. Miał na sobie czarną czapkę z dzianiny i gruby płaszcz, na twarzy gęsty zarost. Przykładał rękę do czoła, ale nie widziałem krwi. To dobry znak.
— Co do chuja? — wymamrotał.
— Nic ci nie jest? Pomóc ci się wydostać?
Spojrzał na mnie i zamrugał kilka razy, jak gdyby chciał zrozumieć, co się stało. Drugą dłoń miał wciąż zaciśniętą na kierownicy, aż pobielały mu knykcie.
Po jej rozprostowaniu i kilkukrotnym zgięciu palców pokiwał mi głową. Sięgnąłem do niego i pomogłem mu przesiąść się na fotel pasażera, po czym stanąć stabilnie na nogach, i dopiero wtedy puściłem jego przedramię.
Położył dłoń na karoserii, prawdopodobnie po to, aby utrzymać równowagę.
— Jasna cholera. Nie walnąłem go, prawda?
— Jelenia? — upewniłem się. — Nie, uciekł.
Pokiwał głową, wciąż wyraźnie oszołomiony.
— Dobrze się czujesz?
— Chyba tak. Uderzyłem się w głowę, ale nic mi nie jest.
— No nie wiem, człowieku, nie ma co żartować z obrażeniami głowy. Zaufaj mi.
Nieznajomy wyglądał, jak gdyby odzyskał koncentrację i wyprostował się.
— No tak, racja. O kurwa, moje auto.
Teraz, gdy już miałem pewność, że życiu kierowcy nie grozi niebezpieczeństwo, skierowałem swoją uwagę na chargera. Byłoby cholernym niefartem choćby zadrapać taką piękność, a to było znacznie gorsze od zadrapania. Z mojej perspektywy nie widziałem pełnej skali uszkodzeń, ale musiało być paskudnie.
— Chcesz do kogoś zadzwonić? Mogę cię też podwieźć. Nie wiem, dokąd jechałeś.
— Kurwa — znowu wymamrotał. — Tak, zadzwonię po któregoś z braci.
— Jasne. Poczekam i upewnię się, że nie będziesz tu musiał nocować.
Pierwszy raz spojrzał mi w oczy, jak gdyby dopiero zauważył moją obecność.
— Dzięki, że się zatrzymałeś. Doceniam to.
— Nie ma sprawy. — Wyciągnąłem rękę. — GT Thompson.
— Gibson Bodine. — Uścisnął mocno moją dłoń i nią potrząsnął. — Naprawdę. Dziękuję.
— Do usług. Chyba będziesz potrzebował lawety.
— Tak, do diabła. Pieprzony jeleń.
Odsunąłem się i czekałem, podczas gdy Gibson wykonał kilka połączeń. Chodził w tę i z powrotem przy swoim samochodzie i mówił do telefonu sfrustrowanym głosem. Przyłożyłem dłonie do ust i w nie chuchnąłem. Było cholernie zimno.
Gdy Gibson skończył rozmawiać, schował telefon do tylnej kieszeni spodni.
— Mój brat już tu jedzie. Mieszka w mieście, więc będzie za kilka minut. Laweta też jest już w drodze.
— W porządku. Chcesz, żebym poczekał, dopóki się nie zjawią?
— Nie, stary, możesz już jechać. Piździ tu jak w Arktyce. — Zerknął na swoje auto ze zbolałą miną. — Dzięki, że się zatrzymałeś.
— Oczywiście. Na pewno nic ci nie jest?
— Tak, nie jestem ranny. Nie mogę tego samego powiedzieć o niej — skinął głową w kierunku Chargera — ale ją naprawię.
Pożegnałem się z Gibsonem Bodine’em, ale nie spieszyło mi się z powrotem do auta. Przez kilka minut udawałem, że korzystam z telefonu, gdy samochód się nagrzewał. Powiedział, że nic mu nie jest, ale na wszelki wypadek nie chciałem zostawiać go samego.
Nie minęło wiele czasu, gdy podjechał kolejny samochód i wysiadł z niego mężczyzna. Dopiero wtedy wróciłem na jezdnię i kontynuowałem podróż do Bootleg Springs.
