Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kryminał, powieść przygodowa, a zarazem nieprawdopodobna, choć prawdziwa historia Dorothy Eady, wybitnej znawczyni starożytnego Egiptu.
Kontynuacja „Skrzyni Władcy Piorunów", lektury uzupełniającej do klas 4-8. Tę serię można czytać, zaczynając od dowolnej części. Powieść wybrana do Złotej Dwudziestki książek dwudziestolecia kampanii czytania Fundacji „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom”.
Detektywi na kółkach to Julia, czternastoletnia specjalistka od zagadek, Tom, jej przyjaciel, biegły w łamaniu szyfrów, i nieustraszony labrador Spajk, przyciągający nie tylko nowych przyjaciół (w tej roli Dżager – kocur z nadwagą), ale też przygody! Lecą razem na wakacje do Egiptu. I od razu trafiają na ślad przemytu!
W ręce wpada im stara mapa, która kryje więcej tajemnic, niż przypuszczają. Czy doprowadzi ich do skarbu? Młodzi detektywi znowu będą musieli łamać szyfry, dedukować i stawić czoła groźnym przeciwnikom, by przetrwać na pustyni i rozwiązać zagadkę.
Współczesna akcja nieoczekiwanie splata się z historią dziewczynki dorastającej w Londynie na początku XX wieku i egipskiej kapłanki, żyjącej ponad trzy tysiące lat wcześniej.
Dorota Koman: „Czytałam z zapartych tchem. A potem godzinami szukałam materiałów o Dorothy Eady. Historia nie do uwierzenia. A jednak...”
Marcin Kozioł (ur. 1977) – pisarz. Ogromny sukces przyniosła mu „Skrzynia Władcy Piorunów”, której nakład przekroczył już 100 tysięcy egzemplarzy. Kontynuacja tej powieści detektywistycznej – „Tajemnica przeklętej harfy” – została wybrana do Złotej Dwudziestki książek dwudziestolecia kampanii czytania Fundacji „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom”. A trzeci tom – „Gwiazda Blachonosego” – otrzymał nagrodę główną w 21. konkursie Komitetu Ochrony Praw Dziecka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 326
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1.
– Za co nas zamknęli, na dziką kaczkę? – warczał Spajk, z trudem obracając się w ciasnej klatce.
– Nie wiem, za co siedzisz, stary – zamiauczał Dżager. – Ale ja sam jestem sobie winny – wyznał kot, wzdychając przy tym głęboko. Oparł pyszczek o pręty różowego pojemnika do transportu zwierząt, wykonanego z twardego plastiku i ozdobionego brokatowymi, mieniącymi się tysiącem barw gwiazdkami. – Do twarzy mi z tymi błyskotkami dla dziewczyn – zamiauczał żałośnie, a jego czarne oczy zaszkliły się.
– Znam cię ledwo od paru godzin, ale nie wyglądasz mi na dzikiego zwierza, futrzaku. Ani na groźnego, ani złośliwego. Co przeskrobałeś, że wsadzili cię za kratki? A może siedzisz jak ja „za niewinność”? – dopytywał się z nudów Spajk.
Labrador Spajk, zwany też Biszkoptem, nie potrafił zbyt długo usiedzieć bezczynnie, zatem rozmowa z kotem, która, jak dobrze wiedział, raczej nie przystoi labradorom, wydawała mu się najlepszym sposobem na zabicie czasu.
– No mów, futrzaku. Wygadaj się. Czasami warto wyrzucić z siebie to, co leży na wątrobie – ciągnął Biszkopt.
Obydwaj poczuli lekkie drżenie podłogi, ale nie przejęli się tym specjalnie. Przynajmniej nie na tyle, by wyrwać kota z zadumy i melancholii.
Dżager raz jeszcze westchnął głęboko.
– Za kotlety. Dwa i pół kotleta, konkretnie miaucząc.
– Jak to? Zjadłeś i za to cię zapuszkowali?
– No.
– Co ty miauczysz, futrzaku?
– Miauczę całą prawdę – odpowiedział od niechcenia Dżager.
Wpatrywał się osowiały w majaczącą w głębi pomieszczenia zieloną lampkę z napisem: „Wyjście ewakuacyjne”.
– Zjadłeś komuś kotlety? – Spajk nadal nie bardzo rozumiał wyznania kota.
– Nie komuś. Zjadłem sobie.
– I za to cię zamknęli?
– Za obżarstwo. Obżarstwo obrzydliwe. Och, jak ja siebie nie znoszę. Nie znoszę. I dobrze mi tak teraz. Apetyt nieposkromiony i tyłek rośnie jak na drożdżach. No popatrz sam. Widziałeś kiedyś innego mainkuna z taką wielką pupą?! Tylko Dżager mógł sobie coś takiego ufundować! – złościł się na siebie zdruzgotany kot.
– No, całkiem ładne krągłości. – Biszkopt chciał być miły dla współwięźnia z sąsiedniej klatki, ale szybko zdał sobie sprawę, że zabrzmiało to wyjątkowo niestosownie. – Wiem, wiem. Gdybyś był kocicą, to pewnie łatwiej byłoby ci przyjąć tego rodzaju komplement.
– Odszczekaj to lepiej, szczeniaku! – wzburzył się nie na żarty kot, choć zdawał sobie sprawę, że pies chciał być po prostu miły.
– No dobra. Odszczekuję. Ale wyjaśnij, o co w tym wszystkim chodzi. Zamknęli cię za zjedzenie kotletów? Za zbyt dużą pupę?
– Za nadwagę!
– Nadwagę?! – zdziwił się labrador.
– Konkretnie pół kilo.
– Czego?
– Tłuszczu – wyznał kot.
– I od razu do puszki wsadzili?
– Nie od razu.
– A kiedy?
– Na lotnisku przy odprawie bagażowej.
– Jak to?
Biszkopt był zaintrygowany, bo i jego w podobnych okolicznościach wsadzili do klatki. Tyle że nie miał zbyt dużej pupy ani nadwagi, choć bardzo lubił swoje chrupkostki i jego przyjaciółka Julia spakowała dla niego spory ich zapas na czas podróży samolotem.
– Zwyczajnie. Zważyli. I już. Powiedzieli, że osiem i pół kilo, o pół kilo za dużo. I że muszą mnie zabrać. Do paki muszą wsadzić. Do luku. Do zwykłego luku bagażowego. Zamiast wygodnie podróżować przy mojej pani Lotte Vandenberg w kabinie pasażerskiej, w pierwszej klasie, jak na porządnego kota przystało. Może też bym siedział w tym różowym domku, który Vandenberg pożyczyła dla mnie od swojej kuzynki, miłośniczki tchórzofretek. Ale przynajmniej podróżowałbym z klasą. A nie jak dzikie zwierzę, w luku, w półmroku, z biszkoptowym labradorem w jednej celi... Tylko bez urazy, szczeniaku.
– Współczuję – nieco zgryźliwie mruknął Spajk.
On w końcu też był uwięziony. W metalowej ciasnej klatce. W luku bagażowym. I jeszcze bardziej zaskoczony swoim losem niż kot. Dotąd zawsze latał z Julią samolotami w kabinie pasażerskiej. Jako pies asystujący czternastolatki poruszającej się na wózku zawsze mógł podróżować obok niej, na dodatek bez klatki czy kagańca. Wystarczyło, że miał założoną smycz, na wszelki wypadek. I tak wiadomo było, że dobrze wyszkolony pies asystujący, o tak wyjątkowym charakterze i inteligencji, nie stanowi zagrożenia dla nikogo na pokładzie.
Tym razem jednak linie lotnicze stanęły okoniem. „Przepraszamy, pani Julio, ale na pokładzie jest pasażerka, która nie życzy sobie obecności zwierząt. Pani Vandenberg ma alergię na psią sierść. I boi się dużych zwierząt. Pies musi lecieć w luku”, tłumaczył pracownik lotniska podczas odprawy bagażowej. Na nic zdały się protesty Julii. Nie i już. Spajk słyszał, co ów człowiek mówi, ale zupełnie nie mógł pojąć, za co spotyka go taka zniewaga. Z zaplecza przyniesiono metalową klatkę, przymierzono i mimo nieśmiałych protestów Biszkopta zaproszono go do jej środka.
– Vandenberg. Vandenberg! – zaszczekał Spajk. – Gdzieś już słyszałem to nazwisko. To przez twoją paniusię tu siedzę, futrzaku. – Zazgrzytał zębami, aż Dżagerowi zjeżyło się futro na karku. – Twoja paniusia ma alergię, co? I w dodatku boi się dużych zwierząt! Ma rację. Na twoim miejscu też bym zaczął się ich bać.
Podłoga w samolocie znowu zadrżała. Tym razem jednak na tyle mocno, że i Dżager, i Spajk lekko podskoczyli wraz ze swoimi klatkami.
2.
– Nie znoszę samolotów. Nie znoszę samolotów. O jak ja nie znoszę latać – recytowała pod nosem pasażerka pierwszej klasy, kurczowo trzymając się przy tym fotela i mrużąc oczy.
– Proszę się nie bać... – wyszeptała Julia, zajmująca sąsiednie miejsce w pierwszym rzędzie za kabiną pilotów. – To tylko lekkie turbulencje. Zupełnie normalne. Nic nam nie grozi, proszę pani – uspokajała troskliwie współpasażerkę.
– Ależ co ty mówisz, dziecko. Proszę dać mi spokój – odburknęła i recytowała dalej: – Nie znoszę samolotów. Nie znoszę...
– Jak pani sobie życzy. Ale naprawdę nie ma czego się bać. Zapewne wlecieliśmy z jednego prądu powietrza w drugi, w którym kierunek i prędkość wiatru były inne. Dlatego czujemy drobne wstrząsy. Wystarczy mieć zapięte pasy...
– Pasy, pasy, pasy! Czy ja mam zapięte pasy? – Kobieta niczym rażona piorunem chwyciła metalową sprzączkę na brzuchu, upewniając się, że jest dobrze zamknięta.
Po chwili wstrząsy ustały, a samolot znowu delikatnie przecinał masy powietrza nad Morzem Śródziemnym, cudownie mieniącym się tysiącem barw w popołudniowym słońcu. Mogło się wydawać, że ktoś posypał brokatem błękitną taflę wody.
– Błyszczy się jak klatka mojego kocura – wymamrotała do siebie kobieta, która po nagłym ataku paniki przez dłuższą chwilę tępo wpatrywała się w morze przez małe owalne okienko.
Towarzyska czternastolatka od razu pomyślała, że wcześniej przerażona i niezbyt sympatyczna współpasażerka wreszcie uspokoiła się i próbuje zagaić sympatyczną rozmowę.
– Ślicznie. Jakbym nie wiedziała, że lecimy do Egiptu, mogłabym pomyśleć, że zbliżamy się do Lazurowego Wybrzeża, które też bardzo chciałabym...
Kobieta odwróciła się w stronę Julii i przeszyła ją świdrującym spojrzeniem. Tak zimnym, że dziewczyna nie zdołała dokończyć zdania, bo słowa wydawały się zamarzać w ustach.
– Przepraszam. Pewnie obraziłam panią straszliwie, bo się nie przedstawiłam – ubolewała dobroduszna nastolatka, chwytając się za głowę. – Mam na imię Julka. A tam z tyłu, o tam, proszę zobaczyć, macha do nas mój przyjaciel Tom. Tuż za nim siedzą jego rodzice i moja mama. Pierwszy raz wszyscy razem jedziemy na wakacje. Brakuje tu tylko Spajka, bo... – nie przestawała radośnie świergotać Julka, nie zwracając uwagi na nadal chłodne spojrzenie pasażerki.
– Vandenberg – wyrzuciła z siebie królowa lodu, przerywając potok słów wypływający z ust dziewczyny.
– Przepraszam. Nie dosłyszałam... – Julka była zaskoczona zwięzłością wypowiedzi, ale też szczerze uradowana, że w końcu udało jej się skłonić kobietę do mówienia. Zupełnie nie zwróciła uwagi, że już dzisiaj słyszała to nazwisko. Przy odprawie bagażowej, kiedy biednego Spajka linie lotnicze skazały na podróż w luku bagażowym ze względu na widzimisię jakiejś pasażerki, panikary i alergiczki zarazem.
– Vandenberg. To moje nazwisko. Lotte Vandenberg.
– Miło mi, pani Van...!
– Panno Vandenberg. Tak się składa, że jestem panną. – Skrzywiła się, jakby wszyscy powinni wiedzieć, że nie ma i nigdy nie miała męża. – A czy teraz mogę w końcu odpocząć, młoda damo? – wycedziła, nie odwracając się już w stronę Julki.
Nacisnęła przycisk, by fotel odchylił się i upodobnił do wygodnego szezlonga. Nie czekając na odpowiedź dziewczyny, zsunęła z czoła czarną opaskę i zasłoniła nią oczy. Z wewnętrznej kieszeni czarnej marynarki wyciągnęła parę zatyczek do uszu. Nie zdążyła ich jednak założyć.
Samolot zatrząsł się niespodziewanie i przez chwilę zdawał się podskakiwać niczym samochód terenowy na wertepach.
Bum!
Huk dobiegający z luku bagażowego znajdującego się pod pokładem sparaliżował pasażerów zdecydowanie bardziej niż gwałtowne i nieoczekiwane turbulencje.
– Spajk! – krzyknęła Julka, zaniepokojona hałasem dobiegającym z miejsca, gdzie podróżował jej biszkoptowy przyjaciel.
Vandenberg najpierw zesztywniała, po czym kiedy upewniła się, że to nie jest jeszcze żadna katastrofa i świat się nie kończy, wykrztusiła: „Moja klatka!”.
3.
– Co to było? – prychnął Dżager, a długie włosy na jego grzbiecie nastroszyły się niczym grzywa. W pomieszczeniu oszczędnie oświetlonym ledwie dwoma bladoniebieskimi świetlówkami przypadkowa osoba mogłaby z powodzeniem pomyśleć, że w różowej klatce, przytwierdzonej do półki pasem z dwiema małymi sprzączkami, podróżuje młody lew.
– To chyba jeszcze nie koniec świata – wymamrotał Spajk, obserwując trzeszczącą konstrukcję pomieszczenia pod głównym pokładem samolotu.
Podłoga w luku bagażowym znowu zadrżała. Tym razem jednak na tyle mocno, że wszystkie lżejsze przedmioty podskoczyły.
Cyk! Cyk!
Cichy metaliczny dźwięk przedarł się przez szum silników i hałas podskakujących przedmiotów. Spajk postawił uszy i spojrzał do góry.
Cyk! Cyk!
Sprzączka otworzyła się cichutko, a pas przytrzymujący różową klatkę kocura zsunął się niespiesznie z półki prosto na stojącą na podłodze dużą klatkę labradora.
– Na dziką kaczkę! Będzie niezła draka, jak futrzak nauczy się latać w swoim różowym... – Nie zdążył dokończyć.
Samolot zadrżał raz jeszcze, przechylając się przy tym na lewą stronę. Po sekundzie, a może dwóch, które zdawały się trwać wiecznie, samolot ustabilizował lot, ale to wystarczyło, by bagaże w nieoświetlonej części luku poprzewracały się na siebie jak kostki domina, robiąc przy tym sporo huku.
Szus!
– No i futrzak po-le-ciał! – wydusił z siebie Spajk, zasłaniając odruchowo łapami głowę – tak na wszelki wypadek, gdyby jego solidna klatka nie ochroniła go przed różową bombą przyozdobioną brokatowymi gwiazdkami.
Osiem i pół kilograma materiału wybuchowego zamkniętego w różowej bombie zamiauczało rozpaczliwie.
– Lecę na ciebie, szczeniaku!
Trzask!
Plastikowy domek rozprysł się na drobne części, spadając z półki dobre półtora metra i roztrzaskując się o metalową konstrukcję klatki labradora.
Spajk tuż nad sobą zobaczył rozpłaszczoną futrzaną postać leżącą na suficie psiej klatki, z pyszczkiem wciśniętym siłą uderzenia między pręty...
– Futrzaku! Futrzaku!
Kot nie odpowiadał.
– Futrzaku! Żyjesz?
Kocur leżał na wierzchu metalowej klatki, obejmując ją szeroko rozłożonymi łapami. Teraz nie wyglądał już jak lew. Bardziej przypominał wielką latającą wiewiórkę, która dzięki rozpiętym między przednimi i tylnymi łapkami fałdom skóry potrafi szybować nawet kilkadziesiąt metrów. Tyle że ta wiewiórka nie zaliczyła miękkiego lądowania.
– Daj znać, że żyjesz!
Ale kot ani drgnął. Nie mrugnął nawet okiem, nie miauknął...
Samolot przestał drżeć, ale pomieszczenie wypełniał nieprzyjemny półmrok. Jedna ze świetlówek podczas turbulencji zgasła, a druga dawała bladoniebieskie światło, na dodatek gasnąc i zapalając się, jakby jakieś złośliwe dziecko bawiło się przełącznikiem.
Zapadła cisza.
Kiedy Spajk zwątpił już, że Dżager żyje, pędzelki na końcu uszu mainkuna, podobne do tych, którymi może pochwalić się ryś, zawibrowały.
Ba, nie tylko one. Cały samolot zadrżał, jakby umęczeni pasażerowie nie mieli już dość turbulencji.
– O, na dzisiaj mam już dość latania – niespodziewanie zamiauczał Dżager, a pędzelki na końcu uszu, a potem całe uszy zaczęły się poruszać energicznie, jakby kocur miał nadzieję, że trzepocząc i wirując, pozwolą mu unieść się w powietrzu, czyniąc z niego heli-kot-er.
– Na dziką kaczkę! Ależ mi strachu napędziłeś, futrzaku! – zaszczekał radośnie Biszkopt.
Kocur z trudem wyciągnął pyszczek unieruchomiony między prętami klatki i powoli podniósł rozpłaszczone ciało, przybierając na powrót kształt, jaki zazwyczaj mają domowe koty. Fałdki, które przez chwilę upodabniały Dżagera do latającej wiewiórki, okazały się prozaicznymi wałeczkami tłuszczu, a nie efektem ewolucji i narzędziem ułatwiającym szybowanie.
Wielki, gruby ogon zwisał jeszcze bezwładnie, ale kiedy oszołomiony kocur zdołał poruszyć jego końcem, zamiauczał radośnie:
– Miałabyś babo placek, droga Vandenberg! Ale ja z siebie placka zrobić nie dam. Może i parę kilo mi przybyło, może tym sobie na zapuszkowanie zasłużyłem, ale nadal jestem zwinny niczym... – Słowa ugrzęzły mu w gardle.
Patrząc triumfalnie na wrak swojej latającej klatki, Dżager dostrzegł płaski biały przedmiot pomiędzy różowymi fragmentami. Zeskoczył zwinnie z klatki Biszkopta i zaczął rozgrzebywać stertę plastikowych elementów.
Oczy go nie myliły.
Roztrzaskana podstawa klatki złożona była z dwóch warstw różowego plastiku. Pomiędzy nimi coś ukryto...
– Co tam masz? – zapytał Spajk, który nie mógł nic dostrzec ze swojej klatki. Raz po raz zapalające się na sekundę i znowu gasnące światło uszkodzonej jarzeniówki nie pomagało w rozwikłaniu zagadki.
Wprawdzie tak jak inne psy dobrze widział w ciemności, jednak nie tak dobrze jak koty. Błona odblaskowa w psich i kocich oczach, nazywana makatą, zwiększa wrażliwość na światło poprzez jego lepsze odbicie, a przy okazji sprawia, że oczy wydają się świecić w mroku. Kocie oczy odbijają światło nawet sto trzydzieści razy lepiej niż ludzkie. W tej dyscyplinie wygrywają też z psami.
– No, mów, co znalazłeś, futrzaku! – niecierpliwił się Biszkopt.
Kocur nie spieszył się jednak z odpowiedzią.
Po chwili namysłu, jakby nie mogąc zaakceptować tego, co widział, zamiauczał:
– To nie ja. Ktoś mi to podrzucił!