Gladiator. Those About to Die - Daniel P. Mannix - ebook

Gladiator. Those About to Die ebook

Daniel P. Mannix

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pierwsze polskie wydanie jednej z najsłynniejszych książek o rzymskich wojownikach, która zainspirowała twórców filmu Gladiator i serialu Those About to Die.

Mieszkańcy Rzymu – patrycjusze i zwykli ludzie – gromadzili się w murach Koloseum, aby oglądać gladiatorów miażdżonych kopytami koni i kołami rydwanów, rozszarpywanych przez na wpół zagłodzone dzikie bestie i szlachtowanych przez solidnie uzbrojonych i opancerzonych zawodowców.

Przez pięć wieków istnienia rzymskie igrzyska zyskały krwawą sławę, kiedy ku uciesze obywateli dokonywano masakry tysięcy ludzi i zwierząt. Wraz z postępującym rozkładem cesarstwa wyłącznie kaźń i męczarnie zaspakajały dekadenckich Rzymian. Cesarz Trajan dał temu wyraz, organizując igrzyska trwające sto dwadzieścia dwa dni. Zginęło wówczas jedenaście tysięcy ludzi i dziesięć tysięcy zwierząt. Lud Rzymu był zachwycony i żądał więcej.

Książka Daniela P. Mannixa zainspirowała Rolanda Emmericha (reżyser filmu Dzień Niepodległości) i Roberta Rodata (scenarzysta filmu Szeregowiec Ryan) do stworzenia epickiego serialu pod tym samym tytułem z Anthonym Hopkinsem w roli cesarza Wespazjana.

Jeśli potrafisz sobie wyobrazić wybitnego reportera sportowego nagle przeniesionego w czasie, aby opisać starożytne rzymskie igrzyska, nabierzesz pewnego pojęcia o klimacie i pikanterii Gladiatora… W tej popularnej pod względem formy opowieści udało się zawrzeć zdumiewającą liczbę faktów o pięciu wiekach igrzysk.

„Los Angeles Times”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 238

Oceny
4,3 (6 ocen)
3
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

Copyright © 1958, 2001 by Daniel P. Mannix

Originally published as Those About to Die

 

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

Redakcja

Aleksandra Zok-Smoła

 

Korekta

Danuta Urbańska

Izabela Durasiewicz

 

Skład i łamanie

Dariusz Nowacki

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

 

Wydanie elektroniczne 2024

 

eISBN 978-83-68135-64-0

 

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

OD AUTORA

 

 

 

 

Podczas pracy nad niniejszą książką sięgnąłem do tak ogromnej liczby źródeł, że nie sposób byłoby wymienić je wszystkie. Często wykorzystywałem zaledwie jedną informację z danej pozycji. Najważniejsze prace traktujące o igrzyskach umieściłem jednak w bibliografii. Niektóre opisy, szczególnie te pochodzące z czasów Karpofora, stanowią cenne źródła. Do opisu wykorzystywanych przez Karpofora metod szkolenia zwierząt sięgnąłem po prace Apulejusza, ale też przyjrzałem się technikom stosowanym przez pewnego Meksykanina, którego poznałem w Tia Juana, a który dokumentował swe osiągnięcia na 16-milimetrowej taśmie.

Opisy walk z lwami i tygrysami (venationes) stanowią zbiór źródeł z epoki, relacji J.A. Huntera o masajskich wojownikach polujących z włóczniami na lwy, a także uwag Mela Koontza i Marbel Stark, zawodowych poskramiaczy lwów. Zmagania z krokodylami opisał Strabon, ale informacje te wzbogaciłem opowieściami Indian z plemienia Seminoli, którzy uczestniczą w zapasach z aligatorami na Florydzie. Opisy starć między gladiatorami zaczerpnąłem z dokumentów z epoki lub z rzymskich graffiti (rysunków naściennych) z Pompejów. Informacje o walkach byków również pochodzą z graffiti, źródeł pisanych z epoki, murali z Knossos, a także moich naocznych obserwacji różnych incydentów podczas walk byków w Hiszpanii, jak i uwag poczynionych przez Pete’a Pattersona, klauna na rodeo.

Obraz walk między essedarii (gladiatorami walczącymi z rydwanu) a greckimi hoplitami stanowi połączenie przedstawionych przez Tacyta opisów rydwanów bojowych z wysp brytyjskich, analizy falangi greckiej zawartej w pracy Philip and Alexander of Macedon autorstwa Davida Hogharta, ustępów z Roping Davida Masona, a także taktyki brytyjskich czworoboków z początków XIX wieku. Opisy walk słoni również oparłem na źródłach z epoki, ale i wspomnieniach kapitana Fitza-Bernarda, który na własne oczy ujrzał słonie bojowe w Indiach.

