Najlepszy przyjaciel - B. Ann King - ebook

Najlepszy przyjaciel ebook

B. Ann King

4,3

Opis

Będziesz moja, nawet jeśli jeszcze sama w to nie wierzysz

Taka przyjaźń nie zdarza się często. John – nieprzeciętnie inteligentny, nadwrażliwy chłopak i Karren – przebojowa dziewczyna, która stara się chronić go przed światem. Wkrótce jednak oboje przekonają się, że nie można w nieskończoność unikać konfrontacji z rzeczywistością. Pierwsza lekcja, jaką dostaje John, jest na tyle bolesna, że chłopak bez słowa pożegnania znika z rodzinnego miasta. Gdy wraca po dziesięciu latach, ma tylko jeden cel: przeprosić dziewczynę, którą kiedyś zranił, i nadrobić stracony czas. Czy znajdzie w sobie siłę, by zburzyć mur wzniesiony na fundamencie żalu, pretensji i zawiedzionego zaufania?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 343

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (100 ocen)
62
18
14
2
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gogo10

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
10
Ksiazkowy_raj_asi___

Nie oderwiesz się od lektury

Początkowo nie mogłam się wczuć, ale poznieklj nie mogłam się oderwać. Świetna historia czekam na kolejne losy nasteonych bohaterów.
10
jomord18

Z braku laku…

Ksiazkę ciężko się czyta. Niby fajna historia, trochę naciągana, brak porządnych motywów działania. Bo gdy ktoś znika z czyjegoś życia na 10lat, wypadałoby to porządnie wytłumaczyć czytelnikowi uprawdopodobnic powody, zagłębić sie w motywy i dodać do tego sporą dawkę emocji. Więc pół książki się zastanawiałam, czy to już ten wielki moment konfrontacji był, czy dopiero przede mną. Było..płasko. Ani nie czułam zbytnio żalu i chęci odkupienia bohatera, który zniknął, ani złości i dylematów bohaterki, która została porzucona bez wieści na 10 lat. a podobno to była przyjaźń. Zupełnie inną kwestią jest paskudna maniera pisania polskich młodych autorek, których jednym sposobem wyrażania złości jest 'ja go uduszę/zamorduję/okalecze w inny sposob'. Wyrażanie enocji i ich opis jest jednak wyjątkową umiejętnością jak widzę..
10
Kasienka1981

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna 😉 pełna humoru książka. Polecam
10
Beata7575

Nie oderwiesz się od lektury

polecam 😀
00

Popularność




John

Dyskretnie spojrzałem na zegar znajdujący się na przeciwległej ścianie ponad głowami ludzi – jeszcze pół godziny wykładu, poczęstunek i będę wolny.

Siedziałem za stołem prezydialnym obok Marca Russo – mojego przyjaciela i włoskiego guru najlepszych architektów wnętrz, który był również głównym prelegentem międzynarodowej konferencji na temat najnowszych trendów w światowym designie wnętrzarskim. Marco, dla którego jednym z priorytetów było powiększanie grona swoich wielbicieli z branży, poprosił mnie, żebym był jego osobistym tłumaczem.

Konferencja skierowana była do każdego, kto liczył się w designie i kto był w stanie zapłacić kilkanaście tysięcy dolarów za osobiste spotkanie z wielkim Markiem Russo i wysłuchanie jego wykładu. A zatem mieliśmy na sali przekrój architektów wnętrz z całego świata: Anglicy, Amerykanie, Japończycy, Włosi, Niemcy, Hiszpanie, Polacy, Rosjanie, Francuzi, Chińczycy, Hindusi, Duńczycy, Holendrzy i Norwegowie.

Z Markiem poznaliśmy się w college’u i od razu zostaliśmy przyjaciółmi. Razem się uczyliśmy, razem chodziliśmy na imprezy i razem podrywaliśmy laski, czasem nawet te same – chociaż po jednej z afer ustaliliśmy, że nie lecimy na te same dziewczyny – więc jakże mógłbym mu odmówić pomocy? Nie wspominając już o tym, że płacił mi tyle, iż mogłem potem pół roku nie pracować. Po serii pytań i odpowiedzi, które tłumaczyłem na bieżąco w każdym z języków, Marco kończył właśnie wykład i przewijał ostatnie slajdy swojej prezentacji. Jeszcze raz spojrzałem na zegar i ukryłem ziewnięcie.

Brunetka z pierwszego rzędu rzuciła mi rozbawione spojrzenie, a siedząca obok niej około sześćdziesięcioletnia, barwnie ubrana kobieta z kolorowym makijażem, która zachowywała się jak angielska królowa, skarciła wzrokiem najpierw ją, a potem mnie, po czym położyła wymownym gestem palec na usta i zasyczała: „Ciii”, a następnie skierowała swój wyrażający uwielbienie wzrok na mówiącego z ożywieniem Marca.

Tak, Marco jako rasowy Włoch miał wszystko, czego potrzeba, żeby kobiety niezależnie od wieku ściągały majtki na sam jego widok. Miałem okazję widzieć to osobiście aż za wiele razy, a dołączając do tego charyzmę tego palanta, powstawała mieszanka wybuchowa, która zawsze, ale to zawsze załatwiała nam zainteresowanie dziewczyn wszędzie, gdzie się pojawialiśmy – a razem z tym i kłopoty.

Zresztą nie bez powodu w college’u nasz duet określany był jako „chłopaki z DFT” – i nie chodziło bynajmniej o cyfrowe przetwarzanie sygnału[1], ale o nasz pseudonim – „Dream Fucking Team”. Naszego duetu nie dało się nie zauważyć. Marco – brunet z niebieskimi oczami, wygadany, z czarującym uśmiechem i zabawnymi historyjkami do opowiedzenia, charyzmatyczny i inteligentny. Ja – ciemny blondyn z piwnymi oczami, cichy, z nieco chmurną naturą i zgryźliwym poczuciem humoru. Marco uwielbiał błyszczeć w towarzystwie, kochał wszystko, co piękne i luksusowe, a ja lubiłem trzymać się na uboczu, analizować i szukałem drugiego dna we wszystkim. On był geniuszem designu, który uwielbiał światła reflektorów, a ja byłem geniuszem lingwistycznym, najlepiej czułem się w kabinie tłumacza albo za plecami osoby, którą tłumaczyłem. Poza tym obaj byliśmy wysocy, dbaliśmy o kondycję fizyczną i byliśmy zawsze ponad innymi. Niektórzy zarzucali nam bycie arogantami, co pewnie było prawdą, ale nigdy nam to nie przeszkadzało. Nic zatem dziwnego, że po pierwszym spotkaniu w college’u zostaliśmy przyjaciółmi i tak trwa to do dzisiaj. Byliśmy jak światło i cień i tak było dobrze.

– Dziękuję państwu serdecznie za przybycie, a na rozmowy kuluarowe zapraszam do foyer[2], gdzie z każdym z państwa porozmawiam osobiście – ogłosił Marco, błyskając w uśmiechu białymi zębami.

Rozległy się brawa, a kolorowa królowa z przedniego rzędu ze łzami w oczach szeptała bezgłośnie: „Brawo, brawo, maestro”, kręcąc w zachwycie głową.

– Będzie zabawnie, tylko pamiętaj, że wracam zaraz po wszystkim do hotelu, bo z samego rana muszę zdążyć na samolot – szepnąłem Marcowi do ucha, wskazując dyskretnie na królową i rzucającą zalotne spojrzenia brunetkę.

– Ta starsza może być dla ciebie, John – mruknął pod nosem Marco, rzucając równocześnie gorące spojrzenie w stronę brunetki. – Chociaż jeżeli będziesz potrzebował rozruszania atmosfery, to chętnie ci pomogę razem z tą boginią siedzącą koło niej, którą zamierzam zabawiać dzisiejszego wieczora – dodał, rozdając uśmiechy na lewo i prawo.

– Zarozumiały kutas. – Roześmiałem się. – Jak nie będziesz mógł się pozbyć kolorowej królowej, to nie błagaj mnie o pomoc, bo pewnie to ja będę zajęty brunetką.

– Niedoczekanie twoje, palancie – prychnął Marco, tłumiąc śmiech. – Kolorowa królowa? – Zaśmiał się. – Trafnie. A teraz zbieraj manele i chodź na ten poczęstunek, bo trzeba przeprowadzić kilka fascynujących rozmów i złowić tę brunetkę.