***
Domek, który wynajmowałem, znajdował się tuż poza obrzeżami miasteczka, z widokiem na wybrzeże prześlicznego jeziora górskiego. Powierzchni jeziora nie pokrywał lód, lecz unosiła się z niej para, co przypomniało mi o gorących źródłach. Wyglądało na to, że woda była wystarczająco ciepła, aby utrzymać się w stanie ciekłym, nawet w trakcie mroźnej zimy.
Niebo było błękitne, a biały śnieg pokrywał drzewa. Odrobina ciszy i spokoju powinny dobrze mi zrobić. Nawet pomimo bycia świadkiem wypadku już czułem, jak moje ciało się odpręża, a z umysłu znika stres.
To było przyjemne uczucie. Już lubiłem to miejsce.
Moja siostra nie marnowała czasu. Chciała się spotkać natychmiast po moim przyjeździe, zatem gdy tylko rozgościłem się w wynajętym lokum, pojechałem do miasteczka z nią porozmawiać.
Bootleg Springs stanowiło podręcznikowy przykład osobliwości. Czyste ulice, świeża farba na wielu fasadach budynków. Ręcznie malowane szyldy wskazujące różnorakie działalności handlowe, takie jak kawiarnia Iii-haa, sklep Zardzewiałe Narzędzie czy restauracja Księżycówka, w której umówiłem się z Shelby.
Gdy wszedłem do środka, powitało mnie ciepłe powietrze przesycone bogatym aromatem pysznie zapowiadających się potraw. Kiszki zagrały mi marsza. Dostrzegłem Shelby w loży nieopodal drzwi na zaplecze, a na mój widok jej twarz rozjaśnił radosny uśmiech.
Wstała, gdy się zbliżyłem. Chwyciłem ją w niedźwiedzi uścisk i wyściskałem za wszystkie czasy. Była sporo niższa ode mnie, ale przy moich niemalże dwóch metrach wzrostu większość ludzi wyglądało przy mnie na drobnych. Kasztanowe włosy spięła z tyłu, na sobie miała szary sweter oraz dżinsy. Byliśmy do siebie osobliwie podobni, zważywszy na to, że nie byliśmy biologicznym rodzeństwem. Moi rodzice adoptowali Shelby, gdy była małym dzieckiem.
— Cześć, siostrzyczko — powiedziałem, siadając naprzeciwko niej. — Kopę lat.
— Hej, GT. Świetnie wyglądasz. Jak kolano?
Wyprostowałem nogę pod stołem i podrapałem się nad rzepką.
— Nieźle.
— Kłamczuch.
— Nie kłamię. Jest dobrze. Mogłoby jednak być lepiej.
Pokiwała głową.
— Jak sobie radzisz z… no wiesz. Ze wszystkim innym?
— Chodzi ci o koniec mojej kariery sportowej?
— Tak.
— Radzę sobie. — Uniosłem dłonie, zanim zdążyła zaprotestować. — Przysięgam, Shelby. Wiedziałem, że prędzej czy później tak się skończy. Poza tym jestem już za stary, żeby utrzymywać dotychczasowe tempo. Cieszę się, że to kolano jest moim największym problemem.
— To prawda. Ale to nie błahostka. Wiem, że wspominałeś już wcześniej o emeryturze, ale pewnie nie jest łatwo, gdy przestajesz mieć wybór.
— Już się z tym pogodziłem.
Uśmiechnęła się.
— To dobrze.
Kelnerka, kobieta z czerwonymi, wysoko upiętymi włosami i plakietką z imieniem Clarabell, podeszła przyjąć od nas zamówienie. Shelby wybrała kanapkę z indykiem. Ja zamówiłem klopsiki z ziemniakami. To była moja ulubiona potrawa.
— Jak mała Kruszonka? — zapytała Shelby, gdy Clarabell odeszła.
— Wiadomo, że jest cudowna — odparłem z szerokim uśmiechem. Kruszonka, w skrócie Szonka, była moim królikiem domowym rasy netherland dwarf. Była drobniutka, puszysta i nieskazitelnie biała. — Już za nią tęsknię, ale pod moją nieobecność zajmuje się nią Andrea.
— Oj, muszę ją kiedyś odwiedzić.
— Powinnaś. Jest to teraz o wiele prostsze, gdy jestem bezrobotny. Mam znacznie więcej wolnego czasu.
— Poczułam ulgę — powiedziała. — Rodzice się o ciebie martwią, ale widzę, że podchodzisz do całej sytuacji ze spokojem.