Fragmenty dotyczące tawerny Chila zaczerpnąłem z pracy Pompeii Amadea Maiuri, a także z własnych notatek. Rozmowy między ludźmi pochodzą w większości z Satyriconu Gajusza Petroniusza. I choć mój opis śmierci Karpofora stanowi czystą fikcję, to na arenie pojawiały się niedźwiedzie polarne, prawdopodobnie na początku panowania Nerona. W ciosach narwali, które odnajdywali, Rzymianie widzieli rogi jednorożców. Narwale zaś to ssaki, jak wieloryby i delfiny, i są w stanie wykształcić długie kły.

 

 

 

I

 

 

 

 

Rzymem włada cesarz Neron, a od dwóch tygodni rozwścieczone tłumy wszczynają zamieszki na ulicach stolicy. Ekonomia tego potężnego imperium rozpada się niczym osnowa tkaniny. Utrzymanie gigantycznych sił zbrojnych Rzymu, w tym nowoczesnych katapult, balist i zwinnych galer, było wielkim obciążeniem dla społeczeństwa, a dochodziły do tego jeszcze kontrybucje, do płacenia których Rzym zmuszał podbite ludy. Osłabiony rząd nie dysponował ani środkami, ani siłą, aby położyć kres zamieszkom. W samym środku tego kryzysu jeden z dowódców floty handlowej pognał rydwanem do trybuna ludowego.

– Statki kupieckie stoją w portach Egiptu w oczekiwaniu na załadunek – obwieścił. – Możemy je załadować zbożem dla głodujących lub specjalnym piaskiem wykorzystywanym do obsypania torów dla wyścigów rydwanów. Jaka będzie decyzja?

– Czyżeś oszalał? – ryknął trybun. – Sytuacja całkowicie wymknęła się nam spod kontroli. Cesarz oszalał, armia jest bliska buntu, a lud kona z głodu. Na bogów, pędź zaraz po piasek! Musimy natychmiast odjąć im trosk!

Wkrótce heroldowie wydali publicznie specjalne ogłoszenie o wyścigach rydwanów, które miały odbyć się w Circus Maximus. Do walki na śmierć i życie miało stanąć trzysta par gladiatorów, a tysiąc dwustu skazanych przeznaczono na pożarcie lwom. Zaplanowano starcia między słoniami i nosorożcami, wołami i tygrysami oraz leopardami i dzikami. Szczególną atrakcję miało stanowić wystawienie dwudziestu pięknych i młodych dziewcząt na pastwę osłów. Wstęp na tylne rzędy – bezpłatny. Za możliwość zajęcia miejsc w pierwszych trzydziestu sześciu rzędach przewidziano niewielką opłatę.

Inne problemy przestały istnieć. Gigantyczny stadion, zdolny pomieść 385000 widzów, zapełniony był po brzegi. Igrzyska trwały dwa tygodnie, w trakcie których tłumy wiwatowały, obstawiały zakłady i upijały się. Władze znów kupiły sobie chwilę wytchnienia, aby znaleźć wyjście z trudnej sytuacji.

Igrzyska – gdyż taką dostojną nazwę nosił ten nieprawdopodobny spektakl – to w zasadzie instytucja państwowa. Od ich organizacji zależał byt milionów ludzi: poskramiaczy zwierząt, lanistów, czyli trenerów gladiatorów, hodowców koni, handlarzy, kontraktorów, wytwórców uzbrojenia, służących na stadionach, organizatorów oraz przedsiębiorców. Gdyby igrzyska zostały zakazane, zajęcie straciłaby tak ogromna rzesza ludzi, że gospodarka imperium mogłaby się załamać. Poza tym igrzyska były niczym narkotyk, który podsycał ekscytację mas Rzymu, co zapewniało rządzącym swobodę działań. Tancerz imieniem Pylades miał pogardliwie obwieścić Oktawianowi Augustowi: „Pozycja cesarza zależy od tego, czy utrzymamy zadowolenie tłumów”. Poeta Juwenalis zauważył z przekąsem: „Ludzie, którzy niegdyś zawojowali świat, pragną aktualnie jedynie dwóch rzeczy – chleba i igrzysk”.

