Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Aldo Moretta był bohaterem. Odwagi z pewnością mu nie brakowało. Nie tylko stworzył w swoim mieście świetnie prosperującą firmę i zadbał o rodzinę i przyjaciół, ale także walczył z bronią w ręku za ojczyznę. Za to był gotów oddać życie. Los jednak zażądał od niego większej ofiary. Z ostatniej misji wojskowej Aldo wrócił do domu złamany i okaleczony. Udało mu się jakoś pozbierać, powoli wracał do życia. I tylko wciąż był samotny.
Gloria Parker o mało nie zginęła z powodu... miłości. Glenn Diller pił, bił i upajał się jej bólem. Wyrwanie się z tego koszmarnego związku było dla dziewczyny ostatnią szansą. W końcu jej się udało, mogła powoli odbudowywać swoje życie. Krok po kroku starała się odzyskiwać godność. Nie mogła jednak zapomnieć dziesięcioletniego pasma cierpień i upokorzeń, wstyd nie opuszczał jej ani na chwilę. I wciąż była sama.
W małym mieście, takim jak Benevolence, ludzie się znają i wiedzą o sobie wszystko. Być może niektórzy widzieli, że dla Aldo Gloria była kimś wyjątkowym, a ona sama widziała w nim kogoś, komu może zaufać. Tyle że on był okaleczonym bohaterem, ona zaś - nieszczęśliwą ofiarą. On nie wiedział, czy jeszcze jest godny prawdziwej miłości, ona nie miała pewności, czy potrafi znowu się zakochać. Każde z nich pozostawiło za sobą straszną przeszłość, ale oboje pragnęli zaznać szczęścia. Razem.
Tylko jak odnaleźć sposób, aby uleczyć swoje rany i uwierzyć, że prawdziwa miłość naprawdę istnieje?
Jak mocno można kochać w małym Benevolence?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 522
Lucy Score
Nareszcie moja
Miasteczko Benevolence
Przekład: Marta Czub
Tytuł oryginału: Finally Mine: A Small Town Love Story (Benevolence #2)
Tłumaczenie: Marta Czub
Korekta: Katarzyna Solecka, Marysia Bernaciak
ISBN: 978-83-283-8752-2
Copyright © 2018 Lucy Score
Published by arrangement with Bookcase Literary Agency and Booklab Agency.
Polish edition copyright © 2023 by Helion S.A.
All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/narmb2_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwicetel. 32 230 98 63 e-mail:[email protected]: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Dla Andrei i każdej kobiety, która zdecydowała się odejść albozostać.
To była druga najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła w życiu. Ale ponieważ to głupstwo miało naprawić to popełnione wcześniej, Gloria Parker postanowiła nie oceniać siebie aż tak ostro.
To było konieczne, przypomniała sobie, wygładzając przód białego T-shirta i krzywiąc się, gdy jej dłonie napotykały siniaki. Życie i śmierć. Jej własne.
Mały zardzewiały samochód został wypakowany po brzegi jej skromnym dobytkiem. Dziś nie wróci do „domu”.
— Będzie dobrze — zapewniała samą siebie, wchodząc na nieduży ganek baru. Remo był ulubionym — i jedynym — barem w Benevolence. Zbudowany z drewnianych bali, obłożony cedrowym gontem, zachęcał spragnionych klientów do wejścia. Witał ich ręcznie malowanym szyldem i umiejscowionym po prawej stronie przytulnym patio. Okna wychodziły wyłącznie na żwirowany parking, ale do Remo nie przychodziło się po to, żeby podziwiać widoki. Przychodziło się po to, żeby pogadać z sąsiadami. Żeby napić się piwa. Spróbować pikantnych skrzydełek. Albo, jak to było w jego wypadku, żeby pić na umór.
Gloria miała dwadzieścia siedem lat i nigdy dotąd nie postawiła stopy w Remo. Wielu rzeczy nigdy nie robiła. Jeszcze. A działo się tak wyłącznie z jednego powodu. Dziś wszystko miało się zmienić. W końcu zacznie żyć.
Była wiosna. Wystarczająco wczesna, żeby wciąż czuć w powietrzu pojedyncze macki zimy. Wiosna oznaczała nowy początek. Nad miastem, w którym się urodziła i wychowała, zachodziło słońce. Jednocześnie miała opaść kurtyna na dziesięć zmarnowanych przez głupotę lat. Dziesięć lat bólu. Dziesięć lat historii, której się wstydziła.
Gloria przełknęła z trudem ślinę.
— Dasz radę — szepnęła. Drżącą dłonią pchnęła grube drewniane drzwi, ignorując sine obrzęki wokół nadgarstka. Stała się w tym naprawdę dobra. W ignorowaniu. W udawaniu.
Przekroczyła próg i weszła w swoją przyszłość.
„Przytulnie, a nie obskurnie”, pomyślała. Na obłożonych drewnianą boazerią ścianach wisiały tabliczki reklamujące piwo i zdjęcia ukazujące Benevolence na przełomie dziesięcioleci. Pod tylną ścianą znajdowała się wąska scena. Na sosnowej podłodze stały w dużej mierze puste stoliki i krzesła. Szklane drzwi po prawej prowadziły na patio, na którym przy dobrej pogodzie kwitło życie towarzyskie. Ale ona wpatrywała się wyłącznie w dużego mężczyznę pochylonego nad barem.
Glenn Diller.
Sądząc po przygarbionych ramionach, albo wyszedł wcześnie z pracy, albo znów został zwolniony z fabryki i nie uznał za stosowne jej o tym powiedzieć. Tak czy inaczej, pił od wielu godzin.
Nabrała z drżeniem powietrza w płuca i zaraz potem je wypuściła. Teraz albo nigdy. A jeśli padnie na nigdy, to tego nie przetrwa.
Barman Titus był starszym mężczyzną, ojcem jednego z kolegów z klasy. Jego syn właśnie skończył prawo w Waszyngtonie. Tymczasem Gloria tkwiła nadal tutaj, jakby czas się zatrzymał. Titus zauważył Glorię i zerknął niespokojnie na Glenna.
Wiedział.Wszyscy wiedzieli. Na tym częściowo polegał wstyd, którego, jak się obawiała, nigdy z siebie nie strząśnie. Ale musiała spróbować.
Tryskająca energią Sophie Adler tańczyła za barem, związując kruczoczarne włosy w koński ogon.
— Przepraszam za spóźnienie, Titusie. Josh znów schował mi kluczyki od samochodu w toalecie.
Titus chrząknął i sięgnął po słoik z napiwkami, nie odrywając wzroku od Glenna. Spodziewał się kłopotów.
Gloria modliła się, żeby nie miał racji.
Odchrząknęła.
— Glenn. — Jego imię zabrzmiało głośno i wyraźnie, z pewnością siebie, o którą Gloria się nie posądzała.
Odwrócił się powoli na stołku. Na barze stały przed nim pusty kieliszek po wódce i kufel piwa. Oczy miał już nabiegłe krwią.
Skoncentrował na niej wzrok i zerwał się z miejsca.
— Co ty tu, kurwa, robisz?
Gardłowe warknięcie, zapowiedź przemocy, którą w sobie niosło, latami trzymało ją w strachu. Ale nie dziś. Dziś była na nie odporna.
Chciała tego. Przypomniała sama sobie. Musiała to zrobić.
Patrzyła, jak podchodzi do niej mężczyzna, w którym zakochała się, gdy miała siedemnaście lat, mężczyzna, który systematycznie odzierał ją ze wszystkiego łącznie z godnością. Alkohol i poczucie, że należało mu się coś więcej od życia, sprawiły, że wyrobione w ogólniaku mięśnie stały się wielkie i nabrzmiałe. Sprawiły, że wzrok zrobił się tępy, a skóra ziemista. Miał trzydzieści lat, a wyglądał o dziesięć lat starzej.
Glenn, powłócząc nogami, ruszył w jej stronę i zatoczył się na prawo. Pijany, ale w dalszym ciągu zdolny wyrządzić ogromną krzywdę. Dlatego tu byli. A nie w ich nędznej przyczepie, gdzie nikt nie zwracał uwagi na odgłosy za-dawanych ciosów i krzyki.
Tutaj byli świadkowie. Tutaj byli ludzie, którzy mogli jej pomóc.
Odgrodziła się od niego pustym stolikiem, czując, jak włosy na karku stają jej dęba.
— Co ty tu, kurwa, robisz? — zapytał znów Glenn. Jego warknięcie przyciągnęło spojrzenia wszystkich zebranych w barze osób.
— Odchodzę — powiedziała cicho. — Odchodzę i już nie wrócę, a jeśli jeszcze kiedykolwiek mnie tkniesz, to pójdę na policję. — Słowa poleciały z niej jak woda z wodospadu. Tak długo tkwiły w jej gardle, że ją dusiły.
Jego przystojna kiedyś twarz wykręciła się w przerażającym grymasie. Policzki zapłonęły żywą czerwienią. Żyły na szyi nabrzmiały na kształt mapy topograficznej. Ale nie byli zamknięci w czterech ścianach przyczepy. Mieli widownię.
Były to cienkie pozory bezpieczeństwa, których Gloria uchwyciła się kurczowo.
Roześmiał się z powolnym, groźnym świstem.
— Pożałujesz tego i to bardzo.
Przeszył ją lodowaty dreszcz, który umiejscowił się niczym bryła lodu w jej sercu. Przeliczyła się. Zerknęła na Sophie za barem. Kobieta obserwowała ją uważnie. Skinęła w kierunku telefonu. Subtelny sygnał.
Gloria pokręciła lekko głową.
Nie. Musiała poradzić sobie sama. Przełamać się.
— Glenn. Mówię poważnie. Z nami koniec. Nie będziesz mnie dłużej krzywdził. Nigdy więcej. Jeśli spróbujesz to zrobić, wystąpię o sądowy zakaz zbliżania się.
W szkole średniej królował na boisku do koszykówki. Duży, nabuzowany, agresywny. Wywalczał wygraną za wygraną. Gloria myślała wtedy, że wygrywanie dodawało mu energii, było jak uwielbienie dla bohatera. Ale tak naprawdę chodziło o uwagę, o świadomość, że był kimś, z kim nie należy zadzierać. Że był mężczyzną. Szacunek przez zastraszanie. Tak jak to robił jego ojciec. Jego ojciec pił i bił żonę… do czasu przedwczesnej śmierci z powodu zawału serca w wieku czterdziestu pięciu lat. Podobnie Glenn pił i bił swoją dziewczynę. Bo tak robili mężczyźni.
