Psyjaciele - Marcin Kozioł - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Psyjaciele ebook i audiobook

Marcin Kozioł

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Sześć nieprawdopodobnych, a jednak prawdziwych opowieści z życia wielkich postaci naszej historii, w których główną rolę odegrali „psyjaciele”.

To właśnie oni – psi przyjaciele – potrafili inspirować tak znakomitych artystów jak Fryderyk Chopin czy Olga Boznańska! Odgrywali ważną rolę w życiu pisarzy – jak samozwańczy sekretarz Henryka Sienkiewicza Wykop czy niesforny łowca przygód Puk Stefana Żeromskiego. Towarzyszyli podróżnikom – jak Dolar, mistrz negocjacji, który wyruszył z Leopoldem Janikowskim na pierwszą polską wyprawę badawczą do Afryki. Psyjaciele mieli też wpływ na wiekopomne decyzje! Kto nie wierzy, niech zajrzy do opowieści o Dorku Marszałka Józefa Piłsudskiego, tym razem nie wyszczekanej, lecz wybeeeczanej...

Archiwum Historii Niezwykłych pęka w szwach od takich opowieści. A my, czytając je, pękamy ze śmiechu, jednocześnie... poznając historię od podszewki. I oczywiście wzruszamy się, bo, jak pisze Jego Dostojność Antoni Terefere, stojący na czele Rady Psyjaciół: „Psyjaciel brzmi prawie jak przyjaciel. Ale to ktoś więcej. To przyjaciel po stokroć!”.

W napisanej z rozmachem i nieodłącznym poczuciem humoru książce Marcin Kozioł przedstawił niezwykłych ludzi i ich psyjaciół, ale też... koty, kanarki, papugi, gęsi, myszy, barany, małpki, które z nimi mieszkały, a nawet pewną bardzo ważną dla kultury świata... muchę. Mnóstwo ciekawych szczegółów dostrzec można też na znakomitych, wysmakowanych ilustracjach Marcina Minora.

Więcej na www.psyjaciele.pl

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 100

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 56 min

Lektor: Marcin Koziol
Oceny
5,0 (24 oceny)
23
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LucjaNest

Nie oderwiesz się od lektury

Świetne
10
zukuzuza

Nie oderwiesz się od lektury

Ebook! Dziękuję za respekt dla nie słuchających! Kocham psy i historię też. Polecam!!!!
00
aluberadzka

Nie oderwiesz się od lektury

w sumie to bardzo fajna ta książka ale mogłoby być więcej suczek ❤️🌈
00
KorJoa

Dobrze spędzony czas

😊😊😊😊😊😊😊😊😊😊😊😊😊🇦🇫🇧🇪git
00



.

LIST JEGO DO­STOJ­NO­ŚCI

AN­TO­NIEGO

TE­RE­FERE

herbu Psia Kość

Jako prze­wod­ni­czący Rady Psy­ja­ciół i na­czelny stróż Ar­chi­wum Hi­sto­rii Nie­zwy­kłych mam za­szczyt za­pro­sić Pań­stwa do lek­tury tej księgi.

Na wnio­sek pu­dli księga ta zo­stała zmniej­szona do roz­miaru książki, którą ła­two trzyma się w ła­pach. Ogo­nem bul­doga an­giel­skiego rę­czę jed­nak, że nie­zwy­kłość i waga przed­sta­wio­nych tu hi­sto­rii nie zmniej­szyła się ani tro­chę.

Znajdą tu Pań­stwo wy­bór naj­przed­niej­szych hi­sto­rii ze wspo­mnia­nego Ar­chi­wum.

Ani jedno zwie­rzę nie zo­stało wy­my­ślone przez kro­ni­ka­rzy.

A ich przy­gody?

Można się spie­rać co do szcze­gó­łów. Pew­nie zo­stały nieco ubar­wione, naj­czę­ściej przez sa­mych bo­ha­te­rów tych przy­gód. Nie­któ­rzy pra­gnęli upew­nić się, że za­służą na miej­sce w hi­sto­rii, i co nieco upięk­szyli, po­sło­dzili albo przy­pra­wili ze­zna­nia. Ar­chi­wi­ści po­twier­dzili jed­nak, że naj­waż­niej­sze fakty z ży­cia zwie­rząt po­kry­wają się z re­la­cjami świad­ków.

A czas i miej­sce ak­cji?

Zo­stały do­kład­nie spraw­dzone. Każda opo­wieść roz­grywa się gdzie in­dziej i na do­da­tek w in­nym cza­sie. Je­żeli nie do­ty­czy krót­kiej chwili, a roz­wija się la­tami, ar­chi­wi­ści usta­lili datę wiel­kiego fi­nału. Tę wła­śnie umie­ścili na kar­tach księgi. I choć czas dzieli te hi­sto­rie tak bar­dzo, że ich bo­ha­te­ro­wie ni­gdy się nie spo­tkali, łą­czy je po­nad­cza­sowe prze­sła­nie. Wciąż ak­tu­alne.

A lu­dzie wy­stę­pu­jący w tych opo­wie­ściach?

Za­pew­niam, że spor­tre­to­wani zo­stali z naj­wyż­szą sta­ran­no­ścią. Świad­czą o tym pa­mięt­niki, bio­gra­fie oraz inne do­ku­menty, które dla za­do­wo­le­nia nie­do­wiar­ków wy­mie­nione zo­stały na końcu...

Tak, do­brze Pań­stwo zro­zu­mieli. Nie tylko zwie­rzęta, ale i lu­dzie, o któ­rych bę­dzie mowa, nie zo­stali wy­ssani z palca, łapy ani ogona.

Nikt też bez przy­czyny do Ar­chi­wum Hi­sto­rii Nie­zwy­kłych nie tra­fił.

A czym so­bie na to mógł za­słu­żyć?

Zwy­kle od­wagą albo nie­zwy­kłym po­my­słem – lub in­nym wy­czy­nem wzbu­dza­ją­cym po­dziw.

Cza­sami wy­star­czyło zro­bić coś za­baw­nego. Albo cał­kiem głu­piego. W osta­tecz­no­ści za­baw­nego i głu­piego na­raz. To coś mu­siało jed­nak wy­wrzeć na in­nych ta­kie wra­że­nie i przy­nieść ta­kie skutki, że kro­ni­ka­rze i ar­chi­wi­ści w końcu uznali hi­sto­rię za praw­dzi­wie nie­zwy­kłą. Nie­by­wale za­bawną, cie­kawą lub za­ska­ku­jącą.

I jesz­cze jedno.

Każdy, kogo hi­sto­ria zo­stała tu uwiecz­niona, mu­siał być też wspa­nia­łym psy­ja­cie­lem.

A któż to taki?

Psy­ja­ciel brzmi pra­wie jak przy­ja­ciel. Ale to ktoś wię­cej. To przy­ja­ciel po sto­kroć!

Zwy­kle jest psem, choć zda­rzają się wy­jątki od tej re­guły.

Musi mieć czło­wieka. Jed­nego, cza­sami wię­cej. Choćby jed­nak miał cały tu­zin lu­dzi, to wciąż za mało! Z czło­wie­kiem musi ro­zu­mieć się bez słów i bez szcze­ka­nia. Nadto ma być go­towy na to, by dać się za niego prze­ro­bić na mie­lone. Albo klo-psy. Tylko ktoś taki może za­słu­żyć na ty­tuł psy­ja­ciela.

Tak się składa, że nie­zwy­kli psy­ja­ciele mie­wają też cał­kiem nie­zwy­kłych lu­dzi.

Czy­ta­jąc o psach oraz ich współ­lo­ka­to­rach – ko­tach, ka­nar­kach, pa­pu­gach, gę­siach, my­szach, ba­ra­nach, a na­wet mał­pach – nie prze­gap­cie tego, co bo­ha­te­ro­wie po­wie­dzą o lu­dziach.

Choć lu­dzie mają tylko dwie nogi i bra­kuje im ogona, nie brak im fan­ta­zji, a ich hi­sto­rie mogą oka­zać się rów­nie po­ry­wa­jące.

Jego Do­stoj­ność

An­toni Te­re­fere

herbu Psia Kość

.

MAR­KIZ

Mar­kiz – bi­chon, 1846.

Psy­ja­ciel kom­po­zy­tora Fry­de­ryka Cho­pina

Cza­sami nie trzeba wiele, żeby przejść do hi­sto­rii. Za­tem i opo­wieść w Ar­chi­wum Hi­sto­rii Nie­zwy­kłych wcale nie musi być długa, a mimo to może za­słu­żyć na szcze­gólną uwagę i ważne miej­sce w pa­mięci na­stęp­nych po­ko­leń. Zu­peł­nie jak ta, którą skła­dam na łapy Jego Do­stoj­no­ści An­to­niego Te­re­fere herbu Psia Kość, li­cząc na to, że sza­nowna Rada Psy­ja­ciół uwzględni ją w Ar­chi­wum.

Za­chę­cam do jej prze­czy­ta­nia tym bar­dziej, że do­ty­czy nie byle kogo. Kon­kret­nie – mnie.

Mam na imię Mar­kiz. Je­stem psem rasy bi­chon. Nie zna­cie? Jak to? Nie do wiary! W ja­kim kojcu wy się cho­wa­li­ście?!

Wielki cia­łem nie je­stem. Za to du­chem – praw­dziwy gi­gant. Ra­do­sny i za­dziorny. Czuły i od­dany. Ar­ty­styczna du­sza, o czym nie­długo się prze­ko­na­cie.

Wy­da­rzyło się to la­tem 1846 roku. A może rok wcze­śniej?! Nie. Może jed­nak póź­niej?! Nie mam pa­mięci do dat. Za to je­stem pa­mię­tliwy – zwłasz­cza wo­bec ko­tów, które z ca­łego serca lu­bię (szcze­gól­nie gdy trzy­mają się ode mnie z da­leka).

Pań­stwo wy­je­chali na wa­ka­cje. Jak co roku prze­nie­śli się na lato z Pa­ryża do na­szej po­sia­dło­ści w No­hant. Ze sto­licy Fran­cji to ja­kieś trzy­dzie­ści go­dzin dy­li­żan­sem kon­nym. Na psich ła­pach by­łoby pew­nie szyb­ciej. Tyle że moje łapy są krót­kie i ła­two się mę­czą, więc ni­gdy nie przy­szło mi na­wet do głowy, by się o tym prze­ko­nać.

Mnie zo­sta­wili w Pa­ryżu. Na­wet tego pa­skud­nego Waldka, ko­cura, za­brali ze sobą na wieś, a mnie po­da­ro­wali nową mię­ciutką po­duszkę na po­cie­chę i ka­zali sie­dzieć na sa­lo­nach pod opieką służby. Sie­dzieć, pach­nieć i nu­dzić się strasz­li­wie.

Mar­nia­łem w oczach. Za­nie­po­ko­jona słu­żąca, która się mną opie­ko­wała, na­pi­sała list do mo­jej pani.

Kim jest moja pani? To Au­rora. Piękne imię. Jed­nak wszy­scy wo­kół przy­wy­kli do tego, że mówi się do niej Geo­rge. Czyli Je­rzy... Tro­chę dziwne, ale tak so­bie moja pani wy­my­śliła.

Na­zwi­sko też sama so­bie wy­brała. Sand.

Nie, moja pani nie była prze­stęp­czy­nią ukry­wa­jącą się pod cu­dzym na­zwi­skiem. Nic z tego. Była pi­sarką. I to bar­dzo po­pu­larną we Fran­cji. Geo­rge Sand to jej pseu­do­nim ar­ty­styczny, czyli ta­kie wy­my­ślone imię i na­zwi­sko, któ­rymi pod­pi­sy­wała swoje po­wie­ści.

Kiedy się o tym do­wie­dzia­łem, sam za­czą­łem roz­wa­żać, czy nie uży­wać pseu­do­nimu. Imie­nia bym nie zmie­niał – pa­suje do mniej jak ulał. A na­zwi­sko? De Zad by­łoby w sam raz. Mar­kiz de Zad – to by brzmiało nie­źle. A poza tym z mo­jego zadu z pu­cha­tym ogon­kiem je­stem bar­dzo dumny. Na do­da­tek po­ja­wił się jesz­cze je­den po­wód, by ową tylną część ciała upa­mięt­nić. O tym jed­nak póź­niej.

Moja pani ode­brała list z Pa­ryża i strasz­nie się prze­jęła, że cier­pię z po­wodu roz­łąki. Wiem o tym z re­la­cji Diba, mo­jego kum­pla, też psa, któ­rego – w prze­ci­wień­stwie do mnie – na wieś za­brano. Wię­cej szcze­gó­łów wy­szcze­kałby mi Pi­sto­let, ale tego do­brego psiaka już z nami nie było... Ach, szkoda słów.

Kiedy Geo­rge opo­wie­działa o tym panu Fry­de­ry­kowi, ten zwlókł się z łoża (znów za­nie­mógł na płuca; od lat to czuł się le­piej, to znów wra­cała cho­roba) i od razu zszedł do sa­lonu, jakby na­brał na­gle sił. Za­czął się za­sta­na­wiać, jak ulżyć moim cier­pie­niom, a my­śląc, cho­dził wo­kół stołu. Z pół go­dziny nie prze­sta­wał tak krą­żyć. Dib nie jest zbyt mą­dry, więc za­czął ro­bić to samo, są­dząc, że ja­koś tym na­szemu panu po­może. Ale po kwa­dran­sie biedny pies miał już do­syć cho­dze­nia w kółko.

– Chop, co zro­bić? – py­tała zmar­twiona Geo­rge (do mo­jego pana, a swo­jego uko­cha­nego Fry­de­ryka Cho­pina mó­wiła piesz­czo­tli­wie wła­śnie Chop). – Je­śli po­ślemy po psa dy­li­żans, wszy­scy po­wie­dzą, że zwa­rio­wa­li­śmy. Na­wet Pierre uzna, że wiej­skie po­wie­trze nam za­szko­dziło.

No, miała ra­cję. Słu­żący na­szego pana, Pierre, co prawda lu­bił mnie, ale uznałby, że jego pra­co­dawcy upa­dli na głowę. Żeby wy­sy­łać dy­li­żans w trzy­dzie­sto­go­dzinną po­dróż do sto­licy po psa?! A póź­niej dru­gie tyle tłuc się po wy­bo­istych dro­gach z po­wro­tem na wieś?!

Na panu Fry­de­ryku można było jed­nak po­le­gać. Prze­stał w końcu krą­żyć wo­kół stołu, po­dra­pał się po odro­binę gar­ba­tym no­sie i wy­my­ślił coś ge­nial­nego! Pra­wie tak ge­nial­nego jak jego utwory.

Był sław­nym kom­po­zy­to­rem i pia­ni­stą. Ma­zurki, walce i po­lo­nezy kom­po­no­wał rów­nie chęt­nie w pa­ry­skim domu jak – od­kąd po­łą­czyła go mi­łość z pa­nią Geo­rge – w jej po­sia­dło­ści w No­hant. Nikt więc spe­cjal­nie się nie dzi­wił, kiedy pan Cho­pin po­słał swo­jego słu­żą­cego z pilną mi­sją do Pa­ryża. W spra­wach za­wo­do­wych i nie­cier­pią­cych zwłoki.

Pierre miał za­wieźć zwoje pa­pieru, rze­komo za­pi­sane gę­sto nu­tami przez Cho­pina. Pro­sto do wy­dawcy! I cóż z tego, że karty były pu­ste i sta­no­wiły tylko pre­tekst?! Nic, mała draka. Ale o tym Pierre nie wie­dział. Po od­da­niu prze­syłki miał nie­zwłocz­nie wy­ru­szyć do pa­ry­skiego apar­ta­mentu pani Geo­rge i za­brać stam­tąd – niby przy oka­zji – Mar­kiza. Czyli mnie! Nie­źle to so­bie wy­my­ślili.

Tak zna­la­złem się w No­hant.

Po po­dróży mnie wy­ką­pano, bo moja sierść – zwy­kle bie­lutka i mię­ciutka jak pu­szek na pi­sklaku – po po­dróży przy­po­mi­nała za­ku­rzony chod­nik.

Wśród naj­bliż­szych od razu po­pra­wił mi się hu­mor. Dib co prawda miał inne sprawy na gło­wie i za­miast ba­wić się ze mną, bie­gał po oko­licy za swoją nową dziew­czyną – ja­kąś pu­dlicą pod­pa­laną, która przy pierw­szej oka­zji zmie­rzyła mnie wzro­kiem i tylko prych­nęła na po­wi­ta­nie. Co to miało zna­czyć? Nie wiem. Na­wet nie pró­buję się do­my­ślać. Ech, cóż za ma­niery.

Dzieci pani Geo­rge też nie miały dla mnie dużo czasu. So­lange nie była już małą dziew­czynką, wła­śnie sta­wała się peł­no­let­nia i bar­dziej cie­szyły ją prze­jażdżki konne niż rzu­ca­nie mi pa­ty­ków. A pięć lat star­szy od niej Mau­rycy tym bar­dziej miał swoje sprawy – i do­słow­nie nie roz­sta­wał się ze swoim szki­cow­ni­kiem.

Naj­waż­niej­sze, że więk­szość czasu spę­dza­łem z moją pa­nią i pa­nem. Zdro­wie pana Fry­de­ryka tro­chę się po­pra­wiło, choć na­dal kasz­lał i pluł jak lama. Wszy­scy już do tego przy­wy­kli­śmy, bo od lat cho­ro­wał na płuca.

Ze zwie­rząt to­wa­rzy­szył mi w wiej­skim pa­ła­cyku tylko Wal­dek. To­wa­rzy­szył to za dużo po­wie­dziane. Po pro­stu był w po­bliżu. I tyle. Okropny ko­cur...

Dla­czego okropny?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
© Co­py­ri­ght for the text by Mar­cin Ko­zioł 2022 © Co­py­ri­ght for the il­lu­stra­tions by Mar­cin Mi­nor 2022 This edi­tion © by Wy­daw­nic­two Bum­cyk­cyk
Żadna część ni­niej­szej pu­bli­ka­cji nie może być ko­pio­wana ani po­wie­lana w celu roz­po­wszech­nia­nia w ja­kiej­kol­wiek for­mie czy w ja­ki­kol­wiek spo­sób bez uprzed­niej zgody wy­dawcy.
Pro­jekt okładki: Mar­cin Mi­nor
Lay­out i skład: Ma­ciej Ja­nu­szew­ski
Re­dak­cja: Do­rota Ko­man
Ko­rekta: Ka­ta­rzyna Ku­sojć
Prin­ted in Po­land
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-973144-5-0
Nowa Iwiczna 2022
Wy­daw­nic­two Bum­cyk­cyk Re­dak­tor na­czelna: Ka­ta­rzyna Chrza­now­ska-Ko­zioł
Książki Wy­daw­nic­twa Bum­cyk­cyk można za­ma­wiać na stro­nie:www.bum­cyk­cyk.com
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.