W pewnym sensie mieszkańcy imperium byli jego zakładnikami. Rzym spęczniał ponad swoje możliwości. Wieczne Miasto tak celowo, jak i przez zrządzenie losu, zapanowało nad znanym sobie światem. Koszty utrzymania Pax Romana, okresu pokoju nad większością tego świata okazały się zbyt wysokie, nawet dla tak zamożnego imperium. Rzym nie zamierzał jednak opuścić swoich sojuszników lub wycofać legionów trzymających w ryzach barbarzyńskie plemiona wzdłuż granicy rozciągającej się od Renu w dzisiejszych Niemczech do Zatoki Perskiej. Za każdym razem gdy padał jakiś posterunek graniczny, dzikie hordy wlewały się na nowe obszary i zbliżały do kluczowych ośrodków rzymskiego handlu.

Nad władzami Rzymu tym samym nieustannie wisiała groźba bankructwa, a nikt z decydentów nie potrafił znaleźć wyjścia z tej sytuacji. Koszty utrzymania potężnej machiny wojennej były tylko jednym z utrapień Rzymu. Aby rozruszać gospodarkę w podległych prowincjach, Rzym stosował zasadę nieograniczonego handlu, wytwórca z Rzymu nie był jednak w stanie konkurować z tanią siłą roboczą z odległych regionów oraz przy narzuconych wysokich cłach. Po wprowadzeniu ceł, podległe ludy nie były w stanie sprzedać swych dóbr jedynej nacji, która dysponowała pieniędzmi. Aby wyrwać się z tego impasu, rządzący musieli wesprzeć rzymskich pracowników, aby wyrównać różnice między „płacami realnymi” (faktyczną wartością tego, co produkowali) a płacami umożliwiającymi im utrzymanie wysokiego standardu życia. W efekcie tysiące pracowników utrzymywały się dzięki tym dotacjom i poświęciły dawną jakość życia na rzecz spokoju.

Bogate warstwy społeczne Rzymu, mieszkające w pałacach i żywiące się takimi przysmakami, jak języki drozdów w miodzie oraz wymiona maciory podawane ze smażonymi myszkami, zawdzięczały swe majątki potężnym warsztatom, gdzie niewolnicy produkowali ogromne ilości dóbr w sposób, który dziś nazwalibyśmy taśmowym. Pozbawieni ziemi rolnicy oraz bezrobotni robotnicy raz za razem wznosili okrzyki: „Niech bogacze płacą!”. Rządzący z każdym rokiem podnosili podatki najbogatszym, jednak w końcu doszli do granicy, której nie ważyli się przekroczyć. Jak by nie patrzeć, to podatki płynące od tych bogaczy utrzymywały cały system i nikt z decydentów nie zamierzał ich rujnować. Podejmowano próby zniesienia pracy niewolniczej w warsztatach, ale żądania skrócenia czasu pracy i podniesienia płac stawiane przez wolnych pracowników sprawiły, że aby wypracować jakiekolwiek zyski trzeba było sięgać po niewolników. Poza tym wielcy właściciele warsztatów dysponowali wpływami politycznymi i torpedowali każdą próbę rozbijania ich majątków, przekupując senatorów, opłacając własnych ludzi w senacie, a także utrzymując dobre stosunki z bezwzględnymi przywódcami robotników. Rzymski właściciel warsztatu dobrze rozumiał, że bardziej opłaca mu się wydawać tysiące sestercji na takie działania niż utracić niewolników. Z kolei wolny rzymski pracownik wolał dostać swoją dolę i igrzyska niż zaharowywać się na śmierć.

Dla mas Rzymu – uwięzionych w ekonomicznej pułapce, której nie rozumiały i z której nie były się w stanie wydostać – arena była jedynym sposobem na ukojenie trosk. Ogromne amfiteatry pełniły dla szarego mieszkańca rolę świątyń, domów oraz miejsc spotkań i dyskusji. Jako że igrzyska były przede wszystkim nabożną ceremonią wystawianą ku czci bogów, zaspokajały jego potrzeby religijne. Przez kilka godzin ten zwykły człowiek mógł zasiąść w murach konstrukcji bardziej okazałej niż Złoty Dom Nerona, a nie tłoczyć się w nędznym mieszkaniu wynajmowanym w kamienicy. To w amfiteatrze mógł spotkać się z innymi wolnymi ludźmi, poczuć przynależność do grupy i wraz z członkami swojej frakcji kibicować ulubionemu zaprzęgowi, a także wpływać poprzez swoje widzimisię na samego cesarza, gdyż – jak mawiali Rzymianie – „na arenie władza należy do ludu”. Rzymianie wysoko cenili sobie odwagę i każdy z nich wyobrażał sobie siebie jako twardego i nieugiętego wojownika. W Rzymie „malutki człowiek” mógł identyfikować się ze zwycięskim gladiatorem tak samo, jak współczesny kibic sportów walki z uwielbieniem spoglądający na zdobywcę tytułów.

