Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy średniowieczny święty może być ciekawym tematem dla współczesnego czytelnika? Cantarella w swojej świetnie napisanej biografii świętego papieża Grzegorza udowadnia, że zdecydowanie tak. Z kart jego książki schodzi fascynująca postać wielkiego reformatora, człowieka twardego, wizjonera i świadomego wielkiej odpowiedzialności za wiarę i Kościół. A wszystko na tle czasów niezwykle dynamicznych, gdzie Rzym, władza i autorytet przechodzą z rąk do rąk. A wśród tego zamętu cesarz Henryk korzy się przed papieżem w Canossie. I choć to zwycięstwo chwilowe jedynie, to Kościół i Europa po Grzegorzu zostają ujęte w nowe ramy porządku, według wizji tego wielkiego męża stanu na papieskim tronie, i tak trwają do dzisiaj.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 676
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału:
Gregorio VII
Redakcja naukowa
Prof. dr hab. Jacek Banaszkiewicz
Redaktor prowadzący
Michał Karpowicz
Redakcja
Aldona Mikusińska
Korekta
Mirosława Kostrzewska
Indeks
Mirosława Kostrzewska
© Copyright by Salerno Editrice S.r.l., Roma, 2018
© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2021
Wydanie pierwsze
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa www.piw.pl
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
ISBN 978-83-8196-252-0
Ponad pół wieku temu, w 1965 roku, Ovidio Capitani postawił środowisko naukowe i akademickie przed prawdziwym wyzwaniem, gdy opublikował jeden z typowych dla siebie esejów, tekst bogaty w treść i niełatwy, lecz o niezwykle jasnym i prowokacyjnym tytule: Czy istniała epoka gregoriańska?
I daje odpowiedź: niewątpliwie istniała, od 1073 do 1085 roku2.
I nikt nie ośmielił się zakwestionować tej jego tezy, choć dotychczas mianem epoki gregoriańskiej określano bardzo długi okres, w ciągu którego wykształcił się model Kościoła katolickiego, jaki w swych zasadniczych rysach przetrwał aż do naszych czasów.
Był to okres reformy gregoriańskiej, zdefiniowany tak przez Augustyna Flichego w 1924 roku3; okres ożywienia instytucji kościelnych i duchowości; ożywienia rozbudzonego przez różne czynniki i różnych inicjatorów: początkowo mnichów kluniackich (dawna teza, która ma swe korzenie w roznamiętnionej i przesadnej apologetyce katolickiej XIX wieku – wieku Restauracji i II Cesarstwa, opiekuna papieża-króla)4, a prawdopodobnie także mnichów z Gorze, w każdym razie sił nierozłącznie związanych z papiestwem i z nim zgodnych; a na przeciwległym biegunie – cystersów św. Bernarda i wraz z nimi także kanoników regularnych Norberta z Xanten. Reforma zatem, która trwać miała półtora wieku, choć z przerwą w ostatnim ćwierćwieczu, spowodowaną starciem między starą reformą a nową reformą w czasie schizmy w latach 1130–1138. Lecz niezależnie od tego, czy była starą czy nową, pozostawała reformą. I niezmiennie reformą gregoriańską.
Oczywiście było zawsze rzeczą ogólnie znaną, że pontyfikat Grzegorza VII trwał tylko od 1073 do 1085 roku. Lecz tak wielka była siła przemian, które dokonały się w XI wieku, tak kluczowe było znaczenie tego papieża, a walka o inwestyturę, jaka wybuchła z cesarstwem, tak wszechogarniająca, że skłoniło to do nazwania jego imieniem okresu obejmującego sto pięćdziesiąt lat historii.
Czy istniała zatem epoka gregoriańska? Oczywiście, że istniała, od 1073 do 1085 roku. Tak jak istniała epoka leoniańska, od 1048 do 1054 roku, czy epoka paschalijska, od 1099 do 1118 roku – by wymienić tylko dwóch papieży (Leona IX i Paschalisa II), niezmiernie ważnych i rzetelnie zbadanych przez historyków, choć mało znanych szerszej publiczności.
Jest to epoka Grzegorza VII, człowieka „wybranego przez Boga”, jak został określony prawie trzydzieści lat temu, i którego nie należy „uważać (…) za jakiś odizolowany przypadek, lecz za człowieka z krwi i kości, w którym idee reformy Kościoła, kiełkujące już od dłuższego czasu, znalazły konkretne – i dramatyczne – urzeczywistnienie”5.
Przed epoką gregoriańską istniał okres pregregoriański, a po niej postgregoriański, ale jest to oczywiste. I nie miałoby sensu tego w tym miejscu podkreślać, gdyby współczesna historiografia jako całość (pomijając francuską, która zawsze była i jest oporna na jakiekolwiek propozycje pogłębienia tej sprawy) nie pokazała, że wcale nie chce się tego uznać za bezdyskusyjne; zbyt łatwo jest kierować się nadal ogólnikowymi kategoriami, przyjętymi ponad sto lat temu; zbyt wygodnie jest nie stawiać sobie zbyt wielu pytań, co ponadto zniweczyłoby jakąkolwiek możliwość stworzenia modelu, to znaczy tego, do czego się dzisiaj dąży, a nawet – czego się dzisiaj wymaga. Jednym słowem, zajęcie stanowiska naprawdę naukowego okazuje się zbyt skomplikowane…, przy czym pojęcia naukowy i akademicki nie zawsze idą ze sobą w parze6.
Nie ma też sensu ciągle protestować i ubolewać nad całkowitym i wręcz żenującym znajomości historiografii włoskiej na ten temat, co sprawia, że jako nowe stawia się problemy i kwestie, które były już obszernie dyskutowane w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat; lepiej przejść nad tym do porządku dziennego i obnażać, odwołując się do konkretnych przykładów, ułomność i powierzchowność ostatnich tendencji. Zauważmy tylko, że we Włoszech prace takie, jak na przykład rozprawa Maureen C. Miller z prestiżowego uniwersytetu w Berkeley, nie zostałyby przyjęte nawet na najbardziej peryferyjnym uniwersytecie i to nawet jako projekt pracy licencjackiej7. Zresztą, sądząc na podstawie pewnych, powtarzających się przypadków, na przykład Floriana Mazela, wcale nie można już nawet powiedzieć: „Italicum est, non legitur”8 (jak napisał swego czasu wzburzony Ovidio Capitani o pewnym francuskim historyku, Marcelu Pacaut) – Mazel najwyraźniej tak dobrze czyta po włosku, że wręcz przejmuje całe jego akapity, zapominając przy tym o podaniu autorów (w cytowanym wypadku jednego autora, co zresztą jest bez znaczenia)9.
Mając to wszystko na względzie, idźmy jednak dalej. Najlepsza, szczegółowa, niezrównana biografia Grzegorza VII powstała zaledwie dwadzieścia lat temu. Jest nią monumentalne dzieło H.E.J. Cowdreya – 743 gęsto zapisane strony10. I postawmy sprawę od razu jasno: epoka gregoriańska nie zaczyna się od działań i kariery Hildebranda z Sovany (Soany) zanim przyjął on imię Grzegorza VII.
Hildebrand z Sovany i Grzegorz VII byli, by tak rzec, dwiema różnymi osobami. Było to wynikiem sprawowanych funkcji: również w stosunku do papieża obowiązuje bowiem zasada noblesse oblige. Obowiązywała i została uznana w przypadku Brunona z Toul – Leona IX, dlaczego nie miałaby obowiązywać w przypadku Grzegorza VII? Tylko z powodu rozleniwienia zaalpejskiej11 historiografii?
Minęło ponad tysiąc lat. Człowiek bardzo nam odległy. Świat bardzo nam odległy. Grzegorz VII jest gigantem historii. Ponieważ zachował się Rejestr (Registrum) jego listów, jesteśmy w stanie prześledzić tok jego myśli i działania niemal krok po kroku. Oczywiście, scalając różne elementy, niczym w kolażu, w wymagającej cierpliwości układance – na tym polega przecież profesja historyka; i robi to każdy historyk, niezależnie od tego, jaką epoką czy postacią się zajmuje. Jednakże dzięki Rejestrowi świadectwa o Grzegorzu VII oraz przekazane przez Grzegorza VII o sobie samym, nie są jedynie wymagającymi pozszywania strzępami. Grzegorz VII nie jest swego rodzaju górą lodową, oderwaną od lodowca i błądzącą po wodach oceanów, której szlak należałoby odtwarzać, cofając się; jest raczej potężnym i masywnym przylądkiem, który góruje nad oceanem, a nawet stanowi dla niego wyzwanie. I to jest fakt zasadniczy.
Nie mamy jednak żadnych jego współczesnych przedstawień. W czasach nowożytnych nigdy nie stał się bohaterem powieści historycznej. W przeciwieństwie do Karola Wielkiego, „ojca Europy”, nie budził zainteresowania twórczości filmowej i audiowizualnej. A przecież właśnie temu papieżowi zawdzięcza się budowę nowoczesnego Kościoła katolickiego pod egidą papiestwa – tworu, mimo wszystko, znacznie solidniejszego i trwalszego niż idea Europy. I jeśli nie jemu samemu, to z pewnością procesom zapoczątkowanym w czasach jego pontyfikatu, zawdzięczamy „nowoczesne” oblicze Europy – oblicze końca ery karolińskiej, świata miast, uniwersytetów, biurokracji itd.12 I właśnie do tego przednowoczesnego świata musimy wrócić. Do tego świata tak odległego w czasie od początków nowoczesności.
W niedzielę, dwanaście lat, jeden miesiąc i sześć dni po swoim wyborze na papieża, na łożu śmierci w Salerno, Grzegorz miał powiedzieć: „Umiłowałem sprawiedliwość, a znienawidziłem nieprawość: dlatego umieram na wygnaniu”; i może przypomniał sobie, jak niegdyś stwierdził, iż to „przemoc” ludu rzymskiego zmusiła go do „przyjęcia władzy apostolskiej, której w gruncie rzeczy [był] niegodny”; i może też przypomniał sobie z goryczą, że ten sam lud rzymski zmusił go później do opuszczenia Stolicy Apostolskiej i Wiecznego Miasta. W ten sposób, uwarunkowany tą podwójną presją, Grzegorz VII opuszczał scenę ziemskiej historii.
Niedziela 25 maja 1085 roku. „Umiłowałem sprawiedliwość, a znienawidziłem nieprawość: dlatego umieram na wygnaniu” (Psalm 44, 8 lub List św. Pawła do Hebrajczyków 1, 9). Opisał to Paweł z Bernried około pół wieku później (około 1130 roku), w czasach Innocentego II i jego „imperialnego” papiestwa, to znaczy w czasach, gdy zaczynała się już kształtować idea papiestwa jako imitatio imperii, którą zainicjował Kalikst II (1119–1124), choć jej korzeni szukać trzeba, jak zobaczymy, właśnie u Grzegorza VII. A przede wszystkim pisał w czasach, gdy papieża zaczęto już nazywać – później papież przyznał sobie ten tytuł na wyłączność – Wikariuszem Chrystusa, Vicarius Christi, „tym, który sprawuje funkcję zastępcy Chrystusa”, a więc zastępcy Mesjasza, na ziemi. I, aby nie było żadnych wątpliwości, ten późniejszy biograf Grzegorza natychmiast dodaje następujące słowa, wkładając je w usta pewnego anonimowego biskupa, który miał wówczas asystować umierającemu: „Nie możesz, o Panie, umrzeć na wygnaniu; ty, który z woli Bożej w imieniu Chrystusa i Jego Apostołów przejąłeś ludy, dziedzictwo i władzę na ziemi”13.
