Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tekla już nie jest smutna i naburmuszona. Odnalazła uśmiech wraz z tatą i Panią z Bilbordu. Tym razem Smutek zaatakował jednak kogoś innego, dlatego Tekla rusza z odsieczą! Ponieważ dziewczynka wie, jak to jest, gdy opanowuje kogoś Smutek, postanawia pomóc nowemu – niezwykle smutnemu – chłopcu w klasie. W misji odnalezienia Uśmiechu Dżimiego Górlaczyka oraz rozwiązania zagadki pustego futerału po gitarze elektrycznej pomoże Tekli nowa przyjaciółka – Elka.
Cezary Harasimowicz powraca z kontynuacją „Uśmiechu”. Pełna muzycznych wibracji „Gitara” to niezwykła opowieść o sile przyjaźni, która potrafi przegonić nawet najczarniejsze smutki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 151
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Cześć! Nazywam się Tekla. Lubię swoje imię. Jest spoko. Chociaż czasami wpienia mnie, kiedy się czepiają i złośliwie przekręcają moje imię jak śrubkę albo pokrętło w ścianie. U nas w domu jest takie pokrętło do światła. Kiedy się je przekręci w lewo, to żarówka świeci ciemniej, a kiedy w prawo – to świeci jaśniej. Ale teraz wpadło mi do głowy coś fajnego: rzeczywiście z tym pokrętłem to tak jak z moim imieniem – raz jest dla mnie ciemniejsze, a raz jaśniejsze! No bo jak się wyśmiewają: „Tekla idź do piekła!”, to jest mi ciemniej i smutniej, ale jak wołają: „Tekla ma niezłego dekla!”, to jest mi super, bo to przecież znaczy, że mam głowę na karku i jak mówi mama Pani z Bilbordu, nie dam sobie w kaszę dmuchać. Kto to jest Pani z Bilbordu i jej mama, wytłumaczę później, znaczy wytłumaczę tym, którzy jeszcze nie znają mojej historii. Ale to później... Zaraz, właściwie dlaczego później? Przecież to się jakoś łączy z tym pokrętłem, dzięki któremu raz jest ciemniej, a raz jaśniej. Bo kiedy moja mama wpadła pod samochód i potem umarła... było mi bardzo ciemno.
Kiedy mama, którą bardzo kochałam, odfrunęła gdzieś daleko za horyzont, ogarnął mnie taki okropny smutek, że przestałam się uśmiechać. No kompletnie straciłam uśmiech, mówię wam. Ogarnął mnie lepki żal do całego świata i wszystkich ludzi. Nawet do taty. I już mi się wydawało, że ten smutek ściągnie mnie na samo dno, kiedy nagle poznałam Panią z Bilbordu. Ta pani reklamowała pastę do zębów i uśmiechała się na bilbordzie za pieniądze. Tak się fajnie stało, że ta pani uciekła z bilbordu, bo już miała gdzieś uśmiechanie się za pieniądze sztucznym uśmiechem od pasty do zębów. A potem miałyśmy niesamowite przygody i wszystko się skończyło tak, że ja zaczęłam się znowu uśmiechać, a Pani z Bilbordu zaczęła się uśmiechać nie za pieniądze, tylko tak zupełnie szczerze, znaczy się prawdziwie. Mój tata zakochał się w Pani z Bilbordu i się zaręczyli, i teraz jest spoko, to znaczy przekręciło się to pokrętło i światło świeci całkiem jasno. Czy ja nie za bardzo kręcę z tym pokrętłem? Jeśli chcielibyście dokładnie poznać moje przygody, to sobie przeczytajcie o tym uśmiechu. Wszystko opisałam...
Teraz jest całkiem nowa niesamowita historia, którą muszę wam opowiedzieć. Ale żeby was nie zanudzać tym gadaniem o sobie i o pokrętle w ścianie, od razu się przeniesiemy do mojej klasy. Mam tam różnych kolegów. Jak chcecie, mogę wymienić niektórych. Jest Figurska. Figurska myśli, że jest najładniejsza w naszej klasie, bo ma wszystko w różowych kolorach, nawet plecak i naklejki, i breloczek z Barbie w różowej sukience. Potem jest Romek Tyburczy, Górski, Alka Maruszeczko (najwyższa z klasy, chociaż jest dziewczyną) i Rudy. (Rudy to przezwisko Rudeckiego. Chyba jasne, skąd takie przezwisko, chociaż Rudy jest blondynem). Rudy świetnie gra w nogę, mimo że jest lewonożny jak David Silva i Robin van Persie albo Ángel Di María, no i oczywiście Messi. Niby taki dobry z Rudego piłkarz, ale raz mu tak dokopałam w ataku, że normalnie padł z wrażenia. To było wtedy, kiedy nasze szkolne boisko odwiedził Robert Lewandowski. Ale ja nie o tym... Jak chcecie się dowiedzieć, skąd się Robert Lewandowski znalazł na naszym boisku, to musicie sobie przeczytać moją poprzednią historię. Już, już, wiem, że się niecierpliwicie, bo nie przechodzę do rzeczy, ale ja jestem trochę gadułą. Owszem, czasami lubię sobie pomilczeć, kiedy mi smutno. Też tak macie? Kurczę, Tekla, do rzeczy, bo przestaną cię czytać! No więc to było tak...
Był początek roku szkolnego, wróciliśmy z wakacji. Wszyscy byli w dobrych humorach, a najbardziej Alka Maruszeczko, ta najwyższa w klasie, bo pierwszy raz była nad morzem, na Helu. Ja też byłam zadowolona z wakacji, bo byliśmy z tatą i Panią z Bilbordu na Mazurach i pływaliśmy wypożyczoną żaglówką, i Pani z Bilbordu powiedziała, żebym już przestała mówić „proszę pani”, tylko zwracała się do niej po imieniu – „Anka”. Trochę mi było głupio tak mówić do dorosłej osoby, ale znalazłam wyjście. Zamiast na przykład powiedzieć: „Aniu, otrzep sobie mrówki z pupy”, mówiłam: „Niech Ania sobie otrzepie mrówki z pupy”. W każdym razie na tych Mazurach było całkiem fajnie i ja też wróciłam z wakacji w dobrym humorze. No ale ten spoko nastrój musiał się popsuć, kiedy w naszej klasie pojawił się Piotrek...
– Moi drodzy – powiedziała pani Huzarek, nasza wychowawczyni, robiąc z ust dzióbek (pani Huzarek zawsze robi z ust dzióbek, kiedy chce wyglądać na bardzo poważną osobę) – pragnę wam przedstawić waszego nowego kolegę.
Pani Huzarek otworzyła drzwi i wprowadziła do klasy niedużego, bardzo chudego chłopaka w spranej bluzie z kapturem i z szarym plecakiem.
– To jest Piotruś Góralczyk. – Pani Huzarek położyła dłoń na ramieniu chłopaka i wyglądało to tak, jakby sobie wymyśliła, że jej dłoń jest aniołem, który przysiada na ramieniu Góralczyka. – Proszę, żebyście się nim zaopiekowali, jak należy, moi drodzy.
Popatrzyłam na Góralczyka i od razu coś mi się nie spodobało. Nie, nie to, że go nie polubiłam, nic z tych rzeczy. Po prostu Góralczyk miał w oczach... Jak by to wam wytłumaczyć? Góralczyk miał szarą skórę na twarzy i podkówki pod tymi swoimi smutnymi oczami. Usiadł w ostatniej ławce i to mi się, kurczę, jeszcze bardziej nie spodobało. To tak, jakbyśmy zepchnęli Góralczyka na sam koniec klasy. Aha, muszę wam powiedzieć, że my siedzimy w klasie przy stolikach nie parami, tylko pojedynczo. Tak wymyślili gdzieś tam, pewnie żebyśmy nie ściągali na klasówkach i testach i żebyśmy nie gadali. Mimo to Rudy nachylił się do Tyburczego i zaczął coś komentować, ale pani Huzarek zaraz go uciszyła:
– Rudecki, spokój!
Pani Huzarek zwracała się do nas niby tak milusińsko „moi drodzy”, ale czasami potrafiła ryknąć jak tornado. Usta nauczycielki znów ułożyły się w groźny dzióbek i pewnie pani Huzarek wyobraziła sobie, że to dziób jastrzębia. No bo ja zawsze mam wrażenie, że nasza wychowawczyni coś sobie wyobraża – raz, że jej dłoń jest aniołem, a kiedy indziej myśli, że jej usta są dziobem jastrzębia. Każdy z nas coś sobie wyobraża, co niekoniecznie jest prawdą. Na przykład Rudecki pewnie sobie wyobraża, że jest transformerem albo Hulkiem.
– Nowy, coś ty taki nie tego? – spytał Rudy Góralczyka na przerwie, wcinając marsa.
Góralczyk wzruszył ramionami i spytał spokojnie:
– Co nie tego?
– Jakiś taki jesteś... – Rudy szukał słowa w głowie. W końcu znalazł: – Taki szary jakiś.
Góralczyk znów wzruszył ramionami.
– Ty tak nie wzruszaj ramionami, nowy.
– Bo co?
– Bo to – odparował głupkowato Rudecki.
Góralczyk chciał się odwrócić do niego plecami, ale Rudy go przytrzymał i zrobił strasznie srogą minę. Jak Boga kocham, Rudy myślał pewnie, że jest Hulkiem, ale ta groźna mina mu się kompletnie nie udała. Ta mina była śmieszna jak rozdeptany kapeć albo coś w tym stylu. No i skutek był taki, że na usta Góralczyka przyfrunął cieniutki uśmieszek.
– Co się, nowy, śmiejesz? – Rudecki zrobił jeszcze bardziej groźną minę i to już była prawdziwa katastrofa.
To tak jak na nieudanym filmie grozy jest scena, która ma przestraszyć. Na przykład, że zombie wychodzą z grobu, ale reżyserowi się nie udało tego dobrze sfilmować i ludzie się śmieją na cały głos. Beka, prawda? I taka była reakcja Góralczyka – parsknął śmiechem. A ten śmiech był jakiś... no nie wiem... gorzki. I to jeszcze bardziej wkurzyło Rudego, który chwycił Góralczyka za kaptur bluzy.
Wtedy już musiałam wkroczyć do akcji.
– Weź go nie szarp, Rudy.
– Ty się, Tekla, nie wcinaj, dobra?
Aż mi coś zabulgotało w żołądku ze złości. Zagryzłam zęby, ale tylko na kilka sekund. Wycedziłam:
– Albo... go... puścisz... albo... zrobię... coś... strasznego.
Prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, co strasznego mogę zrobić Rudeckiemu, tak mi się jakoś powiedziało. Ale widocznie mój wzrok był ostry jak nóż myśliwski, bo Rudy puścił kaptur Góralczyka. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze Rudy naderwał kaptur nowego, a po drugie Góralczyk popatrzył na mnie zimnymi oczami i powiedział:
– Nie potrzebuję obrońców.
Jakby mi ktoś korek wcisnął do gardła, tak mnie zatkało. Ja tu się stawiam Hulkowi, transformerowi, a tamten mi nawet zdechłego „dziękuję” nie powie! Góralczyk poprawił bluzę z wyblakłym reniferem i oddalił się w stronę klasy. Przerwa się kończyła. Rudy zrobił kulkę z opakowania batona i kopnął ją w stronę kosza na śmieci. Zgadniecie, czy trafił? Zgadliście. Niestety trafił.
– Tekla. Ostatni raz się wcięłaś. Jasne?
– Ciemne – odparowałam.
Rudy chrząknął i znów zrobił nieudaną minę Hulka, mówiąc:
– Nie odpuszczę mu.
Ja też postanowiłam nie odpuścić nowemu.
Po lekcjach wyszłam z budy i liczyłam kroki do przejścia przez ulicę. Każdy krok to był wielki znak zapytania, a każdy znak zapytania dotyczył nowego, czyli Piotrka Góralczyka. Mogę wam wymienić kilka tych kroków, czyli tych tłustych znaków zapytania:
Dlaczego jest smutny?
Dlaczego jest taki przygarbiony, jakby jego plecak ważył tonę?
Czy on nie nosi w tym plecaku oprócz podręczników i zeszytów jeszcze czegoś? (Mamy okropnie dużo książek i zeszytów do noszenia, bardzo mnie plecy od tego bolą).
Dlaczego on wszystko ma szare: twarz, bluzę, i dlaczego chodzi w bluzie z reniferem, przecież bluzy z reniferem wkłada się raczej na Boże Narodzenie, a jest dopiero wrzesień?
To tylko kilka pytań, które sobie zadawałam, zbliżając się do przejścia dla pieszych. Musiałam przerwać zadawanie sobie pytań, ponieważ podeszłam do jezdni. Wiecie, moja mama zginęła na przejściu dla pieszych. Musicie zawsze piekielnie uważać, kiedy przechodzicie przez jezdnię. Po drugiej stronie ulicy stał mój tata i czekał na mnie, śledząc, czy wszystko jest okej. Kiedyś tata przechodził na moją stronę, by wziąć mnie za rękę i przeprowadzić przez przejście, ale poprosiłam, żeby przestał, bo nie chcę robić z siebie cieniary. Ale tak naprawdę chodziło o to, że musiałam przełamać w sobie strach, który mnie opanował po wypadku mojej mamy.
Cmoknęliśmy się na przywitanie. Lubię całować mojego tatę w policzek, bo skóra na jego policzku jest przyjemnie szorstka i pachnie słodko-gorzką wodą toaletową. Kiedy jest mi trochę smutno, to zawsze przypominam sobie ten zapach i te szorstkie włoski na policzku taty. Tata uśmiechnął się do mnie. Uśmiecha się bardzo fajnie, od kiedy się poznał z Panią z Bilbordu, to znaczy z Anką. Kiedyś w ogóle się nie uśmiechał, znaczy po śmierci mamy.
– Co tam w szkole? – spytał.
Rany! Jak ja nie lubię pytania „Co tam w szkole?”. Dorośli zawsze zadają takie głupie pytania, jakby nie wiedzieli, że można zadawać inne. Na przykład: „Czy jesteś dziś szczęśliwa?”. Albo: „Na jaki serial masz ochotę dziś wieczorem?”. Albo: „Wolisz margaritę czy marinarę?”. Albo: „Jak myślisz, czy Harry Potter naprawdę latał na miotle?”. A takie teksty od różnych cioć i wujków: „Ale ty wyrosłaś!”. Albo: „Pamiętam cię, jak leżałaś w wózeczku!”. Nie wkurzają was? Kurczę, dorośli zawsze są zdziwieni, że czas płynie jak rzeka. Niby są dorośli, niby czytają książki i oglądają National Geographic, Discovery i inne takie, nieustannie googlają, a zadają idiotyczne pytania i wykrzykują stwierdzenia, jakby chodzili do zerówki. Mój tata nie chodzi do zerówki, ale zdarza mu się zadawać to swoje pytanko.
– No, Tekla, co tam w szkole? – powtórzył jak zacięte nagranie na YouTubie.
– Nic ciekawego – odparowałam, bo nie miałam ochoty odpowiadać.