Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
ZŁOŻONY PLIK KSIĄŻKI ZOSTAŁ POPRAWIONY. JEŚLI DALEJ WIDZISZ BŁĘDNY PLIK, POBIERZ KSIĄŻKĘ NA NOWO.
Kalifornijskie słońce, gorąca plaża i różowa dziewczyna, która znalazła go na dnie, złapała za rękę i pociągnęła ku powierzchni.
Po niedawno zakończonym związku Leonard Wilson postanawia wreszcie wyjść z czterech pustych ścian i wszechogarniającej go ciszy, która doprowadza go do szaleństwa. W samym środku Los Angeles na dyskotece poznaje Ginnifer Star – beztroską, niewinną dziewiętnastolatkę cieszącą się z małych rzeczy. Jej piękny głos, słodkie usta i delikatne ciało w ciągu paru godzin rozkochały w sobie dziesięć lat starszego mężczyznę, który nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek zdoła kogoś pokochać. Zauroczony Leonard stara się złapać Ginnifer, ale ona ciągle mu ucieka i znika na całe tygodnie bez słowa.
Co kryje się za beztroską, uciechą z małych rzeczy i niewinnością? I dlaczego Ginny tak uporczywie stara się to schować?
Nie trwa to jednak długo – w końcu wszystkie tajemnice wypływają na powierzchnię.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 326
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Gin Pink
Katarzyna Garczyk
Gin Pink
Racibórz 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody autorki.
Niniejsza powieść jest wyłącznie fikcją. Zbieżność wydarzeń i nazwisk jest przypadkowa.
Redakcja
Natalia Hermansa
Korekta
Sara Rzeczycka
D. A. Dziedzic | okiemredaktora.pl
Skład
D. A. Dziedzic | okiemredaktora.pl
Okładka
Patrycja Kubas
Druk i oprawa
Ridero It Publishing Sp. z o.o. Kraków
Wydanie I
luty 2025
ISBN 978-83-974396-1-0
Copyright © by Katarzyna Garczyk
Copyright for cover © by Patrycja Kubas
rysunek banera PNG zaprojektowany przez ngupakarti z https://pl.pngtree.com/
grafiki na okładce pochodzą z unsplash.com
Trudne relacje i jeszcze trudniejsze wybory, na pół zakazana namiętność, a to wszystko okraszone błyskotliwym poczuciem humoru. Leo już wie, że Gin i pink tworzą tajemnicze, aczkolwiek dość wybuchowe połączenie. Tej książki nie odłożysz, zanim nie przeczytasz ostatniego słowa!
Ewelina Domańska, autorka „itakjuzniezyjesz.com”
„Gin Pink” wciąga już od pierwszych stron, sprawia, że na ustach często pojawia się szeroki uśmiech, a do tego wywołuje mnóstwo emocji. Nie wszystko jest takie oczywiste, jakby się wydawało, dzięki temu towarzyszy nam ten dreszczyk niepewności. I to zakończenie! Gorąco polecam!
Kamila Śliwińska, autorka „Nie pozwról mi się bać”
Dla Łukasza.
Pamiętam, jak na drugiej randcerazem oglądaliśmy spadające gwiazdy.
Ciężkie dźwięki muzyki wypełniają główną salę. Palę spokojnie papierosa i drapię się po głowie. Źle się czuję w tym miejscu. Światła migają szybko i rażą ostro po oczach, a dym spod konsoli unosi się i zaczyna mnie dusić. Barman podstawia mi alkohol pod nos, a przyjaciel odpisuje na wiadomości w telefonie wyraźnie zdenerwowany. Potem chyba wystukuje coś innego, bo szczerzy się do urządzenia jak nienormalny. Kręcę głową. Nie dowierzam, że dałem się namówić na imprezę. I to jeszcze w samym środku Los Angeles, gdzie ledwo można się przecisnąć między spoconymi gośćmi i obcisłymi spódniczkami. Sama gówniarzeria, pewnie im nawet dowodów nie sprawdzili.
– Stary, pij! Musisz się wreszcie rozluźnić! – Maxwell Walsh uderza mnie z pięści w ramię.
Może ma rację i gdy się napierdolę, wreszcie przestanie mi przeszkadzać tutaj dosłownie wszystko.
Biorę do ręki szklankę i odwracam się przodem do tłumu, a plecami opieram się o zimny bar. Wypijam wszystko na raz i nie muszę czekać długo, bo po chwili barman ponownie podaje mi whiskey. Ale nawet kolejne pełne szklaneczki nie dadzą upragnionego efektu. Do tego trzeba o wiele więcej.
– Co ty tak wisisz na tym telefonie? – pytam przyjaciela.
– Malcovich wysyła mi suchary. Skąd typ je bierze?
Dobre pytanie.
– Muszę jeszcze ogarnąć parę rzeczy z roboty. Czy ludzie nie wiedzą, że jest, kurwa, piątek? – Wreszcie wkłada urządzenie do kieszeni spodni, macha ręką na barmana, a ten podaje nam to samo. – A ty co, Leo, dalej ci się tu nie podoba?
– Chyba jesteśmy na to za starzy – wyznaję szczerze.
Zwłaszcza na to, by siedzieć między tymi małolatami, a już tym bardziej, by się z nimi bawić.
– Może ty i te twoje dwadzieścia dziewięć lat tak, ale ja…
– A ty jesteś rok starszy – wchodzę mu w słowo.
– …muszę coś wreszcie zaliczyć!
– Chyba kogoś. Nie coś – dodaję, bo denerwuje mnie takie obcesowe myślenie tego frajera. Nie, nie jestem jakimś nawiedzonym, porządnym gościem, jednak zawsze staram się okazać kobietom należny im szacunek. To nie przedmioty. – Poza tym powodzenia – naśmiewam się z niego, nawet tego nie ukrywam. Zaraz pewnie mi się za to oberwie.
– Ty, stary, no weź, to proste! Znajdujesz jakąś dupę, bierzesz do kibla i tyle! One same tylko na to czekają! – Max dłonią przeczesuje włosy. Zerka na zegarek na nadgarstku i śmieje się sam do siebie. Kretyn.
– Serio mówisz? – dopytuję zaciekawiony.
Jakoś nie chce mi się wierzyć, że ludzie są tak płytcy. Może i znaczna część przychodzi tu tylko po to, by znaleźć kogoś na szybki numerek, jednak cały czas uważałem, że faceci zachowują klasę. Jak już, to zabiorą kobietę w normalne miejsce – może swoje mieszkanie albo jakiś hotel – a nie będą pieprzyć się po kątach. Z dziewczyn też są niezłe ziółka, jeśli się na to piszą. Zresztą… co mnie to interesuje, póki obie strony zgadzają się na taki układ.
