Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Święta Bożego Narodzenia mimo, że są co roku o tej samej porze, zawsze wzbudzają emocje.
I nie zawsze są to tylko dobre emocje. Jedni owszem się radują, inni mają za to większy niż zazwyczaj ból głowy związany z obowiązkami świątecznymi i zawodowymi. Jedno co wszystkich w tym okresie łączy, to wizja kilku dni wolnego, które można bezkarnie spędzić w domowych pieleszach. W tej drugiej grupie znajduje się Michalina, nieskomplikowana i energiczna właścicielka rozwijającej się jadłodajni "Niebo w gębie". Michalina zwana przez przyjaciół Miśką kocha gotowanie i rok wcześniej spełniła swoje marzenie o założeniu własnego biznesu. Ma też jeden cel, którym jest utrzymanie jadłodajni wobec komplikacji, które pojawiają się jedna po drugiej na drodze do jej zawodowego sukcesu. Czy były narzeczony, wredny sąsiad, prowadzący siłownię naprzeciwko jej jadłodajni i kilka innych spraw, które musi natychmiast rozwiązać to tylko chwilowe przeszkody czy też wpłyną na całe jej życie? Perypetie Miśki mogły się zdarzyć w każdym okresie roku ale gdyby nie świąteczne wyzwania, ta historia mogłaby mieć zupełnie inny koniec.
Od Autorki
Książka napisana jest czcionką bezszeryfową, żeby była przyjazna dla osób z dysleksją i dla osób, które mają inne problemy z czytaniem. Mam nadzieję, że będzie to pomocne. (opcja dostępna tylko w pliku *pdf)
Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam do zapoznania się z historią Michaliny.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 107
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
B.Ann King
Grizzly
na święta
Olsztyn 2023
Za oknem zaczął w końcu prószyć pierwszy grudniowy śnieg, chociaż w całym mieście dało się odczuć gorączkę świątecznych przygotowań już od połowy listopada. Również Michalina, którą przyjaciele pieszczotliwie nazywali Miśką, nie pozostała obojętna na świąteczny urok, który niósł za sobą ciepły zapach korzennych przypraw, cudowne dekoracje i kolejnych przechodniów przewracających oczami na dźwięk odtwarzanej w kółko piosenki “Last Christmas”. Zdawało się, że nic i nikt nie jest w stanie zepsuć dziewczynie nastroju.
Miśka z zafascynowaniem obserwowała opadające płatki śniegu, które delikatnie opadały na parapety jej jadłodajni o jakże prostolinijnej nazwie “Niebo w gębie”. Miśka lubiła prostotę i uważała, że nazwa jej lokalu w punkt oddaje to, co stara się serwować swoim klientom. Błogą obserwacje płatków śniegu przerwała nagle pojawiająca się w oknie twarz pana Stefana, tutejszego listonosza. Pan Stefan z przepraszającym uśmiechem pomachał listem poleconym z żółtą naklejką “za zwrotnym potwierdzeniem odbioru”.
Po plecach Miśki przebiegł nieprzyjemny dreszcz.
Po kilku nerwowych minutach podczas których listonosz (nadal z przepraszającym uśmiechem) wetknął jej pod nos elektroniczny tablet do złożenia podpisu i po szybkim pożegnaniu, podczas którego Miśka wepchnęła panu Stefanowi ciepłą drożdżówkę do kieszeni, dziewczyna w końcu zerknęła na cienką, białą kopertę. List może i wyglądał niewinnie, ale Miśka przeczuwała najgorsze gdy w miejscu nadawcy zobaczyła imię i nazwisko. Nie był to nikt inny jak Konrad Męczyłło. Jej, już od pół roku, były narzeczony. Miśka drżącymi palcami rozerwała kopertę, z której wyjęła kartkę złożoną na czworo. Był to owszem list, a właściwie pismo, z wiele mówiącym nagłówkiemWezwanie do dobrowolnej spłaty pożyczki.Kwota sześćdziesięciu tysięcy złotych plus odsetki, biła Miśkę po oczach z samego środka białej, udekorowanej gałązkami świerku i dzwoneczkami, kartki.
Oczywiście w dalszej treści wezwania próżno było szukać życzeń świątecznych, natomiast znalazło się zapewnienie, że jeżeli Miśka nie rozliczy się z pożyczki do końca roku to Konrad będzie musiał rozpocząć wobec Miśki postępowanie sądowe w celu odzyskania swojego ciężko zapracowanego grosza.
– Jak on mógł mnie tak potraktować?! Na to właśnie zasłużyłam?! – prychnęła rozzłoszczona Miśka.
Po tych wszystkich latach, wspólnych wzlotach i upadkach! – pomyślała.
Kolejna fala żalu, gniewu i urażonej dumy wezbrała w sercu dziewczyny. Chociaż tak naprawdę to razem z Konradem zaliczyli jeden wzlot, a reszta to były raczej upadki. Miśka po raz setny od pół roku zaczęła ocierać nadgarstkiem łzy cieknące z kącików oczu.
Ktoś patrzący z boku pomyślałby że to normalne, ponieważ Miśka stała przy wielkim stole kuchennym z nierdzewnej stali i z prędkością światła szatkowała cebulkę do ruskich pierogów. Ale ci, którzy Miśkę znali wiedzieli, że Miśka nigdy, przenigdy nie płacze przy krojeniu cebuli – po prostu miała taki dar, jak mówiła jej matka.
Dziewczyna po raz kolejny potarła zaczerwienione oczy i poczuła pieczenie kiedy wtarła sobie do oka sok z cebuli.
– Jasna cholera! To przez niego, żebyś się niewdzięczny gamoniu zakrztusił ostrygą na tych rajskich wyspach! – syknęła, odłożyła duży nóż kuchenny na stalowy blat, wytarła ręce w szmatkę zatkniętą za paskiem fartucha kucharskiego i podeszła do zlewu w poszukiwaniu zimnej wody.
Przyjemnie chłodny strumień ukoił jej oczy, twarz i umysł. Podniosła twarz i z czułością rozejrzała się po niedużej ale sprytnie urządzonej kuchni. Wszystko co było związane z kuchnią i gotowaniem uspokajało Miśkę aż do czasu, kiedy jej wiarołomny narzeczony stwierdził, że ona Miśka, nie była i nie jest już dla niego odpowiednią partią.
– Michalinko, znowu smucisz się przez niego? – usłyszała za plecami cichy ale z wyczuwalna nutką gniewu, chłopięcy głos.
– Wszystko w porządku, Maksiu – Michalina szybko przyłożyła do twarzy papierowy ręcznik licząc na to, że jej młody przyjaciel zrozumie, że nie chce teraz mieć żadnego towarzystwa. Nie chciała ponownie przechodzić przez tyradę o tym, że szkoda czasu na rozpacz po kimś tak nic nie wartym jak Konrad. Zresztą podzielała zdanie Maksa w pełnym zakresie, tylko tak jakoś nie mogła się do tego zdania zastosować.
– Maks, jesteś tu jeszcze? – Miśka wymruczała w ręcznik, który ciągle trzymała przy twarzy.
– Nie ma mnie – usłyszała zdegustowany szept Maksa.
– A nie masz czasem jakiś zamówień do rozwiezienia? Miśka oderwała w końcu poprzyklejane do policzków resztki ręcznika i popatrzyła wymownie na chłopaka.
– Dopiero wróciłem i przynoszę dobre wieści. Twoja golonka w kapuście robi furorę! Właśnie zamówiłem u naszego rzeźnika kolejną partię goloneczek na jutro – dumny Maks aż zatarł dłonie z zadowolenia.
– No ja myślę, że robi furorę – westchnęła zrezygnowanym tonem dziewczyna. – Chociaż jedna rzecz, w której jestem dobra, to pieczenie golonki w kapuście – Miśka sarknęła z przekąsem i wróciła do krojenia cebuli.
Tym razem już nie płakała tylko szatkowała z taką siłą, że kawałeczki białej cebulki odbijały się od drewnianej deski.
Po tej chwili łzawej słabości Miśka wpadła w kolejną niepożądaną emocję czyli złość. Była zła na to, że minęło już pół roku a ona nadal miała w głowie myśli o Konradzie i o tym jak ją ocenił, co zabierało jej siły i co najważniejsze spokój, który zawsze odczuwała gotując w swojej wymarzonej kuchni. Złościło ją, że kuchnia nie była tylko jej a tak jakby wspólna, ponieważ Konrad dołożył się do kredytu, dzięki któremu Miśka mogła spełnić swoje marzenie nie tylko o samodzielności ale także o realizowaniu swojej pasji.
Z tym, że to marzenie było wspólne jeszcze pół roku temu i nic, w mniemaniu Miśki, nie zapowiadało obecnej katastrofy. Teraz Miśka musiała wykombinować, skąd wytrzasnąć w niecały miesiąc sześćdziesiąt tysięcy złotych, żeby na zawsze pozbyć się ze swojego życia tego pasożyta Konrada.
Jednak nie tylko pieniądze były zmartwieniem Miśki (chociaż kwota była niebagatelna i dla Miśki mogłaby równie dobrze mieć jeszcze jedno zero na końcu, bo i tak Miśka nie miała żadnej wolnej gotówki), ale to, że Konrad skutecznie nadszarpnął a wręcz rozszarpał jej pewność siebie i poczucie własnej wartości.
Te dwie cechy Miśka miała odkąd pamiętała i już jako mała dziewczynka zrozumiała, że musi o nie dbać i je pielęgnować. Była najstarsza spośród swojego licznego rodzeństwa nie tylko rodzonego, ale także ciotecznego. To ona zawsze nadawał ton ich zabawom i pomysłom, rozstrzygała kłótnie i decydowała gdzie będą spędzać czas. Nie to, żeby Miśka była apodyktyczna, po prostu jakoś tak wychodziło, że każde z dzieci jej słuchało i nie podważało jej pomysłów. To działo się samo i Miśka nigdy nie zastanawiała się nad tym dlaczego tak jest ale zawsze czuła odpowiedzialność za młodsze rodzeństwo i dbała, żeby każdy dobrze się czuł i bawił. Jej rodzice i wujostwo również dawali jej kredyt zaufania i powtarzali, że jeżeli Miśka coś wymyśli i zorganizuje, to mogą być spokojni, że ich dzieci są zadowolone i bezpieczne. Miśka dorastała z przekonaniem że każdy jej ufa i że jest odpowiedzialna za innych. A im była starsza, tym bardziej czuła się odpowiedzialna za ważne osoby w jej życiu. Z czasów dzieciństwa Miśka pamiętała jeszcze dorosłych spędzających czas na niekończących się partyjkach brydża albo grze w tysiąca lub niekończące się dyskusje na tematy polityczne albo sąsiedzkie. Do wyboru do koloru, co akurat było w głównym nurcie zainteresowania rodaków i sąsiadów. I tak było do dzisiaj z tą różnicą, że tematyka dyskusji powiększyła się o wnuki i sprawy małżeńskie rodzeństwa i siostrzeństwa Miśki i troskę o samą Miśkę, która jeszcze nie znalazła swojego jedynego mężczyzny, z którym uwije rodzinne gniazdko. I mimo że Michalina powtarzała do znudzenia, że najpierw chce rozwinąć swoją kulinarną działalność, to jej najbliżsi machali ręką na jej argumenty, po cichu szepcząc, że co ma biedaczka mówić, skoro nie może sobie nikogo znaleźć. Jedynie jej brat Michał, zagorzały kawaler, bronił Miśki podczas rodzinnych spotkań ale jego też nikt nie traktował serio od kiedy nazwał małżeństwo hochsztaplerstwem, w którym nie zamierza nigdy brać udziału.
Prawda jednak była taka, że Miśka mająca już trzydzieści pięć wiosen na karku wcale nie była taka przeciwna małżeństwu czy założeniu rodziny. Po prostu nie miała szczęścia.
A jak już myślała, że ma i że w końcu zaskoczy wszystkich włącznie z samą sobą i przedstawi Konrada jako przyszłego członka rodziny, ten okazał się najgorszym ze wszystkich mężczyzn z jakim miała doczynienia. Najgorszym, ponieważ najpierw ją omamił a potem bez skrupułów korzystał z jej przebojowości, odwagi i pieniędzy przez trzy lata żeby potem wyrzucić ją jak zużytą ścierkę kuchenną.
Miśka skończyła szatkować cebulkę i z zadowoleniem zabrała się do ugniatania ciasta na pierogi. Przy dzisiejszym jej nastroju pewnie ciasto będzie zagniecione tak dobrze, jak nigdy dotąd.
– Michalinko… – głos Maksa wyrwał ją z zamyślenia i spojrzała mało przytomnie na przyjaciela, który ciągle stał w wahadłowych drzwiach kuchni w bezpiecznej odległości od Miśki mającej pod ręką nóż kuchenny.
– Maks, a ty jeszcze tu jesteś? – Miśka fuknęła z niecierpliwością w głosie.
– Michalinko, ja cię bardzo proszę, nie wyżywaj się na mnie przez tego pożal się boże Konrada, bo ja patrzeć nie mogę jak się męczysz w tej kuchni – głos i cała postawa Maksa zdradzały niepokój i zmartwienie. – Chcę, żeby wróciła moja dawna Michalina, radosna i uśmiechnięta, która fruwa po kuchni niczym baletnica na łabędzim jeziorze.
– Maks, nie truj mi proszę o Konradzie – Miśka błagalnie popatrzyła na chłopaka, który założył ręce na wątłej piersi i wpatrywał się w nią z troską w niebieskich oczach.
– No dobra, ale nie pozwolę ci więcej na marnowanie twojego cennego czasu i energii na tego dupka. I nie obchodzi mnie, a ciebie tym bardziej nie powinno, to co o tobie nagadał. Cokolwiek by to nie było, jest stekiem bzdur, które wypowiedział człowiek, który dzięki tobie stanął w życiu na nogi. Przecież bez ciebie dalej gniłby w tym swoim śmierdzącym mieszkanku!
Miśka westchnęła ciężko i popatrzyła na Maksa. Chłopak był wysoki i nadal szczupły ale jego cera, blond włosy i niebieskie oczy jaśniały zdrowiem i energią.
Rok temu na początku grudnia, kiedy Miśka dopiero co otworzyła “Niebo w gębie”, Maks wszedł nieśmiało do jej jadłodajni i przestraszonym wzrokiem rozejrzał się dookoła. Prawie niezauważalnie (chociaż pewnie tylko jemu tak się wydawało) przesunął się przy ścianie w ciemny kąt i przysiadł przy jednym ze stołów chuchając dyskretnie w dłonie. Miśka obserwując go od drzwi, odczekała chwilę, dając mu czas na rozgrzanie się w cieple niewielkiego lokalu. Chłopak wyglądał żałośnie i Miśka od razu wiedziała, że jest bezdomny albo zaraz takim będzie. Miśka miała doświadczenie z ludźmi, którym życie wymknęło się spod kontroli, bo miała kilku bezdomnych klientów, którym chętnie dawała ciepłej zupy i kawałek mięsa z ziemniakami. Przecież jej nie ubędzie, a oni i tak niewiele jedli. Nie bała się też zalewu takiej klienteli, ponieważ wyznali jej, że oni nie chwalą się nigdzie, że mogą u niej za darmo zjeść, bo boją się, że jak zlecą się inni, to dla nich nie wystarczy. Tak więc Miśka miała swoich stałych pięciu bezdomnych na wykarmieniu i była z tego powodu dumna. Nie samymi pieniędzmi człowiek żyje a dobre uczynki przecież kiedyś się w życiu zwrócą, prawda? Wprowadziła tylko jedną zasadę – jedzenie jest za darmo, ale panowie mają być umyci, czysto ubrani i oczywiście trzeźwi. Szczególnie z tym ostatnim był kłopot, ale konsekwencja Miśki przyniosła w końcu efekt i każdy z jej pięciu podopiecznych w miarę trzymał się jej zasad. Kiedy jednego z nich nie było wiedziała, że zamiast obiadu wybrał danie z procentami w składzie.
Młody chłopak, który właśnie wszedł do jej restauracji nie był pijany, ale był brudny i miał na sobie tylko cienką, wysłużoną już kurtkę. Miśka w końcu podeszła do niego i zapytała, dlaczego nie podchodzi do lady, żeby wziąć sobie obiad. Chłopak popatrzył na nią spod byka i powiedział, że nie ma pieniędzy i chce tylko się ogrzać a w lokalu jest pusto więc nikogo nie wystraszy swoim wyglądem. Miśka podeszła do lady, nałożyła zupę i drugie danie, zaniosła do stołu i przysiadła się naprzeciwko.
– Masz gdzie mieszkać? – zapytała.
Cisza. Chłopak siedział z oczami wbitymi w talerze z parującym obiadem.
– Masz gdzie spać? – spróbowała ponownie.
Znowu cisza.
– Jakoś zarabiasz na utrzymanie? – nie poddawała się.
Znowu nic. Chłopak siedział jak zaklęty i teraz wpatrywał się w swoje brudne dłonie oparte o chude kolana.
– To ja już pójdę – wymamrotał i podniósł się niezdarnie z krzesła.
– A prawo jazdy masz? – Miśka rzuciła już ot tak sobie.
– Mam – chłopak w końcu podniósł głowę i popatrzył na nią niebieskimi oczami.
– O, to świetnie! To jutro bądź tu o szóstej rano, bo potrzebuję kierowcy. Zobaczymy do czego się nadajesz. A teraz jedz, potem idź się gdzieś wykąpać i wyśpij się. Jutro masz być czysty i wypoczęty. Mamy dużo zamówień, które trzeba dowieźć do klientów.
Po czym Miśka wstała od stołu i zostawiła chłopaka samego. Ten siedział jeszcze przez chwilę i gapił się na nią jak na drzewko bożonarodzeniowe, po czym z prędkością światła zjadł obiad i wypadł z jadłodajni.
Obym tego nie żałowała chociaż pewnie i tak nie przyjdzie – pomyślała Miśka i wzięła się za sprzątanie.
Ale następnego dnia o szóstej rano Maks stał pod drzwiami jadłodajni i przytupywał nogami próbując rozgrzać się w zimnym poranku.
I tak już został z Miśką stając się bardzo użytecznym pracownikiem, który oprócz dowozów organizował całe zaplecze logistyczne.
Chłopak okazał się bystry i chętny do pracy. Ogarniał zamówienia i dostawy towaru a podczas jej nieobecności pilnował, żeby jadłodajnia pracowała bez zarzutu. Ponieważ Maks był jej pierwszym pracownikiem, reszta dzisiejszej obsługi słuchała się go bez problemu, a Miśka wiedziała, że może mu zaufać. Co prawda jej rodzina narzekała, że zatrudniła przybłędę i na pewno w końcu ją okradnie, albo co gorsza zgwałci i zabije, ale Miśka wiedziała lepiej i nie pozwoliła, żeby ktoś Maksowi zrobił przykrość. Maks za to odpłacał się jej maksymalnym zaangażowaniem w pracę i przyjaźnią, która szybko się między nimi zawiązała. I chociaż Maks nigdy nie opowiedział jej o tym, dlaczego wszedł w takim miernym stanie do lokalu Miśki, ona sama nie pytała go o to uznając, że jak będzie gotowy, to sam jej wszystko opowie.
Miśka jeszcze raz pomyślała, że to szczęśliwy traf chciał, żeby Maks pojawił się rok temu w jej jadłodajni. Wiedziała też, że chłopak bardzo poważnie traktuje ich przyjaźń i na pewno będzie żądał wyjaśnień związanych z Konradem.
– Maks, a gdybym powiedziała ci, że Konrad powiedział o mnie, że jedyne co potrafię to pichcić prostackie, tłuste obiadki, że pożyczył mi pieniądze na otwarcie jadłodajni tylko dlatego, żeby wyrównać rachunki za ten czas, kiedy jemu się nie wiodło i że tak naprawdę to nic z tego mojego biznesu nie będzie, bo dokarmiam bezdomnych i to wstyd przyjść do takiego lokalu. Dodał też, że jestem prostaczką a moja pewność siebie wynika tylko z tego, że nie zauważam, że jestem grubą, starą panną, która potrafi co najwyżej ugotować ziemniaki ze schabowym i że myślę, że z tego powodu świat będzie mnie kochał. A świat lubi ludzi sukcesu, takich jak on i jego nowa narzeczona.
Miśka mówiąc to wszystko, patrzyła Maksowi prosto w oczy, żeby ponownie się nie rozkleić.
– Michalinko ... – szepnął Maks ze współczuciem, a z jego oczu po pierwszym wyrazie szoku i niedowierzenia zaczęła tryskać złość.
– Ja tego sukinkota zabiję! – wrzasnął nagle, obrócił się na pięcie i już był gotów lecieć do wyjścia, ale Miśka w porę złapała go za kurtkę i usadziła w miejscu.
– Uspokój się! – krzyknęła ostrzegawczo i lekko klepnęła go w policzek, bo widziała po oczach chłopaka, że wpadł w jakiś amok.
– Zabiję tego skunksa, tego wypierdka zdechłego zająca, tego zgniłego robala, który wypełzł ze śmierdzącej dziury – Maks mamrotał przez zęby – aż Miśka zaczęła cicho śmiać się z tej kreatywnej słowotwórczości chłopaka.
– No widzisz i teraz rozumiesz już, dlaczego czasem jestem taka zła i rozgoryczona – Miśka pogłaskała pocieszająco Maksa po plecach, które jeszcze trzęsły się w gniewie.
– Michasiu, ty jesteś taki dobry i kochany człowiek, jesteś mądra i obrotna a “Niebo w gębie” jest najlepszą jadłodajnią w całym mieście! Zobacz, mamy zamówienia na okrągło i ciągle przybywa nam klientów i to wcale nie tych najbiedniejszych ale i tych z wyższej półki! No i poza tym jesteś najpiękniejszą kobietą jaką w życiu widziałem! Gdyby nie to, że jestem taki młody to od razu bym ci się oświadczył! - trajkotał Maks pocieszająco trąc ramiona dziewczyny.
Miśka na te słowa parsknęła śmiechem i przytuliła Maksa mocno, bo czuła, że teraz to on bardziej potrzebował pocieszenia niż ona.
– Maksiu, szukaj dziewczyny w swojej grupie wiekowej i chcę ją poznać najpóźniej do Wielkanocy, bo do Bożego Narodzenia zostały już tylko niecały miesiąc i nie chcę, żebyś przyprowadził mi tu byle kogo – mrugnęła do niego okiem.
– Nigdy nie znajdę nikogo chociaż trochę podobnego do ciebie Michalinko, jesteś najmądrzejsza i najpiękniejsza! – wymamrotał uspokojony już nieco Maksiu – A teraz i tak pojadę do tego durnia i obiję mu tę wypacykowaną twarzyczkę. Już zapomniał jak przez dwa lata leżał i śmierdział na kanapie a ty wszystko za niego robiłaś. Pracowałaś, zajmowałaś się domem i szukałaś mu pracy. A jak twój brat w końcu zlitował się nad nim i polecił go w swojej firmie, to szybko wskoczył do łóżka tej tyczkowatej dyrektorce i teraz wozi się jak milioner służbowym samochodem. Utrzymanek cholerny! – Maks znowu zaczął trząść się z nerwów.
– Maks, zajmij się zamówieniami i harmonogramem dowozów i zostaw twarz Konrada w spokoju. Zresztą on zaczął chodzić na siłownię, żeby mieć kaloryfer na brzuchu bo tak chce jego nowa pani, więc istnieje spore ryzyko, że prędzej ty wrócisz z obitą twarzą i będziesz mi klientów straszył – Miśka pogroziła mu palcem i już w ciut lepszym humorze wzięła się za lepienie pierogów.
Jadłodajnia “Niebo w gębie” jak zwykle przeżywała oblężenie i Miśka wraz załogą uwijała się jak w ukropie, żeby każdy dostał swój obiad w jak najszybszym czasie. Miśka od rana królowała w kuchni wraz z dwiema praktykantkami do pomocy, a na sali za ladą sprawnie uzupełniały się Zuzka i Maryśka, nakładając na talerze Miśkowe smakołyki.
“Niebo w gębie” nie było zwykłą jadłodajnią jakich pełno w mieście, ponieważ poza zupełnie tradycyjnymi i klasycznymi potrawami jak schabowy z ziemniakami i kapustą, Miśka włączała do menu rarytasy takie jak golonkę pieczoną w kapuście, kaczkę z gruszką i jabłkiem w sosie własnym, pieczoną cielęcinę w sosie czy pieczony boczek w ziołach oraz czerninę, którą zajadali się nawet jej najwięksi przeciwnicy.
Poza tym Miśka dbała o duży wachlarz dodatków oraz surówek i zawsze miała na podorędziu co najmniej sześć rodzajów pierogów do wyboru. Jeśli czas na to pozwalał, Miśka na koniec piekła jeszcze jakieś ciasto do kawy, bo niektórzy klienci wpadali tylko po to, żeby ogrzać się ciepłym, aromatycznym napojem i osłodzić sobie nieprzyjazną aurę czymś słodkim.
Priorytetem Miśki była jakość i menu, które składało się tylko i wyłącznie z przepisów kuchni polskiej.
W tym Miśka była najlepsza, a jej dania zawsze wychodziły jakoś tak lepiej niż innym. Dziewczyna doskonale o tym wiedziała i śmiała się, że to dlatego, bo do każdego przygotowywanego dania podchodzi z miłością, nawet jeżeli to są zwykłe ziemniaki z zasmażaną cebulką.
Kiedy już posprzątały kuchnię i usiadły zmęczone przy stole dla personelu, do kuchni przez drzwi wahadłowe wpadł roześmiany Maks i wręczył im po czerwonym zawiniątku.
– To mikołajowe czapki. Macie je założyć i nosić, bo od jutra wprowadzamy świąteczny nastrój! – krzyknął i wyleciał z kuchni jak z procy.
– Oszalał – jęknęła Miśka – przecież nie możemy nosić mikołajowych czapek na kuchni. Sanepid by nam zrobił taki prezent, że pamiętalibyśmy do następnych świąt.
Maryśka i Zuzka popatrzyły po sobie, założyły otrzymane prezenty na głowę, śmiejąc się do siebie i robiąc głupie miny. Czapki wyjątkowo nie były marnej jakości, miały nauszniki w kształcie elfich uszu i dzwoneczek na stożku a dziewczyny wyglądały w nich uroczo i świączecznie. Może i ja założę – pomyślała Miśka, wzięła czapkę i podeszła do swojej szafki, w której, na wewnętrznej stronie drzwi, było przyklejone lustro.