Gwiazda Blachonosego. Detektywi na kółkach tom 3 - Marcin Kozioł - ebook

Gwiazda Blachonosego. Detektywi na kółkach tom 3 ebook

Marcin Kozioł

0,0

Opis

Kryminał, powieść przygodowa, a zarazem nieprawdopodobna, choć prawdziwa historia astronoma Tychona Brahe.

Kontynuacja „Skrzyni Władcy Piorunów", lektury uzupełniającej do klas 4-8. Tę serię można czytać, zaczynając od dowolnej części. „Gwiazda Blachonosego” otrzymała nagrodę główną w 21. konkursie Komitetu Ochrony Praw Dziecka.

Detektywi na kółkach dali się poznać z odwagi, sprytu i biegłości w łamaniu szyfrów. Przyciągają zagadki i nowe kłopoty jak magnes. Tym razem piętnastoletnia JULIA, rok starszy TOM i biszkoptowy labrador SPAJK po burzliwych wydarzeniach w Egipcie, dzięki którym stali się gwiazdami internetu, zostają zaproszeni w roli gości specjalnych na międzynarodową konferencję w kopenhaskim planetarium imienia Tychona Brahe. Jednak zamiast cieszyć się swoją popularnością, staną się celem przemyślnej intrygi i obiektem szantażu. Ciąg szalonych wydarzeń każe detektywom ruszyć na ratunek ukochanemu psu śladem kosmicznie zawiłych zagadek.

Współczesna akcja nieoczekiwanie splata się z historią genialnego astronoma z XVI wieku, który żył niczym gwiazda rocka – w obserwatorium trzymał łosia, pod stołem chował błazna, przyprawił sobie miedziany nos i umarł nagle… w nadzwyczaj zaskakujących okolicznościach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 245

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Co­py­ri­ght @ Mar­cin Ko­zioł, 2020, 2024
Żadna część ni­niej­szej pu­bli­ka­cji nie może być ko­pio­wana ani po­wie­lana w celu roz­po­wszech­nia­nia w ja­kiej­kol­wiek for­mie czy w ja­ki­kol­wiek spo­sób bez uprzed­niej zgody wy­dawcy.
Re­dak­tor pro­wa­dzący, re­dak­cja: Do­rota Ko­man
Pro­jekt okładki, opra­co­wa­nie gra­ficzne: Mag­da­lena Za­wadzka
Ła­ma­nie: Ar­ka­diusz Za­wadzki
Ilu­stra­cje na okładce: Zve­reva Yana/Shut­ter­stock; Ale­xan­der Ry­abint­sev/Shut­ter­stock; Rom­chikDL/Shut­ter­stock; ma­ji­vecka/Shut­ter­stock; Pra­zis Ima­ges/Shut­ter­stock; Chip­mun­k131/Shut­ter­stock
ISBN 978-83-973144-4-3
Wy­da­nie pierw­sze
Nowa Iwiczna 2024 Wy­daw­nic­two Bum­cyk­cyk Re­dak­tor na­czelna: Ka­ta­rzyna Chrza­now­ska-Ko­zioł
Książki Wy­daw­nic­twa Bum­cyk­cyk można za­ma­wiać na stro­nie:www.bum­cyk­cyk.com
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1.

– Po­mocy! Jest tam kto? – Julka wa­liła pię­ściami w cięż­kie, spra­wia­jące wra­że­nie pan­cer­nych, drzwi. – Pro­szę otwo­rzyć!

Pięt­na­sto­latka nie li­czyła na to, że me­ta­lowe, grube drzwi ule­gną jej pię­ściom. Miała jed­nak na­dzieję, że ha­łas i jej głos przedrą się przez sta­lową po­włokę. Cóż jed­nak z tego, skoro po dru­giej stro­nie, na ko­ry­ta­rzu pla­ne­ta­rium imie­nia Ty­chona Brahe w Ko­pen­ha­dze, nie było ni­kogo, kto mógłby usły­szeć jej prośby i wy­do­stać Julkę z cia­snego, ciem­nego schowka.

„Wszy­scy są na sali. Kon­fe­ren­cja pew­nie już się roz­po­częła” – de­ner­wo­wała się.