— Robię, co mogę — stwierdziłem. — Musisz mi jednak opowiedzieć o tych gorących źródłach.
— Jasne. — Wyjęła telefon i coś w nim wpisała. — Wyślę ci po prostu pinezkę. Łatwiej tak, niż próbować wyjaśnić trasę.
— Trudno je znaleźć? — zapytałem.
— Poniekąd tak — odpowiedziała. — Istnieje kilka takich miejsc, ale znalazłam jedno idealne. Jest bardziej kameralne. Byłam tam tylko raz, ale wspominam to bardzo dobrze.
Rozmawialiśmy jeszcze przez kilka minut, dopóki Clarabell nie przyniosła zamówienia. Do licha, jakie to było dobre! Kuchnia domowa w najlepszym wydaniu. Teraz naprawdę polubiłem to miejsce. Miałem przeczucie, że podczas mojego pobytu będę stałym bywalcem w Księżycówce. Już się zastanawiałem, kiedy mógłbym złożyć kolejne zamówienie. Bardzo chciałem wgryźć się w kanapkę z indykiem.
Zerknąłem ponad talerz w trakcie jedzenia i zauważyłem kobietę siedzącą kilka stolików dalej. Miała ciemne blond włosy, spływające niesfornie po ramionach. Nie nosiła makijażu. Rękawy jej granatowego swetra zsunęły się aż do łokci, gdy założyła kosmyk włosów za ucho. W jednej ręce trzymała telefon, a w drugiej długopis. Skakała wzrokiem między wyświetlaczem a notatnikiem, gdy coś zapisywała.
Była urocza, chociaż niezupełnie w moim typie. Jednak to nie wygląd powodował, że nie mogłem oderwać od niej oczu. Moją uwagę przykuło coś w jej ruchach. Były precyzyjne i wymagające, gdy skakała tak wzrokiem i sporządzała notatki. Złapałem się na tym, że się na nią gapię, zastanawiając się, co ona robi.
Wtedy właśnie się odezwała.
Nie do mnie. Siedziała sama i wyglądało na to, że jej słowa nie są skierowane do innej osoby. Nie słyszałem, co mówi — mamrotała do siebie. Jednak z jakiegoś powodu uznałem całą sytuację za fascynującą.
— Kto to? — zapytałem, wskazując głową mamroczącą kobietę.
— Och, to June Tucker.
— Znasz ją? — drążyłem dalej, wciąż zerkając na June. Oczywiście po takim czasie Shelby znała już wszystkich mieszkańców.
— Nie za bardzo. Tubylcy niezbyt przepadają za takimi jak ja. — Wcale nie brzmiała na zirytowaną z tego powodu. — Ale widywałam ją tu i ówdzie.
— A ty widzisz dużo.
Zmarszczyła nos.
— Ona jest inna.
— W jakim sensie?
Shelby nieznacznie wzruszyła jednym ramieniem.
— Ludzie gadają, że ma trochę nie po kolei w głowie. Nie komunikuje się z innymi osobami jak normalni ludzie. Mimo to ma tu swoje miejsce. Jest interesująca.
Spojrzałem ponownie na June. Zdawało się, że prowadzi cichy dialog… sama ze sobą? Nie byłem pewien. Telefon w jej dłoni mógł sugerować, że jest z kimś na łączach, ale w głośniku panowała cisza. Do tego nie widziałem w jej uszach słuchawek. Może naprawdę mówiła do siebie.
Wydawała się… skoncentrowana. Jak gdyby nie zdawała sobie sprawy, że znajduje się w miejscu publicznym i ludzie mogą stukać się w głowę, bo mówi do siebie. Albo po prostu miała to gdzieś.
Tak czy siak, trudno mi było oderwać od niej spojrzenie.
— Ziemia do GT. — Shelby strzeliła palcami przed moją twarzą. — Przestań się gapić. Zachowujesz się dziwnie.
Wyszczerzyłem do niej zęby w uśmiechu i widelcem wskazałem nieukończoną porcję na jej talerzu.
— Zamierzasz to zjeść do końca?
— Smacznego. — Przesunęła talerz na moją stronę blatu.
Uwielbiałem dojadać po siostrze. Zawsze wyżerałem resztki.