Sięgnął nad stołem szybki jak wąż. Jego mięsista dłoń zacisnęła się boleśnie na jej ramieniu.
— Chodźmy uciąć sobie małą pogawędkę — powiedział uprzejmie. Ale w jego słowach kryła się groźba, owijała się wokół nich niczym trujący bluszcz wokół pnia drzewa.
Gloria spróbowała się wyrwać. Zawsze zaczynało się tak samo: jego dłoń zaciskała się wokół jej przedramienia i odcinała dopływ krwi. Ostatnie trzy miesiące były tak złe, że rany nigdy się nie goiły. Na siniakach pojawiały się kolejne siniaki.
— Przestań — wycedziła przez zęby, desperacko usiłując wyrwać rękę. Ale wyglądało to komicznie: jej drobna postać próbująca przeciwstawić się jego zwalistej sile.
Pociągnął ją w stronę drzwi jak psa.
— Może zapłacisz? — zawołał za nimi nerwowo Titus.
Glenn nie raczył odpowiedzieć, tylko pchnął drzwi wejściowe tak mocno, że odbiły się od pokrytej boazerią drewnianej ściany.
Gdy Glenn wlókł Glorię w stronę swojego pickupa na tyłach parkingu, wyrywała się, używając wszystkich swoich sił. Jej adidasy szorowały o żwirowane podłoże i potykały się o nie.
— Puść mnie!
Rzucił nią o bok samochodu. Od uderzenia jej kręgosłup przeszył ból.
— Należysz do mnie, Glorio Parker. Nie masz prawa odejść. Nigdy.
— Ty mnie nawet nie kochasz — wykrzyczała mu prawdę prosto w twarz. On nie wiedział, co to miłość. Nie była pewna, czy sama to wiedziała.
— Nie muszę cię kochać. Jesteś moją własnością — syknął.
W jej głowie uruchomiły się wszystkie sygnały ostrzegawcze, które w sobie wykształciła, aby powiadamiały ją o zmianach jego nastroju, o zagrożeniu.
— Nie jestem — odpowiedziała. — Nie jestem twoją własnością. Musisz mnie puścić.
— Nic, kurwa, nie muszę — wybełkotał.
Zamaszysty cios ją zaskoczył, oszołomił. Otrząsnęła się po nim jak po tylu innych i odepchnęła go. Musiała teraz walczyć jak nigdy wcześniej. Chodziło o jej życie.
— Ty głupia kurwo. Niewdzięczna dziwko — wyszeptał i złapał ją za włosy, a potem pociągnął tak, że wrzasnęła. Lubił, kiedy płakała. Lubił, kiedy była przerażona. Chciał, żeby wiedziała, że mógł zakończyć jej życie.
— Odchodzę od ciebie — powiedziała, szczękając zębami. Nigdy wcześniej nie bił jej w miejscu publicznym. Ale z drugiej strony nigdy wcześniej nie próbowała od niego odejść.
— Ostrzegałem cię! — To był ryk wściekłości, który poniósł się po parkingu.
Benevolence było miasteczkiem zamieszkałym przez dobrych ludzi, którzy ciężko pracowali i troszczyli się o sąsiadów. On był zakałą tego miejsca i był z tego dumny. Ale teraz nie było tu nikogo, kto by jej pomógł. Sama musiała się z nim zmierzyć. Do przyjazdu policji, którą najprawdopodobniej — dobry Boże, błagam — wezwała Sophie. Musiała tylko wytrzymać kilka minut.
Gloria naparła na jego pierś z całej siły, ale jego mięsiste dłonie zacisnęły się na jej rękach i potrząsnęły nią tak, że uderzyła tyłem głowy o okno pickupa. Z przygnębieniem uświadomiła sobie, że nie przetrwa kilku minut.
— Ej! — usłyszała czyjś głos. Kobieta. Jasne włosy.
Ale Glenn zasłaniał jej widok.
— Pilnuj własnych spraw, wścibska dziwko.
— Glenn… — wydyszała Gloria.
— Nie chcę już tego słuchać! — powiedział. Z wściekłości jego twarz przybrała odcień wozu strażackiego. Złapał ją za gardło i uniósł nad ziemię.
Odciął jej dopływ powietrza. Gloria czuła narastające ciśnienie w głowie, widziała ciemność zakradającą się na obrzeża jej pola widzenia. Jej stopy zwisały bezużytecznie kilka centymetrów nad ziemią. To nie mogło się skończyć w ten sposób. Jej życie nie mogło zostać odebrane jego brutalnymi rękami. Nie mogła stać się kolejną smutną cyferką w statystykach.
Z trudem sięgnęła do ręki zaciśniętej wokół jej gardła. Wszystko zaczęło wokół niej szarzeć, gdy jej płuca domagały się boleśnie tlenu.
Ostatkiem sił zamachnęła się nogą i trafiła go w kontuzjowane kolano. W tym samym momencie mignęły jej przed oczami jasne włosy, a Glenn upuścił ją na ziemię. Przewróciła się bezładnie. Żwir wbił się jej w nogi, w bok, ale była zbyt zaabsorbowana nieskładnym wciąganiem powietrza, żeby się tym przejąć.
Gdzieś za nią doszło do kotłowaniny — rozlegały się krzyki i przekleństwa — ale wszystko wydawało się dobiegać z bardzo daleka. Przekręciła się na plecy i wbiła wzrok w wiosenny zachód słońca malujący niebo na różowo i pomarańczowo.
Nigdy więcej.
Sztywny papier pokrywający leżankę w gabinecie zaszeleścił pod jej nogami. Było jej zimno w anonimowym fartuchu stworzonym z myślą o tym, by badanie było łatwe, bezosobowe. Zasłonka oddzielająca leżankę od drzwi została zrobiona z tego samego wytartego niebieskiego materiału. Na ścianie wisiał plakat, na którym znajdował się koszyk pełen szczeniaków rasy golden retriever. Niewinnych i radosnych. Z wystawionymi językami.
W tym momencie Gloria czuła się tak, jakby pojęcia niewinności i radości były jej zupełnie obce.
Pomyślała o swoim alter ego, o Glorii, Która Odeszła Od Glenna Zaraz Na Początku. W tej dokładnie chwili tamta dziewczyna spotykałaby się z przyjaciółmi na piwie — nie, na martini — w jakimś stylowym barze, o którym nikt nigdy nie słyszał, w mieście, w którym każdy chciałby mieszkać. Weszłaby z dumą do środka w butach, na widok których inne kobiety szeptałyby: „Nie wiem, jak ona to robi”. Zapłaciłaby za kolejkę drinków z własnych pieniędzy. Spędziłaby resztę wieczoru, śmiejąc się i tańcząc.
Ale ta Gloria? Znajdowała się w zupełnie innym miejscu.
Jej ciało było obolałe, ale ból wydawał się tępy, jakby daleki. Jakby należał do kogoś innego. Czuła się pusta, zimna. Nie miała poczucia zwycięstwa, dumy, której się spodziewała. Zrobiła to. Omal nie straciła przy tym życia. Ale odeszła od Glenna Dillera. A cenę zapłacili inni. Blondynka z parkingu straciła przytomność. Do bijatyki włączył się Luke Garrison. A teraz miejscowa lekarka zmieniła swoje plany na wieczór, żeby zbadać posiniaczone i zmasakrowane ciało Glorii, oszczędzając jej kosztownej wyprawy na ostry dyżur. Zastanawiała się, czy jej wolność nie stała się już większym kłopotem, niż kiedykolwiek była nim przemoc, której doświadczała.
Dlaczego niczego nie czuła?
Drzwi do małego pomieszczenia otworzyły się i za zasłonkę wsunęła głowę doktor Dunnigan. Jej mocno poskręcane jasnorude włosy układały się niesfornie wokół skóry w kolorze kości słoniowej.
— Mam nadzieję, że to oznacza, że w końcu rzuciłaś tego drania.
Solidna i energiczna Trish Dunnigan miała zerową tolerancję dla głupców za wyjątkiem Glorii Parker, która od zawsze postępowała głupio. To ta lekarka robiła Glorii szczepienia przypominające w szkole podstawowej. I przez kilka ostatnich lat spotykała się z nią na parkingu przed sklepem spożywczym — jednym z niewielu miejsc, do których Glorii wolno było chodzić — gdzie ją badała i opatrywała jej rany.
Doktor Dunnigan była głosem nieoceniającego rozsądku, podczas gdy wszyscy inni się poddali albo zostali odstraszeni.
„On cię zabije. Robi się coraz gorszy. To podręcznikowy przykład kręgu przemocy. On cię zabije, Glorio. Niedługo”.
Powiedziała to tydzień wcześniej podczas nastawiania zwichniętego barku. Ale Gloria mimo to została. Za bardzo bolała ją myśl o odejściu. O zrobieniu czegokolwiek inaczej.
Ale wczoraj wieczorem wszystko się zmieniło.
To był tylko dzieciak, który razem z kolegami trochę za głośno puszczał muzykę w swoim pierwszym samochodzie o dwie przyczepy od nich. Ale dla Glenna to był powód, żeby zapozować. Wyciągnął chłopaka z samochodu, rzucił go na ziemię i zaczął mu wrzeszczeć prosto w twarz o spaniu, spokoju, ciszy i szacunku.
Upokarzanie. Na to stawiał. Gloria. Współpracownicy. Jego matka. Nieznajomi, którzy obsługiwali go w restauracji lub oczekiwali zapłaty za świadczone usługi. Na świecie byli ludzie, którzy nie potrafili poczuć, że coś znaczą, jeśli nie umniejszali wartości kogoś innego.
Odczłowieczył ją, zredukował tak, że w zasadzie przestała istnieć. A kiedy wczoraj wieczorem próbowała go powstrzymać, rzucił ją na ziemię obok chłopaka i splunął na nich oboje. Odebrał im obojgu sprawczość, człowieczeństwo, poczucie własnej wartości.
Zaczekał, aż pójdzie za nim do przyczepy, gdzie ją spoliczkował i popchnął na ziemię, wymierzając pojedynczego kopniaka. Ale ponieważ wyżył się wcześniej na dzieciaku, a ona mało go obchodziła, to usiadł na kanapie i wrócił do oglądania telewizji.
A dzisiaj Gloria spakowała swoje rzeczy, wyciągnęła niewielki plik banknotów schowany za złamaną listwą w przyczepie i odeszła od drania.
— To koniec — odpowiedziała drętwo Gloria.
Skupiona na pracy doktor Dunnigan sprawdziła jej puls i źrenice. Wyciągnęła stetoskop, a jej chłodne zielone oczy przesunęły się po miejscu wokół szyi, w którym — jak wiedziała Gloria — widniał naszyjnik z siniaków.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i odbiły od ściany, na chwilę zasłaniając koszyk ze szczeniakami. Do gabinetu wpadła Sara Parker, nadal w fartuchu fryzjerskim. Jak na kobietę niezbyt skłonną do dramatyzowania, miała imponujące wejście.
— O Boże, Glorio. Córeczko! — Gloria nie chciała widzieć litości w oczach matki. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że jej ból ranił matkę równie mocno, jakby był jej własny. — Kiedy do mnie zadzwonili, myślałam, że cię zabił.
Słowa matki przebiły się przez mur odrętwienia i po zimnych, bladych policzkach Glorii popłynęły gorące łzy.
— Przepraszam — szepnęła Gloria, gdy powitały ją chude, ale silne objęcia matki.
— Moja kruszynko. Rzuciłaś go? Czy to koniec? — zapytała Sara.
Gloria pokiwała głową.
— To koniec. Jest w więzieniu.
— Dobrze. — Sara zaklęła barwnie po hiszpańsku, a potem szybko zam-knęła księgę złości. — Zamieszkasz ze mną. Przygotuję ci rosół.
— Moje torby już są u ciebie — wyznała Gloria z cieniem uśmiechu. Nawet po tylu latach separacji Gloria zawsze wiedziała, że może wrócić do domu. Gdy nie ma Glenna, jej matka będzie bezpieczna.
— Ekhm — chrząknęła doktor Dunnigan. — A teraz, jeśli pani pozwoli, pani Parker, chciałabym dokończyć badanie pacjentki.
Sara objęła dłońmi twarz Glorii.
— Witaj w domu, córeczko. Zaczekam na zewnątrz.
— Dziękuję, mamo.
Część chłodu w jej sercu się rozproszyła. Okruch strachu nieco przygasł.
— Ojć — cmoknęła lekarka na widok boku Glorii, na którym żwir pozdzierał jej skórę. — Teraz boli. Ale zagoi się — oceniła.
Gloria miała nadzieję, że kobieta mówi zarówno o tym, co na zewnątrz, jak i wewnątrz. Bo w tej chwili nie była pewna, czy kiedykolwiek znów poczuje się normalnie. Cholera, nie pamiętała nawet, co to znaczy normalność. Co ją czeka w przyszłości? Dziewczynę, która ledwie skończyła szkołę średnią, nigdy nie pracowała i oddała każdy przejaw szacunku do samej siebie potworowi? Czy było dla niej miejsce na tym świecie?
W milczeniu zniosła upokorzenie badania lekarskiego, tak znajome, w jakiś sposób znów ją odczłowieczające — redukujące do obrażeń, których mogłaby uniknąć, gdyby była wystarczająco silna. Żałowała, że tak nie było.
Palce doktor Dunnigan zaczęły stukać miarowo w laptop, uzupełniając kartę pacjentki.
— Zdjęcia — powiedziała, zerkając znad okularów do czytania. Wcześniej Gloria nigdy nie zgadzała się na propozycję lekarki, żeby udokumentować jej obrażenia. Nigdy nie powiedziała doktor Dunnigan, że dysponowała własnymi dowodami, trzymanymi w ukryciu. Każdy siniak, każde zwichnięcie, każde złamanie. Bywały dni, kiedy myślała, że nigdy tego nie wykorzysta, że nigdy nie odejdzie.
Ale odeszła.
— Co ja mam teraz zrobić? — Jej głos był zachrypnięty w równym stopniu z emocji, co z powodu brutalnych rąk Glenna.
— Nie musisz się martwić podejmowaniem decyzji ani dziś, ani w najbliższym czasie — odpowiedziała krótko doktor Dunnigan. Zamknęła laptop i otworzyła szufladę, z której wyciągnęła mały aparat cyfrowy. — Dziś podjęłaś najtrudniejszą decyzję. Teraz czas wyzdrowieć, odpocząć i przypomnieć sobie, kim jesteś bez niego.
Czy była kimkolwiek bez niego? Czy biedna mała Gloria Parker była kimkolwiek bez stygmatu ofiary przemocy? Czy w ogóle istniała jeszcze na tym świecie?
— Czuję się jak duch — wyznała cicho.
Doktor Dunnigan pomogła jej wstać.
— A mnie wydajesz się całkiem realna. Daj sobie czas na to, żeby dojść do siebie, mała. W środku będziesz goić się dużo dłużej niż na zewnątrz.
Gloria uniosła brodę, żeby lekarka mogła upamiętnić jaskrawe odciski palców na jej szyi, i zamknęła oczy, bo od ruchu zakręciło jej się w głowie.
Migawka aparatu kliknęła cicho.
— Dziś nie jesteś ofiarą. Dziś jesteś tą, która przetrwała.
Poczuł, że jego nogi rozgrzewają się, gdy chodnik mrugał pod jego stopami. Mięśnie mruczały zmuszane do większego wysiłku. Benevolence w stanie Maryland, jego miasto od urodzenia, migało obok, podczas gdy on ścigał się ze swoimi demonami. Przytulne domy przycupnęły na ładnych zielonych trawnikach przylegających do obsadzonych drzewami ulic.
Był kwiecień, a deszcz, który od tygodnia nie dawał im spokoju, w końcu ustąpił. Nastał przepiękny słoneczny dzień z temperaturą dwudziestu pięciu stopni. Aldo Moretta wymknął się z biura godzinę wcześniej, żeby wykorzystać pogodę na bieganie.
Uniósł dłoń, witając się z Carol Ann, która była w zaawansowanej ciąży i siedziała na podjeździe na rozkładanym krześle, podczas gdy jej tyczkowaty mąż Carl plewił rabatę od frontu. Carol Ann pomachała do niego palcami.
Było mnóstwo rzeczy, na które Aldo nie miał wpływu. Dlatego też bardzo dbał o te, na które miał. Jak własne ciało. Zamienił się w istną machinę sportową, która przebiegała kilometr w trzy i pół minuty i wyciskała w przysiadzie sto czterdzieści kilogramów. Wykształcił w sobie siłę, szybkość i gotowość. Za cztery tygodnie wszystko to mu się przyda. Jego oddział Gwardii Narodowej wyjeżdżał na misję — jego czwartą.
Wybiegł zza zakrętu i wyciągnął z kieszeni ciasteczko w rytm podekscytowanego ujadania dobiegającego zza metrowego płotu wokół domu Peggy Sue Marsico. Beagle o imieniu Smiegel machał w szaleńczym tempie zakończonym na biało ogonem. Aldo rzucił mu smaczek i patrzył, jak Smiegel łapie go w powietrzu, furkocząc uszami w wyskoku godnym superpsa. Uśmiechnął się, gdy pies wyskoczył z dumą z paproci z nagrodą w pysku.
Z beżowo-niebieskim ranchem Peggy Sue sąsiadował dom Lincolna Reeda. Komendant straży pożarnej zamienił dawną stację benzynową w fantastyczną kawalerkę. Linc postawił sobie za cel w życiu uwieść każdą wolną kobietę w promieniu trzech najbliższych hrabstw. Był czarującym, przyjacielskim związkofobem.
Linc był kapitalnym kompanem do zabawy. Wielka szkoda, że on i najlepszy przyjaciel Aldo, Luke, z najwyższym trudem znosili swoje towarzystwo.
— Co tam, Moretta? — zawołał Linc, unosząc piwo i oblewając swój samochód wodą z węża. — Chcesz browara?
— Może za kilka kilometrów — zawołał w odpowiedzi Aldo.
— No to wpadnij — powiedział Linc i skierował wąż na wdzięcznego mu za to Aldo, a potem znów się odwrócił do lśniącego pickupa.
Aldo pomachał i już go nie było. Dostroił się do swoich kroków, biegnąc wokół cmentarza. Nie patrzył na grób. Nie musiał. Za każdym razem, gdy mijał te łagodne zielone pagórki upstrzone białymi nagrobkami, pamiętał.
Lata, które dzieliły go od chwili, w której znalazł Luke’a zwiniętego w kłębek na grobie swojej żony, z leżącym obok pustym sześciopakiem, zniknęły. Znów trzymał swojego przyjaciela w ramionach, podczas gdy jego ciałem wstrząsał szloch, bo cierpienie, które w sobie tłumił, wytrysnęło na zewnątrz. Nigdy nie rozmawiali o tamtej chwili. Nie musieli. Byli braćmi, choć nie łączy-ły ich więzy krwi. Ratowali sobie na zmianę życie jak dzieciaki wymieniające się kartami z zawodnikami baseballa czy innym badziewiem z Pokemonami.
— Cześć, przystojniaku! — Valerie Washington miała siedemdziesiąt trzy lata, wyglądała na pięćdziesiąt, a zachowywała się jak osiemnastolatka. Pomachała do niego kieliszkiem z margaritą ze swojego ganku, na którym siedziała obłożona romansami i biografiami, świeżo upolowanymi w bibliotece.
— Kiedy się pani rozwiedzie i za mnie wyjdzie, pani Washington? — zapytał Aldo, biegnąc w miejscu i napinając na pokaz mięśnie.
Kobieta zsunęła z nosa za duże korekcyjne okulary przeciwsłoneczne i puściła do niego oko.
— Kiedy mój przestanie sobie radzić w łóżku — zawołała.
Aldo posłał jej w powietrzu buziaka i pobiegł dalej, w końcu wbiegając na ścieżkę wokół jeziora. W Benevolence powoli budziła się wiosna. Na gałęziach drzew rozwijały się zielone pączki, podczas gdy stopy wciąż pędziły po zeszłorocznych liściach. Początki i końce.
I nagle tak po prostu jego myśli powędrowały do Glorii Parker. Minął tydzień, odkąd wszystko się zmieniło. Tydzień męczarni. Pragnąć czegoś tak bardzo. Wiedzieć, że nie może tego mieć, że nie może się o to postarać. W zeszły weekend uciekł z miasta pod pretekstem wyjazdu na ryby, żeby nie pojawić się przed domem jej matki i nie zacząć błagać o to, żeby się z nią zobaczyć. Za-miast tego przez bite czterdzieści osiem godzin chodził w tę i we w tę po domku letniskowym w Zachodniej Virginii i zajeżdżał się na śmierć na górskich szlakach. Chciał być tak wycieńczony, żeby nawet nie pomyśleć o tym, aby pakować się teraz do jej życia.
Nie. Potrzebowała czasu. Czasu dla siebie, czasu, żeby wyzdrowieć. Będzie cierpliwy. Tak jak od czasów ogólniaka. Poza tym Glenn może znów się pojawić. Może znów ją odzyskać. Aldo wiedział, że gdyby do tego doszło, nie umiałby się pohamować i musiałby się wtrącić.
Czuł na twarzy popołudniowe słońce, pot, który spływał mu po plecach, i po raz pierwszy w życiu wiązał nadzieje z cierpliwością.
— Jak dalej tak będziesz biegł, to się porzygasz. — Zastępca szeryfa Ty Adler, człowiek, który miał wyjątkową przyjemność aresztowania Glenna Dillera, dołączył do niego na rozstaju dróg. Miał na głowie czapkę z daszkiem z logo Wydziału Policji w Benevolence i koszulkę z Umiarkowanie Zimnego Morsowania.
— Jak leci, szeryfie?
— Świetnie. Świetnie — odparł przeciągle Ty.
Ty przeprowadził się do Benevolence w szkole średniej, zobaczył nastoletnią Sophie Garrison i zakochał się w niej na zabój. Dwa lata zajęło mu przekonanie jej do stałego związku, ale teraz byli szczęśliwi w gronie swojej małej trzyosobowej rodziny.
Aldo był gotowy na własne szczęście.
— Podobno w zeszłym tygodniu miałeś przygody — zaczął podpytywać Aldo, zwalniając do prędkości umożliwiającej swobodną rozmowę.
Ty był w dobrej formie, tyle że nie była to dobra forma w stylu Moretty.
— W końcu udało mi się wsadzić tego gnoja za kratki — odparł wesoło Ty. — To dla ciebie pewnie dobra wiadomość. — Aldo nie musiał zaglądać za okulary przeciwsłoneczne kumpla, aby wiedzieć, że tamten na niego patrzył.
— Najwyższa pora.
— Coś mi świta, że raz czy dwa razy braliście się za łby zaraz po szkole — zamyślił się Ty. W Benevolence mówiło się na to łowienie ryb.
Aldo zacisnął pięści na to wspomnienie.
— Byliśmy wtedy dzieciakami — odpowiedział wymijająco.
— I coś mi też świta, że po jednej z takich przepychanek upiłeś się w trzy dupy — przypomniał mu Ty.
— Masz doskonałą pamięć — zakpił Aldo, zwiększając tempo. Zamaskował uśmiech, gdy Ty zaczął rzęzić, próbując dotrzymać mu kroku.
— Przestań, stary. Nie włączaj turbodopalania.
— Daj mi ku temu jeden dobry powód.
— On już nie wyjdzie na wolność.
Aldo zatrzymał się, a Ty wpadł prosto na niego.
— Jezu, jak ty to robisz bez wody? — wysapał Ty, otwierając wymiętoszoną butelkę, którą trzymał w ręce. Zaczął łapczywie żłopać, a potem podał butelkę Aldo.
Aldo napił się i zaczekał, aż cholerny Ty przejdzie do rzeczy.
— W każdym razie, jak mówiłem, Diller się z tego nie wywinie. Zaatakował inną kobietę, która wściekła się wystarczająco, żeby wnieść oskarżenie. Nasza pani doktor będzie zeznawać. Luke też będzie świadkiem.
Aldo przełknął z trudem ślinę i zmusił palce, żeby rozluźniły zacisk na butelce.
— Gloria też wnosi oskarżenie — ciągnął Ty. — Okazuje się, że ma zdjęcia wszystkich obrażeń z ostatnich kilku lat.
Butelka nie miała szans. Woda wytrysnęła na jego palce obejmujące plastik w śmiertelnym uścisku. Wszystkichobrażeń z ostatnich kilku lat…
Gdzie on się, kurwa, podziewał?Dlaczego tego nie powstrzymał?
— Ej, stary. Nie musisz jej marnować — zasmucił się spragniony Ty, wskazując na wodę.
— Jak ona się czuje? — zapytał Aldo ochrypłym głosem.
Ty poklepał go po ramieniu. Nigdy nie rozmawiali o tym, co Aldo czuł do Glorii. Cholera, nikt tak naprawdę nie wiedział, że w grę wchodziły jakiekolwiek uczucia. Ale Ty był bystrzejszy, niż wskazywałby na to jego południowy leniwy akcent.
— Dobrze. Naprawdę dobrze. Wpadłem do niej wczoraj. Glenn nie wyjdzie za kaucją. Jego matka nie może nic za niego wyłożyć, a sędzina nie była do niego zbyt przyjaźnie nastawiona po tym, jak w trakcie stawiania zarzutów nazwał ją głupią suką. A więc o ile sam nie wybuli dwustu tysięcy dolców, będzie gnił w celi do czasu rozprawy.
— Skurwiel — zaklął cicho Aldo.
— Ale Gloria ma się dobrze. Tym razem jest inaczej — zawyrokował Ty.
Zaklinając się na wszystko, co dobre i prawe na tym świecie, Aldo miał szczerą nadzieję, że jego kumpel miał rację. Ani on, ani Gloria nie przeżyliby kolejnej rundy.
***
Aldo wbiegł po kamiennych stopniach ganku swojego domu w stylu rzemieślniczym i otworzył siatkowe drzwi. Spocony, spragniony i z dużo większym przypływem nadziei niż wcześniej przeszedł sprężystym krokiem przez korytarz do kuchni na tyłach domu. Nalał sobie do szklanki wody z kranu, wyciągnął z lodówki piwo i wrócił na ganek. Klapnął na krzesło, które nie rozpuści się pod wpływem jego potu, i oparł stopy o poręcz.
Pomyślał o Luke’u i o plotkach głoszących, że jego wiodący samotnicze życie brat z wyboru mieszkał z nieznajomą kobietą. Z nieznajomą, która przyczyniła się do powalenia agresywnego gnoja Glorii. Musiał z nim pogadać, sprawdzić, co słychać. Dowiedzieć się, czy Luke doznał urazu głowy i czy nie zaprosił przypadkiem do domu psychopatki. Lub może czy zdarzył się cud i jego przyjaciel w końcu zaczął wychodzić z żałoby.
W tym tygodniu pozwolił sobie na zajmowanie się głównie własnym ba-łaganem. Czas znów zameldować się w rzeczywistości.
Wokół rozlegały się ciche odgłosy sąsiedzkiego życia. Krztuszenie się uruchamianej kosiarki Pauletty. Błagania dzieciaków Roberty Shawn o lizaki.
Kupił ten dom dwa lata temu i w przeciwieństwie do swojego przyjaciela Luke’a, który żył przeszłością, od razu zaczął remont. Naprawiał, malował i przestawiał, aż pięciopokojowy dom był gotowy. Wierzył. Aldo Moretta czekał na uśmiech losu. Wierzył.
Był gotowy rozpocząć resztę swojego życia. Chciał mieć żonę, rodzinę, grilla w ogródku. Chciał, żeby dzieci sąsiadów bawiły się w podchody na tyłach jego domu. I chciał tego wszystkiego bez wyjątku z Glorią Parker.
— Mamo, idę… się przejść — zawołała Gloria, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze opartym o ścianę w sypialni z dzieciństwa. Ściany były wciąż w tym samym niebieskozielonym kolorze, który z entuzjazmem rozmazała po całym pokoju na swoje czternaste urodziny. Wszędzie nadal widniały krzykliwe dodatki w kolorze fuksji i maliny. Echo zupełnie innej dziewczyny. Odważnej, żywiołowej, durnowatej, nieprawdopodobnie naiwnej.
Nie dostrzegała żadnych śladów tamtej dziewczyny ani na zewnątrz, ani w środku, gdy poprawiała wokół szyi wesołą kwiecistą apaszkę. Dodawała trochę wigoru gładkiej koszulce i dżinsom, a jednocześnie zakrywała makabry-czne siniaki na szyi, które zdążyły zblednąć do uroczego koloru żółtaczki.
— Nie powinno mi to zająć dłużej niż godzinę.
Jej matka, szczupła i smutna, stanęła w otwartych drzwiach.
— Wiesz, że nie musisz się mi opowiadać — przypomniała jej Sara.
Gloria spuściła wzrok na różowe paznokcie u stóp widoczne w japonkach. Gdy tylko poczuła się na tyle dobrze, żeby wyjść z domu, mama zafundowała jej pedicure — i komórkę. Przez cały czas Gloria walczyła z poczuciem winy i strachem, które nie dawały jej spokoju.
— Wiem — odparła ze smutkiem. — Trochę mi to zajmie.
Mama podeszła do niej od tyłu i objęła ją z czułością w pasie. Sara miała przepiękną ciemną cerę i wspaniałe ciemne włosy po swojej mamie Meksykance. Dziś wyglądała młodziej niż jej własna córka.
— Nikt nie będzie cię zmuszał do niczego, na co nie jesteś gotowa.
— Wiem, mamo. — Naprawdę wiedziała. Ale wiedzieć a czuć to dwie róż-ne rzeczy. W jakimś stopniu miała wrażenie, że dalej jest uwięziona w obskurnej przyczepie z człowiekiem, który zamienił się w potwora.
— To dobrze — pochwaliła Sara. — Będę ci o tym przypominać tak długo, aż przestaniesz potrzebować przypomnienia.
Gloria posłała matce niewyraźny uśmiech. Gdy sytuacja tego wymagała, Sara potrafiła być wytrwała, a nawet natarczywa.
— Obiecajmy sobie, że będziemy ze sobą szczere — poprosiła. Gloria nie chciała, żeby ktoś jej osładzał rzeczywistość dla jej własnego bezpieczeństwa. Nie chciała być już dłużej tą słabą. Była w stanie zmierzyć się z prawdą i najprawdopodobniej to przeżyć.
— No dobrze. — Sara pokiwała głową. — Ja zacznę. Jesteś za chuda. Zbyt zmęczona. Potrzebne ci dobre jedzenie, odpoczynek i czas. Niełatwo będzie pozbierać się po dziesięciu latach. Ale skoro już cię odzyskałam, nie odpuszczę. Nawet jeśli znów spróbujesz mi się wymknąć. Tym razem będę o ciebie walczyć.
Przez chwilę Gloria zobaczyła całe to bagno oczami swojej matki. Wyobcowanie. Dystans. Ból spowodowany widokiem jedynej córki, która oddaje się niezdolnemu do przejawów jakiejkolwiek troski mężczyźnie. „Córki zbyt słabej, żeby się postawić”, pomyślała gorzko Gloria.
— Przepraszam, mamo.
— Za co, kochanie?
— Za to, że cię zraniłam. Że cię zawiodłam.
Jej matka obruszyła się.
— Wiesz, co ja tu widzę? — zapytała, przyglądając się ich odbiciom w lustrze.
— Co?
— Dwie piękne kobiety, które czeka wspaniałe życie.
Gloria poczuła drżenie kącików ust.
— Mam nadzieję, że masz rację.
Sara okręciła Glorię twarzą do siebie.
— Miej wiarę, córeczko. Teraz jesteś tutaj. To już jakiś początek.
Gloria poczuła palenie łez.
— Dziękuję, że pozwoliłaś mi wrócić, mamo. — Dostała drugą szansę. Nie będzie potrzebowała trzeciej.
Sara przewróciła oczami, słysząc zbędne podziękowania.
— Idź załatwić swoje sprawy. A potem wróć do domu. Napijemy się wina i przygotujemy salsę.
Tym razem uśmiech był prawdziwy.
— Kupię po drodze tortille — zobowiązała się Gloria.
***
Gloria wyprostowała się i znów poprawiła apaszkę. Była bardziej zdenerwowana, stojąc tu na ulicy i patrząc na rozłożysty trzypiętrowy dom z cegły, niż tamtego wieczora w Remo, gdy odeszła od Glenna.
— Cholera — mruknęła, tracąc odwagę i oddalając się pospiesznie chodnikiem. Pójdzie się przejść po okolicy, przekona samą siebie do tego. — Weź się w garść, Glorio — powiedziała sobie, podczas gdy jej stopy starannie unikały każdego pęknięcia na chodniku. — Ona przecież nie złamie ci ręki ani cię nie udusi. — Mając za sobą makabryczne słowa zachęty, zrobiła okrążenie po okolicznych uliczkach, oddychając przy tym powoli i głęboko. Kiedy znów znalazła się przed domem, czuła się spokojniejsza… A przynajmniej już bez takiego obłędu.
Kobieta była na ganku i wymiatała z szerokich desek zebrane przez zimę śmieci. Nazywała się Harper Wilde. Tak powiedział jej zastępca szeryfa Adler, który nalegał, by mówić mu Ty. Harper, nieznajoma, która zareagowała na parkingu i uratowała jej życie, mieszkała teraz z samotnikiem Lukiem Garrisonem. Kryła się za tym jakaś historia, ale Gloria nie była pewna, czy wypada ją o to pytać.
Odchrząknęła.
— Przepraszam, że przeszkadzam, ale Ty powiedział mi, gdzie cię znajdę! — zawołała Gloria.
Harper oparła miotłę o balustradę i wytarła ręce o dżinsy.
— Gloria, dobrze pamiętam? — zapytała z natychmiastowym uśmiechem.
Gloria pokiwała głową.
— Nie byłam pewna, czy mnie rozpoznasz. Nie zostałyśmy…
— Sobie przedstawione? — dopowiedziała Harper i poruszyła przyjacielsko brwiami.
Gloria poczuła, że jej mięśnie się rozluźniają, jeden po drugim.
— Dokładnie. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że wpadłam.
— Ależ skąd! Zapewniasz mi doskonałą wymówkę, żeby przestać sprzątać — powiedziała Harper i zeszła z ganku. — Masz czas, żeby wejść?
Gloria nie spodziewała się zaproszenia do domu. Cholera, spodziewała się raczej chłodnego przyjęcia ze strony zmaltretowanej kobiety, która musiała ją winić za swoje obrażenia. Ale Harper zachowywała się tak, jakby przemoc fizyczna nie robiła na niej wrażenia.
— Eee, jasne. Jeśli jesteś pewna, że nie przeszkadzam?
— Bardzo się ucieszę z towarzystwa — nalegała Harper. — Zwłaszcza jeśli mi powiesz, że jesteś przed lunchem, bo umieram z głodu.
Glorii jak na zawołanie zaburczało w brzuchu.
— Och, eee. Nie wiem, czy powinnam… — To była odruchowa reakcja. Przyjmowanie spontanicznych zaproszeń nie wchodziło w grę, kiedy Glenn na nią czekał, kontrolując czas jej zakupów w sklepie spożywczym lub też, co gorsza, gdy ją odszukiwał gdzieś w miejscu publicznym i zaciągał siłą do domu.
Ale to była jej druga szansa. I, do cholery, zamierzała ją wykorzystać. Nawet jeśli serce powędrowało jej do gardła, a na myśl o wejściu do tego domu miała ochotę zwymiotować na chodnik. Była przyzwyczajona do strachu. Przez ostatnie dziesięć lat był jej nieodłącznym towarzyszem. Ale teraz miała szansę, miała wybór.
— Proszę? — Harper przekrzywiła na bok głowę. — Naprawdę będzie mi miło zjeść w towarzystwie.
Gloria pokiwała głową, niezdolna nic powiedzieć. Jakie, do licha, towarzystwomoże zapewnić? Czybyła w ogóle zdolna do zwykłej rozmowy? Powinna była po prostu napisać do Harper ładny list z przeprosinami i podziękowania-mi, zamiast próbować załatwiać to osobiście.
Harper uśmiechnęła się szeroko.
— Chodź, zapraszam.
Podczas wchodzenia po schodach w ciele Glorii wciąż odzywał się pom-niejszy ból i dyskomfort, ale ogólnie czuła się coraz lepiej. Zdrowiała. Ta wizyta była częścią tego procesu. Podziękowania i przeprosiny wyrażone kobiecie, która została zmaltretowana przez jej własny brutalny koszmar.
Choć list i tak załatwiłby sprawę.
Za drzwiami wejściowymi ukazał się pusty przedpokój. Pokoje po jego obu stronach były zupełnie gołe za wyjątkiem płaskiego telewizora i staroświeckiej kanapy, która wyglądała na równie wygodną co betonowy pustak. Dom sprawiał wrażenie opuszczonego. Żadnych zdjęć na ścianach, żadnych mebli. Nie było tu też żadnej historii. Gloria była tego pewna. Ale kobiety dzieliła daleka droga od roli zwierzających się sobie przyjaciółek.
Poszła za Harper po pięknej, wytartej drewnianej podłodze do ładnej, ale znów pustej kuchni. Harper wyciągnęła z szafki dwa talerze i położyła je na wyspie kuchennej.
— Podasz mi chleb? — spytała i zaczęła wyciągać z lodówki składniki potrzebne do zrobienia kanapek.
Gloria zamrugała i sięgnęła po leżący na blacie bochenek. Spodziewała się, że przyjdzie tu i przeprosi, że zbierze cięgi i pretensje. A nie, że rozgości się w domu praktycznie nieznajomej osoby i zacznie robić sobie kanapkę.
Harper wcisnęła Glorii w ręce deskę do krojenia i dojrzałego pomidora.
— Mogłabyś pokroić?
— Jasne — odpowiedziała Gloria, wpatrując się w błyszczącą czerwoną skórkę pomidora i zastanawiając, czy nie znalazła się w alternatywnej rzeczywistości.
Podczas gdy Gloria kroiła, Harper kręciła się po kuchni.
— Pieczona wołowina jest okej?
— Jasne — powiedziała znów Gloria i kopnęła samą siebie za swoje ograniczone zdolności konwersacyjne. Na miłośćboską, wymyśl jakieś inne słowo!— Ale naprawdę nie musisz robić sobie kłopotu. — Świetnie. Pełne zdanie.Dobrarobota.
— Przecież pomagasz — obstawała przy swoim Harper, puszczając do niej oko. Chlapnęła kleksem majonezu na dwie kromki chleba. — A więc co cię sprowadza w nieumeblowane progi Luke’a?
Gloria roześmiała się cicho.
— Rzeczywiście jest tu dość spartańsko — zauważyła.
— Nie wiem, czy on jest minimalistą, czy co? — zapytała samą siebie Harper.
— Może boi się zaangażowania? — zasugerowała Gloria.
— Nawet w stosunku do mebli, jak widać — przyznała Harper. Podała Glorii talerz z kanapką. — Wody czy coś gazowanego?
— Poproszę wodę — odpowiedziała automatycznie Gloria. No i proszę.Przypomniała sobie o dobrych manierach.
Jadły, siedząc obok siebie przy wyspie kuchennej na stołkach barowych. Jedynych dostępnych siedzeniach.
Gloria starała się skupić na kanapce, ale słowa, które musiała powiedzieć, same podchodziły jej do gardła.
— Harper, chciałam ci po prostu podziękować — zaczęła, przerywając ciszę.
Harper starła okruszki chleba z dolnej wargi.
— Nie ma za co, to tylko kanapka.
Gloria się roześmiała.
— Nie tylko za kanapkę, która swoją drogą jest bardzo dobra. Za to, że pomogłaś mi z Glennem w Remo. Ponieważ to trwa od tak dawna, a przynajmniej ja pozwalałam na to od tak dawna, miałam wrażenie, że ludzie przestali zwracać na mnie uwagę.
Urwała, żeby nabrać powietrza.
— Dopiero gdy zobaczyłam, że w wyniku sytuacji, do której sama się przyczyniłam, ucierpiał ktoś inny, dotarło do mnie, że to musi się skończyć. I bardzo cię za to przepraszam.
Owszem, planowała odejść od Glenna. Ale nie była pewna, czy starczyłoby jej odwagi, żeby wnieść oskarżenie, żeby przekazać wszystkie upokarzające zdjęcia policji, gdyby mężczyzna, którego kiedyś kochała, nie skrzywdził kogoś innego. Przez to czuła się sobą jeszcze bardziej zawiedziona.
Harper zbyła przeprosiny wzruszeniem ramion.
— Było warto, jeśli dzięki temu zaczniesz żyć tak, jak chcesz. Jak się czujesz?
— Dobrze — powiedziała Gloria, przesuwając wykałaczką po talerzu. — Na razie mieszkam u mamy. I wniosłam oskarżenie. — Czując nieoczekiwaną lekkość po wypowiedzeniu tych słów, wzięła do ręki kanapkę i znów ugryzła.
Wstyd wiązał się z przytłaczającym milczeniem. Może wypowiedzenie tego na głos umniejszy trochę to brzemię?
— To bardzo odważnie — pochwaliła Harper.
Gloria pokręciła głową.
— Byłoby odważniej, gdybym zrobiła to wiele lat temu.
Harper poklepała ją lekko po dłoni.
— Życie szybko mija. Nie ma w nim miejsca na „mogłam”, „powinnam”, „a gdybym”.
— Czasem tylko o tym jestem w stanie myśleć. Jak bardzo różniłoby się moje życie, gdybym poszła na studia albo w ogóle nie zaczęła z nim chodzić. — Prr. Najpierw nie była w staniezłożyć jednego składnego zdania, ateraz nagle zaczyna wylewać żale?
Duże szare oczy Harper rozszerzyły się ze zrozumieniem.
— Może teraz masz na to szansę. Zobaczyć, jak wyglądałoby twoje życie bez niego.
Gloria nie miała pojęcia, dlaczego zdradzała swoje wstydliwe tajemnice kompletnie obcej osobie. To pewnie przez tę pieczoną wołowinę.
— To trudne. Nie zostało mi wielu przyjaciół. Pewnie nie jest łatwo przyjaźnić się z kimś, kto w kółko podejmuje złe decyzje. W końcu każdy musi zdecydować, czy jest to warte dalszych starań.
A dawna Gloria Parker nie była tego warta.
— Co zatem zamierzasz teraz zrobić? — zapytała Harper, gdy Gloria zastanawiała się, czy nie popaść w czarną rozpacz, która już ją przywoływała.
Usiadła prosto.
— Znajdę pracę, poszukam mieszkania i odzyskam wartość. — Gloria poczuła, jak te słowa rezonują w jej wnętrzu. To było jej życie. Jej decyzje.
Harper pokiwała z aprobatą głową i zjadła z zapałem pikle z wykałaczki.
— Jak dla mnie brzmi świetnie. Czy mogłabym ci w jakikolwiek sposób pomóc?
— Chcesz się ze mną zaprzyjaźnić? — zaproponowała Gloria. — Zrozumiem, jeśli odmówisz, zważywszy na to, że to przeze mnie dostałaś w twarz. — Żart. Słaby, niezbyt śmieszny żart. Może naprawdę wszystko się ułoży.
Harper mrugnęła do niej z przesadą.
— Dostałam w twarz przez własne decyzje, ale dzięki temu po odzyskaniu przytomności zobaczyłam nad sobą piękne oczy Luke’a Garrisona. Chyba jestem ci winna dozgonną przyjaźń.
Usta Glorii rozciągnęły się w autentycznym uśmiechu. Czuła się z nim dziwnie.
— Chodziłam do szkoły z Sophie i Lukiem. To dobry człowiek.
— To prawda. — Harper pokiwała głową.
Nagle wróciło wspomnienie związane z Lukiem i jego najlepszym przyjacielem Aldo. Był wieczór, piątkowy mecz futbolowy, a oni dwaj schodzili zwycięsko z boiska. Podczas gdy do Luke’a podbiegła jego ówczesna dziewczyna, Karen, żeby go pocałować, ciemne oczy Aldo na jedną olśniewającą chwilę spojrzały na nią i przytrzymały jej wzrok. I w ten oto sposób późno rozkwitająca drugoklasistka Gloria po raz pierwszy się w kimś zakochała.
Gloria uparła się, że umyje naczynia, podczas gdy Harper chowała do lodówki produkty na kanapki.
— No to jak się czujesz? — zapytała Gloria. — Dość mocno ci się oberwało.
Zobaczyła to w sposobie, w jaki spojrzenie Harper uciekło w bok, w ledwo dostrzegalnym uniesieniu barków. Tajemnice. Przemoc zostawiała odciski swoich brudnych palców na duszy człowieka.
— Nie było tak źle. I pozwól, że powtórzę: Luke Garrison.
— Co prawda, to prawda — skwitowała Gloria i odpuściła temat. Zerknęła na zegarek na mikrofalówce. — Lepiej będę się już zbierać.
— Bardzo się cieszę, że przyszłaś — powiedziała Harper, odprowadzając Glorię korytarzem do drzwi.
— Naprawdę się cieszę, że mogłam cię oficjalnie poznać — powiedziała Gloria. — I jeszcze raz dziękuję i przepraszam.
Harper przewróciła oczami i roześmiała się dźwięcznie.
— I jeszcze raz powtarzam, że nie trzeba żadnych podziękowań ani przeprosin. Naprawdę zamierzam zostać twoją przyjaciółką na dobre i na złe, więc powinnyśmy niedługo zjeść razem kolację.
Przyjaciółki. Gloria miała ochotę się rozpłakać z przypływu nadziei, wdzię-czności i ulgi. Czy istniała możliwość, że nie została trwale okaleczona?
Harper otworzyła drzwi wejściowe, a Gloria zamarła w miejscu, gapiąc się na stojącego przed nią mężczyznę. Był wytatuowany, spocony i bez koszulki.
Serce utknęło mu gdzieś pomiędzy klatką piersiową i gardłem. Ostatnią osobą, którą Aldo spodziewał się zastać w drzwiach domu swojego najlepszego przyjaciela, była Gloria Parker. Wpatrywała się w niego szeroko rozwartymi ciemnymi oczami pełnymi cieni i pytań.
— Czy ktoś tu wspominał o kolacji? — zapytał Aldo z szerokim uśmiechem, który — na Boga — miał nadzieję, wypadł czarująco, a nie jak rybi wytrzeszcz. Towarzyszyła mu niejasna świadomość, że nie miał na sobie koszulki i że potwornie się pocił. Na szczęście w takim wydaniu wyglądał najlepiej.
— Cześć, Aldo — odezwała się nieśmiało Gloria.
Zdjął okulary przeciwsłoneczne, żeby lepiej ją widzieć. Oczy z gęstą zasłoną rzęs, gładka, płowa skóra, która zdradzała jej pochodzenie. Rysy twarzy cholernej modelki, a do tego ciało maleńkiego elfa.
W ten sposób zawsze o niej myślał. Że była krucha i zbyt piękna, by ją dotykać.
Zauważył pod apaszką zarys siniaka i zacisnął dłonie w pięści. Był przyzwyczajony do wściekłości, był też przyzwyczajony do jej tłumienia.
— Cześć, Gloria. Jak leci? — Jak leci? Dochodziła do siebie po fizycznejnapaści w miejscupublicznym, kretynie. Jak jego zdaniem się czuła?
Spojrzała na swoje różowe paznokcie u stóp, a potem znów na niego. Aldo mógłby tak stać cały dzień i gapić się na nią. Ale stojąca obok niej blondynka chrząknęła znacząco.
— Musisz być Aldo, bo tak nazwała cię Gloria — odezwała się i podała mu rękę.
Przy udziale ogromnej siły woli Aldo oderwał wzrok od ślicznej twarzy Glorii.
— A ty musisz być tą słynną Harper. — Uścisnął jej dłoń. — Pomyślałem, że wpadnę, skoro mój najlepszy kumpel akurat wyjechał, i dowiem się, dlaczego zapomniał napomknąć, że mieszka z dziewczyną.
— A przy okazji upewnisz się, że nie jestem psychopatką?
Aldo zamrugał. Trafiony, potencjalna psychopatko. Trafiony.
Wzruszył ramionami.
— Wiesz, jak to mówią. Kumpel kumplowi nie da wody z mózgu zrobić.
Gloria roześmiała się cicho, a Aldo miał wrażenie, że zrobił się wysoki na trzy metry.
— Nie słyszałam tego powiedzenia. Czy muszę zdać jakiś test? — zażartowała Harper.
Ale Aldo nie był w stanie przestać się gapić na Glorię. Jego spojrzenie wędrowało po jej twarzy, zapamiętywało każdy szczegół. Od wielu lat nie był tak blisko niej — wystarczająco blisko, żeby jej dotknąć. A powód takiego stanu rzeczy znajdował się za kratkami.
Z iście herkulesowym wysiłkiem odwrócił się znów do Harper.
— Może przeprowadzimy test przy kolacji? W poniedziałek. Tutaj. Przyniosę burgery i hot dogi — zaproponował, już układając w głowie plan.
— Glorio, chyba muszę poprosić cię o potwierdzenie, że ten dżentelmen naprawdę jest przyjacielem Luke’a, zanim pozwolę mu przygotować kolację w jego domu — odpowiedziała niewzruszona Harper.
Gloria pokiwała głową, a na czoło opadły jej ciemne włosy.
— Jest.
— Od podstawówki — dodał Aldo, wciąż patrząc na Glorię.
— To mi wystarczy. Czy siódma wieczorem u mnie ci pasuje, Glorio?
Aldo pocałowałby Harper w usta, gdyby to nie zaszkodziło jego dalekosiężnym planom dotyczącym Glorii.
Zobaczył, że Gloria się waha. Zobaczył, że ma wątpliwości, więc przysunął się odrobinę i przykleił na twarz swój najbardziej uwodzicielski uśmiech.
— Proszę, powiedz, że przyniesiesz szarlotkę.
Nabrał powietrza i zdecydował się na to: ujął szczupłą dłoń Glorii. Dotykał jej. Wkońcu. Popatrzył na jej długie palce i pogładził kciukiem wybrzuszone kłykcie. Jej gołe ręce obsypały się gęsią skórką. Nie wiedział, co bardziej go poruszyło, sposób, w jaki na niego zareagowała, czy dudnienie jego własnej krwi w żyłach.
— Będę twoim dłużnikiem do końca życia — obiecał.
Dolna warga Glorii zadrżała, zanim dziewczyna ją zagryzła. Wpatrywała się w ich złączone dłonie, a Aldo mógłby teraz umrzeć ze szczęścia.
— Przyniosę szarlotkę — powiedziała cicho. Odwróciła się powoli do blondynki. — Do zobaczenia w poniedziałek, Harper.
Wyswobodziła powoli rękę, a Aldo rozkoszował się dotykiem wnętrza jej dłoni i palców przesuwających się wzdłuż jego ręki.
— Do zobaczenia, Glorio — powiedział i oparł się o framugę na wypadek, gdyby się do niego uśmiechnęła i zwaliła go z nóg.
Uniesione w górę kąciki jej ust trafiły go prosto w serce. Odprowadził ją wzrokiem, patrząc, jak ostrożnie schodzi po schodach. Pewnie jeszcze dochodziła do siebie, zauważył, i znów przełknął emocje, które dławiły mu gardło. W piekle było specjalne miejsce dla ludzi, którzy znęcali się nad niewinnymi tego świata. I Glenn Diller tam trafi. Już on tego dopilnuje.
— Miło widzieć ją uśmiechniętą — powiedział cicho. Poniewczasie przypomniał sobie, że nie jest sam. — No więc Harper, jeśli to jest twoje prawdziwe imię, opowiedz mi o sobie.
Przekrzywiła głowę.
— Chcesz wejść?
— Zwykle bym nie wchodził, dopóki bym się nie dowiedział, czy można ci ufać. Ale przebiegłem sześć kilometrów z zaplanowanych dwunastu i chętnie napiłbym się wody.
Był przyzwyczajony do pustego domu Luke’a, pomyślał, idąc za Harper do kuchni. Jeśli ktoś go do tego nie zmusi, jego przyjaciel będzie przez resztę życia mieszkać jak dziki lokator. Może tym „kimś” będzie Harper. Pod warunkiem że to nie psychopatka.
Podała mu butelkę wody i poszli do salonu, żeby usiąść na brzydkiej kanapie.
— Opowiedz mi o waszym dzieciństwie z Lukiem — poprosiła z promiennym uśmiechem.
— Zawsze się za mną włóczył, naśladował mnie, uwielbiał mnie — zaczął Aldo.
Harper się roześmiała. Rzucił jej kilka historyjek o wakacjach, futbolu i szkole średniej, usiłując jednocześnie wydobyć z niej trochę informacji. Ale ona nie była zbyt rozmowna i w odpowiedzi na jego pytania o rodzinę, pracę i wykształcenie sama zadawała kolejne. Nie wyczuł w niej jednak psychopatki. Ale ta kobieta coś ukrywała i miał nadzieję, że nie zrani to jego przyjaciela.
— A więc znasz Glorię? — zapytał, w końcu uznając za stosowne, żeby naprowadzić Harper na temat, który interesował go najbardziej.
— Prawdę mówiąc, kiedy przyszedłeś, właśnie ją oficjalnie poznałam.
Potarł się dłonią po brodzie i zorientował, że kolejny raz zapomniał się ogolić. Będzie musiał znów nabrać tego nawyku, jeśli chciał zrobić dobre wrażenie.
— Plotki głoszą, że się wyprowadziła i wniosła oskarżenie.
— Plotki głoszą — przyznała Harper. Jej uśmiech wyglądał podstępnie. — Od jak dawna znasz Glorię?
Niespecjalnie miał ochotę na zwierzenia w sytuacji, gdy jego rozmówczyni wymagała wyciągania informacji na siłę. Ale tak cholernie dobrze było wypowiedzieć na głos imię Glorii.
— Od zawsze. Była w drugiej klasie, kiedy my byliśmy w ostatniej. Nawet wtedy Glenn miał złą reputację.
Harper pomasowała się po żebrach.
— Tak, upływ lat nie wpłynął na niego łagodząco.
— Podobno miałaś niezłe limo. — Albo znała się na makijażu, albo szybko się regenerowała, bo zielonkawo-żółte siniaki były już ledwo widoczne.
— Błagam — prychnęła. — Powinieneś zobaczyć jego.
— Żałuję, że mnie tam nie było — powiedział to lekko, ale ta myśl nie pozwalała mu spać od czasu tamtego zajścia. Chciał móc się dorwać do Glenna Dillera. Chciał tego bardziej niż czegokolwiek innego. Przed oczami pojawił mu się obraz Glorii uśmiechającej się do niego nieśmiało. No może bardziej niż prawie czegokolwiek innego.
Diller zasługiwał na to, żeby spłonąć w piekle za to, na co naraził tę dziewczynę. Jeśli system prawny nie będzie chętny do wykonania tego zadania, on z przyjemnością go wyręczy.
— Od jak dawna podoba ci się Gloria? — zapytała Harper, rozdmuchując jego czarne myśli.
Aldo zamrugał. Cholera.
— Odkąd usłyszałem, jak śpiewa w szkolnym musicalu.
Harper uśmiechnęła się, podczas gdy on wpatrywał się w butelkę wody.
— Jakim cudem przystojny gwiazdor futbolu Aldo nie zdobył dziewczyny? — zapytała Harper.
Niczego bardziej nie żałował w życiu.
— Nigdy nie spróbowałem — odparł i pokręcił ze smutkiem głową.
— Może teraz czas pociągnąć za spust — powiedziała Harper i szturchnęła go łokciem.
— Podoba mi się twój sposób myślenia, Harper.
— Zaprezentuj się od najlepszej strony podczas poniedziałkowej kolacji, sportowcu — zażartowała.
— Sportowcu? Poważnie? — prychnął Aldo, już planując, w jaki sposób może zwalić Glorię z nóg.
— Niniejszym otwieram konkurs na najgorsze przezwisko — zapiała Harper.
Kuchnia Sary Parker była najulubieńszym miejscem Glorii na całym świecie. Ładne białe meble, które malowały razem przez tydzień, kiedy miała dziewięć lat, tworzyły równą literę L. Blaty były wyłożone kobaltowymi kafelkami, odbijającymi się w uroczych niebieskich szklankach i kolorowych talerzach poukładanych w górnych szafkach.
Pomieszczenie było przyjazne i kolorowe. Zdradzało charakter jej matki.
Gloria zanurzyła chipsa tortilli w miseczce ze świeżą salsą i jęknęła z rozkoszy, gdy na języku rozpuściły się nuty limonki i kolendry. Od lat nie próbowała salsy swojej matki. Glenn nie lubił niczego pikantnego… Ani w żaden sposób wyrazistego.
— Dobre? — zapytała Sara, wyciągając z szafki butelkę tequili.
— Najlepsze.
— Jak tam twoje tajemnicze sprawy do załatwienia? — Jej matka wyczarowała składniki na swoją słynną grejpfrutową margaritę i ułożyła je równo obok swojego mocnego blendera.
Sara Parker była oszczędną kobietą, która wydawała tylko na to, co uznawała za niezbędne — jak blender do margarity. Żyła skromniej, niż wskazywałyby na to jej zarobki, w trzypokojowym domu w stylu ranczerskim, który przez dziesięć lat własnymi rękami przekształcała w swój prywatny raj. Salon był pomalowany na szokujący odcień turkusu i wyposażony w wygodne białe kanapy. Ściany zostały zapełnione rodzinnymi zdjęciami. Jedyna łazienka mia-ła wesoły kanarkowy kolor i falbaniastą koronkową zasłonkę prysznicową oraz lustra w niebieskozielonych ramach. Sypialnia Sary była utrzymana w posępnym ciemnym fiolecie.
— Poszły… dobrze — uznała Gloria, przypominając sobie błyskawiczny uśmiech Aldo i sposób, w jaki poczuła go między żebrami, gdy rozlał się ciepłem w sercu.
— Lubisz tę całą Harper? — zapytała Sara, wyciskając z zapałem połowę grejpfruta.
Oczywiście jej matka wiedziała, gdzie poszła. Sara twierdziła, że ma misty-czne moce jasnowidzenia odziedziczone po praprababce, szamance z pustynnego kanionu. Jako dziecko Gloria wolała wierzyć, że jej matka ma w domu ukryte kamery.
— Bardzo ją lubię. Jest wesoła, przyjacielska.
— To dobrze. — Sara skinęła krótko głową. Blender zawarczał.
Gloria postanowiła się przydać i zdjęła z półki obok zlewu dwa kieliszki do margarity. Po drugiej stronie okna w istnej burzy kolorów kwitły ubiorki i begonie. Jej matka oszczędzała na ten dom i zaciskała pasa przez dwa lata po odejściu swojego męża, ojca Glorii. Sara wypełniła swoje życie pracą i ładnymi rzeczami. Ale bez mężczyzny, którego mogłaby nazywać tatą, Gloria odczuwała pustkę i była spragniona męskiej uwagi. Kiedy Glenn Diller złapał ją za rękę latem przy ognisku, a potem pocałował ją w ciemności, smakując piwem i tytoniem… cóż, myślała, że ta pustka w końcu się wypełni.
Jej matka natomiast wykorzystała porzucenie do zbudowania dokładnie takiego życia, jakiego pragnęła. Była fryzjerką i Gloria wiedziała, że gdyby mieszkali w większej metropolii, mama zostałaby bogatą właścicielką salonu. Ale Sara była zadowolona z życia w Benevolence, gdzie prowadziła własny zakład fryzjerski i strzygła na miarę Manhattanu po cenach przystających do wiejskich obszarów Marylandu. Pracowała sześć dni w tygodniu i miała dwie pracownice na pół etatu. Kiedy trafił się odpowiedni mężczyzna, umawiała się na randki, a poza tym wypełniała czas książkami, przyjaciółmi i winem.
Sara postawiła przed Glorią spienioną różową margaritę.
— Wypij lekarstwo, Glorio.
Gloria, Która Odeszła Od Glenna Zaraz Na Początku, zaprosiłaby matkę do spa i na lunch do restauracji, w której kelnerzy przysuwali gościom krzesła. Śmiałyby się podczas zabiegów kosmetycznych, poszłyby na zakupy i spędziły cały dzień na dogadzaniu sobie.
Ta Gloria, złamana przez życie, złapała mamę za rękę i ścisnęła ją.
— Kiedy dorosnę, chcę być taka jak ty, mamo.
Niezłomna Sara zagryzła wargę, a jej brązowe oczy wypełniły się łzami.
— Córeczko — szepnęła. — Nie bądź taka jak ja. Bądź sobą. I bądź szczęśliwa.
— Nie jestem pewna, jak to zrobić — wyznała Gloria i do jej oczu też napłynęły łzy. Przez ten ostatni tydzień czy dwa płakała więcej niż przez ostatnią dekadę. Jakby coś w niej stopniało i wypuściło zablokowaną powódź łez.
— Posłuchaj mnie, Glorio Rosemarie. W tej rodzinie hart ducha mamy we krwi. Ani jedno pokolenie nie zostało go pozbawione — powiedziała z naciskiem Sara, poważnym głosem.
Gloria była ostatnią w długiej linii niezależnych, twardych, czasem przerażających kobiet. Ostatnie dziesięć lat odebrało jej jakiekolwiek podobieństwo do żeńskiej linii jej rodu. Wiedziała, że dla jej matki to musiał być potężny cios. Widzieć swoją córkę oddającą się mężczyźnie, który nie był jej godny.
Siedziała wykończona w jasnej, wesołej kuchni i czuła przygniatający ją ciężar rozczarowania.
Kto kiedykolwiek ją taką zechce? Dlaczego ktoś równiewielki, piękny ipełenenergii jak Aldo Moretta miałby zechciećzgnieciony i zniszczony płatekkwiatu?
— Pst, pst — cmoknęła jej matka. — Wystarczy tego użalania się nad sobą. — Wsunęła palce w długie, niewystylizowane włosy Glorii. — Chyba najwyższa pora wprowadzić jakąś zmianę. Tak? — Sara przyglądała się jej krytycznym spojrzeniem profesjonalistki.
Gloria poklepała się po swojej gęstej, bezkształtnej czuprynie.
— Jak za starych dawnych czasów?
— Tak, ale z margaritą.
— W takim razie zdecydowanie tak — postanowiła Gloria.
Jej matka wyszła tanecznym krokiem z kuchni. Z bezprzewodowego głośnika przy lodówce dobiegała pogodna, latynoska muzyka. To był rytuał, który dawno temu lubiły odprawiać. Kuchenne metamorfozy. Zacieśnianie więzi. Muzyka i śmiech.
Po raz pierwszy Gloria poczuła, że naprawdę wróciła do domu.
***
— Nie straciłaś dobrego gustu — stwierdziła Sara, tnąc i strosząc włosy palcami.
Gloria przyglądała się zdjęciu w niesamowitej aplikacji Pinterest, którą pokazała jej matka, i przełknęła z trudem ślinę. Błagała mamę, żeby wybrała jej typ fryzury. Ale Sara odmówiła.
— Musisz się znów przyzwyczaić do samodzielnych decyzji — powiedziała mądrze.
Wzmocniona tequilą Gloria pominęła bezpieczne fryzury do ramion i podjęła swoją pierwszą ryzykowną decyzję. Skrzywiła się, gdy całe centymetry jej ciemnych włosów spadły na ciepłe kafelki na podłodze.
— Odrosną — przypomniała sobie.
— Nie będziesz chciała, żeby odrosły — zawyrokowała Sara, rozmasowując w rękach serum. — Będziesz zachwycona. — Jej mama wmasowała kosmetyk we włosy, które wydawały się bardzo, bardzo krótkie.
— O Boże. Co ja zrobiłam? — jęknęła Gloria i sięgnęła po margaritę.
Jej matka uśmiechnęła się ze współczuciem i dopiła swojego drinka.
— Czy ty powinnaś ciąć włosy pod wpływem alkoholu?
Sara prychnęła.
— Po tequili wychodzą mi najlepsze fryzury.
Gloria roześmiała się mimowolnie i poddała zabiegom matki.
— No dobrze. Czas na wielką odsłonę. — Sara podała Glorii rączkę lus-terka. — Nowe początki wymagają nowej fryzury.
Głęboki wdech niespecjalnie pomógł w uspokojeniu zbuntowanego żołądka. Przez kilka ostatnich lat Gloria w zasadzie nie tykała swoich włosów. Odkąd Glenn rzucił w nią talerzem za to, że spontanicznie obcięła je o piętnaście centymetrów. Kobiety powinny mieć długie włosy. Wyglądasz jak brzydki chłopczyk.
Otworzyła oczy i spojrzała po raz pierwszy na Nową Glorię.
Jej ciemne włosy straciły ciężką długość. Zamiast tego układały się wokół twarzy w chmurze naturalnych, puszystych loków.
— Wyglądasz jak Sofia Loren — powiedziała jej matka z zadowoleniem.
Gloria dotknęła ręką włosów.
— Nie wyglądam jak ja.
— Wcześniej też nie wyglądałaś jak ty — odpowiedziała Sara, nalewając więcej mrożonej pyszności do kieliszków.
Kręcąc głową na boki, Gloria podziwiała swoje odbicie w lustrze. Było… idealne.
— Bardzo mi się podoba — powiedziała, wpatrując się w lustro dłużej, niż robiła to zwykle, zadowolona z tego, co widzi.
— A co powiesz na lekki makijaż? — spytała kusząco Sara.
Makijaż. Kiedyś Gloria uwielbiała kosmetyki. Uwielbiała eksperymentować, upiększać. W przedostatniej klasie malowała koleżanki na bal. Glenn tego nie aprobował. Przez ponad rok udawało jej się chować przed nim niewielki zapas niedozwolonych przyjemności, ale znalazł go i zwyzywał ją od dziwek za robienie sobie makijażu.
— Tak — powiedziała, ciesząc się iskrą, którą dostrzegła w swoim odbiciu. — A potem chodźmy gdzieś na kolację.
Sara podsunęła jej kieliszek.
— Zamówimy ubera.
— Zdrowie. — Gloria uniosła kieliszek, a uśmiech nadał jej twarzy nieznajomy, ale cudowny wyraz.
Co najmniej tuzin razy podnosiła nowy telefon, żeby zaraz przerwać połączenie. Dostała zaproszenie z litości, stwierdziła, rozwałkowując ciasto z podyktowaną paniką brutalnością.
— Harper zrobiło się mnie żal — powiedziała sama do siebie. Poza tym jej samochód znajdował się w warsztacie, gdzie usuwano rdzę i wymieniano hamulce — zasługa jej iście świętej matki.
To była idealna wymówka, żeby odwołać wizytę. Oczywiście mogła się przejść. To tylko kilka przecznic dalej.
— Ach! — Sfrustrowana Gloria przesunęła grzbietem dłoni po czole, pozostawiając smugę mąki.
Jej matka była w pracy, gdzie uwijała się jak pszczółka, a Gloria miała dom dla siebie — skrępowanej i przerażonej siebie. W weekend wyszły na miasto na kolację i to był błąd.
„Biedna mała Gloria Parker” rozlegało się z ust wszystkich gości restauracji, którzy uśmiechali się do niej ze smutkiem. Pod koniec kolacji czuła się jak zwierzę w zoo, uratowane ze swojego naturalnego środowiska, gdzie było za słabe, żeby przetrwać.
— Po co w ogóle robię to cholerne ciasto? — Nie pójdzie tam. Nie umiała wchodzić w interakcje z ludźmi. Na dobrą sprawę nocowanki w ogólniaku były jej ostatnim prawdziwym doświadczeniem towarzyskim, a miała pewność, że obowiązujących wtedy zasad nie dałoby się zastosować podczas ogródkowego grilla. Co prawda nie mogła przestać się zastanawiać, jak zareagowałby Aldo Moretta, gdyby uderzyła go poduszką.
Zdecydowanie tam nie pójdzie. Przez tego faceta nie była w stanie nic z siebie wykrztusić, robiła się nieśmiała i zestresowana aż do bólu. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebowała, to zadurzyć się w kimś takim. Osobowość Aldo była rozbudowana w równym stopniu co jego wydatny tors. Przy nim zacznie znikać tak samo jak przy Glennie.
A miała już serdecznie dosyć znikania.
Obkleiła ciastem rant foremki i nałożyła do środka nadzienie, ignorując trzęsące się ręce.
Sen z zeszłej nocy nie dawał jej spokoju. Glenn wpadł do jej pokoju z mordem w oczach. Zabije ją w domu jej matki. Wiedziała o tym nawet po obudzeniu, gdy ze szlochem zakryła twarz rękami.
Zbyt wiele razy takie sceny nie były snem. Przemoc i — co gorsza — strach zostały wygrawerowane na jej kościach, wplecione w jej DNA. Była inną osobą niż nastolatka, którą przywłaszczył sobie Glenn Diller.
Gdzie się podziała dziewczyna, która na placu zabaw zepchnęła Bobby’ego Leinharta z Jamal Ngyuen? Dziewczyna, która wykłócała się z nauczycielką angielskiego o lepszą ocenę za wypracowanie na temat Zabić drozda? Dziewczyna, która się śmiała, nieporadnie flirtowała i śpiewała?
Czy nadal gdzieś tam była? Czy może już umarła?
W głowie wciąż słyszała nienawistny śmiech Glenna.
Wyciągnęła z miski drewnianą łyżkę i cisnęła ją przez pokój.
— Wynocha z mojej głowy!
***
— Masz fantastyczną fryzurę — oznajmiła Harper, otwierając drzwi, zanim Gloria zdążyła pokonać ostatni schodek na ganek.
Poklepała się z zażenowaniem wolną ręką po głowie.
— Naprawdę? — Poświęciła sporo czasu na ułożenie włosów i makijaż, a kiedy spojrzała w lustro, nie zobaczyła w nim dawnej Glorii ani Glorii nastoletniej, sprzed Glenna. To był ktoś zupełnie nowy.
— Wyglądasz niesamowicie — stwierdziła z naciskiem Harper.
— Dzięki — powiedziała Gloria, nieprzyzwyczajona do komplementów. — Ty też wyglądasz świetnie. — Taka była prawda. Z Harper tryskała energia, świetlista i żywiołowa. Dziś wieczorem nawet bardziej niż wcześniej. Gloria zastanawiała się, czy to z powodu powrotu Luke’a.
Poszła za nową przyjaciółką i zatrzymała się w drzwiach.