Gry bogów - Owen Abigail - ebook + książka

Gry bogów ebook

Owen Abigail

0,0
58,50 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Bogowie uwielbiają bawić się nami, zwykłymi śmiertelnikami. I co sto lat urządzają sobie rozrywkę… na śmierć i życie Mieszkańcy Olimpu nigdy mnie nie lubili, a zwłaszcza Zeus. Dlatego staram się schodzić kapryśnym bogom z oczu, pracuję przy rozliczeniach w Bractwie Złodziei i żyję sobie po cichu z moją klątwą. Nic z tego nie jest łatwe, szczególnie w San Francisco, mieście władcy piorunów, ale jakoś daję radę. A w każdym razie dawałam, aż pewnej nocy zauważył mnie inny bóg. Ten najgorszy. Hades. Po raz pierwszy w historii bezwzględny Król Świata Zmarłych bierze udział w Kotle – brutalnym konkursie organizowanym przez bogów, w którym wyłaniają nowego władcę Olimpu. Ale żeby było zabawniej, nie walczą osobiście. O nie. Wysyłają nas, śmiertelników, abyśmy mordowali się w ich imieniu. Dlaczego Hades wybrał właśnie mnie – dziewczynę z klątwą i sarkazmem zamiast oręża – na swoją zawodniczkę? I dlaczego moje serce bije szybciej, gdy mówi, że należę do niego? Nie wiem, kim jestem dla Hadesa: pionkiem, przynętą czy… czymś (albo kimś) zupełnie innym? I jak się tego dowiedzieć, skoro jego sekrety są pogrzebane tak głęboko? Hades gra według własnych zasad… A śmierć wygrywa zawsze bez względu na koszt. Idealna powieść dla miłośnikówIgrzysk śmierci, Percy’ego Jacksona, greckiej mitologii, urban fantasy i… płomiennych romansów!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 715

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



The Games Gods Play

Copyright © 2024 Abigail Owen

All rights reserved

Translation copyright © 2025

This edition is published by arrangement with Alliance Rights Agency

c/o Entangled Publishing, LLC

Copyright © 2025 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2025 for the Polish translation

by Aleksandra Klęczar and Joanna Krystyna Radosz

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: ©Bree Archer and LJ Anderson

Zdjęcia i grafiki użyte na okładce: © Torres/Shutterstock;

T Studio/ Shutterstock; Saputra/Gettyimages

Adaptacja okładki: Piotr Pucher

Zdjęcie autorki: © Five Petals Photography

Redakcja: Agnieszka Zygmunt-Bisek

Korekta: Joanna Habiera, Kinga Dolczewska

ISBN: 978-83-8230-990-4

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w Internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, e-mail: [email protected]

www.soniadraga.pl

www.soniadraga.pl/aura

E-wydanie 2025

CZĘŚĆ IKOCIOŁ

Bogowie uwielbiają igrać z nami, zwykłymi śmiertelnikami. Raz na kilkaset lat… pozwalamy im na to.

WSTĘP

Szlag by, kurwa, trafił bogów. Było tak blisko. Tak cholernie blisko celu, zdjęcia – wreszcie! – mojej klątwy, i być może, być może, zaznania miłości tego jedynego, którego pragnę. Kuśtykam po przesiąkniętym krwią gruncie i myślę tylko o jednym. Co by było, gdyby…? Gdybym nie próbowała zniszczyć świątyni Zeusa? Gdybym nie poznała Hadesa? Co by było, gdybym nie chciała sięgnąć po więcej, niż świat był mi gotów dać? Łza spływa mi z kącika oka, a potem nagle widzę przed sobą stopy Zeusa. Pewnie chce skończyć, co zaczął. W sumie i tak chyba wolałabym zginąć od razu, niż usiąść i wykrwawić się na śmierć.

– Dawaj, dupku.

1NAPRAWDĘ FATALNY POMYSŁ

Błysk gwałtownego wyładowania przeskakuje tuż nad świątynią Zeusa, a ja się wzdrygam, gdy tłum wykrzykuje z zachwytu „Och!” i „Ach!”. W San Francisco mieszkają ludzie z wszelkich możliwych środowisk, kultur i panteonów, ale nie da się zaprzeczyć, że to Zeus jest głównym patronem miasta. Nie muszę nawet podnosić wzroku na świątynię, żeby wiedzieć, jak ona wygląda – nieskazitelny biały kamień z klasycznymi żłobkowanymi kolumnami rozświetlonymi fioletowo-białymi błyskami i iskrami rzucanymi przez niekończące się błyskawice uchwycone ponad dachem.

Kręcę głową. Zeus jest bardzo dumny z piorunów – to jedyne miasto na świecie zasilane energią bóstwa. Chociaż jeśli ma zły humor… cóż, to zwykle wpływa na światła. Mogę sobie tylko wyobrazić, ile czasu muszą spędzać w tej świątyni na kolanach osoby, którym zależy na nieprzerwanych dostawach energii… Wolałabym żyć w ciemnościach.

– Nie powinno nas tu być – mamroczę pod nosem, zaznaczając pole wyboru na tablecie, a potem rozglądam się w gwarnym tłoku, próbując dostrzec jednego z naszych kieszonkowców, to wchodzących w nic niepodejrzewający tłum, to się z niego wymykających. Jedyne, co mam dziś w nocy robić, to obserwować – zresztą to właściwie wszystko, co mi kiedykolwiek zlecono. Obserwować i zapisywać. Ale ze wszystkich kretyńskich planów, jakie mój szef, Felix, uknuł na przestrzeni lat, ten plasuje się tuż za próbą złapania pegaza i sprzedania go na czarnym rynku. Przez to nasza Nora ma przesrane u Posejdona na długie lata. Tak, tak, Nora. Nazwa nie jest specjalnie kreatywna, ale jesteśmy bandą złodziei, nie poetów.

Wzruszam ramionami i odpędzam tę myśl. Przynajmniej tym razem Felix odpuścił sobie kolejną próbę kradzieży nasion granatu należących do Hadesa. Plotka głosi, że Hades nie jest tak wyrozumiały jak Posejdon.

Poza tym nie jest tak, że Zakładnicy mają wybór w kwestii pracy. Rodzice oddali nas na służbę, by spłacić jakieś swoje długi, a większość z nas, złodziei, z utęsknieniem czeka na każdą robotę, jaką dostaniemy. Dowolną. Każda to krok bliżej do wyjścia na czysto.

Mnie to jednak nie dotyczy. Ja już nie mam żadnych długów. Kiedy rodzina oddała mnie Bractwu, byłam tak młoda, że nawet nie pamiętam własnego imienia. Ale teraz mam dwadzieścia trzy lata, więc minął jakiś czas. Nie lubię o tym rozmyślać.

Przez ułamek sekundy błysk rozświetla chmury wiszące tuż nad nami, a chwilę później głośny trzask sprawia, że alarmy samochodowe i dzieci zaczynają głośno wyć.

Tym razem naprawdę podskakuję, ale udaje mi się nie spuścić wzroku i dalej spoglądać wprost przed siebie.

– Hej, Lyra, boisz się takiej malutkiej błyskawicy? – strofuje mnie stojący po mojej lewej Chance, mistrz złodziei. Służy dziś wieczorem jako kontakt dla wszystkich kieszonkowców, ale odrywa się od obowiązków na dość długo, by rzucić mi protekcjonalny uśmieszek. Dupek.

Jest jednym ze starszych złodziei w naszej Norze. Powinien był już spłacić swój dług, ale ciągle tego nie zrobił – a fakt, że jestem rachmistrzynią Nory i dokładnie wiem, ile jeszcze musi zarobić, nieodmiennie go wkurza. To również czyni mnie jego ulubionym celem.

Ale najlepszy sposób na radzenie sobie z tym konkretnym typem dupka to kompletnie go ignorować.

Skupiam się więc na nic niepodejrzewającym tłumie pobożnych lizusów. Coraz więcej ludzi tłoczy się u podnóża świątyni, wypełniając krętą uliczkę, która okrąża górę, wiodąc w kierunku przybytku. Wszyscy zjawili się, by mieć jak najlepszy widok na ceremonię otwarcia Kotła o północy. Okazja była zbyt dobra, by Felix mógł ją przepuścić – idealna na masową akcję kieszonkowców. Kradzież tak blisko świętego budynku to spore ryzyko, ale nasz szef zbył kwestię ewentualnego gniewu bogów, mówiąc, że to zarówno test dla najnowszego rocznika Zakładników, jak i szansa na zgarnięcie ostatniej porcji zysków przed rozpoczęciem ceremonii.

On dziś kogoś wykończy. Albo co gorsza…

I, jak podejrzewam, to chyba dlatego Felix ma dziś tu, na górze, swoją skromną rachmistrzynię, czyli konkretnie mnie. Ze względu na dodatkowe niebezpieczeństwo potrzebował kogoś, kto wszystkiego dopilnuje i, cytuję, zrobi wszystko, żeby nikt tu nie rozgniewał bogów, koniec cytatu.

I ma rację. Nie życzyłabym wściekłości bogów nawet najgorszemu wrogowi.

Nawet Chance’owi.

Jako mój dawny mentor Felix to wie. Właściwie, tylko on jeden wie dlaczego.

Mały tłum imprezowiczów ubranych w fanowskie bluzy Zeusa przebiega obok mnie, by wspiąć się wyżej na zbocze wzgórza. Kilkoro z nich uderza mnie i popycha to w lewo, to w prawo, przeciskając się przez tłum. Zręcznie wykorzystuję tę okazję, by odsunąć się o kilka stóp od Chance’a. Naprawdę wyjątkowo go nie cierpię. Nadal będę mieć na niego oko, na wypadek, gdyby naraził się na niebezpieczeństwo zdenerwowania boga, ale równie dobrze mogę to zrobić z daleka.

Wzdycham, spoglądając na niego. Przestał posyłać mi szydercze uśmieszki i znów skupił się na pracy.

Młoda Zakładniczka o delikatnych brązowych włosach podchodzi do Chance’a i ociera się o rękaw jego płaszcza, rzucając szybkie „przepraszam”, po czym prześlizguje się obok niego. Chociaż trwa już lato, jest wystarczająco chłodno, by nikogo nie dziwił strój mistrza złodziei, a to działa na naszą korzyść. Potrzeba mu wielu kieszeni.

Nawet nie zauważyłam przekazania, a bardzo się starałam. Zawsze miałam nadzieję, że pewnego dnia sama zostanę złodziejką, ale niestety brakuje mi jednej ważnej umiejętności – subtelności.

Zakładniczka bez choćby jednego spojrzenia za siebie wtapia się w tłum. Chance wsuwa rękę do kieszeni, po czym marszczy brwi. Musi przeszukać jeszcze dwie kieszenie, zanim odkryje łup. Co oznacza, że nawet on nie poczuł przekazania.

Dobra jest ta nowa. W sumie – jej mentor jest najlepszy z nas.

Przez sekundę pozwalam sobie na fantazję: jak by było być tam z nią w roli złodziejki, zamiast tkwić tutaj i tylko obserwować. Ale to nie moje przeznaczenie. Pogodziłam się z tym. Przynajmniej dotarłam tak daleko i nie umarłam z głodu, nie skończyłam w rynsztoku, nie dałam się zabić… ani nie spotkało mnie nic gorszego.

Radzę sobie całkiem nieźle.

Mam nawet własny skarbczyk monet, schowany w miejscu, gdzie nikt ich nigdy nie znajdzie. Konkretna gotówka, a nie jakieś cyferki na ekranie. Pewnego dnia mogę po prostu zrezygnować z tego życia i będzie mnie na to stać.

Będziesz jeszcze bardziej samotna, szepcze we mnie cichy, pełen wątpliwości głosik.

Przestępuję z nogi na nogę. No i co… może kupię sobie kota. Albo nie. Psa.

Z psem nie da się być samotnym, prawda?

Spoglądam w stronę kultowego mostu Golden Gate i jego lśniąco białych korynckich kolumn, pasujących do świątyni i podtrzymywanych przez potężne liny podwieszające. O północy zamkną drogę dla ruchu i pozwolą, by na całej jej powierzchni rozstawili się gapie. Most rozciąga się od Przylądków Minosa, gdzie na drugim brzegu nad samą zatoką wznosi się świątynia, aż do olśniewającego miasta po przeciwnej stronie. Światła migocą, sama zatoka natomiast jest czarna jak noc. Ciemność przełamują jedynie światła statków przepływających obok.

Kątem oka widzę jedną z młodszych Zakładniczek, która skupia się na parze starszych osób. Kroczą ramię w ramię, ewidentnie zakochani, a ja nic nie mogę poradzić na ucisk w piersi. Kobieta idzie o lasce, z trudem nadążając, a starszy pan u jej boku człapie powoli, noga za nogą, by dopasować się do jej tempa. Ona podnosi wzrok i dziękuje mu za to uśmiechem, a ja wiem, że naprawdę nie potrzebują, by ten wieczór popsuł im fakt, że czyjeś zwinne palce skradły im portfel czy zegarek. Zanim młoda złodziejka podejdzie za blisko, gwiżdżę sygnał; wszyscy Zakładnicy wiedzą, że oznacza on „stop”. To by było tyle, jeśli chodzi o ograniczenie się do obserwowania. Mam nadzieję, że Felix się nie dowie i nie ukarze mnie za nadgorliwość.

Młoda złodziejka zatrzymuje się, rozgląda dookoła, a potem jej twarz rozświetla lekki uśmiech. Macha energicznie ręką. Nie do mnie. Do kogoś za mną.

– Hej, Boone! – woła Zakładniczka. Pewnie myśli, że to on zagwizdał.

Zmuszam się, żeby nie odwracać się od razu i nie patrzeć.

Twarzy Boone’a szukam każdego dnia, ale to moja sprawa.

Robię notatkę na tablecie (porozmawiać z dziewczyną, że nie powinna zwracać na siebie uwagi podczas akcji), pozwalam sobie na podniesienie wzroku i nagle widzę go po mojej lewej.

Boone Runar.

Mistrz-złodziej. Marzenie każdego, koszmar wszystkich rodziców.

Nie mogę powstrzymać nerwowego kołatania serca na jego widok. Zwłaszcza gdy uśmiecha się do uczennicy, przyklękając obok i mówiąc coś zabawnego, zanim oboje spoważnieją. Prawdopodobnie przypomina jej o zwracaniu uwagi.

Opuszczam tablet i korzystam z okazji, żeby się napatrzeć na Boone’a.

Ponad sześć stóp mięśni, bezwzględnej siły i podejścia z gatunku „zadzierasz ze mną na własne, kurwa, ryzyko”. Pozwalają na nie wspomniane mięśnie oraz najnowszy dodatek – niedbała bródka o odcień ciemniejsza od włosów. A, jeszcze stylówka motocyklisty. Dżins i skóra w dużych ilościach. To podejście jest w sumie całkiem prawdziwe. Boone umie o siebie zadbać.

Na sam wygląd można by pomyśleć, że jest totalnym dupkiem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Wielu mistrzów złodziei, takich jak Chance, tak ma. To mechanizm obronny. Taktyka przetrwania. Ale nie Boone. To sposób, w jaki traktuje uczniów, jak cierpliwy przewodnik, podoba mi się w nim najbardziej.

Po chwili odsyła uczennicę. Kiedy wstaje, przeszukuje wzrokiem teren, a mój żołądek zaciska się w oczekiwaniu.

To na pewno nie mnie szuka. Bez wątpienia albo próbuje wypatrzeć swoją uczennicę – tę pierwszą dziewczynę, która już przekazała łup – albo któregoś z pozostałych mistrzów złodziei.

Pomimo faktu, że patrzy prosto w moim kierunku, wzrok Boone’a przesuwa się po miejscu, w którym stoję. I to dwa razy.

Potem odchodzi. Wypuszczam powoli powietrze i patrzę, jak przechodzi przez tłum, aż do momentu, kiedy tracę go z oczu i po raz miliard pierwszy żałuję, że wody mojej matki odeszły w świątyni Zeusa w dniu moich narodzin.

W dniu, w którym zostałam przeklęta.

2ROBI SIĘ GORZEJ

Oż, kurde! – Chance rechocze mi prosto do ucha.

Podskakuję, bo nie miałam pojęcia, że znowu podszedł bliżej, a tym bardziej (niech go Hades porwie!), że jest tuż koło mnie.

– Teraz wszystko jasne – chichocze z chytrą miną. – Lyro Keres, czy ty aby nie jesteś zakochana w Boonie?

Jego słowa padają jak bomby między mnie a resztę znajdujących się niedaleko młodych Zakładników. I każda jedna eksploduje mi w piersi. Prosto w sercu. Można by pomyśleć, że już przywykłam. Ale czy można „przywyknąć” do tego, że chce się być kochaną, ale klątwa na to nie pozwala? Jeśli ból odbijający się echem w moim sercu jest jakimkolwiek wskaźnikiem, odpowiedź to głośne NIE.

Fala stłumionych westchnień i pomruków, wystarczająco głośnych, by je usłyszeć ponad nieustannym hałasem w tym morzu ludzi, przetacza się przez Zakładników, a przynajmniej dwoje z nich spogląda w naszą stronę szeroko otwartymi, ciekawskimi oczami.

Nie dawaj mu tej satysfakcji, nie reaguj.

Nieznośnie świadoma gapiów, wpatruję się w tablet w moich rękach, a upokorzenie pełza po mnie jak mrówki.

Do cholery z nim.

Miło byłoby stąd zwiać, ale nie mogę tak po prostu uciec. Każda słabość zostanie wykorzystana przeciwko mnie.

Sięgam po dumę jak po znajomy podarty płaszcz, staję w prowokacyjnej pozie i ofiarowuję mu najbardziej cukierkowy uśmieszek, na jaki mnie stać.

– Masz całe życie, żeby być dupkiem, Chance. Czemu raz nie zrobisz sobie wolnego wieczoru?

Chichot kilku Zakładników – a może zupełnie przypadkowych osób stojących niedaleko. Na szyi Chance’a pulsuje żyłka. Wszystko w nim jest ostre: od nosa, przez ukośne brwi, aż kości policzkowe, sterczące kolana i łokcie. Zazwyczaj jego głos też pasuje do tego opisu. Nawet kiedy jest w dobrym humorze, mówi ostrym i rwanym tonem. Dopiero kiedy staje się czarujący i słodki, a jego bladoniebieskie oczy w jeszcze bledszej twarzy zostają w całości pochłonięte przez źrenice – wtedy trzeba uważać. Jak teraz.

– Myślisz, że to zauważył? – Na dźwięk jego słów włosy na karku stają mi dęba. – Nic dziwnego, że zawsze jakoś dajesz mu najlepsze zadania.

– Powinieneś wejść głębiej w tłum – mówię, zaciskając szczęki.

Przesuwam się ku zboczu góry i robię krok w lewo, jakbym chciała mieć lepszy widok.

Oczywiście Chance ignoruje moją próbę zwiększenia dystansu między nami i znów podchodzi bliżej.

– Nie martw się – rzuca. – Na pewno mu powiem, kiedy go zobaczę następnym razem. Kto wie? Może cię zerżnie z litości?

Dużo mnie kosztuje, żeby nie zgiąć się wpół, gdy usiłuję zneutralizować ten cios.

Och, bogowie. Zaczynam się trząść. Pieprzyć to. Nie będę tego znosić.

– Dupek z ciebie, Chance – mamroczę.

Przyciskam tablet do piersi jak zbroję i odchodzę, wiedząc, że jako kontakt dla kieszonkowców nie może za mną pójść.

– W sumie nie, nie wierzę, że ktokolwiek mógłby cię zerżnąć z litości! – woła za mną. – Najpierw musiałoby komukolwiek choćby trochę na tobie zależeć.

Każdy kawałek mnie zamarza, a potem roztapia się we wszechogarniającym gorącu. Chance równie dobrze mógłby wyjąć łuk, z którego umie świetnie strzelać, i posłać mi strzałę prosto w serce. Czyste trafienie, śmierć od jednego strzału.