Do sto­licy Da­nii zje­chali się na­ukowcy z ca­łego świata, by po­dzie­lić się no­wymi od­kry­ciami na te­mat do­ko­nań sta­ro­żyt­nych egip­skich astro­no­mów oraz przed­sta­wi­cieli in­nych dzie­dzin na­uki sprzed trzech ty­sięcy lat. Pierw­szemu wy­kła­dowi miała to­wa­rzy­szyć mul­ti­me­dialna pro­jek­cja na sfe­rycz­nym ekra­nie pod ko­pułą pla­ne­ta­rium. In­au­gu­ra­cja kon­fe­ren­cji, je­śli wie­rzyć sło­wom or­ga­ni­za­to­rów, za­po­wia­dała się na­prawdę ko­smicz­nie. Nic więc dziw­nego, że Julka dwiema li­niami pod­kre­śliła ten punkt pro­gramu, a obok po­sta­wiła trzy wy­krzyk­niki. Za nic nie chciała prze­ga­pić tej pre­lek­cji. Głu­pio by też było omi­nąć ofi­cjalne otwar­cie kon­fe­ren­cji, pod­czas któ­rej miała być kimś wię­cej niż tylko słu­cha­czem.

Choć Julka i Tom nie na­le­żeli jesz­cze do śmie­tanki na­uko­wego świata, o ich egip­skich przy­go­dach zro­biło się na tyle gło­śno w in­ter­ne­cie, że otrzy­mali za­pro­sze­nie na ko­pen­ha­ską kon­fe­ren­cję jako go­ście spe­cjalni. Nie za­po­mniano rów­nież o tym, jaką rolę w wy­da­rze­niach na egip­skiej pu­styni ode­grał Spajk, zwany też Bisz­kop­tem. Ten la­bra­dor – przy­ja­ciel i pies asy­stu­jący Julki – nie roz­sta­wał się z dziew­czyną, więc czy z za­pro­sze­niem, czy bez niego, i tak zja­wiłby się w Da­nii. Osta­tecz­nie przy­słano mu kar­net z jego imie­niem wy­tło­czo­nym na ko­per­cie, co uznał za cał­kiem miły gest.

Dru­giego dnia, pod ko­niec kon­fe­ren­cji, trójka przy­ja­ciół miała wy­stą­pić na sce­nie pod ko­pułą pla­ne­ta­rium. Julka i Tom za­mie­rzali opo­wie­dzieć o od­kry­ciach, ja­kich ra­zem ze Spaj­kiem do­ko­nali na pu­styni. Bisz­kop­towy la­bra­dor pla­no­wał po­szcze­ki­wać na po­twier­dze­nie ich słów. Cza­sami mógł też za­war­czeć, by do­dać dra­ma­ty­zmu mro­żą­cym krew w ży­łach frag­men­tom. A kiedy hi­sto­rię ubar­wiały aneg­doty, miał ma­chać ogo­nem i ro­bić sta­ran­nie wy­ćwi­czone miny.

Do fi­nału Julka miała jesz­cze sporo czasu, ale nie chciała stra­cić żad­nego punktu pro­gramu, a już na pewno nie pierw­szego z pro­jek­cjami na sfe­rycz­nym ekra­nie. Sie­dząc za­mknięta w cia­snym po­koju, nie zda­wała so­bie jesz­cze sprawy, że nie­długo stra­cić może znacz­nie wię­cej niż tylko in­te­re­su­jący po­kaz.

– Otwie­rać! – raz jesz­cze, tym ra­zem bar­dziej sta­now­czo, spró­bo­wała przy­wo­łać ko­goś przez za­mknięte drzwi.

Nikt nie nad­cho­dził z po­mocą.

– Jak mo­głam dać się tu zwa­bić? – mam­ro­tała.

Od­twa­rzała w my­ślach bieg wy­da­rzeń.

Za­jęła miej­sce obok Spajka i Toma w głów­nej sali pla­ne­ta­rium. Się­gnęła po te­le­fon, by wy­łą­czyć go przed wy­kła­dem. Wtedy apa­rat za­wi­bro­wał, a ekran wy­świe­tlił treść ese­mesa. Ktoś pro­sił, by Julka nie­zwłocz­nie zgło­siła się do re­cep­cji.

„Może to coś na­prawdę waż­nego?”, po­my­ślała za­sko­czona. Tom za­ofe­ro­wał, że ją od­pro­wa­dzi, ale dziew­czyna uznała, że sama do­sko­nale da so­bie radę.

– Zo­stań. A ty, Spajku, pil­nuj mo­jej miej­scówki. – Uśmiech­nęła się i od­je­chała z miej­sca przy­go­to­wa­nego spe­cjal­nie dla jej wózka na końcu rzędu zwy­czaj­nych fo­teli.