Ale: Grzegorz VII jako Mesjasz, jako Syn Boży? On sam nigdy by się w ten sposób nie wyraził… i rzeczywiście, mimo że był żarliwym zwolennikiem zbawiennej roli Kościoła rzymskiego, nigdy tego nie napisał. Możemy zatem spokojnie usunąć ten passus z jego biografii, żeby nie popaść w anachronizm czy antyhistoryczność, gdyż byłoby to, jak odniesienie do czasów Fryderyka Wilhelma III, czyli zanim królowi Prus ofiarowana została korona całych nieistniejących jeszcze Niemiec, słynnych słów wypowiedzianych przez Bismarcka o Canossie (przytoczymy je dalej)… Stwierdzenie banalne, XII wiek nie należy do porządku dziennego roku 1085. Odon z Ostii, przyszły papież Urban II, który w 1084 roku był zaangażowanym krzewicielem eklezjologii Piotrowej w Niemczech, stwierdza: „liczni książęta świeccy i książęta duchowni sprzymierzyli się przeciwko Chrystusowi, Synowi Boga Wszechmogącego, oraz przeciwko jego apostołowi Piotrowi w celu unicestwienia religii chrześcijańskiej i szerzenia heretyckiej bezbożności”. Nic więcej14. Również Rangeriusz, biskup Lukki, autor Vita swego poprzednika Anzelma II, który przez pewien czas był typowany na następcę Grzegorza, u schyłku XI stulecia nie posunie się poza wyrażenie „sługa Chrystusa, pomocnik Chrystusa”. Aktywna działalność, choćby najbardziej zaangażowana, posługuje się – rzecz oczywista – językiem swoich czasów i nie jest w stanie wyprzedzić przyszłości.
Rzymski Liber Pontificalis ogranicza się do stwierdzenia: „miły Bogu, katolik i człowiek niezwykle roztropny, obrońca Kościoła przeciw atakom heretyków, opiekun biednych, pocieszyciel uwięzionych, miłosierny dla sierot”. Zapis oficjalny, neutralny, o zerowym wydźwięku emocjonalnym. Zupełnie odmienny w tonie od tego, co kilka lat później, gdy walka między królestwem a kapłaństwem (czyli walka o inwestyturę) będzie już w pełnym toku, napisze Bonizo z Sutri – polemista, zaangażowany w tę walkę do tego stopnia, że został (prawdopodobnie) zamordowany: „Zaprawdę trzykrotnie, a nawet czterokrotnie błogosławiony on, który znosił zniewagi w imię Chrystusa. I on zaprawdę króluje w niebiosach razem z Piotrem”. Bonizo nie tylko uznał go już za świętego, ale także postawił go na równi ze św. Piotrem; bardzo słusznie zresztą, zważywszy, że Apostoł Piotr był stałym punktem odniesienia dla zmarłego papieża, prawie męczennika15. Ale jednocześnie był to ton propagandy, motyw z repertuaru kaznodziejstwa. Paweł z Bernried – obraz papiestwa z początku drugiego ćwierćwiecza XII wieku; Bonizo z Sutri – strumentalizacja w zawziętej walce toczonej pod koniec XI wieku. Historyczna interpretacja była, jak zwykle, nieunikniona i Grzegorz VII, nieuchronnie, stał się jej przedmiotem.
Powróćmy jednak do Salerno.
Grzegorz VII miał rację: w Salerno znajdował się na wygnaniu. Pod opieką, a może i pod kontrolą, Normanów Roberta Guiscarda. Wcale nie był pierwszym papieżem, zmuszonym do ucieczki z Rzymu, nie był też ostatnim. Lecz dla niego było to szczególnie dotkliwe, gdyż, mimo że pochodził z Tuscii16, był bardzo silnie zakorzeniony w Rzymie, a także dlatego, że miał zawsze w rzymianach oparcie dla swych rządów. Aż do kilku lat poprzedzających wygnanie. Wówczas poparcie ze strony rzymian stopniowo zaczęło słabnąć, aż do całkowitego załamania się w następstwie splądrowania miasta właśnie przez Normanów Guiscarda.
Wszystko zaczęło się 29 maja 1084 roku. Bonizo opowie te wydarzenia w tonie bardzo emfatycznym (propaganda, retoryka, liczby, jak zwykle, przesadzone, zgodnie z sięgającą starożytności konwencją), lecz warto go tu przytoczyć: „Przepotężny książę Robert zaatakował Rzym i zdobył orężem to perfidne miasto nie po trzech latach, jak Henryk, lecz nazajutrz po przybyciu, i uwolnił papieża z oblężenia, i – zwycięski – opanował ogniem i mieczem prawie wszystkie dzielnice miasta Rzymu. Ponadto, zatrzymawszy się przez dłuższy czas w pałacu na Lateranie sprzedał wielu rzymian, niczym Żydów, a wielu z nich uprowadził z sobą do Kalabrii jako więźniów. I słusznie zostali dotknięci taką karą; oni, którzy jak Żydzi zdradzili swego pasterza”.
Rzym spustoszony ogniem i mieczem, przy czym nie oszczędzono nawet kościołów; nie posunął się do tego ani Alaryk w 410, ani Genzeryk w 455 roku. Wszystkie źródła z jednej i z drugiej strony są co do tego zgodne. I niewątpliwie nie można nie podzielić opinii Gwidona, biskupa Ferrary, wybitnego polemisty, stojącego po stronie antypapieża Klemensa III: „[Robert] zaatakował rzymian, wzniecił pożar w dużej części miasta, wymordował licznych mieszkańców, zniszczył kościoły i rozkazał, by przyprowadzono do jego namiotów, ze skrępowanymi z tyłu rękami, wszystkie pojmane kobiety, dziewice i zamężne. Oburzony tymi bezeceństwami lud rzymski zapałał nieprzejednaną nienawiścią do Hildebranda i przeniósł całe swe sympatie na króla Henryka, wiążąc się z nim tak silnymi więzami przyjaźni, że dla tego władcy obraza doświadczona przez rzymian, stała się cenniejsza niż sto tysięcy złotych monet”.
Gwido z Ferrary jest bliższy tym wydarzeniom niż Bonizo, choć zaledwie o kilka lat (Gwido pisze na przełomie lat 1086–1087, Bonizo – po 1088, a może nawet i w połowie lat dziewięćdziesiątych), jednakże niewątpliwie zgadzają się ze sobą, choć piszą z przeciwstawnych pozycji. Źródła są o wiele wymowniejsze niż jakikolwiek komentarz historyka, ponieważ one same stanowią komentarze, a nie tylko relacje. Interpretują i przekazują interpretację. A zatem wcale nie wydaje się nieprawdopodobne, że rzymianie-więźniowie zostali sprzedani jako niewolnicy; niewolnictwo było wówczas szeroko praktykowane, choć było niedopuszczalne w stosunku do chrześcijan – i oto rzymianie przestają być chrześcijanami, lecz stają się żydami, niewiernymi i przeniewiercami. W ten oto sposób Guiscard i Grzegorz VII mają czyste sumienia. Co zaś się tyczy gwałtów na kobietach, nie tylko wydają się prawdopodobne, lecz można wręcz mieć pewność, że do nich doszło; potwierdzają to zarówno dawne, jak i współczesne dzieje. I trudno oczekiwać, by rzymianie podzielili radość papieża za wybawienie go z opresji i byli wdzięczni papieskim wybawcom, zważywszy, jak oni postąpili…
Także dlatego, że gdy nadszedł Guiscard, nikt już bezpośrednio papieżowi nie zagrażał. Cesarz Henryk IV opuścił bowiem Rzym 21 maja i maszerował w kierunku Pizy, do której wkroczył 5 czerwca: a zatem, od jakiego to bezpośredniego niebezpieczeństwa miał być wybawiony Grzegorz VII? Robert Guiscard zastał wprawdzie bramy Rzymu zamknięte i być może maczały w tym palce rody antyhildebrandowe (bo nazwanie ich antygregoriańskimi byłoby mylące), jak Sant’Eustachio, rezydujący w rejonie Panteonu, lub filii Astaldi a Coloseo, którym jednak w rejonie Koloseum przeciwstawiali się Frangipane, stronnicy Grzegorza VII; czy wreszcie niedobitki rodu Cencjusza syna Stefana, wygnanego po 1077 roku. Wszelako pozostaje jednak faktem, że Robert wkroczył do Rzymu, wyważając cichaczem jedną z bram, zabrał Grzegorza VII z Zamku Świętego Anioła (Castel S. Angelo) i zaprowadził go na Lateran. Musiał przemierzyć pół miasta (właśnie w niewielkiej odległości od Panteonu) i obejść, jeśli nie wręcz zniszczyć, rejon Kapitolu, gdzie jednak rezydowali także i Pierleoni, i Corsi, inni stronnicy papieża, i, kto wie, może rzymianie stawili mu jakiś opór, czego – o ile nam wiadomo – nawet nie próbowali uczynić w przypadku Henryka IV (który niegdyś odebrał Kapitol rodzinie Corsich, by ustanowić tam swą kwaterę główną w czasie pobytu w Rzymie). W każdym razie wydaje się niemożliwe, by był to przemarsz pokojowy: dewastacja m.in. kardynalskiej bazyliki Czterech Koronatów (SS. Quattro Coronati), usytuowanej wprawdzie w rejonie rzadko, a nawet bardzo rzadko zaludnionym, lecz w ważnym punkcie przy drodze wiodącej na Lateran, może stanowić emblematyczny przykład tej normańskiej furii (którą można by się starać usprawiedliwić jedynie niemożliwą do udowodnienia hipotezą o zajęciu tego rejonu przez jakieś elementy im wrogie)17. Tak czy owak, dni grabieży, pożarów, zniszczeń, mordów i gwałtów rzuciły cień na tego, kogo uznano za ich główną przyczynę; zaś Grzegorz VII już od dłuższego czasu tracił poparcie ludu rzymskiego, które niegdyś było źródłem jego siły…
Stracił je, gdy w latach 1082–1084 oblężenie miasta przez Henryka IV wycieńczyło Rzym. Późną wiosną 1083 roku Henryk IV zdołał nawet wkroczyć do miasta i uzyskać ze strony rzymian przysięgę, w której zobowiązywali się do udzielenia mu poparcia, a w razie śmierci czy ucieczki Grzegorza VII, do uznania za papieża jego przeciwnika, Klemensa III18. Poprzedził te działania listem-orędziem wystosowanym rok wcześniej do rzymian; a jeszcze w 1081 roku oświadczył, że uznawał w rzymianach, i tylko w nich, prawomocne źródło korony cesarskiej (zobaczymy dalej, co to znaczyło): „Przybywamy do Was, aby od Was otrzymać tę należną i dziedziczną godność przy powszechnej zgodzie i poparciu Was wszystkich, a także abyście partycypowali wszelkiego rodzaju zaszczytami w dobrze zasłużonych łaskach”. Po czym przed bramami miasta uwieńczył się wreszcie koroną cesarską, lecz oczywiście bez udziału Grzegorza VII i, jak zobaczymy dalej, w znacznie odbiegający od zwyczaju sposób, następnie wyruszył na północ, nie bez wyrządzenia po drodze licznych szkód19. I w 1082 roku ponownie przypisuje rzymianom, jako cesarz, a więc jako gwarant pokoju i bezpieczeństwa Rzymu, rolę najwyższych i ostatecznych arbitrów Stolicy Apostolskiej:
Otóż, przy łasce Bożej, przybędziemy do Rzymu w ustalonym terminie. Jeśli chcecie, tam odbędzie się sąd; jeśli wolicie wyjść nam naprzeciw razem z naszymi posłami, również na to się zgadzamy (…). Jeśli powinien i może pozostać na Stolicy Apostolskiej, my okażemy mu posłuszeństwo; w przeciwnym razie niech zostanie wybrany inny, nieodzowny dla Kościoła, według Waszego i naszego wyroku”20.
