Hamlet - William Shakespeare - ebook + audiobook + książka

Hamlet ebook

William Shakespeare

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Hamlet, duński książę, obserwuje panujące na dworze królewskim zepsucie i upadek wszelkich wartości. Po śmierci zamordowanego podstępem ojca rodzi się w nim żądza zemsty. Hamlet staje przed ogromnym dylematem moralnym…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 141

Oceny
3,9 (28 ocen)
10
8
8
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
majaci1

Nie oderwiesz się od lektury

Genialne.
00

Popularność




Osoby

CLAU­DIUS, król Danii

HAM­LET, syn zmar­łego i bra­ta­nek obec­nego króla

FOR­TIN­BRAS, książę Nor­we­gii

HORA­TIO, przy­ja­ciel Ham­leta

POLO­NIUS, mar­sza­łek dworu

LAER­TES, syn Polo­niusa

VOL­TI­MAND

dwo­rza­nie

COR­NE­LIUS

ROSEN­CRANTZ

GUIL­DEN­STERN

OSRIC

Szlach­cic

Kapłan

ofi­ce­ro­wie

MAR­CEL­LUS

BER­NARDO

FRAN­CI­SCO, żoł­nierz

REY­NALDO, sługa Polo­niusa

Kapi­tan

Amba­sa­do­ro­wie angiel­scy

Akto­rzy

Dwaj Pro­stacz­ko­wie, Gra­ba­rze

GER­TRUDA, kró­lowa Danii, matka Ham­leta

OFE­LIA, córka Polo­niusa

Pano­wie, Damy, Ofi­ce­ro­wie, Żoł­nie­rze,

Żegla­rze, Gońcy i Słu­dzy

Duch ojca Ham­leta

Scena: Elsy­nor

Akt I

Scena I

Elsy­nor.

Występ wśród murów, przed zam­kiem.

FRAN­CI­SCO stoi na straży. Wcho­dzi BER­NARDO i zbliża się ku niemu.

Ber­nardo

Kto to?

Fran­ci­sco

Nie, ty odpo­wiedz: stań i daj się poznać.

Ber­nardo

Niech żyje król!

Fran­ci­sco

Ber­nardo?

Ber­nardo

On.

Fran­ci­sco

Ści­śle prze­strze­gasz ozna­czo­nej pory.

Ber­nardo

Biła dwu­na­sta; do łoża, Fran­ci­sco.

Fran­ci­sco

Wdzięczny ci jestem, że chcesz mnie zastą­pić;

Zmar­z­łem okrut­nie i źle mi na sercu.

Ber­nardo

Spo­kojną mia­łeś straż?

Fran­ci­sco

Mysz nie prze­bie­gła.

Ber­nardo

Cóż, dobrej nocy.

Gdy­byś Hora­tia albo Mar­cel­lusa

Napo­tkał, któ­rzy wraz ze mną straż peł­nią,

Bła­gaj ich, pro­szę, by się pospie­szyli.

Fran­ci­sco

Pew­nie ich sły­szę. Hej, stój­cie! Kto idzie?

Wcho­dzą HORA­TIO i MAR­CEL­LUS.

Hora­tio

Bli­scy tej ziemi.

Mar­cel­lus

I len­nicy Danii.

Fran­ci­sco

Dobrej wam nocy życzę.

Mar­cel­lus

Bądź zdrów, prawy

Żoł­nie­rzu: któż cię zastą­pił?

Fran­ci­sco

Ber­nardo.

Dobrej wam nocy życzę.

Wycho­dzi.

Mar­cel­lus

Hej! Ber­nardo!

Ber­nardo

Słu­chaj – Co? Czy to Hora­tio?

Hora­tio

Część jego.

Ber­nardo

Witaj, Hora­tio; witaj, Mar­cel­lu­sie.

Mar­cel­lus

Co? Czy zja­wiło się to znów tej nocy?

Ber­nardo

Ja nie dostrze­głem niczego.

Mar­cel­lus

Hora­tio twier­dzi, że jest to złu­dze­nie

I nie chce ulec wie­rze w ów strasz­liwy

Widok, dwu­krot­nie przez nas oglą­dany:

Więc ubła­ga­łem go, aby wraz z nami

Peł­nił tej nocy straż i chciał potwier­dzić

Świa­dec­two oczu naszych, a gdy zjawa

Nadej­dzie znowu, mógł prze­mó­wić do niej.

Hora­tio

Ej, ej, nie przyj­dzie.

Ber­nardo

Siądźmy tu na chwilę

I popró­bujmy powtór­nym natar­ciem

Zdo­być twych uszu twier­dzę, umoc­nioną

Prze­ciwko naszej opo­wie­ści o tym,

Cośmy dostrze­gli w ciągu tych dwu nocy.

Hora­tio

Cóż, niech Ber­nardo powie o tym; siądźmy.

Ber­nardo

Gdy nocy minio­nej

Ta oto gwiazda, wyru­szyw­szy w drogę

Z miej­sca na zachód od bie­guna, weszła

Na tę część nie­bios, w któ­rej teraz pło­nie,

Ja i Mar­cel­lus, gdy dzwon wybił pierw­szą –

Wcho­dzi DUCH.

Mar­cel­lus

Cisza! Zamilk­nij! Spójrz­cie, znów nad­cho­dzi!

Ber­nardo

Ta sama postać, umar­łego króla.

Mar­cel­lus

Jesteś uczony, prze­mów doń, Hora­tio.

Ber­nardo

Czy nie­po­dobny do króla, Hora­tio?

Hora­tio

Wielce; zdu­mie­nie mną targa i trwoga.

Ber­nardo

Chce, byś prze­mó­wił.

Mar­cel­lus

Pytaj go, Hora­tio.