Na tym jednak nie koniec atrakcji. Lubowano się w zakładach i w ciągu kilku minut w całym amfiteatrze ludzie zdobywali i tracili fortuny, zwykły człowiek tylko bowiem w taki sposób był w stanie zdobyć upragniony majątek. Nieważne też, w jak podłym położeniu znajdował się Rzymianin, czerpał satysfakcję z faktu, że i tak wiedzie mu się lepiej niż tym nieszczęśnikom na arenie. I choć mało kogo kusiły niski żołd i żelazna dyscyplina rzymskiej armii, to każdy widział w sobie żołnierza, kiedy wykrzykiwał zarówno rady, jak i obelgi do ścierających się w dole gladiatorów. Nic tak nie cieszyło rzymskiej gawiedzi jak widok jakiegoś dostojnika z odległej prowincji, którego zemdliło podczas igrzysk i czym prędzej musiał ulotnić się z amfiteatru. Zebrani rzucali wówczas z wielkim zadowoleniem: „Ci zniewieściali Grecy nie są w stanie znieść widoku krwi jak my, Rzymianie!”, po czym z nową werwą zasiadali do kolejnego pokazu.

Igrzyska, których koszty ostatecznie zaczęły pochłaniać jedną trzecią całkowitych dochodów imperium i angażowały każdego miesiąca tysiące ludzi oraz zwierząt, w swej pierwotnej formie były świętem równie okrutnym co zwykły jarmark. Podczas pierwszych igrzysk w 283 r. p.n.e. zorganizowano pokazy woltyżerki, akrobatów, spacerów po linie, poskramiania zwierząt, a także wyścigi rydwanów i zawody lekkoatletyczne. Odbyły się również walki bokserskie, w których zawodnicy mieli pięści owinięte miękkimi pasami ze skóry, pełniącymi funkcję dzisiejszych rękawic. Wojskowi przeprowadzili pokazową bitwę, a doborowe oddziały kawalerii, złożone z młodych mężczyzn z zamożnych rodzin, przywdziewających pozłacane i posrebrzane zbroje, zaprezentowały musztrę. Widzowie mogli również obejrzeć wyścigi konne, podczas których jeźdźcy przeskakiwali z jednego wierzchowca na drugiego w pełnym galopie. Co jakiś czas wystawiano także widowisko, jak na przykład oblężenie Troi – wzniesiono wówczas drewnianą atrapę miasta, którą następnie atakowali żołnierze w greckim rynsztunku. Na sam koniec podpalili całą konstrukcję przy akompaniamencie trąb oraz wiwatach ze strony publiczności. Opłatę za wstęp ustalali organizatorzy danego widowiska.

Z biegiem czasu tego typu pokazy stały się w oczach Rzymian zbyt ugrzecznione. Jedyną dyscypliną, która przetrwała do późniejszych czasów, były wyścigi rydwanów. Niczym dzisiejsze wyścigi konne stanowiły one sport, który łączył się z uprawianiem hazardu. Mimo to zmagania rydwanów i tak zatraciły swój pierwotny charakter. Nie były już po prostu zwykłymi wyścigami, a przekształciły się w krwawą i ekscytującą dyscyplinę przyciągającą uwagę tłumów.

Circus Maximus, najstarszy cyrk w Rzymie, został wzniesiony właśnie z myślą o wyścigach rydwanów. W swych początkach igrzyska rozgrywano na dowolnej otwartej przestrzeni, na którą zgodziło się miasto, a rydwany po prostu krążyły po torze wyznaczonym na ziemi. Warto natomiast zarysować, jak wyglądały zmagania w Circus Maximus około 50 r. n.e., aby dać przedsmak tego, jak dyscyplina ta wyglądała u szczytu swej chwały.