I powiedział to tak głośno. Wszyscy w pobliżu musieli usłyszeć. Wciągam powietrze przez nos, podnoszę podbródek z udawaną pewnością siebie.

Nie patrząc wstecz, pokazuję Chance’owi przez ramię środkowy palec i zmuszam nogi, by się ruszyły i zabrały mnie jak najdalej stąd.

Nie on jeden ukarze mnie później za to zachowanie. Właśnie złamałam jedną z naczelnych zasad Bractwa. Nigdy nie porzucaj roboty, gdy złodzieje są nadal w grze. Felix będzie wkurzony.

Ale mnie to nie obchodzi.

Idę przed siebie, ze spuszczoną głową, byle dalej od nich, dalej od tłumów, w górę, po zboczu do zagajnika ozdobnych drzew, który otacza świątynię, gdzie na szczęście jest pusto i cicho. Gdy tylko się upewniam, że już mnie nie widać, cała ta sztywna duma, która mnie tu doprowadziła, znika. Opieram się o drzewo, ignorując sęk wbijający mi się w plecy.

Nikt nie przychodzi, żeby sprawdzić, co ze mną.

Bo Chance miał rację w jednej kwestii. Nie mam przyjaciół.

A przynajmniej nie mam nikogo, kto by się choć odrobinę przejął, gdybym dziś w nocy nie dała rady wrócić.

Co gorsza, Boone się o tym dowie. A to oznacza, że będę musiała widzieć go każdego dnia, wiedząc, że on wie. Co gorsza, wiedząc, że on nigdy nie zdoła poczuć tego samego.

Niechbym już trafiła do Świata Zmarłych. Wolałabym nawet kawałek Tartaru.

Ocieram kroplę, której udało się wymknąć mimo moich prób samokontroli, i patrzę z wściekłością na łzy na własnej dłoni. Kilka spływa po wypukłej bliźnie na nadgarstku. Obiecałam sobie dawno temu – po tym, jak prawie umarłam na ulicy po pewnym nieudanym skoku (miałam podcięte żyły i nikt, ale to nikt nie sprawdził w szpitalu, jak się miewam), że problem nie jest wart moich łez.

A jednak.

– Mam dość – mamroczę.

Coś musi się zmienić.

Odwracając głowę, wpatruję się w jaśniejącą nad gałęziami świątynię.

Pieprzyć Chance’a. Pieprzyć tę klątwę. I zdecydowanie pieprzyć Zeusa.

Wkładam tablet do kieszeni kurtki i odrywam się od drzewa. Piekący gniew podsyca płomienie bólu i upokorzenia, ale jednocześnie napełnia mnie nowym poczuciem celu.

Tak czy inaczej, położę kres tej cholernej klątwie… i jestem właśnie w idealnym miejscu, żeby to zrobić.

Pora postawić się bogu.

3OSTATNIA POMYŁKA MOJEGO ŻYCIA

Nieopanowane emocje kipią we mnie jak trujący eliksir w kotle czarownicy.

Nie zdecydowałam jeszcze, co zrobię, kiedy dotrę do świątyni. Albo będę błagać tego egoistycznego boskiego skurwiela Zeusa, żeby cofnął karę, albo zrobię coś gorszego.

Tak czy inaczej, mój problem się rozwiążę.

I, w przeciwieństwie do poprzedniego razu, teraz mam w dupie i to, że o północy zaczyna się Kocioł, i wszystkie „zasady” związane z tym zagadkowym świętem. My, śmiertelnicy, wiemy tylko, jak się zaczyna, jak się kończy i jak świętujemy to, co pomiędzy. Zaczyna się od tego, że podczas rytuałów na początku każde z głównych bóstw olimpijskich wybiera sobie śmiertelnika jako przedstawiciela. Uroczystości kończą się, gdy niektórzy z wybranych wracają. Inni nie. Ci, którym się udaje, nic nie pamiętają albo może są zbyt przerażeni, by o tym mówić. A pozostali – cóż, ich rodziny zostają obsypane błogosławieństwami, więc tak czy inaczej bycie wybranym to podobno zaszczyt.

Niemniej, śmiertelnicy organizują ten festiwal co sto lat chyba od zarania dziejów, a każdy ma nadzieję, że zostanie wybrany przez swojego ulubionego boga. Co mogę powiedzieć? Ludzie są głupi.

Zeus prawdopodobnie jest w swoim niebiańskim mieście na Olimpie, zajęty przygotowaniami do rozpoczęcia Ceremonii Wyboru, ale ja właśnie teraz zamierzam rzucić mu wyzwanie. I nie, to nie może poczekać. Muszę tylko zwrócić jego uwagę, to wszystko. Na szczęście wszyscy wiedzą, do czego w naszym świecie Zeus jest najbardziej przywiązany – do swojej cholernej świątyni.

Adrenalina krąży w moich żyłach, gdy biegnę między drzewami. Świątynia jest już zamknięta dla publiczności, ale przynajmniej odebrałam dość solidny złodziejski trening, by móc przemknąć się przez barierki niezauważona. Omijam rząd idealnie przystrzyżonych krzaków i podchodzę od tyłu, gdzie jest mniejsze ryzyko, że ktoś mnie zobaczy. Łuki błyskawic nad głową wypełniają powietrze blisko świątyni elektrycznością, tłumiąc odgłos moich kroków. Włosy na rękach sterczą naelektryzowane jak małe żołnierzyki.

Powinnam potraktować to jako ostrzeżenie.

Nie robię tego.

Idę dalej.

Wpatrując się w idealne kolumny, otaczające odgrodzone murem wewnętrzne centralne pomieszczenia świątyni, próbuję wymyślić jakiś plan. Najpierw modlitwa i błaganie – to byłoby rozsądne posunięcie. Ale teraz, gdy stoję tutaj samotnie po ciemku, zaciskając i rozluźniając pięści, przez głowę przelatują mi jedynie wszystkie upiorne, dręczące milisekundy cierpienia spowodowanego klątwą Zeusa. Cała dygoczę z powodu ohydnej mieszaniny gniewu, bólu serca i upokorzenia, do takiego stopnia, że nie mogę ustać na nogach. Ale najgorsze jest to, że być może po raz pierwszy w życiu przyznaję sama przed sobą, jak cholernie jestem samotna.

Nie mam pojęcia, jak to jest szeptać sekrety przyjacielowi, trzymać kogoś za rękę lub mieć kogoś, kto po prostu posiedzi ze mną, gdy czuję się źle.

Nawet nie musielibyśmy rozmawiać.

A ja tylko…

Oszołomiona, mając wrażenie, że patrzę na samą siebie z zewnątrz, macam ziemię wokół siebie i łapię kamień. Odchylam ramię i już-już mam go cisnąć w najbliższą kolumnę… kiedy jakaś dłoń zaciska się na moim nadgarstku i szarpie mnie do tyłu, a ja opieram się o czyjąś szeroką klatkę piersiową. Przytrzymują mnie mocne ramiona.

– Co to, to nie – szepcze mi do ucha głęboki głos.

Zapominam o wszystkich wpajanych mi technikach samoobrony i zamiast tego zaczynam się szamotać w uścisku porywacza.

– Puszczaj!

– Nie zrobię ci krzywdy – mówi, a ja z jakiegoś powodu wierzę.

Co nie zmienia faktu, że chcę się uwolnić. Mam, kurde, sprawy do załatwienia.

– Powiedziałam – cedzę słowo po słowie. – Puszczaj. Mnie.

Jego ramiona zaciskają się mocniej.

– Nie, jeśli zamierzasz rzucać kamieniami w świątynię. Nie mam ochoty mieć tej nocy do czynienia z Zeusem.

– Za to ja mam! – rzucam. Wierzgam, próbując wyślizgnąć się z jego uścisku.

– Wiem, to dupek, wiem. Uwierz mi – mruczy cicho mój przeciwnik. – Ale gdybym się łudził, że atak wściekłości cokolwiek zmieni, dawno bym zburzył tę świątynię własnymi rękami.

To coś więcej niż słowa. Coś w jego tonie sprawia, że zastygam bez ruchu w jego ramionach, jakbyśmy oboje dzielili to samo odczucie. Taki sam gniew. Zrozumienie tego faktu odbiera mi dech. Opieram się o mężczyznę, rozkoszując się tą chwilą. Jakbym po raz pierwszy w życiu nie czuła się zupełnie samotna.

Czy tak wygląda nawiązywanie kontaktu z drugą osobą?

W oddali ćwierkają świerszcze, powolny rytm ich melodii odbija jego spokojny oddech. Teraz, zdaję sobie nagle sprawę, odbija także i mój.

– Jeśli cię puszczę, obiecujesz, że już nie będziesz atakować bezbronnego budynku? – pyta cicho.

– Obiecuję – potwierdzam i czuję westchnienie unoszące jego pierś. Dodaję więc: – Ten buc nie zasługuje na modlitwy.

– Ostrożnie. – Jego głos drży. Czy on się śmieje?

– Dlaczego? – pytam, a na moich ustach pojawia się nieoczekiwany uśmiech. Pomyśleć, że ledwie kilka sekund temu byłam gotowa rzucić się na boga. – Martwisz się, że ktoś może chcieć uderzyć mnie piorunem, gdy jestem w twoich ramionach?

– Takimi słowami możesz zdobyć niejedno serce. – Ma cichy głos, a oddech porusza lekko włosy przy moim uchu.

Sztywnieję w jego ramionach, opuszczam podbródek na klatkę piersiową.

– Małe szanse – mruczę, patrząc w ziemię. – Zeus zrobił wszystko, by nikt mnie nigdy nie pokochał.

Moje pełne goryczy słowa wpadają w studnię milczenia. Wścibski dobroczyńca opuszcza ramiona i cofa się o krok, prawdopodobnie bojąc się zarazić klątwą.

Od razu tęsknię za jego ciepłem i chowam ręce do kieszeni.

– Cóż… – Urywa, jakby rozważał, co powiedzieć. – Trudno mi w to uwierzyć.

Tak desperacko chcę uciec od całej tej sceny, że nie do końca dociera do mnie zmiana w jego tonie. Podchodzę bliżej.