– Ja­sna sprawa, ma­leńka – burk­nął po swo­jemu Spajk, co dla po­stron­nych mo­gło brzmieć jak wark­nię­cie, i roz­ło­żył się na pod­ło­dze.

Julka ru­szyła w stronę drzwi swoim czte­ro­ko­łow­cem. Od dawna na­zy­wała tak swój wó­zek, ale od­kąd spraw­dził się na­wet na pia­skach pu­styni, jesz­cze bar­dziej za­słu­gi­wał na ta­kie miano. W końcu oka­zał się po­jaz­dem nie­mal te­re­no­wym.

Opu­ściła główną salę pla­ne­ta­rium i szybko je­chała pu­stym ko­ry­ta­rzem w stronę re­cep­cji. Wtem zza ma­syw­nych drzwi usły­szała skom­le­nie.

„Kto cię tu za­mknął, bie­daku?”

Bez na­my­słu za­wró­ciła, pod­je­chała do cięż­kich drzwi i prze­krę­ciła me­ta­lową gałkę. Za­mek nie sta­wiał oporu.

Skom­le­nie uci­chło.

Otwo­rzyła drzwi. Przy wej­ściu nie wi­działa psa, jed­nak w środku było ciemno, więc mógł się scho­wać głę­biej. „Może bie­da­czek się mnie wy­stra­szył?”, po­my­ślała.

Od­szu­kała prze­łącz­nik na ścia­nie. Ja­rze­niówka za­sy­czała i wkrótce tru­pio blade świa­tło wy­peł­niło dłu­gie i wą­skie po­miesz­cze­nie prze­dzie­lone pół­prze­zro­czy­stą ko­tarą. Wje­chała głę­biej, przedarła się przez za­słonę, ale od­kryła za nią tylko stary koc i mio­tłę.

– Gdzie je­steś, pie­sku? – Była pewna, że uja­da­nie do­cho­dziło zza tych wła­śnie drzwi. Pies mu­siał gdzieś tu być. A jed­nak nie było go we wnę­trzu. Coś tu się nie zga­dzało.

Już miała się wy­co­fać, kiedy drzwi za­mknęły się z trza­skiem za jej ple­cami. „Czy to prze­ciąg je za­trza­snął?!”

Za­wró­ciła wó­zek i pod­je­chała do drzwi. Spró­bo­wała użyć gałki. Tym ra­zem me­cha­nizm nie za­dzia­łał. Drzwi ani drgnęły.

Tak Ju­lia zna­la­zła się w pu­łapce.

Od razu za­uwa­żyła małe urzą­dze­nie przy­mo­co­wane do ściany. Pod­świe­tlana kla­wia­tura przy­po­mi­nała stary te­le­fon ko­mór­kowy.

– To chyba cy­frowy za­mek – po­wie­działa do sie­bie. – Ale kto mon­tuje za­mek w środku po­miesz­cze­nia, kiedy po tam­tej stro­nie go nie było? – mam­ro­tała, przy­po­mi­na­jąc so­bie, jak ła­two otwo­rzyła drzwi. Na ze­wnątrz nie było po­dob­nego zamka i wy­star­czyło prze­krę­cić gałkę. – W końcu to nie jest ża­den skar­biec, tylko zwy­kły skła­dzik. – Ro­zej­rzała się. – Scho­wek na mio­tłę z cy­fro­wym zam­kiem?

Wtem ja­rze­niówka nad głową Julki za­mi­go­tała i za­sy­czała.

Raz. Dwa razy. I zga­sła.

2.

„Pro­simy o wy­ci­sze­nie te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych, nie­wy­ko­ny­wa­nie zdjęć i na­grań pre­zen­ta­cji” – ogło­sił lek­tor, a chwilę póź­niej świa­tła w głów­nej sali pla­ne­ta­rium przy­ga­sły. Na gi­gan­tycz­nym sfe­rycz­nym ekra­nie, nad gło­wami se­tek go­ści roz­bły­sły gwiazdy.

– Na dziką kaczkę, a gdzie moja gwiazda? – szczek­nął Spajk.

– Ci­cho, ci­cho, nie martw się, Julka za­raz wróci. – Tom uspo­ka­jał bisz­kop­to­wego la­bra­dora, do­my­śla­jąc się, czemu pies tak się za­cho­wuje. Sam też nie­po­koił się o swoją przy­ja­ciółkę. „Cóż ta­kiego mo­gło się wy­da­rzyć, że w ostat­niej chwili wy­wo­łano ją z sali? I to ese­me­sem”, za­sta­na­wiał się.

Szczek­nię­cie la­bra­dora nie­któ­rych zdzi­wiło, in­nych roz­ba­wiło. Nie­któ­rzy obu­rzali się jego obec­no­ścią na sali. Ale ci byli w mniej­szo­ści. Za­pewne po pro­stu nie zwró­cili wcze­śniej uwagi, że to­wa­rzy­szył on na­sto­latce na wózku w roli psa asy­stu­ją­cego.

Spajk Bisz­kopt wcale nie miał ochoty zwra­cać na sie­bie uwagi. Tak jed­nak wy­szło. Na­wet pro­fe­sor otwie­ra­jący kon­fe­ren­cję, który wła­śnie po­ja­wił się za pul­pi­tem, po­sta­no­wił w związku z tym nie­pla­no­wa­nym psim wtrę­tem zmie­nić wpro­wa­dze­nie.

– Tak, tak. O psie też bę­dziemy mó­wić. A zwłasz­cza o jed­nym. Wiel­kim Psie – po­wie­dział pro­fe­sor She­pard, a sala wy­buch­nęła śmie­chem. – Gwiaz­do­zbiór Wiel­kiego Psa do­sko­nale znali już sta­ro­żytni Egip­cja­nie, a jego naj­ja­śniej­szą gwiazdę Sop­det, którą Grecy na­zy­wali So­tis, a my dzi­siaj Sy­riu­szem, ota­czali bo­ską czcią. Dzień, w któ­rym mo­gli po raz pierw­szy w se­zo­nie po­dzi­wiać ją na nie­bie, uwa­żali za po­czą­tek roku i zwia­stun zbli­ża­ją­cego się uro­dzaju. Po­ja­wie­nie się tego ja­snego punktu ozna­czało, że wkrótce ży­cio­dajne wody Nilu wzbiorą i, oby hoj­nie, za­silą uprawne pola Egip­cjan.

Na­uko­wiec roz­po­czął fa­scy­nu­jącą pre­lek­cję, ale Spajk i Tom nie mo­gli się sku­pić na jego sło­wach. Ani na pre­zen­ta­cji wy­świe­tla­nej nad ich gło­wami.

Gwiazdy tań­czyły po wir­tu­al­nym nie­bo­skło­nie, pla­nety od­da­lały się i zbli­żały. Księ­życ był na wy­cią­gnię­cie ręki, i to na­wet nie­je­den, bo choć Zie­mia ma tylko je­den księ­życ, to inne pla­nety mogą mieć ich po kilka. Mimo to Tom i bisz­kop­towy la­bra­dor nie mo­gli się do­cze­kać, kiedy pre­zen­ta­cja do­bie­gnie końca.

„Coś było nie tak z na­szymi za­pro­sze­niami? – głów­ko­wał Tom. – Nie, na pewno nie. Wtedy i mnie by wy­wo­łano do re­cep­cji. Po co w ta­kim ra­zie Julka miała się tam zgło­sić sama? Może ja­kaś wia­do­mość z domu? O nie, może coś się stało ma­mie Julki, może jest chora... – za­mar­twiał się Tom. – Je­stem od niej o rok star­szy, a taki ze mnie du­reń, że pu­ści­łem ją samą”, wy­rzu­cał so­bie.

W po­dob­nym to­nie war­czał Spajk.

– Dla­czego za nią nie po­bie­głem? – Wier­cił się, pod­no­sił z miej­sca i roz­glą­dał nie­spo­koj­nie. Pró­bo­wał usta­lić, czy ktoś na tej wiel­kiej okrą­głej sali nie zo­sta­wił przy­pad­kiem uchy­lo­nych drzwi. Było ich aż ośmioro, roz­rzu­co­nych pro­mie­ni­ście.

Nie­stety, przy wszyst­kich drzwiach stali wy­ele­gan­to­wani straż­nicy, któ­rzy na pewno nie wy­pu­ści­liby go na ze­wnątrz. A Spajk nie chciał za­bie­rać ze sobą Toma. Sam ja­koś by czmych­nął mię­dzy fo­te­lami, nie ro­biąc wiel­kiego za­mie­sza­nia. A z To­mem? Z To­mem zwró­ci­liby na sie­bie uwagę zbyt wielu osób. Może na­wet sa­mego pro­fe­sora, prze­szka­dza­jąc mu w pre­lek­cji. Tego na pewno nie ży­czy­łaby so­bie Julka. Zwłasz­cza je­śli okaże się, że nie było po­wodu do zmar­twie­nia.

„Ale je­śli wła­śnie jest się o co mar­twić?!” – Bisz­kopt bił się z my­ślami. Wła­ści­wie ni­gdy się nie roz­sta­wali. Była pod jego opieką od rana do nocy.

Wtem Spajk po­de­rwał się jak ra­żony pio­ru­nem.

– Pan wy­biera się na siu­siu? Do­brze się składa. – Pies spo­strzegł, że ja­kiś sta­ru­szek, pew­nie egip­to­log, nie­mal tak samo wie­kowy, co obiekty jego ba­dań, wstał i pod­pie­ra­jąc się bal­ko­ni­kiem uła­twia­ją­cym cho­dze­nie, wol­niutko zmie­rzał w stronę jed­nego z wyjść.

La­bra­dor nie cze­kał na po­zwo­le­nie Toma i za­czął czoł­gać się mię­dzy fo­te­lami. Do­tarł do nieco szer­szej alejki, stam­tąd ru­szył w kie­runku sceny. To skra­dał się, to znów biegł. Mi­nął po­dest mówcy, a stam­tąd, nie zwra­ca­jąc ni­czy­jej uwagi, prze­mknął do głów­nej ar­te­rii. Za­czaił się za fo­te­lami i po­cze­kał, aż sta­ru­szek do­trze do wyj­ścia z sali. W końcu wy­sko­czył z ukry­cia i za­nim drzwi za­mknęły się za wy­cho­dzą­cym egip­to­lo­giem, był już na ko­ry­ta­rzu.

Sta­ru­szek na­wet ni­czego nie za­uwa­żył. Tylko ele­gancki straż­nik przy drzwiach zdzi­wił się tro­chę. Za to pro­wa­dzący wy­kład pro­fe­sor She­pard ką­tem oka do­strzegł la­bra­dora ubra­nego w spe­cjalną ka­mi­zelkę dla psów asy­stu­ją­cych. To wła­śnie błysk przy­twier­dzo­nego do ka­mi­zelki szkiełka od­bla­sko­wego przy­kuł jego uwagę.

– O, chyba wła­śnie prze­le­ciała obok nas ko­meta. A może to Wielki Pies? – za­żar­to­wał, ale więk­szość słu­cha­czy nie bar­dzo wie­działa, co ma na my­śli, bo uczest­nicy, wpa­tru­jąc się to w pro­fe­sora, to w gwiazdy wy­świe­tlane nad ich gło­wami, na­wet nie spo­strze­gli wy­my­ka­ją­cego się z sali la­bra­dora.

3.

– Naj­pro­ściej by­łoby za­te­le­fo­no­wać do Toma – za­śmiała się Ju­lia, ale wcale nie było jej te­raz do śmie­chu.

Sta­lowe drzwi mu­siały dzia­łać jak ekran od­bi­ja­jący sy­gnał te­le­fonu. Na­wet wia­do­mo­ści tek­stowe nie mo­gły po­ko­nać tej ba­riery.

Julka za­brała się więc do maj­stro­wa­nia przy kla­wia­tu­rze cy­fro­wego zamka. Wbi­ja­nie przy­pad­ko­wych kom­bi­na­cji nic nie da­wało. Julka na­wet nie łu­dziła się, że w ten spo­sób, wy­bie­ra­jąc przy­ci­ski na chy­bił tra­fił, od­blo­kuje drzwi i wyj­dzie z pu­łapki. Na ra­zie nic lep­szego nie przy­cho­dziło jej jed­nak do głowy.

Przy­ci­ski pod­świe­tlały się po na­ci­śnię­ciu i na krótką chwilę to­nące w ciem­no­ści po­miesz­cze­nie wy­peł­niało się nie­bie­skawą po­światą. A ta dzia­łała na Julkę ko­jąco. Nie prze­pa­dała za ciem­no­ścią, choć też ni­gdy z jej po­wodu nie wpa­dała w pa­nikę.

– Sprawdź jesz­cze raz, szu­kaj wska­zó­wek – dys­cy­pli­no­wała się, wy­po­wia­da­jąc my­śli na głos, co spra­wiało, że od razu czuła się pew­niej, jakby nie była tu zu­peł­nie sama. – Spraw­dzę, czy nie­które przy­ci­ski są bar­dziej niż inne wy­tarte albo brudne od czę­stego uży­wa­nia – po­sta­no­wiła.

I wci­skała je po ko­lei, a kiedy roz­świe­tlały się dzięki ukry­tym pod ich po­wierzch­nią dio­dom, do­kład­nie im się przy­glą­dała.

Julka za­uwa­żyła, że kla­wia­tura swoim kształ­tem i ukła­dem przy­po­mina tę, którą znała ze sta­rego, dawno już nie­uży­wa­nego te­le­fonu ko­mór­ko­wego mamy. Zresztą nie­któ­rzy na­dal uży­wają ta­kich pro­stych te­le­fo­nów bez do­ty­ko­wych wy­świe­tla­czy, za to wy­po­sa­żo­nych w trzy rzędy przy­ci­sków, po trzy przy­ci­ski w każ­dym sze­regu, z na­dru­ko­wa­nymi na nich cy­frami. W czwar­tym rzę­dzie na dole znaj­duje się po­środku zero, a po bo­kach gwiazdka i kratka. Tak wła­śnie wy­glą­dała kla­wia­tura zamka.

„Ża­den z przy­ci­sków nie wy­róż­nia się ni­czym szcze­gól­nym. No, może poza kratką, która pew­nie słu­żyła do za­twier­dza­nia kodu. Na­druk na tym przy­ci­sku jest nieco bar­dziej wy­tarty niż na po­zo­sta­łych kla­wi­szach”, zda­wała so­bie w my­ślach ra­port z oglę­dzin.

– O rany! – krzyk­nęła.

Mo­duł kla­wia­tury w jed­nym rogu lekko od­sta­wał od ściany, jakby był nie­do­krę­cony. Po­sta­no­wiła spraw­dzić, co kryje się pod spodem.

„Może uda mi się oszu­kać ten za­mek?! Krót­kie spię­cie albo...”, za­sta­no­wiła się, co jesz­cze mo­głaby zro­bić, ale naj­pierw mu­siała do­stać się do środka. Spró­bo­wała dło­nią ode­rwać mo­duł od ściany.

„Tak nie dam rady. – Bły­ska­wicz­nie prze­ko­nała się, że w ten spo­sób nie uda jej się do­stać do ka­bli. Mo­duł wcale nie chciał się otwo­rzyć ani ode­rwać od pod­łoża. – Ale gdy­bym coś wło­żyła w szcze­linę...”

Za­miast dłu­żej się za­sta­na­wiać, prze­szła do dzia­ła­nia.

Się­gnęła po nie­wielki ple­cak za opar­ciem czte­ro­ko­łowca. Za­częła wy­cią­gać z niego różne szpar­gały. Szu­kała cze­goś, co mo­gło się przy­dać do pod­wa­że­nia od­sta­ją­cej i po­bły­sku­ją­cej nie­bie­ską po­światą kla­wia­tury.

– Klej do bez­dęt­ko­wej opony wózka... Nie. Pla­sti­kowy dłu­go­pis. Też na nic, zła­mie się. Wej­ściówka na kon­fe­ren­cję... Te­raz bar­dziej przy­da­łaby mi się wyj­ściówka – za­śmiała się i na udach, obok po­zo­sta­łych przed­mio­tów, po­ło­żyła kar­to­nik za­pro­sze­nia.

Przy­po­mniała so­bie, że prze­cież lampa bły­skowa w te­le­fo­nie może peł­nić funk­cję la­tarki, i skie­ro­wała na te przed­mioty ostry stru­mień świa­tła.

– Karta do po­koju ho­te­lo­wego też do ni­czego mi się te­raz nie przyda. Etui na oku­lary. I mo­nety także – wy­li­czała co­raz bar­dziej zre­zy­gno­wana, wy­cią­ga­jąc ko­lejne przed­mioty. – Żad­nego pil­niczka do pa­znokci!

Tro­chę była na sie­bie zła, że nie nosi przy so­bie rze­czy, bez któ­rych wiele na­sto­la­tek nie ru­sza się z domu.

– Szkoda ba­te­rii – wy­mam­ro­tała i zga­siła la­tarkę w te­le­fo­nie, a wą­skie po­miesz­cze­nie znowu za­lała ciem­ność. – Myśl, myśl!

Na ko­la­nach Julki coś za­ja­śniało.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki