Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Perseusz
Jazon
Herakles
Tezeusz…
W niezwykłej książce Herosi Charles Kingsley wprowadza młodego Czytelnika w świat greckich mitologii, świat bogów, herosów i ludzi. Opowiada o bohaterach, którzy byli obdarzeni nadzwyczajnymi, boskimi zdolnościami i którzy dzięki swej sile i sprytowi stali się sławni. Z tych historii płynie wiedza na temat świata.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 197
Przed tymi nauczycielami, którzy przeczytają, może radzi to dorywcze jeu d’esprit1, winienem usprawiedliwić się z niekonsekwentnej metody w mej pisowni imion greckich. Zasada, jaką się kierowałem, jest następująca: gdy słowo zostało już beznadziejnie zlatynizowane, jak np. „Febus”, pozostawiałem je w brzmieniu utartym; w przeciwnym razie starałem się oddać całkowite brzmienie greckie, nie tam jednakże, gdzie miałoby to cechy pedantyzmu lub w słowie, takim jak np. „Tifus”, któremu pragnąłem nadać zupełnie odmienne pojęcie od słowa w brzmieniu właściwym. Narzucało mi się w tej pracy wiele trudności — wobec osobliwego u nas zwyczaju wprowadzania chłopców w dziedzinę mitów greckich, nie w tych mitów kształcie oryginalnym, lecz w przebraniu rzymskim2.
1 Jeu d’espirit (franc.) — rozrywka umysłowa.
2 Tłumacz oddaje tu brzmienia zarówno greckie, jak i zlatynizowane, pisownią, oczywiście, polską (Hefajstos, Febus itp.), końcówkowe zaś brzmienia imion (zlatynizowane lub nie) — ściśle w myśl autora, którego pisownia odbiega zresztą bardzo niewiele od przyjętej w najwybitniejszym dziś podręczniku mitologii dla młodzieży polskiej Parandowskiego (przyp. tłum.).
Rozdział pierwszy
Dawnymi czasy żyli dwaj królewicze, którzy byli bliźniętami. Nazywali się Akrizjus i Pretus, a siedzibą ich była urocza dolina Argos w dalekiej Helladzie. Mieli żyzne pola i winnice, liczne stada owiec i trzody wołów, a wielkie tabuny ich koni pasały się na żuławach lerneńskich. Lecz wszystko to nie służyło braciom: nie byli szczęśliwi, ponieważ zazdrościli sobie wszystkiego. Od chwili narodzenia niemal wszczęła się między nimi ta waśń; a gdy podrośli, każdy z nich starał się wydrzeć bratu część jego królestwa i zagarnąć wszystko. Pierwszy Akrizjus przepędził Pretusa; ten zaś schronił się na morze, by po niejakim czasie przywieźć z sobą cudzoziemską żonę, a ku pomocy przeciw bratu — obcych wojowników, zwanych cyklopami. Teraz z kolei Pretus przepędził Akrizjusa. Wojowali długo po całym kraju, aż się te boje i walki z czasem zakończyły. Akrizjus zagarnął Argos z połową królestwa, Pretus zaś Tyryns z drugą połową ziemi. I zbudował Pretus wraz z cyklopami swymi wokół Tyrynsu wielkie mury obronne z nieociosanych głazów, które stoją tam po dziś dzień.
Pewnego razu przyszedł wróżbiarz do zatwardziałego Akrizjusa i, wróżąc mu, rzekł:
— Porwałeś się na krew własną i oto krew twoja porwie się na ciebie. Zawiniłeś przeciw rodowi i oto ród twój własny pokarze cię za to: córka twa Danae urodzi syna, z którego ręki zginiesz. Tak postanowili bogowie i tak się stanie.
Akrizjus przeraził się wielce, lecz nie zmienił postępowania. Dręczyciel rodziny nie złagodniał bynajmniej i nie starał się naprawić krzywdy, lecz stał się jeszcze bardziej okrutny. Wtrącił oto córkę swą, Danae, do lochów podziemnych o tak potężnych zaworach spiżowych, że żadna moc ludzka nie zdołałaby dotrzeć do niej. Akrizjus wyobrażał sobie, że przebiegłością tą umknie bożym wyrokom; przekonacie się wnet, że bogów podejść nie zdołał.
Bo oto stało się, że Danae porodziła syna, chłopię tak piękne, że człek każdy zlitowałby się nad nim. Lecz król Akrizjus nie znał litości: wywlókł matkę z niemowlęciem z lochów nad brzeg morski, umieścił ich w skrzyni wielkiej i zepchnął na morze, by fale i wichry zaniosły ich, gdzie zechcą.
Z błękitnych gór, przez uroczą dolinę Argosu, zadął rześki wiatr północno-zachodni i wionął w dal, na morze. I w dal, na morze, odwiewał od brzegów matkę wraz z dziecięciem. Wszyscy patrzący na to opłakiwali ich, prócz okrutnego ojca, króla Akrizjusa.
I odnosiło ich dalej, coraz to dalej; skrzynia pląsała z fali na falę, dziecko spało na piersiach matki; lecz matka nieszczęsna nie zmrużyła oka, czuwając wciąż w zapłakaniu i nucąc synkowi pod fal kołysanie. Będziecie się kiedyś uczyli w szkołach tej pieśni, którą Danae nuciła.
Minęli w oddali błękitny brzeg ostatniego przylądka i nie było już wokół nich nic prócz fal, nieba i wiatru. Lecz fala była spokojna, a wiatr zawiewał łagodnie i z cicha. Był to bowiem czas, gdy Halkione i Keyks budują swe gniazdko, a żadna nawałnica nie wzburza wtedy uroczych wód letniego morza.
Lecz kimże byli Halkione i Keyks?… Gdy skrzynię Danae ponoszą tymczasem fale, opowiem wam o Halkione. Była to wieszczka, córka wiatru i pomorza. Pokochała ona młodego żeglarza i wyszła za niego za mąż — nie było na świecie szczęśliwszej pary! Aż tu pewnego razu statek jej męża rozbił się o skałę; Keyks, ratując się, już dopływał do brzegu, gdy wielka fala odniosła go znów i zanurzyła. Halkione, widząc, że mąż tonie, rzuciła się w morze na pomoc, daremnie jednak. Bogowie nieśmiertelni zlitowali się nad nimi i zamienili ich w dwa piękne ptaki morskie. I oto w tym właśnie czasie budują corocznie swe pływające na falach gniazdko i szczęśliwi już na wieki żeglują w krąg po radosnych morzach Grecji.
Minęła noc, po czym dzień — długa to była doba dla Danae; po czym upłynęła noc druga — i jeszcze jeden dzień. Zgłodniałej i płaczącej wciąż Danae nie ukazywał się tymczasem w oddali żaden brzeg. Synek jej wciąż spał; wreszcie i ona wyczerpana, przylgnęła policzkiem do niego i zasnęła również.
Po pewnym czasie zbudziła się nagle, gdyż skrzynia jej zaczęła ocierać się o coś gwałtownie — całe pudło rozbrzmiało wnet chrzęstem i chrobotem. Spojrzała w górę i ujrzała nad sobą skały potężne, całe w czerwieni pod słońce zachodzące, a wokół mnóstwo głazów i kotłowisko fal w rozbryzgach białej piany. Załamała ręce, wielkim krzykiem wzywając ratunku. A gdy wydawała z siebie te okrzyki, nadeszła pomoc: nad skalne urwisko wystąpił człek rosły i barczysty, spoglądając w zdumieniu na nieszczęsną Danae, miotaną przez fale w swej skrzyni.
Miał na ramionach płaszcz z samodziałowej włosiennicy, szeroki kapelusz rzucał cień na twarz jego; w ręku trzymał trójząb na oszczepowe połowy ryb, a przez ramię zwieszała mu się sieć fałdzista. Danae spostrzegła, że nie był to jednak człek pospolity; mówiły o tym jego postawa, krok, faliste złote włosy i broda oraz postępujący za nim dwaj pachołkowie z koszami na ryby. Zaledwie go ujrzała, już oto odrzucił trójząb, zsunął się żwawo ze skały i swą sieć zarzucił tak zręcznie na skrzynię, że przyciągnął ją wnet w bezpieczną szczelinę skalną.
Po czym rybak ów podał Danae rękę i wysadził ją wraz z dzieckiem na brzeg.
— O piękna pani — wołał zdumiony — co za los osobliwy przygnał cię na tę wyspę w tak kruchej łodzi? Kim jesteś i skąd pochodzisz? Jesteś na pewno córką jakiegoś króla, a to chłopię ma w sobie coś więcej, niźli miewają ludzie śmiertelni.
Mówiąc to, wskazał na jej syna, którego lico promieniało w tej chwili jak jutrzenka.
Lecz Danae szlochała tylko z opuszczoną głową:
— Powiedz mi do jakiego kraju, nieszczęsna, przybyłam? I wśród jakich znalazłam się ludzi?
Odparł jej:
— Jest to wyspa Serifos, ja zaś jestem Hellenem i tu jest me siedlisko. Brat mój Polidektes jest królem tej wyspy; mnie zaś nazywają Diktysem, sieciołowcą, poławiam bowiem ryby na tym wybrzeżu.
Danae padła mu do nóg i, obejmując jego kolana, wołała:
— O panie, zlituj się nad kobietą obcą, którą dola okrutna wyrzuciła na brzegi ziemi twej: pozwól mi żyć w domu twym jako służebnicy — uszanuj jednak we mnie córkę królewską, syn zaś mój, jakoś to słusznie rzekł, nie jest z pospolitego rodu śmiertelnych. Nie stanę się dla ciebie ciężarem, a chleba twego darmo jeść nie będę, gdyż umiem bardzo zręcznie tkać i wyszywać ozdobnie jak wszystkie dziewczęta z moich stron.
Diktys przerwał jej, podniósł ją z klęczek i rzekł:
— Córko moja, jestem stary i siwieją już włosy moje, bo nie radosny jest dom mój — nie mam dzieci. Chodź więc ze mną, bądź córką moją i żony mej, a to chłopię będzie wnukiem naszym. Jestem bowiem człowiekiem bogobojnym, więc i gościnnym dla cudzoziemców wszystkich, wiedząc o tym, że dobre postępki, jak i złe czyny wracają zawsze do tych, którzy je spełniają.
Danae znalazła tedy przytułek w domu Diktysa, zacnego rybaka. I była córką jego oraz jego żony przez lat piętnaście.
Rozdział drugi
Lata minęły, minął rok piętnasty — chłopię stało się tymczasem smukłym młodzieńcem, który jako pomocnik żeglarski odbył już liczne podróże po towary do wysp sąsiednich. Matka zwała go Perseuszem, lecz wśród ludu na Serifosie krążyły legendy, iż nie jest on synem śmiertelnego człeka; nazywano go powszechnie synem Zeusa, króla Nieśmiertelnych. Choć liczył zaledwie lat piętnaście, przerastał otoczenie całe na wyspie jako najzręczniejszy w gonitwach, zapasach, zmaganiach się, w rzucaniu dyskiem i oszczepem, w wiosłowaniu, grze na harfie — słowem we wszystkim, co przystoi mężczyźnie. Był przy tym dzielny i prawy, układny i uprzejmy, gdyż zacny stary Diktys wychowywał go jak należy. A dobrze wyszedł na tym Perseusz, jak się niebawem okazało, gdyż Danae wpadła oto wraz z synem w wielkie niebezpieczeństwo, a Perseusz musiał użyć wszystkich darów swoich, by uchronić matkę i siebie.
Opowiedziałem wam, że bratem Diktysa był Polidektes, król wyspy. Nie był on jednak człowiekiem godnym jak Diktys, lecz chciwym, podstępnym i okrutnym. A gdy ujrzał raz Danae, zapragnął ożenić się z nią natychmiast. Lecz ona nie chciała tego, ponieważ go nie kochała, mając w sercu swym tylko syna swego i jego ojca, którego nie spodziewała się już ujrzeć. Polidektes, usłyszawszy jej odmowę, wpadł w szał, a że Perseusz był wtedy na morzu, porwał nieszczęsną Danae od Diktysa.
— Skoro nie chcesz być moją żoną — rzekł — zostaniesz mą niewolnicą.
I tak oto Danae stała się niewolnicą; kazano jej czerpać wodę ze studni i mleć zboże na żarnach; a że nie chciała pokochać okrutnego króla, bito ją srodze i zakuwano w ciężkie kajdany. Perseusz tymczasem był daleko, za morzem, na wyspie Samos, nie domyślając się nawet, w jakich to udrękach przymiera matka jego.
Któregoś dnia, na wyspie Samos, gdy ładowano okręt jego, Perseusz, chroniąc się od spiekoty, zawędrował do pobliskiego gaju, gdzie ległszy na murawie, zasnął. I przyśnił mu się sen osobliwy, najdziwniejszy, jaki go nawiedził kiedykolwiek w życiu.
Oto wystąpiła do niego z gaju pani wspaniała, wyższa od niego, wyższa od wszystkich śmiertelnych, jednakże nad wyraz piękna — o wielkich siwych oczach, jasnych i przenikliwych, lecz przedziwnie łagodnych i kojących. Przez jej ramię, na długą szatę błękitną zwieszała się kozia skóra, a na niej wypukła, potężna tarcza spiżowa, połyskująca jak zwierciadło. Zatrzymała się nad nim i wejrzała nań jasnymi, siwymi oczyma; a Perseusz zauważył, że nie drgnęły ani na chwilę jej powieki, ani też nie przesunęły się źrenice w jej oczach — tak mocne było jej spojrzenie, przezierające go jakby na wskroś, do dna serca, aż po najgłębsze tajniki jego duszy, we wszystkie myśli i tęsknoty jego, prawie że od dnia narodzin. Perseusz przymknął oczy, poczerwieniał i zadrżał, a przedziwna ta pani rzekła doń:
— Perseuszu, czy spełnisz zlecenie moje?
— Kim jesteś, pani? I skąd znasz imię me?
— Jestem Pallas Atena, znam tajniki serc wszystkich, dzielnych i lichych. Od dusz z gliny się odwracam; bywają i one szczęśliwe, lecz nie przeze mnie. Tuczą się błogo jak owce na pastwisku, a żrą, czego nie posiały, jak woły przy żłobie. Krzewią się bujnie i pęcznieją jak dynie na mierzwie i jak one cienia nikomu nie dają; a gdy przejrzeją, śmierć je kosi: niemiłowane zstępują do piekła, a pamięć o nich zanika na świecie.
Duszom zaś z płomienia przydaję ja ognia, sercom męskim przysparzam mocy, nad wszelką moc człeczą — ci są bohaterzy, synowie Nieśmiertelnych. I oni bywają szczęśliwi, lecz jakże inaczej! — gdyż wiodę ja ich, Perseuszu, przez najtwardszą ścieżkę życia: muszą zwalczać tytanów i potwory, pokonywać nieprzyjaciół bożych i ludzkich. Przez zwątpienia własne i niedostatki, przez niebezpieczeństwo i bój wiodę ja ich; wielu z nich pada w tym boju w kwiecie młodości, a nikt nawet nie wie gdzie i kiedy. Są wszakże i tacy wśród nich, co zdobywają chwałę i cześć dla imienia swego, ciesząc się nią aż po piękną i czerstwą sędziwość. Jaki będzie jednak ich koniec ostateczny, tego ani ja nie wiem, ani nikt na świecie, prócz Zeusa, ojca bogów i ludzi… A teraz odpowiedz mi, Perseuszu, która z tych doli ludzkich wydaje ci się bardziej błogosławiona?
Perseusz odrzekł śmiało:
— Raczej umrzeć w kwiecie wieku i zdobyć imię chlubne, niźli żyć w błogości owiec, a umierać niemiłowany i bez chwały.
Nieziemska pani uśmiechnęła się i, wystawiwszy przed się tarczę, zawołała:
— Spojrzyj, Perseuszu! Czy zdołasz wytrzymać wejrzenie takiego potwora i zabić go, bym głowę jego mogła umieścić na swej tarczy?
W zwierciadle tarczy ukazało się nagle takie oblicze, że gdy Perseusz na nie wejrzał, krzepła krew w jego żyłach. Była to twarz kobiety pięknej, o policzkach jednak bladych jak śmierć sama i brwiach nachmurzonych nieustającą udręką; wargi jej były cienkie i gorzkie jak u węża, a zamiast włosów żmije wiły się wokół jej skroni, wysuwając rozwidlone języki. Nad głowę sięgały sprężone jej skrzydła, rzekłbyś — orle, a na piersiach wspierały się jej szpony spiżowe.
Perseusz przyglądał się jej chwilę, po czym rzekł:
— Skoro nie ma na świecie nic równie dzikiego i ohydnego, byłoby rzeczą godziwą zgładzić takiego stwora. Gdzie znaleźć mogę tego potwora?
Nadziemska pani uśmiechnęła się znów i rzekła:
— Nie teraz jeszcze; jesteś zbyt młody i nie dość roztropny w czynie, to zaś jest sama gorgona Meduza, matka potwornego pomiotu. Wracaj do domu i czyń, co na cię teraz czeka. Winieneś stać się mężem, zanim uznam cię za godnego, byś wyruszył na poszukiwanie gorgony.
Perseusz chciał jeszcze przemówić, lecz zjawiskowa pani znikła mu sprzed oczu, a on ocknął się nagle: a więc był to tylko sen. Lecz odtąd widział Perseusz przed sobą, za dnia i w nocy, oblicze przeraźliwej kobiety ze żmijami wijącymi się wokół jej głowy.
Z myślą o niej powracał do domu. Lecz pierwszą rzeczą, jaką usłyszał na Serifosie, była wiadomość o tym, że matka jego została niewolnicą Polidektesa.
Zgrzytając zębami, w gniewie szalonym poskoczył na zamek królewski. Przebiegł pędem wszystkie komnaty męskie i niewieście (a nikt nie śmiał go zatrzymywać, tak straszliwie i wspaniale wyglądał w tej chwili), wreszcie znalazł gdzieś matkę swą, jak siedząc na podłodze, obracała żarna, płacząc nieustannie. Podniósł ją i, okrywając pocałunkami, prosił, by wyszła z nim natychmiast. Lecz zanim zdołali opuścić komnatę, wpadł wściekły Polidektes. Perseusz rzucił się nań jak ogar na dzika.
— Nikczemniku i tyranie! — krzyknął. — Tak to czcisz bogów?! Takie to względy masz dla ludzi obcych i wdów?! Zginiesz mi za to!
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej.
Rozdział trzeci
Dostępne w wersji pełnej.
Rozdział czwarty
Dostępne w wersji pełnej.
Rozdział piąty
Dostępne w wersji pełnej.
Rozdział pierwszy
Dostępne w wersji pełnej.
Rozdział drugi
Dostępne w wersji pełnej.
Rozdział trzeci
Dostępne w wersji pełnej.
Rozdział czwarty
Dostępne w wersji pełnej.
Rozdział piąty
Dostępne w wersji pełnej.
Rozdział szósty
Dostępne w wersji pełnej.
Rozdział pierwszy
Dostępne w wersji pełnej.
Rozdział drugi
Dostępne w wersji pełnej.
Rozdział trzeci
Dostępne w wersji pełnej.
Rozdział czwarty
Dostępne w wersji pełnej.
Copyright © Zysk i S-ka Wydawnictwo, 2013
All rights reserved
Ilustracja na okładce
Maciej Szajkowski
Opracowanie graficzne i techniczne
Jarosław Szumski
ISBN 978-83-7785-370-2
Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26
Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90
www.zysk.com.pl
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com