Lecz najskuteczniejszym argumentem miało się okazać trwające czterdzieści dni, czyli cały okres Wielkiego Postu, oblężenie Rzymu, które wycieńczyło mieszkańców. Po czym raz jeszcze Henryk się wycofał. Ale już w 1083 roku ponownie stanął u wrót Wiecznego Miasta, tym razem z większymi siłami. W czasie tygodnia Zesłania Ducha Świętego zaatakował Miasto Leonowe (Civitas Leoniana, Città Leonina), a 3 czerwca zajął Bazylikę Świętego Piotra „nie tyle dzięki sile swoich ludzi, co z powodu bezczynności mieszkańców (…). Jako że pospólstwo rzymskie, to znaczy najliczniejsza część ludności miasta, zmęczone dwoma latami wojen, było wyczerpane dotkliwym głodem (…). I liczni z powodu głodu opuścili Miasto”. Możemy dać wiarę tej interpretacji, ponieważ przekazała ją relacja z synodu, który odbył się 20 listopada, gdy katastrofalne malaryczne rzymskie lato zdziesiątkowało garnizon pozostawiony tam przez cesarza, a on sam opuścił już Rzym z większością swoich sił; a zatem to Kościół rzymski, pod przewodnictwem Grzegorza VII, opisywał te zdarzenia.
Pod koniec 1083 roku Henryk po raz kolejny stanął u bram Rzymu. W styczniu 1084 roku dołączył do niego Klemens III, przepotężny arcybiskup Rawenny. Henryk otrzymał ponadto wsparcie pieniężne z Konstantynopola, gdyż cesarz bizantyński usilnie pragnął pozbyć się Normanów Roberta Guiscarda i w jego politycznej kalkulacji silna wyprawa Henryka IV do Włoch skłoniłaby jego przeciwnika, Guiscarda, do opuszczenia Albanii, żeby stanąć na straży własnego księstwa. Henryk i Klemens III wkroczyli do pałacu na Lateranie 21 marca; trzy dni później, w Niedzielę Palmową, w Bazylice Świętego Piotra został intronizowany nowy papież, który mógł wreszcie formalnie przyjąć imię Klemensa III; tydzień później, w dzień Wielkanocy 1084 roku, Klemens III włożył koronę cesarską na skronie Henryka IV, który został okrzyknięty imperatorem i patrycjuszem. I tak w końcu wszystko zostało sformalizowane zgodnie z prawem – nie zapominajmy, że Klemens III jest antypapieżem tylko dla nas, ponieważ ostatecznymi zwycięzcami okazali się w końcu inni papieże rzymscy21…
I wreszcie (wreszcie – z punktu widzenia Grzegorza VII) wyruszył z południa Robert Guiscard. Nie był to żaden Blitzkrieg, jak pokazaliśmy, lecz zorganizowany i zdyscyplinowany marsz. I powiedzieliśmy już, jak się on zakończył.
Taki był koniec.
Lecz zacznijmy od początku.
Dwanaście lat, 1 miesiąc i 7 dni wcześniej, 21 kwietnia 1073 roku, zmarł papież Aleksander II. Był to pontyfikat bardzo burzliwy. A 22 kwietnia był już nowy papież, który przyjął imię Grzegorza VII. W liście z 26 kwietnia do Wiberta (Wilberta, Guiberta), potężnego arcybiskupa Rawenny i przyszłego (lecz 12 lat i 26 dni później) antypapieża Klemensa III, tak opisał swą wersję tych wydarzeń:
Nie mamy wątpliwości, że wieść rozniosła się i wyprzedziła ten mój list i że zarówno do Was, jak i do wielu innych dotarła już wiadomość o śmierci naszego pana papieża Aleksandra. W chwili jego śmierci lud rzymski zrazu zachował się – wbrew swemu zwyczajowi – bardzo spokojnie i pozostawił decyzję w naszych rękach, tak że wydało się oczywiste, iż było to dziełem Bożego miłosierdzia. A zatem, po namyśle, postanowiliśmy, że po trzydniowym poście, po odmówieniu litanii i modlitw (…) przy Bożej pomocy podejmiemy najstosowniejszą decyzję w sprawie wyboru nowego papieża. Lecz nieoczekiwanie, gdy wspomniany wyżej nasz zmarły papież odprowadzany był na miejsce wiecznego spoczynku w kościele św. Zbawiciela, doszło do wielkich rozruchów wśród ludu i do wielkiego poruszenia, i rzucili się na mnie jak szaleńcy, nie dając mi żadnego sposobu ani możliwości zabrania głosu czy powzięcia jakiejkolwiek decyzji, i siłą i wbrew mej woli zawiedli mnie na miejsce sprawowania władzy apostolskiej, której zdecydowanie jestem niegodny.
Natomiast tzw. protokół nieoficjalny, który w rzeczywistości jest jak najbardziej oficjalny, gdyż został włączony do zbioru listów Grzegorza VII, a więc do ze wszech miar oficjalnego zbioru dokumentów (Registrum), relacjonuje, co następuje:
Za rządów Pana Naszego Jezusa Chrystusa, roku najłaskawszego Jego Wcielenia tysiącznego siedemdziesiątego trzeciego, indykcji i księżyca jedenastego, X kalend maja, w poniedziałek, w dzień pogrzebu pana Aleksandra, dobrej pamięci II-go, aby Stolica apostolska długo nie smuciła się z powodu braku własnego pasterza, zgromadzeni w bazylice św. Piotra w Okowach my rzymskiego katolickiego i apostolskiego Kościoła kardynałowie, duchowni (niższych święceń) akolici, subdiakonowie, diakonowie, presbiterowie, za zgodą obecnych czcigodnych biskupów i opatów, duchownych i mnichów, wśród zgodnych okrzyków wielu tłumów obojej płci i różnego stanu, wybraliśmy sobie na pasterza i najwyższego kapłana męża pobożnego, celującego znajomością obojga nauk, najżarliwszego miłośnika równości i sprawiedliwości, mężnego wobec przeciwności, umiarkowanego wśród pomyślności i wedle wskazań apostolskich, odznaczającego się dobrymi obyczajami, powściągliwego, skromnego, trzeźwego, czystego, gościnnego, dobrze rządzącego swym domem, w łonie Matki tego Kościoła od dzieciństwa wcale znakomicie wychowanego i wykształconego na łonie Kościoła i za zasługi życia do godności archidiakona (po dziś dzień) podniesionego, mianowicie Hildebranda archidiakona, którego odtąd i na zawsze nazywać Grzegorzem papieżem i apostolskim chcemy i uznajemy. Podoba się wam? Podoba! Chcecie go? Chcemy! Chwalicie go? Chwalimy!22
Jest to dokument dość problematyczny, poczynając od samej konstrukcji gramatycznej i syntaktycznej23.
Czy mamy tu do czynienia z dwiema różnymi wersjami? Nie. Raczej wzajemnie się uzupełniającymi. Nieoficjalny protokół podawał prawdę oficjalną w bezpośredniej bliskości tego wydarzenia; list nowego papieża – prawdę rzeczywistą podaną w wyważony i przemyślany sposób, typowy dla gatunku epistolarnego. Nie jest to żadna sprzeczność, lecz dwa różne momenty.
Grzegorz VII. Rzymianie zmusili go do sławy, rzymianie skazali go na wygnanie, zdarzenia losowe zmusiły go do sprawowania takich rządów, jakie sprawował. Rzym był centralny, okoliczności okazać się miały determinujące.
Lecz w tym miejscu powinniśmy się cofnąć, zanim zaczął się jego pontyfikat. Stulecie XI było stuleciem skomplikowanym i przełomowym – nie bez racji określane jest jako pomost.
1. PAPIEŻE
Wiek XI rozpoczyna się w styczniu 1002 roku wraz ze śmiercią cesarza Ottona III, młodzieńca liczącego wówczas 22 lata. Śmierć nieprzewidywalna, choć w okolicznościach dość przewidywalnych (kolejna już rewolta w Rzymie), która raptownie przerwała realizację bardzo ambitnego programu, wiążącego się z radykalną przemianą stosunków między cesarstwem a papiestwem. Nie warto w tym miejscu rozpatrywać aroganckiej i powierzchownej opinii, wyrażonej niedawno o Ottonie III: „skazana na niepowodzenie próba Renovatio Romani Imperii fascynowała niemieckich historyków przez całe XX stulecie. (...) Wydawała się na przemian niedorzeczna, nowatorska i pompatyczna w swej okazałości. Z mojego punktu widzenia w odniesieniu do Ottona III palmę pierwszeństwa dzierży epitet «niedorzeczny», bowiem osiemnastoletni cesarz żył w świecie złudzeń”24. Program ten, który zmierzał do pozbawienia papieży wyłącznego prawa koronowania cesarzy i odebrania im roszczeń do władzy terytorialnej, ześrodkowanej w Rzymie, został skrystalizowany zaledwie rok wcześniej – zbyt mało czasu, by mógł się sprawdzić w praktyce. Nie wyszedł jeszcze właściwie poza stadium deklaracji i wydaje się bardzo prawdopodobne, że potrzeba było jeszcze dużo czasu, zanim zostałby urzeczywistniony. Także z powodu różnych kwestii: co stałoby się wówczas z olbrzymimi posiadłościami ziemskimi, które papieże kumulowali aż od czasów Konstantyna i które jeszcze bardziej się rozrosły w VIII wieku? Gdyby zmieniły się zasady stosunków własnościowych, jak i przez kogo zarządzane byłyby ziemie nadane na zasadzie dzierżawy wieczystej i najmu?
Otton III zmarł w stanie bezżennym, gdyż jego plany małżeńskie z jedną z córek konstantynopolitańskiego basileusa utknęły od lat w martwym punkcie, prawdopodobnie z powodu różnych intryg dworskich. Zmarł też bezdzietny może dlatego, że nie miał konkubin, a może po prostu dlatego, że dzieci nie przyszły na świat25. W każdym razie faktem jest, że niemiecka korona królewska, a później też cesarska, przeszła na Henryka IV Bawarskiego – czyli Henryka II jako króla Niemiec. Zaś od 12 maja 1003 roku, po śmierci papieża wprowadzonego na tron papieski przez Ottona III i obecnie pozbawionego swego pana i protektora (Sylwester II, legendarny Gerbert z Aurillac), kontrola nad papiestwem trwale przeszła w ręce rodów rzymskich. Oczywiście trwale w stopniu, w jakim było to możliwe w zmiennej sytuacji sojuszów i rywalizacji w Rzymie. W każdym razie faktem jest, że Sylwester II zdołał utrzymać się o własnych siłach i dzięki własnemu rozdawnictwu, mającemu źródło w niezmienionym stanie własności ziemskiej, a zatem dzięki własnym sojuszom i zasobom, przez prawie półtora roku po śmierci Ottona, podobnie jak czynił to w ciągu długich nieobecności cesarza w Rzymie w czasie jego podróży do Gniezna i do Akwizgranu (999–1000) – jak widać, nie rządzi się wyłącznie za pomocą siły i bez społecznego poparcia, czego nauczył nas wiek XX; stwierdzenie to wydać się może banalne, lecz zazwyczaj się o tym zapomina…
Na około dziesięć lat panami Rzymu stali się ponownie Krescencjusze: Jan, syn Krescencjusza senatora, który był przywódcą buntu w latach 997–998; buntu brutalnie stłumionego, a jego przywódca ukarany został śmiercią i pozbawieniem wszystkich dóbr, zgodnie z karą przewidzianą za crimen maiestatis. Jan Krescencjusz rządził teraz miastem aż do swej śmierci (1012), przyjmując tytuł patrycjusza (patricius urbis lub patricius senatus lub też patricius Romanorum)26. Śmierć Jana Krescencjusza wprowadziła istotną zmianę w hegemonii dawnych rodów arystokratycznych w Rzymie: rozpoczęło się teraz trzydziestoletnie (dokładnie trzydziestoczteroletnie) panowanie synów i wnuków Grzegorza Tuskulańczyka.
Papieże pierwszych dziesięcioleci XI stulecia nie cieszyli się najlepszą sławą. Zarówno źródła im współczesne, jak Thietmar z Merseburga, jak i źródła nieco późniejsze, nie szczędzą im niezbyt pochlebnych przydomków. Jan XVIII (1003–1009 został nazwany „kapłonem”, a Sergiusz IV (1009–1012) – „świńskim ryjem”; nieco lepiej powiodło się Janowi XVII (1003), zwanemu „suchym”, co mogło znaczyć chudy, oschły, ale też prostak; podobnie zresztą jak i przydomek „świński ryj” mógł nawiązywać do fizjonomii lub do cuchnącego oddechu lub wreszcie stanowić aluzję do wstydliwych praktyk seksualnych. Co się zaś tyczy przezwiska „kapłon” („bażant”, według Liber Pontificalis) sprawa jest jeszcze bardziej intrygująca, gdyż wydaje się być aluzją do kastracji. I wcale nie jest to problem błahy: praktyka ta była stosowana w Konstantynopolu i w Persji. Dzięki niej eunuchowie „niczym aniołowie niebiescy, usługiwali ziemskiemu władcy”. Obowiązywał zakaz, „by osoby okaleczone fizycznie sprawowały najwyższą władzę”. Praktyka ta została potępiona i oficjalnie zakazana w kościołach przez sobór nicejski w 325 roku właśnie w imię integralności ciała ludzkiego. Innymi słowy, przypadki takie, jak czyn Orygenesa, który na początku III wieku sam się wykastrował w swym dążeniu do ascezy, nie powinny już mieć miejsca i tego rodzaju fakt musiałby definitywnie przekreślić możliwość jakiejkolwiek kariery w hierarchii kościelnej. Naturalną konsekwencją tego zakazu było, że ewentualna kastracja mogła być wyłącznie psychologiczna i duchowa…, ale trzeba poczekać aż do pontyfikatu Grzegorza VII, by zauważyć jednoznacznie tę zmianę. W każdym razie najwyraźniej wcale nie było pewne, że decyzja soboru nicejskiego była respektowana i przestrzegana, skoro w Rzymie w IX wieku wprowadzony został rytuał obmacywania nowego papieża, czyli regularnej manualnej kontroli, czy nie był pozbawiony jąder. Czyżby zatem Jan XVIII „kapłon” został wybrany na papieża, mimo że nie mógł i nie powinien nim zostać?27 Tacy byli papieże Krescencjuszy i ich okres zakończył się schizmą. Po śmierci „świńskiego ryja” Krescencjusze ponownie spróbowali przeprowadzić wybór swojego papieża, Grzegorza VI, lecz Tuskulańczycy doprowadzili do intronizacji Benedykta VIII; Grzegorz nie zdołał się utrzymać i opuścił Rzym. Obaj papieże zabiegali o poparcie nowego króla Niemiec. Grzegorz VI został przez niego przyjęty w dzień Bożego Narodzenia 1012 roku w Pöhlde (w dolnej Saksonii, mniej więcej w połowie drogi między Lipskiem a Hanowerem), lecz 21 stycznia 1013 roku Benedykt VIII uznał i zatwierdził utworzenie biskupstwa w Bambergu, które w planach Henryka II miało stać się jego rodzinnym kościołem-sanktuarium i o zgodę na które wystąpił pod koniec 1012 roku. Zresztą katedra w Bambergu została poświęcona już w kwietniu 1012 roku, miesiąc przed śmiercią, przez Sergiusza IV, który ponadto nie szczędził przywilejów również Merseburgowi. Nawet jeśli ten krescencjański papież żywił jakieś zadawnione rodzinne urazy do Ottona III, sytuacja zmuszała go do utrzymywania dobrych stosunków z nowym królem. I rzeczywiście, zaraz po swoim wyborze zlecił wybudowanie nagrobka Sylwestra II w Bazylice Świętego Jana Chrzciciela na Lateranie: w ten sposób ewentualna „krwawiąca rana” uległa zabliźnieniu. Żadnego rozłamu w niedawnej historii Rzymu.
Krótko mówiąc, obaj papieże potrzebowali poparcia króla Henryka i król w końcu postawił na tego, który nie tylko trwale usadowił się w Rzymie, lecz również mógł dać mu największe korzyści… Grzegorz VI skończył na liście niepapieży (czyli tych, których nazywamy antypapieżami – kategoria pojęciowa oczywiście obca bohaterom, zwycięskim i zwyciężonym, wszystkich schizm) i nic nam już o nim nie wiadomo. 14 lutego 1014 roku król został koronowany na cesarza, lecz za cenę dużego ustępstwa i to ustępstwa w sprawie zasadniczej, a wiemy o tym, gdyż zostało ono zinstytucjonalizowane właśnie w katedrze bamberskiej w październiku 1013 roku w postaci pewnej miniatury, której wymowa jest silniejsza niż wszelkie deklaracje: apostołowie Piotr i Paweł prowadzą na koronację cesarską króla Henryka II i jego żonę.
Poprzednio nigdy się nie odwoływano do apostołów, by przewodniczyli cesarskiej koronacji; wprawdzie według relacji Constitutum Constantini to za ich pośrednictwem Konstantyn miał zostać cudownie uleczony z trądu i nawrócić się na chrześcijaństwo i z tego powodu miał przekazać świętemu Piotrowi, za pośrednictwem papieża, insygnia cesarskie. Jednakże za Ottona III i Sylwestra II, jedenaście lat wcześniej, Constitutum zostało oficjalnie i definitywnie uznane za fałszywe. Lecz obecnie nowy cesarz dawał do zrozumienia, że zrezygnuje z roszczeń swego poprzednika – papież mógł więc być spokojny28.
I rzeczywiście Benedykt VIII był spokojny do tego stopnia, że w czasie koronacji Henryka II wręczył mu szczególny dar. Poświadcza to pewne, o dwadzieścia lat późniejsze źródło, a mianowicie kronikarz Rudolf Glaber:
Choć oznaki władzy cesarskiej różnią się między sobą, to czcigodny Benedykt, papież Kościoła rzymskiego, wybrał jedno tylko insygnium, nadając mu symboliczne znaczenie. Rozkazał wykonać je w kształcie złotego jabłka, wysadzanego z czterech stron rzędami cennych kamieni i zakończonego na górze złotym krzyżem. W ten sposób przedstawiony został obraz świata, który, jak mówią, ma kształt kuli, żeby w chwili, gdy władca ziemskiego cesarstwa spogląda na ten wizerunek, mógł przypomnieć sobie o swoich obowiązkach i wypełniać swoje polityczne i militarne powinności tak, aby okazał się być godnym opieki, wynikającej ze zbawiennego sztandaru krzyża. Ozdoba, składająca się z różnych kamieni szlachetnych, symbolizuje konieczność przyjęcia na siebie zobowiązań wynikających z respektowania wielu cnót. Kiedy papież w otoczeniu wielkiego zgromadzenia przedstawicieli dwóch świętych zakonów zgodnie ze zwyczajem udawał się na spotkanie cesarza Henryka, przybywającego właśnie w tym celu do Rzymu i przekazał mu na oczach całego rzymskiego ludu to insygnium, które tu opisaliśmy, ten przyjął je z radością, zachował troskliwie, po czym tak zwrócił się do papieża: „Zrobiłeś bardzo dobrze, Ojcze, każąc wykonać ten przedmiot, który wyraźnie nawiązuje do naszej władzy. W ten sposób dałeś nam wskazówkę, jak ta władza powinna być wykonywana”. Potem wziął w rękę złote jabłko i dodał: „Posiadanie i patrzenie na ten dar należne jest jedynie tym, którzy gardzą chwałą tego świata i podążają za krzyżem Zbawiciela”. Później odesłał ten dar do klasztoru w Cluny, który cieszył się w całej Galii sławą niezwykłej pobożności.
Dar ten był przechowywany jako jeden z największych skarbów opactwa i Glaber, który w latach 1031–1036 przebywał w Cluny, niewątpliwie go tam oglądał.
Sama opowieść zaś nie mogłaby być bardziej czytelna: Henryk, vir sagacissimus, nie mógł przyjąć tak dwuznacznego daru i to w chwili takiej, jak rytualny wjazd do Rzymu (adventus regis). Jednakże nie mógł też twierdzić, jak to czynił Otton III, że to on sam, a nie papież, jest źródłem władzy cesarskiej. Poradził sobie bardzo sprytnie gestem równie dwuznacznym. Zaś w 1020 roku Benedykt VIII przyjechał do Bambergu, przyznając w ten sposób temu miastu status królewskiej nova Roma i otrzymał od cesarza złoto-purpurowy dyplom, czyli złotą bullę (bulla aurea), która powtarzała i potwierdzała we wszystkich szczegółach, nawet i z formalnego punktu widzenia (purpura i złoto), ten przywilej Ottona I z 962 roku, który – na równi z Constitutum – Otton III w 1001 roku ogłosił jako fałszywy; w ten sposób Heinricianum dołączało do Ottonianum i je zastępowało. Wymagała tego sytuacja: cesarz i papież mieli wspólnego wroga w południowej Italii – prowadzących ofensywę Bizantyńczyków – i pragnęli podkreślić jedność swych dążeń29. Lecz w ostatecznym rozrachunku zwycięzcą okazał się Benedykt VIII, to znaczy papież.
Wręczenie jabłka królewskiego było na pewno nierealną przesadą. Ale co do idei najwyższego patronatu apostołów Piotra i Pawła, była ona w pełni zgodna nie tylko z historycznym wymiarem Kościoła rzymskiego, lecz także z eklezjologicznymi wypowiedziami papieży z początku XI wieku, nie tylko tuskulańskich. Jan XVIII pisał: „Kościół rzymski jest świętą Stolicą Apostolską, ponieważ od najświętszego księcia apostołów Piotra otrzymał prawo związywania i rozwiązywania mocą swej świętej władzy”. A Sergiusz IV (w 1011 roku): „Jest rzeczą ogólnie uznawaną, że ta najwyższa godność apostolska promieniuje światłem Boskiej perspektywy (…) jako że czytamy, iż tylko apostołowi Piotrowi przyznana została z woli Bożej przez Pana Naszego władza nad wszystkimi duchownymi i wszystkimi świeckimi oraz rola Jego zastępcy w ramach ziemskiego porządku. (…) My zatem, choć niegodni, sprawujemy władzę w jego imieniu”30. Władza św. Piotra została przeniesiona na Kościół rzymski. Sergiusz IV kilkakrotnie to podkreślił w 1011 roku: „ponieważ z ustanowienia Chrystusowego sprawujemy władzę w miejsce Piotra, księcia apostołów”. Zaś Jan XIX (1024–1033) napisał o sobie „wikariusz świętych apostołów Piotra i Pawła w mieście Rzymie”, a w 1027 roku posunął się jeszcze dalej: „z Bożej woli zarządzamy świętym Kościołem rzymskim – głową i fundamentem innych Kościołów”31. Wszystko to powtarzać się będzie w formułach corroboratio i damnatio: „niechaj wie, że zostanie obłożony klątwą mocą władzy Pana Naszego i Piotra księcia apostołów”; „z woli Boga Wszechmogącego, który przekazał świętemu Piotrowi, pierwszemu z apostołów, klucze Królestwa Niebieskiego, i władzą tegoż pierwszego pasterza oraz naszą, którzy sprawujemy, choć niegodni, rządy w jego imieniu”; „pod opieką i patronatem świętego Kościoła powszechnego, któremu wiernie służymy mocą władzy udzielonej przez Boga” (Jan XVIII, 1005, 1006); „przez Boga Wszechmogącego i jego świętego apostoła Piotra oraz nas samych, którzy sprawujemy władzę w jego imieniu” (Sergiusz IV, 1011); Benedykt VIII (1016–1020/23): „Pozdrowienie i błogosławieństwo w imieniu Boga Wszechmogącego i świętego Piotra, księcia apostołów, oraz moim własnym, który, choć niegodny, sprawuję funkcję biskupa Stolicy apostolskiej”; „w imieniu Boga, i świętego Piotra i naszym własnym, wzywamy was do pokuty. (…) Jeśli to uczynią, niech uzyskają łaskę, błogosławieństwo i rozgrzeszenie Boże, świętego Piotra i nasze”. A Jan XIX w 1027 roku: „zatem dzieci matki Kościoła powinni nabożnie przyjmować i wielbić dekrety tej Świętej Stolicy i bez żadnych wątpliwości uznawać je za reguły kanoniczne, jako że ma ona prawomocną władzę orzekania we wszystkich sprawach Kościoła”32.
Święty Piotr, pierwszy wśród apostołów, a przez św. Piotra, niczym lustrzane odbicie, również sam Bóg, powraca w sposób monotonny, by nie rzec obsesyjny. I nikt nie podważał pozycji papieża rzymskiego, ponieważ nikt nie mógł podawać w wątpliwość, że bez względu na to, kto nim był i jak postępował, był on następcą Księcia Apostołów. Pisze Glaber: „papież rzymski jest bardziej godny czci od każdego innego człowieka dzięki autorytetowi, jaki pociąga za sobą Stolica Apostolska”. Wyraźnie stwierdza to również wybitny i współczesny kanonista Burchard z Wormacji, 1015–1020, podając w spisie rozdziałów we wstępie do pierwszej księgi swego dzieła takie tytuły: „I. O fakcie, że w Nowym Testamencie stan kapłański wziął początek, po Panie Naszym Jezusie Chrystusie, od Piotra. II. O przywileju przyznanym wyłącznie świętemu Piotrowi jako wikariuszowi Chrystusa i o różnej władzy, jaka przysługiwała poszczególnym apostołom”. A zatem to, że owi papieże byli w jakimś stopniu ułomni czy fizycznie okaleczeni, że byli (by raz jeszcze zacytować Glabra) dotknięci „nieposkromioną chciwością” (Jan XVIII), że w swym postępowaniu ucieleśniali przysłowie, iż za pomocą garści złota można rozkruszyć żelazne mury (i że, choć niekiedy żądza pieniądza, filargiria, staje się panem świata, to w Rzymie ten występek już dawno szczególnie się zakorzenił – chodzi o Jana XIX), że Benedykt VIII nie tylko musiał odwołać się do pomocy cudownych modlitw Odylona z Cluny, by uchronić się od „paszczy diabelskiej” (jak napisano w Cluny), lecz także nie zaznał spokoju po śmierci, dopóki jego zachłanny brat, Jan XIX, nie rozdał biednym przechowywanych w pewnej szkatułce pieniędzy, jedynych uzyskanych uczciwie, „bez rabunku i niesprawiedliwości” (według Piotra Damianiego) – wszystko to w żadnym stopniu nie unieważniało ich czynów: „Jako że (…) władza związywania i rozwiązywania na ziemi i w niebie przysługuje katedrze Piotrowej jako nienaruszalne prawo”, jak napisał Wilhelm z Volpiano do Jana XIX33.
Katedra św. Piotra zdaje się już sama przez się chronić ludzi, którzy na niej zasiadają, od słabości i bezeceństw. Jej prerogatywy są bezdyskusyjne. Należy podkreślić ten fakt, gdyż tylko wówczas można właściwie ocenić prawdziwe i zasadnicze zmiany w sprawowaniu władzy papieskiej wprowadzone przez Grzegorza VII i zrozumieć, dlaczego jego rządy stanowiły epokowy przełom34.
2. RZYM
Musimy zrobić krok wstecz. Jaki był Rzym tych papieży? Nie można uniknąć tego pytania, gdyż Rzym odegra pierwszoplanową rolę w dziejach Grzegorza VII i musimy mieć jakieś wyobrażenie o tym mieście, żeby umiejscowić w nim ludzi, których działania opiszemy na stronach tej książki. Tym bardziej że miasto radykalnie zmieniło swe oblicze, gdy zostało stolicą Królestwa Włoch i od tego czasu stało się jednym, nieprzerwanym placem budowy.
Odległe i na zawsze minione były czasy, gdy Rzym był stolicą antycznego imperium i liczył setki tysięcy mieszkańców. Wojny, fale głodu, epidemie uczyniły zeń miasto wyludnione, miasto szukających ratunku uciekinierów. Zimą na przełomie 546 i 547 roku, w czasie oblężenia przez Ostrogotów Totili, Rzym liczył zaledwie 500 mieszkańców, którzy zostali później wysiedleni do Kampanii, tak że na pewien czas całkowicie opustoszał. Na przełomie X i XI wieku liczył 20–30 tysięcy mieszkańców, był „największym miastem w łacińskiej Europie”, a „w kategoriach przestrzennych Rzym nie znajdował nigdzie rywala, posiadając skomplikowaną miejską geografię”35, którą pokażemy dalej. Warto przypomnieć słynny opis Rzymu w liście Giacomo Leopardiego z 3 grudnia 1822 roku do siostry Paoliny, która nigdy jeszcze nie wychyliła nosa poza rodzinne miasteczko Recanati (i skazana była na pozostanie w nim przez następne trzydzieści lat):
Zabudowa rzymska miałaby sens, gdyby tutejsi ludzie byli wysocy na pięć sążni, a szerocy na dwie. Cała ludność Rzymu nie wystarcza, by zapełnić plac św. Piotra. (…) Cała ta wielkość Rzymu nie służy niczemu innemu, jak zwielokrotnianiu odległości i mnożeniu ilości schodów, po których trzeba się wspiąć, by kogokolwiek odwiedzić. Te olbrzymie budynki i w związku z tym te ciągnące się w nieskończoność ulice stanowią przestrzenie rzucone między ludzi, zamiast stanowić przestrzenie łączące ludzi. Nie potrafię dostrzec, jakie piękno tkwi w rozstawieniu zwykłych figurek szachowych na szachownicy tak długiej i szerokiej, jak tenże plac Madonny. Nie chcę od razu twierdzić, że Rzym wydaje mi się bezludny, twierdzę tylko, że gdyby ludzie potrzebowali do mieszkania tak dużej przestrzeni, jak mieszka się w tych gmachach i jak chodzi się po tych ulicach, placach i kościołach, to glob ziemski nie wystarczyłby dla pomieszczenia gatunku ludzkiego36.
Rzym zatem jako plastyczny i obiektywny obraz zaprzeczenia relacji międzyludzkich i obraz ludzkiej próżności (czego kilka przykładów podaje Leopardi w cytowanym fragmencie), wyrażającej się w trwonieniu przestrzeni: „glob ziemski nie wystarczyłby dla pomieszczenia gatunku ludzkiego…”. Giacomo nie był pesymistą, może był nawet „postępowy”, jak próbowano go interpretować jakieś siedemdziesiąt lat temu w okresie wielkich nadziei dla Włoch, i nie należy też czynić z niego egzystencjalisty ante litteram, lecz niewątpliwie z niecierpliwością typową dla swoich dwudziestu trzech i pół roku i przy całej swej olbrzymiej erudycji krytycznej był obserwatorem uważnym i pozbawionym złudzeń. Jego Rzym był miastem „olbrzymich gmachów”, kolosalnych bazylik, wielkich pałaców instytucjonalnych; był to Rzym teatralny i sugestywny epoki odrodzenia i baroku, neoklasycyzmu i mody na retour d’Egypte, jednym słowem, Rzym nowoczesny, który w ciągu trzech wieków zmienił w teren wykopalisk archeologicznych Rzym starożytny, jaki przetrwał trzęsienia ziemi z 484 (lub 508) i 801 roku, a przede wszystkim inwazje Alaryka (410), Genzeryka (455), Rycymera (472), ostał się po średniowiecznych adaptacjach, a także po splądrowaniu przez landknechtów w 1527 roku. „Quod non fecerunt Barbari, Barbarini fecerunt” („Czego nie zrobili barbarzyńcy, tego dokonali Barberini”), jak wyraził się prawdopodobnie Carlo Castelli za pośrednictwem Pasquina w drugiej ćwierci XVII wieku, mając na myśli Urbana VIII (Maffeo Barberini) i zagrabienie antycznych brązów Panteonu, by użyć ich do budowy wielkiego baldachimu w Bazylice Świętego Piotra – dzieło Berniniego (a także, by przetopić je na armaty). Surowca na potrzeby papieskiej artylerii dostarczyły też marmury z Ostii przerobione na kule armatnie. Około 1282 roku Arnulf z Cambio przekształcił statuę bogini Tyche lub Fortuny Annonarii w gotycką Madonnę, a ileż posągów i marmurów zostało zniweczonych („była to najstraszniejsza transsubstancjacja starożytności”). I zważywszy na nowatorstwo rzeźby hellenistycznej wcale nie musiał się przy tym zbytnio natrudzić (wystarczy odwiedzić Arkeoloji Müzesi w Stambule, by zdać sobie z tego sprawę). Są to fakty historyczne, w minimalnym tylko stopniu dotknięte piórem współczesnej historiografii, bardziej ulegającej wpływom wyznaniowym, która, gdy mówi o niszczeniu „materialnego substratu symbolicznych instytucji”, ma na myśli prawie wyłącznie akty niewiernych przeciwko pomnikom chrześcijańskim – przyznać trzeba, że nawet w czasach szczytowej kontrreformacji punkt widzenia był pod tym względem, by tak powiedzieć, bardziej laicki37.
W 1815 roku Rzym liczył, według ówczesnego spisu ludności i biorąc pod uwagę samo miasto i przedmieścia, 128 997 mieszkańców, lecz miasto czasów Leopardiego pełne było jeszcze wolnych przestrzeni, parków i ogrodów, wśród których kryły się rezydencje możnych i na tle których tym silniej odcinały się bazyliki i olbrzymie gmachy, jak Kwirynał czy pałac Barberinich, oraz wielkie konwenty i klasztory. A także odwieczne ruiny, obiekt zachwytów pejzażystów, a także i tło dla portretów z podróży do Włoch Pompeo Batoniego; ruin, które przyglądały się, uroczyste i dalekie, codziennemu życiu zwykłych śmiertelników, choć wznosiły się wśród nich czy tuż obok.
Miejskie dystanse pogłębiały dystanse między ludźmi – Leopardi nie zaliczał się do pokolenia piewców metropolitalnej egzystencji, był świadomie spragniony kontaktów międzyludzkich.
W wiekach średnich odczucia te musiały być nieporównywalnie silniejsze. Te 1500 hektarów miejskiej przestrzeni, które Rzym zajmował w IX wieku, były zapełnione nie tyle przez ludzi, co przez imponujące budowle, nadal pełne przepychu, które – gdy nie zostały przejęte na użytek klanów rodowych – wznosiły się, jak łatwo można sobie wyobrazić, w sąsiedztwie z rzadka rozrzuconych chat: „w okresie między X a XI wiekiem mówi się właściwie o «mieście bez śródmieścia» – tak wiele było niezamieszkanych rejonów w obrębie murów miejskich”. Rzym był nie tyle miastem, co otoczonym murami terytorium. A jednak te jego 20 czy 30 tysięcy mieszkańców czyniło zeń jeden z największych ośrodków demograficznych chrześcijańskiego Zachodu, o zaludnieniu średnio dziesięć razy większym niż przeciętne miasto. Konstantynopol, Aleksandria i Kordoba przekraczały 100 tysięcy mieszkańców (ta ostatnia, ponad 200 tysięcy w X wieku), lecz przynależały one do zupełnie innych, bardzo odmiennych światów. Ludność Mediolanu i Bolonii przekroczyła 50 tysięcy dopiero pod koniec XIII stulecia, a Piza ledwie się do nich zbliżała, by wymienić trzy ośrodki miejskie niezwykłej wagi i to po trzech stuleciach nieprzerwanego rozwoju. Rzym stanowił zatem miasto imponujące na równi ze swymi ruinami, choć jego mieszkańcy koncentrowali się w pewnych dzielnicach wewnątrz murów obronnych – wspomnieliśmy już wyżej, że ród Sant’Eustachio osiedlił się w okolicach Panteonu, ród filii Astaldi a Coloseo oraz ród Frangipane – w sąsiedztwie Koloseum, rody Corsich i Pierleonich mieszkały naprzeciw siebie w rejonie Kapitolu. Między nimi puste przestrzenie przeplatały się z rozległymi ruinami wielkich budowli – była to „zabudowa miejska (…) o charakterze bardzo nieregularnej mozaiki”. Jest to fakt, który warto w tym miejscu przypomnieć38. Może praktyczna znajomość Berlina okazałaby się tu pomocna…
Wielkość Rzymu stawała się inspiracją niepohamowanych fantazji. W IX wieku Harún ibn Yahya napisał:
[Rzym] jest długi i szeroki na czterdzieści mil kwadratowych. Od strony zachodniej płynie przezeń rzeka (…), której dno jest całe wyłożone brązem, podobnie jak i jej brzegi są wzniesione z brązu i połączone brązowymi mostami. W środku miasta znajduje się olbrzymi kościół (…) liczący trzysta sześćdziesiąt bram; zaś w środku kościoła wznosi się wieża, która wzbija się ku niebu na wysokość stu łokci, zwieńczona brązową kopułą.
Zaś al-Idrisi, nadworny geograf sycylijskiego króla Rogera II, pisał około połowy XII wieku:
Rzym jest miastem o wielkim perymetrze: dziewięć mil, jak mówią. Otoczony jest podwójnym kamiennym murem. (…) Między tymi murami płynie rzeka wyłożona miedzianymi płytami, z których każda ma czterdzieści sześć sążni długości. Plac targowy znajduje się (…) pod arkadami niezwykłego gmachu, podtrzymywanymi rzędami kolumn, z których każda liczy sobie trzydzieści sążni wysokości. Kolumny, które towarzyszą rzędowi środkowemu, wykonane są z mosiądzu bizantyńskiego z trzonem, kapitelem i podstawą wytopionymi z tego samego metalu (…). W Rzymie istnieje tysiąc dwieście kościołów; jarmarki i ulice wybrukowane są białym i turkusowym marmurem i znajduje się tam tysiąc łaźni. Wśród licznych kościołów jest jeden wzniesiony z niezwykłym kunsztem (…) z ołtarzem (…) długim na dziesięć sążni i całym wysadzanym zielonymi szmaragdami. Podtrzymuje go dwanaście posągów z czystego złota, każdy wysoki na dwie i pół sążni, o oczach z rubinów39.
Baśniowy aspekt tego opisu jest urzekający. Rzym jest niezmierzony i pełen legendarnych bogactw; stanowi zatem kuszący przedmiot rabunków: dokonali tego Saraceni w 846 roku, a następnie Normanowie w 1084.
Dzieło Mirabilia urbis Romae z początku XII wieku daje opis bardziej wiarygodny, choć może się on nam wydawać równie zdumiewający. Informacje, które się powtarzają, dotyczą oczywiście rozciągłości terytorialnej Rzymu: dziewiętnaście kilometrów murów miejskich, prawie czterysta wież, czterdzieści dziewięć zamków, dwanaście bram, pięć furtek, przy czym nie obejmowało to ani Zatybrza, ani Miasta Leonowego. Wewnątrz tej olbrzymiej przestrzeni znajdowały się pozostałości epoki antycznej: dziesięć łuków triumfalnych, dziesięć łaźni rzymskich, siedem teatrów, nie licząc Teatru Marcellusa, który stał się zamkiem Pierleonich, oraz Koloseum, liczące 108 stóp i nazywane też Wielkim Okręgiem; ponadto dziewięć mostów, wspaniałe kolumny triumfalne, jak kolumna Antonina, wysoka na 175 stóp, licząca 203 stopnie i 45 okien oraz kolumna Trajana, wysoka na 138 stóp, licząca 185 stopni i 45 okien. Świątynia Panteonu, poświęcona teraz „Najświętszej Maryi Pannie zawsze Dziewicy, która jest matką wszystkich świętych”, oraz zamek Oktawiana Augusta przy bramie Porta Flaminia, w którym byli pochowani cesarze i na którym zgromadzono tyle garści ziemi, ile było królestw stopniowo podporządkowywanych Cesarstwu Rzymskiemu, aż przybrał on kształt pagórka, na którym wzniesiono następnie niewielki kościółek św. Anioła. Kapitol, „głowa świata”, otoczony wysokim, solidnym murem. Forum Traianum, zwane pałacem Trajana i Hadriana, gdzie znajdowała się „kolumna niezwykłego kunsztu i wysokości”. I wreszcie wspaniały, ogromny Cyrk Tarkwiniusza Priskusa (Circus Maximus), prawdziwe arcydzieło architektury. I tak dochodzimy do miejsc związanych z Papiestwem.
Na campus Lateranensis, naprzeciw portyku Patriarchium40, sprawowany był wymiar sprawiedliwości; tronował też tam na poczesnym miejscu imponujący, pozłacany „Caballus Constantini” (w rzeczywistości konny posąg Marka Aureliusza) – tam „są rzeczy, które należy podziwiać, a nie opisywać”. Inne istniejące źródła nie ograniczają się do uzupełnienia tego opisu, lecz zasadniczo go modyfikują. Bazylika Świętego Jana na Lateranie była „najświętszym kościołem, który nakazujemy nazywać głową i zwieńczeniem wszystkich kościołów na całym świecie, czcić go, wielbić i o nim nauczać, jak to ustanowiliśmy w innych naszych dekretach imperialnych”41. Słowa, które Donacja Konstantyna przypisuje cesarzowi i które – jakkolwiek podawano w wątpliwość prawdziwość tego dokumentu (choć z niewielkim powodzeniem, jak zauważyliśmy) – były niepodważalne: bazylika laterańska poprzedzała w hierarchii godności watykańską, a ranga ich obu potwierdzona była cesarskim autorytetem. Według Piotra Damianiego „znajduje się ona w pewnym sensie w środku i przerasta pozostałe dwie niczym głowa przerasta swoje członki” – jesteśmy tu w roku 1057: Patriarchium, rzymski pałac biskupi, mieści się i nadal będzie się mieścić właśnie na Lateranie i stanie się „środkiem okręgu urbanistycznego, punktem wiążącym, punktem kardynalnym biskupstwa rzymskiego, miejscem odbywania się synodów, rzeczywistą rezydencją papieży”. Z czasów Grzegorza VII (1073–1085) datuje się Descriptio ecclesiae Lateranensis i w źródle tym mowa jest o Arce Przymierza: „Arka Przymierza Pana Naszego (…) Arka mieści się wewnątrz, a ołtarz, zbudowany na miarę długości, szerokości i wysokości Arki, znajduje się na zewnątrz”. Na początku lat trzydziestych XII wieku Graphia aureae urbis Romae (źródło o niejasnym pochodzeniu, przez długi czas uważane za zredagowane w Rzymie około 1030 roku, a które najprawdopodobniej powstało sto lat później w klasztorze na Monte Cassino) opisuje, że w sąsiedztwie pałacu laterańskiego znajdowała się Świątynia Pokoju, która strzegła relikwii najświętszych: Arki Przymierza, Tablic Dziesięciu Przykazań, różdżki, szat i atrybutów Aarona, manny, laski, za pomocą której Mojżesz otworzył morze w czasie wędrówki ku Ziemi Obiecanej, kadzielnic, kandelabrów, złotych i srebrnych tronów ze świątyni jerozolimskiej – łupów Tytusa i Wespazjana. Czy przekaz ten powstał pod wpływem Descriptio i stanowił jej poszerzenie? W każdym razie w drugiej połowie stulecia Descriptio zostaje w Rzymie przerobiona, uaktualniona i poszerzona: w Bazylice Świętego Jana Chrzciciela na Lateranie przechowywana była nie tylko Arka, lecz także siedmioramienny świecznik, różdżka Aarona, Tablice Dziesięciu Przykazań, urna z manną, laska Mojżesza, a ponadto relikwie samego Chrystusa i obu świętych Janów. Wszystkie te bezcenne pamiątki nie były w stanie pomieścić się wewnątrz jednego tylko ołtarza, zatem Arka została umieszczona pod ołtarzem – Stare Przymierze jako fundament Nowego Przymierza. Cofnijmy się jednak nieco wstecz i powróćmy do Piotra Damianiego. Tylko w Wielki Czwartek i wyłącznie siedmiu kardynałom „wolno jest po papieżu dostąpić do tego przeświętego ołtarza i odprawiać przy nim misteria kultu Bożego”; „jest [tam] siedem oczu z kamienia położonego przed Jozuem, które czynią kościół pełnym blasku, podobnie jak siedmioramienny świecznik, który stale się pali”. A zatem w czasach Grzegorza VII papież-najwyższy kapłan celebrował misteria Boże nad Arką Przymierza, podczas gdy sto lat później będzie je odprawiał nad wszystkimi najważniejszymi relikwiami Starego i Nowego Przymierza.
