Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdyby wrony uprawiały rolę, w jaki sposób by to robiły? Jak z maleńkich koników brykających w prehistorycznym upale wyewoluowały wielkie domowe konie? Dlaczego stajemy się bardziej brutalni, kiedy robi się cieplej?
Odpowiedzi na te pytania stały się punktem wyjścia do napisania jedynej w swoim rodzaju historii przyszłości, i to w dwóch scenariuszach: z człowiekiem i bez niego. Który jest bardziej realny? O tym zadecydują nasze działania. Aby przeżyć, musimy wykorzystać swoją ogromną wiedzę na temat innych gatunków do zrozumienia praw natury i życia w zgodzie z nimi. A te prawa działają zawsze i wszędzie – Dunn tropi ich ślady w doborze naturalnym, w uodparnianiu się organizmu na antybiotyki oraz w ewolucji nowych, coraz groźniejszych wirusów.
Historia naturalna przyszłości ostrzega przed konsekwencjami działań wbrew prawom natury i zachęca do całkowitej zmiany naszego sposobu myślenia. Nie jesteśmy skazani na wymarcie. Musimy tylko przyznać, że człowiek to zaledwie jeden z wielu gatunków, i zacząć doceniać resztę życia na Ziemi, a także wiedzę, która płynie ze zrozumienia tego życia.
Nie ma granicy między nami a naturą. Jesteśmy tak samo dzicy jak zawsze – dotyczy to zarówno naszych ciał, jak i naszych umysłów. Jesteśmy zrodzeni z natury. I w tym tkwi nasza nadzieja.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 382
Mojemu ojcu,
który zawsze lubi mieć plan
Wstęp
Kiedy dorastałem, słuchałem opowieści o rzekach. W opowieściach tych ludzie mierzyli się z rzekami. I rzeki zawsze wygrywały.
W dzieciństwie tymi rzekami były Missisipi i jej dopływy. Dorastałem w Michigan, ale rodzina mojego dziadka ze strony ojca pochodziła z miasteczka Greenville w stanie Missisipi. Greenville, jakie mój ojciec pamiętał z dzieciństwa, znajdowało się na starej równinie zalewowej za ziemnym wałem przeciwpowodziowym, który miał powstrzymywać rzekę. Missisipi potrafiła połykać łodzie. Potrafiła połykać małych chłopców. A kiedy dziadek miał około dziewięciu lat, połknęła całe miasteczko Greenville. Porwała ze sobą domy. Krowy niesione przez nurt dusiły się postronkami. Utonęło wiele setek ludzi. Miasteczko nigdy już nie było takie samo.
Wielka powódź, do której doszło w 1927 roku, domagała się wyjaśnienia. Wyjaśnienie zaś zależało od tego, kto opowiadał historię. Wedle jednej wersji należało winić „dżentelmenów” z sąsiedniego stanu Arkansas, znajdującego się na zachodnim brzegu rzeki. Gdyby wał przeciwpowodziowy utrzymujący rzekę w korycie po stronie Missisipi został przerwany, woda zalałaby Missisipi, ale oszczędziłaby Arkansas – właśnie to wydarzyło się podczas wielkiej powodzi. Z tego powodu niektórzy twierdzą (bez żadnych dowodów), że grupa dżentelmenów z Arkansas przepłynęła łodziami na drugą stronę rzeki i za pomocą dynamitu wysadziła fragment wału przeciwpowodziowego, zalewając Greenville. W innych wersjach tej historii powódź pojawiła się jako kara rozzłoszczonego Boga. Potopy i plagi stanowiły ulubione narzędzia mściwych bogów od najwcześniejszych znanych nam sumeryjskich opowieści. W wersji historii, którą, o ile pamiętam, słyszałem najczęściej, woda po prostu uniosła się zbyt wysoko, co spowodowało, że w wale przeciwpowodziowym pojawiły się bąble, a potem zaczął się on rozpływać. Niekiedy dziadek opowiadał, że to on był chłopcem, który zauważył miejsce rozpływania się wału i poinformował o tym mieszkańców miasta.
