Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przeszedł piekło, choć nic nie wskazywało na to, że mu się uda.
Melania chce zapomnieć i udawać, że jest normalnie. Dzięki matce dostaje pracę w sądzie i zyskuje nowe zainteresowania. Przypadkowe spotkanie Costury staje się punktem zwrotnym, ponieważ wciąż jej zależy i wciąż może stać się silnym narzędziem w rękach jego wrogów. Następujące potem wydarzenia boleśnie jej to uświadamiają. Jak zaufać, kiedy przyjaciel okazuje się wrogiem? Co jest zbiegiem okoliczności, a co zaplanowanym działaniem? Gra się skończyła, a przynajmniej powinna się już skończyć. Jednak coś nie pozwala Melanii odetchnąć.
Głos sumienia to trzeci tom serii Warszawski mrok. Przenieś się do brutalnego świata, gdzie toczy się gra, której stawka jest cenniejsza niż Twoje życie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 260
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Katarzyna Garczyk
Głos sumienia
Warszawski mrok #3
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody autorki.
Niniejsza powieść jest wyłącznie fikcją. Zbieżność wydarzeń i nazwisk jest przypadkowa.
Redakcja i korekta
D. A. Dziedzic (@okiemredaktora)
Projekt okładki
Marlena Sychowska
Skład
D. A. Dziedzic (@okiemredaktora)
Copyright © Katarzyna Garczyk
Copyright for the cover © Marlena Sychowska
Rozdział 3.1
Wplątana w wir pracy nie mam czasu zupełnie na nic. Mama załatwiła mi posadę asystentki asystenta prokuratora okręgowego, na co bardzo się ucieszyłam, ale niestety chwilowo głównie podaję kawę. Moją jedyną atrakcją jest układanie dokumentów. Czasem przeglądam ich zawartość, gdy znajduję jakąś ciekawą sprawę.
Muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem pracy w sądzie i sama od niedawna zastanawiam się nad studiami prawniczymi. Czasem angażują mnie w projekty, by – jak to mówią – „ktoś spojrzał świeżym okiem”. Podoba mi się to, że nie odkładają mnie na sam bok, chociaż jeszcze niedawno nie byli do mnie zbyt przyjaźnie nastawieni. Jestem tu tylko dlatego, że prokurator i moja mama to dobrzy znajomi.
W ogromnym budynku Sądu Najwyższego w Warszawie panuje chaos i porządek jednocześnie. Adwokaci zajmują się własnymi sprawami, rozmawiają z klientami przed salą rozpraw, uzgadniają ostatnie szczegóły. Atmosfera jest napięta, a ja jak gdyby nic wędruję ze stosem papierów i posyłam ludziom pokrzepiające uśmiechy. Skręcam za róg i przy drzwiach z napisem „Archiwum” wpadam na kogoś. Dokumenty wylatują mi z dłoni, choć tak usilnie starałam się je mocno trzymać. Teraz wszystko frunie na posadzkę. Wzdycham, zrezygnowana, i spoglądam na sprawcę mojego wypadku. Mężczyzna po trzydziestce, ubrany w granatową marynarkę, białą koszulę i jeansowe spodnie. Twarz ma nienaganną, mogę się skusić, by powiedzieć – przystojną. Pełny, jasny zarost, włosy także jasne, a oczy – niebieskie. Wpatruję się w nie przez chwilę. Mężczyzna uśmiecha się szczerze i gdy kucam, by wszystko pozbierać, on oferuje swoją pomoc. Układa papiery i podaje mi dłoń, a ja czuję, jakby przeszedł przeze mnie prąd.
– Przepraszam panią za to, jestem dzisiaj wyjątkowo zakręcony. – Śmieje się i pomaga mi wstać.
– Nic się nie stało, to ja przepraszam pana.
Przyciskam mocniej teczki do piersi i spoglądam na te w jego dłoni. Wystawiam ręce, by mi je oddał. Wtedy mogłabym odejść.
Kręci głową. Niestety, bo onieśmiela mnie samą obecnością. Denerwuję się i serce bije mi szybciej z niepewności. Mężczyzna idzie za mną i pomaga odłożyć dokumenty na półkę, która znajduje się zbyt wysoko, bym bez problemu mogła jej dosięgnąć.
– Dla kogo właściwie pani tutaj pracuje? – Odbiera ode mnie rzeczy.
– Dla prokuratora Operalskiego. Właściwie dla jego asystenta. – Rozglądam się, bo archiwum zawsze mnie zachwyca. Tyle tajemnic, spraw ukrytych przed światem.
– Mam coś dla niego, mógłbym panią w tym celu wykorzystać? – Uśmiecha się serdecznie, otwiera drzwi i przepuszcza mnie pierwszą.
– Naturalnie – odpowiadam. Od tego tu jestem. Na szczęście ostatnie słowa nie wychodzą z moich ust.
Przechodzimy na sam koniec długiego korytarza. On opowiada o swojej pracy adwokata i o tym, że jemu także by się przydał asystent. Prowadzi mnie do drzwi z napisem „Grzegorz Bentkowski”; to nazwisko już gdzieś widziałam. Tylko nie mogę sobie przypomnieć gdzie. Ani kiedy. Wpuszcza mnie przodem.
– Niech się go pani nie boi – rzuca, gdy podbiega do nas mała kulka.
Biały spaniel tybetański kręci się dookoła mnie, delikatną sierścią przyjemnie drażniąc gołe nogi. Uśmiecham się nieznacznie, kucam i zatapiam palce w puchatej sierści. Zwierzę wspina się na moje kolana po jeszcze więcej uwagi. Przymyka swoje ogromne ślepia, gdy drapię go za uszami.
– Tygrys, zostaw panią.
Śmieję się lekko z powodu imienia dla tak malutkiego i uroczego pupila. Jest na tyle słodki, że mam ochotę go przytulić.
Szybko odzyskuję powagę. Poprawiam spódnicę – czarną, do kolan, z wysokim stanem. Wygładzam błękitną koszulę, zapiętą prawie pod samą szyję. Siadam na wskazanym przez mężczyznę miejscu naprzeciwko niego, a on sam szuka czegoś w szafce.
– Będzie pani miała coś przeciwko, jeśli przejdziemy na „ty”? Nie lubię zbędnych formalności.
– Oczywiście, że nie. Melania Skierniawska. – Wyciągam do niego rękę, lekko podnosząc się z miejsca, a on robi to samo. Ściska moją dłoń pewnie i trzyma chyba zbyt długo. Liczę w głowie sekundy. Według poradnika dla kobiet pięć oznacza zainteresowanie. Od niedawna czytam takie rzeczy.
– Grzegorz Bentkowski.
Uśmiecham się, bo facet zaczyna mi się w jakimś stopniu podobać, ale mam nadzieję, że to tylko chwilowe zauroczenie. Nie potrzebuję w życiu większych komplikacji. Muszę odpocząć.
– Możesz tu mieć psa? – Wskazuję Tygrysa zwiniętego na swoim posłaniu. Szybko stracił mną zainteresowanie i śpi w najlepsze.
– Jestem tu szefem – odpowiada, jakby to wszystko wyjaśniało. – Przekaż, proszę, Bartoszowi tę teczkę. Musi ją przejrzeć, nim zaczniemy rozprawę, bo mamy parę niejasności.
– Mogę zajrzeć? – pytam, ale pod wpływem jego niepewnego spojrzenia od razu przepraszam za śmiałość. Niezgrabnie podnoszę się z miejsca i informuję, że zaraz doręczę papiery.
Dzisiaj popełniam same błędy, gadam jakieś głupoty. Opuszczam głowę, nie mogąc pohamować wypieków na twarzy.
– Zaczekaj. Widzę, że jesteś ciekawa, więc proszę. Może zaspokoisz głód wiedzy.
Uśmiecha się kolejny raz i wstaje. Wskazuje mi moje poprzednie miejsce, a sam siada na biurku przede mną. Pod jego uważnym spojrzeniem zaglądam do środka.