– No ba! – Przystawia stołek, siada bliżej, obejmuje mnie ramieniem i wolną ręką wskazuje tłum. – Leo, te wszystkie laseczki tutaj tylko na to czekają. Jak myślisz, po co tak się ubierają? Po co w ogóle tu przychodzą? Napić się? Potańczyć? Niby pobawić? – Spogląda na mnie kpiąco, nie oczekuje odpowiedzi. Następnie kręci głową. – Odkąd tu weszliśmy, mam już dwa numery.
Ja pierdolę. Czuję się jak jakiś jaskiniowiec, który po kilku latach samotności wyszedł do ludzi i w ciągu chwili musi się odnaleźć w zupełnie nieznanym mu świecie. Kompletnie nie nadążam za tymi wszystkimi trendami, internetami i innymi nic nieznaczącymi głupotami. Długo miałem dziewczynę, więc nie zwracałem uwagi na to, jak zachowują się inni i na co można sobie pozwolić.
– Przecież jesteśmy tu najwyżej piętnaście minut.
– No właśnie!
Może kumpel ma rację. Może ta cała młodzież szuka w tych nieodpowiednich dla nich miejscach tylko jednego, a ja nie potrafię z tego korzystać. Co jest trudnego w tym, by zaciągnąć pannę do toalety? Zgaduję, że nie byłby to problem. Walsh wyjaśnił, że jeśli widać po mnie klasę i bogactwo, dziewczyny same ustawią się w kolejce. Jednak nie umiem, jak on, mieć kobiety na chwilę.
– No co ty pierdolisz. – Wdaję się w bezsensowną dyskusję z psem na baby.
– To patrz i ucz się, stary! – Dopija drinka i schodzi z hokera, a następnie znajduje się przy jakiejś kobiecie.
Długie do nieba nogi ma odziane w skrawek skąpego materiału. Odwraca się, a ja śmiało mogę stwierdzić, że jest bardzo ładna. Od odkrytych piersi nie da się oderwać wzroku. Przyjaciel zagaduje do niej, dotyka delikatnie nagiego ramienia i mówi coś do ucha. Dziewczyna taksuje go wzrokiem, widzi rolexa, wyraża zainteresowanie, śmieje się. Wystarczają dwie minuty, a już zapisuje swój numer. Ten klepie ją w tyłek i wraca.
Zdecydowanie muszę wypić więcej.
– I jak? Kto miał rację? – Maxwell podchodzi do mnie napuszony jak paw. Tak obrósł w piórka, że przez następne godziny będę go skubać.
– Ty. – Kręcę głową z niedowierzaniem i zrezygnowany upijam łyk Black Labela.
Wiedziałem, że świat jest chory, ale nie, że aż tak.
– No właśnie. Zapamiętaj to, stary. Ja zawsze mam rację, jeśli chodzi o kobiety – dodaje zbyt pewnie, na co tylko prycham.
Jeszcze jeden drink i stąd spadam. Od razu płacę cały rachunek. To nie moje klimaty i zdecydowanie nie moje miejsce. Wolę zaprosić kobietę do siebie, porozmawiać do późna i napić się wina na kanapie, a nie oglądać, jak napruta wraz z koleżanką pije jakieś kolorowe drinki i wrzuca relacje na Instagram, co właśnie dzieje się obok nas. Jedna z tych dziewczyn – śliczna, młoda – spogląda na mnie, uśmiecha się i proponuje, bym dołączył do toastu. Chyba dostały wyniki egzaminów SAT czy coś. Piją do dna, niezłe są. Zamawiają kolejny zestaw. Lekko się uśmiecham, żeby nie było im smutno i żeby nie wyjść na totalnego buca. Panienka podstawia mi kieliszek czegoś niebieskiego, więc sięgam po niego i wypijam zawartość. Następną kolejkę ja stawiam.
Wraca Max; nawet nie wiem, kiedy ode mnie odszedł. Widząc mnie z młodymi dziewczynami, kręci głową ze śmiechem.
– Zostawiłem cię na pięć minut! – wydziera się i zanosi śmiechem. Spogląda na moje towarzyszki, a one szczerzą się w uśmiechu. Następnie spoglądają po sobie, wypijają resztę i uciekają na parkiet.
Zamawiamy z Maxem po jeszcze jednej kolejce. Rozglądam się po sali, może nawet miałbym ochotę zatańczyć, ale nie widzę nikogo w swoim wieku.
Jakiś dramat.
– A teraz patrz. Widzisz tamtą pannę? – Walsh staje przede mną i ręką wskazuje na wysoką dziewczynę o prześlicznej twarzy. Delikatnie opalona, w białej sukience, od której odbijają się wszystkie kolory tęczy z migoczących świateł. – Dzisiaj ze mną wyjdzie. – Gapi się na nią chwilę; pewnie stara się ogarnąć, z kim przyszła. – I wiesz, będziemy… O mój Boże, a ta co? Chce mnie doprowadzić do zawału?! – Od razu zasłania oczy rękami. Patrzę na niego jak na debila. – Kurwa, no! Już zobaczyłem! Ja pierdolę, czemu zobaczyłem?
– Odbiło ci? – Rozglądam się szybko po sali, ale nie widzę nikogo nadzwyczajnego. – Masz. – Zabieram z blatu jego szklankę, a następnie mu ją podaję. – I pij.
Pije do dna. Coś czuję, że jeszcze będę go wywlekał za fraki z tej imprezy, a sama wizja napierdolonego kumpla w taksie mnie nie urządza. Do tego będę musiał go wciągnąć do jego mieszkania, utulić do snu jak matka i dopiero wtedy się uwolnię. To jakiś koszmar.
– No, kurwa, Leo, stoi tam! – Maxwell ustawia się za mną i kieruje moją głową w jej kierunku. – No tam! Co ona chce mnie zabić tymi włosami?
– Ćpałeś coś?
To niemożliwe, by po paru drinkach tak mu odwalało.
– Te czarne, kurewsko kręcone włosy! Widzisz? – drze się do mnie, jakbyśmy stali na dwóch końcach sali.
Nie słyszę na jedno ucho. Ogłuchłem, zdecydowanie.
– Ja pierdolę!
To samo chciałem powiedzieć.