Zanim doszliśmy do foyer, wokół nas było już kilkanaście osób chętnych do wymienienia z Markiem kilku zdań albo do zdobycia podpisu na wydanym z okazji wykładu kolorowym katalogu. Marco zaś rozdawał uśmiechy i autografy jak ulotki przed świętami – szybko i niezobowiązująco. Przeprowadziliśmy kilka rozmów (ja w roli tłumacza oczywiście), kiedy podeszła do nas kolorowa królowa razem z brunetką.

– Maestro Marco! – wykrzyknęła. – Co za wspaniały i twórczy wykład! Jestem zachwycona i mam kilka pytań – powiedziała, po czym złapała Marca pod łokieć i zawróciła z nim w kierunku stołu z przekąskami.

Patrzyłem na to z rozbawieniem, współczując mu nawet, ale skoro Marca nie było obok, oznaczało to, że mam chwilę dla siebie – nic nie musiałem tłumaczyć. Udałem się w kierunku niewielkiego baru, gdzie kelner podawał darmowe drinki.

– Podwójną szkocką z lodem poproszę – powiedziałem, siadając na wysokim stołku i rozprostowując zdrętwiałe kolana.

– Ja stawiam – usłyszałem z boku. Najpierw zobaczyłem smukłą opaloną dłoń z czerwonymi paznokciami, która przesunęła banknot po barze, a zaraz potem na stołku obok z gracją usiadła brunetka z pierwszego rzędu wykładu.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Pierwszy raz kobieta stawiała mi drinka – to nowe doświadczenie i jeszcze nie wiedziałem, czy przyjemne. Za to z przyjemnością lustrowałem jej odsłonięte nogi.

– Corrine Feruttio. – Wyciągnęła dłoń w moją stronę.

– John Gloom[3] – odpowiedziałem, zamykając jej drobną rękę w swojej. Pogładziła kciukiem wierzch mojej dłoni, patrząc mi głęboko w oczy.

– Gloom? To nazwisko czy przezwisko? – zaśmiała się głębokim głosem.

Urocza jest, ale mało oryginalna – pomyślałem, obserwując jej kształtną sylwetkę, jędrne, choć nie za duże piersi, proste, czarne włosy do ramion, które poruszały się za każdym, nawet najmniejszym ruchem głowy i wydatne usta ułożone w zachęcającym uśmiechu. Spojrzałem w jej duże, ciemne oczy, usiłując znaleźć w nich coś, co mnie poruszy, przyśpieszy mi tętno…

– Przepraszam – powiedziała, spuszczając wzrok. – Chyba nie byłam zbyt oryginalna. Pewnie każdy zadaje ci to samo pytanie, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać. –Uśmiechnęła się delikatnie i podniosła na mnie oczy.

– Nie, nie byłaś oryginalna i tak, prawie każdy zadaje mi to samo pytanie. – Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. – Ale możesz odpowiedzieć na moje pytanie i zobaczymy, dokąd to nas doprowadzi.

– Z przyjemnością. – Prawie podskoczyła na stołku. – Pytaj, odpowiem na prawie wszystkie pytania. – Posłała mi łobuzerski uśmiech.

I nawet zabawna – pomyślałem znowu. Może coś z tego będzie, bo już nie kręci mnie przelecenie kolejnej laski, której twarz jest pusta jak dzbanek, a poczucie humoru kojarzy jej się ze złamanym paznokciem koleżanki.

– No dobrze, Corrine Feruttio, co czyni cię szczęśliwą w życiu? – zapytałem.

Jeżeli powie, że zakupy w sklepach u projektantów albo bieganie na zajęcia jogi, to wyjdę do toalety i nie wrócę – postanowiłem w myślach.

– Hm, czuję się szczęśliwa, kiedy pracuję razem z ciotką i nasza praca, projekty, które tworzymy, wzbudzają zachwyt u ludzi, dla których je robimy. Mam wtedy wrażenie, że rosną mi skrzydła i mogę wszystko w życiu. – Uśmiechnęła się promiennie.

– Nieźle. – Przytaknąłem z uznaniem. – A co tworzycie?

– Prowadzimy rodzinną niedużą fabrykę produkującą tkaniny obiciowe w Perugii. Właściwie to fabryka ciotki, która przejęła ją po śmierci męża, wuja Fabio. Ja zajmuję się projektowaniem wzorów na tkaninach i wdrażaniem ich do produkcji.

