Historia naturalna przyszłości. Co prawa przyrody mówią o losie człowieka - Rob Dunn - ebook

Historia naturalna przyszłości. Co prawa przyrody mówią o losie człowieka ebook

Dunn Rob

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Gdyby wrony uprawiały rolę, w jaki sposób by to robiły? Jak z maleńkich koników brykających w prehistorycznym upale wyewoluowały wielkie domowe konie? Dlaczego stajemy się bardziej brutalni, kiedy robi się cieplej?

Odpowiedzi na te pytania stały się punktem wyjścia do napisania jedynej w swoim rodzaju historii przyszłości, i to w dwóch scenariuszach: z człowiekiem i bez niego. Który jest bardziej realny? O tym zadecydują nasze działania. Aby przeżyć, musimy wykorzystać swoją ogromną wiedzę na temat innych gatunków do zrozumienia praw natury i życia w zgodzie z nimi. A te prawa działają zawsze i wszędzie – Dunn tropi ich ślady w doborze naturalnym, w uodparnianiu się organizmu na antybiotyki oraz w ewolucji nowych, coraz groźniejszych wirusów.

Historia naturalna przyszłości ostrzega przed konsekwencjami działań wbrew prawom natury i zachęca do całkowitej zmiany naszego sposobu myślenia. Nie jesteśmy skazani na wymarcie. Musimy tylko przyznać, że człowiek to zaledwie jeden z wielu gatunków, i zacząć doceniać resztę życia na Ziemi, a także wiedzę, która płynie ze zrozumienia tego życia.

Nie ma granicy między nami a naturą. Jesteśmy tak samo dzicy jak zawsze – dotyczy to zarówno naszych ciał, jak i naszych umysłów. Jesteśmy zrodzeni z natury. I w tym tkwi nasza nadzieja.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 382

Oceny
4,3 (10 ocen)
6
1
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MJakubik

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




© Co­py­ri­ght by Co­per­ni­cus Cen­ter Press, 2023 Co­py­ri­ght © 2021 by Rob R. Dunn This edi­tion pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Ba­sic Bo­oks, an im­print of Per­seus Bo­oks, LLC, a sub­si­diary of Ha­chette Book Group, Inc., New York, New York, USA. All ri­ghts re­se­rved.
Ty­tuł ory­gi­nalnyA Na­tu­ral Hi­story of the Fu­ture.What the Laws of Bio­logy Tell Us about the De­stiny of the Hu­man Spe­cies
Re­dak­cja i ko­rektaCO DO SŁOWA Ga­briela Nie­miec
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wychMi­chał Du­ława
Gra­fika na okładce©Nut­t­Komo / Ado­be­Stock
SkładLu­cyna Ster­czew­ska
ISBN 978-83-7886-700-5
Wy­da­nie I
Kra­ków 2023
Wy­dawca: Co­per­ni­cus Cen­ter Press Sp. z o.o. pl. Szcze­pań­ski 8, 31-011 Kra­ków tel. (+48) 12 448 14 12, 500 839 467 e-mail: re­dak­[email protected]
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mo­jemu ojcu,

który za­wsze lubi mieć plan

Wstęp

Kiedy do­ra­sta­łem, słu­cha­łem opo­wie­ści o rze­kach. W opo­wie­ściach tych lu­dzie mie­rzyli się z rze­kami. I rzeki za­wsze wy­gry­wały.

W dzie­ciń­stwie tymi rze­kami były Mis­si­sipi i jej do­pływy. Do­ra­sta­łem w Mi­chi­gan, ale ro­dzina mo­jego dziadka ze strony ojca po­cho­dziła z mia­steczka Gre­enville w sta­nie Mis­si­sipi. Gre­enville, ja­kie mój oj­ciec pa­mię­tał z dzie­ciń­stwa, znaj­do­wało się na sta­rej rów­ni­nie za­le­wo­wej za ziem­nym wa­łem prze­ciw­po­wo­dzio­wym, który miał po­wstrzy­my­wać rzekę. Mis­si­sipi po­tra­fiła po­ły­kać ło­dzie. Po­tra­fiła po­ły­kać ma­łych chłop­ców. A kiedy dzia­dek miał około dzie­wię­ciu lat, po­łknęła całe mia­steczko Gre­enville. Po­rwała ze sobą domy. Krowy nie­sione przez nurt du­siły się po­stron­kami. Uto­nęło wiele se­tek lu­dzi. Mia­steczko ni­gdy już nie było ta­kie samo.

Wielka po­wódź, do któ­rej do­szło w 1927 roku, do­ma­gała się wy­ja­śnie­nia. Wy­ja­śnie­nie zaś za­le­żało od tego, kto opo­wia­dał hi­sto­rię. We­dle jed­nej wer­sji na­le­żało wi­nić „dżen­tel­me­nów” z są­sied­niego stanu Ar­kan­sas, znaj­du­ją­cego się na za­chod­nim brzegu rzeki. Gdyby wał prze­ciw­po­wo­dziowy utrzy­mu­jący rzekę w ko­ry­cie po stro­nie Mis­si­sipi zo­stał prze­rwany, woda za­la­łaby Mis­si­sipi, ale oszczę­dzi­łaby Ar­kan­sas – wła­śnie to wy­da­rzyło się pod­czas wiel­kiej po­wo­dzi. Z tego po­wodu nie­któ­rzy twier­dzą (bez żad­nych do­wo­dów), że grupa dżen­tel­me­nów z Ar­kan­sas prze­pły­nęła ło­dziami na drugą stronę rzeki i za po­mocą dy­na­mitu wy­sa­dziła frag­ment wału prze­ciw­po­wo­dzio­wego, za­le­wa­jąc Gre­enville. W in­nych wer­sjach tej hi­sto­rii po­wódź po­ja­wiła się jako kara roz­złosz­czo­nego Boga. Po­topy i plagi sta­no­wiły ulu­bione na­rzę­dzia mści­wych bo­gów od naj­wcze­śniej­szych zna­nych nam su­me­ryj­skich opo­wie­ści. W wer­sji hi­sto­rii, którą, o ile pa­mię­tam, sły­sza­łem naj­czę­ściej, woda po pro­stu unio­sła się zbyt wy­soko, co spo­wo­do­wało, że w wale prze­ciw­po­wo­dzio­wym po­ja­wiły się bą­ble, a po­tem za­czął się on roz­pły­wać. Nie­kiedy dzia­dek opo­wia­dał, że to on był chłop­cem, który za­uwa­żył miej­sce roz­pły­wa­nia się wału i po­in­for­mo­wał o tym miesz­kań­ców mia­sta.

Naj­praw­dziw­sza hi­sto­ria o po­wo­dzi w Gre­enville jest taka, że spo­wo­do­wały ją ludz­kie próby kon­tro­lo­wa­nia rzeki. Rzeki z na­tury me­an­dro­wały i wy­stę­po­wały z brze­gów, przez co wy­ci­nały so­bie nowe ko­ryta. Ale me­an­dru­jąca rzeka nie na­daje się do tego, by sta­wiać w jej po­bliżu domy, a tym bar­dziej mia­sta. W la­tach po­prze­dza­ją­cych wielką po­wódź lu­dzie miesz­ka­jący przy rzece wy­da­wali nie­zmier­nie dużo pie­nię­dzy na bu­dowę wa­łów, by po­wstrzy­mać rzekę od me­an­dro­wa­nia. Bieg rzeki, po­cząt­kowo wy­zna­czany przez czas, prawa fi­zyki i zwy­kły przy­pa­dek, stał się sztuczny. Mó­wiono, że rzeka zo­stała „po­skro­miona”, „skon­tro­lo­wana”, a na­wet „ucy­wi­li­zo­wana”, co po­zwo­liło na roz­rost miast i aku­mu­la­cję bo­gac­twa. Po­skro­mie­nia rzeki do­ko­nano w po­czu­ciu dumy, a nie­kiedy na­wet py­chy, zwią­za­nej z wiarą w to, że lu­dzie po­tra­fią na­giąć na­turę do swo­ich pla­nów.

Przez mi­liony lat Mis­si­sipi co roku wy­stę­po­wała z brze­gów i za­le­wała le­żące do­okoła niej rów­niny. Me­an­dro­wała, prze­miesz­cza­jąc się to tu, to tam, two­rząc nowe sie­dli­ska, a na­wet nowe zie­mie. Jak za­uważa Ami­tav Ghosh w książce The Great De­ran­ge­ment (Wiel­kie za­bu­rze­nie) po­świę­co­nej del­cie Gan­gesu, „prze­pływ wody i osa­dów [był] tak silny, że pro­cesy geo­lo­giczne, które za­zwy­czaj zaj­mują ogrom­nie dużo czasu, wy­da­wały się do­ko­ny­wać z tak dużą pręd­ko­ścią, że można było je ob­ser­wo­wać z ty­go­dnia na ty­dzień i z mie­siąca na mie­siąc”[1]. Geo­gra­fia Lu­izjany to kon­se­kwen­cja daw­nych ru­chów Mis­si­sipi – stan ten po­ło­żony jest w uj­ściu rzeki spły­wa­ją­cej z ca­łego kon­ty­nentu.

Drzewa – po­dob­nie jak trawy – ewo­lu­owały w taki spo­sób, by wy­ko­rzy­sty­wać ru­chy rzek. Ryby wy­ko­rzy­sty­wały ob­fi­tość wody two­rzą­cej ba­gni­ska i sta­no­wią­cej część ich na­tu­ral­nego cy­klu ży­cia i śmierci. Rdzenni Ame­ry­ka­nie miesz­ka­jący wzdłuż Mis­si­sipi usta­lali pory upraw, zbio­rów i ce­re­mo­nii zgod­nie z tymi cy­klami i bu­do­wali osie­dla na tyle wy­soko, by w ra­zie po­trzeby uciec przed wodą. Na­tura i rdzenni Ame­ry­ka­nie od­po­wia­dali rzece, współ­pra­co­wali z nią, wy­ko­rzy­stu­jąc jej se­zo­nową zmien­ność. Ale wiel­ko­ska­lowy ko­mer­cyjny trans­port wzdłuż Mis­si­sipi, który za­si­lał pierw­szą fazę in­du­stria­li­za­cji, nie mógł cze­kać na na­turę i przej­mo­wać się po­rami roku czy in­nymi okre­so­wymi zmia­nami. Wcze­sne dni ame­ry­kań­skiej in­du­stria­li­za­cji wy­ma­gały, by ło­dzie po­ru­szały się zgod­nie z re­gu­lar­nymi har­mo­no­gra­mami i by mia­sta, osta­teczne cele to­wa­rów prze­wo­żo­nych przez ło­dzie, znaj­do­wały się tak bli­sko rzeki, jak to tylko moż­liwe. In­du­stria­li­za­cja wy­ma­gała, żeby rzeka za­cho­wy­wała się w spo­sób kon­se­kwentny, a nie tylko prze­wi­dy­walny.

Próby spra­wie­nia, by rzeka za­cho­wy­wała się kon­se­kwent­nie, wpi­sy­wały się w szer­szy plan kon­troli ota­cza­ją­cego nas świata. O brze­gach rzeki wy­po­wia­dano się, jak gdyby sta­no­wiły od­po­wied­niki rur, w któ­rych prze­pływ wody można prze­kie­ro­wy­wać, zwal­niać, przy­spie­szać albo na­wet za­trzy­my­wać. Ta­kie spoj­rze­nie na rzekę miało wiele kon­se­kwen­cji. Jedną z nich było za­la­nie domu mo­jego dziadka. Rzeka po­zo­sta­wała dzika. Nie­za­leż­nie od na­szych in­ter­wen­cji jej nurt, zgod­nie ze sło­wami po­ety A.R. Am­monsa, bę­dzie „pły­nął da­lej wraz z tym, co nad­pływa”[2].

Na­wet te­raz, kiedy Mis­si­sipi jest jesz­cze bar­dziej opa­no­wana, zda­rza jej się od czasu do czasu po­łknąć łódź, ma­łego chłopca czy farmę. Bę­dzie za­le­wać mia­sta, a my bę­dziemy na to re­ago­wać pew­nym za­sko­cze­niem. Po­wo­dzie staną się gor­sze ze względu na zmiany kli­matu. Dra­pież­nic­two rzeki przy­po­mina nam, że na­tura oprze się ludz­kim pró­bom ucieczki, walki czy do­mi­na­cji. Pod tym wzglę­dem Mis­si­sipi przy­po­mina rzekę ży­cia, któ­rego je­ste­śmy czę­ścią. Na­sze próby kon­tro­lo­wa­nia Mis­si­sipi to me­ta­fora na­szych prób kon­troli na­tury w ogóle, ale zwłasz­cza prób kon­tro­lo­wa­nia ży­cia.

Kiedy wy­obra­żamy so­bie przy­szłość, czę­sto wy­daje się nam, że bę­dziemy oto­czeni tech­no­lo­gicz­nym eko­sys­te­mem za­lud­nio­nym przez ro­boty, ma­szyny i wir­tu­alną rze­czy­wi­stość. Przy­szłość na­leży do lśnią­cych obiek­tów tech­no­lo­gicz­nych. Jest cy­frowa, składa się z je­dy­nek i zer, elek­trycz­no­ści i nie­wi­dzial­nych po­łą­czeń. Nie­bez­pie­czeń­stwa czy­ha­jące na nas w przy­szło­ści – wy­ni­ka­jące z au­to­ma­ty­za­cji i roz­woju sztucz­nej in­te­li­gen­cji – są, jak wska­zuje wiele nie­dawno wy­da­nych ksią­żek, na­szym wła­snym wy­two­rem. W wy­obra­że­niach na te­mat tego, co nas czeka, na­tura od­grywa dru­go­rzędną rolę, ni­czym trans­ge­niczny kwiat do­nicz­kowy sto­jący na pa­ra­pe­cie nie­otwie­ra­ją­cego się okna. Więk­szość przed­sta­wień przy­szło­ści w ogóle nie obej­muje ży­cia nie-ludz­kiego, chyba że na od­le­głych far­mach (ob­słu­gi­wa­nych przez ro­boty) albo w ogro­dach po­ło­żo­nych we­wnątrz bu­dyn­ków.

Wy­obra­żamy so­bie przy­szłość, w któ­rej je­ste­śmy je­dy­nymi ży­ją­cymi bo­ha­te­rami. Ko­lek­tyw­nie usi­łu­jemy upro­ścić świat istot ży­wych i prze­kształ­cić go tak, by nam słu­żył, wy­zna­czyć mu gra­nice, które po­zwolą nam go cał­ko­wi­cie kon­tro­lo­wać – do tego stop­nia, że prze­sta­nie na­wet być wi­doczny. Usta­wi­li­śmy wał prze­ciw­po­wo­dziowy po­mię­dzy na­szą cy­wi­li­za­cją a resztą ży­cia. Ten wał to błąd, za­równo dla­tego, że nie­moż­liwe jest trzy­ma­nie ży­cia w ry­zach, jak i dla­tego, że pró­bu­jąc zre­ali­zo­wać taki sce­na­riusz, ro­bimy to wła­snym kosz­tem. To błąd w sto­sunku do na­szego miej­sca w na­tu­rze, a także tego, co wiemy o za­sa­dach pa­nu­ją­cych w przy­ro­dzie i rzą­dzą­cych re­la­cjami lu­dzi z resztą na­tury.

W szkole uczy się nas nie­któ­rych praw na­tury. Do­wia­du­jemy się mię­dzy in­nymi o gra­wi­ta­cji, bez­wład­no­ści i en­tro­pii. Ale nie są to wszyst­kie prawa na­tury. Po­cząw­szy od Char­lesa Dar­wina, bio­lo­dzy za­częli od­kry­wać, jak to ujął pi­sarz Jo­na­than We­iner, „prawa rzą­dzące prze­mia­nami na ziemi [...] rów­nie oczy­wi­ste i uni­wer­salne jak prawa fi­zyczne”[3], prawa ru­chów ko­mó­rek, ciał, eko­sys­te­mów, a na­wet umy­słów. Mu­simy pa­mię­tać o nich wszyst­kich, je­śli chcemy zro­zu­mieć co­kol­wiek z tego, co nas czeka w nad­cho­dzą­cych la­tach. Ni­niej­sza książka opo­wiada o tych pra­wach – i o tym, co nam one mó­wią o hi­sto­rii na­tu­ral­nej przy­szło­ści.

Część bio­lo­gicz­nych praw na­tury – te, które naj­czę­ściej ba­da­łem – do­ty­czy eko­lo­gii. Naj­bar­dziej uży­teczne prawa eko­lo­gii (i zwią­za­nych z nią ob­sza­rów ba­daw­czych ta­kich jak bio­ge­ogra­fia, ma­kro­eko­lo­gia i bio­lo­gia ewo­lu­cyjna) są, po­dob­nie jak prawa fi­zyki, uni­wer­salne. Te bio­lo­giczne prawa na­tury, jak prawa fi­zyki, po­zwa­lają nam na do­ko­ny­wa­nie prze­wi­dy­wań. Jed­nakże, jak zwró­cili nam uwagę fi­zycy, są one bar­dziej ogra­ni­czone od praw fi­zyki, po­nie­waż od­no­szą się tylko do nie­wiel­kiego skrawka wszech­świata, w któ­rym, zgod­nie z na­szą wie­dzą, ist­nieje ży­cie. Mimo to, jako że ja­ka­kol­wiek hi­sto­ria, która nas do­ty­czy, do­ty­czy rów­nież ży­cia, są one uni­wer­salne dla każ­dego świata, ja­kiego mo­żemy do­świad­czyć.

Ła­two jest uwi­kłać się w pro­blem do­ty­czący tego, czy za­sady na­tury bio­lo­gicz­nej można na­zwać „pra­wami”, jak ja to ro­bię tu­taj, czy „pra­wi­dło­wo­ściami” albo jesz­cze ina­czej. Zo­sta­wię tę de­batę fi­lo­zo­fom na­uki. Trzy­ma­jąc się co­dzien­nego uży­cia tego słowa, będę je na­zy­wał „pra­wami”. Są to prawa dżun­gli – albo ra­czej prawa dżun­gli, pre­rii, ba­gna oraz (po­nie­waż na­sze domy rów­nież żyją) sy­pialni i ła­zienki. Osta­tecz­nie naj­bar­dziej zaj­muje mnie fakt, że zna­jo­mość ta­kich praw po­maga zro­zu­mieć przy­szłość, w kie­runku któ­rej – wy­ma­chu­jąc sza­leń­czo rę­kami, do­rzu­ca­jąc wę­gla do pieca i do­ci­ska­jąc gaz do de­chy – pę­dzimy na zła­ma­nie karku.

Więk­szość praw na­tury jest do­brze znana eko­lo­gom. Dużą część z nich za­częto ba­dać po­nad sto lat temu, a w ostat­nich de­ka­dach ich zro­zu­mie­nie zo­stało roz­wi­nięte i wy­sub­tel­nione dzięki po­stę­pom sta­ty­styki, mo­de­lo­wa­nia, nauk eks­pe­ry­men­tal­nych i ge­ne­tyki. Po­nie­waż eko­lo­go­wie znają te prawa i ro­zu­mieją je in­tu­icyj­nie, czę­sto o nich nie wspo­mi­nają. „Oczy­wi­ście, że to prawda. Wszy­scy to wie­dzą. Po co w ogóle o tym mó­wić?” Ale te prawa czę­sto nie są in­tu­icyjne dla ko­goś, kto nie spę­dził ostat­nich kilku de­kad na my­śle­niu i roz­ma­wia­niu o nich. Co wię­cej, kiedy my­śli się o przy­szło­ści, nie­mal wszyst­kie spo­śród tych praw pro­wa­dzą do wnio­sków i kon­se­kwen­cji, które za­ska­kują na­wet eko­lo­gów; wnio­sków i kon­se­kwen­cji kłó­cą­cych się z wie­loma de­cy­zjami, ja­kie po­dej­mu­jemy w ży­ciu co­dzien­nym.

Jed­nym z naj­pow­szech­niej obo­wią­zu­ją­cych praw bio­lo­gii jest do­bór na­tu­ralny. Do­bór na­tu­ralny to od­kry­cie Char­lesa Dar­wina, ele­gancko wy­ja­śnia­jące, jak ewo­lu­uje ży­cie. Dar­win wy­brał ter­min „do­bór na­tu­ralny”, by od­dać fakt, że w każ­dym po­ko­le­niu na­tura „do­biera” nie­które jed­nostki kosz­tem in­nych. Do­biera i od­rzuca jed­nostki po­sia­da­jące ce­chy da­jące im mniej­sze szanse na to, że prze­żyją i będą się roz­mna­żać. Do­biera i fa­wo­ry­zuje jed­nostki po­sia­da­jące ce­chy da­jące im więk­sze szanse, że prze­żyją i będą się roz­mna­żać. Fa­wo­ry­zo­wane jed­nostki prze­ka­zują da­lej swoje geny i ce­chy ko­do­wane przez te geny.

Dar­win są­dził, że do­bór na­tu­ralny to po­wolny pro­ces. Te­raz wiemy, że może on jed­nak dzia­łać bar­dzo szybko. Ewo­lu­cja drogą do­boru na­tu­ral­nego zo­stała za­ob­ser­wo­wana w cza­sie rze­czy­wi­stym u wielu, wielu ga­tun­ków. Nie jest to ani tro­chę za­ska­ku­jące. Za­ska­ku­jąca jest na­to­miast nie­uchron­ność, z jaką kon­se­kwen­cje tego pro­stego prawa ni­czym wez­brana rzeka prze­pły­wają pro­sto do na­szego ży­cia za każ­dym ra­zem, kiedy na przy­kład pró­bu­jemy wy­tę­pić ja­kiś ga­tu­nek.

Pró­bu­jemy to zro­bić, kiedy uży­wamy an­ty­bio­ty­ków, pe­sty­cy­dów, her­bi­cy­dów i wszyst­kich in­nych „-cy­dów”. Ro­bimy to w na­szych do­mach, szpi­ta­lach, ogród­kach, na po­lach upraw­nych, a na­wet, nie­kiedy, w la­sach. Kiedy to się dzieje, pró­bu­jemy spra­wo­wać kon­trolę mniej wię­cej w taki sam spo­sób jak lu­dzie, któ­rzy wy­bu­do­wali wały prze­ciw­po­wo­dziowe wzdłuż rzeki Mis­si­sipi. Skutki ła­two prze­wi­dzieć.

Mi­chael Baym i jego współ­pra­cow­nicy z Uni­wer­sy­tetu Ha­rvarda skon­stru­owali nie­dawno ogromną szalkę Pe­triego, „me­ga­szalkę”, po­dzie­loną na se­rię ko­lumn. Przed­sta­wiam tę szalkę i jej ko­lumny w roz­dziale 10. To bar­dzo ważna szalka. Baym umie­ścił na niej agar, który jest za­równo po­żywką, jak i śro­do­wi­skiem dla mi­kro­bów. Ze­wnętrzna ko­lumna po każ­dej stro­nie me­ga­szalki za­wie­rała tylko agar. W miarę po­su­wa­nia się do środka szalki każda ko­lejna ko­lumna za­wie­rała rów­nież co­raz więk­sze stę­że­nie an­ty­bio­ty­ków. Baym na­stęp­nie za­szcze­pił po obu stro­nach me­ga­szalki bak­te­rie, aby spraw­dzić, czy roz­wi­nie się u nich od­por­ność na an­ty­bio­tyki.

Bak­te­rie nie miały ge­nów, które za­pew­nia­łyby im od­por­ność na an­ty­bio­tyki; zna­la­zły się na me­ga­szalce bez­bronne jak owce. A je­śli agar sta­no­wił pa­stwi­sko dla tych bak­te­ryj­nych owiec, to an­ty­bio­tyki od­gry­wały rolę wil­ków. Eks­pe­ry­ment na­śla­do­wał to, jak wy­ko­rzy­stu­jemy an­ty­bio­tyki, żeby kon­tro­lo­wać cho­ro­bo­twór­cze bak­te­rie znaj­du­jące się w na­szych cia­łach. Na­śla­do­wał to, jak wy­ko­rzy­stu­jemy her­bi­cydy do kon­tro­lo­wa­nia chwa­stów na na­szych traw­ni­kach. Na­śla­do­wał spo­soby, w ja­kie pró­bu­jemy po­wstrzy­mać na­turę za każ­dym ra­zem, kiedy prze­nika do na­szego ży­cia.

Co się wy­da­rzyło? Prawo do­boru na­tu­ral­nego po­zwa­lało prze­wi­dzieć, że je­śli tylko może się po­ja­wić zmien­ność ge­ne­tyczna za po­śred­nic­twem mu­ta­cji, bak­te­rie po­winny osta­tecz­nie roz­wi­nąć od­por­ność na an­ty­bio­tyki. Ale mo­gło to trwać cale lata, a na­wet dłu­żej. Mo­gło trwać tak długo, że bak­te­riom skoń­czy­łaby się po­żywka, za­nim zdą­ży­łyby roz­wi­nąć zdol­ność roz­prze­strze­nia­nia się na ko­lumny z an­ty­bio­ty­kami – ko­lumny pełne wil­ków.

Nie trwało to jed­nak lata. Trwało dzie­sięć lub dwa­na­ście dni.

Baym po­wta­rzał eks­pe­ry­ment raz za ra­zem. I za­wsze osią­gał ten sam re­zul­tat. Bak­te­rie zaj­mo­wały pierw­szą ko­lumnę, a po­tem na chwilę zwal­niały, aż jedna, a po­tem wiele li­nii ge­ne­tycz­nych wy­kształ­cało od­por­ność na naj­niż­szą kon­cen­tra­cję an­ty­bio­ty­ków. Te li­nie na­stęp­nie wy­peł­niały daną ko­lumnę i znów zwal­niały na chwilę, aż – po­now­nie – wiele ko­lej­nych li­nii ge­ne­tycz­nych wy­kształ­cało od­por­ność na ko­lejną, wyż­szą kon­cen­tra­cję an­ty­bio­ty­ków. Trwało to do mo­mentu, kiedy kilka li­nii wy­kształ­ciło od­por­ność na naj­wyż­sze stę­że­nie an­ty­bio­ty­ków i prze­lało się do ostat­niej ko­lumny jak woda przez wał prze­ciw­po­wo­dziowy.

Kiedy oglą­damy eks­pe­ry­ment Bayma w przy­spie­szo­nym tem­pie, jest on prze­ra­ża­jący. Jest rów­nież piękny. Prze­ra­że­nie, które bu­dzi, bie­rze się z pręd­ko­ści, z jaką bak­te­rie po­tra­fią przejść od by­cia bez­bron­nymi do by­cia nie­znisz­czal­nymi dzięki broni, którą dys­po­nu­jemy. Jego piękno bie­rze się z prze­wi­dy­wal­no­ści wy­ni­ków eks­pe­ry­mentu wy­ni­ka­ją­cej z na­szego zro­zu­mie­nia prawa do­boru na­tu­ral­nego. Ta prze­wi­dy­wal­ność umoż­li­wia dwie rze­czy. Po­zwala nam się do­wie­dzieć, kiedy można spo­dzie­wać się roz­wi­nię­cia od­por­no­ści, czy to po­śród bak­te­rii, czy plu­skiew, czy jesz­cze in­nej grupy or­ga­ni­zmów. Po­zwala rów­nież za­rzą­dzać rzeką ży­cia w taki spo­sób, by ewo­lu­cja od­por­no­ści stała się mniej praw­do­po­dobna. Zro­zu­mie­nie prawa do­boru na­tu­ral­nego jest klu­czowe dla ludz­kiego zdro­wia i do­bro­stanu, a także, szcze­rze mó­wiąc, dla prze­trwa­nia na­szego ga­tunku.

Ist­nieją inne bio­lo­giczne prawa na­tury, któ­rych kon­se­kwen­cje są po­dobne do tych, ja­kie nie­sie ze sobą do­bór na­tu­ralny. Prawo ga­tu­nek–ob­szar mówi o tym, jak wiele ga­tun­ków mieszka na okre­ślo­nej wy­spie lub na da­nym ob­sza­rze w za­leż­no­ści od ich wiel­ko­ści. To prawo po­zwala nam prze­wi­dzieć, gdzie i kiedy ga­tunki wy­mrą, ale rów­nież gdzie i kiedy wy­ewo­lu­ują na nowo. Prawo ko­ry­ta­rzy eko­lo­gicz­nych okre­śla, które ga­tunki będą się po­ja­wiały na da­nym te­re­nie w przy­szło­ści w za­leż­no­ści od zmian kli­matu. Prawo ucieczki opi­suje, w jaki spo­sób będą się roz­wi­jać ga­tunki, które uciekną przed gro­żą­cymi im szkod­ni­kami i pa­so­ży­tami. Ucieczka po­zwala wy­ja­śnić nie­które suk­cesy lu­dzi w walce z in­nymi ga­tun­kami oraz spo­sób, w jaki udało nam się osią­gnąć tak nie­zwy­kle dużą li­czeb­ność w sto­sunku do in­nych ga­tun­ków. Prawo to po­zwala zro­zu­mieć nie­które spo­śród wy­zwań, ja­kim bę­dziemy mu­sieli sta­wić czoło w nad­cho­dzą­cych la­tach, kiedy na­sze moż­li­wo­ści ucieczki (przed szkod­ni­kami, pa­so­ży­tami i po­dob­nymi isto­tami) staną się mniej liczne. Prawo ni­szy eko­lo­gicz­nej okre­śla, gdzie ga­tunki, w tym lu­dzie, mogą żyć i gdzie praw­do­po­dob­nie będą mo­gli bez­piecz­nie żyć w przy­szło­ści w miarę po­stę­po­wa­nia zmian kli­matu.

Te prawa bio­lo­giczne są po­dobne do sie­bie pod tym wzglę­dem, że ich kon­se­kwen­cje do­ty­kają nas nie­za­leż­nie od tego, czy o nich pa­mię­tamy, czy nie. A w wielu przy­pad­kach za­po­mnie­nie o nich spra­wia, że wpa­damy w ta­ra­paty. Nie­zwra­ca­nie uwagi na prawo ko­ry­ta­rzy eko­lo­gicz­nych pro­wa­dzi nas do mi­mo­wol­nej po­mocy ga­tun­kom pro­ble­mo­wym (ra­czej niż tym po­moc­nym albo po pro­stu neu­tral­nym) w przy­szło­ści. Nie­zwra­ca­nie uwagi na prawo ga­tu­nek–ob­szar pro­wa­dzi do ewo­lu­cji pro­ble­ma­tycz­nych ga­tun­ków, ta­kich jak na przy­kład nowy ga­tu­nek ko­mara w sys­te­mie lon­dyń­skiego me­tra. Nie­zwra­ca­nie uwagi na prawo ucieczki pro­wa­dzi do zmar­no­wa­nia moż­li­wo­ści po­ja­wia­ją­cych się w oko­licz­no­ściach, w któ­rych na­sze ciała i uprawy są wolne od pa­so­ży­tów i szkod­ni­ków. I tak da­lej. Z dru­giej strony prawa te są do sie­bie po­dobne rów­nież w tym sen­sie, że je­śli zwra­camy na nie uwagę, je­śli za­sta­no­wimy się nad tym, jak wpłyną one na hi­sto­rię na­tu­ralną przy­szło­ści, mo­żemy stwo­rzyć świat, który bę­dzie bar­dziej po­błaż­li­wie trak­to­wał na­sze ist­nie­nie.

Inne prawa od­no­szą się do tego, w jaki spo­sób za­cho­wu­jemy się my, lu­dzie. Jako prawa ludz­kiego za­cho­wa­nia są jed­no­cze­śnie węż­sze i bar­dziej skom­pli­ko­wane niż szer­sze prawa bio­lo­gii; są w rów­nym sen­sie ten­den­cjami, co pra­wami. A jed­nak ten­den­cje te po­wta­rzają się w róż­nych cza­sach i róż­nych kul­tu­rach i są istotne dla zro­zu­mie­nia przy­szło­ści za­równo ze względu na to, że su­ge­rują, jak naj­praw­do­po­dob­niej się za­cho­wamy, jak i dla­tego, że wska­zują, czego mu­simy mieć świa­do­mość, je­śli chcemy zła­mać za­sady.

Jedno z praw ludz­kiego za­cho­wa­nia od­nosi się do kon­troli, do na­szej ten­den­cji, by pró­bo­wać uprasz­czać to, co w ży­ciu zło­żone, po­dob­nie jak mo­żemy pró­bo­wać pro­sto­wać i prze­kształ­cać starą, po­tężną rzekę. W nad­cho­dzą­cych la­tach po­jawi się więk­sza ilość no­wych wa­run­ków eko­lo­gicz­nych, niż zda­rzało się to przez mi­liony mi­nio­nych lat. Ludzka po­pu­la­cja się roz­ro­śnie. Wię­cej niż po­łowa Ziemi jest te­raz po­kryta eko­sys­te­mami, które stwo­rzy­li­śmy – mia­stami, po­lami upraw­nymi, oczysz­czal­niami ście­ków. Jed­no­cze­śnie obec­nie kon­tro­lu­jemy, bez­po­śred­nio i nie­cał­ko­wi­cie, wiele spo­śród naj­istot­niej­szych eko­lo­gicz­nych pro­ce­sów na Ziemi. Lu­dzie zja­dają w tej chwili po­łowę ca­łej pro­duk­cji pier­wot­nej, czyli zie­lo­nego ży­cia, które ro­śnie na Ziemi. Jest też kwe­stia kli­matu. W ciągu na­stęp­nych dwu­dzie­stu lat po­ja­wią się wa­runki kli­ma­tyczne w ża­den spo­sób nie­przy­po­mi­na­jące tych, na ja­kie lu­dzie kie­dy­kol­wiek byli wy­sta­wieni. Na­wet naj­bar­dziej opty­mi­styczne sce­na­riu­sze wska­zują, że do 2080 roku setki mi­lio­nów ga­tun­ków bę­dzie mu­siało mi­gro­wać do no­wych re­gio­nów albo na­wet na nowe kon­ty­nenty, żeby prze­trwać.

W miarę jak zmie­niamy kształt na­tury, na­sza be­ha­wio­ralna ten­den­cja każde nam spra­wo­wać nad nią co­raz to więk­szą kon­trolę: spra­wiać, że pola uprawne są co­raz prost­sze i bar­dziej uprze­my­sło­wione, a także – wra­ca­jąc do wcze­śniej­szego przy­kładu – że na­sze bio­cydy stają się co­raz sil­niej­sze. Będę ar­gu­men­to­wał, że to po­dej­ście jest pro­ble­ma­tyczne w sen­sie ogól­nym, ale zwłasz­cza w zmie­nia­ją­cym się świe­cie. W zmie­nia­ją­cym się świ­cie na­sza be­ha­wio­ralna ten­den­cja do kon­tro­lo­wa­nia kłóci się z dwoma pra­wami róż­no­rod­no­ści.

Pierw­sze prawo róż­no­rod­no­ści ob­ja­wia się w mó­zgach pta­ków i ssa­ków. W ostat­nich la­tach eko­lo­go­wie od­kryli, że zwie­rzęta, które po­sia­dają mó­zgi zdolne do tego, by wy­ko­rzy­sty­wać in­te­li­gen­cję wy­na­laz­czą do wy­ko­ny­wa­nia no­wych za­dań, są fa­wo­ry­zo­wane przez zmienne śro­do­wi­ska. Do tych zwie­rząt na­leżą wrony, kruki, pa­pugi i nie­które na­czelne. Tego ro­dzaju zwie­rzęta wy­ko­rzy­stują in­te­li­gen­cję, by chro­nić się przed na­po­ty­ka­nymi zmien­nymi wa­run­kami – zja­wi­sko to okre­śla się jako prawo bu­fo­ro­wa­nia po­znaw­czego. Kiedy śro­do­wi­ska, które wcze­śniej były stałe i sta­bilne, stają się zmienne, ga­tunki dys­po­nu­jące in­te­li­gen­cją wy­na­laz­czą stają się bar­dziej po­wszechne. Świat za­czyna na­le­żeć do wron.

Dru­gie prawo – prawo róż­no­rod­no­ści–sta­bil­no­ści – twier­dzi, że eko­sys­temy, w któ­rych żyje wię­cej ga­tun­ków, stają się bar­dziej sta­bilne w miarę upływu czasu. Zro­zu­mie­nie tego prawa i war­to­ści róż­no­rod­no­ści oka­zuje się po­ży­teczne w kon­tek­ście rol­nic­twa. Re­giony, w któ­rych wy­stę­puje więk­sza róż­no­rod­ność ro­ślin upraw­nych, mają po­ten­cjał, by da­wać sta­bil­niej­sze plony z roku na rok, a za­tem jest mniej­sze praw­do­po­do­bień­stwo, że za­brak­nie w nich pło­dów rol­nych. Na­tura jest zmienna i róż­no­rodna, a my mamy skłon­ność do tego, by ją uprasz­czać i w ten spo­sób nad nią pa­no­wać, na­wet je­śli ozna­cza to bu­dowę no­wych eko­sys­te­mów od zera. Jed­nakże w dłuż­szej per­spek­ty­wie utrzy­ma­nie róż­no­rod­no­ści daje więk­sze szanse na suk­ces.

Kiedy pró­bu­jemy kon­tro­lo­wać na­turę, czę­sto wy­obra­żamy so­bie sie­bie poza na­turą. Mó­wimy o so­bie, jak­by­śmy nie byli już zwie­rzę­tami, ale ja­kimś sa­mo­ist­nym ga­tun­kiem odłą­czo­nym od reszty ży­wych istot i pod­po­rząd­ko­wa­nym in­nym za­sa­dom. To błąd. Je­ste­śmy czę­ścią na­tury i po­zo­sta­jemy od niej głę­boko za­leżni. Prawo za­leż­no­ści głosi, że każdy ga­tu­nek za­leży od in­nych ga­tun­ków. A my jako lu­dzie praw­do­po­dob­nie za­le­żymy w swoim ist­nie­niu od więk­szej liczby ga­tun­ków niż ja­ki­kol­wiek inny ga­tu­nek. Jed­no­cze­śnie to, że za­le­żymy od in­nych ga­tun­ków, nie ozna­cza, że na­tura za­leży od nas. Za­sady ży­cia będą obo­wią­zy­wać długo po tym, jak wy­gi­niemy. W rze­czy sa­mej, na­wet na­sze naj­gor­sze ataki na ota­cza­jący nas świat fa­wo­ry­zują nie­które ga­tunki. W wiel­kiej hi­sto­rii ży­cia wy­jąt­kowe jest to, jak bar­dzo w osta­tecz­nym roz­ra­chunku nie za­leży ono od nas.

Wresz­cie – jedna z naj­istot­niej­szych grup praw od­no­szą­cych się do tego, jak pla­nu­jemy przy­szłość, obej­muje na­szą igno­ran­cję do­ty­czącą na­tury oraz błędne po­strze­ga­nie jej róż­no­rod­nych wy­mia­rów. Prawo an­tro­po­cen­try­zmu głosi, że jako lu­dzie mamy skłon­ność do wy­obra­ża­nia so­bie świata bio­lo­gicz­nego jako wy­peł­nio­nego ga­tun­kami ta­kimi jak my, ga­tun­kami po­sia­da­ją­cymi oczy, mó­zgi i krę­go­słupy. Prawo to bie­rze się z ogra­ni­czeń na­szej per­cep­cji i wy­obraźni. Moż­liwe, że pew­nego dnia uda nam się uciec spod wła­dzy tego prawa i prze­ła­mać za­ko­rze­nioną w nas od wie­ków ten­den­cyj­ność; jest to moż­liwe, ale – z po­wo­dów, które wy­łożę w tej książce – mało praw­do­po­dobne.

De­kadę temu na­pi­sa­łem książkę za­ty­tu­ło­waną Every Li­ving Thing (Wszystko, co żyje), która do­ty­czyła róż­no­rod­no­ści ży­cia i tego, co jesz­cze po­zo­staje do od­kry­cia. Ży­cie, jak twier­dzi­łem, jest znacz­nie bar­dziej róż­no­rodne i wszech­obecne, niż to so­bie wy­obra­żamy. Książka ta sta­no­wiła roz­wi­nię­cie zja­wi­ska, które na­zy­wam pra­wem Er­wina.

Na­ukowcy kil­ka­krot­nie już ogła­szali ko­niec (albo zbli­ża­nie się końca) na­uki, od­kry­wa­nia no­wych ga­tun­ków lub od­kry­wa­nia krań­ców ży­cia. Za­zwy­czaj twier­dzili przy tym, że to oni sami umie­ścili ostat­nie ele­menty ukła­danki na wła­ści­wym miej­scu. „Wresz­cie, te­raz, kiedy skoń­czy­łem, wszy­scy skoń­czy­li­śmy. Zo­bacz­cie, ile wiem!” I raz za ra­zem po ta­kich ogło­sze­niach nowe od­kry­cia ka­zały nam stwier­dzić, że ży­cie jest znacz­nie bo­gat­sze i mniej prze­ba­dane, niż są­dzi­li­śmy. Prawo Er­wina wska­zuje, że więk­szość istot ży­wych nie zo­stała jesz­cze na­zwana, a tym bar­dziej zba­dana. Na­zwa tego prawa po­cho­dzi od na­zwi­ska bio­loga zaj­mu­ją­cego się chrząsz­czami, który dzięki jed­nemu ba­da­niu w le­sie desz­czo­wym w Pa­na­mie zmie­nił na­sze ro­zu­mie­nie wy­mia­rów ży­cia. Er­win za­po­cząt­ko­wał re­wo­lu­cję ro­zu­mie­nia ży­cia po­dobną do ko­per­ni­kań­skiej. Re­wo­lu­cja ko­per­ni­kań­ska za­koń­czyła się, kiedy na­ukowcy zgo­dzili się, iż Zie­mia i inne pla­nety okrą­żają Słońce. Re­wo­lu­cja er­wi­now­ska za­koń­czy się, kiedy bę­dziemy pa­mię­tać, że świat tego, co żywe, jest znacz­nie roz­le­glej­szy i mniej prze­ba­dany, niż to so­bie wy­obra­żamy.

Ra­zem wzięte, prawa świata ży­wego i na­szego miej­sca w nim ofe­rują wi­zję tego, co jest, a co nie jest moż­liwe w hi­sto­rii na­tu­ral­nej przy­szło­ści i na­szego w niej miej­sca. Tylko pa­mię­ta­jąc o pra­wach ży­cia, mo­żemy wy­obra­zić so­bie trwałą i zrów­no­wa­żoną przy­szłość dla na­szego ga­tunku, przy­szłość, w któ­rej na­sze mia­sta i mia­steczka nie stają się ofiarą kon­se­kwen­cji na­szych nie­uda­nych prób za­rzą­dza­nia ży­ciem – za­le­wane nie tylko przez wodę, ale i szkod­niki, pa­so­żyty i głód. Je­śli zi­gno­ru­jemy te prawa, bę­dziemy re­gu­lar­nie po­no­sić klę­skę. Zła wia­do­mość jest taka, że – jak się wy­daje – na­sze do­myślne po­dej­ście do na­tury po­lega na tym, że pró­bu­jemy ją po­wstrzy­mać. Mamy skłon­ność do walki z na­turą wła­snym kosz­tem, a po­tem, kiedy coś się nie udaje, do ob­wi­nia­nia mści­wych bo­gów (albo dżen­tel­me­nów z Ar­kan­sas). Do­bra wia­do­mość jest taka, że wcale tak nie musi być: je­śli bę­dziemy zwra­cać uwagę na kilka sto­sun­kowo pro­stych praw na­tury, mamy znacz­nie więk­szą szansę na prze­ży­cie stu, ty­siąca albo na­wet mi­liona lat. A je­śli tego nie zro­bimy, cóż, eko­lo­dzy i bio­lo­dzy ewo­lu­cyjni mają cał­kiem nie­złe po­ję­cie o tym, jak bę­dzie prze­bie­gała tra­jek­to­ria ży­cia pod na­szą nie­obec­ność[4].

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

Wstęp

[1] A. Ghosh, The Great De­ran­ge­ment: Cli­mate Change and the Unthin­ka­ble, Chi­cago 2016, s. 5.
[2] A.R. Am­mons, Do­wn­stream, w: Brink Road, New York 1997.
[3] J. We­iner, Dziób zięby, czyli jak dziś prze­biega ewo­lu­cja, tłum. M. Be­tley, War­szawa 1997, s. 318.
[4] Mar­tin Doyle do­star­czył wiele bar­dzo przy­dat­nych in­for­ma­cji o Mis­si­sipi i jej funk­cjo­no­wa­niu. Zob. jego wy­jąt­kową książkę o ame­ry­kań­skich rze­kach: M. Doyle, The So­urce: How Ri­vers Made Ame­rica and Ame­rica Re­made Its Ri­vers, New York 2018.