– Jeszcze zarzuca nimi do tyłu. Przecież zaraz mnie wykończy!
Wpatruję się w dziewczynę, o której mówi mój przyjaciel. Ładna, młoda, pewnie jeszcze nie skończyła szkoły. Co dziwne, nie ma na sobie spódniczki ledwie osłaniającej pośladki, ale czarne, uwydatniające jej walory spodnie. Gdy rzucam Maxwellowi wymowne spojrzenie, widzę, jak ślina cieknie mu po brodzie na widok tych włosów. Już zapomniałem, że ma na ich punkcie fioła. Kretyn.
– Stary, pomóż. – Szturcha mnie palcem wskazującym po ramieniu, chociaż poświęcam mu należytą uwagę. – Muszę ją mieć.
– To idź – doradzam mu. – Tylko nie mów za dużo. W tym stanie tylko ją wystraszysz – dodaję ze śmiechem, za co dostaję z pięści w ramię o wiele za mocno.
– Już jest moja, zobaczysz.
Wierzę mu. Właściwie to na polu relacji z płcią piękną jeszcze nigdy się nie wyłożył. Ma w sobie ten dar, że nawet gdy pieprzy jakieś kocopoły, kobiety na to lecą.
– Tylko weź tę jej przyjaciółkę, co?
– Po co?
Tutaj mi wygodnie.
– Bo z tego, co widzę, są we dwie, a jak podbiję do tej z kurewsko kręconymi włosami, to ona nie zostawi przyjaciółki samej. Baby są dziwne, ale tak już mają. – Wzdycha i wzrusza ramionami.
– Zapomnij. – Biorę do ręki szklankę, z którą męczę się od pięciu minut.
– No weź! Pamiętasz, że masz u mnie dług? – mówi, by postawić na swoim.
– Nie idę do żadnej małolaty. Jeszcze mnie prokuratura będzie za to ścigać.
– To będziemy dzielić celę – wyjaśnia ze śmiechem. Bardzo się niecierpliwi i z ekscytacji przebiera nogami. – Masz u mnie dług i teraz go spłacisz. Co więcej – ucisza mnie gestem ręki, widząc moją naburmuszoną minę – ja będę miał dług u ciebie. To jak? Pomożesz kumplowi w potrzebie?
– Przecież masz trzy numery, po co ci kolejny?
– Bo zaraz przez tę dziewczynę oszaleję! – krzyczy, co kwituję śmiechem. Kiwam głową. – Chociaż trzy piosenki, okej? Minimum trzy.
– Boże – mamroczę pod nosem, dopijam alkohol i wstaję.
Nie mam na to ochoty. Raz, że wiek nie pozwala mi zachowywać się jak nastolatek, a dwa, że wciąż myślę o Charlotte i o tym, co właśnie robi. Czy też o mnie myśli i wraca wspomnieniami do naszych najlepszych chwil? Też zabija ją to całe oczekiwanie, kiedy i czy w ogóle jeszcze się zobaczymy? Może żałuje i chce do mnie wrócić?
Ostatecznie idę przed siebie. Ramię w ramię z moim najlepszym przyjacielem, żeby wyrwać jakieś dzieciory. Chryste, co ja robię? I czemu dałem się na to namówić?
Oglądam w międzyczasie koleżankę tej czarnej z „kurewsko kręconymi włosami”. Szpilki. Drobne ciało, nawet dobre. Szerokie biodra, wąska talia, szczupłe nogi, blond włosy do połowy pleców i największe zielone – pijane – oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Wgapiam się w nie chwilę, następnie blondyna zrywa ze mną kontakt wzrokowy i patrzy na przyjaciółkę, do której podszedł Max. Kiwa do niej głową, a sama zaczyna się leniwie poruszać. Mimowolnie zachodzę ją od tyłu i układam dłonie na jeansach opinających jej biodra. Widziałem, że większość tańczy w ten sposób, więc chyba mogę sobie pozwolić na tak śmiały gest.
Dziewczyna automatycznie się odwraca i posyła mi piękny uśmiech. Okrągła, delikatna twarz, usta wymalowane czerwoną szminką i włosy klejące się do jej czoła przyprawiają mnie o zawrót głowy.
– Cześć. – Nie zdejmuję rąk z jej bioder, co najwidoczniej dziewczynie nie przeszkadza. Również się uśmiecham, na co jej uśmiech się poszerza. Wgapia mi się prosto w oczy, a ja modlę się, by nie zjechać swoimi niżej.
– Hej! – odpowiada, a mnie włoski na karku stają dęba.
Prawą ręką odgarniam z jej ucha włosy i mówię wprost do niego:
– Zatańcz ze mną.
Rozgląda się dookoła, zapewne szuka przyjaciółki.
– Mój kumpel z nią tańczy. – Wskazuję tego frajera w białej koszuli.
Za jakie grzechy dałem się tak wkręcić? Naprawdę ma u mnie spory dług.
– Dobrze! – Zarzuca mi ręce na ramiona i porusza się delikatnie w takt szybkiej, elektronicznej muzyki. – Jak masz na imię? – pyta tym swoim wykurwiście wysokim głosem. Mam gęsią skórkę.
– Leonard.
Dziewczyna ujmuje moją twarz w swoje ciepłe, delikatnie dłonie, zahacza o skórę różowymi paznokciami i nachyla ku sobie.
– Ginnifer. Albo Gin.
Piosenka zmienia się na Gimme! Gimme! Gimme! Abby, a wraz z tą zmianą dziewczyna łapie mnie za dłonie – nie chce już tańczyć spokojnie. W końcu coś tam umiem, więc obracam ją parę razy dookoła i sprawiam, że plecami uderza o mój tors.
Kręcę zażenowany głową. Nie powinienem o niej myśleć, jednak dźwięczny śmiech i młoda, czarująca twarz sprawiają, że nie potrafię. Zgrabnie wiruje na parkiecie, a kolorowe lampy wtórują jej w tym magicznym tańcu. Mimo głośnej muzyki idealnie wychwytuję brzdęk kolorowych bransoletek na jej nadgarstkach za każdym razem, gdy porusza rękami i udaje, że łapie gwiazdy. Mam wrażenie, jakby Ginnifer odgoniła z mojej głowy wszystkie nieproszone myśli o Charlotte i tym samym sama zaczynała powoli się w niej rozgaszczać.
Trzy piosenki i od niej idę, a Max niech już sobie z tamtą robi, co chce. Trzy piosenki!
