Grzywą malowane - Agata Widzowska - ebook + książka

Grzywą malowane ebook

Agata Widzowska

4,8

Opis

Kontynuacja powieści „Koń na receptę”.

Kolejne przygody Jagody i grupy dzieci, spędzających wakacje w Dąbrówce, widziane oczami nowej bohaterki, Gai.

W okolicy dzieją się niezwykłe rzeczy: inwazja królików, podejrzane ucieczki koni i innych zwierząt gospodarskich, dziwne malunki na murach Starego Młyna, muzyka dobiegająca z lasu i przemykająca postać Czarnego Maxa. To tylko niewielka część pasjonujących wydarzeń, które sprawiają, że dzieci ponownie jednoczą siły, aby rozwikłać tajemnicę białej klaczy i kolorowych koni.

Grzywą malowane to poruszająca opowieść o próbach porozumienia się ludzi i zwierząt. Jednak przede wszystkim jest to historia o przeznaczeniu i o tym, że sztuka może uratować czyjeś życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 147

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (23 oceny)
20
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Re­dak­cja

Gra­żyna Jen­cze­lew­ska-Sto­lar­czyk

Ko­rekta

Mar­tyna Żu­raw­ska

Ilu­stra­cje

Kse­nia Be­re­zow­ska

Skład i ła­ma­nie

Grze­gorz Działo

© Agata Wi­dzow­ska-Pa­siak

© Wy­daw­nic­two Dre­ams

Li­dia Miś-No­wak

35-310 Rze­szów

ul. Unii Lu­bel­skiej 6A

Rze­szów 2014

ISBN 978-83-63579-64-7

De­dy­kuję dzie­ciomz Fun­da­cji Stwo­rze­nia Pana Smo­le­nia

Ja, Gaja, zo­sta­łam matką ad­op­cyjną. Ni­gdy nie przy­pusz­cza­łam, że ko­goś ad­op­tuję i będę za niego od­po­wie­dzialna w dzień i w nocy. A jed­nak…

Wszystko to przy­tra­fiło mi się na sku­tek uży­wa­nia skró­tów, które wy­my­śla­ły­śmy z dziew­czy­nami, żeby nie strzę­pić so­bie ję­zyka. Ję­zyk Ja­gody był cał­kiem „po­szar­pany”, bo od czasu wa­ka­cji w Dą­brówce mó­wiła tylko o ko­niach. KOŃ to krót­kie słowo, ale gdy po­wta­rza się go sto razy na dobę, staje się dłu­gie jak tor wy­ści­gowy. Dla­tego z Ja­godą i Zo­sią, mo­imi naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami, wy­my­śli­ły­śmy wiele skró­tów my­ślo­wych, któ­rych uży­wamy, pi­sząc e-ma­ile i SMS-y. Na przy­kład „dzień do­bry” to „ddr”, „do zo­ba­czy­ska” to „do zo”. Po­mniej­szy­ły­śmy na­wet skró­cone już słowo „spoko” na „spk”.

I wła­śnie ten ostatni skrót stał się po­cząt­kiem nie­wia­ry­god­nych wy­da­rzeń, na któ­rych wspo­mnie­nie moje serce za­czyna bić moc­niej.

Trzy nie­po­zorne li­tery SPK prze­śla­do­wały mnie na ja­wie i we śnie, po­nie­waż śniły mi się co naj­mniej sie­dem razy w ciągu mie­siąca. Bu­dzi­łam się zlana po­tem i z ko­ła­czą­cym w gło­wie zda­niem: „PO­ZNASZ GO PO PLA­MACH”.

„Kogo? Po ja­kich pla­mach? Co ma z tym wspól­nego skrót SPK?” – te i po­dobne py­ta­nia za­da­wa­łam so­bie, le­żąc w wan­nie peł­nej wody z pianką, gna­jąc na rol­kach po alejce ro­we­ro­wej lub prze­żu­wa­jąc ka­napkę z twa­roż­kiem.

Ja­goda twier­dziła, że skrót SPK jest ta­jem­ni­czym zda­niem, które prze­syła mi prze­zna­cze­nie, i które zna­czy „Smutny Po­pla­miony Koń”. Na­ma­wiała mnie do roz­po­czę­cia na­uki jazdy w naj­bliż­szej stajni i prze­ko­ny­wała, że czeka tam na mnie za­nie­dbany i nie­ko­chany przez ni­kogo ogier, któ­remu po­win­nam czy­ścić grzbiet, ko­pyta oraz… czy­tać mu książki! Od czasu wa­ka­cji w Dą­brówce Ja­goda dziw­nie się za­cho­wuje, bo biega do bi­blio­teki i wy­po­ży­cza ko­niom no­wo­ści wy­daw­ni­cze! Nie dość, że co­dzien­nie spę­dza w stajni po kilka go­dzin, to jesz­cze czyta ko­niom dra­maty Szek­spira i wier­sze Wandy Cho­tom­skiej!

Nie wiem, co o tym my­śleć, ale lu­bię Ja­godę wła­śnie za to, że wie­rzy w to, co robi.

Czy ist­nieją na­ukowe ba­da­nia, które po­twier­dzają, że zwie­rzęta nie ro­zu­mieją czy­ta­nego tek­stu? Nie! A więc nie­któ­rzy lu­dzie wy­ku­pują im karty bi­blio­teczne, niby to dla sie­bie, a książki czy­tają psom, szyn­szy­lom, ko­tom, ka­nar­kom, ko­szat­nicz­kom, ko­niom, a może na­wet wę­żom w ter­ra­riach. Ech! Gdyby bi­blio­te­ka­rze wie­dzieli, komu po­le­cają „Opo­wie­ści z Na­rnii” albo „Ma­łego księ­cia”, to zmie­ni­liby po­dej­ście do ży­cia. Jed­nak z mo­ich do­świad­czeń wy­nika, że lu­dzie pra­cu­jący w tym za­wo­dzie mają nie­wia­ry­godną fan­ta­zję, więc może wcale nie by­liby zdzi­wieni.

Zo­sia, moja druga przy­ja­ciółka, która ma ho­pla na punk­cie piłki noż­nej, też pró­bo­wała mi po­móc w roz­wią­za­niu za­gadki. Jej zda­niem SPK to nic in­nego jak „Spa­zmy Pol­skiego Ki­bica” i bar­dzo od­ra­dzała mi za­pi­sy­wa­nie się do klubu pił­kar­skiego. No cóż, za­wsze tra­fiam w czy­jąś kostkę za­miast w piłkę, ale prze­cież mam inne ta­lenty. Każdy jest w czymś do­bry, choćby na­wet cho­dziło o ta­lent do ła­pa­nia much. To nie szko­dzi, ważne, że taki ktoś jest naj­lep­szy, naj­szyb­szy, naj­sku­tecz­niej­szy, naj­wdzięcz­niej ma­cha­jący packą! Od­kry­wajmy swoje ta­lenty i bądźmy z nich dumni!

Na moje py­ta­nie, co zna­czą dziwne słowa „Po­znasz go po pla­mach”, Zo­sia uśmie­chała się, po­ka­zu­jąc apa­rat na zę­bach i od­po­wia­dała, że cho­dzi o wście­kłego tre­nera, który do­staje ner­wo­wych plam na szyi, gdy tra­fiam go piłką w głowę, za­miast strze­lić gola do bramki. Ce­zar, mój star­szy brat, po­twier­dzał tę opi­nię i do­da­wał: „Nie martw się, sio­stra, za to masz ge­nial­nego brata”. A może ja też je­stem ge­nialna, tylko nikt jesz­cze o tym nie wie?

Cza­sami się­gam po Słow­nik wy­ra­zów ob­cych i prze­glą­dam go kartka po kartce w po­szu­ki­wa­niu na­tchnie­nia. Dziwne, nie­znane słowa mru­gają do mnie jak gwiazdy we wszech­świe­cie, pro­sząc, że­bym roz­szy­fro­wała ich zna­cze­nie.

sal­se­fia,

smy­kałka,

sy­ne­kura,

pasz­kwil,

ple­reza,

kam­pa­nula,

ku­rio­zum,

kin­dersz­tuba…

Stwier­dzi­łam, że słowa są scho­dami do ta­jem­nicy. Wcho­dzi się po stop­niach wie­dzy, aby do­się­gnąć istoty rze­czy. Ja jesz­cze tej istoty nie spo­tka­łam i nie wiem, jak wy­gląda, ale za to do­wie­dzia­łam się, że słowo „ki­bla” ozna­cza po arab­sku pewną stronę świata. By­łam pra­wie w po­ło­wie scho­dów, ale przy „ku­kuź­niku” spa­łam już jed­nym okiem, a przy „kul­mi­na­cji” od­pły­nę­łam w głę­boki sen.

Przy­śniło mi się błę­kitne niebo, a na nim chmury two­rzące na­pis S K P.

Gdy otwo­rzy­łam oczy, była siódma dwa­na­ście, a w gło­wie ko­ła­tało mi zda­nie „Po­znasz go po pla­mach”.

Je­śli kto­kol­wiek my­śli, że po­tra­fię tylko sie­dzieć przed kom­pu­te­rem i ko­re­spon­do­wać na Fa­ce­bo­oku, to zna­czy, że mnie wcale nie zna. Uwiel­biam jeź­dzić na rol­kach i na ro­we­rze, pi­suję wier­sze na ścia­nie i w my­ślach. Po­dob­nie jak Ja­goda, mam du­szę ar­ty­sty, a każdy ar­ty­sta musi być choć tro­chę nie­szczę­śliwy, żeby mieć wenę. Cier­pię więc z po­wodu trą­dziku, nad­miaru na­uki i wy­sta­ją­cych że­ber, które za­wdzię­czam temu, że uro­dzi­łam się o mie­siąc za wcze­śnie. Mama wpraw­dzie po­da­wała mi za­le­cane dawki wi­ta­miny D3, ale że­bra i tak ro­sły we­dług wła­snej fan­ta­zji i te­raz wy­stają ze mnie jak ka­lo­ry­fer ze ściany. Nikt nie pa­trzy na mój pła­ski, wy­spor­to­wany brzuch, tylko na te nie­szczę­sne że­bra. Mama mówi, że piękno nie po­lega na do­sko­na­ło­ści, tylko na tym, że coś jest lekko zwi­chro­wane i przez to wła­śnie cie­kawe. Uwa­żam, że naj­bar­dziej zwi­chro­wana jest moja mama, która pi­sze wier­sze na­wet na chu­s­tecz­kach do nosa. Oczy­wi­ście, nie na tych za­smar­ka­nych, bo po­eci z na­tury mają po­czu­cie es­te­tyki. Poza tym mama pra­cuje w bi­blio­tece, więc na szczę­ście musi być choć tro­chę „po­ukła­dana”. Każdy my­śli, że bi­blio­te­karz to nudny za­wód, bo tylko się sie­dzi, od czasu do czasu po­daje się ko­muś książkę albo wy­mie­nia za­bru­dzone fo­liowe okładki. Ja wiem, że to nie­prawda. Wiele razy by­łam u mamy w pracy i po­dzi­wiam ją za to, że wie, gdzie szu­kać in­for­ma­cji o dysku z Faj­stos lub o mer­kan­ty­li­zmie w po­li­tyce Pol­ski. Ni­gdy nie myli lek­tury „Dziady” z lek­turą „Chłopi”, a to dla mnie pra­wie jedno i to samo. W bi­blio­tece jest tyle rze­czy do zro­bie­nia, że cza­sami bra­kuje czasu na wy­po­ży­cza­nie ksią­żek. Ostat­nio, z oka­zji Dnia Za­ko­cha­nych, mama za­wie­siła pod su­fi­tem dzie­siątki ma­lut­kich ko­pert, a w każ­dej z nich scho­wany był wiersz o mi­ło­ści. Czy­tel­nik mógł ze­rwać taką ko­pertę jak gwiazdkę z nieba i za­nieść temu, kogo ko­cha. Ale to nie wszystko. Mama ka­zała mi przy­ozdo­bić ko­perty od­ci­skiem ust, bo po­dobno to wła­śnie ja mam naj­bar­dziej ca­łu­śne usta w ro­dzi­nie. Mu­sia­łam po­ca­ło­wać pięć­dzie­siąt sześć ko­pert i czu­łam się przy tym jak wa­riatka. Może każą tak ro­bić pa­niom na po­czcie za­miast przy­bi­ja­nia pie­czą­tek?