Historia medycyny dla każdego - Zdzisław Gajda - ebook + książka

Historia medycyny dla każdego ebook

Gajda Zdzisław

3,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Popularna i autorska wersja historii medycyny, napisana gawędziarskim stylem, pełna dygresji i osobistych przemyśleń Zdzisława Gajdy - profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dlaczego Kazimierz Wielki zmarł bez męskiego potomka? Jaka choroba była przyczyną niepłodności Zygmunta Augusta?

Przedwczesna śmierć Stefana Batorego wywołała oskarżenia wobec jego lekarzy, posądzano ich o otrucie króla na zlecenie Rosji. Dopiero po kilkuset latach współcześni medycy wystawili diagnozę: nieuleczalna choroba nerek.

Gdy Ludwik Pasteur wprowadził w połowie XIX wieku szczepienie ochronne przeciw wściekliźnie, nauka nie miała jeszcze pojęcia o immunologii i wirusologii. Gdyby czekał na naukowe uzasadnienie swoich poczynań, wiele istnień ludzkich straciłoby życie.

W bitwie pod Waterloo, Napoleon - bóg wojny, który zazwyczaj ze wzgórza, siedząc na koniu, wydawał na bieżąco rozkazy i zagrzewał do walki swoich wiarusów, tym razem, zniewolony ostrymi zaburzeniami żołądkowo-jelitowymi spędził większość czasu w latrynie. W jakim stopniu choroba cesarza miała wpływ na tragiczny wynik bitwy?

Skutkiem choroby nadciśnieniowej są zmiany w naczyniach krwionośnych wszystkich narządów, nie wyłączając mózgu. A to prowadzi do zaburzeń koncentracji, osłabienia pamięci, zmian osobowości, trudności w nawiązywaniu kontaktu, zaniku inteligencji. W Teheranie w 1943 i w Jałcie w 1945 roku spotkało się trzech przywódców państw, zarazem trzech poważnie chorych na nadciśnienie.

Gawęda o historii medycyny - od epoki kiedy zeszliśmy z drzew, do czasów, kiedy na powrót zaczęliśmy się do nich przypinać łańcuchami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 608

Oceny
3,4 (8 ocen)
4
0
1
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




HISTORIA MEDYCYNY DLA KAŻDEGOWyd II

Wydanie I ukazało się w roku 2011 nakładem Wydawnictwa WAM p.t. Do historii medycyny wprowadzenie

Projekt okładki, fotoedycja,Fahrenheit 451

Redakcja i korekta wydania IBarbara Cabała

Władysława BulszaMagdalena Sokołowska

W książce wykorzystano zdjęcia z wolnych zasobów Internetu

Dyrektor wydawniczyMaciej Marchewicz

ISBN 9788380795983

Copyright © by Zdzisław GajdaCopyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2021

 

WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

 

KonwersjaEpubeum

Ilustracje

Wstęp

1. Po co historia medycyny?

Na pytanie o sens uprawiania historii medycyny nietrudno uzyskać odpowiedź, wystarczy bowiem otworzyć podręcznik Władysława Szumowskiego Historia medycyny filozoficznie ujęta1, aby w jednym z końcowych rozdziałów (LIV) znaleźć argumenty przemawiające za trwałym znaczeniem tego przedmiotu w wykształceniu i życiu lekarza. A są to argumenty: praktyczny, dydaktyczny, spojrzenie na historię medycyny jako naukę i wreszcie argument pedagogiczny. Ale zanim lekarz czy student dobrnie do końca obszernego podręcznika, potrzebuje uzasadnienia dla czasu, który poświęca wykładom i przygotowaniu się do egzaminu. Na nowo obowiązuje ów egzamin w nauczaniu medycyny, a od niedawna poprzedza również uzyskanie stopnia doktora. Wszakże nie tylko studenci potrzebują tego uzasadnienia, ale także wszyscy ci, którzy z tym przedmiotem nie zetknęli się na studiach, a jest to pokolenie lat pięćdziesiątych, któremu – w miejsce ideologicznie niepewnego przedmiotu, za jaki uważano historię medycyny – wprowadzono do programu studiów: podstawy marksizmu-leninizmu, historię ruchów robotniczych i ekonomię polityczną, a zatem przedmioty, których bezsens w wykształceniu medyka był jasny od samego początku. Dlatego też nie bez znaczenia jest potrzeba uzasadnienia, zwłaszcza studentom, celowości uprawiania i nauczania przedmiotu, który jako dyscyplina humanistyczna odstaje od znanych im dotąd dyscyplin przyrodniczych (do klinicznych jeszcze się nie zbliżyli), a który w subiektywnym odczuciu może pachnieć sztubacką ławą. Bo to właśnie w szkole podstawowej i średniej nie rozstawał się uczeń przez lata z historią traktowaną – jak wszystkie inne przedmioty – jako „dopust boży”, bez którego nie ma widoku na maturę, ale o jej celowości nigdy nie był całkowicie przekonany. Stąd refleksja nad znaczeniem historii medycyny wysuwa się na plan pierwszy.

Mało kto, w wieku naszych uczniów, zdaje sobie sprawę, że bez znajomości przeszłości zrozumienie bieżącej sytuacji jest niemożliwe. Wiemy o tym nadto dobrze, że sytuacja polityczna Polski postkomunistycznej byłaby niezrozumiała bez wiedzy o PRL-u; ten powstał w wyniku podziału Europy po II wojnie światowej (co już dla młodszego pokolenia jest historią książkową), którą poprzedziła – jak wynika to choćby z kolejnej numeracji – I wojna światowa. Ta też coraz bardziej staje się zmumifikowanym reliktem przeszłości, a miała ona swe przyczyny w... etc. etc. Otóż właśnie tak wyłożona, a tergo, czyli od tyłu, historia powszechna (ktoś podobno podjął się tego zadania), ujawniłaby rolę historii w zrozumieniu czasu, w którym żyjemy. Jednakże względy dydaktyczne nakazują nauczanie historii w układzie chronologicznym („Już starożytni Egipcjanie...”), co odsuwa – przynajmniej pozornie – znaczenie odległych faktów dla poznania sytuacji obecnej, dla zrozumienia kim jesteśmy, co to znaczy, że jesteśmy Europejczykami, co znaczy, że jesteśmy Polakami. Jeśli się to rozumie, wtedy staje się jasne, dlaczego tak odległa w czasie postać króla Bolesława Chrobrego jest nam bliska (on jest nasz), a inna, jak np. Bismarcka i całej zgrai pruskich bohaterów, choć chronologicznie mniej odległa, duchowo jednakże jest bardzo obca.

Bez znajomości przeszłości nie ma nie tylko świadomości narodowej, ale nie ma żadnej świadomości. Tę prawdę znał już Cycero, który twierdził: Historiam nescire, hoc est semper puerum esse (Nie znać historii, to znaczy zawsze być dzieckiem). I tak jest rzeczywiście. Zważmy: maluch, który chodzi do przedszkola, nie zdaje sobie sprawy ani w jakim c z a s i e żyje (starożytność? średniowiecze?), ani g d z i e żyje (Europa? Azja?). To uświadomienie przychodzi z wiekiem. Stopniowo konkretyzuje się czas i miejsce. Jeśli nie rozumie się sensu uprawiania historii, staje się ona tylko naukowo-poznawczym gromadzeniem faktów i dat interesujących wyłącznie specjalistów, a uczniów o tyle, o ile niektóre dane trzeba wbić sobie do głowy, jako warunek postępu... z klasy do klasy. Nie bez winy jest tu dydaktyka historii.

A poznanie człowieka? Czy jest możliwe bez poznania jego przeszłości? Przecież nawet przygodnie spotkany rozmowny podróżny staje się u celu drogi znajomym, czasem wręcz przyjacielem, pod warunkiem, że poznaliśmy go bliżej, co głównie znaczy, że dowiedzieliśmy się coś więcej o jego przeszłości. Pragnienie poznania człowieka wiąże się zawsze z pytaniem o jego przeszłość. Cóż innego robi lekarz, zbierając wywiad? Jest to pytanie o dane z przeszłości potrzebne do zrozumienia stanu obecnego – status praesens. A potem, gdy go zbada, to usiądzie i napisze protokół, który nazwie nie inaczej jak historia morbi.

A czy status praesens współczesnej medycyny jest do pomyślenia bez znajomości jej dziejów? J. Tazbir, pisząc skromną objętościowo książkę o Polsce szlacheckiej2, podjął temat znany już skądinąd, choćby z dwóch opasłych tomów J.St. Bystronia. Wszakże, a to stanowi pewne novum, pokusił się o wykazanie reliktów, bądź co bądź z odległej od nas epoki, tkwiących we współczesnym społeczeństwie polskim. A przecież sarmatyzm zdaje się już całkowicie należeć do przeszłości. Czyż nie okazała się tu potrzeba historii? To samo odnosi się również do medycyny, ale nie tylko do niej, lecz także do kultury w ogóle – do myśli filozoficznej, sztuki, literatury pięknej: poezji i prozy – w której medycyna ma swój udział. Wycisnęła swe znamię prawie wszędzie, wcisnęła się również w życie nasze powszednie. Jeśli babunia ze wsi podkrakowskiej zbiera na łące centurię, której błogosławionych skutków zdrowotnych doświadczyła, nie zdaje sobie sprawy, że w nazwie tej uwieczniony został centaur Chiron, nauczyciel Asklepiosa, znawca ziół leczniczych, o którym nigdy nie słyszała.

Aby to widzieć, trzeba poznać choćby najogólniej historię medycyny. Tak jak bez znajomości organogenezy nie można zrozumieć wad rozwojowych, tak bez znajomości medycyny w jej rozwoju nie można zrozumieć współczesnej medycyny. Rodzi się dziecko, całe i zdrowe. Nikt nie pyta, jak się poczęło, nie docieka, jak się rozwijało, bo ludzkość przyzwyczaiła się do tego cudu. Dopiero gdy rodzi się dziecko upośledzone, z jakąś wadą, pojawia się pytanie: dlaczego tak się stało? Czym to wytłumaczyć? Czy można było tego uniknąć? Podobnie jest z historią medycyny. Jest ona „embriologią” współczesnej medycyny. Tylko ona może odpowiedzieć na pytanie: jak kształtowało się jej współczesne oblicze. Nie unika również odpowiedzi na kolejne pytania: dlaczego miała takie przestoje w swoim rozwoju? Dlaczego rozwijała się z takim trudem? Dlaczego niektóre błogosławione w skutki rozwiązania nie weszły od razu w życie? Dlaczego nie uratowano tysięcy istnień ludzkich, chociaż to było możliwe? Czy to tylko brak umiejętności w dochodzeniu prawdy, czy też głupota ludzka, zarozumialstwo, niechęć i obawa przed czymś nowym, lenistwo, które wzbrania przed zmianą sposobu myślenia? Znane i prawdziwe powiedzenie: Historia magistra vitae (Historia nauczycielką życia) staje tu pod znakiem zapytania. Bo choć to prawda, to dodajmy za A. Huxleyem: „Historia jest nauczycielką życia dla tych, którzy chcą się od niej uczyć”. Na dowód przytoczmy tu znane powiedzenie H. Sigerista, wybitnego historyka medycyny XX wieku, brzmiące mniej więcej tak: gdyby mi kazano leczyć choroby weneryczne lub gruźlicę, sięgnąłbym po najnowsze osiągnięcia terapeutyczne, gdyby mi jednak zlecono organizację walki z nimi, zapoznałbym się ze wszystkimi dotychczas stosowanymi próbami, by ocenić ich skuteczność lub nieskuteczność.

To wszystko, o czym tu mówimy, dotyczy, rzecz jasna, nie tylko historii medycyny, ale i historii nauki, która jest nie tylko zbiorem faktów z przeszłości, ale zarazem obrazem stałego jej rozwoju. Przez to przeciwstawia się ona kostnieniu myśli i utwierdzaniu się w dogmatach. Bogdan Suchodolski tak to sformułował:

„Umysł ludzki nie jest wcale z samej swej natury skłonny do naukowego wysiłku, naukowej inwencji i naukowej dyscypliny. Trzeba przezwyciężyć silne skłonności wiodące do lenistwa intelektualnego, do fantazjowania, do wygodnego dogmatyzmu, do myślenia werbalnego, do rutyny”.

Wiemy, że dogmatyzm opóźnił rozwój medycyny w tej jej części, której rozwój zależał od nauk przyrodniczych. Historia, nawet wtedy, gdy ukazuje to, co w nauce przebrzmiałe (w matematyce, inżynierii, fizyce), uczy szacunku dla wysiłku ludzkiego umysłu. Uczy zarazem krytycyzmu. Tę naukę krytycyzmu, jaką niesie z sobą historia medycyny, znali i doceniali już mistrzowie medycyny w pierwszej połowie XIX wieku. Z krakowskich profesorów pisał o niej Sebastian Girtler (1767–1833):

„Z doświadczeń pewnych powinny być wyciągane prawidła i do nich stosowane teorie, nie zaś żeby podług umysłowych tworów prawidła postępowania stanowione być miały”.

Zdaniem klinicysty M.J. Brodowicza (1790–1885), szacunek dla przeszłości ma chronić współczesnych lekarzy „od śmiesznego zarozumienia, jakoby od ich kroków rozpoczynał się olbrzymi postęp w naszej sztuce”.

Medycyna wchodzi w zakres historii nauki, ale historia medycyny jest czymś więcej niż historią nauki, która zaledwie stanowi jej część. Bowiem sama medycyna jest nie tylko nauką, ale i sztuką, różnie pojmowaną (co tu pomijamy), ale w jej skład wchodzi również stosowanie wiedzy teoretycznej i praktycznej opartej na doświadczeniu w przynoszeniu ulgi w cierpieniu i leczeniu chorób. Tu się mieści rozwój pojęcia choroby, umiejętność jej zwalczania, rozwój środków technicznych, instytucji etc. etc.

Ale zarazem historia nauki ukazuje to, co nadal aktualne, zwłaszcza w zakresie nauk humanistycznych (pedagogika, estetyka, etyka), bez względu na czas, w którym powstało. Podobnie i w medycynie, która nie jest przecież wyłącznie nauką przyrodniczą, można bez końca wskazywać na aktualność sformułowań powstałych setki lat temu, a które ciągle są przedmiotem rozważań i czynnikiem rozwoju myśli lekarskiej. Ten aspekt historii medycyny podkreślał Antoni Wrzosek (1875–1965) sto lat temu:

„Historia medycyny może przyczynić się do podniesienia kultury medyka, do wyrobienia w nim krytycyzmu, tak potrzebnego zarówno w pracy naukowej, jak i w praktyce lekarskiej”.

Co więcej, pisał dalej:

„Historia medycyny jako nauka humanistyczna może być znakomitym środkiem do wszechstronniejszego rozwijania umysłu studiujących medycynę, gdyż wszystkie przedmioty medyczne rozwijają umysł medyka jednostronnie”.

Stwierdzenie to nie straciło na aktualności. Zważmy: każdy przedmiot wchodzący w zakres wykształcenia lekarskiego jest ważny, bo dzięki niemu stajemy się lekarzami: po studium anatomii mamy zupełnie inne spojrzenie na budowę ciała ludzkiego, po fizjologii na jego czynności etc. Ale z każdego przedmiotu pozostaje w przyszłej działalności lekarza tylko jakaś część, natomiast przedmioty humanizujące przyczyniają się w całości do kształtowania osobowości lekarza. Wśród nich, choć nie wyłączne, ale poczesne miejsce, od długich dziesięcioleci zajmuje historia medycyny. W to już nikt nie wątpi. Jednakowoż…

O ile ze strony ustroju komunistycznego istniało zagrożenie dla historii medycyny ze względów ideologicznych, o tyle teraz istnieje zagrożenie ze względów ekonomicznych. I to gdzie? W kraju, który na tym polu miał najwięcej do powiedzenia, czyli w Niemczech. Zlikwidowanie katedry uniwersyteckiej, czyli całego zespołu pracowników, i ograniczenie się do jednego dojeżdżającego wykładowcy z sąsiedniego uniwersytetu, ma przynieść oszczędności ekonomiczne; w to wątpić nie można, czy aby jednak nie pociągnie za sobą strat w wymiarze moralnym? Problem jest znacznie głębszy, sięga wręcz samej istoty medycyny i jej definicji. Rozwój nauk przyrodniczych miał i ma nadal ogromny wpływ na medycynę, ale sama medycyna nie jest nauką przyrodniczą. O ile tamte wcale nie muszą się odnosić i zazwyczaj się nie odnoszą do człowieka, o tyle medycyna zawsze ma na względzie człowieka i, co więcej, wszelkie działanie, które nie ma na uwadze człowieka, przestaje być medycyną. Również próba nazwania medycyny „nauką przyrodniczą stosowaną” nie wytrzymuje krytyki, grozi bowiem bardzo daleko idącymi, niekorzystnymi konsekwencjami w relacji lekarza z pacjentem.

Klaus Bergdolt, profesor historii medycyny z Kolonii, wziął historię medycyny w obronę przed zagrożeniem ze strony pewnych lekarzy, urzędników i zwolenników reformy studiów3. Wykazując poniekąd zrozumienie dla ich sposobu myślenia, pyta, jaką rolę może spełniać wiedza historyczno-medyczna w dobie nowoczesnych badań medycznych, tj. biologii molekularnej i technologii genetycznej, a także w codziennej pracy klinicysty? Co więcej, to rozumowanie przenosi się na klinicystów habilitujących się i robiących karierę, zapatrzonych w swój impact factor i zużywających energię na trzeciorzędne badania. „Czy ta zdolność – pyta Bergdolt – ma coś wspólnego z talentem lekarskim? To nigdy nie było brane pod uwagę przez żadną komisję zawodową”. Tenże przytacza pewne zdanie historyka medycyny i psychiatry H. Schippergesa o lekarzach: „Nie jesteśmy tylko po to, aby tamować krew, ale aby również ocierać łzy”. Zdanie to – a stwierdza to z ubolewaniem – może teraz u studentów, a co gorsze i u ich nauczycieli, wywołać uśmiech.

Artykuł Bergdolta stał się inspiracją do dyskusji przychylnej dla historii medycyny. Bez nauk humanistycznych – pisano – grozi medycynie dehumanizacja, czyli „odczłowieczenie”, a lekarz stanie się „funkcjonującą maszyną”. Jeśli tak dalej pójdzie – pisał jeden z dyskutantów – to „lekarskie działanie będzie oceniane według kryteriów naukowych, »skuteczności« (jeśli to w ogóle można zdefiniować) i uchwytnych liczbowo wyników [...]. Im dalej medycyna uzasadniona naukowo oddala się od swoich historycznych korzeni, tym więcej pozostawi miejsca dla działalności znachorów, konowałów i szarlatanów”4.

I tak jest rzeczywiście. Medycyna, w której lekarz koncentruje się bardziej na wynikach badań niż na samym pacjencie, staje się coraz groźniejsza. Dlatego obrona historii medycyny i jej roli w wykształceniu lekarskim jest obroną jednego z przedmiotów humanistycznych, który najdłużej jest związany z medycyną i od dawna ją dopełnia. Medycyna bowiem to nie tylko scientia, ale także sapientia. Nie wolno o tym zapomnieć.

Czym jest nauka z jej przemijalnością odkryć pozornych i rzeczywistych, z których każde otwiera nowe zagadnienia i stwarza nowe problemy? A czym mądrość, która ma wartość nieprzemijającą, ponadczasową, jakże istotną w medycynie? Na stronach tej książki będziemy się starać to przedstawić.

2. Praktyczny aspekt historii medycyny

Poza wieloma pożytkami, jakie z sobą niesie uprawianie historii medycyny, istnieje jeszcze jeden, mniej znany i mniej doceniany aspekt ściśle praktyczny. Historia medycyny rodzi się jako przedmiot badawczy na przełomie wieków XVIII i XIX. Dlaczego właśnie wtedy? Rozwój nauk przyrodniczych w XVIII wieku miał ogromny wpływ na medycynę, która z tych osiągnięć zaczęła korzystać. Aż trudno uwierzyć, że istniała ciągłość nauczania medycyny w jej niezmienionym kształcie od starożytności, przez całe stulecia czy nawet tysiąclecia, aż do połowy XVIII wieku. Nauka Hipokratesa, Galena, Awicenny była dla lekarzy doby baroku równie ważna, jak dla lekarzy starogreckich czy starorzymskich. Dopiero rewolucja w nauce, jaka nastąpiła w czasach nowożytnych, pociągnęła za sobą rewolucję w sposobie lekarskiego myślenia, co doprowadziło do odrzucenia starych metod leczniczych. Wobec braku nowych, zwolna dopiero pojawiających się, nastał kryzys, tak bardzo widoczny w nowej szkole wiedeńskiej. I to odrzucenie wszystkiego jednocześnie było błędem, który bardzo późno spotkał się z krytyką. Widoczna jest ona w wystąpieniu Bernharda Aschnera (1928). Pisał on:

„Ta medycyna odwróciła się nagle od historii i zarzuciła w krótkim czasie wszystkie dawne metody lecznicze, stosowane od prawieków. Ale stało się to nie dlatego, żeby dawne metody lecznicze miały się okazać nagle mniej skuteczne niż nowe – takich badań porównawczych nikt nie robił – lecz jedynie dlatego, że przyszedł nowy prąd i nowa teoria. Tymczasem dawna medycyna posiadała mnóstwo metod leczniczych, wypróbowanych wiekami i niewątpliwie skutecznych. [...] Historia medycyny winna teraz to wszystko z mroków przeszłości wydobyć i w ten sposób bieżącą medycynę wzbogacić”5.

I to jest prawda. Niestety, medycyna współczesna nie podejmuje tego zadania. Gdy przegląda się stare manuskrypty z mnóstwem najosobliwszych sposobów leczenia, od czasu do czasu natrafia się na uwagę: „Sposób wypróbowany”, zatem poddany wielokrotnemu doświadczeniu. W jakim stopniu medycyna tamtych czasów była skuteczna w działaniu, tego nie wiemy, ale że skuteczną być musiała, świadczy fakt, iż przetrwała tyle wieków. Jeśli żaden inny argument nie zdoła przekonać czytelnika, to chociaż niech ten przemówi do niego: dawni lekarze praktycy dorabiali się fortun, a nikt (może z wyjątkiem polityków) nie otrzymuje zapłaty za nieskuteczność swojego działania.

Co prawda nie wszyscy lekarze współcześni nastawieni są wyłącznie na medycynę podręcznikową, ale jest ich mało. Otwarty na doświadczenie empiryczne był Julian Aleksandrowicz. Skąd się to brało? Może z jego spotkań w tragicznych dla obydwóch chwilach z Janem Lachsem, historykiem medycyny, który sam, tylko dzięki znajomości dawnej medycyny, uszedł z życiem (o czym jeszcze wspomnimy). Oto fragment jego wspomnień:

„Wiedz, że historia [mówi Lachs do Aleksandrowicza], ta wielka mądrość narodów, nie jest przez ludzi należycie doceniona. Nieszczęścia, jakie się walą na nich, są często następstwem właśnie nieznajomości historii. Zaprzepaszczamy doświadczenia ubiegłych pokoleń. Żebyś ty wiedział, jakie skarby kryją się w historii medycyny! Człowiecze, wręcz zrozumieć tego nie mogę, że masz takie małe zainteresowanie dla tej dziedziny wiedzy”6.

To słabe zainteresowanie współczesnej medycyny metodami leczniczymi z przeszłości idzie w parze z zaprzepaszczeniem doświadczenia stuleci. Nieśmiałe próby zwolenników medycyny naturalnej i prostych sposobów leczenia podpartych zaledwie doświadczeniem „babuni” wywołują uśmiech na twarzach naukowców, zamiast stać się bodźcem do wytrwałych badań. Przeszkodą jest również przemysł farmaceutyczny, produkujący coraz to nowe specyfiki i zupełnie niezainteresowany dawnymi, prostymi, a przede wszystkim tanimi sposobami leczenia. Empiria zawsze wyprzedzała naukowe uzasadnienie i nie ma powodu temu zaprzeczać, skoro każdy z nas doświadczył błogosławionego skutku jakiejś metody leczniczej, której nie znajdzie się w podręczniku medycyny. Mało kto się do tego publicznie przyznaje. Raz zrobił to wybitny autorytet w świecie lekarskim, prof. Jan Miodoński, na posiedzeniu Krakowskiego Towarzystwa Lekarskiego. Powiedział wtedy, że większą skuteczność w przypadkach zastrzału ma słonina, niż wszystkie inne stosowane przez chirurgów środki; tego doświadczył sam, będąc w obozie, przymuszony brakiem innych możliwości. Ale cała reszta lekarzy praktyków nie ujawnia stosowanych przez siebie pokątnie niekonwencjonalnych sposobów leczenia, które przecież powinny stać się przedmiotem badań naukowych. Że medycyna może skutecznie działać bez naukowego uzasadnienia, można wykazać na wielu przykładach. Poniżej dwa z nich.

Gdy Włosi w latach dwudziestych, osuszając błota pontyjskie, zwalczyli malarię, stanowiącą od starożytności zagrożenie dla mieszkańców Rzymu, działali już świadomie, znając mechanizm przenoszenia pierwotniaków przez komara widliszka. Ale ten sam efekt uzyskał nieświadomy rzeczy Empedokles z Agrigentu (490–430 r. przed Chr.), osuszając na Sycylii pobliskie bagna dwa tysiące lat wcześniej.

Gdy Ludwik Pasteur wprowadził w połowie XIX wieku szczepienie ochronne przeciw wściekliźnie, nauka nie miała jeszcze pojęcia o immunologii i wirusologii. Gdyby czekał na naukowe uzasadnienie swoich poczynań, wiele istnień ludzkich straciłoby życie.

Widać na tych przykładach, że skuteczność działania w medycynie nie zależy od racjonalnego sposobu jej wytłumaczenia przez naukę. To nie wstyd, że nie wiemy wszystkiego.

Na Bliskim Wschodzie istniał zwyczaj wynoszenia chorych na ulicę, by ktoś z przechodzących, znający podobny przypadek, mógł służyć radą. Herodot tak pisał o Babilończykach:

„Jeszcze inne tak samo mądre prawo u nich istnieje. Chorych wynoszą na rynek, bo nie mają lekarzy. Jeżeli ktoś już sam podobne miał cierpienie, jak ów chory, albo kogoś innego widział nim dotkniętego, wtedy przystępuje do chorego i udziela mu rady, a także poucza go, co sam robił, aby uniknąć podobnej choroby, albo w jaki sposób ktoś inny uniknął. Nie wolno natomiast u nich milcząco przejść obok chorego, nie zapytawszy go, na jaką cierpi niemoc”7.

Przed dwudziestu laty angielski dziennik „The Independent” (z 4 IX 1990), opisał osobliwą przypadłość u młodej kobiety: ataki – bo tak to można nazwać – ziewania. Pojawiają się niespodzianie i trwają raz krócej, raz dłużej, nie mniej jednak niż 10–20 minut. Nie nachodzą ją, gdy Rita rozmawia, ale potem, ni stąd ni zowąd, zaczyna się od nowa: w tramwaju, na ulicy, w teatrze. Odczuwa to jako coś bardzo upokarzającego. Nie stroni od lekarzy ani od środków, które jej zalecali; potrafi spać przez kilka dób bez przerwy, ale bez pomyślnego wyniku. „Nie dam się zamienić w roślinę”. Jest na granicy rozpaczy. Z opisem swej niezwykłej dolegliwości w gazecie wiąże nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto przyjdzie jej z pomocą.

Od tamtych czasów minęło tysiące lat, a zwyczaj praktykowany na Bliskim Wschodzie, zdaje się – choć w zmienionej formie – jest w dalszym ciągu aktualny.

3. Medycyna w historii, czyli historia medyczna

Medycyna z jej problemami bardziej wnikała w historię powszechną i kształtowała nasze dzieje, niż sobie z tego zdajemy sprawę. A działo się to zarówno w odniesieniu do całych społeczeństw, jak i do jednostek nimi kierujących: przywódców politycznych i duchowych. W historii Grecji mówi się o słynnej zarazie ateńskiej i jej skutkach, które miały wpływ na bieg dziejów greckich; jedną z przyczyn upadku imperium rzymskiego – zdaniem niektórych historyków – miała być gnębiąca mieszkańców Rzymu malaria, której źródło było w pobliskich bagnach; epidemia dżumy wyraźnie przyspieszyła upadek średniowiecza i stworzyła warunki do rozwoju nowych prądów odrodzeniowych; cholera i gorączka okopowa (tyfus plamisty?) nieraz przyczyniały się do klęsk jednych i zwycięstw drugich, zwłaszcza w czasie oblężeń. Klęska Napoleona nie jest wyłącznie tryumfem militarnym Rosjan, lecz wynikiem epidemii cholery. W czasie I wojny światowej więcej zginęło ludności cywilnej i żołnierzy z powodu chorób epidemicznych, niż z powodu działań wojennych. O tym dobrze wiedzieli Niemcy, przygotowując się do nowej wojny. Ich przesadną ostrożność względem chorób zakaźnych udawało się wykorzystywać Polakom do własnych celów.

A oto dwa przykłady szczególnych sytuacji, w których nie losy jednostek, ale wynik bitwy miał uwarunkowania zdrowotne. W bitwie pod Waterloo, Napoleon, bóg wojny, który zazwyczaj ze wzgórza, siedząc na koniu, patrzał na swoich żołnierzy i był przez nich widziany, który wzrokiem elektryzował ich i zagrzewał do walki, tym razem, zniewolony zaburzeniami żołądkowo-jelitowymi spędzał większość czasu w wygódce. Wynik bitwy wiadomy. W jakim stopniu choroba cesarza miała na to wpływ?

Drugi przykład pochodzi z naszej historii. Oto bitwa grunwaldzka. W przeddzień niezwykły upał. W nocy burza i huragan. Król Władysław Jagiełło, jak pisze Długosz, „stanął na polach Tannenberga i Grunwaldu, mających się wsławić przyszłą w dniu tym bitwą i pomiędzy gajamii gąszczami, które zewsząd to miejsce zakrywały, kazał rozbić namioty”.Słońce wschodziło. Wojsko krzyżackie wyszło w pole. Oczekiwano starcia. Tymczasem król„wysłuchał z wielkim nabożeństwem dwóch mszy”. Witołd niecierpliwił się. Hufce stały w gotowości do bitwy, tymczasem „żadne prośby i zaklęcia, a nawet samo niebezpieczeństwo, nie zdołały oderwać króla od nabożeństwa”. Słońce wschodziło coraz wyżej. Krzyżacy stali w otwartym polu. Nie atakowali „wnosząc atoli, że wojsko królewskie nie przypadkowo, ale umyślnie obrało stanowisko między gajami i zaroślami”, bali się zasadzki. Król nie ruszał jednak do walki. Słońce Krzyżakom przygrzewało. Niecierpliwili się. Herold, który zjawił się przed Jagiełłą z dwoma mieczami, proponuje w imieniu mistrza Ulryka ustąpienie pola, by wciągnąć króla do walki. I rzeczywiście, „wojsko krzyżackie wystąpiło na pole obszerniejsze, aby snać czynem potwierdzić to, co przez swoich posłanników mistrz zapowiedział”. Jest upalny lipiec. Słońce stoi już wysoko. Król wreszcie dał hasło do walki.

To opóźnienie Długosz odnosił do pobożności króla, bo nie znał spraw rycerskich, ale Jagiełło wiedział, i to z własnego doświadczenia, jak jest ubrany rycerz. My słyszeliśmy co najwyżej o kolczudze i zbroi, a tymczasem aż siedem warstw różnych materiałów okrywało jego ciało. Tak odziany rycerz, stojąc na słońcu, po kilku godzinach nietknięty spadał z konia. Udar cieplny! Jagiełło tak by tego nie nazwał, ale ze skutków, jakie wywoływało słońce na stojących w otwartym polu Krzyżakach, doskonale zdawał sobie sprawę. Dlatego swoich rycerzy ukrył w krzakach i zaroślach; jednym słowem w cieniu. I czekał. Dostatecznie długo.

Poczynania jednostek sprawujących władzę uzależnione były od różnych czynników, w tym również od chorób. Karol V odziedziczył po matce Joannie Szalonej endogenną psychozę, schizofrenię, co uniemożliwiło mu sprawowanie władzy nad rozległym terytorium cesarstwa. Z tego powodu musiał zrezygnować z Niderlandów, a następnie z Hiszpanii. Najdokuczliwszą wszakże chorobą nękającą króla była podagra, która ujawniła się już w 30. roku życia. Król, mimo wskazań lekarzy, jadł i pił ponad miarę, co zaostrzało ataki, tak że okresowo nie mógł sprawować władzy. Choć z przekonania katolik, nie miał dość siły, by dostatecznie ostro wystąpić przeciw Lutrowi. Stąd zrodziło się powszechne przekonanie, że „podagra cesarza uratowała reformację”.

Sam Marcin Luter, który doczekał się ogromnej literatury historycznej i teologicznej, pod względem lekarskim rozpoznany został stosunkowo niedawno w pracach H.-J. Neumanna. Czym było wydarzenie, które zdecydowało o jego wstąpieniu do klasztoru (burza i śmierć przyjaciela); czy nie miało ono podłoża psychonerwowego8? Czy porzucenie klasztoru z jego skromnym wyżywieniem wyszło mu na dobre? Na dworach książąt znalazł się w dobrobycie i pod troskliwą opieką żony, stąd nadwaga. Choroby żołądka, podagra, kamienie nerkowe, angina pectoris towarzyszyły mu całe życie. W nich widzi się źródło napastliwości, złośliwości, niecierpliwości, przez co tracił czasem panowanie nad sobą i bywał grubiański. Dlatego nie zjednywał sobie zwolenników, ale nawet tracił przyjaciół.

Tenże autor tłumaczy napady szału i wybuchy gniewu Fryderyka Wilhelma I, króla pruskiego, w czasie których bił czym popadnie i kogo popadnie; był to wynik cierpień i stale pogarszającego się stanu zdrowia. Król chorował na podagrę, u Hohenzollernów dziedziczną, której sprzyjała jego żarłoczność. Ta sama choroba wystąpiła u Fryderyka Wielkiego. Ten umiał się jednak uzbroić w cierpliwość i zapanować nad chorobą do tego stopnia, że nie miała ona większego wpływu na jego poczynania polityczne.

Psychiatrzy angielscy, opierając się na archiwaliach, ustalili niedawno, że król angielski Jerzy III (1738–1820) cierpiał na porfirię. Ostra porfiria napadowa, która jest wynikiem zaburzenia przemiany porfiryn, prowadzi do uszkodzenia układu nerwowego, co tłumaczy jego szaleństwa. W czasie jego panowania Anglia straciła kolonie w Ameryce9.

A jaki wpływ na bieg dziejów miała hemofilia? Zdaniem historyków medycyny, stała się ona przyczyną wybuchu rewolucji październikowej. Być może było to tak: hemofilia (czyli krwawiączka) jest chorobą dziedziczną, którą przekazują kobiety, ale dotyczy wyłącznie mężczyzn. Występowała ona w rodzinie królowej Wiktorii. Jej to wnuczka Alicja wyszła za cara Mikołaja II i po przyjęciu prawosławia otrzymała imię Aleksandra Fiodorowna. Z tego małżeństwa przychodziły na świat córki. Dopiero po 10 latach salwy armatnie oznajmiły światu przyjście na świat następcy tronu – Aleksego. W trzecim roku życia Aleksy skaleczył się i krwawienia nie można było zatamować. Nie pomógł rój specjalistów wysokiej klasy, bo też ówcześnie nie było to możliwe. W 1904 roku zjawił się Grigorij Rasputin, nieokrzesany, nawiedzony chłop z Syberii. Dostał się na dwór i w jego obecności krwotok ustał. Tak było wielokrotnie. Wdzięczność matki nie miała granic. Rasputin umiał wykorzystywać swoje wpływy na dworze, co z czasem spotkało się z opozycją. Odesłano go na Syberię. Carewicz zaczął krwawić. Rasputin wrócił, by znowu szarogęsić się na dworze i wpływać na wszystko, co się na nim działo. Tego nie można było tolerować. Wydano na niego wyrok; nie udało się go otruć, musiano zastrzelić. Ponieważ równocześnie padło na carycę i Rasputina podejrzenie o szpiegowanie na rzecz Niemców, te zawirowania wokół carskiego dworu mogły stać się bezpośrednią przyczyną ataku na Pałac Zimowy, który rozpoczął rewolucję. Rodzina carska została zgładzona w Jekaterinburgu. Rewolucja szalała. Przypomniano sobie wtedy, co mówił Rasputin: „Póki ja tu jestem, nie stanie się nic złego ani carowi, ani jego rodzinie” i „Jeżeli coś złego mi się stanie, nastąpi upadek Rosji”. Jedno i drugie się sprawdziło. Pamięć Rasputina objęto kultem10.

Dziś wpływ Rasputina na zdrowie carewicza i na carycę można tłumaczyć hipnozą. To stało się ich zgubą. Ale u podstaw całej sprawy była choroba – hemofilia.

Skutkiem choroby nadciśnieniowej są zmiany w naczyniach krwionośnych wszystkich narządów, nie wyłączając – rzecz jasna – mózgu. A to prowadzi do zaburzeń koncentracji, osłabienia pamięci, zmian osobowości, trudności w nawiązywaniu kontaktu, zaniku inteligencji. W Teheranie w 1943 i w Jałcie w 1945 roku spotkało się trzech przywódców państw, zarazem trzech chorych na nadciśnienie. Oto jak wygląda „wielka trójka” w oczach patologa H. Bankla.

Franklin Delano Roosevelt, amerykański prezydent, nie tylko z porażeniem po chorobie Heinego-Medina (poruszał się na wózku), ale również wskutek wieloletnich kłopotów z nadciśnieniem „wychudzony, trzęsący się, wyczerpany psychicznie, sklerotyk i hipertonik, z trudem piszący czytelnie”, nie miał ani fizycznych, ani psychicznych sił, by być równorzędnym partnerem rozmów. Wkrótce potem zmarł.

Winston Churchill, „charakter maniakalno-depresyjny, który w fazach ekstrawertyczno-euforycznych bywał znakomitym strategiem i politykiem”, był jedynym godnym partnerem Stalina.

Józef Stalin, najzdrowszy z trójki, ale już chory na nadciśnienie, co uwidoczniło się w Poczdamie, gdy siedział naprzeciw H. Trumana. Wkrótce jednak choroba dała znać o sobie i w ostatnich latach był drażliwy, podejrzliwy i autorytarny; stał się tyranem. Takie zmiany są typowe dla chorych z nadciśnieniem. Zmarł w wyniku wylewu11.

Ci ludzie zawierali układy międzypaństwowe, których skutki odczuwalne są do dziś.

I pomyśleć: żeby prowadzić tramwaj, trzeba przejść badania psychotechniczne, a to, „czy osoba z nadciśnieniem może prowadzić samochód, zależy od stopnia zaawansowania nadciśnienia [...]. Jeśli choroba ma postać bardziej zaawansowaną i występują powikłania, zwłaszcza ze strony ośrodkowego układu nerwowego, prowadzenie samochodu stwarza zagrożenie dla kierowcy i otoczenia. [...] Decyzję zawsze podejmuje lekarz w odniesieniu do indywidualności pacjenta” (Encyklopedia zdrowia).

A polityków nie obowiązują żadne badania lekarskie.

Współcześni historycy i lekarze usiłują rozwiązać problem psychicznej choroby Hitlera i Stalina. Stalin był diagnozowany, co tragicznie skończyło się dla psychiatry i jego rodziny. Hitler cierpiał na chorobę Parkinsona i miał zmiany organiczne w mózgu. Te choroby bezwarunkowo miały wpływ na ich zbrodniczą działalność. Ale problem hitleryzmu i stalinizmu leży daleko poza ich chorą psychiką. Setki podobnie chorych żyją wśród nas, korzystając z ambulatoryjnej lub zamkniętej pomocy lekarskiej, a z ich choroby nie wynika bezmierne zło, jak w tych dwóch przypadkach. Czy tylko dwóch? Historia pełna jest monstrów szukających sposobów uszczęśliwienia ludzkości na swój własny sposób, z rezultatami zawsze przerażającymi. Są to problemy wykraczające poza rozwiązania czysto medyczne, ale należy być ich świadomym.

Te wszystkie przykłady są nie z historii medycyny, lecz z historii medycznej lub medycyny historycznej, mało u nas znanej, mówiącej o uwarunkowaniu wydarzeń historycznych przez zjawiska medyczne. Przykłady można by mnożyć w nieskończoność, również z naszej polskiej historii. Dlaczego Kazimierz Wielki zmarł bez męskiego potomka? Jaka choroba była przyczyną niepłodności Zygmunta Augusta? W jednym i drugim przypadku oznaczało to koniec dynastii, a to przecież miało ważkie znaczenie dla biegu historii. Przedwczesna śmierć Stefana Batorego wywołała wzajemne oskarżenia ze strony leczących go lekarzy, bowiem posądzano ich o otrucie króla na zlecenie Rosji. Polemika została utrwalona na piśmie. Stąd, po kilkuset latach prof. F. Walter, zwoławszy konsylium lekarskie, mógł się pokusić o postawienie diagnozy: choroba nerek.

W. Ziembicki zajmował się „zdrowiem i chorobą” Sobieskiego, pisał o chorobie Jana Ostroroga i Barbary Radziwiłłównej, do którego to tematu niedawno powrócił Z. Kuchowicz.

Medycyna ze swoimi problemami zdrowia i choroby, życia i śmierci, cierpienia i jego łagodzenia, znajdywała swoje odbicie w literaturze i w sztuce, czego, choć w minimalnym stopniu, damy poniżej dowody. Swój ślad pozostawiła nawet w niedzielnej liturgii mszalnej. Ale nie uprzedzajmy faktów. Tu wystarczy stwierdzić, że współczesnej medycyny nie można w pełni zrozumieć bez uwzględnienia jej historycznego przebiegu. A także, iż zrozumienie historii i kultury również będzie uboższe, jeśli pozbawi się je, choćby w minimalnym stopniu, znajomości współtworzącego je czynnika, jakim była medycyna.

Książka, którą oddaję w ręce Czytelnika, nie ma ambicji stać się podręcznikiem historii medycyny. To nie byłoby ani rozsądne, ani potrzebne, wobec znakomitego podręcznika, jakim dysponuje nauka polska, a mianowicie dzieła Władysława Szumowskiego Historia medycyny filozoficznie ujęta (kilka wydań). Uzupełnieniem są dwa podręczniki wydane po wojnie: Bronisława Seydy Dzieje medycyny w zarysie (Warszawa 1962 i następne wydania) oraz podręcznik opracowany zbiorowo pod redakcją Tadeusza Brzezińskiego Historia medycyny (Warszawa 1988 i następne wydania).

Książka ta, w intencji autora, ma zaspokoić pierwszą ciekawość Czytelnika i zachęcić go do sięgnięcia po obszerniejsze dzieła oraz do wnikliwszego zajęcia się przeszłością własnej specjalności. Im bardziej zbliża się w stylu do pogadanki, tym bardziej osiąga cel, jaki wyznaczył sobie autor, znając, niestety z własnego doświadczenia, jak nudnym przedmiotem może być historia, a przecież jest to przedmiot, bez którego – jak już stwierdziłem – nigdy nie zrozumiemy, kim jesteśmy: jako Europejczycy, jako Polacy, jako lekarze. Każdy w swoim zakresie.

Składam serdeczne podziękowanie prof. dr. med. hab. Zbigniewowi Domosławskiemu (Jelenia Góra) za wnikliwą, merytoryczną ocenę książki, prof. dr. med. hab. Ryszardowi Chrzanowskiemu (Szwajcaria) za uwagi i rady oraz za trafne spostrzeżenia kol. kol. Kamili Rozesłaniec, Radosławowi Litwinowiczowi, Kamilowi Bekalarkowi z Koła Naukowego przy Katedrze Historii Medycyny CM UJ, a zatem studentom medycyny, dla których ta książka jest w pierwszym rzędzie przeznaczona.

Przypisy

1 W. Szumowski, Historia medycyny filozoficznie ujęta, Sanmedia, Warszawa 1994.

2 J. Tazbir, Kultura szlachecka w Polsce. Rozkwit – upadek – relikty, Wiedza Powszechna, Warszawa 1979.

3 K. Bergdolt, Warum Medizingeschichte?, „Deutsches Ärzteblatt” 1998, nr 95, s. 608. [Wszystkie cytaty, jeżeli nie jest to zaznaczone inaczej, we własnym tłumaczeniu autora – Z.G.]

4 J. Hoß, Fatale Auswirkungen [i inne głosy w dyskusji], „Deutsches Ärzteblatt” 1998, nr 95, s. 1925–1928.

5 Cyt. za: W. Szumowski, Historia medycyny..., s. 651.

6 J. Aleksandrowicz, Kartki z dziennika doktora Twardego,WL, Kraków, Wrocław 1983, s. 42.

7 Herodot, Dzieje, przekł. S. Hammer, Czytelnik, Warszawa 1954, s. 110.

8 H.-J. Neumann, Weltgeschichte im Spiegel von Krankheiten, Quintessenz 1991.

9 E. Gudowska-Nowak, D. Bakś, O wampirach, nanorurkach i tajemnicach porfiryn, „Alma Mater” 2006, nr 80, s. 24.

10 R.H. Major, Ein Arzt erzählt Kulturgeschichte, Berlin, Wiedeń, Lipsk, Zsolnay 1937.

11 H. Bankl, Der Pathologe weiß alles... aber zu spät, Goldmann, Berlin 2003, s. 82.

I. Medycyna ludów pierwotnych

1. Wprowadzenie

Co to jest medycyna? Zdawać by się mogło, że o odpowiedź nietrudno. Wystarczy sięgnąć po pierwszą lepszą encyklopedię czy leksykon, by znaleźć odpowiednie wyjaśnienie. Ale wiemy, że to nie jest takie proste. To tak, jak ze zdrowiem: „Jak cenić cię trzeba ten tylko się dowie, kto cię stracił”. To znamy, ale z tego nie wynika definicja zdrowia. A nad nią trudzili się eksperci ze Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i, choć podali najbliższą prawdy, sami byli świadomi, że jest daleka od doskonałości. Podobnie z medycyną. Żadna z dotychczasowych definicji nie może w pełni zadowalać nikogo, kto związał się z nią na co dzień.

Jedno jest pewne: aby zrozumieć, czym jest medycyna, trzeba na nią spojrzeć w aspekcie historycznym. Medycyna, w jej zastosowaniu praktycznym, wykazuje w swym rozwoju trzy etapy:

1) leczenie chorób i łagodzenie cierpienia – medycyna lecznicza;

2) zapobieganie chorobom – medycyna profilaktyczna;

3) wzmacnianie sił fizycznych i duchowych – medycyna pozytywna, medycyna zdrowego człowieka.

Najdłuższy jest okres pierwszy. Elementy drugiego znajdujemy już w starożytnym Izraelu, ale wiemy, że dopiero po poznaniu przyczyn chorób medycyna zapobiegawcza mogła być skuteczna, a to pojawiło się późno. I wreszcie, choć elementów medycyny pozytywnej nie brakowało w przeszłości, przecież mówi się o niej (być może nawet więcej mówi niż robi) w ostatnim stuleciu1.

2. Początki medycyny

U początków medycyny był ból i cierpienie. Stanowią one nieodłączny element ludzkiej egzystencji, który dotyczy nie tylko człowieka, ale całej przyrody ożywionej. Ale to jeszcze nie jest medycyna. Medycyna zrodziła się nie z bólu i cierpienia, ale z potrzeby przyniesienia pomocy człowiekowi cierpiącemu z powodu choroby. Świetnie to wyraził jeden z najwybitniejszych krakowskich uczonych, Jan Miodoński:

„Nie umiałbym podać definicji homo sapiens, natomiast jestem przekonany, że wiem, w jakiej fazie rozwoju należy nazwać istotę ludzką człowiekiem. Będzie to ta faza, w której istota owa stała się zdolną do współczucia i miłosierdzia.W tym samym momencie zaistniały warunki dla narodzin medycyny; dlatego powiedzieć możemy, iż medycyna jest tak stara jak ludzkość. Przedmiotem tak pojętej medycyny jest nie tylko choroba, ale i śmierć, która jest integralną częścią procesów życia, nie tylko ból fizyczny, ale i nieszczęście, nie tylko pomoc fizyczna, której formy i sposoby ciągle się zmieniają, ale i pomoc moralna, której zasadnicze formy wykazują trwałość niezwykłą”2.

Na medycynę składają się trzy nawarstwiające się w przebiegu historycznym elementy: magia, empiria, nauka.

3. Supranaturalizm

Człowiek żyje wśród zjawisk przyrody, z których jedne występują niezwykle regularnie (wschody i zachody słońca, fazy księżyca, pory roku), inne zjawiają się nieoczekiwanie i są groźne (burze z piorunami, trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów). U człowieka pierwotnego zrodziło to wiarę w siły nadprzyrodzone. Teorię głoszącą istnienie owego świata tajemnego nazywamy supranaturalizmem.

Poza tym człowiek z łatwością zauważał różnicę pomiędzy żywym a martwym człowiekiem, zwierzęciem, rośliną. Wnioskował, że jest coś, co ożywia jednych, a czego brak drugim. Nazwano to później animizmem (łac. anima – dusza lub animus – duch). W czasie snu dusza opuszcza człowieka czasowo, a przy śmierci już bezpowrotnie. Ale istnieje nadal i zamieszkuje lasy, gaje, pustkowia lub bierze w posiadanie rzeczy, miejsca, ludzi. W tym rzecz, że nie zawsze są to duchy człowiekowi życzliwe, a wtedy dzieją się z nim rzeczy dziwne: upada nagle w konwulsjach, co kilka dni poci się i traci kontakt z otoczeniem, chociaż z „kimś” rozmawia, bywa, że tężeje i w kilka dni w boleściach umiera. Jest to człowiek chory. Związek między przyczyną i skutkiem jest jasny; można już mówić o nieudolnym zawiązku teorii choroby.

Gdy zrodzi się wiara w bogów, im również przypisze się różnorodne działanie, które można wywołać za pomocą teurgii (magii). Pojawi się wtedy kapłan-czarownik, pośrednik pomiędzy światem widzialnym a niewidzialnym, który podejmie się działania leczniczego; nauka nazwie to taumaturgią (moc czynienia cudów). To on będzie się starał ustalić, dlaczego nieszczęśnik uległ takiej chorobie, a następnie postara się udobruchać nieżyczliwego ducha modlitwą i ofiarą. W zakresie jego możliwości działania pozostają jeszcze inne środki: zamawianie i wypędzanie. Służyć temu będzie rozwój całej obrzędowości. Czarownik zakłada odpowiedni strój, ubiera maskę o przerażającym wyglądzie, która ma wypłoszyć „złego gościa” z chorego. Takie maski, w tym samym celu sporządzone, znajdą się później na odrzwiach domów greckich i rzymskich, a z rozwojem renesansu i na budynkach wtedy powstających. Widzimy je do dziś na attyce krakowskich Sukiennic.

Człowiek pierwotny bał się nieznanego bóstwa i otaczał je trwożliwym szacunkiem. Narząd płciowy, który jest zarazem narządem moczowym (apparatus uro-genitalis), należy do mniej szlachetnych organów ciała ludzkiego (co w słownictwie deprecjonującym przeciwnika pozostało do dziś). Stąd oddając mocz, mężczyzna stara się ukryć swój narząd za zasłoną drzewa, krzewów, płotu, by jego jawnym widokiem nie obrażać bóstwa. Kobiety oddają mocz, stojąc w rozkroku, mężczyźni, bywa, kucając, by nie zamoczyć fartuszka, którym zasłaniają genitalia (współcześnie na Zachodzie zachęca się do tej pozycji).

Kobiety chodzą z odsłoniętymi piersiami, ale dolne partie zakrywają. Wstydliwość jest czymś wrodzonym i potrzebnym. Pigmejki, którym nie udało się znaleźć życiowego partnera, starannie zasłaniają swoje wdzięki, co wzbudza zaciekawienie i pożądliwość. Współcześni ginekolodzy odczuwają to na swój sposób, zalecając: „Zakryj ciało, by działało”. Czy to jest potrzebne?

Pisarz Adam Grzymała Siedlecki, który znalazł się w 1919 roku w Paryżu, pisał:

„Zaznajomiłem się tam i pokumałem z pewnym starszym jegomościem. [...] Asumptu do znajomości dostarczyła mi pewna jego uwaga, gdy w czyimś towarzystwie siedząc tuż koło mnie, dowiedział się, że w Casino de Paris pokazują »numer«, w którym występuje kobieta najdosłowniej naga. Stary Francuz zamyślił się głęboko, niemy zamysł przeszedł następnie w szczere zmartwienie, można by nawet powiedzieć – ból: »Tak mężczyzn przyzwyczajają do nagości kobiecej, że mężczyzna straci pociąg do kobiety. Zobaczycie, że straci« – wykrzyknął już desperacko”3.

Czy zmartwienie starego Francuza było całkiem bezpodstawne? Spadek urodzin jest chyba dowodem prawdziwości jego stwierdzenia. Należy nawet rozważyć, czy rozpowszechnienie nagości nie pozostaje w stosunku odwrotnie proporcjonalnym do spadku urodzin?

Wstyd należy do kondycji ludzkiej. „Przełamywanie tabu”, o jakim się dzisiaj w różnym kontekście słyszy, jest głupstwem. To nie człowiek wymyślił wstyd, to wstyd wzrasta w nim i pojawia się na pewnym etapie rozwoju osobniczego. „Jest taki moment, kiedy córka zamyka drzwi od łazienki, już nie można tam wejść, już nie można jej myć – ona coś odkryła. Myślę, że ona odkryła swoją nagość, swoją cielesność” – mówił Krzysztof Piesiewicz w interesującym wywiadzie zatytułowanym „O wstydzie i nagości”. To on twierdzi, nie bez racji, że największą pruderią współczesności jest wstydzenie się wstydu:

„Warto by było już na wstępie powiedzieć, że wstydu nie warto się wstydzić, że jest on elementem człowieczeństwa, godności, znakiem transcendencji, czyli wszystkiego, co konstytuuje nasz byt. […]Wstydzę się, ponieważ nie chcę być używany. Przestaję się wstydzić, kiedy daję siebie i ktoś to akceptuje, kiedy nie doznaję poczucia odrzucenia, gdy mam świadomość moralnego punktu odniesienia”.

Dotykamy zatem sprawy bardzo poważnej, która pojawiła się gdzieś u pierwocin człowieczeństwa, w pierwszym uczuciu wstydu, jakiego doznali nasi prarodzice, i nie znajduje końca, jest żywa i aktualna, a cała manipulacja „bierze się stąd, że rynek jest dziś wielką kurtyzaną, wielką nierządnicą współczesną”. Zważmy, to nie grzmi z ambony kaznodzieja powtarzający stereotypy, lecz adwokat, scenarzysta i polityk, wypowiadający się z potrzeby umysłu i serca. Dodajmy, za nim, jeszcze jeden bardzo mocny akcent: zachowały się strzępy filmu dokumentalnego z obozu zagłady, przedstawiające nagie kobiety idące do komory gazowej. Wszystkie zasłaniają intymne części swego ciała:

„Ten wstyd jest ostatnią manifestacją człowieczeństwa, jest znakiem największego oporu przeciwko bestialstwu. To jest niema i pewnie nieświadoma manifestacja godności, ponieważ to, co one czynią, nie ma właściwie żadnego znaczenia, nie może zatrzymać przemocy”4.

Lekarz, który z racji swego zawodu ma do czynienia z pacjentem obnażonym, musi pamiętać o godności ludzkiej, o uczuciu wstydu, które jest nam przyrodzone, i winien wykazywać maksimum taktu.

4. Zasady myśli magicznej

Magię określa się jako

„zespół czynności i praktyk, najczęściej o charakterze symboliczno-rytualnym, mających na celu opanowanie sił nadprzyrodzonych oraz przemianę rzeczywistości pozostającej poza sferą normalnego oddziaływania człowieka”5.

Są dwa podstawowe prawa dotyczące myśli magicznej, którą posługiwali się ludzie pierwotni:

1. Prawo przeniesienia choroby – contagium. Przedmioty, które były w pewnym kontakcie z drugim przedmiotem, wywierają na siebie stały wpływ, niezależnie od tego, jak daleko zostały oddalone. To dotyczy również człowieka i przedmiotu. Zgubienie lub porzucenie przez wojownika jakiejś rzeczy (dzida, nóż) może okazać się dla niego zgubne, jeśli przeciwnik przez ten przedmiot będzie oddziaływał szkodliwie na właściciela. Dlatego członkowie plemion pierwotnych zagrzebywali kał, obcięte paznokcie i resztki jedzenia nie ze względów higienicznych, ale w obawie przed manipulacjami magicznymi.

2. Prawo podobieństwa. Przedmiot lub okoliczności, które mają pewne podobieństwo w kształcie, kolorze lub następstwie wydarzeń, są z sobą związane. Dlatego np. w leczeniu żółtaczki łapie się żółtego ptaka, odmawia formuły magiczne, po czym wypuszcza się go, w przekonaniu, że żółć będąca przyczyną (nie objawem) choroby wraz z nim odleci w przestworza.

W medycynie znajdzie to później analogię w teorii sygnatur i w zasadzie similia similibus curantur – podobne leczy się podobnym.

Te i inne działania wynikają ze stwierdzenia, że prawo naturalne może być majoryzowane, a nawet anulowane przez nadnaturalną siłę ducha. To twierdzenie było podstawą przesądów, w które obfitowała medycyna ludów pierwotnych. Wiara w nadzwyczajne, ponadzmysłowe pochodzenie choroby prowadziła do prostego wniosku: chorobę można opanować nadzwyczajnymi, ponadzmysłowymi sposobami. Problem wewnętrznego przekonania, wiary, był u nich nieprawdopodobnie silny i mógł prowadzić zarówno do wyleczenia, jak i do śmierci. Do dziś w niektórych szczepach wykonuje się wyrok w swoisty sposób: członka szczepu, który dopuścił się niegodziwego czynu, powiadamia się o wyroku śmierci mającej nastąpić w określonym czasie. Najzdrowszy dotąd człowiek „więdnie” w oczach, opuszczają go siły witalne i, mimo udzielanej mu przez współczesną medycynę pomocy, umiera w wyznaczonym czasie.

Wiesław Nasiłowski, który wiele lat spędził w Afryce, opisywał niezwyczajne dla Europejczyka wydarzenia:

„Opowiada ojciec Teofil:Pewnego razu tabu doprowadziło do tragedii. Był chłopiec, któremu nie wolno było jadać bananów.– Bananów? – wołam. – Tu w kraju bananów? Tu, gdzie banany są często obok manioku najważniejszym elementem jadłospisu?– Tak jest: nie wolno mu było jadać bananów. Czarownik wytłumaczył ojcu, że banany będą dla małego tabu. Żadnych bananów. Nigdy. Jeśli zje choćby najmniejszy kawałek banana, umrze.– Umrze? Brednia!– Brednia? Proszę posłuchać dalej. Chłopiec był uczniem w szkole misyjnej. Dano mu kiedyś do zjedzenia potrawę z ryby. I było wszystko w porządku. Dowiedział się jednak przez kogoś usłużnego, że w garnku, w którym przygotowano rybę, gotowały się poprzedniego dnia banany i że pozostały tam resztki tych owoców. I że on zjadł z rybą kawałki banana.– I co?– Chłopiec dostał natychmiast konwulsji. Przewieziono go do szpitala i lekarz Belg ratował go, jak mógł. Niestety, nic nie pomogło.– I co? Chłopiec zmarł?– Tak jest. Zmarł na drugi dzień”6.

Do odwiecznych motywów myślenia pierwotnego należy przekonanie, że choroba i śmierć są karą za złe postępowanie osoby dotkniętej chorobą lub karą za występek jednego z przodków. Dlatego wezwany do chorego czarownik, dla ustalenia przyczyny, zaczyna leczenie od wywiadu, a to z potrzeby przywrócenia równowagi psychicznej chorego. J. Sędzik, który obserwacje swoje prowadził w Kamerunie na plemieniu Bantu, twierdzi, że tam przyczyna choroby przypisywana jest samemu choremu bądź innym ludziom żywym lub umarłym. Człowiek, który przychodzi z pomocą, jest nazywany „uzdrowicielem”. Należy odróżnić go od czarownika. Uzdrowiciel posługuje się spreparowanymi przez siebie lekami, choć naprawdę nie przywiązuje do nich większej wagi.

„Istotne w jego terapii jest nawiązanie przyjaznych stosunków z chorym i jego rodziną oraz zdobycie ich zaufania. [...] Istotą tradycyjnego leczenia jest przywrócenie równowagi psychicznej, harmonii między chorym i jego otoczeniem [...]. Stosunki międzyludzkie są bardzo ważną sprawą dla ludzi Bantu. Gdy te relacje zostają zburzone, zburzony zostaje ład społeczny, a jego brak otwiera drogę do wolnego działania czarowników i różnych sił ciemności.Choroba jest przykładem takiego stanu rzeczy. Przed rozpoczęciem leczenia uzdrowiciel stara się poznać uchybienia w stosunkach chorego do jego otoczenia, gdyż sztuka leczenia polega na przywróceniu dobrych stosunków między chorym i jego najbliższymi, które zostały zerwane na skutek przewinień chorego. Uzdrowiciel musi doprowadzić do uzdrowienia serc zranionych złym postępowaniem chorego, aby później przywrócić zdrowie temu ostatniemu. Ryt uzdrowienia z plemienia Beti w Kamerunie ukazuje wyraźnie, że dla Bantu uzdrowienie serca jest warunkiem uzdrowienia ciała”7.

Nie sądźmy, aby owo przekonanie o winie kiedykolwiek opuściło człowieka, aczkolwiek rzadko jest tak w pełni uświadamiane, jak przez ludzi pierwotnych. W leczeniu nerwicy depresyjnej chory mimowolnie przeciwstawia się leczeniu, mając nie w pełni uświadomione poczucie, iż choruje wskutek własnej winy, a uwolnienie od cierpienia byłoby sprzeczne ze swoiście pojętą „sprawiedliwością”.

Mimo przykładu Hioba, mimo przykładu niewinnie cierpiącego Chrystusa, przekonanie o winie towarzyszy ludzkości przez wieki. Dlatego dużym uproszczeniem jest to, co się pisze i czyta o średniowieczu, że chorobę traktowano wtedy jako karę za grzechy i chorym się nie przejmowano. Gdyby tak istotnie było, gdyby uważano, że choroba pochodzi z wyroków boskich, kto śmiałby się im przeciwstawić? A dowodów opieki nad chorymi w tym czasie nie brakuje. To właśnie caritas christiana zniewalała wielu, aby idąc za wzorem Chrystusa, który przecież tak licznie uzdrawiał, przychodzić z pomocą, nawet za cenę własnego życia, co w czasie epidemii miało wielokrotnie miejsce. Przypomniał to papież Jan Paweł II w Evangelium vitae (I, 27):

„Kościół, idąc za przykładem Jezusa, »dobrego Samarytanina«, i z Niego czerpiąc swoją moc, stał zawsze w pierwszej linii na wszystkich tych frontach działalności charytatywnej: wiele jego synów i córek, zwłaszcza zakonnice i zakonnicy, przyjmując dawne, ale zawsze aktualne formy działania, poświęciło i nadal poświęca życie Bogu, oddaje je z miłości bliźnim najsłabszym i najbardziej potrzebującym”.

Temu twierdzeniu trudno zaprzeczyć.

Medycyna ludów afrykańskich, a zapewne wszystkich innych żyjących w pierwotnych warunkach, otoczona jest tajemnicą niedostępną białym. Nasiłowski, który był ciekaw, co mieszkańcy Afryki myślą na temat zdrowia i choroby, a zwłaszcza na temat leczenia, nie dowiedział się niczego poza tym, co mógł zaobserwować sam:

„Co mogę napisać o tutejszej medycynie pierwotnej?Od razu muszę powiedzieć, że sprawa wcale nie jest prosta i łatwa do obserwowania. Jest ona otoczona milczeniem. Na ten temat wykształceni Afrykanie nie mają wyraźnie ochoty rozmawiać i pozbywają się wścibskich pytań ogólnikami i powszechnie utartymi banalnymi powiedzeniami. Sprawa wiąże się z wierzeniami, religią, czarami, a więc z natury swej są to zagadnienia ściśle tajne i nie przeznaczone dla uszu profana. Afrykanie wierzą w czary, w siły nadprzyrodzone, w możliwość rzucenia uroku. Istnieją też rozmaite tabu. Amulety są w powszechnym użyciu. Zabobon króluje tu nadal w umysłach i sercach nie tylko prymitywnych ludzi, ale często również i w umysłach tych najbardziej wykształconych”8.

Potwierdza tym samym obserwacje innych lekarzy. Niektórzy z nich zetknęli się z czarownikami, znachorami czy jak ich z angielska nazywają jujumenami. Jeden z nich przyszedł do lekarza europejskiego po pomoc w chorobie. Na zdziwienie Europejczyka odpowiedział: Co do zdrowia fizycznego, wy jesteście lepsi, my jesteśmy od spraw duchowych. I to się potwierdza. Stary lekarz opuszczający Afrykę takiej udzielił rady swemu następcy: W sprawach psyche nie bierz się za leczenie, lecz odeślij chorego, niech wróci do domu i pójdzie do swego czarownika. Ten go zamknie w świątyni i po kilku tygodniach wyleczy. To również widział Nasiłowski:

„Tutejsi Murzyni wierzą w istnienie »choroby diabelskiej«, ma to być coś w rodzaju opętania. Chorują na nią przeważnie kobiety. Nie otrzymałem dokładniejszych danych na temat objawów. Zrozumiałem, że to coś w rodzaju histerii, zespół zabobonnego lęku, urojeń, wyczyniania dziwactwa, a przede wszystkim wiara w to, że »zły duch w nią wstąpił«. Leczenie polega na noszeniu dzwoneczków na nogach i rękach, na malowaniu się czerwoną farbą i jeszcze na jakichś rytualnych obrzędach. Po kilku czy kilkunastu tygodniach, kiedy leczenie się kończy, odbywa się wielka uroczystość obrzędowa i ceremonialna: kobieta oczyszczona maluje się cała i naga bierze udział w uroczystym pochodzie z tam-tamami, świszczałkami, tańcami itp.”9.

Niewiarygodne, jak wiele problemów nierozwiązanych stoi jeszcze przed medycyną. Gdyby tylko próbować je rozwiązać, ileż by dobra z tego wynikło.

5. Paleopatologia

O chorobach, na które cierpieli ludzie pierwotni, mówią nam wykopaliska. Naukę o nich nazywamy paleopatologią. Zmiany, jakie możemy dzięki wykopaliskom obserwować na częściach stałych ciała, dotyczą chorób zwyrodnieniowych, zmian pourazowych, gruźlicy. Poszukiwano objawów późnej kiły w amerykańskim materiale kopalnym z czasów przedkolumbijskich. Bada się (również na terenie Polski) czaszki ludzi, u których wykonano trepanację za życia i to z pomyślnym skutkiem. Zmiany bliznowate świadczą o przeżyciu. Dlaczego je wykonywano? Bywa, że w wyniku urazów dochodziło do wgłobienia kości pokrywy czaszki, co powodowało silne bóle głowy i wymagało repozycji. Ale były też względy nieracjonalne, czysto magiczne, dla których wykonywano otwór trepanacyjny. Jeśli „coś” weszło w obręb mózgoczaszki, kołatało, bo nie mogło wyjść, trzeba mu było pomóc. Stąd potrzeba trepanacji, która stwarzała drogę do wyjścia. Jest rzeczą zadziwiającą, że zabiegi te do dziś są wykonywane pomyślnie w środkowej Afryce – bez zabezpieczenia aseptycznego, przy minimalnej śmiertelności.

A co z próchnicą zębów? Jest ona zauważalna na materiale kopalnym sprzed kilku tysięcy lat – jednak w mniejszym stopniu niż dziś. A to nie tylko dzięki innej diecie (mniej cukru), lecz dzięki pewnym mechanizmom ochronnym. Otóż przy spożywaniu pokarmów, mniej oczyszczonych niż obecnie, dochodziło w daleko większym niż teraz stopniu do ścierania zębów. Do ścierania dochodziło nie tylko na powierzchni żującej, ale też w przestrzeniach międzyzębowych. Jedno i drugie miało korzystne znaczenie dla człowieka pierwotnego.

W pierwszym przypadku ścieralność dotyczyła szkliwa, a z nim początkujących postaci próchnicy. W drugim umożliwiała przemieszczanie się zębów w kierunku doprzednim. To było ważne. U człowieka współczesnego wyraźnie jest zaznaczona redukcja długości trzonu żuchwy, przy zachowanej pierwotnej wielkości zębów. Stąd bywają kłopoty z wyrzynaniem zębów mądrości, dla których często brakuje miejsca. Tego problemu nie mieli ludzie pierwotni. Jednak dają się zaobserwować na materiale kopalnym zmiany próchnicze powikłane ropnym zapaleniem miazgi i przetoką, które mogły być nawet przyczyną zejścia śmiertelnego.

6. Empiria

Nie należy sądzić, że magia zanikła wraz z rozwojem kultury, albo że utrzymuje się tylko w społeczeństwach prymitywnych. Magia towarzyszyła ludziom kultur Dalekiego i Bliskiego Wschodu, była znana w Egipcie, Grecji i Rzymie, nie była całkiem obca religiom monoteistycznym: judaizmowi, chrześcijaństwu i islamowi. Izrael odciął się od uprawiania magii, a za nim poszło chrześcijaństwo, lecz magia powracała i pojawiała się nie tylko wśród nieoświeconych warstw społeczeństwa, ale również w sferach dworskich i wśród lekarzy (zwłaszcza magia lecznicza). Widzimy ją u Paracelsusa i Mesmera, według których człowiek może zapanować nad duchową zasadą świata.

Ile skłonności do magii tkwi w świadomości, a jeszcze bardziej w podświadomości współczesnego człowieka? Tego nie wiemy. Ale lekarz musi zdawać sobie i z tego sprawę.

Obok praktyk magicznych pojawia się w medycynie pierwotnej skuteczne działanie w postaci środków leczniczych i czynności technicznych. Jest to empiria. Według Szumowskiego empirią nazywamy „dorywcze wykrywanie, mniej więcej na ślepo, związków między działaniem a następstwem. Wybór działania jest uzasadniony, co najwyżej, poprzednim doświadczeniem, nie zaś teorią”.

Zdaniem starożytnych autorów, człowiek miał nauczyć się stosowania środków leczniczych, podpatrując zwierzęta.

7. Czego nauczyliśmy się od zwierząt?

Czy rzeczywiście można było nauczyć się czegoś od zwierząt? Tak. Widzimy, jak pies i kot wylizują rany. Zatem robią to, co chirurg nazwie kosmetyką rany, czyli przyspieszają proces gojenia przez oczyszczenie jej z piasku i wszystkich zabrudzeń; poza tym poddają ją działaniu śliny, która ma właściwości bakteriobójcze. Można też zaobserwować, że zwierzęta pozbywają się pasożytów; niektóre z nich, np. małpy, robią to sobie nawzajem. Zwierzęta wygrzewają się na słońcu, usuwają ciała obce, przemywają chore kończyny. Odkrycie niektórych źródeł mineralnych związane jest z obserwacją zachowania się leczniczego zwierząt.

Erazm z Rotterdamu, który znalazł wiadomości na ten temat w Historia naturalis Pliniusza Starszego, w dziele Plutarcha De sollertia animalium oraz w Arystotelesa Historia animalium, pisał:

„[...] może warto sięgnąć po przykład z życia bezmyślnych zwierząt. Nie jest bowiem wstydem nawet od nich uczyć się rzeczy tak wiele pożytku dającej w przyszłości. Bardzo wiele nauczył się już niegdyś od nich rodzaj ludzki. Wszak hipopotam pokazał nam puszczanie krwi. Robienia lewatywy, co tak bardzo cenili synowie Eskulapa, nauczył ibis, ptak Egiptu. Od jeleni nauczyliśmy się, że ziele diktamnon pomaga przy usuwaniu z ciała strzał. One również odkryły nam, że spożywanie raków jest lekarstwem na ukąszenie pająka. Ba, nawet za nauczycieli mamy jaszczurki, wiemy od nich, że diktamnon leczy ukąszenie węża. Te bowiem zwierzęta już ze swej natury prowadzą walkę z wężami, a ukąszone leczą zranienia szukając ratunku w tej roślinie”10.

Również zwierzęta, wcześniej niż człowiek, zwróciły uwagę na pewne właściwości ziół. Pliniusz pisał o jeleniach:

„Samice przed wydaniem na świat potomstwa, zażywają dla celów oczyszczających pewną roślinę zwaną koprownikiem, dzięki której łatwiej rodzą. Po urodzeniu najpierw najedzą się dwóch ziół, które nazywają się ostróżka i koprownik, a potem dopiero wracają do swego pomiotu: z jakiegoś powodu pragną, żeby pierwsze soki mleka były przepojone tymi ziołami”11.

Koprownik (Tordylium officinale L.) znany był starożytnym jako lek przeczyszczający i wywołujący poronienie.

Skład środków leczniczych pochodzenia roślinnego zmieniał się w zależności od gatunków roślin, których dany region dostarczał. Całe wieki później, gdy dojdzie do spisywania i opisywania roślin oraz ich działania, zrodzi się przeświadczenie (naukowo nieuzasadnione), że lokalnie występujące rośliny dostarczają surowców przeciw występującym endemicznie chorobom.

Ale poza środkami leczniczymi (nie tylko roślinnymi), bardzo potrzebne było działanie doraźne, zwłaszcza w przypadkach urazowych. A tych dostarczały polowania i utarczki międzyplemienne. Stąd zrodziła się potrzeba i umiejętność zaopatrywania ran, tamowania krwotoków, usuwania ciał obcych, nacinania lub wysysania ropni, trepanacje. Te umiejętności, z czasem wzbogacane, przechodziły z pokolenia na pokolenie i utrwaliły się później w rzemieślniczych umiejętnościach chirurgów, czyli cyrulików.

Ten proces zbierania doświadczeń trwa nadal. Turyście nad Adriatykiem zdarza się bolesna przygoda, gdy nadepnie w morzu na jeżowca; jego kolce trzeba było wyjmować operacyjnie. Tymczasem, jak się okazało, skuteczne jest przyłożenie owocu papai. Niektórzy stosują coca-colę jako odrdzewiacz. To są całkiem współczesne doświadczenia. Jak i ta obserwacja: gospodyni na wsi „wróży”, patrząc na niebo: za dwa dni będzie zmiana pogody. Dlaczego? Za samolotem ciągnie się długi warkocz. I tak się dzieje. A przecież nie jest to obserwacja przekazana przez pokolenia, bo samolotów odrzutowych dawniej nie było.

To wszystko dowodzi, że towarzysząca człowiekowi od prawieków empiria – wiedza zdobywana przez obserwację i doświadczenie – rodzi się nadal i będzie mu towarzyszyć póki będzie istniała ludzkość.

U ludzi pierwotnych istniały i istnieją wartości, których można im pozazdrościć. Jedną w nich był kult przodków. Dostrzegł tę ich wartość Jan Paweł II. W jednym z przemówień powiedział:

„Należałoby w tym miejscu wspomnieć o wszystkich religiach pierwotnych, religiach typu animistycznego, które na pierwszy plan wysuwają kult przodków. Wydaje się, że ich wyznawcy są szczególnie bliscy chrześcijaństwu. Z nimi też najłatwiej znajduje wspólny język działalność misyjna Kościoła. Czyż w tym kulcie przodków nie ma jakiegoś przygotowania do chrześcijańskiej wiary w Świętych Obcowanie, dzięki której wszyscy wierzący – żywi lub umarli – tworzą jedną wspólnotę, jedno ciało? A wiara w Świętych Obcowanie to ostatecznie jest wiara w Chrystusa, który sam jeden jest źródłem życia i świętości dla wszystkich”12.

W przełożeniu na historię medycyny to szacunek dla naszych poprzedników i ich osiągnięć: naukowych i leczniczych. Przeglądając katalogi coraz bardziej sprawnych urządzeń diagnostycznych i foldery firm farmaceutycznych proponujących coraz to inne rozwiązania lecznicze, można sądzić, że dopiero współczesny lekarz jest w stanie podołać zadaniom walki z bólem, chorobą i śmiercią. Młody Kolego, adepcie medycyny, wejdź w rolę lekarza z okresu międzywojennego (brak antybiotyków, brak środków przeciwgruźliczych), w rolę lekarza z pierwszej połowy XIX wieku (nieznajomość przyczyn chorób zakaźnych), w rolę lekarzy sprzed kilku stuleci – a wtedy nabierzesz pokory, bo oni w tamtych warunkach przychodzili czynnie z pomocą, a nawet często mieli „dobre wyniki”. Czy nas, wyposażonych we współczesną wiedzę, byłoby na to stać? Stąd się bierze aspekt pedagogiczny historii medycyny, o którym pisze Szumowski:

„Historia nauki, historia medycyny ma ciągle do czynienia z twórczością wybitnych jednostek. Ich życiorysy, ich radości i smutki mają wybitne znaczenie wychowawcze dla młodych pokoleń. Lekarze mają i mieć powinni kult dla nauki i dla wielkich ludzi”13.

Wszystko, co potem w rozwoju medycyny nastąpi, jest mieszaniną magii, empiryzmu i stale narastającym trudem rozumowego, tj. naukowego uzasadnienia działania lekarskiego.

Przypisy

1 Por. M. Kacprzak, Czym jest medycyna, [w:] Medycyna zapobiegawcza w praktyce lekarskiej, red. M. Kacprzak, PZWL, Warszawa 1957, s. 7.

2 J. Miodoński, Z zagadnień etyki lekarskiej, [w:] Sens choroby, sens śmierci, sens życia, opr. H. Bortnowska, Znak, Kraków 1984, s. 71.

3 A. Grzymała-Siedlecki, Rozmowy z samym sobą, Znak, Kraków 1972, s. 26.

4 K. Piesiewicz, O wstydzie i nagości, [w:] K. Janowska, P. Kucharski, Rozmowy na koniec wieku, Znak, Kraków 1997, s. 57, 59–60.

5 Encyklopedia katolicka, Tow. Naukowe KUL, Lublin 2006, t. XI, s. 734.

6 W. Nasiłowski, Monganga znaczy lekarz, Iskry, Warszawa 1968, s. 181.

7 J. Sędzik, Zdrowie i choroba, „Wstań” 2007, nr 6 (114), s. 24 (jest to fragment jego rozprawy: Pojęcie zbawienia u plemion Bantu i jego wpływ na praktyki religijne chrześcijan).

8 W. Nasiłowski, Monganga…, s. 180.

9 Tamże, s. 161.

10 Erazm z Rotterdamu, O wychowaniu dzieci, [w:] tegoż, Pisma moralne. Wybór, przekł. M. Cytowska, PAX, Warszawa 1970, s. 53.

11 Pliniusz, Historia naturalna, przekł. I. i T. Zawadzcy, Bibl. Narod., s. II, nr 128, Ossolineum, Wrocław–Kraków 1961, s. 110.

12 Elementarz Jana Pawła II,opr. K. Dybciak, WL, Kraków 2005, s. 144.

13 W. Szumowski, Historia medycyny…, s. 654.

Czego można się nauczyć od psów

Jeśli nie masz możliwości umycia rany czy skaleczenia – na przykład na górskim szlaku – weź przykład z psa i… wyliż je. Ślina ma właściwości bakteriobójcze dzięki obecności lizozymu rozkładającego ścianę bakteryjną – potwierdzają to badania zaprezentowane w piśmie medycznym „Lancet”. Ale uwaga – musi to być twoja ślina! Obca może spowodować zakażenie.

1001 rad dla zdrowia, „Reader Digest”, Warszawa 2008, s. 244

Hesy-Ra – lekarz z okresu panowania Dżesera i prawdopodobnie Sechemcheta, uznawany za pierwszego dentystę (Wer-ibeh-senj)

II. Egipt

Nauczyliśmy się patrzeć na Egipt jako na źródło cywilizacji; dodajmy, cywilizacji europejskiej. Bo istniały i inne potężne kultury: w Chinach, w Indiach, ale nie miały takiego wpływu na rozwój naszej kultury, jak Egipt. Podstawowe podręczniki historii wyjaśniają nam, dlaczego właśnie w Egipcie powstały dogodne warunki jej rozwoju: coroczne wylewy Nilu użyźniające glebę dawały utrzymanie nie tylko bezpośrednio zatrudnionym rolnikom, ale ludziom wolnym od codziennego trudu o byt, stwarzały warunki do zajęcia się sprawami z pozoru zupełnie niepraktycznymi, a stojącymi u podstaw nauki i sztuki. Z czasem zasada ta została ujęta w twierdzeniu: Primum vivere, deinde philosophari – Najpierw [móc] żyć, potem filozofować.

Nie straciła ona do dziś swej aktualności. Ludzie kultury, nauki i sztuki muszą mieć zapewnione podstawowe warunki życia, by mogli bez reszty oddawać się swoim zajęciom.

Źródło do poznania medycyny egipskiej stanowią pisma historyków, papirusy i mumie egipskie. Źródłem historycznym są uwagi w Biblii i u historyków greckich: Herodota i Strabo. U Herodota np. znajdujemy interesującą medyka informację:

„Czaszki Persów są tak słabe, że można by je przedziurawić, gdyby się chciało tylko kamykiem rzucić; natomiast czaszki Egipcjan są tak twarde, że ledwie byś je kamieniem tłukąc rozłupał. Jako przyczynę tego zjawiska podawali mi, i łatwo mnie przekonali, że Egipcjanie zaraz od wczesnego dzieciństwa golą głowy, a kość na słońcu twardnieje. W tym samym tkwi też powód, że nie łysieją”1.

Dobrym źródłem są papirusy. Nie najstarszy, ale najdłuższy, bo ponad 20 metrów liczący, jest papirus zakupiony przez George’a Ebersa dla muzeum w Lipsku w 1872 roku. Liczne wiadomości pochodzące z różnych epok, nie zawsze w logiczną całość ułożone, mówią o anatomii i fizjologii serca, o chorobach żołądka, o sporządzaniu lekarstw dla kobiet etc.

Papirus nabyty przez amerykańskiego egiptologa Edwarda Smitha (1862) został późno, bo dopiero w 1906 roku opublikowany. Choć znacznie krótszy od poprzedniego (zaledwie 4,5 m) jest bardziej treściwy, a wiadomości w nim zawarte dotyczą traumatologii i postępowania leczniczego.

Papirus Hearsta, który jest własnością Uniwersytetu Kalifornijskiego, traktuje o chorobach serca i pęcherza, mówi o ropniach i pasożytach.

Poza nimi papirusy o treści lekarskiej są jeszcze w Berlinie, Kopenhadze, Londynie.

Wiadomości o chorobach panujących w Egipcie przynoszą również rzeźby i reliefy, które przedstawiają postacie z życia wzięte, zatem nie- pozbawione niekiedy swoich ułomności.

Mumie uwalniane z bandaży, badane przy zastosowaniu współczesnej aparatury diagnostycznej, ujawniają schorzenia, które do dziś gnębią ludzkość: próchnicę zębów, kamienie żółciowe, nerkowe i pęcherzowe, zmiany zwyrodnieniowe kości i stawów, zwapnienie tętnic, gruźlicę kręgosłupa, jaja motylicy, etc. Ostatnio ukazała się praca przedstawiająca ówczesne niezwykle precyzyjne zabiegi chirurgiczne na układzie kostnym.

1. Wiara

Pierwotnie wiara Egipcjan była monoteistyczna. I taką pozostała dla wąskiego grona kapłanów. Dla przeciętnych Egipcjan poszczególne przymioty Boga stały się osobnymi bóstwami, do czego dołączył się jeszcze czynnik antropomorfizmu, tj. wyobrażenia bóstw pod ludzką postacią.

Słońce wychodzi z przybytku ciemności do świata: to bóg słońca Amon Ra. Ale słońce w swym biegu nocnym ma już inne imię, a jeszcze inne kiedy wschodzi, dając światu życie.

Z rozległej mitologii egipskiej ograniczymy się do przedstawienia tego, co dla medyka jest najistotniejsze. Bogiem podziemia był Ozyrys. Niegdyś Ozyrys i Izyda, dzieci boga i bogini sklepienia niebieskiego, panowali nad Egiptem, ale Ozyrysa zabił Set, bóg Kyksosów, wrogów Egipcjan. Horus, syn Ozyrysa i Izydy, wdał się z nim w walkę, aby pomścić śmierć ojca. W niej stracił wzrok. Izyda udała się z nim do boga mądrości – Thota. Od niego Horus otrzymał nowe oczy i został bogiem uzdrawiającym, a jego oczy stały się symbolem ochronnym. Stanowią ozdobnik rękopisów starożytnych, widzimy je jeszcze w pojedynczej formie w średniowieczu. To właśnie oko Horusa miało się z czasem przekształcić w inicjał zdobiący nasze recepty: Rp. Dziś tłumaczy się to jako skrót łacińskiego: Recipe, czyli: Weź!

Bieg słońca uosabia los człowieka. Słońce zachodzi, ale nie ginie, człowiek umiera, ale jego dusza jest nieśmiertelna i odbywa, tak jak bóg Amon Ra, wędrówkę w innym świecie. Pojęcie nieśmiertelności duszy wiąże się z pojęciem kary i nagrody. Sędzią zmarłych jest Ozyrys. Stając przed trybunałem Ozyrysa i 42 sędziów, zmarły mówi:

„Nie bluźniłem; nie oszukiwałem; nie kradłem;zdradziecko nie zabijałem;z nikim nie postępowałem okrutnie,nigdy niesnasek nie wywoływałem.Nie byłem leniwy.Nie upijałem się.Nie wydawałem rozkazów niesprawiedliwych.Nie zawiniłem ciekawością niewłaściwą.Nie byłem gadatliwy; nikogo nie spotwarzyłem.Nikogo nie biłem, w nikim strachu nie wywoływałem.W sercu moim nie żywiłem zazdrości.Nie odzywałem się źle ani o królu, ani o ojcu swoim.Skarg fałszywych nie podawałem.Od ust niemowlęcia mleka nie odejmowałem,Nie zawiniłem przez spędzanie płodu”2.

Zwróćmy uwagę, że każdy z tych warunków stanowi podstawę zdrowia psychicznego i żaden z nich nie stracił swej aktualności do dziś, łącznie z tym – nie wiedzieć dlaczego wciąż kontrowersyjnym – dotyczącym zabijania płodu.

Z wiarą w życie wieczne łączy się wiara w zmartwychwstanie. Błogosławieni przebywają w nieustającej szczęśliwości. Jak długo? Aż do odrodzenia się wszechświata. A potem wrócą do swych ciał. Stąd zrodziła się potrzeba zachowania zwłok, czyli sztuka balsamowania.

2. Balsamowanie

O możliwości zachowania ciała przekonywała naturalna mumifikacja (strupieszenie) obserwowana, zwłaszcza na południu, przy szybkiej utracie wody. Istnieją jednak czasem szczególne warunki do mumifikacji naturalnej, jak w rosyjskich ławrach lub w podziemiach krakowskiego kościoła reformatów.

O sposobach stosowanych przez Egipcjan, poza informacjami u Herodota i Diodora, dowiadujemy się z papirusów, w których opisano względnie dokładnie proces balsamowania. Trwał on od 40 do 70 dni i miał następujące fazy:

– utrzymywanie zwłok przez pewien czas w natronie (węglan sodowy, chlorek sodowy, siarczan sodowy) w celu dezynfekcji;

– usuwanie mózgu. Były dwa sposoby: albo przez nozdrza, ze zniszczeniem lamina cribrosa, co było sposobem żmudnym, a tym samym bardziej kosztownym; albo odcinano głowę i bez większych trudności usuwano mózg przez foramen occipitale magnum; następnie na kołku wbitym w canalis vertebralis umieszczano głowę na swoim miejscu;

– usuwanie wnętrzności, którą to czynność nazwano później exenteratio. Cięcie wykonywano po lewej stronie. Był to zabieg naruszający świętość zwłok. Bezczeszczenie zwłok było moralnym przestępstwem, jednak pozostawienie trzewi, na skutek procesów gnilnych w nich przebiegających, uniemożliwiało utrwalenie zwłok. Wymyślono sposób: nacięcia zwłok dokonywali nad brzegami Nilu rzemieślnicy niższego rzędu (zwani paraszytami) i uciekali, a będąca przy tym zabiegu rodzina zmarłego obrzucała ich kamieniami i wyzwiskami, co stanowiło rodzaj kary za znieważenie zwłok;

– trzewia albo wrzucano do Nilu, albo umieszczano w osobnych naczyniach kanope, oddając sercu jako siedlisku osobowości szczególny szacunek;

– proces wysuszania ciała pod wpływem natronu;

– wypełnianie jam ciała materiałem bitumicznym i pokrywanie ciała mieszanką olejków, maści i żywicy, czyli właściwe balsamowanie, od którego – niesłusznie – cały proces wziął nazwę;

– bandażowanie poszczególnych członków, a potem całego ciała pasami lnianymi długości kilkudziesięciu metrów; chroniły one, i tak już zabezpieczone ciało, przed dostępem powietrza. Całość umieszczano w trumnie o kształcie człowieka.

W przypadkach tańszych rozwiązań, rezygnowano z eksenteracji i wypełniano wnętrze olejkiem cedrowym wprowadzonym przez odbyt. Zwłoki smarowano miodem lub żywicą.

W Odrodzeniu powrócił zwyczaj balsamowania zwłok. Usuwano wnętrzności i serce. Serce honorowano, umieszczając je w ozdobnej urnie i urządzając mu pogrzeb. Często znajdowano dla niego osobne miejsce. Ma to również oddźwięk w kulturze polskiej: serce Chopina złożono w kościele św. Krzyża w Warszawie, serce marszałka Piłsudskiego spoczywa w Wilnie na Rosie, serce gen. Henryka Dąbrowskiego, przechowywane długie lata w Krakowie, z honorami wojskowymi zostało przewiezione do Poznania i wmurowane w ścianę tamtejszego ratusza3.

3. Lecznictwo

Balsamowanie, które tak bardzo wiąże się z naszym wyobrażeniem o Egipcie, ma niewiele wspólnego z medycyną jako sztuką lekarską. U Homera spotykamy interesującą informację o egipskiej medycynie. W Odysei jest scena przedstawiająca Helenę wrzucającą do wina lek „co uśmierza ból i żółć i gładzi pamięć wszelkiego zła”, a zatem jakiś narkotyk, zapewne opium (w przekładzie J. Siemieńskiego):

„Potem wszyscy obsiedli zastawną biesiadę.Wtem Helena skoczywszy do głowy po radęPijącym przymieszała czar taki do wina,Że gniewów, smutków, zgryzot przeszłych zapomina,Kiedy kto pokosztuje z zaprawnego kruża.W dzień ten nigdy łza w oku nie stanie mu duża,Choćby drogiego ojca i matkę pochował;Nigdy, choćby kto miednym mieczem zamordowałBrata mu albo syna, przed jego obliczem –Taki to czar był, napój niezrównany z niczem!Dostała go Helena od Tona małżonki,Polydamny, w Egipcie, gdzie ziemia korzonkiOsobliwe wydaje na leki lub trutki:Toż każdy tam znachorem nie z innej pobudki,Tylko że zna te leki – istny ród Peona…”.

W przekładzie zaś J. Wittlina:

„Takie to ziółka kojąceMiała u siebie dzeusowa córa. Te dryakwie czarowneDała jej raz Polydamne, małżonka Tona, w Egipcie,Gdzie gleba błogosławiona – przeróżne rodzi trucizny:I bezlik tych, które dobre, i tych, co złe są, bez liku.Tam każdy człowiek znachorem, biegłym w leczebnem rzemięśleI nie masz na całym świecie drugich, co zdzierżyć im godni,Wszak wszyscy Egiptu osadźce – synami są Pajeona”4.