Hora­tio

Kim jesteś, który skra­dłeś nocy czas ten,

A z nim powłokę piękną i waleczną,

W jakiej maje­stat pogrze­bio­nej Danii

Zwykł wystę­po­wać? Klnę cię na Nie­biosa,

Prze­mów!

Mar­cel­lus

Jest obra­żony.

Ber­nardo

Widzi­cie, odcho­dzi!

Hora­tio

Stój! Prze­mów! Wzy­wam cię, prze­mów!

Wycho­dzi Duch.

Mar­cel­lus

Odszedł i nie chciał odpo­wie­dzieć.

Ber­nardo

I cóż, Hora­tio! Pobla­dłeś, drżysz cały;

Czyż nie jest rzecz ta wię­cej niż złu­dze­niem?

Cóż myślisz o tym?

Hora­tio

Klnę się na Boga, nie mógł­bym uwie­rzyć,

Gdyby nie jawne i pewne świa­dec­two

Mych oczu.

Mar­cel­lus

Czy był podobny do króla?

Hora­tio

Jak ty do sie­bie.

Taką był zbroją okryty, gdy toczył

Walkę samotną z zaja­dłym Nor­we­giem.

Podob­nie marsz­czył brew, gdy sło­wem gniew­nym

Lżył pośród lodów Pola­ków na saniach.

Dziwne to.

Mar­cel­lus

Tak wcze­śniej dwa­kroć w tej godzi­nie mar­twej

Kro­kiem rycer­skim naszą straż wymi­nął.

Hora­tio

Za jaką myślą szcze­gólną mam dążyć,

Nie wiem, lecz sąd mój ogólny jest taki,

Że prze­po­wiada to wstrząs w naszym pań­stwie.

Mar­cel­lus

Zgoda, lecz siądź­cie, a kto zna przy­czynę,

Niech powie, czemu tak czujne i pilne

Conocne straże tru­dzą pod­da­nego

Kra­iny naszej i czemu to, co dnia,

W for­mach odlewa się działa spi­żowe

I oręż różny sku­puje u obcych;

Czemu spę­dzono cie­śli okrę­to­wych,

Któ­rych mozolny trud już nie odróż­nia

Reszty tygo­dnia od świę­tej nie­dzieli?

Cóż to nad­cho­dzi, że spo­cony pośpiech

Złą­czył dzień z nocą, by szły w jed­nym jarz­mie?

Kto mnie obja­śni?

Hora­tio

Ja mogę jedy­nie

Rzec to, co szep­czą dokoła. Ostatni

Król nasz, któ­rego wize­ru­nek wła­śnie

Nam się obja­wił, był, jak o tym wie­cie,

Przez For­tin­brasa, nor­we­skiego króla,

Kłu­tego pychą naj­bar­dziej zawistną,

Na bój wyzwany, w któ­rym nasz waleczny

– Tak go z czcią zwała znana nam część świata –

Ham­let pozba­wił życia For­tin­brasa,

Ów zaś w ukła­dzie stwier­dzo­nym pie­czę­cią,

Pra­wem i daw­nym rycer­skim zwy­cza­jem,

Wraz z życiem swoim miał oddać zwy­cięzcy

Kra­iny wszel­kie, nad któ­rymi wła­dał.

Temu nasz władca prze­ciw­sta­wił równą

Stawkę, a byłaby ona oddana

For­tin­bra­sowi, jeśliby zwy­cię­żył,

Gdyż odwró­cono by ów punkt układu,

Który część jego dawał Ham­le­towi.

I otóż wła­śnie dziś młody For­tin­bras,

Kipiąc z bul­go­tem jak sto­piony kru­szec,

Skrzyk­nął na krań­cach odle­głych Nor­we­gii

Za żołd i strawę poczet zapa­leń­ców

Gar­dzą­cych pra­wem, aby przed­się­wzię­cia

Jakie­goś z nimi doko­nać, a zamysł

Ów ma na celu – jak to dostrze­żono

Jasno w tym pań­stwie – powtórne wydar­cie,

Dło­nią mocarną i z pomocą gwałtu,

Ziem utra­co­nych raz przez jego ojca.

To, jak poj­muję, jest główną przy­czyną

Tych przy­go­to­wań naszych i czu­wa­nia,

A także źró­dłem nie­po­koju w kraju.

Ber­nardo

Myślę, że tak jest wła­śnie, nie ina­czej.

Być może, rzecz to pomyślna, że owa

Zło­wiesz­cza postać poja­wia się zbroj­nie

Wśród naszych straży, podobna do króla,

Który przy­czyną był i jest tych wojen.

Hora­tio

To okruch, który oko duszy drażni.

Gdy Rzym znaj­do­wał się w peł­nym roz­kwi­cie,

A wnet miał runąć Juliusz wszech­po­tężny,

Zostały groby puste, bez miesz­kań­ców,

Gdyż cału­nami spo­wici umarli

Szli, jęcząc dziko po rzym­skich uli­cach:

Gwiazdy cią­gnące treny pło­mie­ni­ste,

Deszcz krwawy, zgubne opo­zy­cje słońca,

Cho­roba gwiazdy wil­got­nej, na któ­rej

Wpły­wie kró­le­stwo Nep­tuna się wspiera,

W zaćmie­niu tkwią­cej nie­mal po Dzień Sądny,

I inne wróżby wyda­rzeń gwał­tow­nych,

Te przed­nie straże, które mkną przed losem

I są pro­lo­giem wier­nym prze­zna­cze­nia,

Zostały ludziom i kra­inie naszej

Wspól­nie przez zie­mię i niebo zesłane.

Powraca DUCH.

Lecz cicho! Spójrz­cie! Oto znów nad­cho­dzi!

Wstrzy­mam go, choćby miał mnie zmieść. Stój, zjawo!

Jeśli dźwięk możesz wydać lub głos z sie­bie,

Prze­mów do mnie:

Jeśli doko­nać trzeba rze­czy dobrej,

Która ci ulgę, a mnie łaskę zjedna,

Prze­mów do mnie:

Jeśli znasz skryte losy tej kra­iny,

Któ­rych unik­nąć można by szczę­śli­wie,

O, prze­mów!

Lub jeśli skry­łeś w łonie ziemi skarby,

Za życia innym wydarte, a mówią,

Że duchy za to błą­dzą tu po zgo­nie,

Kogut pieje.

Prze­mów, stań, prze­mów! Mar­cel­lu­sie, chwyć go!

Mar­cel­lus

Czy par­ty­zaną go ude­rzyć?

Hora­tio

Jeśli nie sta­nie, uderz.

Ber­nardo

Tu jest!

Hora­tio

Tu jest!

Wycho­dzi Duch.

Mar­cel­lus

Prze­padł!

Krzywdę czy­nimy mu, tak dostoj­nemu,

Gwałt chcąc zada­wać, gdyż jest jak powie­trze,

Nie do zra­nie­nia, a nasze daremne

Ciosy są tylko nik­czem­nym szy­der­stwem.

Ber­nardo

Gdy chciał prze­mó­wić, kogut zapiał wła­śnie.

Hora­tio

A wów­czas ruszył, niby wino­wajca

Na sąd strasz­liwy wezwany. Sły­sza­łem,

Że kogut, który jest trąbką poranka,

Boga dnia budzi swym ostrym i cien­kim

Gło­sem; a na to ostrze­że­nie jego,

Z mórz i pło­mieni, z ziemi i prze­stwo­rza,

Wałę­sa­jący się duch lub zbłą­kany

Spie­szy do miej­sca swego uwię­zie­nia.

Widok ów prawdy tej jest potwier­dze­niem.

Mar­cel­lus

Gdy kogut zapiał, począł się roz­pły­wać.

Nie­któ­rzy mówią, że gdy czas nad­cho­dzi,

By Naro­dziny Zba­wi­ciela świę­cić,

Ów ptak zaranny śpiewa przez noc całą,

A wów­czas, mówią, duch żaden w wędrówkę

Nie śmie wyru­szyć, noce są bez­pieczne,

Żadna pla­neta wpły­wem nie poraża,

Wróżka moc traci złą, a wiedźma czary,

Tak uświę­cony to czas i łaskawy.

Hora­tio

Sły­sza­łem o tym i na pół w to wie­rzę.

Lecz spójrz, już Ranek w swej rdza­wej opoń­czy

Wstą­pił na wzgó­rze rosi­ste na wscho­dzie.

Straż tę zakończmy, a za moją radą

Nie­chaj się młody Ham­let dowie o tym,

Co poja­wiło się minio­nej nocy,

Gdyż, na me życie, ów duch, przy nas niemy,

Z nim będzie mówił: Więc, czy się zga­dza­cie,

By zazna­jo­mić go z tym, jak nam każe

Miłość idąca w parze z obo­wiąz­kiem?

Mar­cel­lus

Pro­szę, uczyńmy tak; wiem, gdzie naj­ła­twiej

Zna­leźć go można dzi­siej­szego ranka.

Wycho­dzą.

Scena II

Sala tro­nowa w zamku.

Dźwięk trąb. Wcho­dzą KRÓL, KRÓ­LOWA, HAM­LET, POLO­NIUS, LAER­TES, VOL­TI­MAND, COR­NE­LIUS, Pano­wie i Słu­dzy.

Król

Choć nie uwię­dła jesz­cze pamięć zgonu

Brata naszego dro­giego, Ham­leta,

I żałość winna w naszych ser­cach miesz­kać,

Malu­jąc bólem obli­cze kró­le­stwa,

Jed­nak natura ule­gła roz­wa­dze

I uczy­niła nasz żal roz­trop­niej­szym,

Każąc mu także o sobie pamię­tać.

Tak, dawną sio­strę naszą, dziś kró­lową,

Współ­wła­da­jącą panią tego pań­stwa

Wojow­ni­czego, wzię­li­śmy za żonę,

Pełni rado­ści, jed­nak przy­tłu­mio­nej –

Z jed­nym weso­łym, dru­gim łza­wym okiem,

Pie­śni żałobne łącząc z dniem zaślu­bin,

Porę obrzę­dów wesel­nych z pogrze­bem,

Na rów­nych sza­lach ważąc ból i radość –

A nie sta­wiano także żad­nych prze­szkód

Waszej mądro­ści naj­wyż­szej, by mogła

Swo­bodną zgodą wes­przeć nas w tej spra­wie.

I za to wszystko dzięki wam. A teraz

Przejdźmy do tego, co jest już wia­dome:

Młody For­tin­bras, mając nie­wy­so­kie

O naszej mocy mnie­ma­nie lub sądząc,

Że śmierć naszego naj­mil­szego brata

Ruszyła z posad całe to kró­le­stwo,

Sze­rząc w nim roz­łam, śni o pano­wa­niu

I nie­ustan­nie drę­czy nas listami,

Żąda­ją­cymi odda­nia ziem owych,

Które do brata naszego męż­nego

Utra­cił jego ojciec, zgod­nie z pra­wem.

To wszystko, co by rzec tu można o nim.

A teraz o nas i przy­czy­nie rady.

Mamy tu pismo do władcy Nor­we­gii,

Stryja mło­dego For­tin­brasa – który

Nie­mocą wielką przy­kuty do łoża

Nie­wiele pew­nie sły­szy o zamy­słach

Swego bra­tanka. – Pro­simy w tym piśmie,

Aby powstrzy­mał jego dal­sze kroki,

Gdyż gro­ma­dze­nie ludzi i wojsk zaciąg

Doty­czy jego pod­da­nych jedy­nie;

Cie­bie więc, dobry Cor­ne­liu­sie, z tobą,

Mój Vol­ti­man­dzie, ślemy z pozdro­wie­niem

Do sędzi­wego Nor­wega, nie dając

Wam mocy więk­szej do ukła­dów z kró­lem,

Niż chce arty­kuł instruk­cji. Żegnaj­cie,

Niech pośpiech wasze odda­nie okaże.

Cor­ne­lius i Vol­ti­mand

W tym i we wszyst­kim ono się okaże.

Król

W co nie wąt­pimy. Żegnamy was z serca.

Wycho­dzą Cor­ne­lius i Vol­ti­mand.

Cóż, Laer­te­sie, jaką wieść przy­no­sisz?

O proś­bie jakiejś do nas wspo­mi­na­łeś;

Cóż to takiego, Laer­te­sie? Słowa

Roz­tropne, które skie­ru­jesz ku Danii,

Nie mogą prze­paść; o cóż, Laer­te­sie,

Mógł­byś mnie pro­sić, czego dać bym nie chciał

Bez two­jej prośby? Głowa sercu bowiem

Nie może bliż­szą być ni ręka ustom

Bar­dziej usłużną, niźli jest tron Danii

Ojcu two­jemu. Powiedz, Laer­te­sie,

Czego byś pra­gnął?

Laer­tes

Panie mój potężny,

Twej łaski, a z nią przy­zwo­le­nia twego,

Abym do Fran­cji mógł udać się znowu,

Gdyż choć przy­by­łem stam­tąd, pra­gnąc zło­żyć

Czci mej dowody przy twej koro­na­cji,

Lecz muszę wyznać, że dziś, gdy powin­ność

Już wypeł­ni­łem, myśli i pra­gnie­nia

Moje ponow­nie kło­nią się ku Fran­cji,

A ja przed tobą je skła­dam w poko­rze,

O zgodę pro­sząc twą i wyba­cze­nie.

Król

A zgoda ojca? Cóż na to Polo­nius?

Polo­nius

Panie mój, wydarł mi to przy­zwo­le­nie

Upo­rczy­wymi proś­bami, aż wresz­cie

Pie­częć nie­chęt­nej zgody przy­ło­ży­łem

Jego pra­gnie­niom: tak więc uni­że­nie

Bła­gam cię, abyś zezwo­lił mu jechać.

Król

Porę pomyślną wybierz, Laer­te­sie;

Czas twój do cie­bie należy i nie­chaj

Cnoty go twoje zużyją do woli!

A ty, kuzy­nie Ham­le­cie, mój synu –

Ham­let

na stro­nie

Bar­dzo w rodzi­nie, choć mniej niż rodzony.

Król

Cze­muż to na­dal okrywa cię chmura?

Ham­let

Nie, panie; w słońcu prze­by­wam zbyt wiele.

Kró­lowa

Dobry Ham­le­cie, odrzuć barwę nocy

I zezwól oczom spo­glą­dać przy­jaź­nie

Na Danię. Nie­chaj spusz­czone powieki

Nie poszu­kują nie­ustan­nie w pro­chu

Ojca two­jego szla­chet­nego. Prze­cież

Wiesz, że powsze­dnie to jest, wszystko bowiem,

Co żyje, musi śmierć poznać i odejść

Drogą Natury ku nie­skoń­czo­no­ści.

Ham­let

Tak, pani, jest to powsze­dnie.

Kró­lowa

Więc czemu

Dziw­nym wydaje się tobie jed­nemu?

Ham­let

Wydaje, pani? Nie, jest! Nie znam tego

„Wydaje”! Ani płaszcz czarny jak inkaust,

O dobra matko, ani też posępne

I mroczne szaty, uczczone zwy­cza­jem,

Ani zdła­wiony i rwący się oddech,

Nie, ani rzeka wzbie­ra­jąca w oku,

Ani też gry­mas przy­gnę­bie­nia, ani

Wszyst­kie objawy, gesty, kształty żalu,

Nie okre­ślają mnie praw­dzi­wie: Mogą

Doprawdy tylko „wyda­wać się”, bowiem

Są to czyn­no­ści, które można zagrać,

Lecz mam coś w głębi nie do przed­sta­wie­nia,

Reszta to szata i pozór cier­pie­nia.

Król

Sło­dycz pochwały godną oka­zuje

Natura twoja, Ham­le­cie, odda­jąc

Ojcu powin­ność żałobną, lecz musisz

Pojąć, że ojciec twój utra­cił ojca,

A utra­cony ów ojciec utra­cił

Swo­jego ojca; ów, kto żyje na­dal,

Jest powin­no­ścią synow­ską zwią­zany,

By przez czas pewien oka­zy­wać boleść

Po zmar­łym, jed­nak trwa­nie w tak zawzię­tej

Żało­bie zmie­nia się w bez­bożny upór.

Smu­tek to męża nie­godny i obraz

Woli skłó­co­nej z wolą Nie­bios, serca

Nie­od­por­nego, umy­słu w popło­chu,

Także pro­stac­kich, nie­uczo­nych pojęć;

Gdyż czemu, wie­dząc, że coś nadejść musi

I jest przy­stępne zmy­słom jak rzecz każda,

Naj­po­spo­lit­sza nawet, miałby czło­wiek

Brać to do serca z prze­wrot­nym upo­rem?

Wstyd! To wystę­pek prze­ciwko Nie­bio­som,

Wystę­pek prze­ciw zmar­łemu, wystę­pek

Prze­ciw natu­rze, a nie­do­rzecz­no­ścią

Jest dla rozumu, gdyż on za rzecz zwy­kłą

Ma zgony ojców i woła nie­zmien­nie,

Od dnia zwłok pierw­szych, aż po owe, które

Dzi­siaj osty­gły: „Tak musi być zawsze!”.

Pro­simy, ziemi żal daremny oddaj

I pomyśl o nas jako o swym ojcu,

A nie­chaj świat to zapi­sze, że jesteś

Tronu naszego naj­bliż­szy, a także

Że miłość nie mniej szla­chetną niż owa,

Którą ma ojciec naj­droż­szy dla syna,

Chcę ci prze­ka­zać. Twe posta­no­wie­nie,

Aby powró­cić do szkół w Wit­ten­ber­dze,

Naszym pra­gnie­niom jest wielce prze­ciwne,

Więc cię pro­simy, abyś dał się skło­nić

Do pozo­sta­nia tutaj, ku rado­ści

I pocie­sze­niu naszych oczu, jako

Pierw­szy pan dworu, krewny nasz i syn nasz.

Kró­lowa

Niech prośby matki nie będą daremne,

Ham­le­cie; pro­szę cię, pozo­stań z nami,

Do Wit­ten­bergi nie odjeż­dżaj.

Ham­let

Pani,

Usłu­cham cie­bie, naj­le­piej jak umiem.

Król

Cóż, oto piękna, ser­deczna odpo­wiedź.

Bądź w Danii jako my sami. Pójdź, pani.

Owa łagodna i nie­wy­mu­szona

Zgoda Ham­leta przy­sia­dła z uśmie­chem

Na moim sercu, więc by rzecz tę uczcić,

Przy każ­dym zdro­wiu, które dziś wychyli

Dania, niech dzieło pośle wieść obło­kom;

Na każdy puchar kró­lew­ski nie­biosa

Echem jak gro­mem odpo­wie­dzą. Pójdźmy.

Głos trąb.

Wycho­dzą wszy­scy, prócz Ham­leta.

Ham­let

O, gdyby ciało to, zbyt trwałe, mogło

Stop­nieć, roz­ta­jać i zmie­nić się w rosę,

Lub gdyby swego zakazu nie zwró­cił

Sam Wie­ku­isty prze­ciw samo­bój­stwu!

O Boże! Boże! Jakże mi się zdają

Nużące, stę­chłe, jałowe i błahe

Wszyst­kie uczynki tego świata! Hańba!

Hańba mu! Jest to ogród pełen chwa­stów,

Roz­sie­wa­ją­cych doj­rzałe nasie­nie,

A wła­dzę nad nim wyłączną spra­wuje

Wszystko, co gnije i cuch­nie w natu­rze.

Że dojść do tego mogło! Dwa mie­siące

Po jego śmierci! Nie, nie tyle nawet,

Nie dwa: tak świetny król, a był przy tam­tym

Jakby Hype­rion przy saty­rze: matkę

Moją tak kochał, że wia­trom nie­bie­skim

Nie dawał szorstko sma­gać jej obli­cza.

Nie­biosa, zie­mio! Czy muszę pamię­tać?

Wie­szała na nim się, jakby jej żądzę

To wspo­ma­gało, co miało ją sycić;

A jed­nak, w ciągu jed­nego mie­siąca –

Nie będę o tym roz­my­ślał – Sła­bo­ści,

Na imię jest ci kobieta! Maleńki

Mie­siąc! To zna­czy, zanim się zużyły

Trze­wiczki, w któ­rych szła za cia­łem ojca

Mego bied­nego, jak Niobe, w łzach cała,

Tak, ona, nawet ona – Boże! Prze­cież

Zwie­rzę, któ­remu rozumu nie dano,

Opła­ki­wa­łoby dłu­żej. – Jest żoną

Mojego stryja, brata mego ojca,

Lecz przy­po­mina on mojego ojca

Nie bar­dziej niż ja Her­ku­lesa. W mie­siąc?

Nim sól po owych łzach naj­nie­go­dziw­szych

Spły­nęła z oczu czer­wo­nych od pła­czu,

Znów zaślu­biona. O, cóż to za pośpiech,

Jakże nik­czemny, by gnać tak prze­myśl­nie

W to kazi­rodne łoże! Nic dobrego

Nie może z rze­czy nie­do­brej wynik­nąć;

Lecz pęk­nij, serce, gdyż zamilk­nąć muszę!

Wcho­dzą HORA­TIO, MAR­CEL­LUS i BER­NARDO.

Hora­tio

Bądź pozdro­wiony, książę nasz!

Ham­let

Raduje

Mnie, że was widzę zdro­wych. Co, Hora­tio –

A może sie­bie sam już nie poznaję?

Hora­tio

On, ten sam, książę, twój sługa ubogi.

Ham­let

Panie, przy­ja­ciel mój drogi, a tam­tym

Nazwa­niem pra­gnę wymie­nić się z tobą.

Cóż ci kazało przy­być z Wit­ten­bergi,

Hora­tio? Mar­cel­lus?

Mar­cel­lus

Mój dobry książę –

Ham­let

Raduje mnie wielce twój widok. –

do Ber­narda

Panie, dobrego wie­czoru ci życzę. –

Lecz cóż, na Boga, kazało ci przy­być

Tu z Wit­ten­bergi?

Hora­tio

Wro­dzone leni­stwo,

Panie mój dobry.

Ham­let

Nie dał­bym wro­gowi

Twemu rzec tego, nie zezwolę także,

Byś ucho moje zmu­sił do przy­ję­cia

Świa­dec­twa, które skła­dasz prze­ciw sobie.

Wiem, że nie jesteś leniwy. Lecz jaka

Sprawa przy­wio­dła cię do Elsy­noru?

Pić nauczymy cię, zanim odje­dziesz.

Hora­tio

Przy­by­łem ujrzeć pogrzeb twego ojca.

Ham­let

Bła­gam cię, nie drwij ze mnie, przy­ja­cielu;

Przy­by­łeś ujrzeć wesele mej matki.

Hora­tio

To prawda, panie, nastą­piło wkrótce.

Ham­let

Zysk, zysk, Hora­tio! Mię­siwa pie­czone

Na stypę mogły ozdo­bić na zimno

Stoły weselne. Wolał­bym w nie­bio­sach

Napo­tkać mego naj­gor­szego wroga,

Niż dożyć kie­dyś tego dnia, Hora­tio!

Mój ojciec – w myślach widzę mego ojca.

Hora­tio

Gdzie, panie?

Ham­let

Duszy oczyma, Hora­tio.

Hora­tio

Raz go widzia­łem, był to król dostojny.

Ham­let

Był on czło­wie­kiem, ze wszech miar go sądząc,

Jakiego ni­gdy już wię­cej nie ujrzę.

Hora­tio

Panie mój, myślę, że go zoba­czy­łem

Minio­nej nocy.

Ham­let

Zoba­czy­łeś? Kogo?

Hora­tio

Panie mój, króla, twego ojca.

Ham­let

Króla,

Ojca mojego!

Hora­tio

Powstrzy­maj zdu­mie­nie

Na krótką chwilę i słu­chaj uważ­nie,

Póki, tych panów dwu bio­rąc na świad­ków,

Wie­ści o cudzie tym ci nie prze­każę.

Ham­let

Na miłość boską, chcę tego wysłu­chać.

Hora­tio

Dwie noce z rzędu obaj ci pano­wie,

Mar­cel­lus, a z nim Ber­nardo, straż peł­niąc

Wśród mar­twej pustki nie­skoń­czo­nych mro­ków,

Napo­ty­kali o pół­nocy postać

Mającą ojca twego podo­bień­stwo,

W zbroję zakutą od stóp aż do głowy;

A poja­wiała się ona przed nimi,

Kro­cząc dostoj­nie, i po trzy­kroć prze­szła

Przed ich oczyma zmar­twia­łymi z trwogi,

Tak bli­sko, że ich mogła tknąć buławą,

Pod­czas gdy oni, prze­mie­nieni grozą

W roz­dy­go­taną gala­retę, stali

Niemi, nie śmie­jąc prze­mó­wić do zjawy.

Mnie zawie­rzyli ową tajem­nicę

Strasz­liwą, ja też w trze­cią noc sta­ną­łem

Z nimi na straży i, tak jak mi rze­kli,

W porze tej samej, w tej samej postaci,

Świad­cząc o praw­dzie każ­dego ich słowa,

Nade­szła zjawa. Zna­łem twego ojca.

Te obie dło­nie nie są tak podobne.

Ham­let

Gdzie to się stało?

Hora­tio

Na wystę­pie murów,

Tam gdzie na straży sta­łem z nimi, panie.

Ham­let

Czy prze­mó­wi­łeś do zjawy?

Hora­tio

Tak, panie,

Lecz mi nie dała żad­nej odpo­wie­dzi,

Choć raz, jak mi się wydało, unio­sła

Głowę i drgnęła, jakby chcąc prze­mó­wić.

Lecz wła­śnie wów­czas zapiał gło­śno kogut

Poranny. Głos ten spra­wił, że znik­nęła

Z oczu nam nagle.

Ham­let

Jest to rzecz prze­dziwna.

Hora­tio

Panie, to prawda, klnę się na me życie!

Więc uzna­li­śmy za powin­ność naszą,

W ser­cach wyrytą, by ci donieść o tym.

Ham­let

Zapewne, moi pano­wie, zapewne,

Lecz nie­po­koi mnie to. Czy peł­ni­cie

Dzi­siej­szej nocy straż?

Mar­cel­lus i Ber­nardo

Peł­nimy, panie.

Ham­let

Zakuty w zbroję, mówi­cie?

Mar­cel­lus i Ber­nardo

Tak, panie.

Ham­let

Od nóg po czoło?

Mar­cel­lus i Ber­nardo

Od stóp do głów, panie.

Ham­let

Więc rysów jego nie mogli­ście dostrzec?

Hora­tio

O tak, mój panie, miał w górze przy­łbicę.

Ham­let

Czy był posępny?

Hora­tio

W rysach wię­cej smutku było niż gniewu.

Ham­let

Blady czy rumiany?

Hora­tio

Nie, bar­dzo blady.

Ham­let

Czy spo­glą­dał na was?

Hora­tio

Tak, nie­ustan­nie.

Ham­let

Czemu tam nie byłem!

Hora­tio

Zadzi­wiłby cię.

Ham­let

Zapewne, zapewne. Jak długo był tam?

Hora­tio

Tak długo, że z wolna do stu doli­czyć by się dało.

Mar­cel­lus i Ber­nardo

Dłu­żej, dłu­żej.

Hora­tio

Nie wów­czas, kiedy ja tam byłem.

Ham­let

Brodę

Miał szpa­ko­watą, prawda?

Hora­tio

Była ona

Podobna do tej, którą oglą­da­łem

Za jego życia: czarna, sre­brem tkana.

Ham­let

Tej nocy będę straż peł­nił, być może

Nadej­dzie znowu.

Hora­tio

Ręczę, że nadej­dzie.

Ham­let

Jeśli szla­chetną postać mego ojca

Przy­bie­rze, wów­czas prze­mó­wię do niego,

Choćby się pie­kło roz­warło, by zmu­sić

Mnie do mil­cze­nia. Upra­szam was wszyst­kich,

Skoro tak długo umie­li­ście taić

Wieść o tej zja­wie, zacho­waj­cie na­dal

Rzecz w tajem­nicy, a także to wszystko,

Co jesz­cze może ta noc przy­nieść z sobą;

Niech się wasz umysł tym żywi, nie język.

Za tę przy­sługę wdzięcz­ność wam okażę.

Bywaj­cie zdrowi; nim pół­noc nadej­dzie,

Spo­tkam was.

Wszy­scy

Słu­dzy waszej czci­god­no­ści.

Ham­let

Łączy nas przy­jaźń wza­jemna. Żegnaj­cie.

Wycho­dzą Hora­tio, Mar­cel­lus i Ber­nardo.

Duch mego ojca w zbroi! Źle się dzieje,

Lękam się jakichś spraw występ­nych. Oby

Noc już nade­szła! Nim przyj­dzie ta pora,

Milcz, duszo: czyny występne ożyją,

Choć się przed wzro­kiem w głębi ziemi kryją.

Wycho­dzi.

Scena III

Kom­nata w domu Polo­niusa.

Wcho­dzą LAER­TES i OFE­LIA.

Laer­tes

Sakwy podróżne mam już na pokła­dzie;

Żegnaj mi, sio­stro; gdy okręt się zda­rzy,

A wiatr przy­chylny powieje, nie zaśpij,

Lecz przy­ślij wie­ści.

Ofe­lia

Czyż­byś wąt­pił o tym?

Laer­tes

Skłon­ność Ham­leta i jego zaloty

Miej za oznakę dwor­skich oby­cza­jów

I krwi igraszki, za młody fio­łek

Roz­kwi­ta­jący, nie­trwały i słodki,

Wonny, mogący zaba­wić przez chwilę;

Nic wię­cej.

Ofe­lia

Wię­cej nic nad to?

Laer­tes

Nic wię­cej;

Wierz mi, natura nie roz­kwita bowiem

Jedy­nie ciała i człon­ków roz­ro­stem,

Lecz gdy budowa świą­tyni się koń­czy,

W jej wnę­trzu zwięk­szać poczyna się znacz­nie

Służba rozumu i duszy; być może

Kocha on cie­bie dziś; więc dziś nie plami

Bło­tem pod­stępu swych zamy­słów, jed­nak

Zważ jego wiel­kość; nie­chaj cię prze­razi,

Nie może rzą­dzić się on wła­sną wolą,

Gdyż jest pod­da­nym swego uro­dze­nia.

Nie może, jak to czy­nią mniej dostojni,

Sam wła­snych kąsków odkra­wać, gdyż spo­kój

I bez­pie­czeń­stwo całej tej kra­iny

Na jego tylko wybo­rze zawi­sły.

Wybór ów musi być więc okre­ślony

Przy­zwa­la­ją­cym gło­sem tego ciała,

Któ­rego głową jest on sam. Dla­tego,

Gdy znowu pra­wić będzie o miło­ści,

Roz­trop­ność twoja nie wcze­śniej uwie­rzy,

Aż nie potwier­dzi słów obrzęd sto­sowny

W miej­scu wła­ści­wym, które się znaj­duje

Tam, gdzie dociera głos powszechny Danii.

Zważ też, jak wielka grozi ci utrata

Honoru, jeśli uchem łatwo­wier­nym

Będziesz się w jego wsłu­chi­wała pie­śni

Lub serce oddasz, a skar­biec czy­sto­ści

Otwo­rzysz jego gwał­tow­nym pra­gnie­niom.

Strzeż się, Ofe­lio, strzeż się, dobra sio­stro,

I skryj się w głębi za twoim uczu­ciem,

Z dala od grozy i poci­sków żądzy.

Naj­roz­waż­niej­sza z dzie­wic dość utraci,

Gdy księ­ży­cowi swą pięk­ność odsłoni.

I cnota sama przed cio­sem obmowy

Nie umknie. Robak zbyt czę­sto pożera

Potom­stwo wio­sny, nim pąki roz­kwitną;

Zgubne wyziewy skryte są naj­czę­ściej

Wśród kro­pel rosy o brza­sku mło­do­ści.

Więc strzeż się: tar­czą naj­lep­szą jest trwoga.

Prze­ciwko sobie mło­dość boje toczy,

Choć nie­przy­ja­ciół nie widzą jej oczy.

Ofe­lia

Wnio­ski z nauki tej pięk­nej posta­wię

Przy moim sercu na straży. Lecz nie bądź,

Mój dobry bra­cie, jak ci źli paste­rze,

I nie uka­zuj mi cier­ni­stej drogi,

Stromo ku niebu pro­wa­dzą­cej, jeśli

Sam jak bez­tro­ski, roz­wią­zły roz­pust­nik

Ścieżką swa­wolną pój­dziesz wśród pier­wiosn­ków,

Nie dba­jąc wcale o wła­sne prze­strogi.

Laer­tes

Nie trwóż się o mnie. Zbyt długo maru­dzę,

Lecz oto ojciec nad­cho­dzi.

Wcho­dzi POLO­NIUS.

Dwu­krotne

Bło­go­sła­wień­stwo to podwójna łaska;

Dru­gie roz­sta­nie zsyła uśmiech losu.

Polo­nius

Jesz­cze tu jesteś, Laer­te­sie! Wstydź się!

Zmy­kaj na pokład, na pokład! Wiatr przy­siadł

Na twego żagla ramio­nach, cze­kają

Na cie­bie tylko. Weź bło­go­sła­wień­stwo!

Tych rad kil­koro zano­tuj w pamięci:

Myśli sło­wami nie obja­wiaj ani

Uczyn­kiem myśli swej nie­do­wa­rzo­nej.

Bądź poufały, lecz ni­gdy pro­stacki.

Przy­ja­ciół, któ­rych już wypró­bo­wa­łeś,

Skuj z duszą swoją sta­lową obrę­czą.

Lecz nie ogłu­piaj swej dłoni uści­skiem

Nowo wyklu­tych i nie­opie­rzo­nych

Twych towa­rzy­szy. Nie wchodź ni­gdy w zwadę;

Lecz, skoro wsze­dłeś, czyń tak, by prze­ciw­nik

Uląkł się cie­bie. Daj ucho każ­demu,

Lecz głos nie­licz­nym. Słu­chaj wszel­kich sądów,

Lecz swój zatrzy­maj. Noś kosz­towne szaty,

Takie, na jakie sakiewka zezwoli,

Lecz nie zanadto wyszu­kane; dro­gie,

Lecz nie jaskrawe. Czę­sto bowiem ubiór

Obwiesz­cza, jakim jest czło­wiek. Fran­cuzi,

Naj­wyżsi rodem i sta­nem, zwra­cają

Na owe sprawy szcze­gólną uwagę.

Nie bądź dłuż­ni­kiem ani wie­rzy­cie­lem,

Gdyż poży­cza­jąc, utra­cisz pie­nią­dze

Wraz z przy­ja­cie­lem, a bio­rąc pożyczkę,

Przy­tę­pisz ostrze swej gospo­dar­no­ści.

A nade wszystko: zostań wierny sobie,

Za tym pójść musi, jakby dzień za nocą,

Że nie oka­żesz fał­szu innym ludziom.

Żegnaj, a nie­chaj z mym bło­go­sła­wień­stwem

Doj­rzewa w tobie to wszystko.

Laer­tes

Z pokorą

Żegnam cię teraz, panie mój.

Polo­nius

Czas wzywa.

Idź, słu­dzy twoi cze­kają na cie­bie.

Laer­tes

Żegnaj, Ofe­lio, i o sło­wach moich

Nie zapo­mi­naj.

Ofe­lia

Są one zamknięte

W mojej pamięci, a klucz ty mieć będziesz.

Laer­tes

Żegnaj.

Wycho­dzi.

Polo­nius

Ofe­lio, o czym roz­ma­wiał on z tobą?

Ofe­lia

Z twym przy­zwo­le­niem, o czymś, co doty­czy księ­cia Ham­leta.

Polo­nius

Matko Boża, prawda!

Jak mi wia­domo, wiele on ostat­nio

Spę­dził chwil z tobą, a ty czas swój hoj­nie

I naj­swo­bod­niej jemu poświę­ca­łaś.

Jeśli tak było – a tak przed­sta­wiono

Rzecz, by mnie ostrzec – muszę ci powie­dzieć,

Że nie poj­mu­jesz zapewne zbyt jasno,

Co mojej córce i twej czci przy­stoi.

Mów prawdę, co się mię­dzy wami dzieje?

Ofe­lia

Panie, powta­rzał mi, jak jest bez­cenne

Owo uczu­cie, które żywi dla mnie.

Polo­nius

Uczu­cie! Mówisz, jak­byś miała na­dal

Zie­lono w gło­wie i nie poj­mo­wała

Nie­bez­pie­czeń­stwa tak groź­nej pułapki.

Czy wie­rzysz w jego uczu­cia bez­cenne,

Jak je nazy­wasz?

Ofe­lia

Sama nie wiem, panie,

Co o tym sądzić?

Polo­nius

A więc, Matko Boża,

Ja cię pouczę: sądź, że jesteś dziec­kiem,

Skoro uczu­cia wzię­łaś za bez­cenne,

Które są tylko bez ceny, gdyż żad­nej

On nie zapłaci. A więc ceń się wyżej,

Gdyż – by nie tra­cić już tchu na bła­zeń­stwa –

Jeden dar cenny zło­żysz mi, nie­mowlę.

Ofe­lia

Panie, oświad­czał mi swą miłość god­nie,

Nie godząc w cnotę.

Polo­nius

Godząc w nie­cnotę, powiedz. Dość, dość tego.

Ofe­lia

I przy­dał wagi swoim sło­wom, panie,

Wszyst­kimi nie­mal zaklę­ciami nie­bios.

Polo­nius

Tak, tak, sidłami na gaw­rony. Wiem ja,

Gdy krew zapło­nie, jak roz­rzut­nie dusza

Uży­cza zaklęć języ­kowi. Córko,

Pło­my­ków owych, które dają wię­cej

Bla­sku niż cie­pła, a gasną w zarodku

Przy roz­nie­ca­niu, nie chciej brać za ogień.

Od dziś niech będzie nieco powścią­gliw­sze

Twoje dzie­wic­two, a roz­mowy wyż­sze

Nad poga­wędki na cudze życze­nie.

A jeśli mowa o księ­ciu Ham­le­cie,

Pomyśl jedy­nie o tym, że jest młody

I może bie­gać na dłuż­szym postronku

Niż ten, co cie­bie wiąże. Jed­nym sło­wem,

Nie wierz zaklę­ciom Ham­leta, Ofe­lio;

To pośred­nicy, o bar­wie odmien­nej

Niż ich szat barwa, gdyż są raj­fu­rami,

Któ­rzy wspie­rają bez­bożne umi­zgi,

Napo­my­ka­jąc o naj­święt­szych wię­zach,

Aby tym łatwiej móc zwo­dzić. To wszystko.

Mówiąc po pro­stu, pra­gnę, abyś odtąd

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki