Psyjaciele - Marcin Kozioł - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Psyjaciele ebook i audiobook

Marcin Kozioł

4,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Sześć nieprawdopodobnych, a jednak prawdziwych opowieści z życia wielkich postaci naszej historii, w których główną rolę odegrali „psyjaciele”.

To właśnie oni – psi przyjaciele – potrafili inspirować tak znakomitych artystów jak Fryderyk Chopin czy Olga Boznańska! Odgrywali ważną rolę w życiu pisarzy – jak samozwańczy sekretarz Henryka Sienkiewicza Wykop czy niesforny łowca przygód Puk Stefana Żeromskiego. Towarzyszyli podróżnikom – jak Dolar, mistrz negocjacji, który wyruszył z Leopoldem Janikowskim na pierwszą polską wyprawę badawczą do Afryki. Psyjaciele mieli też wpływ na wiekopomne decyzje! Kto nie wierzy, niech zajrzy do opowieści o Dorku Marszałka Józefa Piłsudskiego, tym razem nie wyszczekanej, lecz wybeeeczanej...

Archiwum Historii Niezwykłych pęka w szwach od takich opowieści. A my, czytając je, pękamy ze śmiechu, jednocześnie... poznając historię od podszewki. I oczywiście wzruszamy się, bo, jak pisze Jego Dostojność Antoni Terefere, stojący na czele Rady Psyjaciół: „Psyjaciel brzmi prawie jak przyjaciel. Ale to ktoś więcej. To przyjaciel po stokroć!”.

W napisanej z rozmachem i nieodłącznym poczuciem humoru książce Marcin Kozioł przedstawił niezwykłych ludzi i ich psyjaciół, ale też... koty, kanarki, papugi, gęsi, myszy, barany, małpki, które z nimi mieszkały, a nawet pewną bardzo ważną dla kultury świata... muchę. Mnóstwo ciekawych szczegółów dostrzec można też na znakomitych, wysmakowanych ilustracjach Marcina Minora.

Więcej na www.psyjaciele.pl

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 100

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 56 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Leszek Filipowicz

Oceny
4,9 (44 oceny)
39
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aluberadzka
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

w sumie to bardzo fajna ta książka ale mogłoby być więcej suczek ❤️🌈 🐶🦮🐕🐩🐕‍🦺
10
LucjaNest

Nie oderwiesz się od lektury

Świetne
10
Ewelincia89

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka.
00
zukuzuza

Nie oderwiesz się od lektury

Ebook! Dziękuję za respekt dla nie słuchających! Kocham psy i historię też. Polecam!!!!
00
KorJoa

Dobrze spędzony czas

😊😊😊😊😊😊😊😊😊😊😊😊😊🇦🇫🇧🇪git
00

Popularność




.

LIST JEGO DO­STOJ­NO­ŚCI

AN­TO­NIEGO

TE­RE­FERE

herbu Psia Kość

Jako prze­wod­ni­czący Rady Psy­ja­ciół i na­czelny stróż Ar­chi­wum Hi­sto­rii Nie­zwy­kłych mam za­szczyt za­pro­sić Pań­stwa do lek­tury tej księgi.

Na wnio­sek pu­dli księga ta zo­stała zmniej­szona do roz­miaru książki, którą ła­two trzyma się w ła­pach. Ogo­nem bul­doga an­giel­skiego rę­czę jed­nak, że nie­zwy­kłość i waga przed­sta­wio­nych tu hi­sto­rii nie zmniej­szyła się ani tro­chę.

Znajdą tu Pań­stwo wy­bór naj­przed­niej­szych hi­sto­rii ze wspo­mnia­nego Ar­chi­wum.

Ani jedno zwie­rzę nie zo­stało wy­my­ślone przez kro­ni­ka­rzy.

A ich przy­gody?

Można się spie­rać co do szcze­gó­łów. Pew­nie zo­stały nieco ubar­wione, naj­czę­ściej przez sa­mych bo­ha­te­rów tych przy­gód. Nie­któ­rzy pra­gnęli upew­nić się, że za­służą na miej­sce w hi­sto­rii, i co nieco upięk­szyli, po­sło­dzili albo przy­pra­wili ze­zna­nia. Ar­chi­wi­ści po­twier­dzili jed­nak, że naj­waż­niej­sze fakty z ży­cia zwie­rząt po­kry­wają się z re­la­cjami świad­ków.

A czas i miej­sce ak­cji?

Zo­stały do­kład­nie spraw­dzone. Każda opo­wieść roz­grywa się gdzie in­dziej i na do­da­tek w in­nym cza­sie. Je­żeli nie do­ty­czy krót­kiej chwili, a roz­wija się la­tami, ar­chi­wi­ści usta­lili datę wiel­kiego fi­nału. Tę wła­śnie umie­ścili na kar­tach księgi. I choć czas dzieli te hi­sto­rie tak bar­dzo, że ich bo­ha­te­ro­wie ni­gdy się nie spo­tkali, łą­czy je po­nad­cza­sowe prze­sła­nie. Wciąż ak­tu­alne.

A lu­dzie wy­stę­pu­jący w tych opo­wie­ściach?

Za­pew­niam, że spor­tre­to­wani zo­stali z naj­wyż­szą sta­ran­no­ścią. Świad­czą o tym pa­mięt­niki, bio­gra­fie oraz inne do­ku­menty, które dla za­do­wo­le­nia nie­do­wiar­ków wy­mie­nione zo­stały na końcu...

Tak, do­brze Pań­stwo zro­zu­mieli. Nie tylko zwie­rzęta, ale i lu­dzie, o któ­rych bę­dzie mowa, nie zo­stali wy­ssani z palca, łapy ani ogona.

Nikt też bez przy­czyny do Ar­chi­wum Hi­sto­rii Nie­zwy­kłych nie tra­fił.

A czym so­bie na to mógł za­słu­żyć?

Zwy­kle od­wagą albo nie­zwy­kłym po­my­słem – lub in­nym wy­czy­nem wzbu­dza­ją­cym po­dziw.

Cza­sami wy­star­czyło zro­bić coś za­baw­nego. Albo cał­kiem głu­piego. W osta­tecz­no­ści za­baw­nego i głu­piego na­raz. To coś mu­siało jed­nak wy­wrzeć na in­nych ta­kie wra­że­nie i przy­nieść ta­kie skutki, że kro­ni­ka­rze i ar­chi­wi­ści w końcu uznali hi­sto­rię za praw­dzi­wie nie­zwy­kłą. Nie­by­wale za­bawną, cie­kawą lub za­ska­ku­jącą.

I jesz­cze jedno.

Każdy, kogo hi­sto­ria zo­stała tu uwiecz­niona, mu­siał być też wspa­nia­łym psy­ja­cie­lem.

A któż to taki?

Psy­ja­ciel brzmi pra­wie jak przy­ja­ciel. Ale to ktoś wię­cej. To przy­ja­ciel po sto­kroć!

Zwy­kle jest psem, choć zda­rzają się wy­jątki od tej re­guły.

Musi mieć czło­wieka. Jed­nego, cza­sami wię­cej. Choćby jed­nak miał cały tu­zin lu­dzi, to wciąż za mało! Z czło­wie­kiem musi ro­zu­mieć się bez słów i bez szcze­ka­nia. Nadto ma być go­towy na to, by dać się za niego prze­ro­bić na mie­lone. Albo klo-psy. Tylko ktoś taki może za­słu­żyć na ty­tuł psy­ja­ciela.

Tak się składa, że nie­zwy­kli psy­ja­ciele mie­wają też cał­kiem nie­zwy­kłych lu­dzi.

Czy­ta­jąc o psach oraz ich współ­lo­ka­to­rach – ko­tach, ka­nar­kach, pa­pu­gach, gę­siach, my­szach, ba­ra­nach, a na­wet mał­pach – nie prze­gap­cie tego, co bo­ha­te­ro­wie po­wie­dzą o lu­dziach.

Choć lu­dzie mają tylko dwie nogi i bra­kuje im ogona, nie brak im fan­ta­zji, a ich hi­sto­rie mogą oka­zać się rów­nie po­ry­wa­jące.

Jego Do­stoj­ność

An­toni Te­re­fere

herbu Psia Kość

.

MAR­KIZ

Mar­kiz – bi­chon, 1846.

Psy­ja­ciel kom­po­zy­tora Fry­de­ryka Cho­pina

Cza­sami nie trzeba wiele, żeby przejść do hi­sto­rii. Za­tem i opo­wieść w Ar­chi­wum Hi­sto­rii Nie­zwy­kłych wcale nie musi być długa, a mimo to może za­słu­żyć na szcze­gólną uwagę i ważne miej­sce w pa­mięci na­stęp­nych po­ko­leń. Zu­peł­nie jak ta, którą skła­dam na łapy Jego Do­stoj­no­ści An­to­niego Te­re­fere herbu Psia Kość, li­cząc na to, że sza­nowna Rada Psy­ja­ciół uwzględni ją w Ar­chi­wum.

Za­chę­cam do jej prze­czy­ta­nia tym bar­dziej, że do­ty­czy nie byle kogo. Kon­kret­nie – mnie.

Mam na imię Mar­kiz. Je­stem psem rasy bi­chon. Nie zna­cie? Jak to? Nie do wiary! W ja­kim kojcu wy się cho­wa­li­ście?!

Wielki cia­łem nie je­stem. Za to du­chem – praw­dziwy gi­gant. Ra­do­sny i za­dziorny. Czuły i od­dany. Ar­ty­styczna du­sza, o czym nie­długo się prze­ko­na­cie.

Wy­da­rzyło się to la­tem 1846 roku. A może rok wcze­śniej?! Nie. Może jed­nak póź­niej?! Nie mam pa­mięci do dat. Za to je­stem pa­mię­tliwy – zwłasz­cza wo­bec ko­tów, które z ca­łego serca lu­bię (szcze­gól­nie gdy trzy­mają się ode mnie z da­leka).

Pań­stwo wy­je­chali na wa­ka­cje. Jak co roku prze­nie­śli się na lato z Pa­ryża do na­szej po­sia­dło­ści w No­hant. Ze sto­licy Fran­cji to ja­kieś trzy­dzie­ści go­dzin dy­li­żan­sem kon­nym. Na psich ła­pach by­łoby pew­nie szyb­ciej. Tyle że moje łapy są krót­kie i ła­two się mę­czą, więc ni­gdy nie przy­szło mi na­wet do głowy, by się o tym prze­ko­nać.

Mnie zo­sta­wili w Pa­ryżu. Na­wet tego pa­skud­nego Waldka, ko­cura, za­brali ze sobą na wieś, a mnie po­da­ro­wali nową mię­ciutką po­duszkę na po­cie­chę i ka­zali sie­dzieć na sa­lo­nach pod opieką służby. Sie­dzieć, pach­nieć i nu­dzić się strasz­li­wie.

Mar­nia­łem w oczach. Za­nie­po­ko­jona słu­żąca, która się mną opie­ko­wała, na­pi­sała list do mo­jej pani.

Kim jest moja pani? To Au­rora. Piękne imię. Jed­nak wszy­scy wo­kół przy­wy­kli do tego, że mówi się do niej Geo­rge. Czyli Je­rzy... Tro­chę dziwne, ale tak so­bie moja pani wy­my­śliła.

Na­zwi­sko też sama so­bie wy­brała. Sand.

Nie, moja pani nie była prze­stęp­czy­nią ukry­wa­jącą się pod cu­dzym na­zwi­skiem. Nic z tego. Była pi­sarką. I to bar­dzo po­pu­larną we Fran­cji. Geo­rge Sand to jej pseu­do­nim ar­ty­styczny, czyli ta­kie wy­my­ślone imię i na­zwi­sko, któ­rymi pod­pi­sy­wała swoje po­wie­ści.

Kiedy się o tym do­wie­dzia­łem, sam za­czą­łem roz­wa­żać, czy nie uży­wać pseu­do­nimu. Imie­nia bym nie zmie­niał – pa­suje do mniej jak ulał. A na­zwi­sko? De Zad by­łoby w sam raz. Mar­kiz de Zad – to by brzmiało nie­źle. A poza tym z mo­jego zadu z pu­cha­tym ogon­kiem je­stem bar­dzo dumny. Na do­da­tek po­ja­wił się jesz­cze je­den po­wód, by ową tylną część ciała upa­mięt­nić. O tym jed­nak póź­niej.

Moja pani ode­brała list z Pa­ryża i strasz­nie się prze­jęła, że cier­pię z po­wodu roz­łąki. Wiem o tym z re­la­cji Diba, mo­jego kum­pla, też psa, któ­rego – w prze­ci­wień­stwie do mnie – na wieś za­brano. Wię­cej szcze­gó­łów wy­szcze­kałby mi Pi­sto­let, ale tego do­brego psiaka już z nami nie było... Ach, szkoda słów.

Kiedy Geo­rge opo­wie­działa o tym panu Fry­de­ry­kowi, ten zwlókł się z łoża (znów za­nie­mógł na płuca; od lat to czuł się le­piej, to znów wra­cała cho­roba) i od razu zszedł do sa­lonu, jakby na­brał na­gle sił. Za­czął się za­sta­na­wiać, jak ulżyć moim cier­pie­niom, a my­śląc, cho­dził wo­kół stołu. Z pół go­dziny nie prze­sta­wał tak krą­żyć. Dib nie jest zbyt mą­dry, więc za­czął ro­bić to samo, są­dząc, że ja­koś tym na­szemu panu po­może. Ale po kwa­dran­sie biedny pies miał już do­syć cho­dze­nia w kółko.

– Chop, co zro­bić? – py­tała zmar­twiona Geo­rge (do mo­jego pana, a swo­jego uko­cha­nego Fry­de­ryka Cho­pina mó­wiła piesz­czo­tli­wie wła­śnie Chop). – Je­śli po­ślemy po psa dy­li­żans, wszy­scy po­wie­dzą, że zwa­rio­wa­li­śmy. Na­wet Pierre uzna, że wiej­skie po­wie­trze nam za­szko­dziło.

No, miała ra­cję. Słu­żący na­szego pana, Pierre, co prawda lu­bił mnie, ale uznałby, że jego pra­co­dawcy upa­dli na głowę. Żeby wy­sy­łać dy­li­żans w trzy­dzie­sto­go­dzinną po­dróż do sto­licy po psa?! A póź­niej dru­gie tyle tłuc się po wy­bo­istych dro­gach z po­wro­tem na wieś?!

Na panu Fry­de­ryku można było jed­nak po­le­gać. Prze­stał w końcu krą­żyć wo­kół stołu, po­dra­pał się po odro­binę gar­ba­tym no­sie i wy­my­ślił coś ge­nial­nego! Pra­wie tak ge­nial­nego jak jego utwory.

Był sław­nym kom­po­zy­to­rem i pia­ni­stą. Ma­zurki, walce i po­lo­nezy kom­po­no­wał rów­nie chęt­nie w pa­ry­skim domu jak – od­kąd po­łą­czyła go mi­łość z pa­nią Geo­rge – w jej po­sia­dło­ści w No­hant. Nikt więc spe­cjal­nie się nie dzi­wił, kiedy pan Cho­pin po­słał swo­jego słu­żą­cego z pilną mi­sją do Pa­ryża. W spra­wach za­wo­do­wych i nie­cier­pią­cych zwłoki.