– Słuchaj, już wszystko w porządku. Możesz wrócić do swoich…

Reszta słów gaśnie mi w ustach.

Wcześniej zamarłam w milczeniu, ale teraz – cóż, równie dobrze mogłabym spojrzeć Meduzie w oczy. Jedyne, co się we mnie porusza, to krew pędząca przez żyły i tętnice tak mocno i szybko, że dudni mi w uszach. Myśli galopują. Usiłuję zrozumieć, co mówią mi oczy.

O nie. To nie może być prawda.

Nagle czuję się tak, jakby wszystkie emocje, które przywiodły mnie tutaj – wściekłą jak banshee, której ktoś podpadł – wybuchły i znikły, pozostawiając po sobie pustkę.

W końcu poczułam odrobinę wspólnoty z kimś i… Och…

Przyszłam tu pokłócić się z bogiem. Ale nie tym.

Nawet w ciemności, rozświetlonej tylko ciągłymi błyskami piorunów, widzę doskonałość jego wyrzeźbionej twarzy – z twardą szczęką, wysokim czołem, ciemnymi oczami i ustami prawie zbyt ładnymi w stosunku do reszty surowych rysów – i wiem, że podpowiada ona, kim on musi być. Tylko bogowie i boginie mogą pochwalić się taką urodą. Ale to jasny pukiel, który spływa z czoła ku reszcie włosów czarnych jak noc, zdradza jego tożsamość.

Każdy śmiertelnik zna historię o tym, jak brat próbował go kiedyś zabić, uderzając toporem w głowę, gdy on spał. Udało mu się jednak jedynie pozostawić bliznę, która zmieniła tylko w tym jednym miejscu barwę włosów niedoszłej ofiary. Niemożliwej do pomylenia. A także niezapomnianej – i niezwykle nieszczęśliwej dla mnie.

Wmieszanie się w sprawy boga jest o wiele gorsze niż mój pierwotny plan.

Uciekaj. W końcu budzi się mój instynkt i nakazuje ruszyć nogami. Ale to bez sensu. Poza tym instynkt każący mi zastygnąć w miejscu jest silniejszy.

– Obawiam się, że jednego z nas nie powinno tu być – rzucam żart. Cóż, zawsze gdy jestem zdenerwowana, gadam szybciej, niż myślę.

To ci nie pomaga, Lyro.

Mam też w tym wszystkim trochę racji. Co on robi w tej konkretnej świątyni?

Nic nie mówi, stoi ze skrzyżowanymi ramionami, ogarniając mnie wzrokiem w ten sam sposób, w jaki ja wpatruję się w niego, tylko z napięciem, od którego powietrze elektryzuje się bardziej niż od Zeusowych błyskawic.

Wiem, co widzi – filigranową kobietę o krótkich kruczoczarnych włosach, z drobną twarzą, spiczastym podbródkiem i kocimi oczami. To moja jedyna duma. Są ciemnozielone, z czarną obwódką, naznaczone pasem złota wokół źrenicy. Otaczają je długie ciemne rzęsy. Może powinnam zaczął mrugać? Ale uwodzenia nie ma na mojej liście umiejętności, więc odrzucam tę myśl.

On nadal się we mnie wpatruje.

Jest w nim jakaś intensywność, która z każdą sekundą coraz bardziej mnie rozprasza, budząc dreszcze. Cisza wypełnia luki między nami na dość długo, bym znowu rozważała opcję ucieczki.

– Wiesz, kim jestem? – pyta w końcu. Jego głęboki głos brzmiałby gładko, gdyby nie szorstki pomruk gdzieś w tle. Jak aksamitne, spokojne jezioro poszarpane nagle falami wzbudzonymi przez coś ukrytego pod powierzchnią.

Tylko czy on serio pyta? Wszyscy wiedzą, kim jest.

– A powinnam?

Lyra, cholera, przestań się wygłupiać.

Oczy boga lekko się zwężają na moją lekceważącą odpowiedź. Jego rysy zastygają w nieruchomą maskę, gdy robi dwa powolne, długie kroki, wkraczając w moją przestrzeń osobistą.

– Czy wiesz, kim jestem?

Wszystko we mnie drętwieje, jakby ciało już wiedziało, że nie żyję, i uznało, że na wszelki wypadek od razu zacznie umierać. Strach ma aż za dobrze znany smak – w ustach czuję coś metalicznego, jak krew. Albo może po prostu ugryzłam się w język.

Bogom zdarzało się karać śmiertelników za znacznie mniejsze przewinienia niż to, co do tej pory zrobiłam i powiedziałam tej nocy.

Całe moje ciało drży. Och, miłosierni bogowie.

– Hades. – Przełykam ślinę. – Jesteś Hadesem.

Bóg śmierci i sam Władca Świata Zmarłych.

I nie wygląda na zadowolonego.

4PIĘKNA, KUSZĄCA ŚMIERĆ

Ledwo widoczny uśmieszek Hadesa staje się protekcjonalny.

– Tak trudno było? – pyta.

Zachowuje się w sposób zbyt... wyrachowany. Jakby postanowił rozegrać to inaczej.

Tylko że to nie ma sensu.

Ale bogowie nie muszą działać z sensem… chyba.

Zwracanie na siebie uwagi któregokolwiek z nich to zły pomysł. Bogowie to kapryśne istoty, które mogą człowieka przekląć zamiast pobłogosławić, w zależności od nastroju i kierunku wiatru. Tego tutaj moje przemyślenia dotyczą w szczególności.

– A teraz porozmawiajmy o tym, coś ty, twoim zdaniem, próbowała zrobić – mówi Hades.

Marszczę brwi, zdezorientowana.

– Myślałam, że już… – zaczynam.

– Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Kocioł zaczyna się dziś wieczorem – kontynuuje pełnym zawodu głosem, zupełnie jakbym ja nic nie powiedziała.

Wzdycham ciężko.

– Chcesz przeprosin, zanim mnie unicestwisz, czy jak?

– Większość padłaby przede mną na kolana, błagając o litość – mówi. Teraz się mną bawi. Jestem myszą. On kotem. A ja jego kolacją.

Przełykam ślinę, próbując wypchnąć serce z gardła.

– Jestem prawie pewna, że tak czy inaczej już nie żyję.

Oczywiście, że tak jest. Po co dokładać do przedwczesnej śmierci jeszcze więcej upokorzenia?

– Czy to coś da, jeśli uklęknę? – pytam.

Jego srebrne oczy – nie ciemne, jak myślałam na początku, ale barwy rtęci – połyskują chłodnym rozbawieniem. Czy powiedziałam coś zabawnego?

– To dlatego tu jesteś? – pytam. – Przez Kocioł?

Hades nigdy nie brał udziału w ceremonii, a Zeus nie jest jego ulubionym bratem, więc co on tak naprawdę robi w tej świątyni?

– Mam swoje powody, żeby tu być dziś wieczorem.

Innymi słowy, nie zadawaj bogom pytań, lekkomyślna śmiertelniczko.

– Dlaczego mnie powstrzymałeś? – Zerkam na świątynię, całkowicie ignorując jego ton.

Zamiast odpowiedzieć, Hades postukuje kciukiem w podbródek.

– Pytanie brzmi: co mam teraz z tobą zrobić?

Czy on cieszy się z mojego nieszczęsnego położenia? Nigdy nie myślałam zbyt wiele o bogu śmierci – jestem trochę zbyt zajęta tym, żeby przeżyć jako śmiertelniczka – ale zaczynam go naprawdę nie lubić. Gdyby Boone zachowywał się w ten sposób, już dawno bym się przestała nim przejmować.

– Zakładam, że wyślesz mnie do Świata Zmarłych.

Naprawdę, zamknij się, Lyro.

Hades mruczy coś pod nosem.

– Mogę zrobić coś gorszego.

Podobnie jak w przypadku Chance’a, wycofanie się teraz nie wchodzi w grę.

– O? – Przechylam głowę, udając, że nie wiem, o co chodzi. – Słyszałam, że bywasz kreatywny w wymyślaniu kar.

– Jestem zaszczycony. – Skłania głowę, lekko, a jednocześnie ironicznie. – Mógłbym cię zmusić do toczenia kamienia pod górę tak, że nigdy nie dotrzesz na szczyt i będziesz zaczynać od nowa każdego dnia przez resztę wieczności.

To już się zdarzyło Syzyfowi, wieki temu.

– Jestem prawie pewna, że to akurat był pomysł Zeusa.

Zaciska wargi.

– A byłaś przy tym?

Wzruszam ramionami.

– Tak czy inaczej, ten plan brzmi jak wakacje. Spokojna, niezakłócona praca. Od kiedy mam zacząć?

Przez to, że nie umiem się zamknąć, kiedyś skończę martwa.

Czekam na moment, gdy wyląduję w Świecie Zmarłych, albo gdy w dłoni Hadesa pojawi się jego słynny bident, którym przebije mnie na wylot.

Zamiast tego Hades kręci głową.

– Nie zabiję cię. Przynajmniej na razie.

Serio? I ja mam w to uwierzyć?

Na pewno widzi niepewność w moich oczach, bo mięsień w szczęce napina mu się, jakby boga zmarłych irytowało, że wątpię w jego słowa.

– Spokojnie, moja gwiazdo – rzuca.

Zastanawia mnie to pieszczotliwe określenie. Najwyraźniej nic dla niego nie znaczy. Kiedy Hades nie odzywa się od razu, ja również zmuszam się do milczenia. Zamiast mówić, przyglądam się bliżej postaci stojącego przede mną bóstwa.

Nie jest dokładnie taki, jakiego się spodziewałam. Mam na myśli coś więcej niż oczywistą aurę mrocznego i ponurego bohatera.

Wszystko przez jego strój. Ma na sobie znoszone buty i dżinsy, na litość Elizjum. Spodnie opadają nisko na wąskich biodrach. Nosi do nich niebieską koszulę zapinaną na guziki, z podwiniętymi rękawami, które odsłaniają przedramiona opalone mocniej, niż można by się spodziewać po kimś, kto mieszka w podziemiach. Kto by pomyślał, że przedramiona mogą być seksowne?

Na koszuli ma vintage’owe skórzane szelki, które, jak podejrzewam, zbiegają się z tyłu nad łopatkami, jak kabura. Metalowe kółka na szelkach wyglądają, jakby służyły do czegoś, co teraz nie jest mu potrzebne. Mocuje nimi jakąś broń? A może pobolewa go kręgosłup?

– I co powiesz? Przeszedłem inspekcję? – pyta przeciągle.

Gwałtownie podnoszę wzrok z powrotem na jego twarz.

– Wyglądasz inaczej, niż się spodziewałam.

Unosi brwi.

– A czegóż to się spodziewałaś? Idealnie czarnego stroju? Skórzanych ciuszków?

Gorący rumieniec pełznie mi po szyi. Cóż, właśnie coś w tym stylu.

– Nie zapomnij o rogach. I może o ogonie – rzucam.

– To akurat inny bóg śmierci – prycha zirytowany, a potem mruczy coś o tym, że nienawidzi oczekiwań.

Chyba ma na myśli spełnianie tych oczekiwań. Dziwne, że ja i bóg mamy coś wspólnego Może i jestem przeklęta, ale nie pozwolę, by to mnie określało i definiowało!

– Twoim domem w Świecie Zmarłych jest Erebus – mówię zdecydowanym tonem.

– No i?

– Nazywa się… uwaga… – Podnoszę rękę. – „Kraina Cieni”.

Ktoś powinien zakleić mi usta taśmą klejącą.

Hades wsuwa ręce do kieszeni, swobodnie rozluźniony, w sposób przypominający drapieżnika na smyczy.

– Zawsze uważałem, że ta nazwa jest mało oryginalna. To Świat Zmarłych. Świat podziemny. Oczywiście, że są tam cienie.

Ta rozmowa zaczyna trochę odbiegać od tematu.

– Chyba tak.

A potem, ponieważ mój mózg nie może się powstrzymać, naprawdę rozważam to, co powiedział.

– Technicznie rzecz biorąc, nie jesteś bogiem cieni ani nawet boginią nocy. – Czuję, że mnie ponosi. – A jeśli te gadki o ogniu i siarce są prawdziwe, to wydaje się, że tam na dole musi być całkiem jasno.

Jego oczy błyszczą jak naostrzone noże, gdy się we mnie wpatruje.

Nie potrafię stwierdzić, czy jest urażony, czy zaskoczony moją gadaniną.

Niestety dla nas obojga, mam bujną wyobraźnię – i dużo do powiedzenia.

– W sumie, kiedy się nad tym zastanowić, masz problem z tym, jak cię widzą – mówię.

– Ja mam problem – powtarza.

– Tak. Śmiertelnicy, jeśli sami nie mogą czegoś zobaczyć, uwierzą w to, co im się mówi. Zawsze mówiono mi, że Hades jest odziany w czerń, pachnie ogniem, a jego ciało pokrywają tatuaże, które mogą ożyć, gdy tego zechce.

Jego spojrzenie przesuwa się po moim ciele tak powoli i z takim rozmysłem, że wcześniejszy gorący rumieniec pełznie w górę mojej szyi i policzków.

– A jednak to ty jesteś ubrana na czarno i masz tatuaże, gwiazdo – rzuca. Podążam za jego wzrokiem w stronę mojej czarnej dopasowanej koszuli. Do pary noszę dżinsy, nie jestem więc cała ubrana na czarno. Jeden rękaw lekko się podciągnął, odsłaniając bladą skórę nadgarstka i widoczny czarny tatuaż. Dwie gwiazdy. Trzecia widnieje na drugim nadgarstku, a gdy składam ręce, tatuaże tworzą Pas Oriona.

Jedną z niewielu rzeczy, które pamiętam, zanim trafiłam do Bractwa, było obserwowanie Oriona poruszającego się po niebie za oknem mojej sypialni. Gwiazdozbiór jest niezmiennym, wiecznym, stałym znakiem w nocy.

Czy to dlatego nazwał mnie gwiazdą dwa razy? Obciągam rękaw.

– A więc… – Porzuca wygodną pozę i robi krok w moją stronę. Staje na tyle blisko, że mogę poczuć jego zapach. Wtedy dociera do mnie, że bóg śmierci pachnie jak idealnie ciemna, najbardziej grzeszna gorzka czekolada.

– Jak masz na imię? – pyta.

Zdecydowanie nie chcę, żeby bóg znał moje imię.

– Felix Argos – mówię.

Hades nie wytyka mi kłamstwa. Po prostu mnie obserwuje, oceniając wzrokiem, jakby coś rozważał. Prawdopodobnie planuje jakąś nową kreatywną karę, specjalnie dla mnie.

– A więc… – naśladuję jego wcześniejsze sformułowanie i zerkam na bok, ku świątyni i drodze w dół. Ucieczka jest tak blisko. Tuż poza zasięgiem, jak otwarte drzwi klatki dla ptaków, kiedy na zewnątrz siedzi kot.

– I co teraz będzie?

– Co miałaś na myśli, mówiąc, że zostałaś przeklęta?

O, nie. Nie chcę o tym rozmawiać. Zamiast tego gram na zwłokę.

– Jak to? Nie wiesz?

– Wytłumacz mi jak ignorantowi.

– A jeśli nie chcę?

Unosi jedną brew. Rozumiem przesłanie. Próbując nie zaciskać zębów, odmawiam myślenia o tym, że Hades jest dopiero drugą osobą, z którą kiedykolwiek się tym dzieliłam.

Biorę głęboki oddech i rzucam szybko:

– Dwadzieścia trzy lata temu, kiedy byłam jeszcze w łonie matki, ona i mój ojciec przyszli tutaj, aby złożyć ofiarę i modlić się o błogosławieństwo narodzin. Mojej mamie odeszły wody, a twój brat najwyraźniej obraził się, że zbezcześciła jego sanktuarium. Za karę przeklął jej dziecko – mnie, jak się okazuje – i obwieścił, że nikt mnie nigdy nie pokocha. I to by było na tyle.

Jego spojrzenie nabiera lodowatego wyrazu i staje się tak wyrachowane, że cofam się o krok.

– Sprawił, że nie można cię pokochać? – pyta, jakby nie był pewien, czy mi wierzyć.

Kiwam głową na potwierdzenie.

To przez tę klątwę moi rodzice mnie oddali. Powiedzieli, że to przez dług, ale ja wiem, że było inaczej. W wieku trzech lat trafiłam do Bractwa Złodziei. Dlatego nie mam przyjaciół, takich prawdziwych, z którymi mogłabym konie kraść. Dlatego Boone…

Do dziś próbowałam przekonać samą siebie, że mogło być gorzej. Mogłam skończyć jako pokarm dla krakena albo z wężowymi włosami i grupą kamiennych posągów w roli przyjaciół.

I to wszystko doprowadziło mnie do tego momentu. Kiedy stoję twarzą w twarz z innym bogiem. Straszniejszym bogiem.

Takim, który najwyraźniej uważa moją klątwę za interesującą. Dlaczego? Ponieważ przeklął mnie Zeus? Obecny król bogów to dupek. To ta jedna sprawa, co do której Hades i ja się zgadzamy. Pytanie brzmi: co on teraz ze mną zrobi?

Hades macha na mnie ręką, niemal leniwie.

– Możesz iść.

Mogę…

Chwila… Co?!

5NIGDY NIE PYTAJ BOGÓW O POWODY

Mogę… iść? Naprawdę?

Hades powoli unosi brwi.

– Chcesz się kłócić?

– Nie. – Nigdy nie zaglądaj darowanemu koniowi w zęby… a nagłej szansie ucieczki w wyjście ewakuacyjne.

– Tędy – mówi.

Zmierza w stronę ścieżki, która prowadzi nas inną drogą w dół, do podnóża góry. Chyba mam iść za nim? Hades kroczy przede mną jak drapieżnik. Skupiam się na jego butach, ponieważ gapienie mu się na plecy – te skórzane paski rzeczywiście stykają się między łopatkami – lub, pozwolę sobie dodać, na idealnie kształtny tyłek, po prostu nie wchodzi w grę.

Wstrzymuję oddech. Każdy cal ciała mrowi od niewygodnej świadomości, która tylko rośnie, gdy za nim podążam. To ta, jak mówią, surowa moc bogów. Jedyny powód tych dziwnych dreszczy, tak sobie powtarzam.

Nie jestem pewna, czy sama w to wierzę.

Idziemy w milczeniu, aż dostrzegam chodnik biegnący równolegle do głównej ulicy. Natychmiast dostrzegam też tłum. Zatrzymuję się. Hades również staje w miejscu, zerkając do tyłu.

– Jakiś problem?

– Eee… – Patrzę za niego, a on podąża za moim wzrokiem. Jeszcze trzy kroki i wszyscy będą mogli nas zobaczyć razem. Zobaczyć mnie… z bogiem, kurwa, śmierci.

– Nie martw się nimi – mówi, jakby czytał mi w myślach. – Tylko ty możesz zobaczyć, kim naprawdę jestem. Wszyscy inni widzą po prostu zwykłego śmiertelnika.

Jasne. Super. Z wyjątkiem tego, że Zakładnicy, którzy wciąż się tu kręcą, mogą zobaczyć mnie z obcym mężczyzną i zacząć zadawać pytania. Czy mogę się jakoś z tego wyplątać?

– Chodź.

Chyba nie mogę.

Wychodzimy na zatłoczony chodnik. Zatrzymuję się. Czy powinnam powiedzieć „do widzenia”, zanim się rozstaniemy… czy jak?

Krótkie pożegnanie to będzie to.

– Dzięki, że mnie nie zabiłeś.

Łudzę się, że mogę już iść, ale Hades łapie mnie mocno za ramiona i obraca ku sobie. Nagle patrzę w jego oczy, studnie metalu, wirującego, stopionego, ale jednocześnie płonącego. Jak węgiel, gdy pali się na czarno.

– Wypowiadaj się nieco ostrożniej, moja gwiazdo – mówi głosem, który nie jest już tak gładki jak wcześniej; teraz bardziej przypomina surowy jedwab. – Nie masz pojęcia, kiedy bogowie mogą podjąć rękawicę, którą właśnie rzuciłaś… Każdego innego dnia sam prawdopodobnie bym to zrobił.

Całe moje ciało jest tak napięte, jakby lada moment miało się rozpaść. Gorąca adrenalina w żyłach pędzi jak szalona, napinając moją skórę. I to właśnie jest problem. W tej chwili czuję się bardziej… żywa. Jakby każda sekunda, która mi pozostała, była cenna, ponieważ te sekundy są policzone.

– Twój atak przyniósłby mi szybką śmierć – szepczę. – Są gorsze rzeczy.

Oczy mu błyszczą, gdy analizuje moją minę, a ja wstrzymuję oddech, oczekując błysku bólu przed nicością śmierci. Tak to sobie wyobrażam.

Ból nie nadchodzi.

Zamiast tego wyraz twarzy Hadesa się zmienia. Ta zmiana jest tak subtelna, tak powolna, że na początku nie jestem nawet pewna, czy naprawdę ją widzę, ale palący mnie ostrzegawczy ogień staje się… łagodniejszy. Zmienia się w inny rodzaj gorąca.

Hades unosi dłoń, by przesunąć koniuszek palca od mojej skroni do szczęki. Jego dotyk jest lekki jak szept na mojej skórze, pozostawia ślad odurzającego doznania. Bóg wpatruje się we mnie, a ja w niego, i wiem, że powinnam odwrócić wzrok. Z nas dwojga to ja jestem śmiertelna, więc to ja powinnam się cofnąć, poddać, przyznać się do porażki.

Nie mogę. Nie zrobię tego.

– Masz rację, moja gwiazdo – mruczy. Jego wzrok przesuwa się niżej, by zatrzymać się na moich ustach. – Są gorsze rzeczy.

Potem jego spojrzenie w mgnieniu oka zmienia się z ognia w lód. Hades prostuje się gwałtownie, obraca mnie wkoło i lekko popycha w tłum, jakby wypuszczał małą rybkę do oceanu.

Jakimś cudem, choć reszta mnie zasadniczo przestała działać, moim stopom udało się wyprowadzić mnie z tłumu. Oddalam się o trzydzieści kroków i wtedy słyszę, jak woła za mną:

– Trzymaj się z dala od kłopotów, Lyro Keres!

Staję jak wryta, ale się nie odwracam. To nie jest imię, które mu podałam.

Chciałabym wiedzieć, skąd je zna lub dlaczego zadał sobie trud, żeby zapytać, skoro najwyraźniej wiedział, jak się nazywam. W końcu jednak (nawet jeśli troszkę za późno) włączył mi się instynkt samozachowawczy, a moja szansa na ucieczkę jest dosłownie tuż za rogiem.

Macham więc, żeby dać znać, że dotarło… i idę dalej, licząc kroki, jakby każdy z nich mógł być ostatni.

6NIELICZNI WYBRAŃCY

Bycie zmuszoną do uczestnictwa w ceremonii otwarcia Kotła jest gorsze niż spływ Styksem.

Felix panikuje. Wiem, bo za każdym razem, gdy dostrzegam go w tłumie, zgrzyta zębami i rozgląda się nieprzytomnie. Miło z jego strony, że się w końcu pojawił. Przynajmniej udało mi się dołączyć do innych po stronie miasta na moście, nie zwracając jego uwagi.

Właściwie to mały cud.

Boone ani Chance też mnie nie widzieli. Mam plan, jak sprawić, by to się nie zmieniło. Jak tylko wszystko naprawdę się zacznie, wślizgnę się z powrotem do Nory. Nie tylko po to, aby uniknąć różnych konfrontacji, ale także po to, by przemyśleć wszystko, co się dziś wieczorem zdarzyło. Zwłaszcza kwestię pewnego boga.

Felix kieruje wzrok w moją stronę, a ja uchylam się, próbując sprawiać wrażenie jak najmniejszej. Może szef jeszcze nie wie, że wcześniej urwałam się z pracy, ale to nie jest dobra chwila, żeby mu o tym mówić. Kiedy Felix odwraca się, nie zauważywszy mnie, wypuszczam cichy oddech ulgi, a potem nie mogę powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. Frustracja naprawdę nie pasuje do jego dziobatej gęby. Nie żebym go winiła. To miejsce to raj dla złodziei. Wszystkie te kieszenie tylko czekające na obrabowanie, a Zakładnicy mają związane ręce, bo właśnie minęła północ i festiwal oficjalnie się rozpoczął.

Zgromadzeni ludzie tłoczą się i cisną w tłumie. Wydaje się, że każda żywa dusza w promieniu tysiąca mil od San Francisco – nawet ci, którzy nie czczą tej grupy bogów – stawiła się tutaj. Jeśli się głębiej zastanowić, w sumie ma to sens.

Dla większości śmiertelników jest osobiście ważne, kto zostanie koronowany na władcę bogów olimpijskich. Mają różne powody – czy będzie to ich ulubiony, czy najbardziej znienawidzony bóg, a może ten lub ta, których najbardziej się boją albo, jak w moim przypadku, ich konkretny patron. Niektórych dotyczy to jeszcze bardziej osobiście: podejrzewam, że wielu rolników opowiada się za zwycięstwem Demeter, licząc, że pobłogosławi ich plony i zbiory. Żołnierze wolą Aresa, uczeni i nauczyciele chcą Ateny, i tak dalej. Nawet śmiertelnicy, którzy czczą innych bogów, są zainteresowani, a to ze względu na spektakularność tego wszystkiego. Albo może nie lubią boga o mocach podobnych lub konkurencyjnych wobec własnych patronów. Albo może po prostu nie chcą obrażać wspomnianych bogów.

Bez względu na to, jak na to spojrzeć, cały świat patrzy z zainteresowaniem. A mimo to wszelkie skarby są teraz bezpieczne.

Nic dziwnego, że mój dawny mentor wygląda na zaniepokojonego. Nie słychać ani jednego gwizdka. A przynajmniej nie słychać takich, jakich używają nasi Zakładnicy, kiedy grupują się wokół potencjalnej ofiary.

I tak to będzie przez cały miesiąc.

Przestępuję z nogi na nogę, gapiąc się na świątynię Zeusa po drugiej stronie drogi. Jedyne, co tam się dzieje, to normalny pokaz błyskawic.

W tej świątyni śmiertelni akolici bogów palą ofiary, szepczą modlitwy i odprawiają wszelakie obrzędy, które uznają za konieczne. Ponieważ zdarza się to tylko raz na sto lat, obstawiałabym, że po prostu improwizują.

Nie żeby cokolwiek dało się zobaczyć. Żadne kamery nie mogą nagrywać wewnątrz świątyni – kolejny rozkaz bogów. Ale oznacza to, że tkwię tu z milionami innych osób, wpatrując się w otoczoną kolumnami białą budowlę na szczycie góry po drugiej stronie mostu, jakby miała się ona nagle zmienić w smoka i plunąć ogniem. Jak dotąd nie zdarzyło się nic poza pojawieniem się pojedynczego kłębu białego dymu – prawdopodobnie z ofiary – który uniósł się w górę, w niebo.

Ludzie wypełnili ulicę ciągnącą się wzdłuż zatoki aż do granic miasta, a ci z nas, którzy stoją na samym końcu, weszli między budynki. Tam właśnie się znalazłam.

Inni Zakładnicy zebrali się w małych grupkach, debatując, czy Hermes wybierze złodzieja, czy nie. Tak już bywało. Po początkowej rundzie uśmieszków i spojrzeń skierowanych w moją stronę, wrócili do ignorowania mnie, co jest dobre dla mojego planu ucieczki.

Kilka osób wokół mnie wpatruje się w telefony, oglądając różne formy „relacji na żywo”, zamieszczanych przez jeszcze większą liczbę ludzi na całym świecie, stojących na ulicach w innych miastach i wpatrujących się w różne świątynie tych samych bogów. Łapię tu i ówdzie urywki komentarzy – nie żeby na razie było wiele nowego do przekazania.

– Legendy głoszą, że bogowie i boginie mieli już tak dość Zeusa jako władcy, że walczyli między sobą o to, kto go obali, co doprowadziło do wojen anaksjańskich – słowa prezentera wiadomości dolatują z jakiegoś urządzenia blisko mnie. – Sytuacja zaogniła się tak bardzo, że bogowie zniszczyli Cuda, strącając Kolosa Rodyjskiego i zamieniając setki wojowników w terakotowe posągi.

Parskam śmiechem. To najwyraźniej wkurzyło zupełnie inną grupę bogów.

Prezenter wiadomości wciąż mówi:

– Zniszczyli miasta takie jak Atlantyda czy Pompeje, a ostatecznie zburzyli swój dom na Olimpie, który trzeba było odbudowywać.

Wszyscy znają tę historię. Po tym wszystkim bogowie zawarli pakt, że nigdy więcej nie będą bezpośrednio walczyć ze sobą nawzajem. Tak powstał Kocioł – gdzie po prostu pozwolili nam, śmiertelnikom, walczyć w ich imieniu.

Głośne westchnienie przechodzi przez tłum dookoła mnie.

– Zeus! – ktoś woła. – Zeus wybiera.

– Gdzie? – pyta głośno kilka innych osób.

Zaraz potem głosy wznoszą się wymieszaną, gwałtowną falą dźwięku. Podchodzę bliżej do mężczyzny po mojej lewej, który z zainteresowaniem wpatruje się w telefon.

Oczywiście wszystko ma miejsce w prostej świątyni, której nie rozpoznaję, położonej gdzieś indziej na świecie. Z jasnego błękitnego nieba strzela potężna błyskawica i uderza w świątynię z hukiem tak głośnym, że wydaje się trząść samą ziemią. Następnie rozlega się głęboki głos – być może dochodzi z wnętrza budynku, w którym Zeus się znajduje, ponieważ nigdzie go nie widzę.

– Oto ja, Zeus, pierwszy Król Bogów, bóg nieba, piorunów i błyskawic, bóg pogody, prawa i porządku, władzy królewskiej, przeznaczenia i losu.

Przewracam oczami. Przeznaczenie i los to to samo. Prawda? Co za nadęty bałwan.

Skądinąd powinien się nazwać królem bogów olimpijskich. Ale bóstwa mojego panteonu są na tyle egoistyczne, że roszczą sobie prawo do panowania nad wszystkimi. Niech mu więc będzie: Król Bogów.

– W tym pierwszym dniu, rozpoczynającym Kocioł, to ja wybiorę jako pierwszy. – Bóg przerywa, jakby czekał na oklaski lub coś w tym stylu.

Biorąc pod uwagę, że nikt nie jest do końca pewien, jak to wszystko dokładnie działa i co oznacza (a podejrzewam, że tłumy otaczające świątynię, w której Zeus się znajduje, mają teraz dodatkowo problemy ze słuchem, bo dzwoni im w uszach od grzmotów), wszyscy zachowujemy ciszę i czujność.

– Wybieram…

7TRZYMAJ SIĘ ODE MNIE Z DALEKA

Jest tak, jakby cisza wypełzła z filmu i zawisła także nad ludźmi tutaj, gdy wszyscy razem czekamy i patrzymy, wstrzymując oddech z ciekawości: nikt nie ośmiela się nawet kaszlnąć. Kogo wybierze?

Uderza kolejna błyskawica, tym razem trafiając na zewnątrz świątyni, u szczytu schodów, między dwoma filarami głównego wejścia. Huk sprawia, że kilka osób krzyczy. Nagle w miejscu, w które uderzył piorun, pojawia się jakiś mężczyzna, najwidoczniej zdezorientowany.

Znów rozbrzmiewa głos Zeusa.

– Samuel Sebina.

Wpatruję się w telefon. Wybrany śmiertelnik Zeusa jest chyba jeszcze wyższy i bardziej umięśniony niż Boone, z hebanową skórą i krótkimi czarnymi włosami.

Wydaje się tak oszołomiony, że może jedynie rozglądać się dookoła. Tak szybko, jak się pojawił, znika. Kto wie, gdzie?

Rozlega się kolejny krzyk.

– Hera! – woła ktoś. – Hera wybiera.

Głowy pochylają się nad telefonami, ludzie obserwują.

– To ja, Hera. Bogini małżeństwa, kobiet i gwiazd na niebie.

Z pobliskiego telefonu słyszę zmysłowy głos, który można by uznać za należący do Afrodyty. Dochodzi z jednej ze świątyń bogini gdzieś na świecie.

– Wybieram…

Nie słyszę reszty, ponieważ po prawej Chance przepycha się w moim kierunku. Lęk zalewa mi ciało falą swędzenia. Czeka mnie jeszcze więcej zażenowania, zemsty lub zwrócenie uwagi Felixa na fakt, że wcześniej opuściłam posterunek – jeśli mnie znajdzie, wszystko to ma sporą szansę się wydarzyć. Czas stąd zmykać.

Wsuwam się ukradkiem w wąską uliczkę między budynkami. Kiedy się odwracam, widzę, jak Chance wyciąga szyję. Tak. Zdecydowanie mnie szuka.

Wymaga to kilku sprytnych uników, ale w końcu skręcam za róg i nagle prawie zderzam się z szeroką męską klatką piersiową.

– Ej, ej! – Boone wykrzykuje przesadnie radosnym głosem. – Zwolnij, Lyrecz… – ucina zdrobnienie, które nadał mi, gdy byliśmy dzieciakami, i robi to tak nagle, że aż brzmi sztucznie.

O, bogowie. On wie. O Chancie. O moim zauroczeniu. O wszystkim.

Nie żeby mnie to dziwiło.

– Znów nuciłaś – zauważa z uśmiechem. – Myślałem, że Felix cię tego oduczył.

Zasłaniam usta dłonią, jakbym mogła cofnąć dźwięki.

Nucenie było moim nawykiem, gdy byłam młodą Zakładniczką. Nawet nie zauważyłam, że to robię. Minęło trochę czasu od początku mojego szkolenia, więc chyba wróciłam do starych zwyczajów.

– Przepraszam – mruczę i omijam go.

Robi krok w moją stronę, blokując mi drogę.

– Gdzie się tak spieszysz?

Jestem pewna, że podczas całej naszej znajomości nigdy nie dbał o mnie na tyle, żeby o to zapytać. Cofam się i zmuszam, żeby spojrzeć mu w oczy. Ciemnobrązowe. Zawsze podobały mi się jego oczy.

Mogłabym po prostu się rozryczeć. Lata czekania, aż poświęci mi odrobinę uwagi, a on to robi dzisiaj. Ten jeden raz, kiedy tego nie chcę. Odwracam się, ale nie widzę Chance’a. Jeszcze.

– Nigdzie – odpowiadam.

Robię krok. Boone też robi krok, znów mnie blokując.

– Przepraszam. – Znów robię krok, a on znów blokuje.

– Czego? – warczę.

Mruga, zdumiony, pewnie dlatego, że nigdy się do niego tak ostro nie odzywam. Potem na jego twarzy pojawia się pełzający rumieniec. Boone przeciąga dłonią po karku.

Och… nie. On nie chce o tym rozmawiać, prawda? Naprawdę, naprawdę, naprawdę wolałabym nie. Zwłaszcza nie tu i nie teraz.

Dziwne światło błyska w jego oczach. Boone otwiera usta tylko po to, by je ponownie zamknąć. Oczywiście.

– Lyro…

Głośny pomruk wyrywa się z gardeł tłumu na ulicach z obu stron alejki.

– Nie chcę tego przegapić.

Udaje mi się go ominąć: tym razem to ja go zaskoczyłam.

– Poczekaj!

Chwyta mnie za ramię i odwraca z powrotem, przypominając mi innego mężczyznę, który zrobił mi to dziś wieczorem. Zaczynam czuć się trochę jak szmaciana lalka i zaraz to powiem, ale Boone jest wystarczająco blisko, żebym mogła poczuć zapach tego zwyczajnego mydła, w które szefostwo zaopatruje łazienki w Norze.

Przez chwilę stoję nieruchomo, po czym kręcę głową. Muszę się stąd wyrwać, zanim Chance mnie dopadnie i pogorszy sprawę. Patrzę wymownie na jego rękę.

Podąża za moim wzrokiem, po czym nagle mnie puszcza.

– Słuchaj. Ja… Kurwa… Przepraszam cię. Chance to dupek. Gdybym tam był, zrobiłbym z tym porządek.

Z każdą sekundą robi się coraz gorzej. Nie potrzebuję, żeby mi współczuł, a właśnie to robi.

– Wszystko w porządku, Boone – mówię. – Jakoś sobie z tym poradziłam.

– Słyszałem. – Znów się krzywi. – Jesteś pewna?

– Tak. Nic wielkiego. Nie twój problem, w każdym razie. – Tym razem, gdy go omijam, nie zatrzymuje mnie.

Odchodzę na tyle daleko, że myślę, że wreszcie dał spokój, ale on nagle pojawia się tuż obok mnie. Nie zatrzymuje mnie, ale idzie za mną krok w krok.

– Nie oglądasz. – To stwierdzenie, nie pytanie. W jego głosie teraz słychać ciekawość. – No to dokąd w końcu idziesz?

Spoglądam na niego z ukosa.

– Nie potrzebuję przyjaźni z litości, Boone. Nic mi nie jest. Naprawdę.

– To żadna litość. – Posyła mi krzywy uśmieszek zabarwiony wyrzutami sumienia.

Niestety, ja dokładnie wiem, że to jest litość. Nie jego wina.

– Myślałem, że między nami wszystko w porządku – mówi.

Tak. Normalnie rzuciłabym mu jakąś radośnie sarkastyczną uwagę. Teraz nie mam na to siły. Próbuję więc innego podejścia i mówię mu prawdę.

– Wracam do Nory.

– Wracasz? Teraz? – Jego głos jest pełen powątpiewania, gdy spogląda na tłum, który właśnie mijamy. – A co ze świętem? Bogowie wybierają.

– Później obejrzę skrót. – Naprawdę nie obchodzą mnie wyniki, poza tym, że chciałabym, żeby Zeus przegrał. Hermes byłby dobry dla Bractwa.

Gestem wskazuję świątynię.

– Felix nie chciałby, żebyśmy oboje to przegapili. Szefowie szefów powiedzieli, że wszyscy musimy być obecni, aby oddać cześć Hermesowi.

Boone poważnieje.

– Przed Chance’em niełatwo się ukryć na dłużej. Odprowadzę cię.

Powinnam była wiedzieć, że się domyśli.

– Nie chcesz popatrzeć?

Zawsze się łapię na ten pewny siebie uśmieszek. Boone pokazuje na telefon.

– Sprawa załatwiona. Widok z miejsca, w którym byliśmy, i tak był do dupy.

Przyklejony jak rzep Boone jednym okiem gapi się na mnie, a drugim na telefon, informując o wyborach bogów, gdy wędrujemy przez prawie puste ulice miasta. Droga, którą idziemy, najkrótsza z możliwych, prowadzi obok Atlas Tower.

Styl życia superbogatych i teoretycznie potężnych. Pomimo wszystkich bogactw, jakie kryją apartamenty w tym wieżowcu, nikt z Zakładników nie ma tu wstępu. Mieszkańcy mają wystarczająco dużo czasu, pieniędzy i wredności, aby zapewnić intruzom makabryczny koniec, jeśli ci zostaną złapani. Poza tym wszyscy wiedzą, że właścicielem penthouse’u jest Hades.

Włosy na karku stają mi dęba, gdy zastanawiam się, czy on tam jest.

Dlaczego o nim teraz myślę? To najmniejsze z moich zmartwień.

Mieszkam z dupkiem o imieniu Chance i choć dziś go unikam, wiem, że to tylko kwestia czasu, zanim zrujnuje mi życie. Rzucam Boone’owi kolejne szybkie spojrzenie i wzdycham głęboko. Choć wcześniej było okropnie, to jestem pewna, że sekretne zauroczenie facetem będzie nieskończenie mniej bolesne niż to, czym może cię dręczyć twój wróg. Gdy docieramy do ogrodzenia z siatki, blokującego wejście do tuneli prowadzących pod ulicami miasta, Boone otwiera bramę, po czym zamyka ją ponownie za nami. Tuż za wejściem do tunelu, schowani za stertami śmieci, wyciągamy gumowce. Zadbanie o to, by wszystkie wejścia do naszej podziemnej Nory były w nie zaopatrzone, to robota dla Zakładników.

Prostuję się po założeniu butów, a wtedy Boone mówi:

– Chyba kolej na następne bóstwo. Myślę, że to Artemida.

Marszczę nos. Jeśli trzymają się hierarchii, wybrali już pierwszych dziesięcioro śmiertelników. Szybko poszło. Po Artemidzie w kolejce do wyboru zostanie tylko jeden bóg. Wzdycham ponownie. Myślałam, że będę mieć więcej czasu przed powrotem wszystkich.

Chwytam latarkę i zaczynam schodzić w dół ku pokrytemu graffiti cementowemu przejściu.

Boone wyciąga telefon, gdy idziemy dalej, żebyśmy oboje mogli widzieć.

Bez rozmachu i fanfar jedna ze słynnych złotych strzał Artemidy wystrzela znikąd i wbija się w ziemię na ekranie, a w kłębach dymu pojawia się śmiertelnik.

Wśród tłumu robi się zamieszanie, a Boone mruczy:

– No popatrz tylko. Artemida wybrała mężczyznę.

– Aha – mówię i brnę dalej przez wodę po kostki, rzucając jedynie szybkie spojrzenie na ekran, by zobaczyć szczupłego, wysportowanego gościa o jasnobeżowej skórze i ciemnych włosach, który mruga do kamery.

Do tej pory bogini wybierała wyłącznie kobiety.

Boone tylko wzrusza ramionami, nie przerywając marszu.

Wprawnie i z łatwością docieramy do celu – solidnie wyglądającej ściany pokrytej heroicznym przedstawieniem Hermesa, który pod pachą ma hełm, a na nogach skrzydlate sandały, Talaria. Wizerunek jest w formie graffiti, oczywiście, by wtopić się w całą resztę sztuki tutaj na dole.

Zatrzymuję się, by machnąć latarką w obie strony, sprawdzając, czy nikt nas nie śledzi, ale, zanim zgaszę światło, łapię tylko blask oczu szczura. Boone również wyłącza telefon. W czarnej jak smoła ciemności przyciskam dłoń do cementowej ściany, szukając kryptokodów. Wiem, że tam są: małe, ukryte wypustki. To system liter niedostrzegalnych dla śmiertelnego oka, ale my, złodzieje, wiemy, jak je znaleźć, i możemy je odczytać dotykiem. To sposób na zostawianie sobie nawzajem wskazówek – których budynków unikać, gdzie są dziury w zasięgu kamer monitorujących i tak dalej.

Nie zawracam sobie głowy czytaniem, ponieważ wiem, co tam napisano. Ale na końcu szeregu liter jest przycisk, również ukryty przed wzrokiem. Naciskam go, uruchamiając grube cementowe drzwi, które otwierają się lekko jak za podmuchem wiatru. Szybko wchodzimy do środka, zanim równie szybko się zamkną. Co rok lub dwa ktoś z nowicjuszy nie porusza się wystarczająco szybko i w rezultacie dostajemy krwawy bałagan – taki, który to my musimy sprzątać. I cholerna szkoda. Gdy tylko drzwi zamykają się za nami, tajne, stworzone przez boga komnaty, które składają się na naszą Norę, natychmiast rozjaśniają się dzięki latarniom, płonącymi niebieskim, niegasnącym ogniem. Ogień ten, jak mówią, Hermes podarował Bractwu, aby oświetlał nasze siedziby na całym świecie.

Boone ponownie włącza telefon.

– Masz tu zasięg? – pytam.

– Ukradłem hasło do Wi-Fi Felixa. – Kładzie telefon na podłodze, gdy oboje zatrzymujemy się, by zdjąć buty.

Ściągam własne, po czym odkładam je razem z latarką na dostępne dla wszystkich półki, żeby inni mogli skorzystać przy wchodzeniu i wychodzeniu. Boone wciąż walczy ze swoimi, a ja przyglądam się jego pochylonej głowie. Nie musiał mi pomagać w zabawie w unikanie Chance’a.

Zerka na telefon.

– Wygląda na to, że Hermes dokonał wyboru.

Przełykam ślinę, zanim zapytam:

– Złodziej?

Boone mruży oczy, wpatrując się w ekran, po czym kręci głową.

– Zai Aridam?

To mnie zastanawia.

– Gdzie ja już słyszałam to nazwisko?

Odwraca telefon, żeby mi pokazać, i rzeczywiście, to nazwisko przewija się na obrazku, i w końcu dociera do mnie, skąd je znam. W ostatnim Kotle, sto lat temu, pewien mężczyzna nazwiskiem Mathias Aridam był czempionem Zeusa. Nigdy nie wrócił. Właściwie, wtedy żaden śmiertelnik nie wrócił. Ale ich rodziny zostały pobłogosławione ponad miarę.

Aridam. Ta rodzina przyjęła błogosławieństwo i zerwała kontakty z każdym, kto ją znał. To nie może być przypadek, prawda?

– To już wszyscy – mówi Boone. – Mam nadzieję, że na koniec każde z nich wróci do domu.

Jeśli tak uważa, prawdopodobnie jest w mniejszości, ponieważ wciąż cieszymy się licznymi błogosławieństwami po tym, jak nikt nie wrócił z ostatniego Kotła.

Nie mówię tego na głos.

– Gotowa? – Boone wstaje.

Biorę głęboki oddech.

– Jasne. Czemu nie?

Żołądek skręca mi się w supeł, kiedy zdaje się, że Boone odpowie na moje absolutnie retoryczne pytanie, ale wtedy z głośników telefonu wybuchają nagle zszokowane krzyki i oboje spoglądamy na ekran.

– Co do… – Gapimy się w telefon.

– Och, na litość piekieł – mruczę.

Przed świątynią Zeusa widać teraz ogromną kolumnę czerwonego ognia, zasnuwającą niebo czarnym dymem. Tylko jeden bóg użyłby tego, by ogłosić swoje wejście.

Hades.

Założę się, że wcześniej oglądał świątynię właśnie po to. Oczywiście, to by pasowało do mojego życiowego szczęścia. Ten jedyny raz, kiedy zbliżyłam się do tego przeklętego miejsca, które naznaczyło moje życie, wpadłam właśnie na niego.

– Co on wyprawia? – mruczę, ignorując pytające spojrzenie, które rzuca mi Boone.

– Witajcie, żywi śmiertelnicy. – Głos Hadesa nie dudni, on płynie. Mój żołądek zaciska się na nagłe wspomnienie dźwięku tego charakterystycznego, niezgłębionego dźwięku.

– Jak wszyscy wiecie, niedawno straciłem bliską osobę – moją cudowną Persefonę.

Zaciskam powieki, słysząc te słowa.

Persefonę. Jego mrocznie, obsesyjnie ukochaną królową – Persefonę.

Jego martwą królową.

Drżę.

– By ją uczcić… ja również wybiorę reprezentanta – oznajmia.

O, cholera. Hades nie bierze udziału w Kotle. Technicznie rzecz biorąc, nawet nie należy do głównych Olimpijczyków. Tutaj w Świecie Żywych krążą pogłoski, że ponieważ jest już Królem Świata Zmarłych, to inni w tym panteonie nie chcą dać mu jeszcze większej władzy. Nie wolno mu więc zostać Królem Bogów Olimpijskich.

Pomruki przetaczają się przez tłumy wokół świątyni, na tyle głośne, że transmisja na żywo je wychwytuje.

A śmiertelnik, którego wybierze… W ogóle, zostać wybranym przez boga śmierci… ups.

Nie obchodzi mnie, co dokładnie bogowie każą tym ludziom robić jako swoim zawodnikom – ale ten konkretny śmiertelnik będzie miał solidnie przesrane.

Hades powoli uśmiecha się do tłumu.

– Wybieram…

Nagle gęsty czarny dym zaczyna wirować wokół moich stóp, wypełniając pomieszczenie, a atak nagłego strachu połączonego ze zrozumieniem niemal wywierca mi dziurę w żołądku. Podnoszę głowę, by spojrzeć na Boone’a, który patrzy na mnie z rosnącym przerażeniem, szeroko otwierając oczy.

– Lyra?

O, bogowie.

– Kogoś tu chyba…

Dym otacza mnie całkowicie, ciemnieje mi przed oczyma. Tylko na sekundę. To tak, jakbym powoli mrugnęła, a kiedy wzrok wraca, nie jestem już w Norze i nie oglądam tego wszystkiego na małym ekranie.

Zamiast tego stoję przy wejściu do Świątyni Zeusa w rozwiewającej się chmurze czarnego dymu, który pachnie ogniem i siarką, z Hadesem u boku. Ten skurwiel wciągnął mnie tutaj w połowie zdania – w najgorszym możliwym momencie – bo moje usta właśnie dorzucają ostatnie słowo:

– …posrało.

Moje słowa wpadają w pełną oszołomienia ciszę, która opanowała świątynię i całe San Francisco. Prawdopodobnie cały pieprzony świat.

Hades uśmiecha się wprost do mnie – przebiegły i niezwykle zadowolony, jakbym nie mogła powiedzieć nic bardziej intrygującego niż ten prostacki wulgaryzm. Następnie otacza moją dłoń palcami, unosząc nasze ręce i stając twarzą w twarz z tłumem.

– Wybieram Lyrę Keres!

CZĘŚĆ IICNOTA ŚMIERCI

Ta oto występna dusza chciałaby podziękować Śmierci za zaszczyt… i odmówić.

8LOS ZE MNIE DRWI

Jestem martwa. Jestem trupem. Jestem martwym, martwym, martwym trupem.

– Nie rób tego – szepczę, pochylając głowę i mając nadzieję, że nikt nie da rady czytać mi z ust ani mnie usłyszeć, gdy błagam Hadesa, żeby mnie uwolnił. Nadal stoimy przed tłumem, czekając, sama nie wiem na co.

– Stało się.

Nie ma ustępstw. Nie ma litości.