~*~
Grzegorz dokładnie objaśnia mi, jak wyglądają akt oskarżenia i linia obrony. Całość jest na tyle fascynująca, że opowiastki tylko zaostrzają mi apetyt na ten zawód. Wychodzę od niego rozanielona. Udaję się do gabinetu, który mieści się na wyższym piętrze budynku, i siadam za biurkiem, gdy ze swojego pokoju wyłania się pan Operalski. Omiata mnie wzrokiem i pyta, gdzie, do cholery, byłam przez ostatnią godzinę.
Nie miałam pojęcia, że minęło aż tyle czasu, lecz zamiast się bronić, po prostu przekazuję mu teczkę i wyjaśniam, od kogo jest. Burczy coś pod nosem o niesubordynacji, o tym, że gdyby nie moja mama, nigdy nie zgodziłby się przyjąć takiej gówniary pod swoje skrzydła. Ja jedynie zaciskam mocno szczękę, gryzę się w język i zabieram się do pracy. Nie raz już słyszałam podobne docinki.
Ten prokurator jest nienormalny, więc gdy krzyczy na mnie za coś, z czym nie miałam nic wspólnego, mam ochotę mu się odszczekać, ale nie potrafię. Wiem, że ma kłopoty w małżeństwie, jego żona często robi mu awantury w pracy, a ten gbur i tak uważa, że to moja wina. Całe szczęście rzadko mam z nim do czynienia. Jego asystent Robert jest dla mnie miły i stara się tłumaczyć, jeśli czegoś nie rozumiem. Bo – nie oszukujmy się – nie rozumiem wielu rzeczy, o ile nie wszystkiego, a czytanie i dokształcanie się po nocach niczego nie zmienia. Nie mam żadnych studiów, zwykłe średnie wykształcenie, a gdyby nie matka, nie miałabym pracy. To także usłyszałam od pana Gbura.
Przez chwilę cieszę się, że po lunchu dołącza do mnie Robert, po jego minie stwierdzam jednak, że byłoby lepiej, gdyby znowu gdzieś wyszedł. Najlepiej do końca dnia. Pierwszy raz wyżywa się na mnie. Ręce opadają mi z bezsilności. Nie spodziewałam się znakomitej atmosfery, chociaż na taką po cichu liczyłam. Przynoszę mu kawę, gdy mnie o to prosi. Właściwie „prosi” to zbyt ładnie powiedziane. Rozkazuje. Wytrzymuję to wszystko; najwidoczniej praca dla Costury sprawiła, że jestem wytrzymalsza na docinki innych. Inaczej już dawno płakałabym w kącie.
Zajmuję się dokumentami, odbieram telefony i dodatkowo zapisuję w kalendarzu nowe spotkania dla pana Gbura, który wyściubia na chwilę swój szpakowaty nos i siwe włosy, by poprosić mnie o przyniesienie lunchu, ponieważ on sam nie ma czasu. Cieszę się, ponieważ mnie także wysyła na obiad.
Udaję się do pobliskiej restauracji, skąd zawsze pan Operalski zamawia jedzenie. Nim wejdę do środka, rozglądam się dookoła, bo mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. To uczucie towarzyszy mi od paru miesięcy; nienawidzę go. Robię kilka głębokich wdechów, by uspokoić nerwy. Miga mi przed oczami sylwetka Skorpiona, ale mrugam szybko, bo wiem, że to jedynie twór mojej wyobraźni. To niemożliwe, bym naprawdę go widziała. Uwolniłam się od nich. Nic mnie nie łączy z tymi bandytami. Jestem bezpieczna. Powtarzam to w myślach jak mantrę, dopóki sama w to nie uwierzę.
Przecieram zmęczone oczy. Dostaję wiadomość i zamiera mi serce.
Od: Nieznany
Nie stój tak, Melania. To tylko ja. Mówiłem Ci, że jeszcze się spotkamy.
Adrian.
Wchodzę szybko do restauracji i zamykam ciężkie drzwi. Oddycham z trudem. Ogarnia mnie przerażenie. On znów mnie śledzi. Nie dał mi spokoju, chociaż nie powinnam mieć z nimi nic wspólnego. Odeszłam.
Skorpion najwyraźniej uważa inaczej. Nie wiem, co teraz robić. Nie dając znać po sobie, że panikuję, siadam przy stoliku. Zamawiam dla siebie zupę krem z brokuł i grzanki, a dla szefa danie dnia.
Przyjemne wnętrze ma w sobie bezpieczna aurę, a wszystko dopełniają zielone ściany, delikatne akcenty na stołach i mnóstwo kwiatów. Zauważam dużo osób z pracy, kilka z nich wita mnie skinieniem głowy lub uprzejmym uśmiechem, kilka po prostu mnie ignoruje.
Drzwi ponownie się otwierają i w progu widzę Grzegorza. Od razu wyłapuje mój wzrok.
– Mogę? – Już odsuwa sobie krzesło.
Oczywiście się zgadzam. Grzecznie kiwam głową i odpowiadam na pytania. Jego obecność jest wyczerpująca, ponieważ staram się nie palnąć czegoś głupiego, zachowywać się odpowiednio i jeść jak prawdziwa kobieta, nie prosię.
To przypadek czy przeznaczenie, że dotychczas go nie widziałam, a dzisiaj aż dwa razy? Pracuję w sądzie prawie trzy miesiące i zastanawiam się, czy kiedyś mogłam go już spotkać.
– Słucham? – pytam, gdy zawieszam na nim wzrok zatopiona we własnych myślach, a on spogląda wyczekująco. – Przepraszam, zamyśliłam się. – Potrząsam głową.
– Pytałem, czy byłaś kiedyś na rozprawie.
– Nie, dlaczego?
– Myślałem, że jako praktykantka powinnaś zacząć, by wdrożyć się w temat. To bardzo pomaga, a sprawy są jawne. Możesz przyjść na moją najnowszą rozprawę, jest za tydzień.
– Przepraszam, ale nie studiuję prawa. Wstyd się przyznać, ale mama załatwiła mi tę pracę. – Nie jest to żadna tajemnica, więc nie widzę powodu, by to ukrywać.
Wzruszam ramionami i uśmiecham się półgębkiem do siebie, nabierając na łyżkę kremu. Smakuje wybornie i chociaż nie pierwszy raz tutaj jestem, to zadziwia mnie kuchnia, którą prezentuje kucharz. Już na samym początku postanowiłam, że spróbuję wszystkiego, co tu mają. Po tylu miesiącach jedzenia pizzy i burgerów z McDonalda przyda mi się detoks.
– Przepraszam, nie wiedziałem. Zrobiłem mały research i rozmawiałem z Bartoszem. Jest zadowolony z twojej pracy, mówił, że naprawdę dużo ogarniasz.
– Naprawdę? – szepczę zdumiona, z nadzieją odrywając się od talerza. Spoglądam w rozbawione oczy Grzegorza i odwzajemniam uśmiech. – Myślałam, że uważa coś zupełnie innego.
– Ma ciężkie dni, ale o człowieku jedno zdanie. To dobry mentor, choć potrafi utrudnić życie. Wiem to doskonale, bo mnie także szkolił.
Otwieram usta zdumiona. Skoro on w tym wieku osiągnął tak wiele, to ile mogłabym osiągnąć ja? Wydaje mi się, że na studia dostanę się bez problemu. Miałam bardzo dobre oceny w liceum i jeszcze lepsze wyniki na maturze.
Grzegorz opowiada mi więcej o swojej pracy, zainteresowaniach, dzięki czemu z każdą chwilą lubię go coraz bardziej. Chociaż jest między nami różnica ponad dziesięciu lat, to jej nie odczuwam. Mężczyzna jest zabawny. Opowiada, co robili na studiach. Nie mogę powstrzymać uśmiechu. Żałuję jedynie, że gdy przychodzi czas na moją opowieść, muszę kłamać i dużo pomijać. Wymyślam bajeczkę, że chciałam poczekać rok ze studiami, by poszaleć. Nie wiem, czy mi wierzy, bo w końcu wylądowałam w pracy, nie na całorocznych wakacjach.
Koniec końców wymieniamy się numerami telefonów, by Grzegorz – jak sam stwierdził – mógł ponownie mnie wykorzystać, gdyby potrzebował pomocy przy przekazaniu dokumentów. Albo gdybym ja miała jakiś problem. To miłe, że się martwi.
Wychodzimy z restauracji. Ja wracam do pracy, on udaje się na spotkanie.
~*~
Odkąd zakończyłam spłacać dług brata i rozpoczęłam pracę,w domu panuje dużo przyjemniejsza atmosfera, bardziej do zniesienia. Odnajduję z mamą wspólne tematy. Pyta o pracę, jak mi się podoba posada asystentki (pominę, że asystenta) i czy chciałabym robić coś w tym kierunku. Odpowiadam jej szczerze, co uważam, a ona się rozpromienia.
Tata również wykazuje mną większe zainteresowanie i po raz pierwszy w życiu to Łukasz schodzi na dalszy plan. Chociaż nie jest tak idealnie, jak bym chciała, to się poprawiło. Znacznie. W końcu coś powoli się układa. Ale chociaż nie mam powodu, by czuć się źle, nie odczuwam spokoju. Coś nie daje mi się w pełni rozluźnić.
Smutek przytłacza mnie dopiero w toalecie, gdy spoglądam na swój brzuch, pokryty bliznami – pamiątkami po paralizatorze Adriana. Po raz pierwszy od długiego czasu rozmyślam o nim i o tym, czy cała gra została ukończona. To już czas, powinno być po wszystkim. Nie słyszałam jednak niczego w wieczornych wiadomościach, które oglądam codziennie, i nie wyczytałam niczego w prasie, którą przynoszę każdego ranka panu Operalskiemu i Robertowi.
Przez pewien czas udawało mi się trzymać, nie dopuszczać do siebie żadnych złych myśli i zebrać się w kupę. Ostatnio nie potrafię, bo gdy zamykam oczy w pokoju, widzę każdą ofiarę, której nie potrafiłam pomóc, i ludzi, którzy zginęli przeze mnie. Dobija mnie tylko świadomość, ile osób jeszcze może zostać poświęconych.
Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale nie myślałam, że będzie tak ciężko. Wyrzuty sumienia, poczucie niesprawiedliwości i uczucie porażki sprawiają, że mam ochotę coś wreszcie z tym zrobić. Gdybym tylko odważyła się wychylić i zniszczyć każdego, kto ma złe intencje i powiązania, stałabym się naprawdę wartościowym świadkiem. Za bardzo się jednak boję o rodzinę – zostałaby we wszystko wciągnięta. Dziesiątki niewinnych ludzi poniosłyby konsekwencje mojego działania.
Chciałabym wyjechać, w końcu przeżyć coś normalnego. Z wyobrażeniem lepszego świata kładę się do łóżka i naciągam kołdrę pod samą szyję. Dlatego dziś usypiam spokojnie.
~*~
6 lat temu
Rozdzierający krzyk przyjaciela to jedyne, co Kuba słyszał. I chociaż nie wiadomo jak bardzo chciał mu pomóc, nie mógł. Przede wszystkim nie powinien był wracać po Krzyśka. Przecież na wojnie są ofiary. Ale ten chłopak to najlepsze, co go w życiu spotkało. Razem od urodzenia, razem aż po grób. To jeszcze nie był ten moment, by się rozdzielić. Po prostu nie mógł pozwolić na to, by najlepszy przyjaciel, bliższy jego sercu niż rodzony brat, umarł.
Wystrzały i wybuchy, krzyki i wołanie o pomoc – tylko to dało się słyszeć dookoła. Słońce prażyło niemiłosiernie. Jakub ostatkiem sił zdołał przełknąć ślinę w suchym gardle. Kręciło mu się w głowie z gorąca i wyczerpania, męczyło go pragnienie. Rozglądał się w poszukiwaniu źródła udręczonego krzyku, ale nie mógł uratować wszystkich.
Zdawało im się, że wiedzą, z czym się wiąże pójście do wojska, ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
Ukrywał się za kamienistą ścianą ostrzeliwaną przez talibów. W głowie opracowywał plan, jak dostać się do brata. On i jego przyjaciele nigdy nie powinni byli znaleźć się w samym środku wojny w Afganistanie ani walczyć z amerykańskimi wojskami ramię w ramię o bezpieczeństwo i siłę kraju. Mógł sobie wmawiać, że nie miał wyboru, ale gdy przyszło co do czego, zgodził się. W końcu po to skończył liceum wojskowe i studia – tak planował od samego początku. Dopiero w momencie, gdy przyszło mu się z tym zmierzyć, odczuł strach, choć nie na tyle silny, by się wycofać. Uważał, że każdy ma prawo do wolności i bezpieczeństwa, więc skoro ma możliwość, postara się to komuś zagwarantować. Nawet gdyby musiał poświęcić własne życie, wiedział, że warto. Życie niewinnych ludzi stawiał ponad wszystko i wszystkich.
Wyczekiwał odpowiedniego momentu, by przebiec na drugą stronę obozu – tam znajdował się Krzysztof. Liczył strzały, chociaż łatwo było się pogubić. Arsenał wyrzucał z siebie pociski zbyt szybko. Kuba lubił zajęcia z kryminalistyki, dobrze znał środki obrony i opracował wiele planów, jak zrobić wszystko poprawnie, ale adrenalina przysłoniła mu umysł i racjonalne zachowanie zeszło na dalszy plan. Zaryzykował. Kazał Mahirowi się osłaniać, po czym wstał na proste nogi, rozejrzał się dookoła i pobiegł. Rzucił się na piach, orając w nim twarzą, a kamyki przecięły mu policzek. Zabolało go w lewym ramieniu.
Czuł zimny oddech śmierci na karku, ze strachu przeszły go dreszcze, jednak to nie o siebie się bał. Obok niego na piach padło jeszcze kilka pocisków, lecz żaden w niego nie trafił, za co powinien podziękować Bogu. Nie zrobił tego, bo w Niego nie wierzył. Miał świadomość, że coś jest po śmierci, ale nie wiedział co i nie chciał się jeszcze o tym przekonywać. Całkiem dobrze żyło mu się na ziemi.
Szukał pomocy, lecz bez skutku. Zrobił coś, o czym nigdy wcześniej nawet nie pomyślał. Spojrzał w niebo, westchnął i niemal zapłakał.
Niech on nie umiera. Pozwól mi chociaż mu pomóc, wtedy możesz zabrać do siebie mnie. Nie jego. Całe życie przed nim – skierował te modły do Boga. Z nadzieją, że jeśli istnieje, to go wysłucha.
Doczołgał się za ściankę i spojrzał na rękę. Na szczęście to było jedynie draśnięcie. Zdjął koszulkę i owinął mocno ranę, aby zatamować krwawienie i aby zapobiec poważnemu zakażeniu. Z sercem bijącym szaleńczo w piersi zacisnął mocno wargi z bólu. Widział martwych ludzi, ale po raz pierwszy w życiu aż tylu… Tutaj ich zostawili, nie organizując prawidłowego pochówku. Dostrzegał, że kilka osób jeszcze się ruszało, ale nie mógł ich uratować. Liczył się tylko jeden człowiek, przykryty stertą zwłok. Widział jego rękę i charakterystyczną, czerwoną, gumową bransoletkę na nadgarstku z białym napisem „I ❤️ Poland”. Chłopak zawsze miał sentyment do kraju, co Jakub uważał za śmieszne, choć sam nosił identyczną bransoletkę na lewym nadgarstku. Dostał ten prezent od Krzysztofa Przybysza i nie wyobrażał sobie, że tego nie założy.
Kilka łez wydobyło się z jego oczu. Przymknął powieki i starał się uspokoić oddech. Myśl, myśl, nakazał sobie w duchu. Przenosił ciała z jednej sterty na drugą. Był coraz bliżej, czuł to, tak samo jak ogarniające go poczucie winy i wyrzuty sumienia, gdy raz za razem udawał, że nie słyszy błagań innych o pomoc. Ściskało mu żołądek i serce z bezradności. Ogarniała go panika tak silna, że trzęsły mu się dłonie. Tak bardzo się bał, że nie zdąży.
Zdążył. Złapał szczupłe ciało przyjaciela pod pachami i wyciągał spod pozostałych zwłok. Każde mocniejsze szarpnięcie wywoływało przeraźliwy ból w ramieniu, jak gdyby zajęło się ono ogniem, a krew coraz mocniej lała się po jego ciele. Doznanie było wyraźne i nic nie wskazywało na to, by cierpienie miało się skończyć. Nigdy nie doświadczył czegoś aż tak nie do wytrzymania. Nieprzyzwyczajony do bólu odnosił wrażenie, że zaraz zemdleje, ale trzymała go świadomość, że musi pomóc przyjacielowi, który ledwo oddychał.
Jeśli istniejesz naprawdę, dziękuję, Panie Boże.
Jakub dociskał obie dłonie do rany na brzuchu Krzysztofa, aby w jakiś sposób, nawet minimalny, powstrzymać krwawienie, choć wiedział, że to na nic. Rana była zbyt poważna. Nie wiedział, co dalej robić. Strzały się nie kończyły, a choć odnalazł chwilowe bezpieczeństwo od wroga, to musieli jak najszybciej dotrzeć do obozu.
Jakub przełożył ramię przyjaciela na swoje i pomógł mu wstać. Żołądek podszedł mu do gardła, gdy Krzysiek jęknął przeraźliwie. Nie miał na tyle siły, by ciągnąć go za sobą, a droga do głównego obozu nie była krótka. Zebrał się w sobie, przerzucił chłopaka przez ramię i szedł, niosąc go na plecach. Pozostali wojskowi starali się odciągnąć wroga. Kierowali uwagę talibów na siebie. Rzucili im kilka rozpraszaczy. Działało. Przyjaciele wycofywali się bez obawy, że zaraz zostaną odstrzeleni.
Kręciło mu się w głowie, chciał rzucić wszystko w cholerę, ale pamiętał o tych, których nie mógł zawieść. Zostawił w Polsce rodzinę. Chciał ją jeszcze zobaczyć. Przede wszystkim porozmawiać z mamą, całym jego światem, najważniejszą osobą w życiu. Trzymał jej obraz w głowie, dopóki nie dotarli na miejsce.
Wiedział, że Krzyśkowi nie zostało dużo czasu. Krwi wciąż mu ubywało, był od niej mokry, a rana zdawała się w ogóle nie reagować na próby powstrzymania krwotoku.
Poruszenie i rozkazy to ostatnie, co słyszał, nim odpadł, zbyt słaby i ranny, by utrzymać się na nogach. Jego także przenieśli na oddział, gdzie otrzymał fachową pomoc od amerykańskich lekarzy. Gdy się obudził, stała nad nim kobieta i zszywała mu ramię. Nie potrafił oderwać od niej wzroku. Miał wrażenie, jakby anioł w czystej postaci zszedł na ziemię i okazał mu swoją dobroć. Przepiękny anioł o ślicznej buzi, delikatnie zaokrąglonej na policzkach, które zrobiły się większe, gdy się uśmiechnęła.
Uśmiech miała powalający; gdyby Kuba stał, ponownie zrównałoby go z ziemią. Zielone oczyokalone jasnymi rzęsami i ciemnymi brwiami. I blond włosy, prawie białe. Przyciągały wzrok. Zebrane po bokach i spięte z tyłu, podczas gdy reszta opadała jej na plecy. Kilka pasm przeleciało nad ramieniem anioła, a Kuba nabrał ochoty wziąć jeden kosmyk między palce i sprawdzić, czy są prawdziwe. Czy ona jest prawdziwa.
Nigdy nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, ale ścisk w sercu dał mu do zrozumienia, że powinien. Miał ochotę złapać się za pierś, by serce przestało bić w jej obecności sto razy szybciej niż normalnie. Poczuł, jak w jego brzuchu rodzi się coś na wzór motyli. W życiu nie doświadczył czegoś tak pięknego. Obawiał się, że anioł mógł się peszyć pod jego natarczywym wzrokiem, ale kobieta zdawała się nie zwracać na niego większej uwagi. Doznał lekkiego ukłucia w klatce piersiowej.
– Jak się pan czuje?– spytała po angielsku. Akcent zdradził, że nie była ani Amerykanką, ani Brytyjką. Bardziej kusiłby się o stwierdzenie, że Ukrainką.
Jej głos odbijał się echem w jego głowie i delikatnie muskał bębenki. To był prawdziwy miód na jego uszy i Kuba rozpływał się, gdy go słuchał. Wreszcie dotarło do niego, że przecież musi coś odpowiedzieć, ale nagle wszystkie słowa uleciały mu z głowy. Zdołał wydusić tylko „Dobrze, dziękuję”, zapominając, że powinien odpowiedzieć w zrozumiałym dla niej języku, nie po polsku, chociaż, jak się okazało, doskonale zrozumiała przekaz.
Do mężczyzny wróciły ostatnie wydarzenia. Nie mógł już dłużej leżeć, więc wstał, trzymając się za bolące ramię, i podziękował po raz kolejny, tym razem za opiekę. Wyszedł. Musiał odnaleźć przyjaciela, bo nie wiedział, co by zrobił, gdyby go stracił.
Krzysztof żył. Leżał nieprzytomny, ale – co najważniejsze – stabilny. Jakubowi ulżyło, ale nadal coś go uwierało; był pewien, że to nowe uczucia do tej dziewczyny, która zszywała mu ranę. Obok natychmiast zjawił się brat Kuby. Danieli złapał go za zdrowe ramię, by przekazać wsparcie. Może nie mieli tych samych matek, ale nigdy nie odczuwali między sobą różnicy, a rodzice darzyli ich jednakową miłością. Jak to bracia zbyt wiele razy się kłócili, dawali sobie po twarzy, za to potem wszystko wracało do normy. To był ich najlepszy sposób rozwiązania konfliktów. Kończyło się na siniakach pod oczami, ale działało.
Od razu zjawili się także pozostali przyjaciele. Bartek stanął po drugiej stronie Kuby i poklepał go po ramieniu, przez co chłopak syknął z bólu.
– Wyjdzie z tego, dają mu duże szanse.
Ogromny głaz spadł Jakubowi z piersi, a nawet nie wiedział, że takowy tam się znajdował. Po raz pierwszy od dłuższego czasu odetchnął z prawdziwą ulgą.
– Ty, stary, co to za laska cię opatrywała? Ale dupa, widzieliście ją? – Martin podszedł do nich na luzie, jakby całkowicie nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. – Biorę ją, nie zmarnuje się tutaj. Taka samotna… – Rozmarzył się.
– Ogarnij się. – Jakub wyraźnie się zdenerwował, chociaż nie powinien. Zacisnął prawą dłoń w pięść, nie odrywając wzroku od Krzysztofa.
~*~
Chodził przed pokojem pielęgniarki, nie wiedząc, co zrobić. Chciał z nią porozmawiać, wyjaśnić, dlaczego wcześniej tak uciekł, że martwił się o przyjaciela. Jej jednak wciąż nie było, a on nie mógł przestać się niepokoić. Rosła w nim obawa, że coś się stało, bo powinna była wrócić już dziesięć minut temu.
Po kolejnych dziesięciu minutach czekania poszedł na prowizoryczny oddział, gdzie zauważył, że starannie zmieniała opatrunek Krzyśka.
A ten frajer od razu musi z nią flirtować. Od samego początku, chociaż ledwo się wybudził!, pomyślał Kuba.
Krzysztof pokazywał swój popisowy uśmiech, a Kuba miał tylko nadzieję, że z ust wydobywa mu się nieprzyjemny zapach. Następnie sprawdziłswój oddech i powąchał koszulkę. Martin spryskał ją jakimiś tanimi perfumami, a ponieważ tutaj nie mogli sobie pozwolić na jakikolwiek luksus inny niż mydło, nie narzekał. Nie wiedział, skąd przyjaciel wytrzasnął perfumy, i w sumie go to nie interesowało. Pachniały przyjemnie.
Krzysiek nie dość, że miał większe szanse u anioła – bo w końcu bardziej ranny – to gadka szła mu lepiej. Jakub nie zawsze wiedział, co powiedzieć. Uważał, iż liczą się gesty, nie słowa.
Westchnął, pokręcił zrezygnowany głową i zdobył się na odwagę. Wszedł do pomieszczenia, podszedł do brata i przysiadł na łóżku. Dziewczyna rzuciła mu przelotne spojrzenie i zmieniła wenflon w ramieniu przyjaciela.
– Żyjesz? – zapytał Kuba, na co Krzysiek od razu zrobił minę zbitego psa.
Udaje jak nic, że wszystko go boli!, prychnął Jakub w myślach.
Kuwsz jego niezadowoleniu dziewczyna zostawiła ich samych. Znajdzie inną okazję, by z nią porozmawiać.
– Nie wiem, to jakaś masakra. Co się stało?
– Sam nie wiem, to wszystko… – Kuba westchnął bezradnie. – To wszystko stało się tak szybko.
Krzysiek położył się wygodniej na łóżku i wpatrywał w przyjaciela tak, jakby chciał coś powiedzieć. Nigdy nie umiał dziękować albo przepraszać, Jakub to wiedział. Wiedział również, że Krzysiek zdaje sobie sprawę z tego, komu zawdzięcza życie. Znali się na wylot, spędzili razem całe dzieciństwo, a ostatecznie Krzysiek nawet zamieszkał razem z rodziną Kuby w domu jego dziadków.
– Bracie, dziękuję. Jestem ci wdzięczny. – Krzysiek wytarł ręce w koc.
– Nie przesadzaj. Jeszcze się rozpłacz jak baba. – Kuba uśmiechnął się szeroko, żeby wyciągnąć przyjaciela z niezręcznej sytuacji.
Krzysztof wybuchł śmiechem. Rozumieli się bez słów, które nigdy nie oddadzą tego, jak bardzo mężczyźni się kochają i jak im na sobie zależy. Taka więź między przyjaciółmi nie trafiała się często, więc Kuba kolejny raz podziękował losowi, że mu taką ofiarował.
Spoważnieli, gdy dotarło do nich, że anioł wcale nie wyszedł, tylko szukał w szafce nowych bandaży. Dziewczyna podeszła do Kuby i podwinęła rękaw jego koszulki na tyle wysoko, by bez problemu zmienić mu opatrunek. Chłopak siedział jak zaczarowany. W milczeniu pozwolił, by się nim zajęła. Gdy wydobrzeje, zaprosi ją na spacer. Zrobi to, by podziękować.
– Naprawdę, bracie. Cokolwiek postanowisz, jestem z tobą. Zawsze – dodał Krzysiek.
Jakubowi zrobiło się cieplej na sercu. Doskonale wiedział, że Krzysiek zrobiłby dla niego to samo. Naraził się jednak na problemy. Obowiązywała tutaj żelazna zasada: kto odpadł, nie wraca do gry. To okrutne, lecz nie wolno było oglądać się za siebie. Kuba to zrobił i prawdopodobnie przyjdzie mu zapłacić za swój błąd.
Rozdział 3.2
Warszawa jest największym miastem w Polsce pod względem ludności – na początku roku dwa tysiące osiemnaście liczyła ponad półtora miliona mieszkańców. Do tego osoby przyjezdne, obcokrajowcy na wycieczkach i reszta turystów – można śmiało powiedzieć, że na chwilę obecną w tym mieście znajdują się jakieś dwa miliony ludzi. W tak ogromnym mieście, na ogromnym zadupiu, właściwie w najspokojniejszej dzielnicy stolicy wędruję sobie po sklepie. Jestem po kolejnym castingu. Chciałam spełniać swoje marzenia, więc zapisałam do kilku programów, ale wszędzie słyszę to samo: „Dziękujemy, odezwiemy się do pani”. I tyle. Bez gromkich braw, aplauzów na stojąco i płaczu ludzi, którym mój śpiew by się spodobał. Owszem, podobał się, ale nie wzbudzał w nich tego, czego oczekiwali. Kolejny raz wyszłam ze studia zawiedziona. Tym razem postanawiam odpuścić. Pozostanę tylko przy obecnej pracy, marzenia odstawię na bok.
Pomimo że wysłuchałam kilku komplementów, uwag i rad, to dalej nie wiem, co zrobić ze swoim życiem. Przez całe trzy miesiące po pracy chodziłam na castingi, by zająć czymś mózg, choć nie było w tym grama sensu. Powinnam była odpuścić wcześniej, ale ciągle myślałam, że tym razem się uda. Nie udało się.
Ogromny problem dla jurorów stanowiło to, że nie chciałam się otworzyć. Uważają oni, że nie ma znaczenia, o czym śpiewam, skoro nie wkładam w to uczuć. Nie przekazuję niczego nowego, a oni chcieliby usłyszeć moją historię. To, co przeżyłam, to, co chcę przeżyć. Ale jak mogę śpiewać z sercem, odsłonić się i opowiedzieć o tym, co mi się przytrafiło? Nie potrafię. Nie chcę. Bo wtedy zalewają mnie złe wspomnienia i myślę jedynie o tym, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy.
Zgarniam kilka paczek chrupek i rozważam zostanie aktorką. Dobrze mi wychodzi udawanie, skoro rodzice do tej pory się nie zorientowali, co się działo, i wszyscy wierzą, że jest okej. Ale nie jest. Coraz częściej rozpadam się w nocy na drobne kawałki i usypiam z płaczem tylko po to, by obudzić się z krzykiem.
Gdy widzę ostatnią paczkę paprykowych pringlesów, moje serce się raduje, ponieważ ciężko je gdziekolwiek teraz dostać. Z uśmiechem podchodzę do półki, staję na palcach i sięgam po nie, lecz dotykam opakowania jedynie opuszkami i przesuwam jew tył, zamiast do przodu. Rozglądam się w poszukiwaniu czegoś, co może posłużyć mi za podest, by złapać w dłoń tę pięknie świecącą się paczkę, która mieni się kolorami. Mam wrażenie, że nad opakowaniem unosi się srebrna aureolka.O mało nie przewracam półki na siebie, ale ktoś za mną stoi i ratuje życie. Chipsy znajdują się bliżej, więc sięgam po nie pewnie, jednak ręka, która trzymała półkę, zabiera mi je sprzed nosa. Mam ochotę się odwrócić i kopnąć osobnika. Udaje mi się ostatecznie złapać za dolną część paczki, więc trzymam ją kurczowo w dłoni.
– To moje, byłam pierwsza – rzucam zdenerwowana i odwracam się przodem do człowieka, który jest równie mocno zaskoczony moim widokiem co ja jego.
Jak to możliwe, że na kompletnym zadupiu tak wielkiego miasta spotkałam jedyną osobę, której widzieć nie chciałam?
Najpierw czuję spokój. Tak bardzo tego potrzebuję. Znika strach, jakbym wiedziała, że nic mi się przy nim nie stanie, mimo że miesiące doświadczenia mówią co innego.
Zdezorientowany Costura puszcza opakowanie i spogląda na mnie zielonymi tęczówkami. Jest zmęczony, oczy ma podkrążone, jakby nie spał od paru dni, a zarost na tyle długi, jakby nie golił się od tygodni. Serce od razu bije mi jak szalone. Szybko cofam się o krok. Rozglądam się jeszcze bardziej zdenerwowana. Nikogo w pobliżu nie ma, ani jednej żywej duszy. Spoglądam na jego zestaw zakupowy. Dwie duże butelki koniaku Hennessy i paczka laysów cebulowych.
Kuba patrzy na pringlesy zawiedzionym wzrokiem. Chce coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwalam. Od razu do ręki daję mu chipsy, dodatkowo moje paczki chrupek, dwie duże czekolady i na sam czubek tego wszystkiego dowalam bułki, masło i parówki, które miałam kupić do domu. Odchodzę tyłem i wpadam na wózek. Jakim cudem znalazł się bez właściciela między regałami sklepu? Potykam się o własne nogi. Uciekam, zanim Costura zrozumie, co się właściwie dzieje. Nie zamierzam kusić losu i sprawdzać, czy nagle nie zechce się ze mną rozliczyć. Nie potrzebuję tego, żyje mi się całkiem dobrze.
Ludzie z obsługi patrzą na mnie jak na wariatkę, a ja mam to gdzieś i przepycham się w kolejce, pokazując kasjerce, że w rękach nic nie mam. Wymuszam uśmiech, chociaż kobieta posyła mi znaczące spojrzenie, jakby wiedziała, że coś zrobiłam. Od razu kogoś wysyła w miejsce, skąd przybiegłam. Uderzam czołem w drzwi, ponieważ zapomniałam nacisnąć na klamkę. Myślałam, że same się otworzą, ale ten sklep tak nie działa i wszystko dzieje się na opak. Na dworze uderza we mnie zimne powietrze. Zakładam czapkę na głowę. Ślizgam się na chodniku. Nim wyżynam orła, myślę, że jestem po prostu głupia.
Chwilę leżę na plecach i wgapiam się w szare niebo. Nie chciałabym, żeby zima kiedykolwiek się skończyła, chociaż właśnie przez nią znajduję się w tym położeniu. Zmartwiony starszy mężczyzna wyciąga do mnie rękę i pomaga mi wstać. Dziękuję mu i otrzepuję się ze śniegu, a miły pan wchodzi do sklepu, z którego wyleciałam jak burza.
Minęły trzy miesiące, a ja nic nie zmądrzałam. Siadam na ławce i czekam, aż Costura wyjdzie, by przeprosić go za swoje zachowanie. Cała akcja wyszła gorzej niż Kevinowi w Nowym Jorku. Brakowało tylko mojego krzyku i gołębi na czarnym płaszczu Costury.
Kręcę głową, naciągam mocniej czapkę na zmarznięte uszy i okrywam się szalikiem. Trzęsę z zimna nogami. Wyglądam jak jakiś żebrak w potarganej z boku kurtce i z plamami błota na jasnych spodniach. Nie obchodzi mnie to. Zastanawiam się jedynie, czy cała ta gra się skończyła. Z moich obliczeń wynika, że już koniec, po wszystkim. Więc dlaczego Cosa był taki… zdołowany? Odzyskał matkę, powinien się cieszyć, a przede wszystkim wyjechaćz nią tak, jak planował. Coś musiało pójść źle.
Drzwi się otwierają, ze sklepu wychodzi Costura, kolejny raz zdziwiony moim widokiem. Wzdycha, jakby wcale nie chciał mnie oglądać, i nie zwracając na mnie większej uwagi, odchodzi. Trzyma w rękach swoje zakupy; zabrał ostatnie opakowanie paprykowych pringlesów, a mnie to oczywiście denerwuje, bo gdyby nie on i jego magiczna ręka, już dawno obżerałabym się nimi w domu.
– Możesz nie biec tak szybko? Mam krótsze nogi niż ty. – Truchtam ostrożnie, żeby znów nie zaliczyć gleby.
– Po prostu idę. Przynajmniej nie uciekam z krzykiem na twój widok – odpowiada, nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
– Właśnie za to chciałam przeprosić. Zachowałam się beznadziejnie.
Zatrzymuje się w miejscu, a ja nie potrafię wyhamować, bo kompletnie się tego nie spodziewałam, i uderzam w jego plecy. Od razu tracę równowagę i łapię go za materiał płaszcza, przez co oboje upadamy na tyłki. Jęczę z bólu. Gramolę się niezdarnie i gdy stoję już spokojnie, otrzepuję się kolejny raz, po czym spoglądam na Kubę w niemych przeprosinach. Nie chciałam go rozzłościć.
Gdy sam się podnosi, co swoją drogą wygląda komicznie, ogląda, czy jego zakupy są całe. Oddycha z widoczną ulgą, bo butelki z alkoholem się nie roztrzaskały. Następnie patrzy mi w oczy.
– Za to także przepraszam. I wcale nie uciekłam z krzykiem – oburzam się lekko i opieram prawą rękę na biodrze.
– Prawie. – Wzdycha w taki sam sposób, jak wcześniej. Nie ukrywa irytacji moim widokiem i ewidentnie chce odejść jak najszybciej. Otrzepuje ubranie i tym razem także wzdycha, ale wyraźnie rozdrażniony. A ja zastanawiam się tylko nad tym, czy uda mi się podwędzić jego chrupki. – Coś jeszcze?
– Czy to już koniec? Udało się? – pytam, chociaż nie powinnam. Nic mnie z nimi nie łączy i tak powinno zostać.
Jestem w szoku, gdy słyszę odpowiedź:
– Nie, wszystko się pierdoli. Dalej nie jesteś bezpieczna, więc uważaj na siebie.
Znów odchodzi, zostawia mnie samą na środku parkingu. Widzę, jak z kieszeni ciemnych spodni wyciąga klucze do samochodu. Z jednej strony cieszę się, że mnie olał i zostawił, bo mam upragniony spokój. Z drugiej jestem zawiedziona. Nie wiem, co więcej mam myśleć, i znów ogarnia mnie pustka.
Stoję jeszcze chwilę w miejscu i wracam do samochodu przyjaciółki, która od razu pyta, czy nic mi nie jest. Kiwam głową na znak, że niby wszystko w porządku, chociaż w głowie mam miliony różnych myśli i nie wiem, jak jest naprawdę. Ruszamy, Wera coś opowiada, a ja pogrążam się we własnych myślach.
Skłamałabym, gdybym stwierdziła, że to spotkanie w jakiś chory sposób mnie nie ruszyło, mimo że nie potrafię stwierdzić, jakie emocje teraz dominują. Złość, że w całej Warszawie znalazł się w tym samym miejscu, co ja? Żal, że wciąż jestem we wszystko wplątana, chociaż tak bardzo nie chcę? Strach, że kolejny raz ktoś może mnie wykorzystać? Smutek, że Cosa nie odzyskał matki i wciąż nie dokończyli „gry”?
Wszystko przeplata się między sobą, tworzy jeden wielki wir, a ja tkwię w samym jego środku. Wyróżnia się także coś innego, coś, co bardzo mnie niepokoi – radość, że nic mu nie jest i się trzyma. Mimo wszystko.
Przymykam oczy, opieram głowę o szybę nissana i zaczerpuję tchu. Biorę głęboki oddech, a powietrze drażni płuca i wywołuje kaszel. Ściągam szare rękawiczki, wplatam dłoń we włosy i zastanawiam się, co dalej robić ze swoim życiem.
– Wiem, Melka, co o tym sądzisz, ale ponownie się z nim spotkam. Nie będę siedziała i czekała, aż wszystko się poukłada. Jak tak dalej pójdzie, to moja – Wera znacząco unosi brwi i kieruje wzrok na swoje krocze – całkowicie porośnie kurzem i pajęczynami!
– Czekaj, co? – Wyrywa mnie z zamyślenia. – O kim ty mówisz?
– Cholerka, Mela! Od piętnastu minut mówię o Krzysztofie Przybyszu, a ty się pytasz, o kim?
– O Krzyśku? Co z nim?
– Właśnie o tym mówię! Nienawidzę cię! – Obraża się, krzyżuje ręce na piersi i odwraca głowę w stronę okna.
Dostrzegam, że jesteśmy na miejscu, pod domem Eweliny. I widzę, że Wera uśmiecha się pod nosem, gdy odpinam pas i przytulam się do jej nóg. Łaskoczę ją po kolanie, zniżam głos i staram się naśladować głos mężczyzny, a dokładniej – Krzysztofa.
– Jak dla mnie to twoja – kaszlę znacząco i zaczynam się śmiać – wygląda normalnie. Nie widzę jeszcze pajęczyn.
– Jesteś nienormalna! – piszczy i spycha mnie z nóg, ale to nic nie daje. Odwracam się na plecy, a zaciągnięty hamulec ręczny wbija mi się w kręgosłup. Spoglądam na rozzłoszczoną twarz przyjaciółki.
– Przepraszam, Werka. Opowiedz mi od nowa, proszę?
– Nie – odpowiada, ale nie daję za wygraną.
– Dobra, to ja będę pytać, a ty kiwaj głową. – Poprawiam się i zaczynam myśleć. – Spotkaliście się?
Kiwa głową. Chociaż lubię Krzyśka, to wiem, że nie jest on dobrym materiałem na faceta. Dopóki pracuje dla Costury, nikt i nic więcej się dla niego nie liczy. Może dalej żywię uraz, że kiedyś mnie wystawił, albo poznałam go na tyle, by wiedzieć, że to zły chłopiec. A najgorsze jest to, że właśnie tacy najbardziej przyciągają.
– Doszło do czegoś więcej?
Kręci głową.
– O czym rozmawialiście?
Brak reakcji. Myślę, jak ją podejść. Prostuję się, siadam bokiem, zakładając lewą nogę pod tyłek, i patrzę wyczekująco. Dalej jest obrażona.
– Czy robił ci… o tak? – Nawijam jej kręcone włosy na palec, mrucząc tak samo, jak kiedyś Ewelina, gdy opowiadała mi, jak Wera i Krzysiek się poznali.
– Przestań, wariatko! – Odpycha moje dłonie. Jest cała czerwona, a ja opieram się plecami o szybę i zanoszę się takim śmiechem, że łapię się za brzuch.
Przyjaciółka także wybucha. Znów do niej dopadam, łaskoczę ją po brzuchu. Nie daję za wygraną.
– No proszę, Wersooon – przeciągam jej imię dziecinnym głosem, a ona mięknie, jak zawsze, gdy się tak zachowuję. Nie potrafi się na mnie długo gniewać.
Nie ukrywam, że nie chcę, by moja najlepsza przyjaciółka spotykała się z bandziorem, ale jej tego nie zabronię. To nie moja decyzja, mogę tylko powiedzieć, co wiem, a mówiłam wiele rzeczy już niejednokrotnie. Wera wciąż i wciąż powtarza, jak to miłość wpływa na facetów. Kompletne brednie. Nikt ot tak się nie zmienia. Jeśli jest na świecie jakaś niezaprzeczalna prawda, to na pewno jest to stwierdzenie, że ludzie się nie zmieniają.
– No dobra, wybaczam ci. Ale na przyszłość mnie słuchaj!
– Tak jest, sir! – krzyczę i opadam plecami na drzwi w momencie, gdy Ewka je otwiera. O mało nie robię fikołka w tył. W ostatniej chwili udaje mi się czegoś złapać i nie wylądować w błocie.
– Co to było? – Dziewczyna zamyka drzwi i siada na tylnym siedzeniu.
Ponownie się śmieję. Tak bardzo mi ich brakowało przez to pół roku. Na szczęście w ciągu ostatnich miesięcy udało nam się wszystko odbudować, całą naszą relację. Nie rozmawiałam z przyjaciółkami, nie miałam sił ani odwagi, by po wszystkim ot tak stać się dawną sobą. Nie skreśliły mnie, czekały, aż wszystko się ułoży i ogarnę życie. Po prostu były, a ja jestem im za to wdzięczna, tym bardziej że w dalszym ciągu nie wiedzą o wielu sprawach, chyba nigdy się o nich nie dowiedzą. Nie mogą.
To zbyt duża wiedza, a wiedza jest niebezpieczna.
Rozdział 3.3
Impreza w domu to coś, co zdecydowanie jest mi potrzebne w piątkowy wieczór. Po całym tygodniu pracy i wyczerpujących spotkaniach z Grzegorzem, muszę się napić i rozluźnić. Chociaż mężczyzna nie wykazuje mną większego zainteresowania, cieszę się, że spędzamy razem czas. Trudno, że jedynie w sądzie, ale dzięki niemu dowiedziałam się wielu istotnych rzeczy. Przede wszystkim tego, jak wyglądają rozprawy. W kilku uczestniczyłam.
Sala sądowa przeszła moje najśmielsze oczekiwania, a kilka spraw naprawdę mnie poruszyło. Podobały mi się. To całkowicie zmieniło moje podejście, sprawiło, że coraz bardziej się w to wszystko angażuję.
Prokurator Operalski jest zadowolony z moich spotkań z prawnikiem i już kilka razy od niego słyszałam, że może powinnam zmienić stanowisko. Jeśli bardziej interesuje mnie obrona, to nie powinnam się uczyć oskarżeń. Sama nie jestem co do tego przekonana, zajmować się tym wszystkim bez studiów. W innej sytuacji oczywiście bym się ucieszyła.
Czekam, aż przyjedzie po mnie Ewelina, Wera jest na miejscu. Denerwuję się, ponieważ będzie tam również Krzysztof – spotkam go po raz pierwszy, odkąd odeszłam i zostawiłam za sobą cały klub. Z bólem przyznaję, że z nikim się od tego czasu nie widziałam, nawet z Mają. Czasem tylko rozmawiamy przez telefon. Dlaczego? Boję się, że jeśli kolejny raz postawię nogę w klubie, nie wyjdę z tego. Boję się spotkania wszystkich, ponieważ nie powinnam żyć. Nikomu dotąd nie udało się wyjść z takiego układu cało. Nigdy nie zastanawiałam się nad konsekwencjami czynu Costury, ale z pewnością nie ma on lekko. Wiem, co jego ludzie myślą. W podziemiu dużo o mnie plotkowali. O nas. Nie wszystkie pogłoski były prawdziwe, na większość nie miałam wpływu, ale plotki mają to do siebie, że każdy musi je czymś ubarwić, nadać większego charakteru, dramatyzmu.
Boję się również, że zobaczę Bartka.
Przyjaciółka na szczęście zjawia się punktualnie. Na miejsce docieramy na czas jako jedne z pierwszych gości. W środku dostrzegam Weronikę z Krzyśkiem i ogarnia mnie zdenerwowanie. Właściwie panikuję i pocą mi się dłonie. Wycieram je w białe spodnie z dziurami na kolanach. Ściągam z siebie pudrowy płaszcz i odkładam go na wieszak, czując na sobie palące spojrzenie brązowych oczu. Tak po prostu mam podejść i się przywitać? Nie wyjdzie to zbyt dziwnie? Jeszcze dziwniejsze będzie, jeśli zacznę go unikać, więc z dwojga złego wybieram pierwszą opcję.
Z szaleńczo bijącym sercem podchodzę do pary i z przyjaciółką witam się buziakiem w policzek. Zdziwienie rośnie, gdy Krzysiek uśmiecha się serdecznie i kiwa głową na powitanie. Czuję się trochę zawiedziona, że nic nie zrobił, ponieważ podświadomie oczekiwałam czegoś więcej. Po tym, ile razem przeżyliśmy, chyba zdążyliśmy się zakolegować, a on zachowuje się, jakbym była kimś obcym. Na treningach złapaliśmy pewną nić porozumienia, nawet powiedział, że będzie za mną tęsknił. Teraz wydaje mi się, że kłamał. Zachowuje się grzecznie, ale Krzysztof nie należy do grzecznych osób, o tym nigdy nie zapomnę.
Staram się nie przejmować tą sytuacją, jedynie wsłuchuję się w głośne i ciężkie dźwięki muzyki, które wydobywają się z głośników. Kiwam głową do rytmu i odchodzę. Odnajduję jakiś alkohol, by przestać myśleć. Chciałabym się wyłączyć, więc gdy Ewka do mnie podchodzi, od razu odnajdujemy czystą wódkę, dwa kieliszki i sok do popicia. Siadamy przy stole w kuchni, nie zwracając na nic i nikogo uwagi, rozmawiamy i się śmiejemy. Mam tylko nadzieję, że nie dojdziemy do takiego stanu, by płakać. Często promile włączają nam użalanie się nad sobą. Wyrzucamy wszystko, co leży nam na sercu.
– Polej! – krzyczy dziewczyna do Krzyśka. Dosiadają się do nas z Werą.
Pojawia się coraz więcej osób, coraz więcej kieliszków i coraz więcej pustych butelek. Chłopak podchodzi do mnie i szepcze na ucho:
– Wyjdziemy porozmawiać?
Cała się spinam. Nachodzą mnie różne myśli, w większości złe. Mimo to kiwam głową i pozwalam się zaprowadzić na dwór. Zabieram płaszcz. Na zewnątrz odpalam papierosa, którym częstuje mnie mężczyzna, i siadamy na ławkach. Jest zimno, więc okrywam się ciaśniej. Zaciągam się papierosem, by w jakimś stopniu przyniosło mi to ukojenie. Drżę, ale bardziej z niepewności niż chłodu. Początek marca nie jest dla kraju zbyt łaskawy, a temperatura w nocy wynosi nawet do minus dziesięciu stopni. To jednak nigdy nie przeszkadza w urządzaniu imprez.
– Co u ciebie słychać, Melka?
Czuję się niezręcznie, gdy tak po prostu spotykamy się w poza klubem.
– Leci – odpowiadam i zaciągam się mocniej.
Czego on ode mnie właściwie oczekuje? Nagłych zwierzeń?
Nie potrafię się nie odezwać, więc także zadaję pytanie.
– Jak sprawy?
– Ciężko. – Wzdycha. – Naprawdę ciężko, ale już niedługo. Mam nadzieję.
Milknie. Odpala kolejnego papierosa, więc robię to samo. Siedzimy chwilę w ciszy, ale nie odczuwam niezręczności ani tego, ile czasu minęło.
– Nudno bez ciebie.
Prycham. Z pewnością jest nudno, skoro największe akcje działy się przy mnie, czasem ze mną w roli głównej, czego nie wspominam przyjemnie. Wcale nie wspominam, ale robię to teraz i nie podoba mi się, że poruszamy te tematy. Nie chcę wracać, chcę zapomnieć i nigdy więcej nie być w to wszystko zamieszana.
– Rozmawiałaś z Kubą?
Znów prycham. Kręcę niedowierzająco głową i spoglądam na chłopaka jakby całkowicie oszalał.
– Wiem o wszystkim, Melka. Naprawdę o wszystkim.
Czerwienię się, ponieważ akcentuje ostatnie słowo zbyt dobitnie, zbyt podejrzliwie i zbyt nachalnie.
– I wiem, że Kuba jest ostatnią osobą, z którą masz ochotę się zobaczyć, ale wydaje mi się, że powinniście porozmawiać. Jest źle, potrzebuje tego.
Dlaczego nikogo nie interesuje, czego ja chcę ? Cholera, niczego nie pragnę bardziej niż świętego spokoju!
Może to egoistyczne, ale obecnie liczy się dla mnie tylko to, czego ja potrzebuję, nie ktoś!
Wstaję zezłoszczona. Chłopak od razu reaguje – łapie mnie za ramię, odwraca do siebie przodem i przytula. Odwzajemniam ten gest. Krzysiek przekłada jedną rękę na moje włosy, drugą na plecy, a ja obejmuję go w pasie i mocno ściskam. Wdycham przyjemny zapach perfum i trochę się uspokajam.
– Możesz na mnie liczyć, Melka, jeśli coś się będzie działo. Jeszcze nie jest bezpiecznie.
Kiwam tylko głową i poluźniam uchwyt.
– Ostatnim razem też potrzebowałam pomocy, więc podziękuję.
– Wtedy pracowałaś dla Kuby, nie mogłem działać za jego plecami, dobra? Za dużo dla mnie zrobił. Teraz sytuacja jest inna. – Oddala się ode mnie, uwalniając z uścisku. – Jeśli nie chcesz się męczyć, pozamykaj pewne sprawy i tematy. Wiem, co się dzieje.
– Co niby takiego się dzieje? Ze mną wszystko w porządku.
Nie mam najmniejszego pojęcia, co siedzi mu w głowie.
– Jesteście głupi i uparci, oboje. No, ty może jesteś trochę mądrzejsza, ale tak trochę.
– Krzysiek, cholera jasna, mów, o co ci chodzi!
– O nic. I tak za dużo powiedziałem. Ale pamiętaj, że cokolwiek by się działo, pomogę.
– Chciałabym móc odpowiedzieć ci to samo, naprawdę bym chciała, ale nie potrafię. Przepraszam – szepczę. Ogarniają mnie wyrzuty sumienia. – Ale jeśli będziesz chciał z kimś porozmawiać, to…
– Nie musisz, rozumiem.
Kiwam delikatnie głową i wracam do środka. Serce mi zamiera. Myślałam, że po tym wszystkim już go więcej nie zobaczę, nie chciałam go zobaczyć. Mój były najlepszy przyjaciel. Łączy nas naprawdę wiele, zbyt wiele razy mi pomógł, bym wykreśliła go ze swojego serca. Maks mnie zranił, zdradził. Widzę go po raz pierwszy od pół roku.
Nie miałam pojęcia, że wywoła to na mnie aż takie wrażenie. Do oczu podchodzą mi łzy. Alkohol daje o sobie znać, więc lekko się kołyszę. Chcę wracać. Nie mam ochoty tu przebywać, chociaż znajduję się tu niecałe dwie godziny.
Diego, człowiek, którego naprawdę kochałam i z którym tak bardzo sobie wzajemnie pomagaliśmy, zauważa mnie. Na chwilę nasze spojrzenia się krzyżują. Jego twarz wyraża głęboki smutek. Pojedyncza łza spływa mi po policzku. Boli mnie serce. Tak cholernie boli, że zaciskam mocno szczękę, by się nie rozkleić. Widzę, że chce coś powiedzieć. Zbliża się niepewnie, ale zatrzymuję go ręką. Nie zamierzam słuchać wyjaśnień, że nie jestem wystarczająco dobra, by cokolwiek dla mnie poświęcić. Głupia Melka, głupia! Nikt nigdy nie stawia mnie na pierwszym miejscu, wiem to, ale za każdym razem boli tak samo. Tak cholernie mocno.
Nie jestem w stanie na niego patrzeć. Nic sobie nie robił z naszej przyjaźni ani z tego, jak wiele swego czasu dla mnie znaczył. Pęka mi serce.
Podejmuję decyzję. Wychodzę. Wyciągam telefon. Dzwonię po taksówkę.
~*~
Znów to uczucie, jakby ktoś mnie śledził. Odwracam się, ale nie zauważam nikogo podejrzanego. Przeświadczenie, że ktoś mnie obserwuje, nie znika od miesięcy. Od momentu, gdy Costura puścił mnie wolno. Serce ponownie przyspiesza, galopuje w klatce piersiowej, a głowa ostrzega – powinnam stąd uciekać.
Stoję w samym środku Warszawy, dookoła mnie znajduje się masa ludzi i nie potrafię wyłapać tej jednej osoby, która mnie nęka. Rozglądam się niepewnie i zakładam kaptur na głowę.
Denerwuję się, ponieważ Bartek poprosił o spotkanie, a ja jak zwykle uległam. Chociaż rozum nie chce mieć z nim nic wspólnego, serce nie może się doczekać.
Siadam na drewnianej ławce na przystanku autobusowym i czekam. Czekam, aż mężczyzna się pojawi i powie, po co chciał się ze mną widzieć. Czekam, aż mi wyjaśni, co się dzieje, i