Highball Rush. Tajemnicze miasteczko Bootleg Springs - Claire Kingsley, Lucy Score - ebook

Highball Rush. Tajemnicze miasteczko Bootleg Springs ebook

Claire Kingsley, Lucy Score

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Gibson Bodine, facet o ochrypłym, pięknym głosie, był samotnikiem. Kochał tylko śpiewanie z gitarą na scenie prowincjonalnego baru i ewentualnie bójki, w których zdarzało mu się uczestniczyć. Żył przeszłością i nie chciał tego zmieniać. Dlatego zupełnie zignorował popularność, jakiej przysporzył mu nagrany przez kogoś filmik. Nie chciał kariery. Nie dbał o sławę. Tymczasem przeszłość wróciła do niego niespodziewanie, kiedy przypadkowo ujawnił pamiątkę, którą nosił przy sobie przez trzynaście lat. Dodatkowo ponowne wszczęcie śledztwa w sprawie zaginięcia Callie Kendall otworzyło stare rany.

Maya Davis była zatrudniona jako producentka, ale nieformalnie nazywano ją "zaklinaczką gwiazd". Trzymała swoich podopiecznych w ryzach i pomagała przekierować ich niespokojną energię w muzykę. I była w tym dobra. Przyjechała do Bootleg Springs z powodu nieznanego szerzej artysty. I chociaż filmik na YouTube nie był najlepszej jakości, to wystarczyło, by się zachwycić głębokim głosem gościa z gitarą. Maya miała go pozyskać dla wytwórni swojego szefa. Zgodziła się na ten projekt, choć zdawała sobie sprawę, że będą z tym problemy. I to nie tylko z powodu wrogiego nastawienia piosenkarza, którego doskonale znała. Wiedziała przecież, że on natychmiast odkryje to, co przez tyle lat udawało jej się ukryć.

W małym Bootleg Springs sekrety zawsze wychodzą na jaw. Tym razem prawda o losie Callie Kendall może się okazać zabójcza i zrobi się niebezpiecznie... Może jednak pojawi się też szansa na miłość?

Nagle wszystkie te stare ballady country, które tak często grałem, nabrały sensu

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 496

Oceny
4,6 (19 ocen)
11
8
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ara11

Dobrze spędzony czas

najsłabsza ale dalej dobrze się czytało
00
Weronika8608

Dobrze spędzony czas

spoko
00
xmtx99

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham całą serię Bootleg Springs i jest mi przykro, że to już koniec. Ostania część jednak mnie nie rozczarowała. Tajemnica zostaje w końcu rozwikłana, a jeden z moich ulubionych bohaterów znajduje miłość. Już nie mogę się doczekać, kiedy przeczytam tę serię ponownie.
00
DzikieNieogary

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobre zakończenie serii!
00
bachabak54

Dobrze spędzony czas

Dopełnienie całej serii, może nie na piątkę ale mocna czwórka. Fajna ciekawa seria z wątkiem kryminalnym, polecam
00



Claire Kingsley, Lucy Score

Highball Rush.

Tajemnicze miasteczko Bootleg Springs

Tytuł oryginału: Highball Rush (Bootleg Springs #6)

Tłumaczenie: Krzysztof Sawka

ISBN: 978-83-8322-738-2

Copyright © 2019 by Claire Kingsley

Polish edition copyright © 2024 by Helion S.A.

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lubfragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeńlosowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Materiały graficzne na okładce zostały wykorzystane za zgodą Shutterstock Images LLC.

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://editio.pl/user/opinie/higbs6_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Kup w wersji papierowejPoleć książkę na Facebook.comOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » Nasza społeczność

Dla Lucy, za to, że była na tyle szalona, żeby się zgodzić.Dziękuję Ci za tę podróż, to miasteczko i tych bohaterów.A teraz wznoszę toast za wszystkie nasze przyszłe przygody.

Uwielbiam Twoją odwagę.

Kevinowi Kneupperowi. Ty wiesz dlaczego.

1

Gibson

Powietrze w biurze szeryfa Tuckera było zbyt gęste. Gorące i parne. Powstrzymywałem chęć rozpięcia koszuli i siedziałem, gapiąc się na stół przede mną. Czekałem.

Za mną stała Jayme, przerażająca prawniczka mojej rodziny. Ubrana od stóp do głów na czarno oraz w szpilkach – wyglądających, jak gdyby mogła nimi bez trudu przebić jądra – była główną siłą w tym pomieszczeniu. Niewiele rzeczy mogło mnie przestraszyć, ale Jayme prawie się to udawało. Nie chciałbym mieć w niej przeciwnika.

Przynajmniej ona była po mojej stronie. Poniekąd. Widziałem ją kątem oka i sądząc po spojrzeniu, jakim mnie piorunowała, nie była zbyt zadowolona z obrotu sprawy.

Jeszcze niecałą dobę temu świętowaliśmy ślub Cassidy i Bowiego. Ludzie tańczyli, jedli, pili i zasadniczo dobrze się bawili. Nagle na oczach wszystkich Misty Lynn straciła rozum. Publicznie odrzuciłem jej amory (nie, żeby to był pierwszy raz), a ona wybiegła i ukradła mój przeklęty portfel.

A gdy sprawdziła jego zawartość, oddała go policji.

– Jeszcze raz. Masz mi coś do powiedzenia, zanim wróci szeryf Tucker? – zapytała cicho, ale ostro Jayme.

– Nie.

– Gibson…

Drzwi się otwarły i wszedł przez nie szeryf Tucker. Jego śnieżnobiałe wąsy poruszały się nad ustami. Nie spojrzałem na niego. Nie ufałem sobie na tyle, aby spojrzeć mu w oczy. Byłem zbyt wściekły. Wiedziałem, że to nie jego wina. Problem w tym, że nigdy nie powinienem był zachować tych zdjęć. To ja spieprzyłem sprawę.

Szeryf Tucker (nie mogłem myśleć teraz o nim jako o Harlanie, nie w tych okolicznościach) usiadł naprzeciwko mnie. Uniosłem wzrok na pół sekundy. Wyglądał na skrępowanego. Może nawet przepraszająco.

– Gibson, rozumiem, że wiesz, dlaczego poprosiłem cię o przybycie?

– Tak.

Wyjął mój portfel i pchnął go w moim kierunku.

– Poznajesz to?

– To mój portfel. Ukradła go Misty Lynn i, jak podejrzewam, sama go panu przekazała.

Skinął głową.

– W środku znalazła coś, co ją niebezpodstawnie zaniepokoiło.

Teraz ja przytaknąłem.

Wyjął pasek z czterema zdjęciami. Zrobiliśmy je, gdy weszliśmy do fotobudki i robiliśmy tam głupie miny. Śmialiśmy się na ostatnim zdjęciu. Miały już trzynaście lat i zdążyły z czasem wyblaknąć. Były też pozaginane od długotrwałego przechowywania w portfelu.

– Kto jest na tych zdjęciach?

Przemknąłem po nich wzrokiem. Nosiłem je przy sobie przez długi czas, ale bardzo dawno ich nie oglądałem. Patrzenie na nie za bardzo bolało.

– Ja i Callie Kendall.

– Kiedy zostały zrobione?

– Dzień przed jej zaginięciem.

Szeryf Tucker odetchnął głęboko, nie odrywając oczu od fotografii. Praktycznie czułem, jak Jayme powstrzymuje się od powiedzenia mi (po raz milionowy), że nie muszę odpowiadać na jego pytania. Wydała gardłowy dźwięk bardzo przypominający warknięcie.

– A jaka była natura twojej relacji z Callie Kendall?

No w końcu. Prawdziwe pytanie. Albo jedno z nich.

– Byliśmy znajomymi.

– Wyłącznie znajomymi? – zapytał. – Wyglądacie na bardzo szczęśliwych w swoim towarzystwie.

Pokręciłem głową. Oczywiście, że brał pod uwagę najgorszy scenariusz. Każdy pomyślałby to samo.

– Miałem dwadzieścia lat, a ona szesnaście. Zdecydowanie łączyła nas wyłącznie przyjaźń.

– Ale Gibson…

Huknąłem pięścią w stół.

– Nigdy jej nie tknąłem. Ani razu. Całe miasteczko może uznawać mnie za najgorsze ścierwo, ale nigdy bym nie przekroczył z nią tej granicy. Byliśmy tylko znajomymi. To wszystko.

Szeryf Tucker skrzyżował ramiona.

– Znam cię całe twoje życie, Gibson. Wiem, że nie jesteś ścierwem. Wygląda jednak na to, że przez te wszystkie lata miałeś przy sobie te zdjęcia, a nikt w Bootleg nawet nie wiedział, że się widywaliście. Dlatego muszę wiedzieć, jakim cudem się przyjaźniliście bez wiedzy całego miasteczka. Oraz dlaczego nie pisnąłeś słówka nawet po jej zaginięciu.

Odetchnąłem głęboko.

– Lubiła muzykę.

– Słucham? – zapytał.

– Callie lubiła muzykę. Ja też. Czasami spotykaliśmy się w lesie. Brałem gitarę, a ona śpiewała do mojej gry. Lubiliśmy te same zespoły i piosenki. Miała notesik, w którym pisała teksty piosenek, a ja pomagałem jej ułożyć do nich melodię.

– I tylko tyle?

– Tak, tylko tyle. – Poza tym nie postrzegała mnie tak jak wszyscy inni.Jak syna lokalnego pijaczyny. Jak śmiecia zmierzającego donikąd.

– Twierdzisz więc, że wasza znajomość była czysto przyjacielska.

– Tak.

– Czemu więc to ukrywałeś? – zapytał. – Czemu nikomu nie powiedziałeś?

Spojrzałem mu w oczy.

– Jestem Gibsonem Bodine’em, szeryfie. Jak pan uważa, co pomyślałby jej tata na wieść o tym, że jego szesnastoletnia córka spędza czas z najgorszym z „tych Bodine’ów”? Myśli pan, że uwierzyłby w moje czyste intencje? Czy ktokolwiek by w nie uwierzył?

Odchrząknął.

– Opowiedz mi o tych zdjęciach.

– Do Perrinville przyjechał zespół, którego obydwoje słuchaliśmy. Odbywał się wtedy duży festiwal. Spotkaliśmy się i potajemnie zabrałem ją na koncert tego zespołu. Po koncercie zauważyliśmy fotobudkę i z niej skorzystaliśmy.

– Było to dzień przed jej zaginięciem? – zapytał.

– Tak.

– Gibson, musisz być ze mną szczery – powiedział. – Miałeś coś wspólnego z jej zaginięciem?

Ponownie spojrzałem mu w oczy.

– Nie.

– Gdzie byłeś w czasie jej zaginięcia?

– W domu. Nawet jej nie widziałem tamtego dnia. Musiałem pracować. Była nad jeziorem z dzieciakami z liceum. Poza tym obawiała się, że może zostać przyłapana po naszym spotkaniu, dlatego trzymałem się z daleka.

– Wciąż próbuję zrozumieć, jakim cudem nikt o tym nie wiedział – szeryf powiedział bardziej do siebie niż do mnie.

Wzruszyłem ramionami.

– Mieszkańcy nie wiedzą wszystkiego. Do diabła, zaginęła osoba i nikt nie wie, co się z nią stało. A przynajmniej nikt się nie przyznał do tego, że coś wie.

Mój przeklęty ojciec. Nie wiedziałem, co myśleć o opowieści Jenny Leland o tym, że mój ojciec pomógł Callie uciec z miasteczka. Dupek zabrał tajemnicę do grobu. Kazał mi wierzyć przez te wszystkie lata, że ona nie żyje. Ja oczywiście też miałem związaną z nią tajemnicę.

Jenny przysięgała, że Callie żyje. Przywiozła ze sobą pocztówki z odręcznym pismem dziewczyny. Pamiętałem je z jej notatnika. Mama Jonaha wyznała, że nawet spotkała się osobiście z Callie rok temu w Seattle. Zaklinała się na wszystko, że Callie nie jest martwa.

Wierzyłem jej. Może tylko dlatego, że tak bardzo chciałem w to wierzyć. Jednak wierzyłem.

– Domyślasz się, co jej się stało? – zapytał szeryf. – Czemu była poraniona? Dlaczego próbowała uciec z domu?

Zagryzając zęby i rozdymając nozdrza, zwalczyłem w sobie atak gniewu. Ktoś (wszystko wskazywało na jej ojca) ją skrzywdził. Bardzo. Tak bardzo, że błagała mojego ojca na poboczu drogi o pomoc, a on najwyraźniej umożliwił jej wymknięcie się z miasteczka. Żadna Bootlegowa Sprawiedliwość nie była wystarczająco surowa dla mężczyzny, który zrobiłby coś takiego własnej córce. Doprowadzało mnie to do furii.

Odchrząknąłem.

– Nie. Nie mówiła nigdy o rodzicach ani o sytuacji w domu. Żałuję, że nie pytałem.

Rozprawiłbym się z tym zasrańcem.

– Czemu nikomu o tym nie powiedziałeś, Gibson? Musiałeś wiedzieć, że to kiedyś wyjdzie na jaw. To podejrzane.

– Wiedziałem, że ludzie będą zakładać najgorsze. Że chciałem wykorzystać nieletnią. Że nasza relacja była nieodpowiednia. – Z każdym słowem podnosiłem głos. – Do czego dopuścił się Gibson Bodine? Czy strzelił jej gola? Czy trzyma ją gdzieś w chatce w głębi lasu? Czy ją zabił i wrzucił do jeziora?

– Wystarczy, Gibson – odezwała się Jayme.

– Nie zrobiłem nic złego, chyba że granie muzyki z dziewczyną jest przestępstwem.

– Miałeś z nią jakiś kontakt od czasu zaginięcia? – zapytał szeryf.

– Nie. Ani słowa. – Myślałem, że nie żyje. Przez cały ten czas nie miałem nawet odrobiny nadziei.

Szeryf rozsiadł się w swoim siedzeniu i splótł palce.

– W porządku, Gibs. Możesz już iść.

Bez słowa zgarnąłem portfel i zdjęcia. Szpilki Jayme już stukały w drodze do wyjścia.

Zatrzymałem się w progu i spojrzałem przez ramię.

– Szeryfie?

– Tak?

– Czy to śledztwo ma na celu jej odnalezienie? Albo ukaranie osoby, która ją skrzywdziła?

Jego spojrzenie stało się twarde, a głos lodowaty.

– Jedno i drugie.

Skinąłem głową.

– Dobrze.

– Przypominam, że to jest zadanie policji – powiedział, przerzucając jakieś dokumenty na biurku. – Musisz pozwolić nam się tym zająć.

– Wiem.

Wiedziałem o tym. Nie zamierzałem jednak składać żadnych obietnic.

2

Gibson

Minęła cała godzina, zanim ktoś, prawdopodobnie Scarlett, zaczął dobijać się do moich drzwi. Tuż po wyjściu z komisariatu wyłączyłem telefon. Pojechałem prosto do domu, a przez myśl przeszło mi zabarykadowanie podjazdu, żeby nikt mi nie przeszkadzał. Tego właśnie się obawiałem, odkąd okazało się, że Misty Lynn ukradła mój portfel. Ludzi odwiedzających mnie ze swoimi wścibskimi pytaniami.

Odetchnąłem głęboko i wstałem z kanapy. Gdybym jej nie wpuścił, to prawdopodobnie wybiłaby szybę w oknie. Stwierdziłem, że lepiej uniknąć potłuczonego szkła.

– Gibs? Wiem, że tam jesteś – odezwała się Scarlett, waląc w drzwi jeszcze kilka razy. – Nawet nie waż się mnie ignorować. Ruszże tu swoje dupsko i…

Otworzyłem drzwi i zamilkła w pół zdania. Tuż za nią stał Devlin. Odszedłem nieco w bok, pozwalając im wejść do środka.

Mój dom, solidna chata z bali, znajdował się na niemal półtorahektarowej działce zapewniającej cudowną izolację. Nie była jakaś wymyślna, ale zbudowałem ją sam. Miała dwie sypialnie (jedna służyła mi obecnie do składowania różnych rzeczy), jedną łazienkę, salon z kominkiem i kuchnię z wykonanymi własnoręcznie szafkami.

Spod mojej ręki wyszły również niektóre meble. Zrobiłem stół i krzesła, podobnie jak komodę pod telewizorem zawieszonym na ścianie. Średnio mnie interesował wystrój wnętrz, ale miałem nad kominkiem jedną z rzeźb autorstwa Jamesona Bodine’a, przedstawiającą górę i drzewa. Scarlett zawiesiła natomiast na gzymsie kominkowym zdjęcie całej naszej piątki zrobione na weselu Clay Larkin i oprawione w ramkę. Postanowiłem, że je tam zostawię.

Scarlett stała przy kanapie ze skrzyżowanymi ramionami, a całe półtora metra jej osoby było gotowe, aby mnie opieprzyć. Czerwoną koszulkę bez rękawów zawiązała na wysokości talii, na nogach zaś miała stare, obcięte nad kolanami spodnie. Devlin usiadł na krześle i założył nogę na nogę. Idealnie wyprasowana koszula i luźne materiałowe spodnie były jego codziennym strojem. Wzruszył ramionami, jak gdyby stwierdzał: radź sobie sam.

– No? – zapytała, przytupując lekko nogą. – Szeryf Tucker zabiera cię na przesłuchanie, a ty wyłączasz cholerny telefon? Cassidy nic mi nie powie, więc lepiej wyduś to z siebie. Co się, do diabła, stało?

Nie miałem wyjścia i musiałem jej powiedzieć.

– Trzymałem w portfelu zdjęcie, na którym jestem z Callie Kendall.

Zmarszczyła brwi.

– Co?

Nienawidziłem siebie za to. Kurewsko bolało. A bolesne sprawy doprowadzały mnie do szału.

– Słuchaj, przyjaźniliśmy się. I zanim mnie pouczysz, że ona była nastolatką, a ja dorosłym, to przecież to wiem. Nie było między nami nic poważniejszego.

Gapiła się na mnie szeroko otwartymi oczyma.

– Przyjaźniłeś się z Callie?

– Przecież to właśnie przed chwilą powiedziałem, prawda? Obydwoje lubiliśmy muzykę, więc spotykaliśmy się od czasu do czasu. Z oczywistych powodów trzymaliśmy to w tajemnicy.

– Obecnie mam do ciebie co najmniej osiemset pytań. Zacznijmy jednak od tego zdjęcia.

– Byłem na tyle głupi, żeby potajemnie pojechać z nią na koncert. Zdjęcie zrobiliśmy w fotobudce. – Potarłem się dłonią po karku. – Zaginęła następnego dnia.

– Bardzo to niedogodne – wymamrotał Devlin.

Scarlett była osobliwie cicho. Patrzyła na mnie z na w półotwartymi ustami.

– Chyba jeszcze nikt nie sprawił, żebym zaniemówiła, ale tobie się właśnie udało. Jakim cudem nic nie wiedzieliśmy o waszej znajomości?

– Mówiłem, że kryliśmy się z nią.

– Wiem, ale w tym miasteczku nie da się niczego ukryć. Nie przez trzynaście lat.

Zesztywniałem.

– Tacie się udało.

Zaczęła odpowiadać, ale się rozmyśliła. Zazwyczaj broniła taty, co jednak mogła teraz powiedzieć?

– On wiedział, Scar. Co więcej, pomógł jej uciec. I nikomu nie powiedział.

– Chronił ją – powiedziała.

Zamachałem rękoma w powietrzu.

– Zaczyna się.

– Jaki miałby inny powód, żeby milczeć? Jeśli jej ojciec znęcał się nad nią, a na to wygląda, była pewnie bardzo wystraszona. Założę się, że błagała naszego tatę, żeby nikomu o tym nie mówił. Kazała mu przysiąc czy coś w tym stylu.

– Naprawdę wierzysz, że milczał z jej powodu? Robił to, żeby chronić siebie, Scar. Pomógł szesnastolatce uciec z domu. A jej tata jest sędzią. Wyobrażasz sobie, ilu kłopotów mogło to mu przysporzyć? Nie oszukuj się. Nie chronił jej.

– Dlaczego nie chcesz przyznać, że może choć raz tata postąpił właściwie? Jenny powiedziała, że znalazł Callie poharataną na poboczu. Nie musiał jej pomagać. Mógł zawieźć ją do domu albo wezwać policję i zostawić to szeryfowi. Jednak tego nie zrobił.

Zacisnąłem pięści, czując, że lada moment przestanę panować nad wściekłością. Devlin obserwował naszą sprzeczkę i patrzył na mnie, jak gdyby obawiał się, że przeciągnę strunę.

– Przestań robić z niego bohatera – odparłem.

– Och, daj spokój, Gibs. A co ty byś zrobił?

– Nie wiem – warknąłem.

Też zachowałbym tajemnicę, gdyby zależało od tego jej bezpieczeństwo. Byłem jednak zbyt wkurzony, żeby przyznać to przed moją siostrą.

Wypuściła głośno powietrze.

– To wszystko jest szalone. Callie żyje, tata wiedział o tym, a teraz ty okazujesz się być sekretnym przyjacielem? Czego jeszcze się dowiemy? Że przez te wszystkie lata mieszkała w jakiejś chatce w głębi lasu i wysyłałeś do niej raz na jakiś czas Henriettę Van Sickle z zapasami?

Pokręciłem głową, powoli się uspokajając.

– Nie wiem, gdzie jest. Zawsze myślałem, że nie żyje.

– Och, Gibs.

Zanim zdążyłem ją powstrzymać, objęła mnie w silnym uścisku. Nie lubiłem przytulania, ale od czasu do czasu musiałem tolerować objęcia mojej siostry.

– Wiesz, co się teraz stanie, prawda? – zapytała, odsuwając się nieznacznie. – Nim zdążysz mruknąć, całe miasteczko dowie się o tobie i Callie.

– Bez jaj – wymamrotałem.

– Zakładam, że Jayme już cię poinformowała odnośnie do tego, co możesz, a czego nie możesz mówić – włączył się do rozmowy Devlin.

– Tak. – Usiadłem na kanapie i oparłem się głową o zagłówek. – Zasadniczo mam niczego nie komentować.

Przez ściany dobiegł nas przytłumiony dźwięk samochodu podjeżdżającego pod dom. Jęknąłem. Świetnie. Kogo teraz licho przygnało?

Kilka sekund później ktoś zapukał.

– Gibs?

Jameson.

Scarlett otworzyła drzwi. Jameson wszedł wraz ze swoją narzeczoną, Leah Mae. Mój brat był podobny do mnie dzięki ciemnym włosom i gęstemu, kilkudniowemu zarostowi. Miał na sobie wypłowiałą koszulkę z kilkoma wypalonymi dziurkami na przedzie. Leah Mae była wysoką kobietą z blond włosami i kilkoma piegami. Ubrana była w kowbojki i letnią sukienkę na ramiączkach.

– Gibson przyjaźnił się w tajemnicy z Callie Kendall i trzymał w portfelu ich wspólne zdjęcie – powiedziała Scarlett, zanim którykolwiek z nas zdążył się odezwać. – Nie miał jednak nic wspólnego z jej zaginięciem i nie wiedział, że żyje. Nie ma też pojęcia, gdzie się teraz podziewa.

Jameson zamrugał kilka razy, jak gdyby chłonął te informacje.

– O jasna cholera.

– Możemy porozmawiać o czymś innym? – poprosiłem. – Albo możemy już nie rozmawiać, a wy możecie już spadać?

– Kto jeszcze wie? – zapytał Jameson, całkowicie ignorując moją prośbę.

– Na razie tylko my – odparła Scarlett. – Ale to nie potrwa długo.

– Zostanę tu, dopóki sytuacja się nie uspokoi – stwierdziłem. – Powiedziałem szeryfowi wszystko, co wiem. Ludzie będą mówić, co zechcą. W dupie mam, co myśli sobie miasteczko.

– Wracając do zmiany tematu – odezwała się Leah Mae. Miała w ręku telefon. – Chyba jest coś, o czym powinniście wiedzieć.

– Co? – burknąłem. Byłem pewien, że to też mnie nie obchodziło.

– To niesamowite – przerwała, a my dostrzegliśmy ekscytację w jej oczach. – Jeszcze nie widziałam czegoś takiego.

– O czym mówisz? – zapytała Scarlett.

– Widziałam to już wcześniej, ale potem było wesele i inne sprawy i nie chciałam robić zamieszania. Trudno mi w to uwierzyć, ale liczba wyświetleń musiała się podwoić w ciągu ostatniej doby.

– Czego wyświetleń? – dopytywała się Scarlett. – Ktoś nagrał moment, w którym Gibson wbija Misty Lynn werbalnie w ziemię?

Leah Mae pokręciła głową.

– Nie, to coś znacznie lepszego. Ktoś nagrał Gibsona grającego w zeszłym tygodniu w Czatowni i umieścił filmik na YouTubie. Ma już ponad dwa miliony wyświetleń.

– Co ty, do diabła, wygadujesz? – Wstałem i wyjąłem z jej ręki telefon tylko po to, aby wyrwała mi go Scarlett. – Hej!

– Zobaczmy. – Scarlett stuknęła w ekran i zwiększyła głośność.

Usłyszałem siebie. Zajrzałem jej przez ramię i potarłem swój kark. Filmik był ciemny, ale widziałem siebie wystarczająco wyraźnie. Siedziałem na stołku i brzdąkałem na gitarze, grając jedną ze swoich piosenek. Sam ją napisałem.

– O mój Boże – pisnęła Scarlett. – To jest fantastyczne!

– Naprawdę zebrał dwa miliony wyświetleń? – zapytał Jameson, odpychając mnie, aby zajrzeć Scarlett przez ramię.

– Nie wiem, o co wam chodzi. – Wróciłem do kanapy i usiadłem.

– Gibs, ten filmik rozprzestrzenił się na cały świat – wyjaśniła Leah Mae. – Spójrz na te wszystkie komentarze pytające o ciebie. Ludzie to uwielbiają. Uwielbiają ciebie.

Odpowiedziałem chrząknięciem.

– Nigdy nie wiesz, co może z tego wyniknąć – kontynuowała Leah Mae. – Nie masz menedżera, prawda? Naprawdę powinieneś pomyśleć o kimś, kto mógłby cię reprezentować. Daj mi znać, jeśli potrzebowałbyś prawnika od branży rozrywkowej.

– Na cholerę mi prawnik od branży rozrywkowej? Wystarczą mi Devlin i Jayme. Mam już po dziurki w nosie prawników.

Devlin wywrócił oczami.

Leah Mae przechyliła głowę, jak gdyby musiała tłumaczyć coś oczywistego dziecku.

– Mówię tylko, że może to do czegoś prowadzić. Kariera wielu osób rozpoczęła się od filmików na YouTubie.

– Ja już mam karierę.

– Przestań zrzędzić, Gibs – powiedziała Scarlett, oddając telefon Leah Mae. – Wiesz, niektórzy zrobiliby wszystko dla takiego przełomu.

Znowu chrząknąłem.

– Jest niereformowalny – stwierdziła Scarlett.

Lubiłem grać, ale nigdy nie chciałem robić kariery muzycznej. Nie mógłbym. Tego pragnął dla siebie mój tata. Winił mnie za to, jak ułożyło się jego życie. Niezaplanowana ciąża w wieku nastoletnim ograbiła moich rodziców z ich marzeń. Tym niezaplanowanym dzieckiem byłem ja i ojciec nigdy mi tego nie zapomniał.

Poza tym jakiś umieszczony w internecie filmik gówno znaczył.

Musiałem tolerować czwórkę osób w moim domu przez kolejnych dwadzieścia minut, co niezmiernie mnie wkurwiało, zwłaszcza po tym wszystkim, co się wydarzyło w ciągu zeszłej doby. Wystarczyło, że musiałem uczestniczyć w weselu mojego brata. Nawet pomimo tego, że w rzeczywistości cieszyłem się jego szczęściem i to był dobrze spędzony czas.

Do czasu, gdy pieprzona Misty Lynn wybiła szybę w moim aucie i ukradła z niego portfel. Po czym jakiś czubek porwał Shelby, partnerkę Jonaha, przed samym domem szeryfa Tuckera. Znaleźliśmy ją i na szczęście nic się jej nie stało, ale później musiałem przeprowadzić poważną rozmowę z szeryfem.

Miałem już serdecznie dość ludzi. Chciałem jedynie być sam we własnym domu.

Po kilkukrotnym warknięciu na wszystkich i nazwaniu mnie gburem przez Scarlett towarzystwo w końcu opuściło mój dom. Gdy już przestałem męczyć się z niechcianymi gośćmi, wróciłem na tylny ganek. Położyłem się na własnoręcznie zrobionym leżaku (miałem tylko jeden, aby zniechęcić potencjalnych gości) i odetchnąłem w ciszy. Gdzieś w dali ćwierkały ptaki, a sierpniowy dzień był przyjemnie ciepły.

Dostrzegłem jakiś ruch na skraju lasu. Mogło to być zwierzę, ale nie zauważyłem niczego więcej. Zmrużyłem oczy, obserwując z umiarkowanym zainteresowaniem.

Henrietta Van Sickle wystawiła głowę zza jednego z drzew. Pomachałem jej. Czasami, gdy szła po zapasy, skracała sobie drogę przez moją posesję. Co jakiś czas podwoziłem ją do miasta. Jeszcze rzadziej przychodziła posiedzieć ze mną tutaj, na ganku. Lubiłem Henriettę, głównie dlatego, że się nie odzywała.

– Dobry – przywitałem ją, gdy podeszła.

Jej wygląd zniechęcał ludzi i zastanawiałem się, czy był to celowy zabieg. Miała postrzępione, ale zawsze czyste ubrania. Rozczochrane włosy wystawały spod starej czapki Bootlegowych Kogucików, a jej buty wyglądały na bardzo zużyte. Postanowiłem, że kupię jej nową parę i zostawię tam, gdzie będzie je mogła znaleźć.

Weszła na ganek i usiadła po turecku obok mnie. Nie wstałem, aby zaproponować jej moje miejsce. Nie przyjęłaby mojej propozycji. Nigdy nie przyjmowała.

Siedzieliśmy przez długą chwilę w milczeniu. Chciałem być sam, ale obecność Henrietty nie działała mi na nerwy. Obydwoje spoglądaliśmy w dal, ciesząc się ciszą.

– Zaskoczył mnie twój widok – odezwałem się w końcu. – Myślałem, że po tej całej akcji nie będziesz przez jakiś czas wyściubiać nosa z domu.

Henrietta prawdopodobnie uratowała Shelby życie. Porywacz wsadził ją do bagażnika i zawiózł do starej chatki w lesie. Na szczęście Henrietta coś zobaczyła lub usłyszała i ich śledziła.

Zadzwoniła do mnie i wycharczała kilka słów do słuchawki. To był jedyny raz, gdy słyszałem jej głos. Wystarczyło – zrozumiałem przekaz i dowiedzieliśmy się, gdzie szukać Shelby.

Po odnalezieniu Shelby i przekazaniu jej sanitariuszom poszedłem szukać Henrietty. Obserwowała wszystko, kryjąc się za drzewami nieopodal drogi, żeby nikt jej nie zauważył. Upewniłem się, że nic jej nie jest, i zaproponowałem podwózkę do domu. Odmówiła, ale nie było to nic nowego.

– Głodna? – Zawsze proponowałem jej coś do jedzenia, ale nie dlatego, że uważałem, iż tego potrzebuje. Wyglądało na to, że odpowiada jej życie wymagające instynktu przetrwania i trzeba przyznać, że była w tym dobra.

Pokręciła głową, ale wciąż mi się przyglądała swoimi przenikliwymi piwnymi oczyma.

– Pomóc ci w czymś?

Przytaknęła i sięgnęła do kieszeni, z której wyjęła swój telefon.

Kilka lat temu załatwiłem jej telefon, którego używała głównie w sytuacjach kryzysowych. Jak na pustelniczkę mieszkającą samotnie w lesie całkiem nieźle znała się na technologii. Korzystała z komputera w bibliotece i nie musiałem jej wyjaśniać obsługi telefonu. Nie pisała do mnie często, zazwyczaj zamiast tego po prostu przychodziła, ale czasami wysyłała mi prośbę o podwózkę.

Przez środek wyświetlacza biegło wielkie pęknięcie.

– Źle to wygląda. Załatwię ci inny.

Uśmiechnęła się do mnie z zaciśniętymi ustami, przez co zmarszczki wokół jej oczu stały się jeszcze wyraźniejsze. Uniosła palec i znowu zaczęła szperać w kieszeni. Wyjęła plik banknotów.

– Nie. – Machnąłem ręką. – To na mój koszt. Uznaj to za podarunek z okazji uratowania Shelby.

Wciąż uśmiechnięta schowała pieniądze. Nie wiedziałem, skąd je miała, ale najwyraźniej dysponowała zapasem gotówki. Uznałem, że pewnie wzięła ją ze sobą, gdy przeniosła się do swojej chatki dwadzieścia kilka lat temu.

Oddałem jej stary telefon.

– Zachowaj go na razie, a ja wkrótce zdobędę nowy.

Wzięła go, ale wciąż mi się przyglądała z uniesionymi brwiami.

– Zastanawiasz się, co z Shelby? – zapytałem.

Kolejne kiwnięcie głową.

– Nic jej nie jest. Jonah dobrze się nią opiekuje. Policja dorwała osobę, która jej to zrobiła.

Ta odpowiedź wyraźnie ją zadowoliła. Schowała pęknięty telefon, potarła dłonie i wstała, przytrzymując się barierki.

– Postąpiłaś bardzo dobrze – pochwaliłem ją.

Skinęła poważnie głową i wróciła do lasu. Delikatnie kuśtykała; tak było, odkąd ją znałem. Jakiś stary uraz. Podejrzewałem, że nigdy nie poznam tej tajemnicy, podobnie jak innych informacji o Henrietcie. Nie przeszkadzało mi to. Była, kim była, a reszta nie miała większego znaczenia.

Odrobinę zazdrościłem jej stylu życia. Żyła poza regułami. Sama sobie wytyczała ścieżkę na tym świecie. Ludzie opowiadali sobie o niej historie, ale plotki nie robiły na niej żadnego wrażenia.

Plotki. Odetchnąłem głęboko. Szykowało się ich mnóstwo, a wszystkie związane ze mną. Ten filmik to jedno. Dwa miliony odsłon. Jakim cudem do tego doszło?

Czułem jednak, że nawet popularny filmik z moim udziałem nie przyćmi hitu, jakim był Gibson Bodine kręcący się w pobliżu Callie Kendall trzynaście lat temu.

Kłamałem, twierdząc, że nie interesuje mnie zdanie mieszkańców. Zaprzeczałbym do końca życia, ale jakaś cząstka mnie przejmowała się opinią miasteczka. Wiedziałem, co o mnie myślano. Beznadziejny syn alkoholika. Szybko zmierzający donikąd.

Zasłużyłem sobie częściowo na taką reputację. Byłem mrukliwym draniem i dupkiem dla większości osób. Wszczynałem bójki w barze, aby spuścić nieco ciśnienia, zawsze mówiłem to, co myślę, bez względu na to, czy adresat chciał to usłyszeć, i brakowało mi cierpliwości do idiotów.

Całą resztę opinii jednak dostałem po ojcu. Po mężczyźnie, który publicznie zszedł na psy w mieścinie, gdzie każdy znał każdego. Wszyscy widzieli i osądzali wszystko.

Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek wyjdę z cienia Jonaha Bodine’a seniora.

3

Maya

Moje ciało miało problem z rozeznaniem się w porze dnia. Zegar wskazywał trzynastą, ale wciąż nie przestawiłam się po podróży. Czekając, aż winda dojedzie na właściwe piętro, wzięłam łyk potrójnego latte. Byłam przyzwyczajona do różnych stref czasowych, ale przyleciałam do Los Angeles niecałą dobę temu. Gdyby mój szef Oliver życzył sobie w pełni przytomnej i czujnej Mai, powinien dać mi jeszcze jeden dzień na aklimatyzację.

Wyszłam z windy i pokazałam recepcjonistce swój identyfikator. Kiwnęła mi uprzejmie głową. Widziałam ją po raz pierwszy; ostatni raz byłam w siedzibie Attalon Records przeszło rok temu. Wnętrze wyglądało tak, jak je zapamiętałam: lśniące i nowocześnie umeblowane. Na ścianach wisiały w ramkach nagrody i okładki albumów.

Yui wyszła ze swojego biura ubrana w czarną bluzkę, białą spódniczkę i świetne, czerwone szpilki. Jej głowę otaczały atramentowoczarne włosy obcięte na boba, natomiast usta były umalowane w kolorze szpilek. Zerknęłam na swoje ciuchy: zwykłą białą koszulkę, stare dżinsy oraz sandały, i uznałam, że jestem zbyt zmęczona, aby się tym przejmować.

– Patrzcie, kto już wstał – powiedziała Yui. – Myślałam, że zobaczę cię tu dopiero jutro.

Wzruszyłam ramionami, przytulając do piersi kubek z kawą, jak gdyby zależało od niego moje życie.

– Oliver powiedział, że chce się ze mną widzieć, zatem przybyłam.

– Prawdopodobnie nawet nie wie, że dopiero wylądowałaś. Znasz go. – Przekrzywiła głowę, zerkając na coś za moimi plecami. – Ma zamknięte drzwi. Prawdopodobnie z kimś rozmawia. Równie dobrze możesz poczekać u mnie.

– Dzięki.

Weszłam do jej biura i wyczerpana usiadłam w kremowym fotelu obitym sztuczną skórą. Yui Ito pracowała w Attalon Records niemal tak długo jak ja. Swoją karierę tutaj zaczęła jako praktykantka, obecnie zaś była jedną z najlepszych specjalistek marketingu wytwórni fonograficznych.

Była również osobą, której było najbliżej do miana mojej przyjaciółki. Spotykałyśmy się średnio raz na rok, czasem rzadziej. Czasami nocowałam u niej, gdy wpadałam do Los Angeles. Yui była wspaniałą, konkretną babką znającą się na swoim fachu, potajemnie kochała lody o smaku piwa korzennego i nigdy nie spotykała się z partnerami dłużej niż przez pół roku.

I tyle o niej wiedziałam. Trudno było utrzymywać kontakt, gdy tak wiele podróżowałam, a chociaż inni ludzie podtrzymywali znajomości z przyjaciółmi i kolegami za pomocą platform społecznościowych, ja unikałam obecności w internecie jak ognia. Nawet na stronie wytwórni Attalon nie było mojego zdjęcia, jedynie nazwisko i mętny opis mojej profesji.

– Świetna fryzura – powiedziała, zasiadając w biurowym fotelu. Jej biurko wykonane było ze szkła i metalu, a całe biuro niewiarygodnie stylowe. – Nie zwróciłam na nią uwagi w nocy, gdy przyjechałaś z lotniska.

– Dzięki. Syrenie włosy. – Przeczesałam dłonią swoje gęste, falowane włosy. W czasie podróżowania pozwalałam im rosnąć, były więc naprawdę długie, a do tego wielokolorowe.

W swoim życiu farbowałam je na niemal każdy możliwy kolor. Platynowy blond, czerwone, kasztanowe, purpurowe, niebieskie, srebrne. Miałam nawet godną ubolewania fazę czarnych włosów. Obecnie moją bazową barwą był naturalny blond, ale wmieszałam w niego pasemka turkusu, błękitu, lawendy i purpury.

– Pasują do ciebie – powiedziała. – Jak długo zostajesz?

– Nie jestem pewna, ale zważywszy na pilne wezwanie Olivera, pewnie nie za długo. Podejrzewam, że wyruszę w trasę najpóźniej za kilka dni.

Wzruszyła ramionami.

– W porządku. Dobra z ciebie współlokatorka. Prawie nie zauważam twojej obecności.

– Dzięki. Po pobycie w tych wszystkich hotelach miło jest dla odmiany nocować w miejscu, w którym nie muszę zastanawiać się nad pochodzeniem plamy na ścianie.

Skrzywiła się.

– Obrzydlistwo. Jak tam trasa?

Spędziłam większość zeszłego roku na międzynarodowej trasie koncertowej z Outbound Platinum. Uwielbiałam tych gości, ale trzymanie w ryzach zespołu rockowego w czasie pierwszej całkowicie bezalkoholowej trasy było wyczerpujące. Byłam z nimi od momentu, gdy zespół niemal rozpadł się podczas nagrywania najnowszego albumu. Oliver wysłał mnie, abym powstrzymała ich przed wzajemnym pozagryzaniem się.

Zgodnie z umową byłam zatrudniona jako producentka, ale nieoficjalnie nazywano mnie zaklinaczką gwiazd rocka. Uspokajałam członków Outbound, koiłam ich zszargane nerwy i pomagałam im przekierować całą ich niespokojną energię w tworzenie muzyki. Rezultaty przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Ich album wciąż znajdował się na szczycie list sprzedaży ponad rok po wydaniu pierwszego singla.

Nie zawsze jeździłam z artystami. Zazwyczaj przebywałam w studiu: pomagałam w pisaniu tekstów lub przywracałam wenę twórczą. Zespół Outbound był jednak wciąż zbyt niestabilny, a wytwórnia Attalon wiązała z tą trasą ogromne nadzieje, zatem dołączyłam do niej jako niańka gwiazd.

– Długa. Pracowita. Wyczerpująca. Ale także świetna. Dostałam dokładnie to, czego można oczekiwać po próbach powstrzymywania piątki świeżo upieczonych abstynentów od pozabijania się nawzajem.

– Nie wiem, jak to robisz. – Splotła palce. – Musisz mieć anielską cierpliwość.

– Raczej nie. Nawet nie mam dzieci, a musiałam regularnie korzystać z tonu niezadowolonej mamy. To są jednak dobre chłopaki. Bardzo się starają panować nad sobą. Prawdopodobnie mogłam wrócić już miesiąc temu, ale na tym etapie trasy stwierdziłam, że równie dobrze mogę zostać do końca. Poza tym ostatnim przystankiem była Australia, a ja byłam tam dotychczas tylko raz i bardzo chciałam wrócić.

– Błagam, powiedz, że bzykałaś jakichś seksownych Australijczyków – powiedziała. – Choćby dla samego akcentu. Mój Boże.

Roześmiałam się. Moje próby utworzenia trwałego związku zawsze kończyły się niepowodzeniem. Nigdzie nie zostawałam wystarczająco długo, aby nawiązać z kimś więź. Przelotne znajomości bywały przyjemne, ale od jakiegoś czasu wydawały mi się bardzo płytkie.

– Nie tym razem, ale zgadzam się w kwestii akcentu. Sexy.

Zadzwonił mój telefon i odstawiłam kawę na biurko Yui, aby wyciągnąć go z olbrzymiej fioletowej torebki. Znajdowała się w niej połowa mojego życia. Zanim dogrzebałam się do komórki, przebrnęłam przez kosmetyki, szczotkę do włosów, kalendarzyk, kilka kabli oraz ładowarek, słuchawki, dwa staniki, nieotwartą szczoteczkę do zębów i koszulkę na ramiączkach, którą uznawałam za zgubioną.

Yui wstała.

– Odbierz na spokojnie. Muszę porozmawiać z Tracey z marketingu.

Kiwnęłam głową i odebrałam telefon.

– Halo?

– Maya, tu Cole. Dzięki Bogu, że odebrałaś. Mam teraz grubo przechlapane.

Odchyliłam się w fotelu. Pracowałam z Cole’em Brysonem kilka lat temu, gdy przechodził poważny kryzys twórczy po błyskotliwym debiucie. Jego pierwszy album okazał się olbrzymim sukcesem, ale załamał się pod presją stworzenia godnej kontynuacji. Gdy Oliver wysłał mnie do pracy z nim, pływał w alkoholu i morzu zwątpienia. Pomogłam mu pozbierać się do kupy, napisać resztę piosenek i dokończyć album. Sprzedał się jeszcze lepiej od debiutu.

– Cześć, Cole, miło mi cię słyszeć. U mnie wszystko w porządku, dzięki, że zapytałeś.

Jęknął.

– Przepraszam, mam po prostu atak paniki.

– Czemu panikujesz?

– Jesteśmy w studiu i przysięgam na Boga, że nic nie brzmi właściwie. Nie wiem, czy mogę jeszcze to robić.

– Oczywiście, że możesz. Zrobiłeś to już dwukrotnie. Twoi fani uwielbiają twoją muzykę.

– Wiem, ale…

– Posłuchaj, Cole. Już to przerabialiśmy. Nie ma żadnego „ale”. Obydwoje wiemy, że album może okazać się niewypałem. Jest to ryzyko, które podejmujesz, gdy wchodzisz do studia. Nie możesz jednak przejmować się tym, gdy już w nim jesteś. Teraz twoim jedynym zadaniem jest włożenie całego serca w muzykę.

– No tak…

– Co ci mówiłam przed wyjazdem?

– Żebym nie przejmował się rzeczami rozpraszającymi uwagę. I żebym poprawił higienę snu.

– Posłuchałeś?

– Tak – odparł. – Wyłączam telefon, gdy przebywam w studiu. Śpię normalnie i nie chodzę na imprezy. I przysięgam, że nie zapraszam dziewczyn.

Wywróciłam oczami. Jak większość młodych mężczyzn, którzy poznali smak sławy, Cole nie potrafił oprzeć się pokusie niezliczonych kobiet, które z radością poszłyby z nim do łóżka. Stwierdzenie, że go rozpraszały, byłoby niedopowiedzeniem.

– No dobrze, w czym więc problem?

– Nie wiem.

– Sam robisz sobie sieczkę w głowie – uznałam. – Wciąż nagrywasz w Seattle?

– Tak.

– Oto, co zrobisz. Zrób sobie dzień wolnego. Pojedź… gdziekolwiek. Po prostu wyjedź z miasta. Poza miastem jest cudownie, wiem to z własnego doświadczenia. Pojedź pod Mount Rainier lub popłyń promem na Whidbey Island. Znajdź jakieś miejsce, gdzie będzie otaczać cię przyroda. Jakieś piękne miejsce, w którym wystarczy, że będziesz. Podładujmy twoje baterie.

– Dobrze – powiedział i niemal usłyszałam, jak kiwa głową. – Tak, to brzmi dobrze.

– Świetnie. Następnie wracaj do studia i dokończ pieprzoną robotę.

Roześmiał się.

– Tak, tak, wiem. Dzięki, Maya.

– Zawsze do usług.

Rozłączyłam się i wrzuciłam telefon do torebki.

– Maya? – Oliver zajrzał do biura Yui. – Dobrze cię widzieć.

– Hej. – Nałożyłam moją olbrzymią torebkę na ramię, wstałam i uścisnęłam jego dłoń. – Gotowy na spotkanie ze mną?

– Tak. Dzięki, że poczekałaś.

– Nie ma sprawy.

Wzięłam kawę i poszłam za nim do jego biura. W przeciwieństwie do stylowo nowoczesnej przestrzeni Yui, biuro Olivera wyglądało, jakby należało do zagorzałego melomana. Na ścianach wisiały oprawione w ramki plakaty starych zespołów, a na kilku półkach wyeksponowano kolekcję jego muzycznych pamiątek.

Usiadł za mahoniowym biurkiem, eksponując koszulkę Nirvany. Miał krótkie, ciemne blond włosy i ogoloną twarz. Mosiężna obrączka wyróżniała się na tle opalonej skóry.

Zajęłam miejsce na drugim końcu biurka i napiłam się kawy.

– Kiepsko wyglądasz – stwierdził.

Spiorunowałam go wzrokiem.

– Przyleciałam niecałą dobę temu. Chyba. W zasadzie nawet nie wiem, która godzina. Ani jaki jest dzień tygodnia. Z kim mam właściwie przyjemność?

Uśmiechnął się szeroko.

– Boże, wiem. Przepraszam.

– Nie szkodzi. Powiedz, co jest tak ważnego, że nie odsypiam teraz podróży w nieprzyzwoicie wygodnym łóżku gościnnym Yui?

– Zanim wyjaśnię, wyznam ci, że naprawdę chciałem dać ci wolne. Nie jestem aż takim kutasem, żeby zapomnieć o tym, że byłaś w trasie i dopiero co wróciłaś. Nie wezwałbym cię, gdyby to nie było naprawdę ważne.

– Nie ma sprawy – powiedziałam. – Jestem przyzwyczajona. Poza tym znasz mnie. Nie biorę urlopów.

– Może powinnaś.

Wzięłam kolejny łyk.

– Oliver, jesteś świetnym szefem, ale jeśli zaczniesz narzekać, że za dużo pracuję, to poskarżę się rodzicom.

– Tak à propos, kiedy ostatnio ich odwiedziłaś?

– O mój Boże. Dopiero co powiedziałeś mi, że zamierzałeś dać mi wolne, co oznacza, że jednak go nie dasz. Będziesz pierdzielił o tym, jaka to jestem przepracowana, i spróbujesz wywołać we mnie poczucie winy z powodu rodziców?

– Przepraszam, to chyba mechanizm projekcji. Nat wierci mi dziurę w sprawie urlopu i wytyka mi, że dawno nie widziałem się ze swoją rodziną. Jest pieprzony sierpień, a ona snuje już plany na Święto Dziękczynienia.

Nat była uroczą żoną Olivera. On kierował imperium muzycznym, ona zaś opiekowała się dwójką ich dzieci.

– Nie przepraszaj i przekaż jej pozdrowienia ode mnie. Możemy jednak przejść do tej części, w której mówisz mi, dokąd jadę i czyj tyłek muszę skopać? Czy to znowu Saraya? Znów przechodzi kryzys egzystencjalny? Nie to, żebym miała coś przeciwko. Uwielbiam Nashville.

– Nie, o ile mi wiadomo, wszystko z nią w porządku. W zasadzie chcę cię poprosić, abyś sprawdziła dla mnie nowy talent.

To było niespodziewane. Nie byłam łowczynią talentów. Pracowałam ze znanymi artystami współpracującymi z wytwórnią; nie szukałam potencjalnych kandydatów.

– Dlaczego?

– Dlaczego chcę, żebyś go sprawdziła, czy dlaczego wysyłam ciebie?

– Jedno i drugie.

– Ponieważ coś w sobie ma – wyjaśnił. – Wiesz, o czym mówię. Tę nieuchwytną rzecz, której zawsze poszukujemy. Ten facet wręcz tym promieniuje. Chcę go dostać, zanim dorwie go ktoś inny.

– A dlaczego ja?

– Ponieważ nie możemy go skłonić do rozmowy.

Roześmiałam się.

– Skoro nie chce rozmawiać, to po co się kłopotać? Skończyły się już niedoszłe gwiazdy rocka, gotowe sprzedać duszę za kontrakt?

– Mówię ci, że on jest inny. Mam co do niego przeczucie.

Oliver miał znakomitą intuicję. Jeżeli uważał, że ten facet jest wyjątkowy, to prawdopodobnie właśnie tak było.

– W porządku, jest dobry, ale nie będzie z tobą rozmawiał. Wciąż nie rozumiem, dlaczego chcesz, abym się z nim spotkała.

– Jest nieco… wrogo nastawiony – powiedział, opierając się w fotelu. – Potrafisz zdziałać cuda z takimi osobami.

– Czyli chcesz mnie wysłać na spotkanie z wrogo nastawionym piosenkarzem, którego nie interesuje kontrakt. Jakże mogłabym odmówić? – zapytałam z lekką drwiną.

– Wysyłałem cię na gorsze misje. Do licha, gdy wysłałem cię do studia, aby pomóc Outboundom, to zastanawiałem się, czy wrócisz żywa.

Machnęłam ręką.

– To banda uroczych misiaków.

– Jesteś dosłownie jedyną osobą na całym świecie, która tak uważa. Radzisz sobie ze smętnymi gwiazdorami niczym najlepszy ujeżdżacz byków. Jesteś cudotwórczynią, a ja potrzebuję cudu z tym facetem.

Zdecydowanie chciał mnie do tego nakłonić. Nie, żebym wiedziała, co robić w przypadku namawiania nowego talentu do podpisania kontraktu. Jeśli jednak Oliver chciał jedynie, żebym skłoniła go do spotkania z nami, to powinnam sobie z tym poradzić.

– Gdzie mieszka?

– W jakiejś malutkiej mieścinie w… – przerwał i spojrzał w monitor. Kliknął myszką kilka razy. – …Wirginii Zachodniej.

Cała zesztywniałam, ale nie podnosiłam wzroku, próbując uspokoić nagły huragan emocji, aby nie dać poznać go po sobie. Wzięłam kawę i napiłam się jej, jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby nie przelała się przeze mnie nagła fala niepokoju, od której skręcało mi żołądek.

Zdawało się, że Oliver niczego nie zauważył. Oczywiście nie miał prawa nic zauważyć. Byłam świetną aktorką, gdy musiałam udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

– Wiesz, chyba nie jestem właściwą osobą do tej roboty – powiedziałam, wciąż odgrywając swoją rolę (a odgrywałam ją świetnie). Dobrze się w niej czułam. – Nie wiem nic o kontraktach ani o zawieraniu porozumień. Jeżeli chcesz wyzwolić artystę z blokady artystycznej albo zapobiec rozpadnięciu się zespołu, to jestem odpowiednią osobą. Ale to? To nie moja działka. Poza tym dopiero wróciłam. Sam przyznałeś, że przydałoby mi się wolne. Posłuchaj swojej intuicji.

Kłamałam jak z nut. Nie potrzebowałam wolnego. Nigdy. To nie Oliver był powodem, dla którego szłam z jednego projektu do drugiego, nigdy nie zwalniając. Odwiedzałam sporadycznie rodzinę w północnej części stanu Nowy Jork, ale poza tym bez przerwy podróżowałam. Zawsze byłam gotowa na kolejny projekt.

Chyba że znajdował się w Wirginii Zachodniej.

– W porządku. Dam ci wolne. Wyślę kogoś innego. Może sam pojadę. Jednak zrób coś dla mnie.

– Pewnie.

Znowu kilkakrotnie kliknął myszką.

– Posłuchaj go. Ktoś go nagrał w barze telefonem, dlatego jakość dźwięku nie jest najlepsza. Powiedz mi jednak, co o tym sądzisz. Może się mylę co do niego. Chciałbym poznać twoje zdanie.

Monitor był odwrócony tyłem do mnie, więc nie widziałam ekranu, co mi odpowiadało. Dla Olivera zawsze najważniejszy był talent, a nie wygląd czy wizerunek. Obydwoje wiedzieliśmy, że wygląd ma znaczenie, ale śliczna buźka zajmowała odległe drugie miejsce, gdy chodziło o pozyskiwanie nowych artystów.

Buczenie tłumu w barze niemal zagłuszyło dźwięk gitary akustycznej wygrywającej pierwsze akordy piosenki. Ktoś gwizdał, a ktoś inny pokrzykiwał. Melodia stawała się coraz głośniejsza w miarę cichnięcia tłumu. Ktokolwiek grał, był dobry.

Piosenka była delikatna, niemalże smutna. Zanim rozbrzmiały pierwsze słowa, już byłam poruszona. Wtedy zaśpiewał pierwszy wers i głos uwiązł mi w gardle. Ten głos. Głęboki i ochrypły, bardzo atrakcyjny. Od razu zrozumiałam, dlaczego Oliver tak bardzo chciał go pozyskać (rzeczywiście miał w sobie to coś), ale to nie z tego powodu nagle straciłam dech w piersi.

To również nie był powód, dla którego moje usta się otworzyły i wypłynęły przez nie słowa:

– W porządku, pojadę. Porozmawiam z nim.

4

Gibson

Tawerna Sprytna Krowa w Hayridge, oddalona o jakieś sto kilometrów od Bootleg Springs, była wypełniona po brzegi. Pary kołysały się do melodii piosenek przed niewielką platformą uznawaną tu za scenę. Wszystkie miejsca przy stołach i stołki barowe były pozajmowane. Całkiem nieźle jak na czwartkowy wieczór. Powinniśmy otrzymać sporo napiwków.

Siedziałem na wysokim stołku, z jedną stopą na szczebelku i gitarą w rękach. To nie napiwki ciągnęły mnie do takich miejsc. Jasne, takie drobniaki były mile widziane. Głównie jednak lubiłem po prostu grać. Gitara i piosenka. To właśnie kochałem.

Wielkość widowni nie miała większego znaczenia. Dwie osoby czy dwieście osób nie robiło mi różnicy. Jednak nawet ja musiałem przyznać, że było coś satysfakcjonującego w przysłuchującym się nam tłumie, aczkolwiek nie było to związane z moim ego. Muzyka stanowiła transakcję. Aby jej zadanie zostało wypełnione, potrzebny był tworzący ją muzyk oraz słuchająca go widownia.

Potrafiłem docenić tego typu handel wymienny, zaś dzisiejsza widownia darzyła nas uwielbieniem.

Po mojej lewej Corbin grał na keyboardzie, a za nami Hung zajmował się perkusją. Byliśmy prości, prowincjonalni i wydawało się, że nie ma szans, abyśmy tworzyli zespół. Hung był na tyle stary, że jego włosy przyprószyła już siwizna, Corbin był tak młody, że dopiero od niedawna mógł przebywać w barze, ja natomiast w wieku trzydziestu trzech lat mieściłem się gdzieś pośrodku. Graliśmy jednak cholernie dobrą muzykę.

Po to właśnie dzisiaj zebrał się ten tłum. My graliśmy. Oni słuchali. Proste. Lubiłem prostotę.

Moje palce wygrywały melodię i zaśpiewałem kilka ostatnich wersów. Aplauz wznosił się coraz głośniej w miarę, gdy niknął mój głos. Skinąłem głową i odłożyłem gitarę na stojak.

– Wrócimy po krótkiej przerwie.

Ludzie klaskali i wiwatowali. Wyglądało na to, że kilka osób trzyma podniesione telefony. Czy oni mnie nagrywali? Jezu. Ta durna kwestia popularności filmiku powinna umrzeć szybką śmiercią. Minął już ponad tydzień, odkąd o tym usłyszałem, a Leah Mae stwierdziła, że zaczęło się jeszcze wcześniej. Wydzwaniał do mnie jakiś baran twierdzący, że reprezentuje wytwórnię fonograficzną, a teraz to? Nie znudziło się jeszcze ludziom?

Poszedłem na koniec baru i oparłem się przedramionami na gładkim drewnie. Barman podał mi wodę i wziąłem głęboki haust. Płyn przyjemnie koił gardło po niemal godzinnym śpiewaniu.

Wpadł na mnie jakiś facet, przez co oblałem koszulkę wodą.

– Cholera. Patrz, jak leziesz, dupku.

Odwrócił się błyskawicznie i wrócił do mnie.

– Jak mnie nazwałeś?

Facet cuchnął tanim piwem i dymem papierosowym. Powachlowałem dłonią przed swoją twarzą.

– Przydałby ci się prysznic, koleś.

– Co ty pierdolisz? Szukasz guza, pięknisiu?

Pięknisiu? To było coś nowego. Obdarzano mnie wieloma epitetami, zwłaszcza w takich barach, ale jeszcze nigdy nie nazwano mnie pięknisiem. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu.

– Z czego rżysz? – Wbił mi palec w pierś.

Momentalnie przestałem się śmiać, krew się we mnie zagotowała i mój nastrój zmienił się w bojowy niczym na pstryknięcie. Nie miałem tu wsparcia w postaci braci, ale nie obchodziło mnie to. Dotknął mnie. Potrzeba uderzenia kogoś lub czegoś była tak silna, że aż zaświerzbiły mnie dłonie. Chciałem poczuć pękający nos tego skurwiela pod moją pięścią. Pragnąłem tego niczym alkoholik whisky.

– Dotknij mnie jeszcze raz, a rozkwaszę ci mordę – warknąłem.

– Czy to groźba, pięknisiu? Myślisz, że jesteś teraz sławny? Że możesz, ot tak, przyjechać do naszego miasta i być kutasem dla każdego?

– Śmiało – powiedziałem cicho. – Dotknij mnie jeszcze raz. Błagam.

– Wyluzuj, Gibs. – Ramię Hunga znalazło się pomiędzy mną a dupkiem. – Nie dzisiaj. Mamy koncert do dokończenia.

Nie odrywałem lodowatego wzroku od zasrańca i patrzyłem na niego bez wyrazu. Zrób to, palancie. Uderz mnie. Uwielbiałem, gdy mój przeciwnik brał zamach jako pierwszy.

Przyjrzał mi się od stóp do głów i cofnął się o krok.

– Pieprzyć to.

Nie spuszczałem z niego wzroku, dopóki nie znikł w tłumie.

– Dlaczego to robisz, Gibs? Przyjechaliśmy tu grać, nie bić się z tubylcami.

Pokazałem mu mokrą koszulkę.

– Nie ja zacząłem. Przez niego rozlałem wodę.

Hung uniósł brew.

– Wyschnie. Chodźmy.

Dopiłem wodę i dołączyłem do Corbina i Hunga na scenie. Zająłem miejsce na stołku, przełożyłem gitarę przez głowę i poprawiłem mikrofon.

Bez zapowiedzi rozpoczęliśmy kolejną piosenkę. Take Me Home, Country Roads. Zawsze trafiała w gust słuchaczy. W ciągu kilku sekund zapełnił się cały parkiet.

Nie wypatrywałem typa, który niemal wywołał bójkę z niewłaściwym facetem. Nie był ważny. Zamiast tego zatraciłem się w piosence. We wrażeniu strun pod palcami. W harmonii naszych instrumentów. W rytmie. W tym, jak melodia łączyła się ze słowami. W energii publiczności.

Widownia nie tylko brała. W odpowiednie wieczory dawała równie dużo. Nasza muzyka wprawiała jej ciała w ruch, dotykała jej serc. Z kolei widzowie wypełniali powietrze elektrycznością. Potężną energią. Bez względu na ich liczebność, czuć było moc.

Odżywiała ona moją duszę jak mało co.

Przeszliśmy do kolejnej piosenki, podtrzymując tę energię. Przedostawała się przez pory mojej skóry, płynęła w moich żyłach. To był mój haj. Właśnie tu, na malutkiej scenie w jakiejś spelunie na jakimś zadupiu. Uwielbiałem to. Nie przyznawałem tego często, ale tak było.

Tłum tańczył, wiwatował i śpiewał razem ze mną. Po tej piosence zrobiliśmy przerwę, na tyle krótką, żeby ustalić, co zagramy następne.

– Zagraj piosenkę z filmiku – zawołał ktoś.

Uniosłem wzrok. Kto to powiedział? Zagrałem tę piosenkę tylko raz, w Czatowni, i to tylko dlatego, że przegrałem zakład z Jamesonem. Nigdy nie planowałem zagrać jej ponownie przed publicznością. Granie coverów piosenek kochanych przez wszystkich było proste. Znali je, znali słowa, uczestniczyli razem z nami. Ale granie mojej piosenki? Którą sam napisałem?

Do pierwszego głosu dołączyły następne proszące mnie o tamten utwór. Spojrzałem na Corbina, ale ten tylko wzruszył ramionami. Hung skinął głową.

Mruknąłem i odetchnąłem. W porządku.

Tłum umilkł, gdy tylko dotknąłem strun. I nagle znowu to poczułem. Ich energię. Łaskotała moją skórę niczym ładunek elektrostatyczny. Zaśpiewałem kilka pierwszych wersów i energia się wzmogła. Otoczyła mnie jak żar ogniska w zimną noc.

Słowa wypływały ze mnie, gdy śpiewałem głębokim, basowym głosem. Zatraciłem się w melodii, jak gdyby nie istniało nic innego poza mną, gitarą i tą nadnaturalną energią zwracaną przez tłum.

Rozległy się oklaski, gdy wybrzmiały ostatnie akordy. Otworzyłem oczy (nawet nie wiedziałem, że miałem je zamknięte) i wstałem. Jak zwykle ukłoniłem się przed widownią. Moje serce biło nieco zbyt szybko i chciałem jak najszybciej znaleźć się poza centrum uwagi. Ponowne zaśpiewanie tej piosenki napełniło mnie poczuciem spełnienia. Musiałem znowu napić się wody.

Zacząłem przekładać pasek gitary przez głowę, gdy spostrzegłem w tłumie kobietę.

Moją uwagę przyciągnęły jej włosy. Były długie i jasne, ale w półmroku zauważyłem różnokolorowe pasemka, być może fioletowe i niebieskie; trudno było stwierdzić w tym świetle. Obydwa ramiona miała pokryte tatuażami. Ciemna koszulka. Dżinsy. Była zapatrzona w swój telefon.

Już miałem odwrócić wzrok, gdy podniosła głowę i spojrzała na mnie. Przemknęło przeze mnie dziwne uczucie, jak gdybym skądś ją znał. Na policzku miała bliznę przechodzącą przez jej górną wargę. Czegoś takiego się nie zapominało. Nigdy jednak nie spotkałem kobiety z taką blizną, dlaczego więc czułem, że już ją gdzieś widziałem?

Od czasu do czasu nawiązywałem kontakt wzrokowy z jakąś dziewczyną. Czasami kończyło się to nocą w hotelu lub w moim domu. To jednak było coś innego. Niewątpliwie była piękna. Jednak to nie z tego powodu nie mogłem oderwać od niej oczu.

Ona pierwsza odwróciła wzrok i spojrzała w telefon. Wypuściłem z płuc powietrze; nawet nie wiedziałem, że wstrzymałem oddech. To było dziwne.

Sekundę później spojrzałem ponownie, ale jej już nie było.

Poczułem niewyjaśnioną potrzebę jej znalezienia. Jednak pasek od gitary, niczym pajęcza sieć, przylepiał się do każdego skrawka skóry, którego dotknął. Uwolniłem się w końcu od gitary, odłożyłem ją i zacząłem przepychać się przez tłum.

Nigdzie jej nie widziałem. Ani w pobliżu baru, ani przy toaletach. Czy zdążyła tak szybko wejść do damskiej toalety? Nie sądziłem. Kolejne spojrzenie podpowiedziało mi, że to raczej mało prawdopodobne. Za potrzebą stała kolejka, a tej kobiety tam nie było.

Ktoś wpadł na mnie, ale zignorowałem to. Co ja, do licha, wyprawiałem? To było absurdalne. I głupie. Czemu szedłem za jakąś dziewczyną? Nie ganiałem za kobietami ani dosłownie, ani w przenośni. W tym przypadku jednak nie potrafiłem się powstrzymać.

Musiała wyjść na zewnątrz. Z sercem walącym dziwnie szybko i adrenaliną krążącą w żyłach otworzyłem drzwi i wyszedłem w ciepłą noc.

Lampa przy wejściu rzucała mdłe światło na parking. Bar znajdował się tuż przy drodze, która o tej porze była pusta. Nie było tu nic poza rechotaniem żab i cykaniem świerszczy.

Dostrzegłem ją nieco z boku, gdy szła do samochodu. Wiedziałem, że to szalone i że muszę się mylić, ale zanim zdołałem się powstrzymać, powiedziałem to głośno:

– Callie?

5

Maya

Wciągnęłam gwałtownie powietrze i stanęłam jak wryta. Kluczyki zwisały mi w dłoni. Napięcie rozchodziło się po mnie falami, począwszy od pleców. Zerknęłam przez ramię i odezwałam się, starając się mówić beznamiętnym, spokojnym głosem.

– Przepraszam, nazywam się Maya Davis.

– Maya? – powtórzył.

Odejdź, Maya. Stawiaj krok za krokiem. Nie dodał nic więcej, ale nie musiałam zerkać za siebie, żeby wiedzieć, że się nie ruszył. Podeszłam do samochodu, ale znów się zatrzymałam tuż przy drzwiach kierowcy.

– Podobała mi się twoja piosenka.

– Dzięki, ale…

Nie czekałam na to, co chciał mi powiedzieć. Niemal bezwiednie otworzyłam auto, wsiadłam do środka i odjechałam, nie oglądając się za siebie.

Jestem Maya. Nazywam się Maya Davis. Ścisnęłam mocno kierownicę, powtarzając to w kółko. Jestem Maya. Nazywam się Maya Davis.

Mój obskurny motel znajdował się niedaleko baru. Zaparkowałam i wysiadłam oszołomiona, jak gdybym uderzyła się w głowę. Ręce mi dygotały, przez co klucz do drzwi grzechotał, obijając się o plastikowy brelok. Nie byłam w stanie trafić nim w zamek. Czy to był w ogóle właściwy pokój? Sprawdziłam numer na drzwiach: 105. To mój pokój; najwyraźniej nie potrafiłam jedynie uspokoić rąk.

Nie powinnam była tu przyjeżdżać.

Drzwi w końcu postanowiły ze mną współpracować i od razu po wejściu zamknęłam je oraz zaryglowałam na trzy spusty. Kilka razy sprawdziłam nawet zamek. Serce mi waliło szaleńczo, a w rękach czułam mrowienie od adrenaliny. Oparłam się o drzwi i odetchnęłam głęboko. Musiałam się uspokoić.

Kolorystyka pokoju stanowiła szaloną mieszankę rdzawego i niebieskiego, a od zbyt długiego patrzenia w dywan kręciło mi się w głowie. Lampka nad umywalką migotała, ale czuć było delikatny zapach cytryny i wybielacza, więc przynajmniej nie mogłam narzekać na czystość.

Motelowy odpowiednik minibaru zawierał koszyk konfekcjonowanych przekąsek i kilka miniaturowych buteleczek Jacka Danielsa. Wzięłam szklankę z blatu przy zlewie, otworzyłam buteleczkę i przelałam whisky.

Alkohol wzniecał w moim gardle pożar na tyle potężny, że się skrzywiłam. Nie byłam wielką fanką whisky, ale i tak wzięłam drugi łyk.

Łyk? Haust? Kwestia semantyki.

Nazwał mnie Callie.

Nikt mnie tak nie nazwał od trzynastu lat. Już nie byłam Callie Kendall. Porzuciłam tę tożsamość dawno temu.

Ale to był Gibson Bodine. Dlaczego sądziłam, że mnie nie rozpozna?

Zagrzechotało wypełnione starymi tajemnicami pudełko w mojej głowie. Stanowiło ono klucz do mojego przetrwania, gdy byłam dzieckiem. Odkładałam tam wszystkie złe doświadczenia z domu, gdzie tkwiły nietknięte. Dzięki niemu Callie była w stanie uśmiechać się wśród ludzi. Chodzić do szkoły. Spotykać się ze znajomymi. Zachowywać się jak zwyczajna dziewczyna. Założony na tym pudełku zamek był niezniszczalny. Musiał taki być. Od niego zależało życie Callie.

Po ucieczce z Bootleg Springs cała moja tożsamość trafiła do pudełka. Nie tylko moje życie domowe. Wszystko. To, kim byłam. Ludzie, których znałam. Moje ulubione miejsca. Moi starzy znajomi. Gibson.

A także Bootleg Springs. Moje ukochane miejsce. To była nie tylko moja miejscowość wypoczynkowa. To był mój dom.

Musiałam jednak to wszystko porzucić. Zamknąć na cztery spusty.

Filmik z Gibsonem, który obejrzałam tysiące kilometrów stąd w Los Angeles, zatrząsł pudełkiem na tyle mocno, że przypomniałam sobie o jego istnieniu. Szybko jednak się uspokoiło. Zamek wytrzymał. Nie groziła mi jego zawartość.

Jednak przebywanie w pobliżu Gibsona, oddychanie tym samym powietrzem oraz dźwięk jego ochrypłego głosu roztrzaskały zamek i uchyliły wieczko na tyle szeroko, że zawartość pudełka szeptała do mnie jego mroczne sekrety. Wspomnienia zaczęły napierać na moją podświadomość, domagając się uwolnienia.

Wciąż groziły wydostaniem się. Wszystkie te demony, które z takim trudem udawało mi się trzymać z dala ode mnie.

Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie pudełko. Stało w pustym pokoju. Zawsze wyglądało tak samo: staromodna cedrowa skrzynia z olbrzymią kłódką na zasuwce. Kłódka leżała teraz otwarta na podłodze. Wieko było uchylone, jak gdyby blokowało je coś niewidzialnego, uniemożliwiając jego opadnięcie.

Kucnęłam w myślach i podniosłam kłódkę. Domknęłam wieko i zaryglowałam je.

Odetchnęłam powoli i otworzyłam oczy. Było lepiej.

Z tym że… Gibsona Bodine’a nie było już w pudełku.

Był jedną z najtrudniejszych rzeczy do zaryglowania. Strach powstrzymywał mnie przed skontaktowaniem się z nim. Uciekłam z dobrego powodu, a obawy o moje bezpieczeństwo były bardzo realne. Wciąż tam były. Im mniej osób wiedziało, gdzie wyjechałam i że w ogóle żyję, tym lepiej.

Ale bolało okrutnie.

Usiadłam na skraju łóżka, a dawne wspomnienia przemykały mi w głowie. Popołudnia spędzane przy niewielkim ognisku w głębi lasu, gdzie nikt nas nie widział. Gibson siedzący na pniaku, brzdąkający na gitarze. Te lodowato niebieskie oczy. Kilkudniowy zarost na kwadratowej szczęce. Ja śpiewająca z nim, znajdująca harmonię z jego melodią.

Żyłam dla tych popołudni. Tylko nas dwoje, odizolowanych od reszty świata. Rozmawialiśmy o ulubionych zespołach. O okładkach albumów i tekstach piosenek. Uczył mnie gry na gitarze, a ja zapisywałam w notesie niedokończone teksty piosenek.

Gdy wyjechałam, musiałam zostawić to wszystko za sobą. Gibsona i całe Bootleg Springs. Schowałam ich w pudełku i zamknęłam. Gdybym tego nie zrobiła, nie przetrwałabym.

Teraz jednak, gdy się stamtąd wydostał, nie sądziłam, że będę w stanie umieścić go tam z powrotem.

Kolejny głęboki oddech i jeszcze jeden łyk whisky. Okłamałam go dzisiaj. Bezczelnie skłamałam mu prosto w twarz.

On mnie jednak rozpoznał. Nazwał mnie moim dawnym imieniem. To był szok. Wyglądałam inaczej niż trzynaście lat temu. Z powodu awantury, która spowodowała moją ucieczkę, miałam złamany nos i bliznę na policzku. Nos został zrekonstruowany operacyjnie, ale nie dało się już odtworzyć jego pierwotnego kształtu. Nie otrzymałam też od razu opieki medycznej, więc niewiele dało się zrobić z blizną na policzku.

To, a także farbowane włosy i dojrzalszy wygląd miały sprawić, że nie powinnam zostać tak łatwo rozpoznana.

Najwyraźniej się myliłam.

Oznaczało to, że muszę wyjechać. Wynieść się z Wirginii Zachodniej tak szybko, jak to możliwe. Nawet po upływie tylu lat wciąż nie byłam tu bezpieczna. Nie jako Callie Kendall.

Jedyną rzeczą, na którą sobie pozwoliłam, były pocztówki wysyłane do Jonaha Bodine’a; była to jedyna rzecz łącząca mnie z dawnym życiem. Zrobił dla mnie tak wiele. W miarę upływu lat i zarastania ran chciałam, żeby wiedział, że nie tylko nic mi nie jest. Miał prawo wiedzieć, że dzięki cudownej pomocy nowej rodziny, udało się tej dziewczynie poskładać swoją strzaskaną psychikę w całość. Chciałam, żeby czuł dumę. Żeby wiedział, że opłaciło się podjęte przez niego dla mnie, dla zupełnie nieznajomej dziewczyny, ryzyko.

Jonaha Bodine’a nie było już wśród żywych. Zmarł mężczyzna, który uratował mi życie. Mój bohater. Nic mnie już nie łączyło z tak uwielbianym przeze mnie miasteczkiem.

Do czasu, gdy usłyszałam głos Gibsona Bodine’a.

Niech to szlag.

Znalazłam filmik na telefonie i odtworzyłam go już chyba z milionowy raz. Ktokolwiek go nagrał, siedział z boku, przez co w kadrze było widać część widowni. W tłumie rozpoznałam niektóre twarze. Ludzi, których nie widziałam od lat, odkąd przestałam być Callie.

Byli teraz dorośli. Jak wyglądało ich życie? Tak wiele osób zdecydowało się tam pozostać. Mignęła mi tańcząca z kimś Scarlett Bodine. Mój Boże, już nie była małą dziewczynką. Podobnie jak Cassidy Tucker. Czy to ramię Bowiego Bodine’a ją obejmowało? Przez kilka sekund widoczna też była kobieta, którą mogła być wyłącznie June Tucker. Trzymała się za ręce z jakimś wysokim, umięśnionym mężczyzną.

Ilu z nich nie było już kawalerami? Kto z nich założył rodziny? Oni zapuszczali korzenie, podczas gdy ja przez połowę życia nie wiedziałam, w jakiej znajduję się strefie czasowej.

Po moim policzku spłynęła łza. Tęskniłam za nimi. Głupie pudełko nie chciało pozostać zamknięte.

A co z Gibsonem? Miał kogoś? Sama myśl, że mógł nie założyć rodziny, wydawała się szalona. Był już trzydziestolatkiem. Bez wątpienia dorwała go już jakaś bootlegowa dziewczyna. Pewnie po miasteczku ganiała już trójka lub czwórka Bodiniątek, chłopców i dziewczynek, mających odziedziczone po tacie błękitne oczy.

Dlaczego ta myśl wydawała się mi taka smutna? To miejsce mieszało mi w głowie. Miałam nadzieję, że Gibson jest szczęśliwie żonaty i ma własną rodzinę. Może dlatego nie był zainteresowany umową z wytwórnią. Miał obowiązki w domu. Brzmiało to logicznie.

Od tej myśli bolał mnie również brzuch. A może to wina taniej whisky.

Spojrzałam na telefon. Nie dzwoniłam do Quincy’ego i Henny, odkąd tu przyjechałam. Było już późno, wiedziałam jednak, że ich głosy pomogą mi się uspokoić. Wybrałam ich numer i zadzwoniłam.

Czekałam, słuchając sygnału. Moi rodzice adopcyjni unikali współczesnych osiągnięć technologicznych, w tym telefonów komórkowych. Mieli jeden telefon stacjonarny w kuchni. Wyglądał na wyjęty żywcem z filmu z lat osiemdziesiątych, gdyż miał długi, poskręcany przewód, dzięki któremu mogli jednocześnie spacerować i rozmawiać. Kilka razy próbowałam namówić ich do zakupu komórki, ale twierdzili, że promieniowanie szkodzi ich aurom.

Z tego samego powodu nie mieli w domu telewizora ani mikrofalówki.

– Halo? – odezwała się Henna.

– Cześć, Maya z tej strony.

– Cześć, kwiatuszku – powiedziała. – Cudownie usłyszeć twój głos.

– Przepraszam, że dzwonię tak późno.

– A jest późno? Nawet nie zauważyłam.

Roześmiałam się. Oczywiście, że nie zauważyła. Henna zawsze żyła zgodnie z własnym kalendarzem; nie miał on zbyt wiele wspólnego z rzeczywistym czasem.

– To dobrze. Cieszę się, że was nie obudziłam.

– Ani trochę, słodziaku. Byłam na ganku i malowałam nago w świetle księżyca. Coś cudownego.

– Brzmi wspaniale. Quincy jest w domu?

– Och tak, gdzieś się szwenda.

– Jak tam w Blue Moon? – zapytałam i dokończyłam whisky.

– W zeszłym tygodniu na rynku farmerskim odbył się nagi protest. Trwał, dopóki protestujący nie nabawili się oparzeń słonecznych. No i jeszcze koza Pierce’a. Pamiętasz Clementine?

– Oczywiście.

– Jakiś czas temu uciekła z farmy i zaginęła na jakiś tydzień. Któregoś dnia wróciła jak gdyby nigdy nic. Okazało się, że jest w ciąży.

Roześmiałam się.

– Naprawdę?

– W zeszłym tygodniu wydała na świat trójkę małych koźląt w łóżku Jaxa. Do teraz nie wiadomo, jakim cudem weszła do domu.

Takie rzeczy tylko w Blue Moon.

– Założę się, że nie był zbyt szczęśliwy z tego powodu.

– Raczej nie, ale koźlątka są przeurocze. Gdzie teraz jesteś? W Kostaryce? W Japonii? A może w Australii?

– Nie, wróciłam do Stanów.

– Witaj więc w domu. Ale twoja aura wibruje tak głośno. Co cię dręczy?

Odetchnęłam głęboko.

– Jestem w Wirginii Zachodniej. Przyjechałam służbowo, ale… spotkałam kogoś z przeszłości.

– Naprawdę? I co czułaś?

– Szczerze mówiąc, przeraziło mnie to. Myślałam, że mam to już za sobą, ale znowu czuję się jak tamto dziecko.

– Już nie jesteś dzieckiem, kwiatuszku – powiedziała kojąco. – Czuję wielki brak równowagi w twoich boskich energiach. Medytowałaś ostatnio?

– Nie tyle, ile powinnam.

– To pomoże. Znajdź swój środek i wyprostuj powykręcane strumienie energii w swoim wnętrzu.

Uśmiechnęłam się. Henna oczywiście zaproponowała medytację. To było jej rozwiązanie na większość problemów. Masz przed sobą trudną decyzję? Medytuj. Kłócisz się z przyjaciółką? Medytuj. Zatkany nos? Medytuj.

– Masz rację. Tak zrobię.

– Dobrze. Właśnie zapalam świeczki w twojej intencji. Wyślą do Wszechświata swoje światło dla ciebie.

– Dzięki, Henna. Doceniam to.

– Pamiętaj, kwiatuszku, przeszłość pozostaje przeszłością. Nie może cię już skrzywdzić. Jednak przebywanie tam otworzy w tobie stare rany, które powinny pozostawać zasklepione. Czułabym się znacznie lepiej, gdybyś wyjechała z Wirginii Zachodniej.

Wyprostowałam się. Spodziewałam się usłyszeć gadkę o medytacji i energiach. Dlaczego jednak martwiła się o mój pobyt w Wirginii Zachodniej?

– Czemu?

– Ludzie znowu cię szukają. Szukają Callie.

Zasłoniłam dłonią usta, żeby powstrzymać whisky przed ucieczką. Żołądek wywrócił mi się na wierzch i potrzebowałam chwili, aby odpowiedzieć.

– O czym ty mówisz? Sprawa została zamknięta dawno temu.

– Została znowu otwarta – wyjaśniła. – Myślałam, że wiesz.

– Co? Skąd miałabym wiedzieć? To coś nowego? Nie wspominałaś o tym wcześniej.

Wciąż mówiła swoim spokojnym głosem, jak gdyby właśnie nie zrzuciła na mnie bomby atomowej.

– Niewiele wiem. Tyle, co usłyszałam tu i ówdzie. Myślałam, że zobaczyłaś coś w neterwebie.

– W internecie?

– O właśnie.

Zasadniczo zawsze uwielbiałam odjechaną nieznajomość Henny w kwestii świata zewnętrznego. Poniekąd w sposób organiczny odizolowała mnie z Quincym od skutków mojego zaginięcia właśnie wtedy, gdy najbardziej potrzebowałam ochrony. I to od nich dowiedziałam się o śmierci Jonaha Bodine’a.

Ale że sprawa mojego zaginięcia została ponownie otwarta? Jeżeli rzeczywiście było aktywnie prowadzone dochodzenie, to naprawdę musiałam zniknąć z Wirginii Zachodniej.

– Nie, nie miałam pojęcia.

Milczała przez chwilę.

– Kwiatuszku, nie szukaj kłopotów. Stare krzywdy tylko cię dobiją. Odpuść.

Pomyślałam o Gibsonie. Nie mogłam wyprzeć z pamięci jego ochrypłego głosu.

– Nie wiem, czy potrafię.

– Wybór należy do ciebie, ale musisz zachować ostrożność. Zapytaj siebie, czy jest to droga, którą chcesz podążać. Czy jesteś przygotowana na to, co znajduje się na jej końcu.

– Wiem. – Uśmiechnęłam się ponownie. – Niech zgadnę. Mam pomedytować?

– Mhm – odparła. – I pamiętaj, żeby codziennie pić trawę pszeniczną. Och, Quincy macha ci na przywitanie. Złożył śluby milczenia, dopóki pełnia znajduje się w Wodniku.

– Pozdrów go ode mnie. I dziękuję, Henna. Dam znać, kiedy was odwiedzę.

– Nie mogę się doczekać, słoneczko.

– Ja też. Kocham was.

– My ciebie też kochamy, kwiatuszku.

Rozłączyłam się. Zazwyczaj po rozmowie z Henną czułam się odprężona i uspokojona. Jej łagodny głos przynosił ukojenie. Ale że moja sprawa została ponownie otwarta? Jak to w ogóle możliwe?