Pierre miał za­wieźć zwoje pa­pieru, rze­komo za­pi­sane gę­sto nu­tami przez Cho­pina. Pro­sto do wy­dawcy! I cóż z tego, że karty były pu­ste i sta­no­wiły tylko pre­tekst?! Nic, mała draka. Ale o tym Pierre nie wie­dział. Po od­da­niu prze­syłki miał nie­zwłocz­nie wy­ru­szyć do pa­ry­skiego apar­ta­mentu pani Geo­rge i za­brać stam­tąd – niby przy oka­zji – Mar­kiza. Czyli mnie! Nie­źle to so­bie wy­my­ślili.

Tak zna­la­złem się w No­hant.

Po po­dróży mnie wy­ką­pano, bo moja sierść – zwy­kle bie­lutka i mię­ciutka jak pu­szek na pi­sklaku – po po­dróży przy­po­mi­nała za­ku­rzony chod­nik.

Wśród naj­bliż­szych od razu po­pra­wił mi się hu­mor. Dib co prawda miał inne sprawy na gło­wie i za­miast ba­wić się ze mną, bie­gał po oko­licy za swoją nową dziew­czyną – ja­kąś pu­dlicą pod­pa­laną, która przy pierw­szej oka­zji zmie­rzyła mnie wzro­kiem i tylko prych­nęła na po­wi­ta­nie. Co to miało zna­czyć? Nie wiem. Na­wet nie pró­buję się do­my­ślać. Ech, cóż za ma­niery.

Dzieci pani Geo­rge też nie miały dla mnie dużo czasu. So­lange nie była już małą dziew­czynką, wła­śnie sta­wała się peł­no­let­nia i bar­dziej cie­szyły ją prze­jażdżki konne niż rzu­ca­nie mi pa­ty­ków. A pięć lat star­szy od niej Mau­rycy tym bar­dziej miał swoje sprawy – i do­słow­nie nie roz­sta­wał się ze swoim szki­cow­ni­kiem.

Naj­waż­niej­sze, że więk­szość czasu spę­dza­łem z moją pa­nią i pa­nem. Zdro­wie pana Fry­de­ryka tro­chę się po­pra­wiło, choć na­dal kasz­lał i pluł jak lama. Wszy­scy już do tego przy­wy­kli­śmy, bo od lat cho­ro­wał na płuca.

Ze zwie­rząt to­wa­rzy­szył mi w wiej­skim pa­ła­cyku tylko Wal­dek. To­wa­rzy­szył to za dużo po­wie­dziane. Po pro­stu był w po­bliżu. I tyle. Okropny ko­cur...

Dla­czego okropny?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
© Co­py­ri­ght for the text by Mar­cin Ko­zioł 2022 © Co­py­ri­ght for the il­lu­stra­tions by Mar­cin Mi­nor 2022 This edi­tion © by Wy­daw­nic­two Bum­cyk­cyk
Żadna część ni­niej­szej pu­bli­ka­cji nie może być ko­pio­wana ani po­wie­lana w celu roz­po­wszech­nia­nia w ja­kiej­kol­wiek for­mie czy w ja­ki­kol­wiek spo­sób bez uprzed­niej zgody wy­dawcy.
Pro­jekt okładki: Mar­cin Mi­nor
Lay­out i skład: Ma­ciej Ja­nu­szew­ski
Re­dak­cja: Do­rota Ko­man
Ko­rekta: Ka­ta­rzyna Ku­sojć
Prin­ted in Po­land
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-973144-5-0
Nowa Iwiczna 2022
Wy­daw­nic­two Bum­cyk­cyk Re­dak­tor na­czelna: Ka­ta­rzyna Chrza­now­ska-Ko­zioł
Książki Wy­daw­nic­twa Bum­cyk­cyk można za­ma­wiać na stro­nie:www.bum­cyk­cyk.com
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.