– Imponujące – powiedziałem szczerze, patrząc na nią ciepło. – Ta kolorowa starsza dama to twoja ciotka?

– Tak, tylko nie mów przy niej „starsza”, bo rzuci na ciebie przekleństwo – zachichotała Corrine. – Tak naprawdę ciotka Margherita i wuj Fabio zastępowali mi rodzinę – powiedziała z uczuciem. – Moi rodzice zginęli w wypadku, gdy miałam dziesięć lat. A przed śmiercią wuja ciotka zajmowała się domem i mną. Ale mimo że nie pracowała zawodowo, tak naprawdę wuj nie podejmował żadnej decyzji bez konsultacji z nią. Ciotka to wulkan energii i kreatywności, czasem aż mnie przytłacza – zaśmiała się. – Prowadzi teraz fabrykę sama i chce zdobywać nowych amerykańskich klientów. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, chcemy otworzyć fabrykę w Stanach Zjednoczonych. Poza tym ciotka udziela się społecznie i robi najlepszą lasagne na świecie. Dobrze ci radzę, nie wspominaj o jej wieku, bo oprócz rzuconej klątwy nie będziesz miał szansy na spróbowanie tych pyszności.

– A gdzieżbym śmiał wspominać jej wiek. Poza tym zachowuje się jak królowa angielska i już czuję do niej respekt. – Rozejrzałem się po sali z uśmiechem. – Zdaje się, że twoja ciotka porwała Marca i zakończyła tym samym szanse innych na porozmawianie z dzisiejszą gwiazdą wieczoru.

– O tak, ciotka zawsze bierze to, co chce, i nie ma skrupułów, jeżeli ma szansę osiągnąć swój cel. A teraz ja zadam ci pytanie, Johnie Gloomie, co trzeba zrobić, żeby uszczęśliwić ciebie?

– Trzeba mnie pobudzić intelektualnie, emocjonalnie i fizycznie – rzuciłem bez skrępowania. Nawet trochę pożałowałem, że tak obcesowo, bo dziewczyna naprawdę mi się spodobała i nie chciałem jej zawstydzać. Była piękna, zdaje się, że niegłupia, no i chyba emocjonalnie w normie, co wcale nie jest oczywiste w dzisiejszych czasach.

– To od czego mam zacząć? – zapytała Corrine z uśmiechem i wzięła mnie za rękę.

Zawahałem się, bo wiedziałem, że prawdopodobnie moglibyśmy spędzić razem przyjemnie czas w hotelowym pokoju, po czym rozstalibyśmy się i nigdy więcej nie spotkali. Moglibyśmy też spędzić ten czas, siedząc przy tym barze i lepiej się poznając. A mógłbym też zabrać ją na dobre amerykańskie jedzenie, tym bardziej że poczęstunek serwowany w foyer przewidziany był chyba dla kogoś po resekcji żołądka, a nie dla normalnej osoby.

– Zaczniemy od pobudzania fizycznego – powiedziałem i zauważyłem błysk zaskoczenia w oczach Corrine. Złapałem ją za rękę i ściągnąłem z barowego stołka. – Przebieraj szybko nogami, dziewczyno – rzuciłem, spoglądając na jej wysokie szpilki. – Idziemy na najlepsze steki w Nowym Jorku.

– Dobrze, Panie Mroczny i Zaskakujący. I pamiętaj, że dzisiaj ty decydujesz, ale następnym razem ja wybieram, czym będę cię uszczęśliwiać – powiedziała ze śmiechem.

***

Dobrze po północy wszedłem do hotelowej windy. W ostatniej chwili w drzwiach pojawiła się ciemna męska dłoń, a zaraz za nią do środka wcisnął się Marco z morderczym wzrokiem wbitym we mnie.

– Zabrałeś mi brunetkę – rzucił przez zęby.

– Nazywa się Corrine Feruttio. A ciebie zabrała kolorowa królowa – odpowiedziałem ze śmiechem.

– Nazywa się Margherita Giotto. Słowo daję, stary, gdyby nie to, że naprawdę ma genialne pomysły i ciekawie opowiada, a do tego produkuje luksusowe tkaniny, które mnie zainteresowały, nie darowałbym ci, że uciekłeś mi z tą Corrine, zamiast zostać ze mną i być moim skrzydłowym – westchnął.

– Byliśmy na stekach w Gallagher’s.

– No i co dalej? – zapytał Marco z wyczekiwaniem.

– No i nic dalej. – Wzruszyłem ramionami.

– No nieee – stęknął. – Co się z tobą dzieje? Jeszcze niedawno nie odpuściłbyś takiej dziewczynie. Co ja mówię: żadnej dziewczynie! A chętna chociaż była? Czy nie urzekła jej twoja mroczna morda?

– Może i była chętna i urzekła ją moja mroczna morda. Powiedziała, że następnym razem mi nie odpuści.

– Znowu masz to samo, co? Za dużo myślenia, za mało pieprzenia, a do tego wizyta w domu i skończy się podobnie. Pieprzona kumulacja bodźców. – Marco pokiwał głową ze zrozumieniem. – Jak będziesz w Oakland, idź na salę i wywal to wszystko z głowy, bo w końcu zamkniesz się w pokoju bez okien i do reszty zdziczejesz.

– Pewnie tak zrobię. – Oparłem głowę o ścianę windy i zamknąłem oczy.

– Może ja odwiedzę Corrine. Skoro już ją nakarmiłeś, to szkoda by było, żeby nie spaliła trochę kalorii – zaśmiał się Marco, poprawiając włosy i przeglądając się w lustrze windy.

– Zostaw ją, to naprawdę fajna dziewczyna. A poza tym może być twoją klientką – powiedziałem bez otwierania oczu. – Nie srasz tam, gdzie jesz, pamiętasz?

– No tak, tak. – Przytaknął niepocieszony Marco. – Eh, niby zajebisty wieczór, a jednak czegoś brak…

Parsknąłem śmiechem. Marco i jego nieokiełznana towarzyska dusza – kiedy wszyscy kończą, on dopiero zaczyna i szuka chętnych do zabawy.

– W takim razie idę do jakiegoś baru. Jeszcze mam kilka dni w Nowym Jorku i potrzebuję towarzystwa – powiedział z łajdackim uśmiechem. – Muszę tylko wziąć szybką kąpiel i przebrać się. Nie ma co na ciebie liczyć, hm? – zapytał z nadzieją w głosie.

– Nie dzisiaj, stary, sorry.

– Nie ma sprawy, pomyślałem, że może małe pieprzenie trochę by pomogło.

Nie pomogłoby, miałem to już za sobą – pieprzenie bez opamiętania, picie bez opamiętania i imprezowanie bez opamiętania. To już nie działało, nie dawało mi ani odprężenia, ani zapomnienia, a już na pewno nie wyciszało bodźców, które gromadziły się we mnie niczym lawa w wulkanie. Musiałem to w końcu rozładować i wiedziałem, co może mi w tym pomóc. W sumie cieszyłem się, że wracam do domu.

[1]https://pl.wikipedia.org/wiki/Dyskretna_transformata_Fouriera.

[2] Foyer – sala lub korytarz obok sali teatralnej, koncertowej lub konferencyjnej, gdzie gromadzi się publiczność lub uczestnicy obrad podczas przerw.

[3] Ang. gloom – ciemność, mrok, przygnębienie, posępność, smutek.

Karren

– Jeszcze raz, mocniej! Nogi pracują! Trzymaj gardę! – wrzeszczał Frank, kiedy pot zalewał mi oczy i raz po raz uderzałam w worek treningowy.

– Zrobię jeszcze dwie serie i kończę – krzyknęłam.

– Nie gadaj, tylko nawalaj!

Już od dawna miałam podejrzenia, że mój starszy braciszek odgrywa się na mnie za to, że jako małolata łaziłam za nim wszędzie i psułam mu randki na tyłach szkoły lub kablowałam ojcu, że znowu pobił się z chłopakami.

Frank od zawsze miał słabość do bójek, co przyprawiało tatę o stan przedzawałowy i poczucie winy, że nie jest dla nas wystarczająco dobry, odkąd matka nas zostawiła i pojechała szukać szczęścia na medytacjach gdzieś w Indiach.

Awanturnicza natura Franka skierowała go do miejsca, w którym był obecnie – od kilku lat prowadził siłownię z wyodrębnioną częścią przeznaczoną na salę treningową dla prawdziwych facetów, czyli z ringiem do trenowania boksu i innych sztuk walki. Właściwie był to pomysł ciotki Bess, do której razem z bratem zawsze uciekaliśmy, kiedy w domu czekał na nas wściekły ojciec, bo znowu ktoś dzwonił ze szkoły, a zdarzało się też, że z posterunku policji.

Ciotka wyciągała Franka z różnych kłopotów, w które się pakował, nie mogąc dać sobie rady ze swoim temperamentem i całą naszą sytuacją rodzinną. Tak naprawdę Bess nie była naszą prawdziwą ciotką, tylko przyjaciółką ojca i matką Johna, naszego przyjaciela z dzieciństwa. Pierwszy raz została nazwana ciotką, kiedy piętnastoletni Frank w trakcie bijatyki z chłopakiem ze szkoły wybił nim szybę w osiedlowym sklepie, a ja pobiegłam na ratunek i przyciągnęłam Bess na miejsce. Kiedy przyjechała policja, bez mrugnięcia okiem powiedziała, że jest naszą ciotką i bierze odpowiedzialność za Franka. Na szczęście właściciele nie wnieśli oskarżenia, a Bess zapłaciła za szkody. Do dzisiaj nie wiemy, co powiedziała naszemu ojcu. Ale tydzień później wziął nas na rozmowę i powiedział, że od teraz mamy chodzić dwa razy w tygodniu do Bess i pomagać jej w firmie, żeby spłacić to, co zapłaciła za szkody wyrządzone przez Franka.

Bess prowadziła firmę robiącą remonty wraz z aranżacją wnętrz. Frank pomagał chłopakom przy remontach – nosił materiał i sprzątał, a ja jeździłam z ciotką i pomagałam jej w zakupach do aranżacji lokali i mieszkań. Od tego czasu nazywaliśmy Bess ciotką i tak już zostało. Frank zresztą do dzisiaj radził się niej w różnych sprawach.

Tak było też wtedy, kiedy po skończeniu college’u nie wiedział, co chciałby dalej robić. Miał stypendium sportowe i skończył informatykę na uniwersytecie w Berkeley, jednak nie chciał zawodowo uprawiać zapasów, a praca w korporacji to nie jego bajka. Wtedy ciotka Bess zasugerowała, żeby otworzył siłownię z salą do trenowania sztuk walki, na którą pożyczyła mu pieniądze. Pomysł chwycił i dzisiaj było to jedno z popularniejszych miejsc tego typu w Oakland. A dodatkowo Frank do dzisiaj pomaga ciotce w firmie przy sieci informatycznej i sprzęcie komputerowym.

Ja skończyłam na tym samym uniwersytecie wydział artystyczny na kierunku projektowania wnętrz i pracowałam dla ciotki, robiąc projekty i wyszukując nowinki w temacie. Pomagałam też Frankowi w prowadzeniu siłowni, a w wolnych chwilach trenowałam, żeby utrzymać formę i swój tyłek w dobrej kondycji.

Skończyłam serię boksowania na worku i poszłam się rozciągać przy lustrach. Obejrzałam się, odruchowo sprawdzając, czy moje pośladki nie urosły od ostatniego razu. Nie to, żebym się ich wstydziła, wręcz przeciwnie – były jędrne, okrągłe i odstające i pewnie niejedna dziewczyna zapłaciłaby za takie pokaźną sumkę. Ale przy moim wysokim wzroście i atletycznej budowie ciała, a także sporym biuście, zachowanie proporcji ciała było kluczowe, żebym nie wyglądała jak hipopotam.

Mój ostatni facet wyznał mi, że zawsze, kiedy gdzieś razem jechaliśmy, specjalnie omijał piekarnię z najlepszymi pączkami po tej stronie miasta, które uwielbiałam, żeby pomóc mi w utrzymaniu tyłka w spodniach. Miało wyjść tak, że jest taki dla mnie dobry, a skończyło się na tym, że zobaczył mój tyłek po raz ostatni – dosłownie, bo odwróciłam się i odeszłam, pokazując palantowi środkowy palec na pożegnanie.

– Kończysz na dzisiaj, młoda? – Frank podszedł, zbierając po drodze sprzęt leżący na podłodze. – Zajdź jeszcze na chwilę do biura i sprawdź pocztę, czy przyszły już oferty na wyposażenie baru ze smoothie.

– Dobra – powiedziałam, ocierając twarz ręcznikiem i ochoczo ruszyłam do biura. Bar ze smoothie był moim pomysłem i musiałam trochę się namęczyć, żeby przekonać Franka do tego pomysłu. Narzekał, że takie wydziwianki nie są dla prawdziwych facetów chcących dźwigać ciężary i boksować na ringu i że automat z napojami izotonicznymi całkowicie wystarcza, bo każdy przynosi ze sobą napoje regeneracyjne. Poza tym taki bar ściągnie na siłownię dziewczyny, które będą rozpraszać facetów, a ci, którzy naprawdę chcą trenować, poszukają sobie miejsca dla facetów. Może tak, może nie, ale miałam do tego jeszcze jeden pomysł, żeby wyodrębnić salę do ćwiczeń dla dziewczyn, ale o tym na razie nie powiedziałam Frankowi, żeby nie storpedował przy okazji pomysłu z barem.

– Aha, Karren, John przyjeżdża jutro, wysłał mi dzisiaj wiadomość. Jadę po niego rano na lotnisko i pewnie od razu przyjedziemy na salę. Chcesz jechać ze mną?

– Frank, wiesz dobrze, że po pierwsze, jutro kończę projekt dla Bess, a po drugie, nie będę robić za komitet powitalny dla Johna.

– Dogadajcie się w końcu – westchnął. – John jest dla nas jak brat, a poza tym to mój najlepszy przyjaciel. Co było, to było i minęło przeszło dziesięć lat, jak wyjechał z Oakland. Zresztą z tego, co mi wiadomo, sama nie pytałaś o niego od jak dawna… Czekaj, czekaj… Od jakichś dziesięciu lat? – Frank zaśmiał się złośliwie.

– Nie interesuję się kimś, kto nie chce, żeby się nim interesować, Frank – prychnęłam. – John mi nie przeszkadza, ale też nie zamierzam go szczególnie niańczyć, nawet nie wiem, czy rozpoznałabym go po tylu latach. A tamto… To było dawno i już nie pamiętam tej dziecinady. – Uśmiechnęłam się nieszczerze.

– No dobra, to jutro się nie widzimy, ale daj mi znać, co z tymi ofertami na bar.

***

Biura Built-Design & Art znajdowały się przy głównej ulicy w centrum miasta, w odrestaurowanym budynku pokrytym cegłą. Zajmowaliśmy całe drugie piętro, które urządzone było w stylu industrialnym z przestrzeniami typu open space, co pozwalało Bess mieć wszystkich i wszystko na oku. Zamknięte pomieszczenia znajdowały się na końcu i były to sala konferencyjna, biuro Bess i trzy niewielkie pokoje. Jeden z nich należał do mnie, odkąd zostałam główną projektantką.

Weszłam do biura, gdzie królował wielki, dwuipółmetrowy stół, bez którego nie byłabym w stanie pracować. Układałam na nim próbki, wydruki projektów, szkice, notatki. Ten mebel był moją mapą mózgu i odzwierciedlał cały proces twórczy kończący się projektem, nad którym właśnie pracowałam i który do jutra musiałam ostatecznie zamknąć. Od sześciu miesięcy było to moje oczko w głowie – nie tylko moje, lecz także ciotki Bess, która codziennie rzucała mi porozumiewawcze spojrzenia w stylu: wierzę w ciebie, dziewczyno, ale jak nawalisz, to będziemy jeść suchy ryż przez kolejne lata.

Pracowałam nad projektem aranżacji wnętrz dla firmy deweloperskiej, która wybudowała w Oakland condohotel[4] na czterysta pokoi i potrzebowała projektów wnętrz dla części wspólnych oraz pokoi. Całość miała być luksusowa, ale dyskretna i elegancka, nawiązująca do stylu ekologicznego, a przede wszystkim miała mieć duszę, jak wyraził się inwestor. Pracowałam w ostatnich miesiącach jak szalona, projektując przestrzeń, tak żeby odpowiadała na potrzeby właścicieli nie tylko funkcjonalnie, ale też żeby pobudzała zmysły i wprowadzała ich w dobry nastrój – jednym słowem by miała tę oczekiwaną duszę. Niezmiernie ważnym elementem, bez którego nie mogłabym osiągnąć tego efektu, były materiały. Dwa miesiące dobierałam próbki i kolorystykę farb, płytek, tkanin, wykładzin, dodatków, oświetlenia, mebli, armatury, bibelotów i wszystkiego innego. W następnym tygodniu moje projekty miały być przedstawione inwestorom i deweloperowi.

Nie wiem, jak Bess złapała to zlecenie, ale faktem jest, że to była nasza szansa na rozwój, a ciotka zaufała mi całkowicie i nie wtrącała się do mojej wizji tego, jak ma wyglądać jeden z najlepszych condohoteli w stanie.

W zasadzie miałam już wszystko przygotowane i zostało mi tylko ostatnie przejrzenie całości, wyłapanie nieścisłości w ogólnym wizerunku i przedstawienie ciotce projektu do akceptacji. Denerwowałam się niesamowicie, bo to było moje pierwsze samodzielne przedsięwzięcie, w dodatku tak duże i prestiżowe. Zdawałam sobie sprawę z tego, że od jego oceny zależy to, czy nasza firma wejdzie do ligi najlepszych przedsiębiorstw projektanckich na lokalnym rynku, czy zostaniemy na poziomie średniaków, którzy muszą walczyć o każde zlecenie.

Siedziałam w biurze do dwudziestej drugiej i wyszłam z poczuciem dobrze spełnionej misji – projekt wyglądał dobrze, a nawet obiecująco. Praca pozwoliła mi nie myśleć o tym, że John jutro będzie w Oakland pierwszy raz od ponad dziesięciu lat. Jak on teraz wygląda, jak się zachowuje, czy układa mu się w życiu, czy jest szczęśliwy? – przebiegało mi przez głowę.

Zaraz, ale po co? – zapytałam się w myślach. Przecież on mnie najzwyczajniej w świecie olał i odepchnął! Cholerny John, mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa, bliższy niż rodzony brat i moja bratnia dusza. Chłopak, dla którego w dzieciństwie nie wahałam się zrobić niczego, żeby go ochronić albo go rozśmieszyć. A potem, po tej strasznej bójce, z której John ledwo uszedł z życiem, nagle mnie odepchnął, powiedział, że ma dość mojego matkowania. a o tym, że wyjechał do college’u w Nowym Jorku, dowiedziałam się od brata. Od tamtej chwili ani razu się do mnie nie odezwał, nie było nawet zdawkowych życzeń na święta, o urodzinach nie wspominając.

Wiem, że kontaktował się z Frankiem i że się spotykali, kiedy Frank wyjeżdżał do Nowego Jorku na turnieje bokserskie, ale nawet wtedy nie przekazał mi pozdrowień ani nie interesował się, co u mnie słychać. Niechciana łza zakręciła mi się w oku. Szybko starłam ją wierzchem dłoni.

Pieprzyć to – szepnęłam do siebie. Pieprz się, John, i nie myśl, że poświęcę więcej czasu na rozmyślania o tym, co się wtedy stało. Koniec z tym wszystkim, ruszyłam dalej i w moim życiu nie ma już dla ciebie miejsca w żadnej z możliwych konfiguracji.

Z tą myślą szybkim marszem dotarłam do domu, gdzie rzuciłam się na łóżko i zasnęłam tak mocno, że nie słyszałam nic, nawet delikatnego chrobotania nad sufitem.

[4] Condohotel, hotel condo – budynek stanowiący połączenie kondominium (zbioru jednostek mieszkalnych) i hotelu. Najczęściej jest to obiekt z segmentu premium, cztero-, pięciogwiazdkowy lub luksusowy obiekt w miejscowości wypoczynkowej. Od typowego hotelu różni się strukturą własności. Po wybudowaniu obiektu deweloper sprzedaje poszczególne lokale mieszkalne osobom prywatnym, przedsiębiorcom lub innym podmiotom.

John

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
John
Karren
John
Karren
John
Karren
John
Karren
John
Karren
John
Karren
John

Najlepszy przyjaciel

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-515-6

© B. Ann King i Wydawnictwo Amare 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Katarzyna Dziedzicka

Korekta: Kinga Dąbrowicz

Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek