Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy naukowcy dążą do poznania świata? Z pewnością tak, ale na tej drodze czeka ich tyle przeszkód i pułapek, że cel rzadko zostaje osiągnięty. Prawda naukowa budzi ogromne emocje, i to nie zawsze zdrowe. Potrafi zapewnić prestiż, pieniądze i władzę nad umysłami. Raz ustanowiona, obrasta w katedry, etaty i publikacje, a armia ludzi, którzy związali z nią swoje życie, broni jej jak niepodległości i coraz rzadziej pyta, czy faktycznie jest prawdą. Rasowa, narodowa i płciowa wyższość; wypisana na twarzy skłonność do występku; minerały, drzewa i skorupiaki wyznaczające naturalny zasięg występowania narodów – nie ma idiotyzmu, który trafiwszy na sprzyjające okoliczności, nie urośnie do rangi naukowego pewnika.
Historia głupich idei to panorama zbiorowych obłędów nowoczesnej Europy, które kwitły w majestacie nauki swojego czasu. Spotkamy tu patriotów-mizoginów oskarżających wrogie państwa o niestałość uczuć, histerię i zdradę. Antropologów mierzących czaszki jeńców wojennych, aby pogrążyć wroga także na polu rasowym. Psychiatrów diagnozujących niebezpieczną chorobę pacyfizmu i próbujących leczyć ją elektrowstrząsami. Przedstawicieli nauki zobaczymy w sztabach armii szykujących się do inwazji, na konferencjach pokojowych dzielących terytoria podbitych państw, w organach administracji terytoriów okupowanych i w gronie planistów zbrodni przeciw ludzkości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 495
Czym jest nauka? Naiwnemu mogłoby się zdawać, że to sztuka odkrywania, rozumienia i być może nawet zmieniania otaczającego nas świata. Jednak historycy nauki od prawie stu lat udzielają dodatkowych odpowiedzi. Wskazują na przykład na jej społeczny wymiar, który sprawia, że nigdy nie była ani nie będzie wolna od najróżniejszych pozanaukowych kontekstów. Ludwik Fleck, lwowski bakteriolog i filozof nauki, wprowadził terminy „styl myślowy” oraz „kolektyw myślowy”, dowodząc, że uczeni z reguły dostrzegają tylko to, na co zostali uprzednio przygotowani, i gotowi są odrzucać albo błędnie interpretować fakty, które nie zgadzają się z ich wcześniej powziętymi przekonaniami. Kiedy już dojdzie do naukowej rewolucji, nowe odkrycie obrasta w publikacje, katedry i autorytety, dzięki czemu długo broni się przed kolejnym przewrotem. I tak w kółko1.
Można na ten problem patrzeć z poznawczym optymizmem, tak jak czynił to Jerzy Szacki, mówiąc o socjologii jako dyscyplinie nie tyle przedparadygmatycznej (czyli jeszcze nie do końca ukształtowanej jako nauka), ile raczej trwale wieloparadygmatycznej. Dawne teorie nie umierają całkowicie; mogą powrócić do łask i służyć także innym naukom. Nawet jeśli jedna subdyscyplina odrzuci je na dobre, wciąż jeszcze mogą się sprawdzić w innej. „Fakty – powiada Szacki – konstytuują się dla poznania zawsze w pewnym kontekście myślowym i życiowym”2.
Konteksty miewają jednak rozmaity charakter, a ich oddziaływanie na naukę czasami przynosi opłakane skutki. Odbijają się w niej nie tylko mentalność, horyzont intelektualny czy też wyobrażenia społeczne danego czasu, ale także polityka, moda, nastroje, fobie i tak dalej. Naukowcy, podobnie jak wszyscy inni, czasami bez głębszego namysłu przyjmują za pewnik to, co usłyszeli, powtarzają stare rytuały. Krótko mówiąc, tkwią po uszy w historii. Nie unieważnia to szlachetnego dążenia do prawdy, skłania jednak do ostrożności i studzi scjentystyczny entuzjazm. W artykule napisanym tuż przed śmiercią w mieście Nes Cijjona pod Tel Awiwem Fleck kreślił wizerunek „dzisiejszego uczonego”, który
odkrywa, że „prawda naukowa” to skomplikowana konstrukcja intelektualna, nierozerwalnie powiązana z technikami badawczymi, interpretacjami danych statystycznych i wieloma różnymi konwencjami. Zdaje sobie sprawę, że często da się ją wyrazić wyłącznie w specjalistycznym żargonie, a zrozumieć, jedynie odbywszy długotrwałą edukację. W jego oczach „prawda naukowa” zależy od współwystępowania różnych okoliczności: od nadarzającej się okazji, od otoczenia i od osobistego wpływu autora. Powinna posiadać zdolność adaptacji do obowiązującego systemu nauki, wreszcie musi zyskać aprobatę. Albowiem jedynym dowodem jej wartości jest sukces…3
W skład prawdy naukowej wchodzi sporo elementów, których zazwyczaj intuicyjnie nie kojarzymy z nauką. Im jest ich więcej, tym mniej miejsca musi wystarczyć ideałom bezstronności i bezinteresownego dążenia do poznania.
Uzbrojeni w taką wiedzę, wyposażeni w precyzyjne narzędzia do analizy mechanizmów powstawania i utrwalania faktów naukowych, zderzamy się z rzeczywistością, w której spore grupy ludzi tych faktów nie uznają, nawet wbrew stanowisku większości uczonych. Co więcej, politycy zaczynają wymagać od historii (i nie tylko od niej – każda dyscyplina może stać się „partyjna”), aby zamiast poznawać przeszłość, „dawała świadectwo” ich przekonaniom albo wyraz ich uczuciom. Jak można odwoływać się do obiektywnej oceny dorobku naukowego, jeśli minister potrafi z dnia na dzień nadać jak najbardziej wymierny (bo liczony w punktach) „prestiż” choćby i gazetce parafialnej bliskiej jego sercu? To już nie jest wyłącznie społeczny kontekst nauki. To coś więcej. Poza tym problem nie dotyka wyłącznie nas, nawet jeśli mowa o naszym ministrze.
Filozofowie ponowocześni mają na tę okoliczność radykalną odpowiedź. W zasadzie unieważnia ona samo pojęcie nauki, odbierając ideom jakikolwiek sens poza owym społecznym kontekstem. Nie chcąc posuwać się tak daleko, trzeba uważnie spojrzeć w przeszłość. Być może kryzys, który dziś dostrzegamy, wcale nie jest nowy? Co, jeśli nauka bynajmniej nie schodzi na złą drogę, tylko kroczy nią od samego początku, jeśli jej „wypaczenia” są normą, a stan pożądany tylko rzadkim wyjątkiem albo wręcz odległym ideałem? Co, jeśli dążenie do prawdy nie było jej pierwotnym celem, lecz tylko skutkiem ubocznym?
W tej książce idę tropem podobnych pytań, opisując teorie naukowe oraz idee społeczno-polityczne uznawane obecnie za zbrodnicze, błędne bądź niemądre, ale kiedyś cieszące się szerokim uznaniem. Zaczynam od hierarchii rasowych, następnie omawiam teorię naturalnych granic narodowych i ustroju politycznego, aż wreszcie dochodzę do „grantozy”, na którą uskarżają się współcześni humaniści. Pokazuję, w jaki sposób całkowicie nienaukowe albo oparte na błędnych przesłankach przekonania obrastają liczbami, wykresami i profesorami oraz jak radzą sobie z krytyką. Za każdym razem opowieści te dotykają spraw polskiej nauki, ale prawie nigdy nie koncentrują się wyłącznie na niej. Polacy (i znacznie mniej liczne, ale także obecne w tej historii Polki) z determinacją i dużą zręcznością walczyli o godne miejsce w głównym nurcie światowej nauki, a co za tym idzie – także o reprezentację w gronie producentów i dystrybutorów głupich idei.
Jest to zatem także historia transferu idei, w większości opisanych tu przypadków – ogólnie rzecz ujmując – z zachodu na wschód. Dynamika tego zjawiska pozostaje bez bezpośredniego związku z charakterem przenoszonych treści. Głupie idee wędrują tymi samymi drogami co pozostałe. Nie należy także wyobrażać sobie tego procesu jako ruchu jednokierunkowego albo prostego naśladownictwa. Jak po wielekroć pokazuję w tej książce, „odbiorca” niemal nigdy nie pozostaje bierny. Dokonuje twórczych adaptacji pożyczonych wątków – uzupełnia je własnymi pomysłami, inaczej rozkłada akcenty. Staje się uczestnikiem tego samego dyskursu. Podobnie działo się z opisanymi przez Jerzego Jedlickiego krytykami postępu i tropicielami pułapek nowoczesności:
Paradoksalnie jednak […] polski spór o cywilizację należy od końca XVIII wieku do tego samego obszaru dyskursu co spór zachodni. To prawda: polskie tyrady przeciwko zmaterializowanemu Zachodowi i dodany im na przeciwległym końcu osi biegun polski czy słowiański służyły wywołaniu efektu zagrożenia z zewnątrz, dywersji cudzoziemskiego wroga w oblężonej twierdzy narodowości. Niemniej sama problematyka i oskarżenia, i obrony – ich treści religijne, moralne, socjologiczne, ekonomiczne, ekologiczne, estetyczne – świadczą dowodnie, że myśl polska, choćby i naśladowczo, przeżywała wewnętrzny konflikt kultury europejskiej4.
Myśl polska współprzeżywała nie tylko ten europejski konflikt. Uczestniczyła także w wielu innych debatach, otrzymywała idee i dzieliła się nimi na takich samych zasadach jak podobne kraje peryferyjne. Właściwie cały ten proces można zinterpretować jako zadziwiająco sprawną i szybką (zwłaszcza w porównaniu z rozwojem ekonomicznym) modernizację, doganianie Zachodu i wreszcie: emancypację. Ostatecznie prawo do uczestnictwa na, powiedzmy, równych prawach w europejskim dyskursie naukowym obejmuje nie tylko jego jasne strony, ale także najciemniejsze ścieżki i ślepe uliczki.
Czym są tytułowe głupie idee? Łatwiej w miarę precyzyjnie określić, czym nie są. A zatem: nie chodzi bynajmniej o poronione pomysły szalonych wynalazców, pojedyncze wyskoki nadambitnych indywidualistów, nigdy niezrealizowane projekty czy też zupełnie fantastyczne teorie, będące na bakier z istniejącą wiedzą naukową. Taka historia nauki istnieje, dysponuje swoimi klasykami, jak na przykład Stephen Jay Gould czy też (w niemieckim obszarze językowym) Heinrich Zankl, i – jak pokazują choćby nowsze prace Michaela D. Gordina – ma kolosalną przyszłość. Szaleństwo, w jakimś stopniu zawsze obecne w nauce, to kwestia indywidualna. Głupota natomiast jest cechą zbiorowości. Nie sprzyja oryginalnym pomysłom, które mogłyby zaburzyć komfort myślenia owej wspólnoty. Zmierza raczej ku wygładzaniu kantów, godzeniu nauki z normą społeczną i oczekiwaniami wspólnoty narodowej albo państwa. No i przede wszystkim z dyskursem naukowym danego czasu.
Sądzę, że dla zrozumienia mechanizmów funkcjonowania głupich idei konieczne jest potraktowanie ich jako jednego zjawiska, mimo że manifestuje się ono na wiele sposobów. W historiografii przyjęła się tymczasem inna perspektywa. Historycy rasizmu śledzą rasizm i tylko rasizm, podobnie jak badacze nacjonalistycznej geografii, nie wspominając już o uprawiających gender studies. Nie śmiem odbierać im przyrodzonego prawa do zakreślenia horyzontu własnych zainteresowań. Wydaje mi się jednak, że wszystkie te idee w pewnych fazach swojego funkcjonowania przechodziły podobne stadia i procesy. I że właśnie ta wspólna droga jest godna zainteresowania.
Ważnymi składnikami głupich idei pozostają konwencja i konformizm. Ostatecznie ich twórcom nie chodziło o to, aby udowodnić światu swoją oryginalność poprzez zakwestionowanie istniejących hierarchii w nauce, lecz raczej aby wyszarpać dla siebie miejsce w owej hierarchii. Dlatego polscy, ukraińscy i fińscy antropolodzy rasowi nie odrzucali teorii nordyckiej, lecz uzupełniali ją tak, żeby dla ich pobratymców znalazło się miejsce u boku nordyków. Dlatego geografowie z takim uporem i pomysłowością podążali za absurdalną ideą, głoszącą, iż pewne gatunki roślin świadczą o etnicznej przynależności terytorium, na którym rosną.
Najbardziej wydajnym motorem napędzającym ten mechanizm przez ostatnich dwieście lat okazywał się prawie zawsze patriotyzm podszyty nienawiścią do zupełnie konkretnych „obcych”. Już w XIX wieku doskonale zespolił się z wkraczającymi do naszej części Europy nowoczesnymi naukami o człowieku, a potem przetrwał kolejne dziejowe burze, włącznie z rzekomo antynarodowym komunizmem. No i dalej ma się świetnie.
Z historią głupich idei było u piszącego te słowa podobnie jak z mówieniem prozą u pana Jourdaina. Aby dostrzec sprawy oczywiste, w obu przypadkach niezbędny okazał się lepiej wykształcony przewodnik. Moim był Maciej Janowski, historyk – naturalnie – idei. Kiedyś pół żartem, pół serio zauważył, że historia idei dzieli się na dwie subdyscypliny: historię mądrych idei oraz historię głupich idei. Analogicznie do tak zwanego silnego programu socjologii nauki, obdarzającego podobną atencją teorie prawdziwe i fałszywe. Później obu nam zdarzało się do tej myśli wracać, często w kontekście zobowiązań moralnych naukowca. Nie chodziło nam przy tym wyłącznie o przyzwoitość naszych bohaterów, ale raczej o naszą własną, wymagającą od nas empatycznego wmyślenia się nawet w takie idee z przeszłości, z którymi nie jesteśmy w stanie się zaprzyjaźnić. Czy historyk idei powinien odnotowywać poglądy swoich bohaterów z dzisiejszego punktu widzenia śmieszne lub zgoła straszne? Czy powinien to robić, wiedząc, że takie przekonania nie były w badanym okresie wyjątkowe, a nawet być może powszechnie je akceptowano? Czy nie lepiej takie kwestie pominąć i skupić się tylko na tych elementach światopoglądu, które okazały się rzeczywiście oryginalne?
Nie są to pytania błahe i nie umiem dać na nie jednoznacznej odpowiedzi. Wydaje mi się, że oba skrajne stanowiska znajdują uzasadnienie. Z jednej strony odnotowywanie rasistowskich albo mizoginicznych komponentów w myśli uczonych z wieku XIX ma wartość poznawczą, ponieważ pomaga unaocznić społeczną i kulturową otoczkę, w jakiej funkcjonowali. Aby dostrzec tych, którzy przekraczali ówczesne normy, niewątpliwie warto coś o owych normach wiedzieć. Z drugiej strony zignorowanie takich wątków można (chyba) traktować jak redukcję szumu, pozwalającą dosłyszeć czyste dźwięki. Dzięki takiej operacji na plan pierwszy wysuwają się właśnie idee oryginalne i wyjątkowe. Ten dylemat nie ma prostego rozstrzygnięcia.
Być może zatem rzeczywiście pora pogodzić się z podziałem historii idei na subdyscypliny, różniące się nieco podejściem do tematu, i z determinacją nieobcą bohaterom tej książki przystąpić do instytucjonalizacji historii idei głupich? Nie byłaby to najmniej mądra nauka, która zyskała uznanie.
Niniejsza książka powstawała dość długo, a zarazem krótko. Historią nauki i historią idei – niestety przeważnie niemądrych – zajmuję się od mniej więcej dwudziestu lat. Najpierw były to marksistowsko-leninowskie historiografie. Później zainteresowała mnie szara strefa pomiędzy charakterologią narodową a profesjonalną nauką, czyli kwestie poruszane w rozdziale pierwszym i po trosze w kilku kolejnych. Stąd droga wiodła do rasizmu w antropologii, etnografii, socjologii i medycynie z wycieczkami w stronę dyskursu kobiecości oraz geografii. Ostatni temat, który przewija się w wielu miejscach, to wpływ I wojny światowej na nowoczesne nauki o człowieku, zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie ten właśnie moment dziejowy poza niepodległością, zwykle okupioną nędzą i zniszczeniem, przyniósł również spektakularny rozwój nauk o człowieku.
Wszystkie zawarte w tej książce spostrzeżenia dojrzewały zatem latami. Natomiast zebranie ich w jedną całość, połączoną wspólną myślą, okazało się kwestią mniej więcej roku, jaki minął od rozmowy z Dorotą Nowak i Ewą Wieleżyńską, które były łaskawe uznać mój pomysł za bardziej obiecujący, niż sugerowałby to tytuł. Większość rozdziałów opowiada w sposób, mam nadzieję, nieco prostszy o tym, o czym kiedyś już napisałem gdzie indziej. Punktami odniesienia dla niektórych fragmentów stały się teksty opublikowane dotąd jedynie po niemiecku bądź angielsku. Całkowicie nowy jest rozdział czwarty (o konflikcie pomiędzy rasistowskimi ideami Franciszka Duchińskiego a demokratycznym rysem polskiej irredenty) oraz ósmy (o Erwinie Hansliku). Wreszcie czuję się w obowiązku zaznaczyć, że punktem wyjścia rozdziału trzynastego stał się artykuł, który napisałem wspólnie z Katrin Steffen, niemiecką historyczką nauki, obecnie profesorką na uniwersytecie w Sussexie.
W czasie poświęconym na zajmowanie się głupimi ideami zdążyłem zaciągnąć dług u tak wielu osób, że nie sposób wymienić wszystkich. Ograniczę się do tych, które najbardziej wpłynęły na ostateczny kształt tej publikacji. Wspomniałem już o obu właścicielkach Wydawnictwa Filtry, bez których zaangażowania książka nie mogłaby się ukazać. Recenzenci Andrzej Wierzbicki oraz Jan Surman uczynili wiele, by głupota pozostała wyłącznie tematem niniejszej pracy, a nie stała się jej cechą. Wreszcie chciałbym wymienić dwóch warszawskich historyków, których inspiracji, pomocy, a także bezlitosnej krytyce zawdzięczam szczególnie wiele – Macieja Janowskiego oraz, zmarłego w styczniu 2018 roku, Jerzego Jedlickiego.
Rasizm towarzyszy ludzkości od bardzo dawna. Poszukiwacze jego początków dotarli w zasadzie do zarania historii. Już starożytni byli rasistami (a także antysemitami), powiada Benjamin Isaac i pewnie ma trochę racji1. Kłopot zaczyna się wtedy, gdy chcemy określić, co to słowo właściwie oznacza. Jeśli rasizm to uprzedzenie związane z kolorem skóry czy innymi cechami biologicznymi (a więc szczególny wariant ksenofobii), to bez większego ryzyka można zakładać, że istniał jeszcze wcześniej, być może „od zawsze”. Socjobiolodzy, odwołując się do frazy Zygmunta Freuda, mówią o „grupowym narcyzmie”, charakterystycznym nawet dla społeczeństw prymitywnych2. Co innego, jeśli za warunek konieczny uznamy nie samą praktykę tworzenia hierarchii i wykluczania, ale towarzyszącą jej ideologię. Czy nazywanie ludów żyjących poza limesem imperium barbarzyńcami to już to? Czy należałoby raczej zaczekać na chrześcijański antysemityzm i wyprawy krzyżowe? A może na pojawienie się spisanych opowieści o pochodzeniu szlachty od Jafeta, a chłopstwa od Chama? Wszystkie te przykłady, albo przynajmniej niektóre z nich, znajdziemy w historiach rasizmu, najczęściej w roli prekursorów jego dojrzałej, pseudonaukowej formy, pojawiającej się w XIX wieku.
Współczesne uniwersytety nie oferują kształcenia na kierunku „badania rasowe”, instytucje naukowe, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu zajmowały się tymi problemami, albo już nie istnieją, albo przebranżowiły się tak, że mało przypominają swoją wcześniejszą wersję. Kto jeszcze pamięta, że poprzednik nobliwego Towarzystwa Maxa Plancka, noszący imię cesarza Wilhelma, należał do przodujących ośrodków naukowego rasizmu?3 Uznając twarde fakty, pamiętajmy jednak, że historyka interesują nie tylko wyobrażenia o przeszłości jego współczesnych. Równie ważnym tematem są przeszłe kultury pamięci, a te, przynajmniej w naszym kręgu kulturowym, trudno byłoby przedstawić bez uwzględnienia wpływu nauk o rasie. Równolegle będę się starał śledzić „podskórne” przenikanie motywów zapożyczonych od nauk o rasie do różnych dziedzin aktywności intelektualnej i artystycznej. Żadna idea, choćby i bezsensowna, nie pozostaje bez śladu. Idea rasy pozostawiła ich aż nazbyt wiele.
Po okresie dynamicznego rozwoju rasizmu, po ujęciu go w ryzy nauki – czy raczej konglomeratu nauk – wreszcie po jego wielokrotnej kompromitacji w XX wieku dziś koncepcje rasowe trwają w formie reminiscencji. Z zasady łączą najdawniejszą przeszłość z teraźniejszością, odwołują się do elementarnych, biologicznych zjawisk, na które wola ludzka ma tylko bardzo ograniczony wpływ. Jednocześnie służą tworzeniu bądź umacnianiu społeczności i odgradzają je od innych. Sugerują „wspólnotę krwi” rodaków od czasów przedhistorycznych, a więc wpływają na sposób rozumienia historii narodowych. Obiektywizują tożsamość – człowiek nie jest bowiem zdolny do porzucenia swojej rasy. To, co zapisane w kości, we krwi albo w genach, ma determinować charakter, zdolności, a nawet przeznaczenie. Poprzez historiografię idee rasowe oddziałują na kulturę popularną. Posługują się także innymi mediami pamięci, konstruując własne wersje teraźniejszości i przeszłości4. W XIX i XX wieku wpływały na kształt ekspozycji muzealnych, „pożyczając” eksponaty antropologiczne i archeologiczne (czaszki, kości, rekonstrukcje) oraz etnograficzne (fotografie, artefakty)5. Pomagały nadawać znaczenie (a także doraźny sens polityczny) rzeczom i opowieściom, które bez tego łącznika nie składałyby się w logiczną całość. A przynajmniej nie w taką, która rodaków wbije w dumę, a cudzoziemców przepełni zawiścią. W dłuższej perspektywie koncepcje rasowe są głęboko pesymistyczne, głosząc mniej lub bardziej pewną degenerację i ostateczny upadek europejskiej kultury (a więc idąc tą samą drogą co chrześcijańska eschatologia), ale ten ich feler nader często okazywał się mało istotny w zderzeniu z optymizmem na patriotycznych sterydach.
Pierwsza obudziła się fiksacja związana z kolorem skóry, pozwalającym – przynajmniej tak się ówczesnym uczonym wydawało – na łatwe i jednoznaczne rozpoznanie różnych klas ludzkości. Pod koniec XVIII wieku, gdy grupę getyńskich profesorów zajmowała kwestia różnic między czarnymi a Europejczykami, Johann Friedrich Blumenbach wprowadził pojęcie „rasa kaukaska” (biała), twierdząc, że z niej dopiero, w procesie degeneracji, wytworzyły się dwie inne wielkie rasy: etiopska (czarna) i mongolska (żółta). Choć wyższość intelektualna białych nie podlegała dla Blumenbacha kwestii, uznawał jednak, że cała ludzkość tworzy jeden gatunek. Nie dla wszystkich założenie to było oczywiste. Jeszcze w pierwszych dekadach XX wieku teza ta budziła wśród naukowców kontrowersje.
Równolegle z Blumenbachem brytyjski indolog William Jones opisał podobieństwa między sanskrytem, greką i łaciną, co doprowadziło go do tezy o ich (a także języków germańskich i celtyckich) wspólnym praindoeuropejskim źródle.
Oczywiście teorii rasowych było dużo więcej, zarówno w pracach naukowców, jak i myślicieli politycznych, choćby wczesnych socjalistów, jednak dla dalszego rozwoju nauk o rasie kluczowe stało się połączenie wniosków anatomicznych i językoznawczych, czyli skrzyżowanie Blumenbacha z Jonesem. Dokonywało się ono na wiele różnych sposobów, często bez głębszej refleksji, chociaż kiedy Paul Broca odkrył ośrodek w mózgu odpowiedzialny za generowanie mowy, pojawił się przynajmniej jeden argument uzasadniający powiązanie mowy z mózgiem6.
Powyższa genealogia jest z konieczności arbitralna, nadaje znaczenie tym, a nie innym uczonym w zgodzie z dominującym poglądem dzisiejszych badaczy. W XVIII i XIX wieku bez większego trudu można było tworzyć alternatywne rodowody uczonego rasizmu. We francuskiej historiografii funkcjonowała teoria, zgodnie z którą podziały społeczne wynikają z różnic rasowych pomiędzy pochodzącym od podbitych Celtów ludem a frankijskimi arystokratami. O „psuciu” rasy wskutek mieszania krwi pisywał François René de Chateaubriand, klasyfikację ras zaproponowali Karol Linneusz, Georges de Buffon oraz Immanuel Kant, dziesiątki innych myślicieli ujmowało ludzkość w hierarchiczne ramy, nieodmiennie uznając białych Europejczyków za koronę stworzenia. George L. Mosse, historyk faszyzmu i męskości, zwraca uwagę na estetyczną stronę tych rozważań. Biali „ludzie słońca” o niebieskich oczach i jasnej skórze podejrzanie szybko stali się przedmiotem romantycznych zachwytów i nieprzypadkowo wielu wczesnych badaczy ras to artyści. Wyobrażenie przeszłości nabierało w ten sposób konkretnego, plastycznego kształtu7. Rasizm przemawiał nie tylko do rozumu i serca. Bywał też miły dla oka.
Teorii przybywało, a szczególną rolę odegrały dwie, sformułowane przez Arthura de Gobineau i Francisa Galtona. Pierwszy ugruntował mit rasy aryjskiej, moralnie, intelektualnie i fizycznie wyższej i kulturotwórczej, prawdopodobnie – jak przypuszczał – stanowiącej także odmienny od czarnych i żółtych gatunek. Galton z kolei badał zasady dziedziczenia geniuszu, tworząc podstawy darwinizmu społecznego i ruchu eugenicznego. Obie teorie zdawały się świetnie uzupełniać – zgodnie z logiką: lepsza rasa powinna produkować więcej geniuszy. I faktycznie – zupełnie serio powiadali uczeni rasiści – to nie przypadek, że William Shakespeare urodził się w Europie, prawda? Prace Gobineau i Galtona oraz dziesiątków ich epigonów były pod koniec XIX wieku powszechnie znane, podstawowe zaś ich założenia poważnie dyskutowane. Do instytucjonalizacji nauki o rasie pozostawał już tylko krok.
Przełom zbiegł się z opisaną przez Detleva Peukerta zmianą paradygmatu nowoczesnych nauk o człowieku na początku XX wieku:
W wieku XIX, gdy Bóg umarł, nauka uznała się za panią istnienia. A jednak doświadczenie graniczne indywidualnej śmierci za każdym razem unieważniało te ambicje. Nauka zaczęła zatem szukać szczęścia w fikcyjnej jedności rasowo pojętego narodu, dla której poświęcała realne i już choćby z tego względu niedoskonałe życie8.
W technokratycznej atmosferze wiary w moc sprawczą nauki w Wielkiej Brytanii, we Francji i w Niemczech ukonstytuowały się eugenika, higiena rasowa, biologia rasowa i społeczna, antropologia społeczna i antropologia rasowa, powstały specjalistyczne katedry uniwersyteckie, czasopisma i stowarzyszenia naukowe. Dla idei rasowych był to prawdziwy przełom. Jeśli można się z czegoś habilitować, musi to być sprawa poważna.
W publikacjach z tych dziedzin naukowa bezstronność należała do najczęściej zaklinanych wartości i najbezczelniej łamanych obietnic. Mimo powszechnie przyjętego założenia, że rasy nie są tożsame z narodami, dominowała świadomość, że – zgodnie z popularną interpretacją Germanii Tacyta – pierwotnie sprawy miały się właśnie tak. Kiedyś byliśmy czyści i piękni, ale setki lat niewłaściwie dobieranych związków odebrały nam ową czystość (z pięknem, jak zobaczymy, nie szło już tak łatwo). Co więcej, autorzy wyciągający z badań rasowych eugeniczne wnioski sądzili, że być może ów pierwotny stan „czystości” da się przywrócić. Zewnętrzny obserwator europejskich dyskusji o rasowym składzie kontynentu, amerykański rasista Lothrop Stoddard tak charakteryzował zasadnicze podziały antropologiczne:
Rzut oka wystarczy, by rozróżnić pełnokrwistych przedstawicieli tych europejskich ras. Prawdziwy nordyk jest wysokim blondynem o podłużnej głowie, niebieskich lub szarych oczach i jasnej skórze. Prawdziwy przedstawiciel rasy śródziemnomorskiej jest niski, smukły, podłużnogłowy podobnie jak nordyk, lecz o ciemniejszej barwie skóry, ciemnych włosach i oczach […]. Przedstawiciel czystej rasy alpejskiej jest także ciemnawy, lecz różni się od obu pozostałych ras okrągłym kształtem czaszki. Średniego wzrostu, człowiek rasy alpejskiej jest wyraźnie krępej budowy ciała, o kościach i mięśniach nie tak wdzięcznie proporcjonalnych […]. By wyobrazić sobie te trzy typy, wystarczy przywołać obraz typowego Skandynawa dla rasy nordyckiej, Włocha z południa bądź Hiszpana dla śródziemnomorskiej i przeciętnego chłopa z Europy Środkowej lub Wschodniej dla alpejskiej. Te ilustracje mówią same za siebie9.
Jak widać, mimo profesjonalizacji ambicją nauk o rasie wciąż pozostawało kształtowanie estetycznego obrazu przeszłości i teraźniejszości. Ta nauka, bo przecież za naukę ją uważano, była nie tylko pożywką dla poszukujących umysłów, ale także strawą dla spragnionego ideału oka.
Naukowcy zaczęli posługiwać się jeszcze jednym, tym razem na pewno „obiektywnym” narzędziem – biometrią. Pomiary różnych części ludzkiego ciała, w szczególności czaszki, stały się niemal obowiązkowym elementem prac antropologicznych w pierwszej połowie XX wieku. Miały olbrzymią zaletę – wymiary głowy można zdejmować zarówno z żywych, jak i ze zmarłych, nawet przed wiekami, łącząc w ten sposób najdawniejszą przeszłość z teraźniejszością.
Kraniologia, jak nazwano nową subdyscyplinę, wychodziła z logicznego skądinąd założenia, że większa czaszka pomieści większy mózg. Według francuskiego antropologa Paula Broki różnice w pojemności czaszki wykazywały nie tylko wyższość rasy białej nad pozostałymi, ale także wyższość intelektualną kobiety nad mężczyzną, a nawet Francuzów nad Niemcami10.
Kluczową miarą w „statystyce rasowej” stał się tak zwany indeks czaszkowy, czyli stosunek szerokości do długości czaszki. Wraz ze specjalnymi wzornikami do oceny koloru oczu i włosów (sprawiającymi dziś makabryczne wrażenie paletami szklanych gałek i kłaków) antropometr, pozwalający zmierzyć wymiary głowy, stanowił podstawowe wyposażenie badaczy i zarazem symbol naukowego statusu nauki o rasie. Dążenie do coraz precyzyjniejszego ujęcia różnic między rasami prowadziło paradoksalnie do zatarcia wcześniejszych założeń i tworzenia nowych linii rasowych podziałów. Nic w tym dziwnego: skoro większość badaczy zgodziła się, że „czyste” rasy we współczesnym świecie nie występują, to granice pomiędzy mieszańcami musiały stawać się tym mniej jednoznaczne, im dokładniejsze i liczniejsze dane antropometryczne wprowadzano.
Przyrastające informacje nie potwierdzały żadnych teorii, tylko powiększały chaos. W końcu powracano do źródeł i – podobnie jak Galton w swoich pierwszych pracach – zamiast bazować na statystyce, odwoływano się do zdrowego rozsądku i własnych obserwacji. Tabelaryczne dane, pozyskane z pomiarów mniej lub bardziej dowolnie dobranych osób, uzupełniano więc na przykład o uwagi charakterologiczne. Ten szpagat między dążeniem do unaukowienia dyskursu i odwołaniami do nieformalnych obserwacji i przekonań będzie charakterystyczny również dla wszystkich późniejszych wcieleń nauki o rasie. To właśnie w tym punkcie rasologia i rezonowanie o charakterze narodowym skleiły się w jeden dyskurs, o którym opowiem w następnym rozdziale.
W pierwszej połowie XX wieku, kiedy nauka o rasie cieszyła się największym – jak dotąd – autorytetem, jej wpływ zaznaczył się przede wszystkim w socjologii i medycynie. Można powiedzieć, że zaczęła spłacać dług zaciągnięty u dziedzin, na których opierała swoje rozpoznania. Na ogół niemożliwa była absorpcja „naukowej” części teorii, bez przyjęcia, przynajmniej w części, jej ideologicznego, rasistowskiego naddatku. Ów naddatek wyrażał się przede wszystkim w konieczności wartościowania i hierarchizowania ras11.
Mówimy o jednym ruchu, ale rasiści mieli różne poglądy. Wychodzili od tych samych założeń, jednak docierali do rozbieżnych konkluzji, zachowując przy tym wierność doktrynie. Na międzynarodowej wystawie higienicznej w Dreźnie w 1911 roku tablice i schematy informowały zwiedzających między innymi o ogólnej szkodliwości związków między przedstawicielami różnych ras12. Ponieważ slogan „degeneracja biologiczna narodu” odgrywał wówczas taką samą rolę jak obecnie „cywilizacja śmierci”, podobne stanowisko musiało się zwiedzającym wydać nie tylko zrozumiałe, ale nawet oczywiste. Jednak rasiści samodzielnie prowadzący badania etnograficzne wśród ludów, przed których krwią należało Europę chronić, zaprzeczali tej tezie. Jeden z nich, Eugen Fischer, w okresie hitlerowskim niezwykle wpływowy przedstawiciel ruchu higieny rasowej, w czasie drezdeńskiej wystawy przeprowadzał właśnie badania w Afryce Południowej. Doszedł tam do wniosku, iż mieszańcy rasy białej z innymi górują intelektualnie i moralnie nad czarnymi nie tylko ze względu na dumę z posiadania białych przodków, ale także z obiektywnych przyczyn biologicznych13. Oczywiście pozostawał jak najdalszy od zachęcania do mieszanych związków niemiecko-namibijskich. Po prostu, idąc tropem głupiej idei, wziął pod uwagę więcej czynników niż twórcy drezdeńskiej wystawy.
Podobny przypadek znajdziemy w kryminologii. W ostatnich dziesięcioleciach XIX wieku światową karierę zrobiła teoria Cesare Lombrosa o związkach wyglądu zewnętrznego i innych cech antropologicznych ze skłonnościami przestępczymi. To ona jest odpowiedzialna za karykaturalne obrazki morderców, na których rzuca się w oczy niskie czoło delikwenta. Początkowo Lombroso stygmatyzował tylko posiadaczy specyficznych fizjonomii, nie przesądzając o ich pochodzeniu etnicznym. W kolejnych edycjach Człowieka-zbrodniarza… (polscy czytelnicy mieli okazję zapoznać się z przekładem czwartego wydania14) to się zmieniło. Autor rozszerzał spektrum sprawców, analizując przestępczość w poszczególnych regionach Włoch, a wówczas, podobnie jak obecnie, była ona najwyższa na południu kraju. Jednocześnie w tym regionie antropolodzy odnajdywali najwięcej „afrykańskich” cech populacji. Lombroso skojarzył te dwa fakty. Idąc dalej, uznał, że charakter rasowy czarnych odpowiada za wysoką przestępczość w Stanach Zjednoczonych. Afrykańscy przodkowie wyciągali włoskie ręce po cudzą własność.
Znów, podobnie jak w przypadku rzekomej szkodliwości rasowych mieszanek, praktycy odeszli od pierwotnej idei, ale niezbyt daleko. Volker Zimmermann, niemiecki historyk nauki specjalizujący się w kryminologii, wymienia całą plejadę europejskich uczonych, którzy powołując się na własne obserwacje i praktykę, „prostowali” pomysły Włocha. Ich zastrzeżenia, dziś brzmiące jak oczywistości, nie dotyczyły jednak w najmniejszym stopniu sprawy fundamentalnej, czyli rasowej stygmatyzacji. Każdy kraj miał swoje własne Południe. W Cesarstwie Niemieckim były to zamieszkane przez Polaków prowincje wschodnie, w Wielkiej Brytanii – Irlandia, w Rosji – Syberia z jej rdzennymi mieszkańcami. A tam, gdzie terytorialne ujęcie problemu okazywało się trudniejsze (bo na przykład statystyka nie potwierdzała intuicji niemiecko-austriackich kryminologów, że na ziemiach czeskich złodziejstwo będzie bardziej rozpowszechnione niż w Dolnej Austrii), wątpliwy zaszczyt przodownictwa w występku spadał na mniejszości – Romów i Żydów15.
W kryminologii III Rzeszy resztki bardzo już wówczas wątłej poprawności politycznej odrzucono zupełnie. Dogmat wiążący rasę z poziomem przestępczości święcił swoje największe triumfy. Autor opublikowanego w 1940 roku doktoratu z tej dziedziny zauważał, że dwa regiony Niemiec – Prusy Wschodnie i Palatynat – wysforowały się pod tym względem przed resztę kraju. Przyczynę widział w mieszanym rasowo charakterze tamtejszej ludności:
W Prusach Wschodnich dominuje człowiek rasy wschodniobałtyckiej, który krzyżował się z Polakami, Mazurami, Kurami [chodzi o lud bałtyjski – przyp. M. G.] i Żydami. Już wcześniej opisaliśmy go jako prymitywnego i zdradzieckiego. W Palatynacie zaznaczył się silny dopływ krwi z zachodu; tamtejsze rasy charakteryzują się gwałtownością i skłonnością do mordu, co jest szczególnie widoczne na Sycylii i Sardynii16.
Nauki o rasie występowały również w funkcji narodowej historiozofii tam, gdzie oddziaływanie tej ostatniej było z różnych przyczyn słabe. Dobrze znamy takie przypadki. Kiedy historia pisana ku pokrzepieniu serc nie ma dość silnego oparcia w faktach, można podkolorować bądź zgoła wymyślić bohaterów. Albo poszukać chwały i wspólnoty głębiej pod skórą. I tak u zarania wielonarodowego państwa jugosłowiańskiego stanęła antropogeografia Jovana Cvijicia, poszukującego psychologicznych i anatomicznych cech łączących obywateli nowego państwa – katolickich Słoweńców i Chorwatów, do niedawna poddanych Habsburgów, muzułmańskich Bośniaków, prawosławnych Serbów i Czarnogórców oraz Macedończyków, których etnicznej odrębności nie uznawał właśnie dlatego, że ich stroje, pieśni i zwyczaje przypominały mu serbskie17.
W socjologii uznanie zdobyły teorie Ludwika Gumplowicza, udowadniającego, iż powstanie instytucji państwa poprzedzone jest podbojem jednej rasy przez inną18.
Nie były to postacie przypadkowe czy marginalne, lecz czołowi przedstawiciele nauki w pierwszej połowie XX wieku, do dziś zresztą cieszący się szacunkiem. Cvijić jest patronem instytutu geografii Serbskiej Akademii Nauk i Umiejętności, Gumplowicz to klasyk myśli socjologicznej, Lombroso dzięki pracy Człowiek-zbrodniarz… stał się bohaterem kultury popularnej. Badania Fischera na południowoafrykańskich mieszańcach jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku uznawano za podstawowe dzieło niemieckiej antropologii społecznej, „pod względem naukowym […] przez nikogo niezakwestionowane”, jak pisał antropolog i etnograf Hans Biedermann19. W każdym z tych przypadków certyfikat naukowości okazał się zadziwiająco trwały i odporny na krytykę czy kompromitację.
Chociaż nauka o rasie oddziaływała na różne sfery nauki i kultury, ze szczególnie silnym oddźwiękiem spotkała się w dwóch pokrewnych dziedzinach: archeologii i historii. Za ich pośrednictwem do dziś wywiera wpływ na popularne wyobrażenia o odległej przeszłości. Skąd bierze się siła tego związku? Otóż idea rasy pozwalała na połączenie trudnych do jednoznacznej identyfikacji ludów wzmiankowanych we wczesnośredniowiecznych źródłach ze znaleziskami z wykopalisk. Dzięki temu kości mogły przemówić. Berliński profesor Gustaf Kossinna, o którym plotkowano, że niemieckim szowinizmem nadrabia swoje mazurskie pochodzenie, ujmował to tak:
Nauka o rasie (Rassenkunde) wraz z antropologią i archeologią prehistoryczną […] wyszły naprzeciw językoznawstwu, udowadniając, że część Europy Północnej […] z sąsiednimi nadmorskimi regionami północnych Niemiec były praojczyzną Indogermanów20.
Oczywiście zabytki archeologiczne nie mówią nic o języku czy pochodzeniu etnicznym ludów, które je pozostawiły. Ten problem udawało się pokonać dzięki manewrowi bliźniaczo podobnemu do rozumowania Lombrosa albo Fischera: wsparciu własnych niepewnych ustaleń równie niepewnymi ustaleniami innych. Skoro u antropologów można było przeczytać, że rasa nordycka ma wybitne zdolności przywódcze, to logika podpowiadała, że właśnie z niej rekrutowały się warstwy panujące. Dawni nordycy zaludniali zatem kolejne terytoria, niosąc im kulturę, podporządkowując je sobie i tworząc na nich warstwę panującą. Ruch w przeciwną stronę okazywał się historycznie katastrofalny21. Ledwie na jakimś obszarze pojawili się nordycy, a już kwitła tam cywilizacja; wystarczyło, by zakwitła gdzieś cywilizacja, a można było mieć pewność, że dotarli tam nordycy. Magiczny krąg.
Taki sposób myślenia zyskał popularność również dlatego, że plastycznie kształtował obraz przeszłości. Skoro na podstawie czaszki da się zidentyfikować etnos, to nasi przodkowie musieli być rasowo jednolici, czyli – przekładając na język potoczny – fizycznie do siebie podobni. Do dziś pozostajemy w niewoli tego, zupełnie niezgodnego z obecnym stanem wiedzy historycznej, stereotypu. W dziewiętnasto- i dwudziestowiecznej ikonografii Ostrogoci, Wizygoci, Wandalowie i Swebowie to wysocy blondyni, a Hunowie, Protobułgarzy i Madziarzy – niscy, skośnoocy bruneci. Tymczasem nic poza intuicją nie wskazuje na to, by byli bardziej do siebie podobni niż ich dzisiejsi potomkowie.
Mimo jawnych słabości teoria trzymała się mocno. Niemal anegdotycznie brzmi historia europejskich wyobrażeń na temat etnogenezy i wyglądu Finów. Niektóre popularne leksykony jeszcze u schyłku II wojny światowej charakteryzowały ich jako ludzi skośnookich i o żółtej skórze. Goście zza granicy, zaniepokojeni wyglądem spotykanych ludzi, namiętnie poszukiwali „czystych”, a więc ciemnowłosych i niskich, Finów. I odnajdowali ich, wbrew faktom, za to zgodnie z ówczesnym stanem nauki, jak Klaus Mann, skądinąd bardzo daleki od rasistowskiej ortodoksji, który w czasie swojej wizyty wszędzie widział Finki o „tybetańskiej” urodzie – o oczach wprawdzie niebieskich, lecz skośnych, oraz o wystających kościach policzkowych22.
W opracowaniach swobodniejszych, poza zasięgiem krytyki naukowej, ta estetyczna fiksacja osiągała prawdziwe wyżyny. Ludwig Woltmann, popularyzator antropologii, doktor medycyny i filozofii, na podstawie zachowanych opisów i wizerunków stwierdzał, że „typ nordycki” reprezentowali wszyscy wybitni Włosi, Hiszpanie i Francuzi w dziejach23. Odkrycie tego „faktu” poniekąd rewindykowało ich dla geniuszu rasy utożsamianej przez autora z Niemcami. W czasie I wojny światowej, gdy twórczość niemieckich popularyzatorów nauki kwitła, nordyka dostrzeżono nawet w Napoleonie Bonaparte (pogłoski o jego wzroście i karnacji uznano za wrogą propagandę). Zachwycano się długimi czaszkami dowódców kajzerowskiej armii: Ericha Ludendorffa i Paula von Hindenburga. Autorytet nauki pomagał szerzyć zadziwiające aberracje, jak choćby postrzeganie europejskiego konfliktu jako wojny rasowej24. Walka toczyć się miała nie tylko między państwami: nordyckimi Niemcami, alpejskimi Francuzami, azjatyckimi Rosjanami i angielskimi „zdrajcami rasy”, ale i wewnątrz tych krajów, których najwybitniejsze jednostki według wspomnianej teorii musiały mieć w sobie choć trochę nordyckiej krwi. Dobrą ilustracją tej wizji jest książeczka szwajcarskiego prehistoryka Ottona Hausera. Autor twierdził, że odwiedziwszy wiele pól bitewnych (w jakim charakterze, zapomniał wspomnieć, zresztą nie wiadomo, czy rzeczywiście jakieś odwiedził), naliczył wśród zabitych w pierwszych szeregach znacznie więcej niebieskookich blondynów niż szatynów. Tłumaczył to charakterem rasowym. Z natury odważny nordyk zawsze dąży do chwały i gotów jest do poświęceń. Tak było, gdy Tacyt zapisał swoje uwagi o Germanach, i tak jest w XX wieku. Ludzie rasy alpejskiej, wschodniej, a już zwłaszcza Semici kryją się w tym czasie na tyłach, w niegodny sposób dożywając pokoju, a potem – ku ubolewaniu autora – przekazują swój bezwartościowy materiał genetyczny kolejnym pokoleniom25.
Wpływ nauki o rasie w Niemczech był na przełomie XIX i XX wieku prawdopodobnie większy niż w jakimkolwiek innym kraju. Nawet władca państwa, Wilhelm II, hołdował romantycznej wizji europejskiej Północy i starał się wprowadzać „nordycki” styl w architekturze budynków państwowych. Wątki rasowe, w tym naukowe fetysze, jak pomiary czaszek, stały się integralnym elementem kwitnącej wówczas ideologii volkistowskiej. Był to konglomerat idei, poglądów środowisk i jednostek połączonych dość mglistym wyznaniem wiary w rasę, niemiecki nacjonalizm i mistykę ziemi. Odwoływali się do nich twórcy miast ogrodów, starający się o sanację niemieckiej „rasy” poprzez poprawę warunków życia i połączenie namiastki zdrowej wiejskiej egzystencji z kulturą miejską. Stanowiły fundament rozwijającej się w okresie międzywojennym ideologii Blut und Boden (krwi i ziemi)26. O rasie rezonowali popularyzatorzy kultury fizycznej i turystyki. Troska o nią przyświecała także malowniczym, elitarnym ruchom postulującym powrót do natury i kontrolę jakości dziedziczenia. Zarówno w centrum, jak i na obrzeżach tego dużego prądu działy się rzeczy fascynujące co najmniej w takim stopniu jak dzisiejsze tabloidowe sensacje. Na przykład Willibald Hentschel, animator ruchu Mittgart, skłonił ponad sto osób do zamieszkania w odciętej od cywilizacji kolonii. Nazwał ją ze starogermańska Westerwanna. Mężczyźni, kobiety i dzieci żyli tam w osobnych domach, a dobór w pary podlegał reglamentacji i kontroli pod kątem „wartości rasowej” oczekiwanego potomstwa. Kolonia nie przetrwała wybuchu I wojny światowej, ale zaraz po jej zakończeniu Hentschel ponowił eksperyment, tworząc osadę „Artamanów”, do której nie przyjmowano osób niemogących wykazać się odpowiednim pochodzeniem27.
Ruch volkistowski oraz idee rasowe nie rozwijałyby się tak bujnie bez odpowiedniej infrastruktury. Te karkołomne tezy już przed I wojną światową zyskały wsparcie dobrze funkcjonujących wydawnictw: J. F. Lehmanns w Monachium i Diederichs w Jenie. Eugen Diederichs potrafił utrzymać ich popularność także w czasie wojny, gdy branża przechodziła przejściowe załamanie. Sam zresztą wierzył przynajmniej w część tych objawień. Jeszcze w 1914 roku wraz z innymi prężnymi wydawcami uruchomił produkcję wysokonakładowych, poręcznych broszurek oraz małoformatowych gazetek, przeznaczonych do czytania na froncie. Teorie rasowe należały do najpopularniejszych tematów tych publikacji28. Także w okopach zapewniono niemieckim żołnierzom stały dopływ rasistowskiej propagandy.
Niemcy z ich silną kulturą uniwersytecką i wyjątkowo rozwiniętym rynkiem wydawniczym to awangarda wielu idei, w tym tych najzupełniej szalonych. Nie można jednak zapominać, że „obiektywne” pomiary czaszek, mające dowieść szlachetności własnego narodu i zdegenerowania innych, stosowali także na przykład autorzy francuscy29.
To oczywiście nie znaczy, że teoriom rasowym nikt się nie sprzeciwiał. Spotykały się z krytyką. Piętnowano błędy statystyczne i dyletantyzm pomiarów antropometrycznych, odmawiano jakiegokolwiek naukowego znaczenia indeksowi czaszkowemu, kpiono nawet – jak żydowski uczony z Przemyśla Mateusz (Matthias, Matityahu – autor ten miał zwyczaj dostosowywać swoje imię do języka publikacji) Mieses – z manii dopatrywania się w wybitnych postaciach historycznych niebieskookich blondynów30. A jednak nauka o rasie wcale nie traciła ani na popularności, ani na prestiżu.
Przeciwnie, katastrofa higieniczna spowodowana przez światowy konflikt zmuszała do podjęcia szybkich działań naprawczych. Należało za wszelką cenę podnieść biologiczny stan społeczeństwa. A przecież nauki o rasie właśnie tym się zajmowały. Nic więc dziwnego, że po wojnie trafiły w sąsiedztwo medycyny i polityki społecznej nowoczesnych państw. Oparta na ich założeniach eugenika odegrała pierwszorzędną rolę w tworzeniu po 1918 roku państwowych systemów zdrowia wszędzie tam, gdzie dotąd nie powstały, przede wszystkim w Europie Środkowo-Wschodniej. Co ciekawe, to wcale nie nacjonaliści stanęli w pierwszym szeregu tej armii. Nie trzeba było godzić się z poglądami Gobineau czy Lapouge’a, aby uznawać za wiarygodne przyjęte w nich pryncypia. Ojciec polskiej socjologii Ludwik Krzywicki streszczał w drugim tomie swojego Systematycznego kursu antropologii różne poglądy na temat psychicznych charakterów ras, na ogół niezwykle krytycznie odnosząc się do tego – jak pisał – „nieprzerwanego pasma błędów”31. Jednocześnie jednak zauważał:
Nasze zastrzeżenia dotyczą przede wszystkim sposobów udowadniania tezy, które rażą swoją nieścisłością, bo sam fakt w nich uwydatniony, mianowicie większa obfitość wśród typu długogłowego blondyna pierwiastków eugenistycznych, zarówno w przeszłości, jak i w teraźniejszości, jest bardzo możliwy32.
Nauki o rasie stały się równoprawną częścią dyskursu publicznego, akceptowaną także przez tych, którzy nie podzielali rasistowskiego światopoglądu jej twórców. Nazywając cały ten konglomerat wyobrażeń i danych bzdurą, kompromitację ryzykowałby nie tylko odważny naukowiec. Słowo „rasa” weszło na stałe do języka potocznego.
Teorie rasowe były jednocześnie drobiazgowo logiczne i fundamentalnie nielogiczne. W ramach systemu wartości opartego na hierarchii ras wszystko składało się w spójne ciągi absurdalnych twierdzeń. Ich treść mogła ulegać diametralnym zmianom, co widzieliśmy na przykładzie badań nad ludnością Afryki Południowej albo w kryminologii. Liczył się schemat myślenia, co sprawiało, że europejski rasizm łatwo się adaptował do nowych warunków. Schemat przyjęty dla europejskich ras powielano z sukcesami na innych kontynentach. I tak w Afryce rola Aryjczyków przypaść miała Egipcjanom, rzekomo twórcom wszystkich cywilizacji tego kontynentu33. Dość wczesne odbicie tej tezy możemy znaleźć między innymi w Faraonie, w którym Bolesław Prus, jeden z najświatlejszych publicystów swojego czasu, opisuje poczucie dumy Egipcjan z ich wyjątkowego odcienia skóry.
Fascynującym przykładem oddziaływania nauk o rasie była pierwsza republikańska synteza dziejów Turcji, dzieło Afet İnan, namaszczonej przez Kemala Atatürka wiceprzewodniczącej Tureckiego Towarzystwa Historycznego. Republikańska działaczka nie bawiła się w subtelności, a jej teoria znalazła się w podręcznikach przeznaczonych do użytku szkolnego i – mimo późniejszych zmian i przeróbek – wciąż wpływa na program nauczania historii w tureckich placówkach edukacyjnych. Zdaniem İnan ludy pratureckie były tożsame z Aryjczykami, a ich migracja z Azji Środkowej dała początek wszystkim wielkim cywilizacjom Azji, Europy i Afryki. W dzisiejszych tureckich atlasach szkolnych migracja ta jest ilustrowana kolorowymi strzałkami, rozchodzącymi się we wszystkich kierunkach. Manewr İnan wymagał lekkiego przemodelowania teorii aryjskiej – w tym ujęciu dominującą rasę reprezentowały osobniki brachykefalne, czyli o krótkich i szerokich czaszkach, nie dolichokefalne (o czaszkach wydłużonych), jak chcieli badacze zachodnioeuropejscy. Pierwszeństwo osadnictwa tureckiego w Anatolii (a także między innymi na Peloponezie i wyspach greckich) autorka udowadniała, porównując dane antropometryczne zachowanych czaszek z pomiarami współczesnych Turków. A wszystko to zostało poparte solidnym przygotowaniem fachowym, gdyż kemalistyczna historyczka była również wykształconą w Genewie antropolożką34.
Teoria Afet İnan stanowiła element programu modernizacyjnego, który podjął w imperium osmańskim i realizował w Turcji nacjonalistyczny ruch młodoturecki. Po nauki o rasie sięgnięto dlatego, że w ocenie wykształconych, świeckich elit były nowoczesne, a więc zbliżały Turcję do Zachodu. Jednocześnie pozwalały odnaleźć „prawdziwą” przeszłość tożsamego z rasą narodu i przeciwstawić ją wywyższającym się obcym. Chodziło o stworzenie naukowych podstaw nowej narodowej tożsamości.
Nieco inaczej problem przedstawiał się w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Tam nauki o rasie wpływały przede wszystkim na politykę migracyjną. Jej ideologiczne tło stanowił amerykański natywizm, wzywający do ochrony przed napływem hołoty z zewnątrz. Ową hołotą byli niegdyś, jeszcze w XIX wieku, Irlandczycy, potem Włosi. W XX wieku przybysze ze wschodu Europy – Żydzi, Polacy, Ukraińcy. Długa historia natywizmu wcale nie oznaczała, że w każdym aspekcie był archaiczny. Przeciwnie, weźmy choćby testy IQ, od początku XX wieku stosowane w Wielkiej Brytanii i USA właśnie do badania migrantów. Wymyślono je bez najmniejszych rasistowskich intencji, ale szybko zaczęto im poddawać Żydów emigrujących z Europy Środkowo-Wschodniej. Ponieważ nie uwzględniały odmienności kulturowych, a nawet niedostatecznej znajomości języka angielskiego, prowadziły do wniosku, że ponad osiemdziesiąt procent żydowskich migrantów cierpi na niedorozwój psychiczny. W miarę doskonalenia techniki różnice pomiędzy badanymi grupami etnicznymi malały, w interpretacjach zaś, jakby w zastępstwie, pojawiła się teza o zasadniczym znaczeniu nawet najmniejszych odstępstw w wynikach35.
Badania brytyjskich i amerykańskich psychologów, takich jak Cyril Burt czy Henry Goddard, istotnie wpłynęły na dyskurs publiczny. Do lat trzydziestych XX wieku trzydzieści amerykańskich stanów zakazało małżeństw mieszanych rasowo, a w 1924 roku wprowadzono federalną ustawę imigracyjną, ograniczającą napływ do USA „niepożądanych rasowo” elementów z Europy Środkowo-Wschodniej. W towarzyszącej temu gorącej debacie publicznej przeważyła opinia, że jedynie Anglosasi i mieszkańcy północnej Europy, jako „rasy wschodzące”, stanowią wartościowy materiał biologiczny. Jeden z publicystów zauważał: „Musimy zacząć na nowo z ideą, że każda kropla importowanej krwi mniej obiecująca niż nasza rodzima zmniejsza naszą odporność na degenerację”36. W angielskiej i amerykańskiej debacie historia i ziemia nie odgrywały takiej roli jak w Europie kontynentalnej. Ale w końcu i tam doceniono pierwotną wizję zdrowej aryjskiej przeszłości.
Jak wiadomo, upolitycznienie koncepcji tego rodzaju sięgnęło zenitu w nazistowskich Niemczech. Nie będziemy tu analizować światopoglądu Adolfa Hitlera, eklektycznej mieszanki popularnych teorii rasowych zawartej w Mein Kampf (bestsellerze wręczanym w III Rzeszy młodym parom w dniu ślubu, a ostatnio także gorącym towarze w polskich księgarniach), czy choćby „naukowych” fundamentów obowiązujących w hitlerowskim państwie ustaw antyżydowskich. Dla tematu tej książki istotne wydają się przede wszystkim próby zakorzenienia podobnych konceptów w ówczesnej niemieckiej kulturze masowej.
Wkraczamy tu na niebezpieczny teren, ponieważ kultura rządzi się innymi prawami niż nauka i co innego zapewnia jej ciągłość. Radykalny eklektyzm i rozbrat z logiką, które naukowca powinny kompromitować, dla twórcy kultury w ogóle nie muszą stanowić problemu. Tym łatwiej było uczonym rasistom przedostać się z gabinetów pod strzechy. Już na długo przed dojściem nazistów do władzy Eugen Fischer i Hans F. K. Günther (któremu sprzedane w półmilionowym nakładzie prace o rasowym charakterze Niemców zapewniły lekko ironiczny przydomek „Rassengünther”) próbowali ukonkretnić ideał nordycki. Najlepszą metodą wydał im się konkurs piękności. Podsumowując to przedsięwzięcie, starali się wytłumaczyć różnicę między powszechnie przyjętym a „rasowym” ideałem piękna. Jak sami twierdzili, w ich konkursie nagrody zdobyły kobiety, które w „normalnej” rywalizacji nie miałyby większych szans37. Jednocześnie wskazywali kandydatki, które choć ładniejsze, przegrywały ze względu na zbyt okrągłą czaszkę albo wystające kości policzkowe, niewłaściwy wykrój oczu albo zbyt ciemne włosy. Nie wiemy niestety, jak w obliczu tych wyjaśnień czuły się zwyciężczynie konkursu.
W propagandzie wizualnej III Rzeszy roiło się od wyobrażeń nordyków, z grubsza zgodnych z ustaleniami antropologów, a więc o pociągłych twarzach, jasnych włosach i jasnej karnacji. Oczywiście wystarczyło pójść między ludzi, by się przekonać, że to raczej projekt niż odbicie rzeczywistości. Nawet wyśmiewany po kątach niearyjski wygląd przywódców państwa, w tym samego Hitlera, nie stanowił jednak problemu dla propagatorów koncepcji. Jak tłumaczył Ludwig Ferdinand Clauß, patentowany psycholog i skandynawista, „także przy ciemnych włosach i przysadzistej budowie ciała znajdujemy często smukłe blond dusze”38.
W szkołach za pomocą tablic i atlasów pokazywano uczniom „typy” aryjskie, żydowskie i inne, przeprowadzano także – również amatorsko – pomiary antropometryczne. W popularyzatorskich czasopismach, jak „Anthropologischer Anzeiger”, reklamowały się firmy produkujące instrumenty pomiarowe, również do użytku domowego. Przejawem fascynacji ideą rasy był tak zwany Ahnenpaß, dokument potwierdzający brak przodków innych niż niemieccy (aryjscy) do pięciu pokoleń wstecz. Na kompletowaniu dokumentacji zarabiali bezrobotni absolwenci historii, duchowi poprzednicy dzisiejszych profesjonalnych poszukiwaczy szlacheckich przodków. Ludność krajów okupowanych, ale także niemiecką, poddawano szeroko zakrojonym badaniom antropometrycznym. Jedne z największych wykonano na Górnym Śląsku, poszukując rasowych śladów średniowiecznej kolonizacji niemieckiej. Rasa wyszła z niszy. Stała się sprawą wagi państwowej, a czasem życia lub śmierci.
Upadek III Rzeszy był dla teorii rasowych ciosem. Zainteresowanie tematem spadło, a niekiedy – szczególnie na terenach kontrolowanych przez ZSRR – po prostu zakazano publicznego używania stosownej terminologii. Państwowy mecenat zamarł, prywatny zmienił obiekty zainteresowania (a warto pamiętać, że w pierwszej połowie XX wieku materialną podporę badań rasowych zapewniał na przykład biolog amator Friedrich Alfred Krupp, właściciel przemysłowego imperium, był to więc upadek z wysokiego konia)39. Badacze aktywni w III Rzeszy z reguły nie ponieśli jednak odpowiedzialności innej niż symboliczna. Günther na przykład, podobnie jak inni mieszkańcy wyzwolonego przez Amerykanów Weimaru, musiał pracować społecznie przy uprzątaniu terenu obozu w Buchenwaldzie. Ale na tym koniec.
Zresztą niemal natychmiast po „godzinie zero” niemieccy badacze rasy na nowo zajęli uniwersyteckie katedry i wychowali kolejne pokolenie antropologów fizycznych. To dziedzictwo w niemieckiej nauce widać co najmniej do końca lat osiemdziesiątych XX wieku. Moguncka profesor antropologii Ilse Schwidetzky powielała teorie rasowe między innymi jako autorka haseł w popularnych zachodnioniemieckich leksykonach i encyklopediach do końca lat sześćdziesiątych40. Na przełomie 1989 i 1990 roku doszło do skandalu, kiedy czasopismo „Homo” (skądinąd powojenna kontynuacja „Zeitschrift für Rassenkunde”) opublikowało artykuł oparty na danych antropometrycznych zebranych przez tę autorkę w czasie niemieckiej okupacji Estonii41. Krytyczne reakcje wskazywały, że to i owo się zmieniło, chociaż sam fakt ukazania się artykułu studził entuzjazm. Zwłaszcza że przypadek nie był odosobniony. W tym samym czasie opublikowano bowiem opus vitae etnografa i slawisty Brunona Schiera. W jego dziele długo- i krótkoczaszkowcy współwystępowali z tezą o mongolizacji Słowian42. Nikt jednak nie robił afery, ostatecznie praca została napisana znacznie wcześniej, a więc nic się nie stało, prawda? Uczeni z krajów w czasie wojny okupowanych przez III Rzeszę tym bardziej nie widzieli powodów, by nagle zrywać z ideami rasowymi.
Incydentalne „powroty” nauk o rasie zdarzają się zresztą nadal. Na rozliczenie z rasistowskim dziedzictwem niemieckiej antropologii, psychologii i etnologii czekano długo, do końca lat dziewięćdziesiątych. Zupełnie niedawno austriacka aktywistka Julia Ebner opublikowała wstrząsający zapis obserwacji uczestniczącej neonazistowskich forów dyskusyjnych w Europie. Jedna z jej obserwacji dotyczy nieustającej fascynacji skrajnej prawicy kwestiami pochodzenia. Testy genetyczne (oby pozbawione przykrych niespodzianek) spełniają w tych kręgach funkcję podobną do Ahnenpaß43.
Jak trwała jest popularność kategorii rasowych, można ustalić także pośrednio, zakładając, że rasistowski światopogląd łączy się z niechęcią do obcokrajowców. Wydaje się, że momentem zwrotnym była w tym przypadku młodzieżowa i lewicowa rewolta 1968 roku, mająca poważne następstwa w Europie Zachodniej. Polska emigrantka marcowa, studentka Freie Universität w Berlinie Viktoria Korb, wspomina, jak w 1971 roku jeden z kolegów próbował ustalić, czy oprócz niemieckiego obywatelstwa ma także status Urdeutsche, czyli rdzennego Niemca. Reakcją studentów był już tylko głośny śmiech44.
Mimo okazjonalnych powrotów naukowy rasizm oparty na danych antropometrycznych nie odgrywa już większej roli w nauce. Do czasu wyjątkiem były, cieszące się mecenatem państwa, badania rasowe w Republice Południowej Afryki oraz w Namibii, gdzie niegdyś czaszki mierzył Eugen Fischer. Ale choć nauki o rasie ukształtowane w kontynentalnej Europie straciły na atrakcyjności, to wciąż się rozwija ich drugi, pozbawiony bagażu i zadań narodowej historiografii nurt anglosaski. Miejsce badaczy rasy zajęli przy tym psycholodzy. Od kiedy na początku lat sześćdziesiątych Carleton S. Coon przedstawił teorię mówiącą, że w Europie człowiek ewoluował szybciej niż w Afryce, procesowi nabywania praw obywatelskich przez Afroamerykanów towarzyszyła pseudonaukowa debata o dziedziczeniu inteligencji. Jej podobieństwa do wcześniejszych o parę dekad rasistowskich dyskusji są uderzające. Obejmują nawet doskonałe przełożenie wątpliwych teorii na kulturę masową i przekaz medialny. Według psychologów Arthura R. Jensena i Hansa J. Eysencka czarni są z natury mniej inteligentni od białych. Teza ta – jak konstatował w połowie lat siedemdziesiątych psycholog Otto Klineberg – spotkała się z tak entuzjastycznym zainteresowaniem mass mediów, że wypadało wątpić w szczerość powszechnego odrzucenia rasizmu45.
Teorie niektórych badaczy inteligencji, a także socjobiologów i psychologów ewolucyjnych stanowią intelektualne zaplecze współczesnej prawicy, nie tylko tej skrajnej, a ludzi dzieli się w nich nie tylko ze względu na rasę, lecz także na płeć. Są one częścią dyskursu publicznego, a nieprzerwany ruch w nauce dostarcza wciąż nowych pretekstów do wyrażania swego światopoglądu. Stale pojawiają się nowe odkrycia, gruntownie zmieniające poglądy na najdawniejszą przeszłość ludzkości. Analogia z pozycją nauk o rasie w pierwszej połowie XX wieku jest tak uderzająca, iż niektórzy ze wspomnianych psychologów – jak wychowany w III Rzeszy obywatel Wielkiej Brytanii Hans J. Eysenck – czuli się w obowiązku co jakiś czas podkreślać, że ich pogląd na nierówność ras nie ma z ideami Hitlera żadnego związku46.
Pozostaje jeszcze jeden aspekt dziedzictwa nauk o rasie: ich – często nieświadome – reminiscencje we współczesnej kulturze popularnej. Nie chodzi przy tym o otwarcie rasistowskie wypowiedzi, choć na przykład analiza rynku gier komputerowych nawiązujących do II wojny światowej byłaby pod tym względem z pewnością niezwykle interesująca. Mam na myśli rudymenta nauk o rasie w miejscach niespodziewanych. Od lat toczy się dyskusja na temat idei rasowych we Władcy pierścieni, gdzie szlachetni blondyni żyją obok podporządkowanych im, ale dyszących żądzą zemsty „zmongolizowanych” brunetów, królestwo Gondoru zaś zmaga się z degeneracją rasy oraz atakiem ciemnych sił i sprzymierzonych z nimi niższych (notabene czarnych) ras „z południa”. Co ciekawe, scenografia pełnometrażowej ekranizacji powieści Tolkiena nawiązuje do monumentalistycznej architektury wilhelmińskich Niemiec. To okres fundacyjny dla nauk o rasie. Kto chciałby zobaczyć „na żywo” Bramę Królów, przez którą przepływają bohaterowie Władcy pierścieni, może wybrać się do Lipska, gdzie stoi pomnik Bitwy Narodów, skądinąd popularne miejsce alkoholowej inicjacji kilku pokoleń mieszkańców tego miasta. W ogóle świat fantasy zamieszkują blondwłosi wojownicy, a kategoria „krwi” odgrywa tam wciąż zasadniczą rolę. Najwyraźniej związek teorii rasowych z historią pozostaje w mocy nawet w wypadku historii wymyślonej. A może właśnie wówczas w pełni ukazuje swoją siłę?
Tymczasem w debatach politycznych argumenty rasowe dawno już ustąpiły kulturowym: zwolennicy ograniczenia migracji i praw imigrantów nie obawiają się o dobór naturalny, prowadzący do zmian oblicza własnego narodu (przynajmniej oficjalnie), lecz o „cywilizację europejską”. Jak łatwo ześlizgnąć się z jednego dyskursu w drugi, pokazał niezwykle kontrowersyjny wywiad z byłym senatorem do spraw finansów Berlina Thilo Sarrazinem, opublikowany w „Lettre International” w 2009 roku47. Za najważniejszy problem miasta polityk uznał nieudaną integrację Turków i Arabów, którzy bojkotują niemieckie państwo i nie dbają o edukację swoich (skądinąd zbyt licznych) dzieci. Ta pełna pogardy dla obcych i słabszych ekonomicznie wypowiedź wywołała w Niemczech głośne protesty. Ale z punktu widzenia trwałości nauk o rasie ciekawsze wydają się „pozytywne” elementy wywiadu z Sarrazinem. Przeciwieństwem bezproduktywnych Turków i Arabów mieli być Ukraińcy, Białorusini, Polacy i Rosjanie, którzy „integrują się chętnie i mają ponadprzeciętne sukcesy naukowe”. Dalej Sarrazin porównał napływ Turków do Niemiec z „albanizacją” Kosowa, gdzie wyższy przyrost naturalny Albańczyków w ciągu kilku pokoleń zmienił strukturę etniczną. „To by mi odpowiadało – dodał – gdyby to byli wschodnioeuropejscy Żydzi z IQ o piętnaście procent wyższym niż u ludności niemieckiej”. Jak widać, ocena poszczególnych narodowości się zmienia, ale zasady dyskursu pozostają te same.
Mimo oczywistych skojarzeń z argumentacją amerykańskich rasistów sprzed wieku, którzy kosztem wschodnioeuropejskich Żydów robili miejsce w kraju dla „bardziej wartościowych” Niemców i Skandynawów, musimy oddać sprawiedliwość współczesnej debacie publicznej. Samo pojęcie „rasa” jest dziś odrzucane przez większość antropologów. Odchodzą od niego nawet zoolodzy i nie da się wykluczyć, że wkrótce będzie używane jedynie w kontekście zwierząt domowych i hodowlanych.
Nauki o rasie były efektem mariażu rozwijających się dyscyplin biologicznych i humanistycznych z ideologią nacjonalizmu. Postulowały fundamentalną zmianę zasad życia społecznego, zastępując dotychczasowe więzy międzyludzkie więzami opartymi na tożsamości rasowej. Pisząc o historii Francji pióra Ernesta Lavisse’a, pomysłodawca koncepcji miejsc pamięci Pierre Nora pokazał, jak historyk staje się „tłumaczem i gwarantem mitu” nie poprzez próbę narzucenia odbiorcom rewolucyjnych idei, lecz dzięki udanej systematyzacji popularnych wyobrażeń o przeszłości48. Mit rasy ma podobny charakter i funkcjonuje w zbliżony sposób, choć oczywiście jego treść różni się od narracji Lavisse’a. To olbrzymi potencjał, masa najróżniejszych, często sprzecznych teorii i wyobrażeń. Ich miejsce w dyskursie publicznym jest kwestią koniunktury. Jeśli klimat okaże się dla nich łaskawy, mogą wyjść z nory, w której znalazły się nie tak znowu dawno temu.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
1 L. Fleck, Powstanie i rozwój faktu naukowego. Wprowadzenie do nauki o stylu myślowym i kolektywie myślowym, tłum. M. Tuszkiewicz, Lublin 1986; niemiecki oryginał książki Flecka ukazał się w 1935 roku.
2 J. Szacki, Historia myśli socjologicznej. Wydanie nowe, Warszawa 2003, s. 7.
3 L. Fleck, Erfahrung und Tatsache. Gesammelte Aufsätze, Hg. L. Schäfer, T. Schnelle, Frankfurt am Main 1983, s. 175, 176. Jeśli nie zaznaczono inaczej, cytaty obcojęzyczne przełożył Autor.
4 J. Jedlicki, Świat zwyrodniały. Lęki i wyroki krytyków nowoczesności, Warszawa 2000, s. 81.
1 B. Isaac, The Invention of Racism in Classical Antiquity, Princeton 2006.
2 J. M. G. van der Dennen, Ethnocentrism and in-Group / out-Group Differentiation. A Review and Interpretation of the Literature [w:] The Sociobiology of Ethnocentrism: Evolutionary Dimensions of Xenophobia, Discrimination, Racism and Nationalism, eds. V. Reynolds, V. Falger, I. Vine, London–Sydney 1987, s. 1–15.
3 Kilka interesujących artykułów o kłopotliwej przeszłości tej instytucji znalazło się w tomie Forschung im Spannungsfeld von Politik und Gesellschaft. Geschichte und Struktur der Kaiser-Wilhelm-/Max-Planck-Gesellschaft, Hg. R. Vierhaus, B. vom Brocke, Stuttgart 1990.
4 A. Erll, Medium des kollektiven Gedächtnisses: Ein (erinnerungs-)kulturwissenschaftlicher Kompaktbegriff [w:] Medien des kollektiven Gedächtnisses. Konstruktivität, Historizität, Kulturspezifität, Hg. A. Erll, A. Nünning, Berlin 2004, s. 19.
5 O „biologizacji” muzeum etnograficznego zob. H. Voges, Das Völkerkundemuseum [w:] Deutsche Erinnerungsorte, Bd. 1, Hg. É. François, H. Schulze, München 2001, s. 305.
6 K. Popowicz, Lamarkizm społeczny a rasizm i eugenika we Francji, Warszawa 2009, s. 163.
7 G. L. Mosse, Rassismus. Ein Krankheitssymptom in der europäischen Geschichte des 19. und 20. Jahrhunderts, Königstein im Taunus 1978, s. 31.
8 D. J. K. Peukert, Max Webers Diagnose der Moderne, Göttingen 1989, s. 119.
9 L. Stoddard, Racial Realities in Europe, London 1924, s. 7.
10 H. Zankl, Der große Irrtum. Wo die Wissenschaft sich täuschte, Darmstadt 2004, s. 56, 57.
11 G. V. de Lapouge, Der Arier und seine Bedeutung für die Gemeinschaft. Freier Kursus in Staatskunde, gehalten an der Universität Montpellier 1889–1890, Übers. K. Erdniss, Frankfurt am Main 1939; O. Ammon, Die Gesellschaftsordnung und ihre natürlichen Grundlagen. Entwurf einer Sozial-Anthropologie zum Gebrauch für alle Gebildeten, die sich mit sozialen Fragen befassen, Jena 1895, s. 45.
12Fortpflanzung, Vererbung, Rassenhygiene. Illustrierter Führer durch die Gruppe Rassenhygiene der Internationalen Hygiene-Ausstellung 1911 in Dresden, 2. Aufl., Hg. M. von Gruber, E. Rüdin, München 1911, s. 170.
13 E. Fischer, Die Rehobother Bastards und das Bastardierungsproblem beim Menschen. Anthropologische und ethnographische Studien am Rehobother Bastardvolk in Deutsch-Südwest-Afrika, Graz 1961 (reprint wydania oryginalnego z 1913 r.), s. 294–297.
14 C. Lombroso, Człowiek-zbrodniarz w stosunku do antropologii, jurysprudencyi i dyscypliny więziennej. Zbrodniarz urodzony, obłąkaniec zmysłu moralnego, tłum. J. L. Popławski, t. 1–2, Warszawa 1891.
15 V. Zimmermann, Criminology and Imperial Diversity. The German Empire, the Habsburg Monarchy, and Tsarist Russia in Comparison [w:] Science and Empire in Eastern Europe. Imperial Russia and the Habsburg Monarchy in the 19th Century, ed. J. Arend, München 2020, s. 251–274.
16 C. E. Timcke, Rasse, Volk und Kriminalität. Ein Beitrag zur Frage der Rasseneinflüsse auf die Art der Neigung zum Verbrechen, Hamburg 1940, s. 63.
17 J. Cvijić, Balkansko poluostrvo i južnoslovenske zemlje. Osnovy antropogeografije, knj. 1–2, Beograd 1966.
18 L. Gumplowicz, System socyologii, Warszawa 1887; tenże, Ausgewählte Werke, Bd. 4:Soziologische Essays. Soziologie und Politik, Innsbruck 1928. Ostatnio o echach tej koncepcji Gumplowicza w polskiej historiografii XIX i XX wieku zajmująco pisał A. Wierzbicki, Jak powstało państwo polskie? Hipoteza podboju w historiografii polskiej XIX i XX wieku, Warszawa 2019, s. 17–19 i passim.
19 H. Biedermann, Vorwort des Verlages zum Neudruck [w:] E. Fischer, Die Rehobother Bastards…, dz. cyt., s. IV.
20 G. Kossinna, Ursprung und Verbreitung der Germanen in vor- und frühgeschichtlicher Zeit, Bd. 1, Berlin 1926, s. 69.
21 Tamże, s. 72.
22 A. Kemiläinen, Finns in the Shadow of the “Aryans”. Race Theories and Racism, Helsinki 1998, s. 75–77.
23 L. Woltmann, Die Germanen in Frankreich. Eine Untersuchung über den Einfluss der germanischen Rasse auf die Geschichte und Kultur Frankreichs, Jena 1907.
24 L. Wilser, Die Überlegenheit der germanischen Rasse. Zeitgemäße Betrachtungen, Stuttgart 1915, s. VI.
25 O. Hauser, Rasse und Politik, Weimar 1922, s. 111.
26 A Bramwell, „Blut und Boden“ [w:] Deutsche Erinnerungsorte, dz. cyt., Bd. 3, s. 380 i n.
27 U. Mai, „Rasse und Raum“. Agrarpolitik, Sozial- und Raumplanung imNS-Staat, Paderborn 2002, s. 36.
28 B. I. Reimes, Der Verleger als Erzieher. Eugen Diederichs und die Thüringer Volksbildungsbewegung [w:] Romantik, Revolution und Reform. Der Eugen Diederichs Verlag im Epochenkontext 1900–1949, Hg. J. H. Ulbricht, M. G. Werner, Göttingen 1999, s. 104.
29 C. Reynaud-Paligot, La République raciale. Paradigme racial et idéologie républicaine (1860–1930), Paris 2006.
30 M. Mieses, W kwestyi nienawiści rasowej, Lwów–Warszawa 1912, s. 31–35.
31 L. Krzywicki, Systematyczny kurs antropologji. Rasy psychiczne, Warszawa 1902, s. 270.
32 Tamże, s. 256.
33 M. Steins, Das Bild des Schwarzen in der europäischen Kolonialliteratur 1870–1918. Ein Beitrag zur literarischen Imagologie, Frankfurt am Main 1972, s. 50.
34 A. İnan, Prolegomena to an Outline of Turkish History, transl. A. Ersoy [w:] Discourses of Collective Identity in Central and Southeast Europe 1770–1945, t. III/1: The Representations of National Culture, eds. A. Ersoy, M. Górny, V. Kechriotis, Budapest–New York 2010, s. 54–61.
35 M. Billig, Die rassistische Internationale. Zur Renaissance der Rassenlehre in der modernen Psychologie, Übers. G. Rübenstrunk, Frankfurt am Main 1981, s. 47.
36 S. K. Humphrey, The Racial Prospect, New York 1920, s. 197.
37 E. Fischer, H. F. K. Günther,Deutsche Köpfe nordischer Rasse. 50 preisgekrönte Bilder aus einem Wettbewerb, München 1927, s. 5.
38 L. F. Clauß, Die nordische Seele, München 1932, s. 9.
39 G. G. Field, Nordic Racism, „Journal of the History of Ideas” 1977, vol. 38, no. 3, s. 527.
40 M. Billig, Die rassistische Internationale…, dz. cyt., s. 131.
41 J. Michelsen, Ilse Schwidetzky [w:] Handbuch der völkischen Wissenschaften. Personen, Institutionen, Forschungsprogramme, Stiftungen, Hg. I. Haar, M. Fahlbusch, M. Berg, München 2008, s. 638.
42 B. Schier, West und Ost in den Volkskulturen Mitteleuropas. Landes- und volkskundliche Studien zur Kulturmorphologie der deutsch-slawischen Kontaktzone für die Zeit vor und zwischen den Weltkriegen, Marburg 1989.
43 J. Ebner, Coraz ciemniej. Ekstremiści w sieci, tłum. A. Zieliński, Warszawa 2020.
44 V. Korb, Leben mit den „68ern“. Tagebuch aus dem Studentendorf Berlin-Schlachtensee 1969–1972 [w:] Die neuen Mieter. Fremde Blicke auf ein vertrautes Land, Hg. I. Mickiewicz, Berlin 2004.
45 O. Klineberg, Race and Psychology. The Problem of Genetic Differences (revised edition), [w:] Race, Science and Society, ed. L. Kuper, Paris 1975.
46 H. J. Eysenck, Race, Intelligence and Education, London 1974, s. 9, 10.
47Thilo Sarrazin im Gespräch, Klasse statt Masse. Von der Hauptstadt der Transferleistungen zur Metropole der Eliten, „Lettre International” 2009, H. 86.
48 P. Nora, Zwischen Geschichte und Gedächtnis, Übers. W. Kaiser, Berlin 1990, s. 68.
Copyright © Maciej Górny
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Filtry, 2022
Wydanie I, Warszawa 2022
Opieka redakcyjna: Dariusz Sośnicki
Redakcja: Dariusz Sośnicki
Zestawienie indeksu: d2d.pl
Korekty: d2d.pl
Projekt okładki: Marta Konarzewska / konarzewska.pl
Projekt typograficzny, redakcja techniczna i skład: Robert Oleś
Przygotowanie e-booka: d2d.pl
Wydawnictwo Filtry sp. z o.o.
ul. Filtrowa 61 m. 13
02-056 Warszawa
wydawnictwofiltry.pl
ISBN 978-83-963911-7-9