Mija już dziesiąta piosenka. W co ja się najlepszego wpakowałem? Jedenasta, dwunasta, a ja wciąż tańczę z blondynką o zielonych oczach. Są piękne, powoli tracą blask z braku alkoholu, więc proponuję jej drinka. Ona chętnie się zgadza, a ja staram się przypomnieć sobie, od ilu do ilu jest odsiadka za stosunek z nieletnią pod wpływem alkoholu, i myślę, czy mi się to opłaca.
Wiek zgody w Kalifornii – osiemnaście lat. Ona na tyle nie wygląda. Zaraz oszaleję.
Ciągnę ją do baru, choć Ginnifer lekko potyka się o własne nogi, a ja zamiast – jak dobry obywatel – odprowadzić ją do domu i naskarżyć na nią jej matce, jeszcze bardziej chcę ją upić.
– Nogi mi zaraz odpadną od tych butów! – krzyczy mi do ucha zdecydowanie zbyt głośno. Przynajmniej teraz ogłuchnę na oba, nie tylko na jedno. – Szkoda, że nie mogę tańczyć boso.
Jak dla mnie możesz tańczyć nawet nago.
Boże, zamiast się wreszcie ogarnąć i zostawić ją w spokoju, jak ostatni idiota płacę barmanowi za drinki i wskazuję miejsce, gdzie ma je donieść, po czym biorę pannę na ręce. Piszczy. Gdy widzi, że udajemy się do pustej loży, zaczyna się zanosić nieprzerwanym chichotem, doprowadzając mnie tym do szaleństwa. Układam ją na kanapie, biorę szczupłe nogi na swoje i zdejmuję wysokie, czerwone szpilki, po czym odkładam je na podłogę. Zaczynam masować drobne stopy, a w głowie kolejny raz powtarzam sobie przepis z Kodeksu Karnego, że za seks z nieletnią grozi mi nawet do czterech lat pozbawienia wolności.
W międzyczasie podchodzi do nas barman z napojami.
– Ile tak właściwie masz lat? – pyta pomiędzy wydawaniem z siebie mruczenia w odpowiedzi na moją pieszczotę a pociąganiem drinka z różowej słomki.
– Dwadzieścia dziewięć – odpowiadam szczerze. – A ty? – Modlę się w duchu, by miała ukończone te osiemnaście przepisowych wiosen.
– Dziewiętnaście.
Oddycham z ulgą. Za dziewiętnastkę nic mi nie zrobią.
Sięgam po swój alkohol i upijam trochę, spoglądając na Gin. Trzymaj wzrok na oczach, trzymaj wzrok na tych wykurwiście błyszczących oczach. Nie waż się spojrzeć niżej!
Ale robię to. Spoglądam niżej. I zdecydowanie tego nie żałuję.
– Masz ochotę jeszcze potańczyć? – Zabiera nogi z moich kolan; od razu czuję chłód przenikający całe ciało. Ginnifer jest zdecydowanie zbyt gorąca. I pijana, a ja jak ostatni kretyn myślę, by to wykorzystać.
Zresztą Max ma tyle historii o nowo poznanych dziewczynach – i oczywiście zawsze wszystko dokładnie opowiada – że zaczynam się zastanawiać, czy może sam wreszcie chciałbym mieć jakąś przygodę na koncie.
– Mam ochotę cię pocałować – mówię, zanim w ogóle zdążę o tym pomyśleć i to przeanalizować.
Ale zaszalałem.
– Możesz dostać za to w twarz – odpowiada hardo Gin, choć widzę uśmieszek malujący się na jej wargach.
– Jestem skory się o tym przekonać. – Zbliżam się do niej powoli.
Dziewczyna bierze głęboki wdech, a ja lewą dłonią ujmuję jej policzek, a prawą rękę kładę na biodro. Składam pocałunek na miękkich wargach i od razu tego żałuję. Chcę więcej. Nie pozwalam sobie na to, dopóki nie wyrazi aprobaty. Trzymam usta na jej i palcami sunę po policzku, przez szyję, aż do obojczyka.
Ginnifer mruczy albo tak mi się wydaje. Nie oddala się, nie wyraża chęci przywalenia mi w twarz, więc zlizuję jej resztki szminki. Wyczuwam truskawkowy posmak. Drażni mnie dłońmi po zaroście i teraz to ja mruczę. Zdecydowanie zadowolony.
Dziewczyna uchyla wargi, więc od razu bardziej na nią napieram, a mój język odnajduje jej. Nieśmiało wychodzi mi naprzeciw. Zapewne potrzebuje jeszcze jednego drinka, by się rozkręcić, więc koduję w głowie, by zaraz znowu pójść do baru.
Gin coraz śmielej mnie całuje, choć bardziej odpowiednim stwierdzeniem byłoby, że się pode mną rozpływa.
Ciekawe, ilu facetów było już na moim miejscu. Jestem jednym z tuzina… i to tylko dzisiejszej nocy? Może stoi za nami jakiś frajer i śmieje się, mówiąc sam do siebie: „Ha! Całowałem ją przed tobą!”?
Czemu właściwie o tym myślę? Ginnifer również może zadawać sobie takie pytanie i przypuszczać, że jest jedną z gromadki, które „zaliczam”. Ale nie zaliczam i jest pierwszą obcą kobietą, którą całuję w ten sposób. Niech się czuje wyróżniona.
Kolejne piosenki zmieniają się z szybkich na wolniejsze, a żadne z nas nie chce zmieniać naszej sytuacji. Dalej całujemy się na skórzanej, czerwonej kanapie, tym razem w rytmie Blinding lights The Weekend. Uśmiecham się, gdy Gin znienacka gryzie mnie w język. Stukamy się o siebie zębami i ocieramy nosami niczym dzieciaki. Co ja wyrabiam?
Odrywam się od niej, całuję ostatni raz i ciągnę za rękę do baru. Gin mnie zatrzymuje i wkłada pospiesznie buty. Rozbiegane oczy rozglądają się dookoła. Przystaje w miejscu i staje na palcach, by być wyższa. Prędzej nauczy się latać, niż te szpile pozwolą jej na takie wygibasy. Zapewne wypatruje przyjaciółki, ale nie znajdzie jej, bo jeśli mój kumpel oszalał na punkcie jej włosów i dodał trochę swojej gadki, już zapewne opuścili ten klub.
– Czekaj, muszę zapytać Rain, gdzie jest. Wiesz… – Wzrusza ramionami.
Udaję, że wiem, i przytakuję.
W międzyczasie sprawdzam telefon, ale nie mam żadnych nowych wiadomości. Może to i lepiej. Już nie raz zdarzało się, że ktoś dzwonił i mówił, że Max leży gdzieś napruty. A że jestem w jego najczęściej wybieranych kontaktach, to ludzie lubią sobie dzwonić akurat do mnie. I to najczęściej, gdy śpię.
– Wszystko okej? – pytam mimowolnie.
W głowie mam jeszcze nieproszone myśli, że Ginnifer kłamie i wcale nie ma tych dziewiętnastu lat, tylko znacznie mniej, i jutro o szóstej rano wpadnie do mnie policja albo federalni.
Dziewczyna kiwa głową, łapie mnie za rękę i ciągnie na parkiet.
Nie ten kierunek, młoda damo.
Ostatecznie jej nie poprawiam. Rozluźniam się za to, gdy sunie dłońmi od mojej klatki piersiowej do ramion, a następnie zaplata je na karku. Swoje układam na jej plecach, myśląc, na ile mogę sobie pozwolić. Spina się, gdy rękami zjeżdżam za nisko.
Tym razem nie proszę jej o zgodę. Zaczynam ją całować, a ona, zaskoczona, uchyla wargi. Korzystam więc z okazji i ponownie się w niej zatapiam, przenosząc obie dłonie na rozpaloną twarz.
Przez chwilę nie wie, co robić. Jednak pozwala mi się obejmować i całować. Chciałbym zlizać z niej całą słodycz. Zassać jedno miejsce na szyi, naznaczyć czerwonym śladem. Odnaleźć czuły punkt pod szczęką i doprowadzić ją do szaleństwa. Poobracać kilka razy, ale nie na parkiecie.
Ryzykuję.
– Masz ochotę iść gdzieś indziej?
– Jasne!
Szybko poszło. Czyli jestem tylko jednym z wielu, ale kogo ja oszukuję? Przecież gdybym nie chciał, nie proponowałbym jej przeniesienia się do mnie na chatę.
Biorę ją za rękę i ciągnę do wyjścia.
– Na którą salę? Disco dance czy RnB? O, może karaoke? – Przy ostatnim niemal klaszcze w dłonie i podskakuje z radości.
Zatrzymuję się w korytarzu i gapię się na nią jak na jakiś dziwny okaz.
Zauważam, że parę osób pali na schodach, więc zabieram tam dziewczynę i wyciągam z kieszeni spodni papierosy. Częstuję ją, ale odmawia.
Siadam na jedynym wolnym miejscu przy stojącej popielniczce i wciągam to dobre, drobne ciało na swoje kolana. Ginnifer przypatruje mi się uważnie, opiera łokieć o moje ramię, a różowymi paznokciami drugiej ręki drażni brodę. Również się jej przypatruję. Szminki już nie widać.
Dobra robota, Leo.
– Ginny – szepczę jej do ucha. – Miałem na myśli, czy chcesz stąd iść. Może do mnie?
Mina jej rzednie.
Co znowu powiedziałem nie tak?
Dostrzegam, że się spina. Widzę również zawód w oczach, na które opadają mokre pasma włosów. Gin poprawia się, uśmiecha szczerze i mówi:
– Okej, ale znajdę przyjaciółkę i jej powiem, dobra? Czekaj na mnie przy wyjściu! – dodaje na odchodne i znika mi z pola widzenia.
Dobrze mi idzie, przyjaciel będzie zadowolony.
Wstaję, wyrzucam peta do popielniczki i poprawiam białą koszulę klejącą się do ciała. Już niedługo ją zdejmę, tylko to mnie pociesza. Muszę jeszcze ogarnąć taksę, więc dzwonię po jakąkolwiek i zamawiam, by za dziesięć minut była pod klubem.
Kilkanaście minut później stoję obok bramek przy wejściu jak ostatni kretyn, ignorując kolejny telefon od taksówkarza, bo panny dalej nie ma, a ja podpieram ścianę. Kręcę głową.
Ginnifer wcale nie chciała ze mną wyjść, a udało jej się mnie spławić. Teraz jej nie znajdę, ten klub jest o wiele za duży. Gin może być wszędzie. A może już wyszła.
Idę do toalety za potrzebą. Potem znajdę Maxa i powiem mu, że się stąd zwijamy, o ile on sam jeszcze nie wyszedł razem z dziewczyną od czarnych loków. Takiej nie odpuści. Jest jak dziecko – im bardziej się na coś uprze, tym bardziej będzie starał się to zdobyć.
Przemierzam korytarz, wycierając mokre dłonie o spodnie. Słyszę anielski głos wydobywający się z sali, w której jeszcze nie byłem. Właściwie to wiem, gdzie jest sala główna i bar, bo tyle mi wystarcza. Idę wodzony za uszy i znajduję się pod drzwiami do karaoke, a tam widzę dziewczynę, przy której jeszcze niedawno modliłem się, by miała skończone chociaż osiemnaście lat.
Stoi na samym środku pomieszczenia z mikrofonem w dłoniach i wpatruje się w słowa wyświetlane na ścianie przez rzutnik, jednak mnie wydaje się, że doskonale zna tekst piosenki All of me Johna Legenda. A gdy tylko przeciąga głos, nie potrafię przełknąć śliny z wrażenia. Podchodzę do baru i zamawiam piwo, by pobudzić struny głosowe. Wracam na poprzednie miejsce przy drzwiach i opieram się o futrynę, wgapiając w Ginny, która oczami wodzi po tekście. Ostatecznie poddaje się i opuszcza powieki. Jest genialna, z czego doskonale zdaje sobie sprawę. I wie, że inni też tak uważają, bo nikt nie waży się szepnąć ani słowa.
Kończy. Oddaje mikrofon didżejowi i musi odkaszlnąć, by coś mu odpowiedzieć i uśmiechnąć się na sam koniec. Następnie rusza do drzwi, czyli wprost na mnie i rzuca mi obojętne spojrzenie. Pragnę ją zatrzymać, ale zamiast tego idę tuż obok niej.
– To było genialne.
– Wiem – odpowiada bez przekonania.
Gin ciężko przełyka ślinę i rozgląda się dookoła. Wyciągam w jej stronę piwo, ale spogląda na nie zaniepokojona i od razu kręci głową. Pewnie myśli, że wrzuciłem tam jakąś tabletkę czy inne gówno. Nie to nie, sam wypijam je do końca. W tym czasie dziewczyna odchodzi. Odkładam szkło byle gdzie i doganiam ją. Chwytam za ramię i ciągnę w swoją stronę, ale widzę wyraźną niechęć malującą się na bladej twarzy. Więc ją puszczam.
– Nie przyszłaś – zaczynam, a ona prycha. Nie rozumiem, a przecież Max wyjaśnił mi, o co chodzi w tych klubach.
– Jeśli szukasz panny na jedną noc, to źle trafiłeś. Znajdź sobie kogoś innego, mi tu dobrze. – Chce odejść, ale zagradzam jej przejście ramieniem. Drugie ramię układam po drugiej stronie jej głowy. Jest w pułapce.
– Mogłaś powiedzieć, że nie chcesz.
Kręci głową i wywraca oczami.
– Nie chcę. Wystarczy? – Rzuca mi wyzywające spojrzenie. Jej oczy tracą blask, a przecież są takie piękne. Nie odpuszczam. – Myślisz, że po co tutaj jestem? Na szybki numerek w kiblu? Lub żeby wbić się komuś na mieszkanie? Zaskoczę cię, to tak nie działa. Niektórzy chcą po prostu potańczyć i pobawić się z przyjaciółmi.
Zatyka mnie.
Zatłukę tego cholernego kretyna, który wcisnął mi do głowy te wszystkie durne filozofie!
– Przepraszam, zachowałem się jak frajer – mówię, bo nie chcę, by odchodziła. Do zamknięcia klubu zostają jeszcze dwie godziny, więc chciałbym spędzić je na rozmowach i dowiedzeniu się, kim w ogóle jest. I czy nie kłamie na temat wieku. – Daj mi szansę, chodź, zatańczymy.
Nie pytam o zdanie. Sięgam po jej dłoń i ciągnę za sobą na parkiet, po czym owijam wokół niej swoje ramiona, a twarz zatapiam w zagłębieniu szyi. Zaciągam się jej słodkim zapachem. Dociera do mnie, że przyszedłem tu po północy, a dochodzi już czwarta, więc spędziłem z tą dziewczyną jakieś cztery godziny, a wciąż nie mam jej dosyć. A Ginnifer nawet nie stara się ode mnie uwolnić. Czyli mam jeszcze szansę.
Zabieram ją do baru, płacę za drinka, choć Gin wcale go nie chce. Patrzy na mnie podejrzliwie, czuję wyraźny dystans. Zamawia dla siebie sok pomarańczowy, a przecież on nie przywróci blasku w pijanych oczach.
Bierzemy napoje i idziemy, ale nie chcę już tańczyć, choć w jej objęciach czuję się nieziemsko. Ciągnę ją za to do ogródka piwnego, gdzie możemy spokojnie pooddychać świeżym powietrzem i porozmawiać. Coś czuję, że jedno „przepraszam” nie wystarczy. Będę musiał się napracować, by naprawić ten durny błąd.
Rany boskie, po co mam to naprawiać? Powinienem już teraz odejść i zostawić ją w spokoju, skoro właśnie tego chce. Jest w niej jednak coś, co sprawia, że nie chcę odchodzić. Przyciąga mnie niczym magnes, i to wcale nie chodzi o pociąg fizyczny.
– Nie chciałem cię tak potraktować, przepraszam. – Patrzę jej w oczy. Na powrót nabierają blasku – najwidoczniej to nie od alkoholu.
– W porządku. – Spogląda na telefon, pisze coś i chowa go do torebki.
– Umów się jutro ze mną.
Wyciągam z kieszeni papierosy. Wyjmuję jednego, a paczkę kładę na drewnianym stole, który lekko się kołysze.
– Co?
– Umów się ze mną.
Myślałem, że przez te krzyki to ja ogłuchłem.
Ponownie odpalam zapalniczkę, ale ogień gaśnie pod wpływem wiatru.
Pieprzyć prokuratora, ale chcę ją poznać. Ten głos, gdy śpiewała… Mógłbym zrzucić winę na jej śpiew, ale prawdę mówiąc, miała mnie już wtedy, gdy powiedziała to cholerne „hej”.
– Nie będziesz żałować. – Patrzę jej prosto w oczy. – Pójdziemy na kawę, zjemy coś, porozmawiamy. Może być?
Spogląda na mnie niepewnie. Poprawia czarną bluzkę i znów się modlę, bym nie zaczął gapić się trochę niżej.
– Okej – odpowiada w końcu.
Uśmiecham się i wypuszczam z ust kłąb dymu.
– Ginnifer! – krzyczy ktoś do nas, więc odwracam wzrok i widzę jej przyjaciółkę z kurewsko kręconymi włosami. Rain. – Mój brat już po nas jest, zbierajmy się. – Spogląda to na przyjaciółkę, to na mnie. Ciekawe, gdzie Max.
Dostaję wiadomość. O wilku mowa.
– Podaj mi swój numer. Zadzwonię jutro – mówię, gdy Ginnifer wstaje. Wpisuje w moim telefonie swój numer, dzwoni, a gdy czuje wibracje w kieszeni spodni, rozłącza się.
Również wstaję, wyrzucam peta i zgarniam papierosy do kieszeni. Ryzykuję i całuję ją na do widzenia w policzek.
– Do jutra?
– Do jutra.
Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że pierwszym, o czym myślę, gdy się budzę, jest dziewczyna z klubu. Mam ochotę od razu do niej zadzwonić, tak jak obiecałem wczoraj, ale spoglądam na zegar ścienny i kręcę głową. Dwunasta. Ginnifer pewnie jeszcze odsypia.
Wzdycham i przecieram ręką zaspane ślepia. Odganiam od siebie denerwującą papugę, która szczeka niczym pies. Siedzi mi na włosach i dziobie po czole, bym poświęcił jej należytą uwagę. Z trudem podnoszę rękę i palcem staram się delikatnie pogłaskać ją po białej główce. Dolly z kolei przytula się, następnie zeskakuje mi na mostek i ponownie przekazuje odrobinę czułości. Głaszczę ją. Znienacka dziobie mnie w policzek i ucieka z trzepotem skrzydeł. Zostaje po niej parę białych piór, które wciągam nosem. Kicham.
Z trudem zwlekam się z łóżka, bo jakieś cielsko leży mi na nogach. Małe czarne prosię śpi rozwalone na pościeli i nie zwraca uwagi na to, że próbuję się spod niego wydostać. Jamnik coś tam mruczy, pewnie by chciał, żebym dalej spał. Oczywiście jestem już za stary, żeby się porządnie wyspać do samego wieczora, więc idę pod prysznic. Gdy wreszcie wydaje mi się, że ostatnie procenty spłynęły ze mnie wraz z lodowatą wodą, przegonione również ogromnym kubkiem czarnej, gorzkiej kawy i papierosem, rzucam się na kanapę.
Moja głowa.
Dolly nie daje mi spokoju. Skrzeczy, udaje psa i biega po panelach, stukając po nich swoimi pazurami. Najmniejsze szmery sprawiają mi niewyobrażalny ból, a dźwięczący telefon jak na złość nie chce przestać dzwonić. Sięgam na oślep ręką na czarny blat stolika kawowego i odszukuję urządzenie. Rzucam szybkie spojrzenie na wyświetlacz. Na widok uśmiechniętej twarzy przyjaciela odbieram.
– Siema, Leonard! – wita mnie jego wesoły, bynajmniej nie skacowany czy przepity głos. – Co dziś robimy? Może kolejna imprezka?
– Zostaw ten koc – rzucam do psa, który pojawia się w korytarzu ze ściągniętym z łóżka nakryciem w zębach. – Odpadam – mówię żałośnie przez poduszkę, choć nie mam pewności, czy Max zrozumiał mój bełkot.
– Hę?
Oczami wyobraźni widzę jego zadowolony ryj. Doskonale wie, że cierpię.
– Czemu?
Najwidoczniej udało mu się odgadnąć mój mamrot.
– Jestem umówiony – wyduszam. Mam ochotę na kolejne pół litra kawy albo chociaż butelkę wody.
Zresztą, nawet gdybym miał wolny wieczór, nie poszedłbym już nigdzie. Nic nie jest warte kapcia w ryju, zatkanych uszu i tego ogromnego młota napierdalającego w mój łeb.
Winston ostro ciągnie za sobą szary koc. Nie wiem, skąd ten mały jamnik ma w sobie tyle siły. Warczy, układa sobie ścielisko przy kanapie i ponownie zapada w sen.
– Z kim? Z tą dupą z klubu? – nie dowierza Maxwell. – Stary, przecież mówiłem, żebyś z nią tylko zatańczył! – Śmieje się.
– Okazała się całkiem fajna – odpowiadam szczerze. – A jak ta twoja?
– Jakaś sztywna. Nie mam czasu na takie. – Prycha.
Komuś wczoraj nie udało się wyrwać, ale nie zamierzam tego kumplowi wypominać, bo znowu zacznie te swoje farmazony i z całych sił będzie chciał udowodnić mi swoją rację. Zupełnie tak jak wczoraj, a przecież się mylił. Na tym świecie zostało parę normalnych osób… o ile Ginnifer nie okaże się nagle jakąś świruską czy inną wariatką. Ludzie zachowują się inaczej po alkoholu, a inaczej na trzeźwo.
Podobno człowieka trzeba poznać w trzech sytuacjach: na trzeźwo, po pijaku i przy znajomych. Na razie mamy za sobą tylko jeden z tych punktów, a muszę przyznać, że akurat ostatniego boję się najbardziej.
– To co dziś robicie? – pyta Max. Jestem pewien, że chce się do nas doczepić jako piąte koło u wozu i dodatkowo ośmieszyć mnie przy nowo poznanej dziewczynie.
Nic z tego, kolego.
– Nie wiem, muszę najpierw do niej zadzwonić.
– Ha! Powodzenia!
Kładę urządzenie na poduszkę, bo chociaż dalej mam zatkane uszy, to i tak wyraźnie słyszę ten okrzyk. – Pewnie dała ci zły numer, a ty się nabrałeś, frajerze.
– Nie wszyscy są tak dziecinni jak ty – oponuję. Chociaż czy Ginnifer podała mi dobry numer? Pamiętam, że sama do siebie dzwoniła, więc pewnie tak. – Się okaże, nara – mówię i się rozłączam.
Sięgam po pilota znajdującego się na podłodze i włączam telewizor. Zostawiam program informacyjny, chociaż nie ma tam niczego interesującego. Winston staje przy kanapie i liże moją dłoń. Przednie łapy trzyma na brzegu siedziska i jedną z nich co chwila mnie trąca. Jest głodny i chce mu się lać.
Witaj w klubie, przyjacielu.
Trzymam się za głowę i wstaję. Wypuszczam go do ogródka. Od razu wybiega i leci w swoje ulubione miejsce do załatwiania potrzeb. Zamykam za sobą drzwi. Nie pilnuję psa, zawsze wie, że ma do mnie wrócić i dać znak, bym mu otworzył. Idę do kuchni. Zrobię, co mam zrobić, i znów walnę się na kanapę.
Wypijam wodę z kranu litrami, pamiętając, by wlać też świeżą jamnikowi do miski. Nakładam mu mokrej i suchej karmy, uzupełniam zbiornik Dolly siedzącej mi na ramieniu. Daję jeść również dwóm świnkom morskim – Peppie i George’owi – i rozglądam się dookoła. Sam nie wiem za czym. Jakbym miał nadzieję, że z pokoju wyjdzie zaspana Charlotte i odbierze ode mnie zimną już kawę. Zawsze to robiła, w końcu wstawałem znacznie wcześniej niż ona i miałem okazję gapić się, jak jeszcze śpi.
Winston wraca. Drapie pazurami po drzwiach, więc wpuszczam go, biorę na ręce i nad umywalką w łazience wycieram mu łapy, bo na dworze pada, a ten mały zwierz wlazł w każdą możliwą kałużę.
Znowu idę do salonu, Winston za mną, a Dolly od nowa zaczyna szczekać. Wspina się na psa, denerwuje go, ale nie mam sił ich rozdzielać. Poddaję się. Układam się na plecach na kanapie, poprawiam szarą poduszkę pod głową i obracam telefon w rękach. Zastanawiam się, czy już zadzwonić do Gin, czy dać jej spokój. Chodzi mi od rana po głowie i nic nie wskazuje na to, by miała z niej wyjść.
Hej! Ty tam na górze! Nie bolą cię nogi od tego łażenia?
Kręcę głową.
Oby okazała się świruską. Przynajmniej będę miał ją z głowy. Spotkamy się, porozmawiamy, a potem stwierdzę, że jest wyjątkowo głupia, nawet jak na blondynkę, i wrócę do domu. Może zaoferuję jej podwózkę, żeby nie wyszło, że jestem aż takim prostakiem.
Stukam kciukiem niecierpliwie po obudowie telefonu, odchrząkuję, by nie przestraszył jej mój zapijaczony głos i wystukuję na klawiaturze pierwsze literki jej imienia.
– Dzień dobry, tu prokuratura – mówię sam do siebie i stwierdzam, że nie brzmię tak źle. Jednak zachowanie pozostawia wiele do życzenia.
Ostatecznie wybieram numer dziewczyny z klubu i przykładam urządzenie do ucha, lekko ściszając głośnik. Pamiętam, że ma dość wysoki głos.
– Halo? – nie brzmi jakoś najgorzej, a jej głos stawia mi włosy na karku.
– Cześć, Ginny.
– Hej, Leonard. – Wyczuwam w jej głosie śmiech. – Jednak zadzwoniłeś.
– Obiecałem, to dzwonię. – Szczerzę się sam do siebie.
Debil.
– Cieszę się, że dzwonisz.
– A ja się cieszę, że się cieszysz, że dzwonię – kontynuuję tę dziwną wymianę zdań.
– A ja się cieszę, że się cieszysz, że ja się cieszę, że dzwonisz – szepcze niewyraźnie do telefonu. Nawet się nie zająknęła.
Moja kolej.
Cholera.
– Widzimy się dzisiaj? – zmieniam temat, bo jeśli pociągnę tamtą odpowiedź, to zapewne tylko się ośmieszę. Dziś z pewnością nie popiszę się elokwencją. Ani szybkim składaniem myśli.
– Obiecałeś mi darmową kawę i jedzenie, jak mogłabym odmówić? – Śmieje się. Również to robię.
– Na co masz ochotę?
– A na co ty masz ochotę?
Na ciebie – odpowiadam jej, ale w myślach. Przecież znowu jej nie wystraszę.
– Coś wymyślę – rzucam wymijająco.
Już wiem, gdzie zabiorę ją na jedzenie. Max może i ma te swoje wymyślne filozofie, ale z tym, że z głodnymi kobietami się nie dyskutuje, w pełni się zgadzam.
– Wyślij mi swój adres, przyjadę po ciebie – informuję. – Która ci pasuje?
– Spotkamy się na miejscu – mówi Ginnifer niepewnie. – Starbucks przy Grand Parku? – Miejsce pełne ludzi. Jest ostrożna. – Osiemnasta?
– Nie za późno na obiad? – pytam. Sam nie wiem po co.
– Odpowiednia pora na kolację.
Cholera jasna, muszę przestać widywać się tak często z Maxem, bo już chciałbym jej odpowiedzieć, że zapraszam również na śniadanie. Zaczynam myśleć jak on.
– Osiemnasta. Grand Park. Jesteśmy umówieni – potwierdzam. Słyszę dzwonek do drzwi. – Przepraszam, ktoś do mnie przyszedł. Do potem, Ginny.
– Pa – odpowiada tylko zmęczonym głosem, a mnie przechodzą dreszcze.
Tym razem ktoś uporczywie puka, jakby zaznaczenie swojej obecności dzwonkiem było niewystarczające. Kręcę głową, podnoszę się z kanapy i wzdycham, a całe pomieszczenie zaczyna wirować. Przytrzymuję się białej ściany i docieram do drzwi. Spoglądam przez wizjer, kto dobrowolnie z rana ma ochotę na moje towarzystwo.
Mogłem się tego spodziewać.
– W sumie dobrze, że jesteś – mówię zamiast powitania.
Max przypatruje mi się uważnie. Z uśmiechem wyciąga zza pleców butlę wody i tabletki na kaca. Zawsze mogę na niego liczyć w potrzebie.
– Wchodź. – Odbieram rzeczy i w drodze do salonu od razu łykam dwie tabletki. Popijam je wodą, którą niemal wypijam do dna. Co za ulga.
– Dolly! – woła Max. – Gdzie jesteś, moja piękna? – Rozgląda się po korytarzu.
Papudze wiele nie potrzeba. Od razu rozpoznaje głos Maxa i jak szalona leci, wymachując ostro skrzydłami. Siada mu na ręce, którą ten specjalnie dla niej wystawił, i wydaje z siebie dziwne dźwięki mruczenia, jakby była kotem. Maxwell poświęca jej całą uwagę, a kakadu przeskakuje mu na ramię i wtula w niego pierzasty łebek. Zazwyczaj, gdy ma już dość, dziobie i ucieka, jak wcześniej mnie, ale kumplowi nigdy nie zrobiła takiej niespodzianki.
– I co z tą dupą z klubu? Fejk numer, nie? Podaj chociaż jej imię, to ogarnę ci jej prawdziwy – mówi pewnie Walsh i zaczyna się śmiać. Dalej głaszcze papugę. – Dobrze, że załatwiłem chłopaków na wieczór. Zarezerwowałem nam lożę w klubie.
Patrzę na niego niepewnie.
– To co, dziewiąta?
– Przecież mówiłem ci, że jestem umówiony.
Wstawiam wodę na kawę. Może po następnej dawce kofeiny młot z mojej głowy odpuści, a i ta panna przestanie po niej biegać jak nienormalna.
Nie znudziło ci się to jeszcze?!
– Serio? – dopytuje kumpel. Kiwam głową, nie mając pojęcia, czy to widzi. – To co to za dupa, Leo?
Max siada przy stole, Dolly z niego schodzi i zaczyna bawić się kołowrotkiem, który ukradła świnkom. Popisuje się cwaniara. Winston również przybiega przywitać gościa, wesoło merdając ogonem.
– Ma na imię Ginnifer…
– … i właśnie kończy szkołę – przerywa mi ze śmiechem.
– Nie drażnij mnie – ostrzegam go.
Nieczęsto to robię, bo pozwalam mu na wolne interpretacje swojego stanowiska i innych osób, ale gdy wiem, że to dopiero początek jego prostackiego zachowania, wolę zapobiegać. Jestem przekonany, że ma jeszcze wiele do powiedzenia na temat dziewczyny z klubu, do której fakt faktem zmusił mnie, bym podszedł, ale nie zamierzam tego słuchać. Wystarczy, że jakiś głosik w mojej głowie skrzeczy „Prokurator! Prokurator!”.
– I co z tą Rain? Odpuściłeś? Nie wierzę – rzucam na rozluźnienie, bo cisza zaczyna mnie dobijać.
– To ona tak ma na imię?
Spoglądam na niego kpiąco.
– No co? Tylko włosy mnie interesowały. A dupa średnia. Trochę dziwna, za grzeczna.
– Czasem nie ogarniam, jak możesz pracować w służbach…