Najprawdziwsza historia o powodzi w Greenville jest taka, że spowodowały ją ludzkie próby kontrolowania rzeki. Rzeki z natury meandrowały i występowały z brzegów, przez co wycinały sobie nowe koryta. Ale meandrująca rzeka nie nadaje się do tego, by stawiać w jej pobliżu domy, a tym bardziej miasta. W latach poprzedzających wielką powódź ludzie mieszkający przy rzece wydawali niezmiernie dużo pieniędzy na budowę wałów, by powstrzymać rzekę od meandrowania. Bieg rzeki, początkowo wyznaczany przez czas, prawa fizyki i zwykły przypadek, stał się sztuczny. Mówiono, że rzeka została „poskromiona”, „skontrolowana”, a nawet „ucywilizowana”, co pozwoliło na rozrost miast i akumulację bogactwa. Poskromienia rzeki dokonano w poczuciu dumy, a niekiedy nawet pychy, związanej z wiarą w to, że ludzie potrafią nagiąć naturę do swoich planów.
Przez miliony lat Missisipi co roku występowała z brzegów i zalewała leżące dookoła niej równiny. Meandrowała, przemieszczając się to tu, to tam, tworząc nowe siedliska, a nawet nowe ziemie. Jak zauważa Amitav Ghosh w książce The Great Derangement (Wielkie zaburzenie) poświęconej delcie Gangesu, „przepływ wody i osadów [był] tak silny, że procesy geologiczne, które zazwyczaj zajmują ogromnie dużo czasu, wydawały się dokonywać z tak dużą prędkością, że można było je obserwować z tygodnia na tydzień i z miesiąca na miesiąc”[1]. Geografia Luizjany to konsekwencja dawnych ruchów Missisipi – stan ten położony jest w ujściu rzeki spływającej z całego kontynentu.
Drzewa – podobnie jak trawy – ewoluowały w taki sposób, by wykorzystywać ruchy rzek. Ryby wykorzystywały obfitość wody tworzącej bagniska i stanowiącej część ich naturalnego cyklu życia i śmierci. Rdzenni Amerykanie mieszkający wzdłuż Missisipi ustalali pory upraw, zbiorów i ceremonii zgodnie z tymi cyklami i budowali osiedla na tyle wysoko, by w razie potrzeby uciec przed wodą. Natura i rdzenni Amerykanie odpowiadali rzece, współpracowali z nią, wykorzystując jej sezonową zmienność. Ale wielkoskalowy komercyjny transport wzdłuż Missisipi, który zasilał pierwszą fazę industrializacji, nie mógł czekać na naturę i przejmować się porami roku czy innymi okresowymi zmianami. Wczesne dni amerykańskiej industrializacji wymagały, by łodzie poruszały się zgodnie z regularnymi harmonogramami i by miasta, ostateczne cele towarów przewożonych przez łodzie, znajdowały się tak blisko rzeki, jak to tylko możliwe. Industrializacja wymagała, żeby rzeka zachowywała się w sposób konsekwentny, a nie tylko przewidywalny.
Próby sprawienia, by rzeka zachowywała się konsekwentnie, wpisywały się w szerszy plan kontroli otaczającego nas świata. O brzegach rzeki wypowiadano się, jak gdyby stanowiły odpowiedniki rur, w których przepływ wody można przekierowywać, zwalniać, przyspieszać albo nawet zatrzymywać. Takie spojrzenie na rzekę miało wiele konsekwencji. Jedną z nich było zalanie domu mojego dziadka. Rzeka pozostawała dzika. Niezależnie od naszych interwencji jej nurt, zgodnie ze słowami poety A.R. Ammonsa, będzie „płynął dalej wraz z tym, co nadpływa”[2].
Nawet teraz, kiedy Missisipi jest jeszcze bardziej opanowana, zdarza jej się od czasu do czasu połknąć łódź, małego chłopca czy farmę. Będzie zalewać miasta, a my będziemy na to reagować pewnym zaskoczeniem. Powodzie staną się gorsze ze względu na zmiany klimatu. Drapieżnictwo rzeki przypomina nam, że natura oprze się ludzkim próbom ucieczki, walki czy dominacji. Pod tym względem Missisipi przypomina rzekę życia, którego jesteśmy częścią. Nasze próby kontrolowania Missisipi to metafora naszych prób kontroli natury w ogóle, ale zwłaszcza prób kontrolowania życia.
Kiedy wyobrażamy sobie przyszłość, często wydaje się nam, że będziemy otoczeni technologicznym ekosystemem zaludnionym przez roboty, maszyny i wirtualną rzeczywistość. Przyszłość należy do lśniących obiektów technologicznych. Jest cyfrowa, składa się z jedynek i zer, elektryczności i niewidzialnych połączeń. Niebezpieczeństwa czyhające na nas w przyszłości – wynikające z automatyzacji i rozwoju sztucznej inteligencji – są, jak wskazuje wiele niedawno wydanych książek, naszym własnym wytworem. W wyobrażeniach na temat tego, co nas czeka, natura odgrywa drugorzędną rolę, niczym transgeniczny kwiat doniczkowy stojący na parapecie nieotwierającego się okna. Większość przedstawień przyszłości w ogóle nie obejmuje życia nie-ludzkiego, chyba że na odległych farmach (obsługiwanych przez roboty) albo w ogrodach położonych wewnątrz budynków.
Wyobrażamy sobie przyszłość, w której jesteśmy jedynymi żyjącymi bohaterami. Kolektywnie usiłujemy uprościć świat istot żywych i przekształcić go tak, by nam służył, wyznaczyć mu granice, które pozwolą nam go całkowicie kontrolować – do tego stopnia, że przestanie nawet być widoczny. Ustawiliśmy wał przeciwpowodziowy pomiędzy naszą cywilizacją a resztą życia. Ten wał to błąd, zarówno dlatego, że niemożliwe jest trzymanie życia w ryzach, jak i dlatego, że próbując zrealizować taki scenariusz, robimy to własnym kosztem. To błąd w stosunku do naszego miejsca w naturze, a także tego, co wiemy o zasadach panujących w przyrodzie i rządzących relacjami ludzi z resztą natury.
W szkole uczy się nas niektórych praw natury. Dowiadujemy się między innymi o grawitacji, bezwładności i entropii. Ale nie są to wszystkie prawa natury. Począwszy od Charlesa Darwina, biolodzy zaczęli odkrywać, jak to ujął pisarz Jonathan Weiner, „prawa rządzące przemianami na ziemi [...] równie oczywiste i uniwersalne jak prawa fizyczne”[3], prawa ruchów komórek, ciał, ekosystemów, a nawet umysłów. Musimy pamiętać o nich wszystkich, jeśli chcemy zrozumieć cokolwiek z tego, co nas czeka w nadchodzących latach. Niniejsza książka opowiada o tych prawach – i o tym, co nam one mówią o historii naturalnej przyszłości.
Część biologicznych praw natury – te, które najczęściej badałem – dotyczy ekologii. Najbardziej użyteczne prawa ekologii (i związanych z nią obszarów badawczych takich jak biogeografia, makroekologia i biologia ewolucyjna) są, podobnie jak prawa fizyki, uniwersalne. Te biologiczne prawa natury, jak prawa fizyki, pozwalają nam na dokonywanie przewidywań. Jednakże, jak zwrócili nam uwagę fizycy, są one bardziej ograniczone od praw fizyki, ponieważ odnoszą się tylko do niewielkiego skrawka wszechświata, w którym, zgodnie z naszą wiedzą, istnieje życie. Mimo to, jako że jakakolwiek historia, która nas dotyczy, dotyczy również życia, są one uniwersalne dla każdego świata, jakiego możemy doświadczyć.
Łatwo jest uwikłać się w problem dotyczący tego, czy zasady natury biologicznej można nazwać „prawami”, jak ja to robię tutaj, czy „prawidłowościami” albo jeszcze inaczej. Zostawię tę debatę filozofom nauki. Trzymając się codziennego użycia tego słowa, będę je nazywał „prawami”. Są to prawa dżungli – albo raczej prawa dżungli, prerii, bagna oraz (ponieważ nasze domy również żyją) sypialni i łazienki. Ostatecznie najbardziej zajmuje mnie fakt, że znajomość takich praw pomaga zrozumieć przyszłość, w kierunku której – wymachując szaleńczo rękami, dorzucając węgla do pieca i dociskając gaz do dechy – pędzimy na złamanie karku.
Większość praw natury jest dobrze znana ekologom. Dużą część z nich zaczęto badać ponad sto lat temu, a w ostatnich dekadach ich zrozumienie zostało rozwinięte i wysubtelnione dzięki postępom statystyki, modelowania, nauk eksperymentalnych i genetyki. Ponieważ ekologowie znają te prawa i rozumieją je intuicyjnie, często o nich nie wspominają. „Oczywiście, że to prawda. Wszyscy to wiedzą. Po co w ogóle o tym mówić?” Ale te prawa często nie są intuicyjne dla kogoś, kto nie spędził ostatnich kilku dekad na myśleniu i rozmawianiu o nich. Co więcej, kiedy myśli się o przyszłości, niemal wszystkie spośród tych praw prowadzą do wniosków i konsekwencji, które zaskakują nawet ekologów; wniosków i konsekwencji kłócących się z wieloma decyzjami, jakie podejmujemy w życiu codziennym.
Jednym z najpowszechniej obowiązujących praw biologii jest dobór naturalny. Dobór naturalny to odkrycie Charlesa Darwina, elegancko wyjaśniające, jak ewoluuje życie. Darwin wybrał termin „dobór naturalny”, by oddać fakt, że w każdym pokoleniu natura „dobiera” niektóre jednostki kosztem innych. Dobiera i odrzuca jednostki posiadające cechy dające im mniejsze szanse na to, że przeżyją i będą się rozmnażać. Dobiera i faworyzuje jednostki posiadające cechy dające im większe szanse, że przeżyją i będą się rozmnażać. Faworyzowane jednostki przekazują dalej swoje geny i cechy kodowane przez te geny.
Darwin sądził, że dobór naturalny to powolny proces. Teraz wiemy, że może on jednak działać bardzo szybko. Ewolucja drogą doboru naturalnego została zaobserwowana w czasie rzeczywistym u wielu, wielu gatunków. Nie jest to ani trochę zaskakujące. Zaskakująca jest natomiast nieuchronność, z jaką konsekwencje tego prostego prawa niczym wezbrana rzeka przepływają prosto do naszego życia za każdym razem, kiedy na przykład próbujemy wytępić jakiś gatunek.
Próbujemy to zrobić, kiedy używamy antybiotyków, pestycydów, herbicydów i wszystkich innych „-cydów”. Robimy to w naszych domach, szpitalach, ogródkach, na polach uprawnych, a nawet, niekiedy, w lasach. Kiedy to się dzieje, próbujemy sprawować kontrolę mniej więcej w taki sam sposób jak ludzie, którzy wybudowali wały przeciwpowodziowe wzdłuż rzeki Missisipi. Skutki łatwo przewidzieć.
Michael Baym i jego współpracownicy z Uniwersytetu Harvarda skonstruowali niedawno ogromną szalkę Petriego, „megaszalkę”, podzieloną na serię kolumn. Przedstawiam tę szalkę i jej kolumny w rozdziale 10. To bardzo ważna szalka. Baym umieścił na niej agar, który jest zarówno pożywką, jak i środowiskiem dla mikrobów. Zewnętrzna kolumna po każdej stronie megaszalki zawierała tylko agar. W miarę posuwania się do środka szalki każda kolejna kolumna zawierała również coraz większe stężenie antybiotyków. Baym następnie zaszczepił po obu stronach megaszalki bakterie, aby sprawdzić, czy rozwinie się u nich odporność na antybiotyki.
Bakterie nie miały genów, które zapewniałyby im odporność na antybiotyki; znalazły się na megaszalce bezbronne jak owce. A jeśli agar stanowił pastwisko dla tych bakteryjnych owiec, to antybiotyki odgrywały rolę wilków. Eksperyment naśladował to, jak wykorzystujemy antybiotyki, żeby kontrolować chorobotwórcze bakterie znajdujące się w naszych ciałach. Naśladował to, jak wykorzystujemy herbicydy do kontrolowania chwastów na naszych trawnikach. Naśladował sposoby, w jakie próbujemy powstrzymać naturę za każdym razem, kiedy przenika do naszego życia.
Co się wydarzyło? Prawo doboru naturalnego pozwalało przewidzieć, że jeśli tylko może się pojawić zmienność genetyczna za pośrednictwem mutacji, bakterie powinny ostatecznie rozwinąć odporność na antybiotyki. Ale mogło to trwać cale lata, a nawet dłużej. Mogło trwać tak długo, że bakteriom skończyłaby się pożywka, zanim zdążyłyby rozwinąć zdolność rozprzestrzeniania się na kolumny z antybiotykami – kolumny pełne wilków.
Nie trwało to jednak lata. Trwało dziesięć lub dwanaście dni.
Baym powtarzał eksperyment raz za razem. I zawsze osiągał ten sam rezultat. Bakterie zajmowały pierwszą kolumnę, a potem na chwilę zwalniały, aż jedna, a potem wiele linii genetycznych wykształcało odporność na najniższą koncentrację antybiotyków. Te linie następnie wypełniały daną kolumnę i znów zwalniały na chwilę, aż – ponownie – wiele kolejnych linii genetycznych wykształcało odporność na kolejną, wyższą koncentrację antybiotyków. Trwało to do momentu, kiedy kilka linii wykształciło odporność na najwyższe stężenie antybiotyków i przelało się do ostatniej kolumny jak woda przez wał przeciwpowodziowy.
Kiedy oglądamy eksperyment Bayma w przyspieszonym tempie, jest on przerażający. Jest również piękny. Przerażenie, które budzi, bierze się z prędkości, z jaką bakterie potrafią przejść od bycia bezbronnymi do bycia niezniszczalnymi dzięki broni, którą dysponujemy. Jego piękno bierze się z przewidywalności wyników eksperymentu wynikającej z naszego zrozumienia prawa doboru naturalnego. Ta przewidywalność umożliwia dwie rzeczy. Pozwala nam się dowiedzieć, kiedy można spodziewać się rozwinięcia odporności, czy to pośród bakterii, czy pluskiew, czy jeszcze innej grupy organizmów. Pozwala również zarządzać rzeką życia w taki sposób, by ewolucja odporności stała się mniej prawdopodobna. Zrozumienie prawa doboru naturalnego jest kluczowe dla ludzkiego zdrowia i dobrostanu, a także, szczerze mówiąc, dla przetrwania naszego gatunku.
Istnieją inne biologiczne prawa natury, których konsekwencje są podobne do tych, jakie niesie ze sobą dobór naturalny. Prawo gatunek–obszar mówi o tym, jak wiele gatunków mieszka na określonej wyspie lub na danym obszarze w zależności od ich wielkości. To prawo pozwala nam przewidzieć, gdzie i kiedy gatunki wymrą, ale również gdzie i kiedy wyewoluują na nowo. Prawo korytarzy ekologicznych określa, które gatunki będą się pojawiały na danym terenie w przyszłości w zależności od zmian klimatu. Prawo ucieczki opisuje, w jaki sposób będą się rozwijać gatunki, które uciekną przed grożącymi im szkodnikami i pasożytami. Ucieczka pozwala wyjaśnić niektóre sukcesy ludzi w walce z innymi gatunkami oraz sposób, w jaki udało nam się osiągnąć tak niezwykle dużą liczebność w stosunku do innych gatunków. Prawo to pozwala zrozumieć niektóre spośród wyzwań, jakim będziemy musieli stawić czoło w nadchodzących latach, kiedy nasze możliwości ucieczki (przed szkodnikami, pasożytami i podobnymi istotami) staną się mniej liczne. Prawo niszy ekologicznej określa, gdzie gatunki, w tym ludzie, mogą żyć i gdzie prawdopodobnie będą mogli bezpiecznie żyć w przyszłości w miarę postępowania zmian klimatu.
Te prawa biologiczne są podobne do siebie pod tym względem, że ich konsekwencje dotykają nas niezależnie od tego, czy o nich pamiętamy, czy nie. A w wielu przypadkach zapomnienie o nich sprawia, że wpadamy w tarapaty. Niezwracanie uwagi na prawo korytarzy ekologicznych prowadzi nas do mimowolnej pomocy gatunkom problemowym (raczej niż tym pomocnym albo po prostu neutralnym) w przyszłości. Niezwracanie uwagi na prawo gatunek–obszar prowadzi do ewolucji problematycznych gatunków, takich jak na przykład nowy gatunek komara w systemie londyńskiego metra. Niezwracanie uwagi na prawo ucieczki prowadzi do zmarnowania możliwości pojawiających się w okolicznościach, w których nasze ciała i uprawy są wolne od pasożytów i szkodników. I tak dalej. Z drugiej strony prawa te są do siebie podobne również w tym sensie, że jeśli zwracamy na nie uwagę, jeśli zastanowimy się nad tym, jak wpłyną one na historię naturalną przyszłości, możemy stworzyć świat, który będzie bardziej pobłażliwie traktował nasze istnienie.
Inne prawa odnoszą się do tego, w jaki sposób zachowujemy się my, ludzie. Jako prawa ludzkiego zachowania są jednocześnie węższe i bardziej skomplikowane niż szersze prawa biologii; są w równym sensie tendencjami, co prawami. A jednak tendencje te powtarzają się w różnych czasach i różnych kulturach i są istotne dla zrozumienia przyszłości zarówno ze względu na to, że sugerują, jak najprawdopodobniej się zachowamy, jak i dlatego, że wskazują, czego musimy mieć świadomość, jeśli chcemy złamać zasady.
Jedno z praw ludzkiego zachowania odnosi się do kontroli, do naszej tendencji, by próbować upraszczać to, co w życiu złożone, podobnie jak możemy próbować prostować i przekształcać starą, potężną rzekę. W nadchodzących latach pojawi się większa ilość nowych warunków ekologicznych, niż zdarzało się to przez miliony minionych lat. Ludzka populacja się rozrośnie. Więcej niż połowa Ziemi jest teraz pokryta ekosystemami, które stworzyliśmy – miastami, polami uprawnymi, oczyszczalniami ścieków. Jednocześnie obecnie kontrolujemy, bezpośrednio i niecałkowicie, wiele spośród najistotniejszych ekologicznych procesów na Ziemi. Ludzie zjadają w tej chwili połowę całej produkcji pierwotnej, czyli zielonego życia, które rośnie na Ziemi. Jest też kwestia klimatu. W ciągu następnych dwudziestu lat pojawią się warunki klimatyczne w żaden sposób nieprzypominające tych, na jakie ludzie kiedykolwiek byli wystawieni. Nawet najbardziej optymistyczne scenariusze wskazują, że do 2080 roku setki milionów gatunków będzie musiało migrować do nowych regionów albo nawet na nowe kontynenty, żeby przetrwać.
W miarę jak zmieniamy kształt natury, nasza behawioralna tendencja każde nam sprawować nad nią coraz to większą kontrolę: sprawiać, że pola uprawne są coraz prostsze i bardziej uprzemysłowione, a także – wracając do wcześniejszego przykładu – że nasze biocydy stają się coraz silniejsze. Będę argumentował, że to podejście jest problematyczne w sensie ogólnym, ale zwłaszcza w zmieniającym się świecie. W zmieniającym się świcie nasza behawioralna tendencja do kontrolowania kłóci się z dwoma prawami różnorodności.
Pierwsze prawo różnorodności objawia się w mózgach ptaków i ssaków. W ostatnich latach ekologowie odkryli, że zwierzęta, które posiadają mózgi zdolne do tego, by wykorzystywać inteligencję wynalazczą do wykonywania nowych zadań, są faworyzowane przez zmienne środowiska. Do tych zwierząt należą wrony, kruki, papugi i niektóre naczelne. Tego rodzaju zwierzęta wykorzystują inteligencję, by chronić się przed napotykanymi zmiennymi warunkami – zjawisko to określa się jako prawo buforowania poznawczego. Kiedy środowiska, które wcześniej były stałe i stabilne, stają się zmienne, gatunki dysponujące inteligencją wynalazczą stają się bardziej powszechne. Świat zaczyna należeć do wron.
Drugie prawo – prawo różnorodności–stabilności – twierdzi, że ekosystemy, w których żyje więcej gatunków, stają się bardziej stabilne w miarę upływu czasu. Zrozumienie tego prawa i wartości różnorodności okazuje się pożyteczne w kontekście rolnictwa. Regiony, w których występuje większa różnorodność roślin uprawnych, mają potencjał, by dawać stabilniejsze plony z roku na rok, a zatem jest mniejsze prawdopodobieństwo, że zabraknie w nich płodów rolnych. Natura jest zmienna i różnorodna, a my mamy skłonność do tego, by ją upraszczać i w ten sposób nad nią panować, nawet jeśli oznacza to budowę nowych ekosystemów od zera. Jednakże w dłuższej perspektywie utrzymanie różnorodności daje większe szanse na sukces.
Kiedy próbujemy kontrolować naturę, często wyobrażamy sobie siebie poza naturą. Mówimy o sobie, jakbyśmy nie byli już zwierzętami, ale jakimś samoistnym gatunkiem odłączonym od reszty żywych istot i podporządkowanym innym zasadom. To błąd. Jesteśmy częścią natury i pozostajemy od niej głęboko zależni. Prawo zależności głosi, że każdy gatunek zależy od innych gatunków. A my jako ludzie prawdopodobnie zależymy w swoim istnieniu od większej liczby gatunków niż jakikolwiek inny gatunek. Jednocześnie to, że zależymy od innych gatunków, nie oznacza, że natura zależy od nas. Zasady życia będą obowiązywać długo po tym, jak wyginiemy. W rzeczy samej, nawet nasze najgorsze ataki na otaczający nas świat faworyzują niektóre gatunki. W wielkiej historii życia wyjątkowe jest to, jak bardzo w ostatecznym rozrachunku nie zależy ono od nas.
Wreszcie – jedna z najistotniejszych grup praw odnoszących się do tego, jak planujemy przyszłość, obejmuje naszą ignorancję dotyczącą natury oraz błędne postrzeganie jej różnorodnych wymiarów. Prawo antropocentryzmu głosi, że jako ludzie mamy skłonność do wyobrażania sobie świata biologicznego jako wypełnionego gatunkami takimi jak my, gatunkami posiadającymi oczy, mózgi i kręgosłupy. Prawo to bierze się z ograniczeń naszej percepcji i wyobraźni. Możliwe, że pewnego dnia uda nam się uciec spod władzy tego prawa i przełamać zakorzenioną w nas od wieków tendencyjność; jest to możliwe, ale – z powodów, które wyłożę w tej książce – mało prawdopodobne.
Dekadę temu napisałem książkę zatytułowaną Every Living Thing (Wszystko, co żyje), która dotyczyła różnorodności życia i tego, co jeszcze pozostaje do odkrycia. Życie, jak twierdziłem, jest znacznie bardziej różnorodne i wszechobecne, niż to sobie wyobrażamy. Książka ta stanowiła rozwinięcie zjawiska, które nazywam prawem Erwina.
Naukowcy kilkakrotnie już ogłaszali koniec (albo zbliżanie się końca) nauki, odkrywania nowych gatunków lub odkrywania krańców życia. Zazwyczaj twierdzili przy tym, że to oni sami umieścili ostatnie elementy układanki na właściwym miejscu. „Wreszcie, teraz, kiedy skończyłem, wszyscy skończyliśmy. Zobaczcie, ile wiem!” I raz za razem po takich ogłoszeniach nowe odkrycia kazały nam stwierdzić, że życie jest znacznie bogatsze i mniej przebadane, niż sądziliśmy. Prawo Erwina wskazuje, że większość istot żywych nie została jeszcze nazwana, a tym bardziej zbadana. Nazwa tego prawa pochodzi od nazwiska biologa zajmującego się chrząszczami, który dzięki jednemu badaniu w lesie deszczowym w Panamie zmienił nasze rozumienie wymiarów życia. Erwin zapoczątkował rewolucję rozumienia życia podobną do kopernikańskiej. Rewolucja kopernikańska zakończyła się, kiedy naukowcy zgodzili się, iż Ziemia i inne planety okrążają Słońce. Rewolucja erwinowska zakończy się, kiedy będziemy pamiętać, że świat tego, co żywe, jest znacznie rozleglejszy i mniej przebadany, niż to sobie wyobrażamy.
Razem wzięte, prawa świata żywego i naszego miejsca w nim oferują wizję tego, co jest, a co nie jest możliwe w historii naturalnej przyszłości i naszego w niej miejsca. Tylko pamiętając o prawach życia, możemy wyobrazić sobie trwałą i zrównoważoną przyszłość dla naszego gatunku, przyszłość, w której nasze miasta i miasteczka nie stają się ofiarą konsekwencji naszych nieudanych prób zarządzania życiem – zalewane nie tylko przez wodę, ale i szkodniki, pasożyty i głód. Jeśli zignorujemy te prawa, będziemy regularnie ponosić klęskę. Zła wiadomość jest taka, że – jak się wydaje – nasze domyślne podejście do natury polega na tym, że próbujemy ją powstrzymać. Mamy skłonność do walki z naturą własnym kosztem, a potem, kiedy coś się nie udaje, do obwiniania mściwych bogów (albo dżentelmenów z Arkansas). Dobra wiadomość jest taka, że wcale tak nie musi być: jeśli będziemy zwracać uwagę na kilka stosunkowo prostych praw natury, mamy znacznie większą szansę na przeżycie stu, tysiąca albo nawet miliona lat. A jeśli tego nie zrobimy, cóż, ekolodzy i biolodzy ewolucyjni mają całkiem niezłe pojęcie o tym, jak będzie przebiegała trajektoria życia pod naszą nieobecność[4].
Przypisy
Wstęp