— Słuchaj, wiem, że to nie najlepsza pora, bo dopiero przyjechałeś, ale muszę wrócić do Pittsburgha na kilka dni.
Odłożyłem widelec.
— Co? Dlaczego?
— Dostałam zlecenie na kilka artykułów dla jakiejś firmy PR — powiedziała. — Nie przepadam za tym, ale pieniądz to pieniądz, a teraz przyda mi się dodatkowa kasa.
Przez ułamek sekundy chciałem zaoferować Shelby pieniądze. Wiedziałem jednak, co by mi odpowiedziała, chyba że najpierw po prostu by mnie zdzieliła pięścią. Wiedziałem też, że gdyby naprawdę wpadła w tarapaty, to pozwoliłaby mi sobie pomóc, ale w każdej innej sytuacji sama chciała radzić sobie ze swoimi problemami. Szanowałem to.
— No to kicha, ale jak mus, to mus — odparłem.
— Dokładnie. Wrócę tu. Jeszcze nie skończyłam badań. — Odłożyła serwetkę i wstała. — Muszę skorzystać z toalety. Zaraz wracam.
Kanapka Shelby była równie dobra jak moje klopsiki. Prawdopodobnie powinienem przestać tak się objadać, ponieważ za kilka miesięcy nie czekał mnie obóz szkoleniowy, na którym zrzuciłbym zbędne kilogramy przed sezonem. Dzisiaj jednak mogłem sobie pofolgować.
Moje spojrzenie przykuł jakiś ruch i zobaczyłem, że June wstaje od swojego stolika. Odłożyła telefon oraz notatnik, prawdopodobnie do torebki przewieszonej przez ramię.
Zerknęła do góry i nasze spojrzenia się spotkały. Zamiast odwrócić wzrok, jak zrobiliby to normalni nieznajomi, wciąż na siebie spoglądaliśmy. Nie potrafiłem odczytać jej miny — jej twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu. Coś jednak nie pozwalało mi oderwać od niej oczu. Patrzyłem na nią jak urzeczony.
Może wynikało to z faktu, że spoglądała wprost w moje oczy. Nie trzepotała rzęsami ani nie próbowała udawać nieśmiałej. Przestudiowała mnie wzrokiem od twarzy do stóp i z powrotem. Wydawało się, że mnie nie rozpoznała, ale nie miałem pewności. Nie byłem w stanie odczytać tego, co działo się za tymi ślicznymi zielonymi oczyma.
Kiwnęła lekko głową, jak gdyby zapisała w myślach informacje do późniejszego użytku, i wyszła.
Obserwowałem, jak odchodzi, oszołomiony, jak gdyby ktoś mnie walnął z pięści, budząc gwiazdki przed moimi oczami. Dlaczego patrzyła na mnie w taki sposób? Czyżby była fanką przeciwnej drużyny i mnie nienawidziła? Wiedziała w ogóle, kim jestem?
Nie miałem pojęcia.
Nagle jednak Bootleg Springs stało się znacznie ciekawszym miejscem.
Nie wiedziałem, co myśleć o tym, jakoby gorące źródła w jakiejś niewielkiej mieścinie z Wirginii Zachodniej miały właściwości lecznicze. Gdy jednak zanurzyłem się w ciepłej wodzie, przyznałem, że może być w tym ziarno prawdy. Powoli usiadłem, pozwalając, aby ciepło rozluźniło moje napięte mięśnie.
Cisza i odosobnienie były równie relaksujące jak woda. Pod drzewami wciąż leżały hałdy śniegu, a zimne powietrze szczypało mnie w nagą skórę. Kontrast między lodowatym powietrzem a ciepłą wodą był czymś wspaniałym. Samo źródło okazało się basenem wypełnionym przejrzystą, zielonkawoniebieską wodą. Na brzegach otaczały je rośliny, jak gdyby szukające ciepła i nawodnienia, zaś nad samą taflą unosiła się para wodna.
Zgodnie z ostrzeżeniem Shelby niełatwo było znaleźć to miejsce, ale poza mną nie było tu nikogo innego. Zmieniłem pozycję na nieco wygodniejszą, odchyliłem głowę do tyłu i zamknąłem oczy.
O, tak. Cudownie.
— Przepraszam. Nie powinno cię tu być.
Otworzyłem szeroko oczy na dźwięk kobiecego głosu. To była June, dziewczyna, którą widziałem poprzedniego dnia w restauracji. Miała włosy spięte w kucyk, była ubrana w kremowy sweter, czarne legginsy i płócienne półbuty. Bez mrugnięcia przeszywała mnie spojrzeniem zielonych oczu.
— Hm, co? — Tak trzymaj,GT. Doskonała odpowiedź.
Skrzyżowała ramiona na piersi, ale ani trochę nie zmieniła się jej mina.
— Nie ma cię na liście.
Rozejrzałem się dookoła, jak gdybym spodziewał się ujrzeć bramkarza z podkładką do pisania w ręku.
— Na jakiej liście?
— Dostępny jest formularz rezerwacji. Siedzisz na moim miejscu.
— Formularz rezerwacji miejsc w gorących źródłach?
— Tak. — Mrugnęła raz.
Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że jestem nagi. Ze swojego miejsca prawdopodobnie nie widziała mojego sprzętu, ale gdybym teraz wstał, byłaby świadkiem nie lada przedstawienia. W jakiś niewytłumaczalny sposób dostałem częściowego wzwodu. Czy to ona się do tego przyczyniła? Pod tym workowatym swetrem najpewniej miała zgrabne ciało, ale nie potrafiłem tego stwierdzić z całą stanowczością. Poza tym ze mną nie flirtowała. Ani trochę. Prawdopodobnie nie spotkałem jeszcze mniej skłonnej do flirtowania kobiety. Dlatego nie rozumiałem, dlaczego mój fiut tak bardzo chce zrobić scenę.
Bez względu na wzwód woda była cudowna. Niespecjalnie spieszyło mi się z wyjściem ze źródła. Może udałoby się ją namówić, żeby pozwoliła mi jeszcze trochę posiedzieć.
— Słuchaj, przepraszam, że zająłem twoje miejsce. Naprawdę nie wiedziałem. Nie jestem stąd i nikt mi nie powiedział o obowiązku rezerwacji. Moja siostra poleciła mi te źródła, no i przyjechałem. — Uśmiechnąłem się szeroko i rozpostarłem szeroko ramiona.
— Nie zmienia to faktu, że teraz jest moja kolej.
— No to znaleźliśmy się w kłopotliwym położeniu, prawda? — Podrapałem się po szczęce. — Chyba po prostu będziesz musiała wejść tu do mnie. — Oczywiście nie zamierzała tego zrobić, ale może zaproponowałaby, że wróci za godzinę.
Położyła torbę na ziemi i zdjęła sweter, ukazując pod spodem biały bezrękawnik. Szczęka mi opadła, gdy obserwowałem, jak zwija sweter i chowa go do torby. Następnie wsunęła kciuki pod tasiemkę przytrzymującą legginsy i zaczęła je zsuwać.
— Co ty wyprawiasz? — zapytałem.
Zatrzymała się zgięta w pół, z legginsami częściowo ściągniętymi, i na mnie spojrzała. Ani na chwilę nie zmieniła wyrazu twarzy.
— Wchodzę.
— Co?
— Sam powiedziałeś, że powinnam do ciebie wejść. Uznałam, że twoje rozwiązanie jest akceptowalne. Zazwyczaj wolę moczyć się samotnie, ale tym razem zrobię wyjątek.
— Dlaczego? — Było to dziwne pytanie, ale jako pierwsze przyszło mi do głowy.
Wciąż zgięta przechyliła głowę.
— Nie wiedziałeś o arkuszu rezerwacji. Turyści zazwyczaj nie wiedzą o istnieniu tego miejsca bez pomocy z wewnątrz, a każdy mieszkaniec Bootleg zna reguły. Zatem albo otrzymałeś złe informacje, albo ktoś celowo cię wrobił. Żaden z tych powodów nie wydaje się wystarczający, żeby cię wygonić.
— Siostra powiedziała mi o tym miejscu, a nie sądzę, żeby chciała mnie wrobić, a przynajmniej nie w taki sposób. To nie w jej stylu.
June zdjęła w końcu legginsy i schowała je do torby. Widziałem wywołaną zimnem gęsią skórkę na jej skórze. Z lekkim dygotaniem szybko pozbyła się również bezrękawnika.
Pod tym swetrem rzeczywiście kryło się atrakcyjne ciało. Wręcz bardzo atrakcyjne, osłonięte wyłącznie czarnym bikini.
Teraz zaś mój wzwód przestał już być częściowy.
Przesunąłem się na zajmowanej przez siebie półce, aby znaleźć się nieco niżej. Potrzebowałem większej odległości między moim kroczem a powierzchnią na wypadek, gdyby June tam zerkała. Ona tymczasem weszła do źródła i usiadła na półce naprzeciwko mnie.
— Jestem…
— George Thompson — powiedziała, nim miałem szansę dokończyć.
Byłem przyzwyczajony do tego, że ludzie mnie rozpoznawali, a nawet podchodzili do mnie na ulicy. Składałem podpisy na wszystkim, począwszy od brudnych serwetek aż do kobiecych piersi. Jednak z jakiegoś powodu świadomość, że ta dziewczyna wie, kim jestem, wprawiła mnie w osłupienie.
Do tego nazwała mnie pełnym imieniem i nazwiskiem. Nikt nie zwracał się do mnie per George. Nie robili tego nawet moi rodzice. Od dzieciaka byłem GT, ale w jej ustach moje imię brzmiało naprawdę dobrze.
— June Tucker — przedstawiła się.
Pochyliłem się i wyciągnąłem do niej rękę.
— Miło mi cię poznać, June.
Jej spojrzenie ześlizgnęło się na chwilę w dół, aż niemal się cofnąłem. Ona jednak uścisnęła krzepko moją dłoń.
Sięgnęła w bok i osuszyła dłonie o ręcznik, po czym poprawiła włosy. Jej ruchy miały w sobie coś hipnotyzującego. Nie poruszała się zbyt wdzięcznie, ale precyzja, z jaką to robiła, dziwnie pociągała.
— Twój penis jest w stanie erekcji.
Gapiłem się na nią o kilka sekund dłużej, niż powinienem, po czym spojrzałem w dół. Rzeczywiście miałem wzwód i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Nie sądziłem jednak, że ona to zauważy. A już w ogóle nie przyszło mi do głowy, że o tym wspomni.
— Hm, no tak. Na to wygląda.
— Dlaczego?
— Cóż… sam w sumie nie wiem.
— Umówiłeś się tu z jakąś koleżanką czy może przerwałam ci w dokończeniu procesu masturbacyjnego?
— Ja… nie.
— Pytam, gdyż ludzie często umawiają się tu na stosunek płciowy. To właśnie z tego powodu wymyśliliśmy formularz rezerwacji, bez względu na to, co się o tym mówi. Zakładam, że twój bieżący stan pobudzenia poprzedzał moje przybycie.
Wyprostowałem się. Jeżeli zauważyła mój sprzęt i tak otwarcie o nim mówiła, to nie miałem powodu, żeby go ukrywać. Woda była najwyraźniej zbyt czysta, żeby stanowić osłonę. Gdyby siedział naprzeciwko mnie ktokolwiek inny, podejrzewałbym, że chce mnie spłoszyć, próbując wywołać we mnie uczucie dyskomfortu. Jednak w jej głosie nie wyczuwałem próby manipulacji.
Podobało mi się to.
— Nie przyszedłem tu uprawiać seksu ani żeby się…
— Onanizować — dokończyła.
— Zgadza się. Nie przyjechałem też po to.
— Co więc powoduje twoją erekcję? U dorosłych samców człowieka niezbyt często występuje wzmożony przepływ w naczyniach krwionośnych prącia bez wyraźnej przyczyny pobudzenia. Gdybyś był w przedziale wiekowym między osiemnastym a dwudziestym rokiem życia, twój stan fizyczny byłby mniej zaskakujący.
— Chcesz powiedzieć, że gdybym był napalonym nastolatkiem, to nie dziwiłby cię mój wzwód?
— Dokładnie.
— Całkiem logiczne. Nie wiem. Może ty jesteś przyczyną.
Pierwszy raz przez jej twarz przemknęły jakieś emocje. Czyżbym ją zaskoczył?
— Jest to bardzo mało prawdopodobna możliwość. Przyjmujesz jakieś leki na zaburzenia erekcji?
Parsknąłem nieprzyzwoitym śmiechem.
— Masz na myśli Viagrę? Nie. Zdecydowanie jej nie potrzebuję.