Na początku XIII wieku ryt rzymski (Ordo) przekazuje, że w Wielki Czwartek, w czasie mszy zdejmuje się górną część wielkiego ołtarza i aż do Wielkiej Soboty przechowuje się ją w pewnej kaplicy, zaś wewnątrz ołtarza odsłonięte zostają w ten sposób pewna arca – drewniana skrzynka, która zawierała m.in. dwie ampułki z limfą i krwią Chrystusa oraz drewniana tablica (mensa), na której miał odprawiać oficjum św. Piotr i którą z woli papieża Sylwestra I umieszczono w ołtarzu laterańskim. Tak oto najświętsze oznaki założycielskiego Przymierza ustąpiły miejsca triumfowi św. Piotra (dziś w każdym razie wiadomo, że skarby przewiezione do Rzymu z Jerozolimy, zostały zrabowane przez Genzeryka w 455 roku i wysłane do Afryki, skąd trafiły do Konstantynopola po zwycięstwie Belizariusza w 534 roku, a stamtąd zaś Justynian ponownie przesłał je do Jerozolimy…)42.
W ten sposób powróciliśmy do św. Piotra. Na zakończenie odwołajmy się ponownie do Mirabilia: oto wielka bazylika Konstantyna na Watykanie, udekorowana przepięknymi złotymi mozaikami, usytuowana naprzeciw dawnej świątyni Apollina, zwanej „Santa Petronilla”, w pobliżu pałacu Nerona, z fontanną podtrzymywaną przez drogocenne kolumny z porfiru, w której woda wytryskiwała z kwiatów i delfinów wykonanych z pozłacanego brązu.
Ten, jak i wiele innych pałaców cesarzy, konsulów, senatorów i prefektów, znajdował się w mieście Rzymie w czasach pogańskich, jak wyczytaliśmy w starych annałach i ujrzeliśmy na własne oczy, a także dowiedzieliśmy się od starszych.
Również al-Idrisi kończy swój opis – by tak powiedzieć – bezradnie rozkładając ręce:
Rzym jest zbyt majestatyczny, by dało się go opisać, i tak liczne i wspaniałe są jego arcydzieła, że niemożliwe jest odpowiednio je przedstawić.
Wielkość. A przede wszystkim wyraźna świadomość (której oczywiście nie można oczekiwać od autorów muzułmańskich), że pogańska i imperialna przeszłość oraz chrześcijańska i zbawcza teraźniejszość nakładają się na siebie, a nawet splatają się z sobą w sposób naturalny, bez żadnych trudności, w jedną wielką świętą przestrzeń, co, jeśli wydawało się zwyczajne i oczywiste szeroko rozsianym mieszkańcom Rzymu, wprawiało w zdumienie i podziw pielgrzymów, którzy napływali do Wiecznego Miasta i do których można by odnieść zdanie napisane w 1852 roku przez Gregoroviusa, gdy znalazł się tu po raz pierwszy: „Worte habe ich nicht zu sagen, was da alles auf mich erstürmte” (Nie mam słów, jak wszystko to mnie poraziło). I niewątpliwie olśniewało też królów i przyszłych cesarzy, nawet jeśli przybywali z regionów o silnych wpływach rzymskich (dobitny przykład: Trewir nad Mozelą, stolica Konstantyna, ojczyzna św. Ambrożego, z olbrzymią bazyliką, wielkim amfiteatrem, termami „pod względem wielkości ustępującymi tylko termom Dioklecjana i Karakalli w Rzymie”, potrójną bramą w kształcie łuku triumfalnego, podwójną bazyliką, która mogła pomieścić aż 6 tysięcy osób i której areał, w następstwie kolejnych zniszczeń i rekonstrukcji zostanie zabudowany dopiero w XIII stuleciu wraz ze wzniesieniem gotyckiej katedry Najświętszej Maryi Panny; Trewir, wreszcie, z murami o długości 6 kilometrów, wyposażonymi w monumentalne bramy, jak Porta Nigra, tak majestatyczna, że w średniowieczu osiedliła się w niej wspólnota monastyczna – krótko mówiąc, niewyczerpalna kopalnia materiałów i architektonicznych wzorów). Choć można przypuścić, że królowie i przyszli cesarze przybywali do Rzymu już odpowiednio poinformowani przez swych duchownych dostojników i byli w pewnym stopniu przygotowani przez rytuał, również o antycznych korzeniach, Adventus Caesaris – lecz jakże można sobie wyobrazić coś, czego się nigdy wcześniej nie widziało i co już samo w sobie było niewyobrażalne z racji swych bogactw, budowli i przestrzeni? I choć Trewir był jednym z sześciu wielkich miast IV stulecia, czym było jego 285 hektarów wobec 1500 hektarów Rzymu? Nie stanowiły nawet 20%43.
Złoto, brązy, marmury – ówczesny Rzym, który staramy się tu sobie wyobrazić, ma jeszcze Koloseum pokryte marmurami i pełne posągów; majestatyczne budowle upadłego imperium ciągle jeszcze tam się wznoszą i, choć ogołocone, przetrwały katastrofy, przetrwały nawet chrześcijańskie przebudowy, niczym szydercze świadectwo dawnej świetności, na którą niebo pozostaje szyderczo obojętne. Mauzoleum Hadriana stało się zamkiem, lecz nie zostało zupełnie odarte ze swoich marmurów (i oczywiście nie wieńczy go jeszcze żaden anioł), bazyliki chrześcijańskie bardzo przypominają jeszcze wielkie świątynie starożytne i drogi triumfalne antycznych ośrodków władzy; zdobią je złocenia mozaik i polichromia marmurów zawłaszczonych pogańskim bóstwom. I ciągle jeszcze stoją na swoim miejscu antyczne budowle publiczne, w całej swej niezwykłej wspaniałości i wyniosłości, jakby uważały się za nieśmiertelne, choć nadgryzione zębem czasu, zaniedbane i ponownie użytkowane. Akwedukty, drogi i mosty ucierpiały wprawdzie wskutek tych tak wielu wieków zaniedbania, lecz ciągle jeszcze tam są, podobnie jak mury, w obrębie których mniejszy krąg, niczym korona, otacza wzgórze starożytnych wróżbitów, gdzie spoczywają męczennicy Piotr i Paweł i które z woli Konstantyna zostało przekształcone w olbrzymią bazylikę. Wyobraźmy sobie Rzym opustoszały i pełen zieleni, na tle której samotnie odcinają się Watykan i Lateran, gdyż nic nie pozostało z rozległych, gęsto zaludnionych, wysokich i nietrwałych dzielnic antycznej spekulacji budowlanej, choć istnieją jeszcze pozostałości ogromnych rezydencji najwybitniejszych rodzin. Jest to Rzym wielkich kompleksów termalnych opuszczonych od czasów, gdy Teodozjusz i Justynian zabronili ich odwiedzania, lecz stanowiących potężną, niewyczerpaną kopalnię dzieł sztuki i cennych materiałów; Rzym imponujących akweduktów, o których nie wspomina żadne źródło, lecz które ciągle jeszcze tam tkwią, niczym macki wyciągnięte ku minionemu wielkiemu światu; Rzym gigantycznych i wspaniałych łuków triumfalnych. Jest to wreszcie Rzym, w którym system stacji procesyjnych, komemoracji liturgicznych, jak i fakt liturgicznego podporządkowania papieżowi jako miejskiemu władcy, powiązał razem te wyludnione dzielnice w jedną wielką przestrzeń symboliczną, zamieszkaną tylko przez odległą przeszłość, co sprawia, że żyjące w niej istoty ludzkie wydają się jeszcze mniejsze.
Rzym jest wspaniały.
W tej sytuacji czyż może dziwić, że narodziła się idea renovatio imperii, i dlaczego należałoby ją uznać za „niedorzeczną (…) mrzonkę”? Wydało się to zupełnie naturalne Schrammowi, może dlatego, że żył on w świecie, który niewiele później uzna za normalne pomysły Alberta Speera, jego projekt imperialistyczno-nazistowskiego Welthaupstadt (Stolicy świata), jak i jego gigantyczne berlińskie place budowy, i podzielał (jak wszyscy) ideologię nazistowską… Czy naszym pozbawionym złudzeń oczom cesarskie fantazje powinny wydawać się śmieszne? Dajmy spokój, spróbujmy to powiedzieć możnym tego świata…
3. ÓWCZESNY ŚWIAT
Rzym był punktem odniesienia dla zachodniego chrześcijaństwa, a od czasu do czasu także dla wschodniego, przy okazji nawracających polemik teologicznych, które w podtekście były także politycznymi (od czasów karolińskich aż do Focjusza; zaś do pontyfikatu Sergiusza IV źródła bizantyńskie odnoszą kolejny rozłam w kwestii Filioque, tak zwaną „schizmę dwóch Sergiuszy”: Sergiusza IV w Rzymie i Sergiusza II w Konstantynopolu)44. Pomijając mniej lub bardziej pogardliwe przezwiska, każdy papież mógł stać się obiektem zainteresowania czy nieufności ze strony konstantynopolitańczyków.
Punkt odniesienia, zatem, dla zachodniego chrześcijaństwa, które zwracało się do Rzymu, by uzyskać lub kupić sobie pewność w sprawie własnych prerogatyw (otrzymanie przywileju potwierdzającego ze Stolicy Apostolskiej miało bowiem swoją cenę i pociągało za sobą zawiłą i kosztowną podróż, której celem było Wieczne Miasto: działo się tak na początku XI wieku, działo się tak zawsze i nadal będzie się tak dziać). Lecz nie znaczy to, że Rzym był najwyższym ośrodkiem decyzyjnym. Każda decyzja apostolska, o ile stwierdzić można na podstawie dokumentacji, która nie jest wprawdzie zbyt obszerna, ale wystarczająco jasna, była raczej propozycją, postulatem, wezwaniem do współbraci, by respektowali zalecenia Rzymu i ich przestrzegali. Rzym stanowił „archiwum” chrześcijaństwa, posiadał narzędzia niezbędne do analizowania i rozstrzygania wszelkich kwestii (czyli know-how, jak by się powiedziało dzisiaj) – nie bez powodu Sergiusz IV posługiwał się najnowocześniejszym narzędziem, jakim było prawo justyniańskie; najnowocześniejszym, gdyż zostało przejęte właśnie przez Ottonów. I na tym koniec, nic więcej. Nie było żadnego imperatywnego wymuszania, a gdy – rzadko – zdarzało się, że coś było odczuwane jako takie, podnosiły się głosy protestu i sprzeciwu (jak np. Hincmara z Reims w stosunku do Mikołaja I)45.
Rzym nie był też stolicą świata. Był – jeśli już – raczej miejscem, z którego starano się obserwować zmiany zachodzące w tym pokawałkowanym świecie, świecie zmiennych hegemonii, świecie w nieustannej ewolucji. Choć siłą rzeczy nie zawsze się to udawało.
Świat, to znaczy Zachód, na przełomie X i XI wieku cechowały ważne zjawiska nowe, już dobrze ugruntowane, i w toku ekspansji, jak rozwijające się władztwo hrabiów Canossy w Italii czy Cluny za opata Odylona, a także nowe procesy in fieri, ulegające szybkiej, a nawet bardzo szybkiej, ewolucji, jak królestwa Półwyspu Iberyjskiego czy przedsięwzięcia Normanów w Italii południowej, sytuacja królestwa Francji i Normanów w Normandii, zagmatwane kwestie angielskie, nie mówiąc o tym, co stawało się coraz bardziej widoczne przede wszystkim w Italii: rosnąca pierwszoplanowa rola miast. I nie wspominając o terytorium Rzeszy i o stosunkach z państwami, które coraz wyraźniej zaczynały zarysowywać się na wschodzie: królestwo Polski i królestwo Węgier, oba usankcjonowane przez Ottona III, pierwsze bezpośrednio w trakcie wizyty cesarza w Gnieźnie w 1000 roku, drugie pośrednio przez św. Wojciecha praskiego, z rąk którego przyjęli chrześcijaństwo król Geza i jego syn Stefan (korona Stefana – aż do 2000 roku przechowywana w Magyar Nemzeti Múzeum w Budapeszcie, a następnie – charakterystyczny znak nowego tysiąclecia! – przeniesiona do Parlamentu, a wykonana na wzór korony cesarskiej, którą można oglądać, choć pozbawioną istotnych wisiorków, w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu). Święty Wojciech wywodził się z „kuźni” misjonarzy, jaką był klasztor św. Bonifacego na Awentynie pod patronatem Ottona III; kształcił się wśród mnichów, którzy przenieśli się do eremu na wysepce Pereum, pod przewodnictwem Romualda z Rawenny (wielka nowość czasów Ottona III) – eremu, który stanie się kolejną „kuźnią” męczenników. Katedra gnieźnieńska przyjęła wezwanie św. Wojciecha, jego męczeństwo przedstawione zostało na jej wrotach46, a Otton udał się tam z pielgrzymką, żeby uczcić tego męczennika i jednocześnie podkreślić wobec Bolesława Chrobrego swą cesarską hegemonię, co mu się oczywiście nie udało i co nie uda się również jego następcom, poczynając od Henryka II – jedna z owych tendencji, które cechować będą nadchodzące stulecia47. Był to świat skomplikowany; świat, z którym wszyscy, nieuchronnie, będą zmuszeni się liczyć i konfrontować. Musimy zatem to zrobić także my, w przeciwnym razie niewiele będziemy z tego wszystkiego rozumieli. A był to świat, w którym dokonywały się epokowe zmiany w Kościele Rzeszy.
Zarysujmy zatem w tym miejscu ten świat, abyśmy nie musieli już wracać do tego tematu.
Posuwajmy się od zachodu ku wschodowi.
Półwysep Iberyjski stanowił najdalszy nadatlantycki kraniec Europy i nie bez powodu starożytni Rzymianie nadali wielkim górskim przylądkom Galicji i Bretanii nazwę Finisterrae (kraniec ziemi). W zajmującym nas okresie obserwujemy najpierw dwadzieścia lat silnej presji ze strony kalifatu kordobańskiego: w 985 roku al-Mansur, wszechpotężny hajib (pierwszy minister) kalifa Hiszama II, zdobył Barcelonę, a w 997 roku złupił Compostelę i choć od 910 roku stolica chrześcijańskiego królestwa Asturii znajdowała się już nie w Oviedo, bronionym przez niedostępne szczyty Gór Kantabryjskich, lecz w Leónie, położonym u stóp płaskowyżu Meseta, dopiero w 999 roku król Alfons V zdołał opanować sytuację. W 1002 roku, po śmierci al-Mansura, w kalifacie nastał kryzys, nastąpił trzydziestoletni okres walk wewnętrznych (tzw. fitna – kolejni pretendenci do tronu kalifa znajdowali poparcie tej lub innej frakcji społecznej i etnicznej), trwający do 1031 roku, gdy notable kordobańscy postanowili, że nie będą już mieć żadnego kalifa i od tego czasu każdy ważniejszy ośrodek będzie pretendował do autonomii. Będzie to Hiszpania małych muzułmańskich państewek, zwanych taifami (tawa’if al muluk – od ta’ifa, frakcja), z których każde było zasobne i bogate, jedno było rywalem drugiego, a wszystkie płaciły ciężkie trybuty w złocie (parias), by zapewnić sobie trochę spokoju od niszczących, okresowych najazdów ze strony prowadzących ofensywę Leończyków. W 1028 roku w czasie oblężenia Viseu (dzisiaj w środkowej Portugalii), a więc bardzo daleko od Leónu, umiera Alfons V, a na tron wstępuje po nim Bermud (Vermud) III. Dokładnie sto lat wcześniej Ferdynand syn Gonzala (Ferdynand Gonzalez, hiszp. Fernán González), hrabia Alava, rozpoczął powiększanie swego władztwa i założył niezależne hrabstwo Kastylii.
Powyżej Kastylii, na niewielkim obszarze w sposób naturalny ograniczonym od północy przez Pireneje, od południa przez Góry Iberyjskie, od zachodu przez Góry Kantabryjskie, rozciągało się inne królestwo, a mianowicie władztwo królów Pampeluny (hiszp. Pamplona, w języku baskijskim Iruña). Pireneje i przecinające je doliny stanowiły szlaki komunikacyjne łączące Półwysep Iberyjski z północą; tam leżało Roncesvalles, gdzie tylna straż Karola Wielkiego ponieść miała sromotną klęskę, w której poległ Roland. Tam bierze początek rozległa kraina, która rozciąga się praktycznie aż do ujścia rzeki Garonny: Gaskonia. Te trzy ośrodki, León, Kastylia i Pampeluna, powiązane były aliansami małżeńskimi, które dały początek walkom sukcesyjnym, w wyniku czego – kilka lat po śmierci Bermuda – sytuacja w tym rejonie diametralnie się zmieni.
Jeśli zaś chodzi o Katalonię, hrabstwo o korzeniach karolińskich (tzw. Septymania), hrabiowie Barcelony, po wielkim przewrocie w 985 roku, zdołali umocnić się na tym terenie dzięki rozbudowanej i złożonej sieci koligacji rodzinnych z panami lokalnych zamków i fortec (z obopólną korzyścią, gdyż kobiety wywodzące się z rodu hrabiowskiego przenosiły swe szlachetne urodzenie na nowe rodziny i ich potomstwo miało status społeczny równy hrabiom). Do ekspansji terytorialnej dołączyła morska: w 1025 roku Katalończycy i Pizańczycy zdobyli Majorkę – olbrzymia zdobycz, która umożliwi hrabiom Barcelony między innymi odkupienie zamków od lokalnych feudałów i podporządkowanie ich sobie więzami zależności feudalnej (tak zwane fiefs-soldes – wyprzedaż lenn). Jak bardzo polityka ta była korzystna dla władzy hrabiowskiej, okaże się już w niedalekiej przyszłości, bo już w drugiej połowie tego stulecia. Jednocześnie pierwsi mnisi kluniaccy osiedlali się w Pirenejach katalońskich i aragońskich48.
Posuwając się na północ wzdłuż Atlantyku i zostawiając za sobą dwa górzyste przylądki Finisterrae, docieramy do Brytanii, wielokrotnie pustoszonej najazdami wikingów ze Skandynawii i z Danii, którzy tu się w końcu osiedlili, dając początek obszarowi Danelaw. Oni sami zostali następnie podbici przez Athelstana (który ze zwykłego IX–X-wiecznego rycerza stał się rex totius Britanniae oraz imperator, jak sam się tytułował). Na początku XI stulecia wyspę najechał duński Kanut Wielki, który podbił ją w 1016 roku. Kanut poślubił Emmę, córkę księcia Normandii Ryszarda I i wdowę po anglosaskim królu Ethelredzie, i nawrócił się na chrześcijaństwo, a przynajmniej zgodził się na przyjęcie chrztu. W ciągu kilkunastu lat Kanut objął także tron Danii, a następnie Norwegii (władztwo bardzo rozległe, złożone i niezmiernie trudne do rządzenia). Emma była młoda, miała dwadzieścia kilka lat, przeżyła również swego drugiego małżonka (zm. 1035) i udało się jej przekazać koronę synom z małżeństwa z Ethelredem, Alfredowi (zm. 1036) i Edwardowi Wyznawcy. Zmarła w 1052 roku – była jedną z licznych silnych kobiet pełnego średniowiecza, podobnie jak Adelajda Burgundzka czy Beatrycze Lotaryńska. Edward zmarł w 1066 roku po trzydziestu latach panowania; jego żona Edyta, która wywodziła się od królów Szwecji, miała brata Harolda, lecz z Normandii wyprawił się do Anglii Wilhelm, nieślubny syn księcia Normandii Roberta I, którego dziadek był ojcem Emmy. Jak się skończyła ta wyprawa, ogólnie wiadomo, choć będziemy musieli do tego jeszcze wrócić49.
Normanowie, mężowie północy, gens crudelissima, wycisnęli swe piętno na dziejach XI stulecia. W Italii południowej dali początek państwu, które okazać się miało najbardziej trwałym organizmem państwowym we Włoszech od czasów upadku Cesarstwa Rzymskiego. Pobożnie nawiedzili sanktuarium św. Michała na Monte Gargano – archanioła wojownika tak bardzo podobnego do ich rodzimego boga Odyna; archanioła, czczonego również w klasztorze-fortecy na niedostępnym szczycie Bretanii i na obszarach wpływów bizantyńskich. Z Apulii przeszli do Kampanii, gdyż zawezwali ich tam franko-longobardzcy władcy Kapui i Salerno, ze względu na ich sławę nieugiętych wojowników. Sławę tę „mężowie północy” (north-manni) zyskali o wiele wcześniej, już w czasach Karola Wielkiego, terroryzując i pustosząc przez dłuższy czas Anglię, Francję i północną Hiszpanię, docierając nawet do Composteli, podobnie jak kordobańscy niewierni pod wodzą al-Mansura. Władcy południowej Italii, tak jak to się działo na północ od Alp i jak to czynili cesarze wschodni, pragnęli przejąć na własną służbę tych mężów północy