 

 

AA – bramki startowe

B – porta pompae – główna (paradna) brama pochodów

CC – rzędy siedzeń

DD – wieże obwarowań

E – bramki startowe

FF – metae – stożkowate słupki nawrotów

GG – spina – długi, niski mur rozdzielający tory, wzniesiony po lekkim skosie

H – tribal judcum – miejsca sędziów

 

Wzniesiony około 530 r. p.n.e. Circus Maximus miał wymiary 544 na 129 metrów – czyli ponad dwa razy więcej niż Yankee Stadium w Nowym Jorku. Kształtem przypominał wydłużoną literę „U”. Na otwartym końcu „U” rozmieszczono boksy dla rydwanów wyposażone w bramki, które można było otworzyć w tym samym momencie, tak samo jak podczas współczesnych wyścigów konnych. Przez środek cyrku biegła długa barykada, tzw. spina, którą rydwany musiały okrążyć siedem razy, pokonując tym samym ponad sześć kilometrów.

Spina stanowiła punkt centralny całego cyrku. Na jej podmurowaniu wzniesiono wsparte na kolumnach posągi, fontanny tryskające perfumowaną wodą, ołtarzyki poświęcone bogom, a nawet niewielką świątynię ku czci Wenus, patronki zawodników ścigających się rydwanami. Powożący przed rozpoczęciem wyścigu rozpalali kadzidło na cześć tej bogini. W połowie spiny wyrastał przywieziony z Egiptu obelisk, na którym zatknięto złotą kulę. Kula błyszczała w promieniach słońca i rzucała się w oczy wszystkim obecnym w cyrku. Aktualnie obelisk, już bez kuli, znajduje się na placu Świętego Piotra, naprzeciwko Bazyliki.

Po każdej stronie spiny rozmieszczono po dwie kolumny, połączone marmurową poprzeczką. Na jednej z nich umieszczono siedem jaj wykonanych z marmuru. Po drugiej stronie rozciągał się rząd siedmiu marmurowych delfinów. Jaja były symbolem Kastora i Polluksa, niebiańskich bliźniaków i świętych patronów Rzymu, zaś delfiny poświęcono Neptunowi, patronowi koni. Za każdym razem, kiedy rydwany wykonały pełne okrążenie, usuwano po jednej figurce jaja i delfina, aby publiczność wiedziała, ile zostało do końca wyścigu. Spinę zamykały na obu końcach trzy słupy wysokie na sześć metrów i ozdobione płaskorzeźbami. Słupy te (zwane metae) służyły za bandy mające chronić okazałą spinę przed uszkodzeniem przez rydwany wchodzące w zakręty. Pliniusz pisał, że metae przypominały drzewa cyprysowe.

Biznes związany z wyścigami znajdował się w rękach wielkich przedsiębiorców i był uważany za jeden z najbardziej dochodowych w całym imperium, a udziały w nim miały tysiące ludzi. Interes był na tyle lukratywny, że ojcowie przekazywali go swoim synom niczym bezcenną własność. Przedsiębiorcy prowadzili ogromne biura w najbardziej ruchliwych dzielnicach miast, w tym także w Rzymie. Oprócz biur utrzymywano także wielkie budynki w pobliżu cyrków (te zaś można było znaleźć dosłownie w każdym mieście cesarstwa), które służyły za baraki oraz stajnie. Wznoszono je najczęściej wokół toru, gdzie drużyny mogły trenować. Przedsiębiorcy utrzymywali także liczne stadniny, a nawet opłacali statki z wbudowanymi boksami do transportu koni z jednego cyrku do drugiego. Pewne pojęcie o rozmiarach stadnin daje nam uwaga, jaką w 550 r. n.e., gdy z wolna zakazywano wyścigów, poczynił jeden z urzędników, którego wysłano do nadzoru rozbiórki budynków. Po przybyciu do jednej ze stadnin zauważył, że „była już tak okrojona, że właściciel trzymał w niej zaledwie czterysta koni, więc uznałem, że szkoda na to zachodu”.

Trudno oszacować liczebność personelu zatrudnianego przez te przedsiębiorstwa, w tym hodowców, stajennych, woźniców, ujeżdżaczy i wielu innych, ale warto przyjrzeć się wykazowi ludzi zaangażowanych podczas samych wyścigów. Oprócz woźniców byli to także lekarze (medici), pomocnicy woźniców (aurigatores), ludzie odpowiedzialni za wysypywanie piasku przed wyścigiem (procuratores dromi), naoliwianie kół rydwanów (conditores), przejęcie koni po zakończeniu zmagań (moratores), czyszczenie rydwanów (sparsores), ściąganie figurek jaj i delfinów (erectores) oraz stajenni (armentarii). W stajniach pracowali także chłopcy do pomocy, trenerzy, weterynarze, rymarze, krawcy, strażnicy stajni, garderobiani i ludzie dostarczający wodę. Zatrudniano nawet specjalną grupę osób, których jedynym obowiązkiem było mówienie do koni oraz ich uspokajanie podczas wyprowadzania ich ze stajni.

Woźnice rekrutowali się głównie spośród niewolników, choć i obywatele rzymscy niekiedy próbowali także swoich sił w nadziei na zdobycie sławy i pieniędzy. Nieważne jednak, czy był niewolnikiem, czy wolnym człowiekiem – zwycięski woźnica stawał się bohaterem Rzymu i inkasował niemałe sumy. Część niewolników kończyła karierę jako milionerzy i kupowała sobie wolność lub otrzymywała ją w ramach wdzięczności od swych panów, którzy także zarabiali na ich sukcesach. Cesarz Kaligula wręczył Eutychowi, sławnemu woźnicy, podarek w wysokości dwóch milionów sestercji (czyli w przeliczeniu jakieś 85000 dolarów). Krescens, czarny niewolnik, który rozpoczął karierę w wieku trzynastu lat, zanim zginął, mając lat dwadzieścia dwa, zgromadził majątek o wartości dzisiejszych 75000 dolarów. Rzutem na taśmę wygrał trzydzieści osiem wyścigów, wysuwając się na prowadzenie w trakcie ostatniego okrążenia, co stanowiło godne podziwu osiągnięcie. Pewien zawodnik wygrał piętnaście mieszków złota w ciągu godziny. I choć typowa suma, jaką wypłacano zwycięskiemu woźnicy, stanowiła równowartość 2500 dolarów, i tak otrzymywał on znacznie więcej w dodatkach od zespołu, prezentach od fanów, łapówkach od hazardzistów poszukujących wskazówek, a także wytwórców, którzy chcieli umieścić jego podobiznę na wazach, naczyniach oraz innych pamiątkach.

Najsłynniejszym woźnicą w dziejach był niewątpliwie drobny, choć atletycznie zbudowany zawodnik imieniem Diokles. Jako pierwszy zwyciężył w tysiącu wyścigów. Diokles był człowiekiem rozkochanym w koniach i wyszukanych strojach. Przechadzał się po ulicach Rzymu w jedwabnych oraz płóciennych tunikach pokrytych haftem. Miał także własne zespoły – co było wówczas równie niespotykane jak dziś widok dżokeja będącego właścicielem stadniny z końmi wyścigowymi. Jak pisał z przekąsem Juwenalis: „Porządni ludzie obruszają się na widok tego wyzwoleńca, którego dochody po stokroć przewyższają dochody senatora”. Mimo to Diokles był bożyszczem tłumów. Jako młody niewolnik pracował w stajni pewnego hiszpańskiego arystokraty, następnie został wysłany do Rzymu z transportem koni, gdzie kupił go patrycjusz zafascynowany jego nieprzeciętnymi zdolnościami okiełznywania co bardziej krewkich koni rasowych. Po raz pierwszy wystartował w wyścigu, mając dwadzieścia cztery lata. Jako że był nowicjuszem, został zmuszony, niezgodnie z regułami, do zajęcia zewnętrznego toru. Pozycje przydzielano w teorii drogą losowania, ale całej procedurze towarzyszyły liczne matactwa. Aby zbliżyć się do spiny, rydwan z zewnętrznego toru musiał przeciąć trasę przed innymi, co w praktyce oznaczało pewną śmierć. Diokles nie stosował jednak tej taktyki. Trzymał się w ogonie aż do ostatniego okrążenia, kiedy to dając popis zdolności woźniczych, ominął trzy pozostałe rydwany i jako pierwszy przekroczył metę.

Właściciel zwycięskiej stadniny zwykle dzielił się wygraną z woźnicą, dzięki czemu Diokles szybko zarobił na własną wolność. Kolejne wygrane przeznaczał na zakup koni, które sam szkolił, a następnie zdobył własny rydwan. Do własnych zaprzęgów wykorzystywał ogiery i rocznie zarabiał równowartość 40000 dolarów tylko na samych opłatach za korzystanie ze stadniny. Pośród licznych przywilejów, którymi się cieszył, Diokles, tak jak inni sławni woźnice, mógł w wybrane dni stroić sobie żarty z kogo tylko chciał, nawet z członków arystokracji.

Kolejnym lukratywnym źródłem dochodu Dioklesa był udział w pokazowych wyścigach, w których obstawiano wielkie sumy. Pewnego razu wystąpił w dwóch wyścigach jednego dnia. Za pierwszym razem – w rydwanie zaprzężonym w sześć koni (wchodzenie w zakręty przy spinie z sześcioma wierzchowcami było imponującym wyczynem), za co zainkasował 40000 sestercji. Następnie przystąpił do wyścigu, w którym zasiadł w rydwanie ciągniętym przez siedem koni, przypiętych jedynie postronkami, i wygrał 50000 sestercji. Jego największym wyczynem było prawdopodobnie wygranie wyścigu bez użycia bata, za co zarobił 30000 sestercji. Bat służył nie tyle do poganiania zaprzęgu, co do kierowania nim przy braniu zakrętów. Przy zwrocie wokół słupów na końcu spiny woźnica mógł dać koniowi po wewnętrznej stronie sygnał do skrętu, kładąc bat na barku zwierzęcia, a jeśli pozostałe konie chciały za szybko wykonać zwrot, woźnica mógł je powstrzymać delikatnym smagnięciem. Prowadzący rydwan obwiązywał lejce wokół pasa, aby lepiej balansować na zakrętach, jednak utrudniało to kontrolę nad poszczególnymi wierzchowcami.

Konie miały ogromną wartość i były znacznie cenniejsze niż niewolnicy. Szkolenie rozpoczynało się, gdy zwierzę osiągało trzeci rok życia, i było tak złożone, że mogło stanąć do wyścigu dopiero po ukończeniu pięciu lat. Niektóre zaprzęgi były tak bystre, że samodzielnie kierowały się po torze. Pewnego razu woźnica wypadł z rydwanu po tym, jak jego konie gwałtownie „dały susa” z boksu, a mimo to zaprzęg samodzielnie się ścigał i zwyciężył. Koniom przypadły także nagrody. Rzeźbiarze wykonali pomniki na cześć sławnych wierzchowców, z czego część przetrwała do dziś. Widnieją na nich następujące inskrypcje: „Tuscus, powożony przez Fortunatusa z drużyny niebieskich, 386 zwycięstw” lub „Victor, powożony przez Gultę z drużyny zielonych, 429 zwycięstw”. Cesarz Lucjusz Werus był właścicielem konia o imieniu Volucris, którego po wyścigu obsypano buszlem złotych monet, zaś cesarz Hadrian nakazał wznieść mauzoleum, którego fragmenty przetrwały do naszych czasów, dla swojego konia Borysthenesa. Najsłynniejszym spośród koni wyścigowych był Incitatus należący do cesarza Kaliguli. Rumak mieszkał w marmurowej stajni, jadł ze żłobu z kości słoniowej i pił z pozłacanego wiadra. Znani artyści przyozdobili jego stajnię, a zwierzę uczęszczało na oficjalne posiłki, gdzie niewolnicy karmili go owsem. Kaligula miał nawet zamiar uczynić go konsulem.

Koń, który zwyciężył w ponad stu wyścigach, otrzymywał miano centenarius i mógł nosić specjalną uprząż. Diokles posiadał dziewięć centenarii i wszystkie samodzielnie wyszkolił. Jeden z jego rumaków wygrał ponad dwieście wyścigów. Zwał się Passerinus i był darzony taką estymą, że gdy spał, żołnierze patrolowali ulice, uciszając wszelkie hałasy. Najlepszego konia umieszczano po lewej ręce i nie był on wpięty do jarzma, a trzymany jedynie na postronkach. Podczas pokonywania zakrętów rumak ten znajdował się najbliżej spiny i jego pewność ruchów oraz prędkość mogły przesądzić o życiu lub śmierci woźnicy. Drugiego najlepszego konia umieszczano po prawej stronie zaprzęgu – ten również nie był wpięty w jarzmo. Podchodząc do zakrętu, musiał przeciągnąć rydwan po łuku, podczas gdy centenarius balansował blisko słupów na spinie. Dwa środkowe konie miały założoną uprząż i były rozstawione po obu stronach dyszla, a ich głównym zadaniem było napędzanie rydwanu, choć każdy wierzchowiec musiał dokładnie wiedzieć, jak się zachowywać.

Tak jak i dziś prowadzono nieustanne debaty w kwestii wyższości danej rasy oraz sposobów hodowli. Koni nie podkuwano, więc stan ich kopyt był sprawą najwyższej wagi. Konie sycylijskie były bardzo szybkie, ale nieprzewidywalne, iberyjskie sprawdzały się tylko na krótkich dystansach (miały zbyt miękkie kopyta), zaś te pochodzące z Libii wykorzystywano do długich przebiegów. Wykorzystywano także kilka ras, których dziś już nie spotkamy, jak choćby orynx o umaszczeniu przypominającym zebrę, który prawdopodobnie był regionalną krzyżówką.

I choć w muzeach do dziś znajdziemy rozmaite rzeźby poświęcone rzymskim woźnicom, a także inskrypcje dotyczące tej dyscypliny, typu: „Scorpus z drużyny Białych siedem razy zajął pierwsze miejsce, dwadzieścia dziewięć razy drugie miejsce i sześćdziesiąt razy trzecie miejsce”, i tak nie udało mi się natrafić na choćby jeden dokładny opis całego wyścigu. Dysponujemy jednak wieloma wzmiankami o wypadkach podczas zawodów, co pozwala do pewnego stopnia uzmysłowić sobie, jak taki pojedynek wyglądał. Wyobraźmy sobie, że w trakcie ludi magni („igrzysk wielkich”) odbędzie się wyścig, w którym jednym z woźniców będzie Diokles.

Już od wielu tygodni jedynym tematem rozmów Rzymian był zbliżający się wyścig i obstawianie zakładów. Ludzie płacili sowite sumy za cenne wskazówki, które najczęściej były jednak mało konkretne. Wielki rzymski filozof Seneka pomstował: „Sztuka konwersacji jest martwa. Czy nie ma już innych tematów niż umiejętności poszczególnych woźniców oraz jakość ich zaprzęgu?”. Na Dioklesa postawiono tyle zakładów, że jeden z senatorów zauważył, iż jeśli on przegra, będzie to boleśniejszy cios dla naszej gospodarki niż poważna klęska militarna. Jednak na kilka dni przed wyścigiem kurs na giełdzie nagle się zmienił. Miasto szumiało od plotek. Ktoś usłyszał od jednego z dozorców rydwanów, dbającego o naoliwianie kół, że Diokles przyjął ogromną łapówkę i sprzedał wyścig. Właściciel tawerny podsłuchał rozmowę dwóch członków gwardii pretoriańskiej o tym, że cesarz, który kibicował innemu zaprzęgowi, umówił się ze sponsorami igrzysk na rozpoczęcie wyścigu od nowa, gdyby Diokles wysunął się na prowadzenie. Właścicielka burdelu dowiedziała się od swoich dziewcząt, które obsłużyły służącego pewnego prominentnego polityka, że dwaj rywale Dioklesa zawiązali solenną umowę, iż złapią jego rydwan w kleszcze i rozbiją. Jakiś mężczyzna powtarzał za swoim kuzynem, który znał weterynarza Dioklesa, że najlepszy koń faworyta wyścigu, Passerinus, został nafaszerowany środkami odurzającymi. Ludzie rzucili się do stajni, aby spróbować odchodów Passerinusa i przekonać się, czy faktycznie tak było. Kurs na giełdzie zakładów rósł i spadał w zależności od najświeższych pogłosek, z czego wiele z nich celowo rozsiewali zapaleni hazardziści próbujący wzbogacić się na wyścigu.

Cztery frakcje kontrolujące wyścigi znane były jako Biali, Czerwoni, Zieloni oraz Niebiescy, a woźnice przywdziewali tuniki w kolorze swojego fanklubu niczym współcześni dżokeje kostiumy klubowe. Rzym był podzielony między te cztery drużyny – swoją drogą, słowo „frakcja” pierwotnie oznaczało grupę ludzi kibicujących danemu zaprzęgowi. Ludzie wpinali w ubrania barwione kwiaty, wstążki lub obwiązywali się chustami, aby pokazać swą przynależność klubową. Przywiązanie do frakcji było tak silne, że ich kibice często dawali jego dowód na inskrypcjach nagrobnych: „Memmius Regulus był dobrym człowiekiem, oddanym mężem i wiernym kibicem Czerwonych”. Neron, który zawsze wspierał frakcję Zielonych, nakazał na ich cześć zabarwić piasek na arenie na zielony kolor, podczas gdy na życzenie cesarza Witeliusza stracono pięćdziesiąt osób, które buczały na frakcję Niebieskich.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej