Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Autor pracy posiadał ogromna wiedzę na temat korsarzy i piratów pływających po morzach w różnych zakątkach świata. Swoją pracę podzielił na cztery części. Pierwsza z nich poświęcona jest piratom muzułmańskim, zwanym berberyjskimi. Rabowali oni statki na Morzu Śródziemnym i Oceanie Atlantyckim. W części drugiej przedstawiono piratów północy - przede wszystkim wikingów, ale również piratów angielskich. Ci drudzy często uzyskiwali przyzwolenie na grabieże od swoich monarchów - Elżbiety I lub Jakuba I. Część trzecia, zatytułowana "Piraci Zachodu", opowiada o dziejach morskich rozbojów w okolicach Ameryki Północnej i Karaibów. W ostatniej części zostali opisani piraci wschodni, grasujący m.in na Oceanie Indyjskim, u wybrzeży Chin i Japonii oraz na Archipelagu Malajskim.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 532
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
The History of Piracy
© Copyright
Wydawnictwo NapoleonV
Oświęcim 2018
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Tłumaczenie:
Przemysław Benken
Redakcja:
Dariusz Marszałek
Korekta:
Linda Marszałek
Strona internetowa wydawnictwa:
www.napoleonv.pl
Kontakt: [email protected]
Numer ISBN:
„Historia piractwa” Philipa Gosse, którą Wydawnictwo NapoleonV oddaje do rąk Czytelnika, została opublikowana po raz pierwszy w 1932 roku. Książka, ze względu na osobę jej Autora, który ma na swym koncie wiele innych uznanych prac z tej tematyki i do dnia dzisiejszego pozostaje niekwestionowanym autorytetem, z pewnością warta jest uwagi. Można tylko wyrazić zdziwienie, iż ta klasyczna pozycja nie została dotąd przetłumaczona na język polski.
Książka niniejsza skierowana jest nie tylko do osób interesujących się historią ludzkiej aktywności na morzu, lecz powstała ona także z myślą o „szczurach lądowych”, które nigdy wcześniej nie zetknęły się z opisywaną w niej tematyką. Jej styl jest barwny i przystępny, aparat naukowy ograniczono do niezbędnego minimum, a w tekście rzadko pojawia się fachowe słownictwo żeglarskie, które mogłoby nieco zakłopotać nieobeznanych z nim Czytelników. Gosse skonstruował tekst w iście gawędziarskim stylu, nie zapominając też o odrobinie humoru. Jednym z największych bodaj wyzwań dla tłumacza było możliwie najpełniejsze oddanie tej lekkości i przejrzystości opisu, która sprawiała, że czytając wersję oryginalną praktycznie „płynął” on przez kolejne strony, wraz z bohaterami opisywanych wydarzeń. Ogromną zaletą „Historii piractwa” jest to, że świetny styl łączy się w niej z ogromną wiedzą Autora, przez co poziom merytoryczny tekstu jest bardzo wysoki. Gosse skupił się m.in. na tzw. ludzkim wymiarze piractwa, przedstawiając, oprócz największych osiągnięć poszczególnych korsarzy, także ich życie codzienne – ubiór, przesądy, stosunek do religii, prywatne rozterki i przekonania. Dzięki temu piraci, o których czytamy, stają się w naszej wyobraźni postaciami z krwi i kości.
Wydaje się, że Autor dobrze zrobił, koncentrując się w swych dociekaniach na nieco mniej znanych korsarzach, nie pomijając jednak tak wielkich sław jak Kidd czy Czarnobrody. Czytelnik otrzymał dzięki temu możliwość dowiedzenia się czegoś więcej o piratach działających na niemal wszystkich morzach i oceanach świata, łącznie z przedstawicielami tej profesji pochodzącymi z Afryki Północnej, Półwyspu Arabskiego, Indii, Chin i Japonii. Ponadto Gosse opisał losy kilku kobiet, które w pirackim rzemiośle osiągnęły sukcesy nie mniejsze od mężczyzn, a w kilku wypadkach wręcz ich przewyższyły. W jednym z aneksów Czytelnik odnajdzie także niewielki, lecz bardzo pozytywny polski akcent. Z piractwem wiązał się także los jego ofiar – uprowadzanych dla okupu bądź sprzedawanych w niewolę. W książce znalazło się zatem wiele wzruszających opisów, a także świadectw jeńców, których jedynym pragnieniem było odzyskanie wolności. Niektóre z tych historii zakończyły się szczęśliwie, inne niestety nie. Autor przedstawił nam realia korsarskiego życia bez próby ich upiększeń i koloryzowania. Nie tworzył romantycznych legend, lecz przedstawiał wydarzenia takimi, jakimi były. Stąd też tekst jest istną mieszaniną opisów męstwa, tchórzostwa, cnoty, podłości, świadectw wiary i bezbożności, jak również śmierci oraz cudownych ocaleń. Gosse porusza wszystkie najważniejsze aspekty korsarstwa – od wpływu warunków naturalnych na danym terytorium po kwestie prawne i ekonomię od czasów Homera do pierwszej połowy XX wieku.
Podsumowując „Historia piractwa” może być ciekawą i pouczającą lekturą praktycznie dla każdego Czytelnika, bez względu na jego osobiste zainteresowania. Jest to bowiem po prostu kawał dobrej literatury, którą czyta się z przyjemnością, jednocześnie poszerzając swą wiedzę. Czego więcej wymagać od książki o popularnym charakterze? Ponadto najświeższe wypadki uczą nas, że piractwo nie wymarło, jak prognozował Autor, lecz w wielu miejscach świata nadal ma się doskonale. Choćby z tego tylko powodu warto jest się czegoś o nim dowiedzieć.
Przemysław Benken
Napisanie pełnej historii piractwa od jego najwcześniejszych dni byłoby niemożliwym przedsięwzięciem. Wymagałoby to omówienia historii działań na morzach całego świata. Na dalszych stronach podjęto zatem próbę ukazania uwarunkowań geograficznych i społecznych, poprzedzających rozwój piractwa, aby prześledzić jego okresowe wzloty i upadki, formy i rodzaje; przedstawić najbardziej wyróżniających się członków tej profesji, a na koniec – pokazać jak organizacja państwowa, wspomagana przez okręt parowy i telegraf, położyła mu kres.
Zebranie materiałów do tej książki wymusiło na autorze zarzucenie swej sieci daleko i szeroko – na wielu pogranicznych wodach historii i literatury. Napisano dotąd jedynie dwie lub trzy książki, które aspirowały do przedstawienia problematyki w sposób całościowy, lecz i one zawierały wiele luk, które mogły zostać wypełnione jedynie poprzez badanie całej masy najróżniejszych źródeł. Kto na przykład wpadłby na to, ażeby ważnych materiałów na temat piractwa szukać w żywocie św. Wincentego á Paulo, „patrona rzeczywistych filantropów?”.
Pomimo to, w przypadku niektórych okresów historycznych niemożliwym stało się zebranie wystarczającej liczby wartościowych szczegółów, bez których żadna książka nie może być czymś więcej niż tylko streszczeniem; i to było przyczyną, że rozdział poświęcony antycznemu piractwu został, z pewnym żalem, ograniczony do aneksu. Zarys istnieje, lecz szczegół, który nadaje opowieści życie, został niestety utracony na zawsze.
Jedną z wielkich trudności, na jaką natrafia historyk piractwa, jest brak wylewności, okazywany przez jego bohaterów, którzy spisywali swe uczynki. Cieszący się powodzeniem pirat, w przeciwieństwie do zaradnego przedstawiciela większości innych zawodów, z przyczyn oczywistych nie pożądał sławy i jest wątpliwym czy najbardziej nawet niestrudzony spośród dziennikarzy, gdyby istnieli oni wówczas we współczesnej formie, mógłby przełamać tą skromność. Pirat, który uciekł spod szubienicy, preferował raczej wycofanie się w mrok zapomnienia ze swą fortuną i bardzo niewielu zostało kiedykolwiek nakłonionych, z powodu braku pieniędzy lub pragnienia sławy, do napisania autobiografii.
Kolejnym problemem stała się kwestia tego kto był, a kto nie był piratem. Zazwyczaj kwestia ta jest łatwo rozstrzygalna, lecz zdarzały się sprawy z pogranicza, które naginały definicję. Webster opisuje pirata następująco: „rabuś na otwartych morzach, który poprzez przemoc zabiera własność innych; zwłaszcza ten, kto prowadzi swoją działalność krążąc w celu rabunku i grabieży; korsarz na morzach; także ten, kto kradnie na przystaniach”. Zgodnie z tą definicją trudno na przykład przesądzać czy Francis Drake był piratem czy też nie. Szesnastowieczny Hiszpan odpowiedziałby z pewnością twierdząco, a nawet najbardziej patriotyczny Anglik musi przyznać, że wczesne wojaże Elżbietańskiego bohatera do Ameryki były zwykłym piractwem, chociaż większość rejsów Drake wykonał otwarcie z upoważnienia Korony. Jednakże to samo czynili inni znani ludzie morza, którzy zwali siebie korsarzami, nawet jeśli ich pełnomocnictwa miały pieczęcie państw, które jeszcze nie powstały, bądź nie wiedziały o ich istnieniu. Generalnie korsarze tego rodzaju powinni być wyłączeni ze ścisłej kategorii piractwa, wyjąwszy sytuacje, kiedy przekraczali oni warunki ich bardzo liberalnych pełnomocnictw.
Niemożliwym jest uhonorować wszelką pomoc i sugestie, które otrzymałem podczas pisania tej książki. Jestem dłużny podziękowania Panu Oskarowi Lundbergowi z Upsali, który zwrócił moją uwagę na kilku skandynawskich piratów; Panu L.C. Vrijmanowi z Hagi, doskonałemu znawcy tematu, który pozwolił mi w pełni wykorzystać obszerne materiały, dotyczące holenderskich piratów i korsarzy, będące dla mnie nowością; Panu Basilowi Lubbockowi za zgodę na wykorzystanie dotychczas niepublikowanego dziennika Edwarda Barlowa, opisującego działalność kapitana Kidda na Morzu Czerwonym oraz Oceanie Indyjskim; jak również dowódcy Johnowi Creswellowi (Królewska Marynarka Wojenna) za wysiłek, który włożył w odszukanie „Rejsu kapitana Bartholomewa Sharpa na Pacyfiku” z oryginalnego dziennika kapitana Johna Coxa, jednego z towarzyszy Sharpa – jest to pierwsza godna zaufania relacja źródłowa, opisująca podróże korsarzy, będące być może najbardziej pasjonującymi spośród ich rejsów.
Chciałbym również podziękować Panu G.E. Manwaringowi i innym pracownikom Biblioteki Londyńskiej, którzy okazali mi nieocenioną pomoc; Pani Olivii Hawkshaw za przetłumaczenie kilku norweskich i szwedzkich książek; Panu Frankowi Maggsowi za jego niestrudzone poszukiwanie rzadkich książek oraz manuskryptów, dotyczących piractwa; wydawcy The Times za zgodę na przedruk pewnych cennych wycinków prasowych i Panom Dulau & Company za zgodę na wykorzystanie materiału z „Piraci: kto jest kim”.
Ostatni, lecz nie mniej ważny dług wdzięczności mam wobec Pana Miltona Waldmana za przeczytanie maszynopisu i wprowadzenie cennych sugestii i poprawek.
P. G.
Piractwo, tak jak zabójstwo, jest jednym z najwcześniejszych poświadczonych ludzkich działań. Wspomnienia o nim zlewają się z pierwszymi opisami podróży i handlu; można więc założyć, że bardzo krótko po tym jak ludzie zaczęli transportować towary z jednego miejsca w drugie pojawiły się różne przedsiębiorcze jednostki, które szybko dostrzegły profit w przechwytywaniu tych towarów w drodze.
Handel rozwija się wraz ze stosunkami politycznymi, lecz i grabież, niezależnie od tego czy ma ona miejsce na lądzie czy na morzu, rozwija się wraz z handlem. „Tak samo jak pająki gnieżdżą się w kątach i szparach” – pisał zacny kapitan Henry Keppel, wielki łowca piratów dalekowschodnich w XIX wieku – „tak samo piraci roją się wszędzie tam, gdzie znajduje się grupa wysp z zatokami, płyciznami, przylądkami, skałami oraz rafami – krótko mówiąc: warunkami umożliwiającymi przyczajenie się, zaskoczenie, atak i ucieczkę”.
Na wszystkich morzach świata, podczas wszystkich epok, piractwo przechodziło pewne dobrze zdefiniowane cykle. Najpierw kilka jednostek, zamieszkujących cierpiące biedę tereny nadmorskie, łączyło się ze sobą w niezależne grupy, które posiadały po jednym bądź po kilka okrętów, i atakowało tylko najsłabsze statki handlowe. W wyniku tego stawali się oni ludźmi wyjętymi spod prawa, których każdy praworządny obywatel był gotowy i chętny ubić na miejscu. Następnie nadchodził okres organizacji, kiedy to duże grupy piratów przyłączały do siebie mniejsze lub też się ich pozbywały. Wspomniana wielka organizacja osiągała taką skalę, że żadna grupa statków handlowych, nawet te najciężej uzbrojone, nie była bezpieczna wobec ich ataku. Tego rodzaju działalnością była era korsarzy berberyjskich, Morgana i jego piratów, czy też dzikich ludzi morza z południowo-zachodniej Anglii z wczesnego okresu panowania Elżbiety – piratów, przeciwko którym konkurencja była bezradna, a państwo bezsilne.
Piraci dochodzili do stadium, w którym ich organizacja, która stała się niemal tak samo niezależna jako państwo, była w stanie zawierać dwustronne sojusze z innymi państwami przeciwko swym wrogom. Coś, co wcześniej było piractwem, przez pewien czas zamieniało się wtedy w wojnę, a podczas jej trwania statki obu stron uznawały się nawzajem za pirackie i podlegały identycznemu traktowaniu. W tym okresie wzrastali tacy ludzie jak Kheyr-ed-din, lepiej znany jako Rudobrody (Barbarossa), który niósł ze sobą Półksiężyc do najsilniejszych portów Morza Śródziemnego i odnosił liczne sukcesy nad Cesarską Flotą Hiszpanii, co było niezwykle trudnym zadaniem; genialni żeglarze jak Cornwall i Devon, którzy podczas jednego, krótkiego i olśniewającego okresu zapisali się w annałach piractwa poezją zamiast prozą; oraz Condé’s Rochellois, który wypowiedział wojnę kościołowi i państwu w imię reformacji.
W końcu jednak zwycięstwo jednej ze stron zrywało morską organizację drugiej, jak wówczas gdy Don Juan de Austria rozbił i spalił floty islamu w cieśninie Lepanto. Poszczególne części składowe pokonanych sił były wówczas ponownie redukowane do band wyrzutków – tak długo jak zwycięska potęga była wystarczająco silna, ażeby wymusić na piratach przyjęcie statusu skrytych rozbójników lądowych, działających w rejonie morza, na którym niegdyś grasowali.
Piractwo w czasie swego rozkwitu staje się ważną częścią historii, lecz nawet w swej fazie schyłkowej na swój sposób fascynuje, niezależnie nawet od tego, że już sam tylkourok zbrodni działa na wyobraźnię. Jest to bowiem zbrodnia bardzo specjalnego sortu, wymagająca od jej wykonawców znacznie więcej niż tylko samej odwagi, przebiegłości i umiejętności posługiwania się bronią.
Mistrz pirackiego rzemiosła musiał być w stanie kierować swoim statkiem (na początku często konstrukcją niezdolną do pływania po morzu, dopóki nie udało mu się ukraść lepszej) podczas burz i walk, poprowadzić uszkodzoną jednostkę do osłaniającej ją przystani, radzić sobie ze swoimi niesfornymi awanturnikami w okresach chorób i niezadowolenia, wykazywać się sztuką dyplomacji, aby zapewnić skradzionym przez siebie towarom bezpieczny zbyt na lądzie. Tacy ludzie trafiają się rzadko i tylko nieliczni spośród przedstawicieli szanowanych zawodów mogą się wykazać bardziej władczą osobowością niż ci z samego szczytu hierarchii pirackiej. Niezależnie od takich na wpół legalnych łowców przygód jak Drake, Morgan i Rudobrody, piracka aleja sław zawiera wielu niezwykłych bohaterów, którzy za swego życia byli całkiem naturalnie oceniani jako przestępcy bez nadziei na zbawienie.
W dużym stopniu byli oni ekscentrykami – w ich dziwactwach, możliwe że nawet bardziej niż w ich umiejętnościach, leżało źródło fascynacji, jaką wytworzyli. W kwestii zbawienia natomiast, jest zdumiewające jak wielu z nich dokonało swych najbardziej desperackich czynów, wierząc iż zarabiają w ten sposób na życie wieczne. Właśnie z uwagi na zbawienie duszy kapitan Roberts zawsze ubierał na akcję „bogatą adamaszkową kamizelką i spodnie oraz złoty łańcuch na szyję z wielkim diamentowym krzyżem, który z niego zwisał”, ażeby wymusić ścisłą powściągliwość na pokładzie swojego statku oraz z uwagi na szacunek dla kobiet. Również troska o swą duszę spowodowała, że kapitan Daniel uprowadził księdza, by odprawić mszę na pokładzie swojego statku, a także zmusiła go do zastrzelenia jednego z członków załogi, który podczas nabożeństwa wypowiadał obsceniczne uwagi. Prawdopodobnie nie istniał też bardziej zagorzały utopista niż kapitan Misson, który założył, pięćdziesiąt lat przed rewolucją francuską, wśród potoków egzaltowanej przemowy, republikę piracką, opartą na Wolności, Równości i Braterstwie. Jeniec, który sumiennie odmawiał sobie prawa do ucieczki swemu właścicielowi, któremu został sprzedany, gdyż oznaczałoby to oszukanie człowieka, który zapłacił za niego słuszną cenę; czy kwakier, dowódca statku, który odmówił użycia siły przeciwko berberyjskim korsarzom, a w końcu pomimo to wziął nad nimi górę – są być może duchowo bliscy takim piratom jak Czarnobrody i Kidd.
Historia piractwa nie jest zatem wyłącznie ponurą kroniką triumfu prawa; jest ona też czymś więcej niż serią romantycznych opowieści o złocie, walce i przygodzie. Ma ona również swoją wciągającą stronę – niezwykłą tradycję, groteskowe wydarzenia, przedziwne przypadki człowieczej natury. Podążamy za kapitanem Bartholomewem Sharpem podczas najbardziej niezwykłego spośród pirackich rejsów, słuchając jednego z jego więźniów, hiszpańskiego dżentelmena, rozpraszającego monotonię pokładu rufowego swoimi opowieściami o tym jak pewien duchowny zszedł na brzeg w Peru, obserwowany uważnie przez 10 tys. Indian, i na oczach ich wszystkich ostrożnie położył swój krzyż na plecach dwóch ryczących lwów, które „nagle upadły na ziemię i oddały mu cześć”, po czym dwa tygrysy poszły w ich ślady i uczyniły to samo. Dzielimy obawy Ludolpha Cuchama, który w 1350 roku napisał katalog niebezpieczeństw, jakie można doświadczyć na morzu, poczynając od „potworów morskich”; głównie świni morskiej (morświna), zwierzęcia które wynurza się bardzo blisko statku i żebrze – „jeśli marynarze dadzą jej chleb, to odejdzie, lecz jeśli pozostanie, może być wystraszona i uciec na widok wściekłej oraz strasznej ludzkiej twarzy” .Jeśli marynarz się boi, nie może tego okazać: „musi on wpatrywać się w nią śmiało i groźnie i nie może jej pozwolić, aby dostrzegła jego strach, w innym wypadku nie odejdzie, lecz pogryzie i rozerwie jego statek”. Chociaż każdy musi być dotknięty opowiadaniami o chrześcijanach, cierpiących piracką niewolę, to należy również docenić możliwości jakie ona dała św. Wincentemu á Paulo do studiowania alchemii, która później tak bardzo mu się przydała; oraz współczuć żalom „Sir” Jefferyego Hudsona, walecznego karła Karola I, któremu ciężka praca w niewoli powiększyła wzrost z 1,6 stopy do 3,6 stopy.
Humoru nie zabrakło także podczas sławnego pirackiego porwania, które miało miejsce na Morzu Egejskim w roku 78 przed Chr. Wydarzenie to, gdyby potoczyło się odrobinę inaczej, mogłoby zmienić historię świata.
W tym właśnie roku pewien młody rzymski dżentelmen, posiadający szerokie rodzinne koneksje, został wygnany z Italii przez dyktatora Sullę z powodu poparcia jakiego udzielał wygnanemu dyktatorowi Mariuszowi, i odbywał podróż morską na Rodos. Ponieważ był on młodym człowiekiem pełnym ambicji, a nie miał nic lepszego do roboty, gdyż zabroniono mu pokazywać się w Rzymie, zdecydował się poświęcić czas na samodoskonalenie w sztuce, w której jego nauczyciele stwierdzili u niego braki: oratorstwie. Ażeby to zmienić zapisał się do szkoły Apoloniusza Molo, słynnego nauczyciela oratorstwa.
Gdy statek pod żaglami mijał wyspę Pharmacusa, u skalistych wybrzeży Carii, kilka długich niskich łodzi nagle ruszyło w jego kierunku. Statek handlowy był powolny, a bryza zaczęła słabnąć, więc nie było już żadnych szans na ucieczkę przed pirackimi łodziami, napędzanymi przez długie ruchy i silne ramiona niewolników. Statek opuścił swój malutki żagiel pomocniczy, czekając aż łodzie o wydłużonych dziobach ustawią się wzdłuż niego i wkrótce na pokładach zaczęli się tłoczyć śniadzi opryszkowie.
Przywódca piratów, przyglądając się grupie przestraszonych pasażerów, dostrzegł naraz młodego arystokratę, elegancko ubranego według najnowszych wymogów rzymskiej mody, który siedział czytając, otoczony przez swoją świtę i niewolników. Ruszając ku niemu, pirat zażądał, by wyjawił swą tożsamość, lecz młody mężczyzna spojrzał na niego pogardliwie, po czym wrócił do lektury. Wściekły pirat zwrócił się więc do jednego z towarzyszy młodzieńca, jego medyka Cinny, który podał mu nazwisko więźnia – był to Gajusz Juliusz Cezar.
Natychmiast przystąpiono do kwestii okupu. Pirat chciał wiedzieć jak dużo Cezar będzie chciał mu zapłacić za wolność swoją i jego sług. Gdy Rzymianin nie zadał sobie nawet trudu by odpowiedzieć, kapitan zwrócił się do swego zastępcy i zapytał go ile jego zdaniem cała grupa jest warta. Wezwany ekspert zlustrował ich, po czym orzekł, że według niego rozsądną sumą będzie dziesięć talentów.
Kapitan, rozgniewany butnością młodego arystokraty, warknął: „A zatem podwoję to! Moja cena to dwadzieścia talentów!”.
Cezar odezwał się na to, po raz pierwszy. Uniósł brwi, oświadczając: „Dwadzieścia? Gdybyś znał się na swojej pracy, wiedziałbyś, że jestem wart przynajmniej pięćdziesiąt”.
Wódz piratów był zaszokowany. To było coś całkowicie dlań niespodziewanego, aby więzień uznawał siebie za tak ważnego, by na ochotnika zapłacić w ramach okupu dwanaście tysięcy funtów zamiast trzech tysięcy. Jednakże przyjął słowa żądnego wiedzy młodzieńca za dobrą monetę i zabrał go na łodzie, wraz z innymi więźniami, ażeby w pirackiej twierdzy oczekiwać na powrót posłańców, wysłanych w celu zebrania pieniędzy.
Cezar i jego grupa zostali umieszczeni w chatach, w wiosce zajmowanej przez piratów. Młody Rzymianin skracał czas oczekiwania głównie codziennymi ćwiczeniami fizycznymi, bieganiem, skakaniem oraz rzucaniem wielkich kamieni, kilkakrotnie mierząc się w tym ze swymi porywaczami. Podczas mniej wyczerpujących godzin pisywał poematy lub mowy. Wieczorami często dołączał się do piratów wokół ogniska i czytał im wersy swoich mów. Według źródeł, piraci mieli o nich nienajlepszą opinię, przedstawiając ją w mało wyszukany sposób – albo ich gusta w tej kwestii nie były zbyt dobre, albo też wiersze Cezara, dzisiaj zagubione, nie osiągały literackich standardów jego dojrzałej prozy.
Był to niezwykły okres życia dla rozpieszczonego modnisia, którego Sulla opisał jako „chłopca w halce”. Przypominał on do złudzenia postać z eseju Oskara Wilda, która zdołała się przystosować do warunków egzystencji między albańskimi zbójami. Wszyscy świadkowie zgadzają się, że pod przykrywką jego kosztownej pozy był on zupełnie pozbawiony strachu. Nie tylko, jak prawdziwy rzymski patrycjusz, pogardzał on swoimi porywaczami za ich nieokrzesane maniery i brak edukacji, lecz bez ogródek zarzucał im te braki prosto w twarz. Ponadto całkowicie rozkoszował się mówieniem im co wydarzy się z całą bandą, jeśli kiedykolwiek wpadną oni w jego ręce w przyszłości, solennie obiecując im, że wszystkich ukrzyżuje. Piraci, bardziej rozbawieni jego zniewieściałością niż wściekli na pogróżki, okazywali mu pewien rodzaj protekcjonalnego szacunku i uważali, że obietnica masowego ukrzyżowania jest doskonałym żartem. Pewnej nocy, gdy – zgodnie z ich zwyczajem – siedzieli wokół ogniska do późna, pijąc i wydając z siebie różnie niemuzykalne odgłosy, kłopotliwy jeniec wysłał do kapitana sługę, aby uciszył swych ludzi ponieważ przeszkadzają mu spać. Prośba została spełniona – kapitan nakazał zaprzestać rozmów.
W końcu, po trzydziestu ośmiu dniach, powrócił posłaniec z wieścią, że cały okup w wysokości pięćdziesięciu talentów został zdeponowany przez legata Valeriusa Torquatusa, więc Cezar z jego towarzyszami zostali umieszczeni na statku i wysłani do Miletu. Zebranie tak wielkiej sumy pieniędzy zabrało nieoczekiwanie dużo czasu, ponieważ Sulla, po tym jak wygnał Cezara, skonfiskował cały jego majątek, jak również majątek jego żony – Kornelii. Z tych powodów może byłoby lepiej dla młodzieńca wycenić się nieco niżej.
Po przybyciu do Miletu, okup został przekazany piratom, którzy natychmiast odpłynęli, a Cezar zszedł na brzeg, aby wcielić w życie swój złowieszczy plan. Pożyczył od Valeriusa cztery galery i pięciuset żołnierzy, po czym natychmiast wyruszył ku wyspie Pharmacusa. Przybywszy tam późno, tego samego wieczoru, naszedł całą piracką załogę, która zgodnie z jego przewidywaniem świętowała swój sukces, urządziwszy orgię jedzenia i picia. Wzięci z zaskoczenia, zupełnie nie stawiali oporu i poddali się, jedynie kilku zdołało uciec. Cezar pojmał około trzystu pięćdziesięciu z nich oraz odzyskał swoje pięćdziesiąt talentów w nietkniętym stanie. Zabierając swoich niedawnych gospodarzy na pokłady galer, po wcześniejszym zatopieniu wszystkich pirackich statków na głębokiej wodzie, pożeglował do Pergamum, gdzie Junius, pretor prowincji Azja Mniejsza, miał swoją siedzibę.
Po przybyciu do Pergamum Cezar zamknął swych jeńców w dobrze strzeżonej fortecy, po czym udał się na spotkanie z pretorem. Dowiedział się, że urzędnik, który jako jedyny miał prawo wydać wyrok śmierci, był w podróży służbowej. Podążając za nim i doganiając go, Cezar wyjaśnił krótko pretorowi co się wydarzyło; trzymał w areszcie w Pergamum całą piracką bandę z jej łupem oraz prosił o list, który dałby mu prawo pełnić obowiązki zastępcy gubernatora w Pergamum, aby stracić piratów, a przynajmniej ich wodzów.
Jednakże Junius nie odniósł się pozytywnie do tego pomysłu. Nie lubił młodego, władczego mężczyzny, który spieszył by nieoczekiwanie zakłócić spokój podróży pretora i uważał, że łatwo przyjdzie mu uzyskać to, iż generalny gubernator całej Azji Mniejszej zacznie natychmiast wykonywać jego rozkazy. Były przecież także i inne opcje. System, w którym kupcy płacili trybut piratom za nietykalność, był sankcjonowany przez stary zwyczaj, działający na ogół całkiem dobrze. Gdyby Junius zrobił to, czego chciał Cezar, następcy piratów, będący obcymi, najprawdopodobniej wymuszaliby jeszcze więcej niż jeńcy Cezara. Do tego wiadomo było, że urzędnicy, jak pretor, stacjonujący daleko od Rzymu na kresach Imperium, mogli nie tylko służyć państwu, lecz także ciągnąć zyski dopóki nie nadszedł dzień przekazania obowiązków i powrotu do cywilnego życia w ojczyźnie. Piracki gang był bogaty, zatem można było słusznie oczekiwać odpowiedniego wynagrodzenia dla gubernatora, który skorzystałby z prawa łaski i puścił ich wolno.
Jednakże tłumaczenie skomplikowanych spraw państwowych młodemu człowiekowi zajęłoby zbyt wiele czasu; młodzieńcowi, którego do tego Junius darzył tak silna niechęcią, że przyjacielska rozmowa między nimi była trudna. Obiecał on Cezarowi zająć się sprawą po powrocie do Pergamum, a następnie poinformować go o swej decyzji.
Cezar dobrze go zrozumiał. Usunął się sprzed oczu pretora i forsowną jazdą odbył powrotną podróż do Pergamum w ciągu dnia. Bez dalszych ceregieli, na podstawie własnych upoważnień (prawdopodobnie nowa sytuacja w Rzymie była nieznana na prowincji) nakazał egzekucję piratów w więzieniu, trzydziestu przywódcom rezerwując los, który wcześniej im przyobiecał. Kiedy byli prowadzeni przed nim w łańcuchach, przypomniał im tą obietnicę, lecz dodał, że z powodu ich przyjaźni, którą mu okazywali, odda im ostatnią łaskę: przed ukrzyżowaniem każdy z nich będzie miał poderżnięte gardło.
Następnie Cezar podjął swą podróż na Rodos i w odpowiednim czasie zapisał się do doskonałej szkoły oratorstwa Apoloniusza Molo.
Oczywiście byłoby absurdem twierdzić, że wszyscy piraci byli albo bohaterscy albo tryskali dobrym humorem lub też – że ich praktyczna eliminacja nie okazała się dobrem dla ludzkości. Ich cnoty znacznie łatwiej docenić, gdy są martwi, niż za życia, a większość z nich, prócz wszystkich najwybitniejszych, była zwykłymi łajdakami, którzy woleli napaść kobietę niż mężczyznę oraz oszukiwać niż walczyć. Tysiąc sześćset lat po wykupie Cezara, inny sławny jeniec, który wpadł w ich ręce, był traktowany tak brutalnie, że świat nieomal utracił jednego ze swych największych literackich geniuszy – Miguela de Cervantesa. Niezliczone tysiące innych, mniej znanych ludzi, zostały wysłane do gnicia na galerach lub poderżnięto im gardła za kilka owiec czy pensów. Jednakże piraci mimo wszystko pozostali mężczyznami (aczkolwiek, jak się okaże, bywali także kobietami) i jak wszyscy mężczyźni, przejawiali nieograniczoną różnorodność ludzkiej natury. Historia piractwa może być historią złych ludzi, lecz mimo to pozostaje historią ludzi.
Pierwsza wielka era nowożytnego piractwa, zapoczątkowana w trudnym do ustalenia okresie średniowiecza, osiągnęła swe apogeum w XVI oraz XVII wieku i została skutecznie powstrzymana jedynie dzięki połączonemu wysiłkowi międzynarodowemu, około stu lat temu1. Jej centrum było Morze Śródziemne, jej przedstawicielami – mieszkańcy berberyjskich wybrzeży, ciągnących się od granic Egiptu aż do Słupów Herkulesa. Nazwa „berberyjski” pochodziła zaś od plemienia Berberów.
Praktyka uprawiania piractwa zmniejszyła się po upadku Rzymu i stała się stosunkowo mało ważnym elementem życia mieszkańców basenu Morza Śródziemnego z fundamentalnej przyczyny – przez prawie tysiąc lat handel morski, na który można by czyhać, znacząco podupadł. Następnie jednak, kiedy krzyżowcy, naśladowani przez weneckich i genueńskich kupców, przyczynili się do odnowienia antycznej chwały handlu wschodniego, dawna pokusa ponownie stała się silna, a śniadzi ludzie w turbanach i długich szatach zaczęli przekradać się w wiosłowych łodziach od wybrzeża do wyspy, by znaleźć się na szlaku uczęszczanym przez dostojne, wysoko-pokładowe galery bogatych włoskich miast. Wówczas zagrożenie ze strony wyrzutków nie było zbyt wielkie: nie pojawiła się jeszcze żadna potęga, która mogłaby ich bronić, a wspólne kontrolowanie sytuacji przez państwa basenu Morza Śródziemnego okazało się na kilka wieków wystarczające, aby trzymać piratów w szachu. W innym wypadku trudno byłoby powiedzieć na jak długo renesans piractwa musiałby zostać przełożony, bądź też – czy w ogóle by nadszedł. Tymczasem jednak Turcy nie zdobyli jeszcze Konstantynopola i nie rozciągnęli swej dominacji na Afrykę Północną. Wenecja, Genua, Francja i mauretańska Hiszpania wciąż były wystarczająco silne, aby – przy wydatnym wsparciu Zakonu Rycerzy Szpitalników św. Jana Jerozolimskiego, sukcesora krzyżowców i dziedzicznego wroga Mahometa – bronić statków przed odosobnionymi bandami „morskich rzezimieszków”.
Najbardziej zdecydowana spośród wczesnych prób wyniszczenia berberyjskich piratów miała miejsce w roku 1390, kiedy to genueńczycy, rozwścieczeni znacznymi stratami na morzu, zebrali „wielką liczbę lordów, rycerzy i Panów z Francji i Anglii”, po czym wyruszyli, aby zaatakować piratów w ich mateczniku w Metredii, na tunezyjskim wybrzeżu.
Kontyngent angielski dowodzony był przez Henryka Lancastera, późniejszego króla Henryka IV. Desant powiódł się dzięki jego dalekosiężnym łucznikom, których potężny ostrzał – podobnie jak pod Crécy i Poitiers – złamał opór wroga i zmusił go do odwrotu do fortecy. Następnie najeźdźcy przygotowali się do prowadzenia długiego i bardzo żmudnego oblężenia, którego koleje były charakterystyczne dla średniowiecznej wojskowości. Wojska chrześcijańskie, cierpiące na brak skutecznej artylerii i zbyt nieliczne do przeprowadzenia szturmu, biwakowały pod miastem. Jednak choroby wyczerpały ich szybciej nawet niż głód, dziesiątkujący obrońców; po dwóch miesiącach zawarto pokój i Europejczycy odpłynęli do domów. Chociaż piraci nie zostali zniszczeni, przez jakiś czas, z powodu lęku, będącego zazwyczaj efektem tego rodzaju ekspedycji karnych, ograniczyli swą aktywność.
Jednakże w roku 1492, najważniejszej dacie w historii nowożytnej, sytuacja całkowicie się odmieniła. Hiszpania pod panowaniem Ferdynanda i Izabeli przejęła pełną kontrolę nad Półwyspem Iberyjskim z rąk Maurów i wypchnęła ich gwałtownie za Cieśninę Gibraltarską, po siedmiuset latach ich przebywania w Europie. Efekt tego wydarzenia dla społecznego i politycznego rozwoju życia w Afryce Północnej był oczywiście natychmiastowy i głęboki. W kraju, ledwie będącym w stanie utrzymać kilku biednych przedsiębiorców, rolników oraz kupców, nagle pojawiło się kilkaset tysięcy dumnych, ucywilizowanych i wojowniczych ludzi bez żadnego zajęcia, natomiast z wielkimi pokładami ambicji i żądzą odwetu.
Był to rewanż za doznane krzywdy, jak również pragnienie zrekompensowania utraconego majątku, co czyniło Maurów nieubłaganymi wrogami Hiszpanii, co ostatecznie stało się częścią Świętej Wojny, prowadzonej między ich współwyznawcami a zachodnim chrześcijaństwem. Na samym początku wygnańcy posiadali pewne atuty podczas rajdów na dynamicznie rozszerzający się handel Imperium Hiszpańskiego. Znali język, byli zaznajomieni z hiszpańskimi zwyczajami, posiadali nieograniczone źródła informacji wśród swych rodaków, którzy pozostali w Hiszpanii. Zamiast być sprzymierzeńcem dawnych potęg, ochraniających Morze Śródziemne, Maurowie stali się ich wrogiem i wspomniane porozumienie państw zostało w ten sposób znacznie osłabione, gdy tymczasem nieprzyjaciel w jednej chwili stał się nieporównywalnie silniejszy.
W okresie wygnania muzułmanów z Półwyspu Iberyjskiego, morze było dla nich nieprzyjaznym żywiołem, a nawigacja sztuką, której dopiero musieli się nauczyć. Wielka ich część czuła przesądny lęk przed wodną głębią, podobnie jak większość starożytnych Greków. Jedna z opowieści mówi o tym, że po tym jak Egipt został podbity przez Arabów, wielki Kalif Omar napisał do swego głównodowodzącego, pragnąc dowiedzieć się jakie jest morze, o którym tak dużo słyszał. Wojskowy w odpowiedzi opisał je jako „wielką bestię, którą głupi ludzie ujeżdżają, jak robaki, na kłodach drewna”. Kalif wówczas z miejsca wydał rozkaz, by żaden muzułmanin nie wybierał się w podróż tak niebezpiecznym środkiem transportu bez otrzymania odpowiedniej zgody.
Cały charakter śródziemnomorskiego piractwa zmienił się zatem nieomal w noc po wygnaniu Maurów. Nowa generacja korsarzy budowała większe i szybsze statki, napędzane wiosłami lub żaglem. Rozwinęli oni także organizację załogi, zwiększając liczbę jeńców, przeznaczonych do galer – owoc rajdów na sąsiednie rejony w głębi lądu – oraz wydzielając do grup abordażowych jedynie ludzi wyćwiczonych w walce. Doceniając fakt, iż piractwo było działalnością handlową, tak samo jak nawigacyjną, udoskonalili wszechstronny system w którym, poprzez procentowe opłacanie się władcom lokalnych wybrzeży (było to zazwyczaj dziesięć procent całego łupu), zapewniali sobie bezpieczeństwo i rynek zbytu dla swych zdobyczy: szejk, w trosce o interesy, musiał chronić swych partnerów biznesowych przed wrogami i zapewniać rynek dla ich towarów po zakończeniu każdego rejsu.
W 1504 roku miał miejsce pierwszy rajd na wielką skalę w nowym wydaniu, który poruszył chrześcijaństwo niemal tak bardzo jak postępy Turków wzdłuż doliny Dunaju.
Papież Juliusz II wysłał wówczas dwie ze swych największych wojennych galer, ciężko uzbrojone, z ładunkiem genueńskich kosztowności do Civita Vecchia. Prowadzący okręt, wysunięty kilka mil naprzód i pozostający poza zasięgiem wzroku drugiego, mijał właśnie wyspę Elbę, kiedy to z jego pokładu zauważono galiot, lecz nie podejrzewając zasadzki kontynuowano powolny rejs stałym kursem. Kapitan, Paulo Victor, nie miał w zasadzie powodu, by oczekiwać obecności piratów w tym rejonie. Berberyjscy korsarze nie pojawiali się na tych wodach od wielu lat, a w każdym razie mieli oni w zwyczaju atakować jedynie małe statki. Nagle jednak galiot zaczął płynąć ku galerze, ustawiając się wzdłuż niej, a Włoch dostrzegł, że jego pokład był pełen poruszających się turbanów. Bez okrzyku, nawet zanim jeszcze galera miała czas przygotować się do boju, deszcz strzał i kul spadł na jej zatłoczony pokład a chwilę później Maurowie wdzierali się już przez jej burtę, prowadzeni przez najgrubszą postać z ognistą brodą. W ciągu kilku chwil wielka galera została zdobyta, a ocalałych członków jej załogi zepchnięto kopniakami do ładowani.
Czerwonobrody kapitan przystąpił następnie do wykonania drugiej części swego planu, który polegał na zajęciu drugiej papieskiej galery. Niektórzy jego oficerowie sprzeciwiali się temu nowemu przedsięwzięciu jako zbyt ryzykownemu w obecnych warunkach; wydawało im się, że utrzymanie jednego pryzu było wystarczająco skomplikowane. Ich wódz uciszył ich władczym gestem; obmyślił już bowiem plan, w którym pierwsze zwycięstwo miało służyć kolejnemu. Rozkazał zdjąć z jeńców ubrania, w które mieli się przebrać jego ludzie, po czym porozstawiał ich w widocznych miejscach na pokładzie galery, podczas brania na hol swego galiota, aby wyglądało dla nowoprzybyłych na to, że to papieska galera zdobyła pryz.
Morze Śródziemne Antyczni Piraci oraz Korsarze Berberyjscy
Ten prosty fortel okazał się skuteczny. Dwie galery płynęły obok siebie, a gdy załoga drugiej stłoczyła się przy jednej burcie, aby dowiedzieć się co się stało, miał miejsce kolejny grad strzał i kul, abordaż, po czym w ciągu kilku minut chrześcijańscy marynarze znaleźli się w łańcuchach przy wiosłach swego własnego statku, w miejscu uwolnionych muzułmańskich niewolników. W ciągu dwóch godzin od pierwszego kontaktu, galiot i jego ofiary kierowały się już do Tunisu.
Była to pierwsza akcja Arouja, młodszego spośród dwóch braci Rudobrodych, na pirackiej scenie, na której on i jego rodzina mieli stać się najbardziej wyróżniającymi się aktorami na wiele pokoleń. Był on synem greckiego chrześcijańskiego garncarza o imieniu Jakub, który osiedlił się w Mitylenie po jej podboju przez Turków. Będąc młodzieńcem, Arouj z własnej woli przeszedł na islam, zaciągnął się na turecki statek piracki, po czym szybko przejął dowództwo na całym Morzu Egejskim. Cechowało go to, że „nie był najwyższej postury, lecz za to bardzo dobrze zbudowany i krzepki. Jego włosy i broda były całkowicie czerwone; jego oczy były błyszczące i żywe, jego nos orli lub rzymski, a jego cera miała barwę między brązową a jasną”.
Jednakże Arouj osiągnął swe nieoczekiwane sukcesy w zachodnim basenie Morza Śródziemnego nie jako turecki lennik, lecz jako niezależny korsarz. Z trudem udało mu się zacząć działać samodzielnie na Morzu Egejskim, gdy namówił swą załogę, by wyrzec się wierności Wielkiej Porcie i wraz z nim rozpocząć karierę, która umożliwiłaby im obycie się zarówno bez dokuczliwej władzy zwierzchniej, jak i ograbiających ich z zysków kupców w Konstantynopolu.
Niemniej, pewne zaplecze było mu niezbędne – port podczas sztormu i dogodny rynek zbytu, jeśli wręcz nie stolica. Arouj pożeglował więc do Tunisu i dokonał odpowiednich uzgodnień z lokalnym bejem, który zgodził się spełnić powyższe wymagania w zamian za dwadzieścia procent łupu, zredukowanego później tylko do dziesięciu procent, gdy korsarze stali się wystarczająco silni, by dyktować własne warunki.
Sensacyjne sukcesy Arouja, których kulminacją było zagarnięcie papie-skich galer, sprowadzały do niego wszystkich łowców przygód z południowych i wschodnich wybrzeży Morza Śródziemnego, tak samo jak wielką liczbę renegatów z różnych krajów. Jego urok był tak wielki jak Drake’a dla młodego Devona i Cornwalla w drugiej połowie tego samego wieku. Wkrótce pojawiło się zatem wielu naśladowców i basen Morza Śródziemnego został opanowany przez grupy korsarzy z berberyjskich portów. Koszty ubezpieczeń stały się wtedy wygórowane, a handel na niektórych szlakach został wręcz zduszony. Ferdynand Hiszpański, wówczas uznany przywódca chrześcijaństwa i – jako głowa największej potęgi morskiej świata – najbardziej też cierpiący w wyniku działąń piratów, przejął ciężar represjonowania poprzednich władców Hiszpanii, a obecnie jej wrogów. Na czele silnej floty zablokował wybrzeże i w ciągu dwóch lat (1509-1510) zajął Oran, Bougie i Algier – trzy główne twierdze piratów. Po zawarciu pokoju, algierczycy zobowiązali się zapłacić katolickiemu królowi roczny trybut jako zakład dobrego postępowania w przyszłości; gwarancję tą Ferdynand podparł jeszcze potężną twierdzą, którą zbudował na wyspie Pẽnon, naprzeciwko ich portu.
Gdy Ferdynand żył, piraci na swój sposób byli trzymani w szachu i dwie ich próby odbicia Bougie, w 1512 i 1515 roku, zakończyły się niepowodzeniem; w pierwszej z tych akcji Arouj stracił ramię, rozszarpane przez kulę arkebuzera. Jednak po śmierci hiszpańskiego króla w roku 1516, algierczycy zbuntowali się i poprosili Salima-ed-Teumi, Araba z Bildahu, by został ich władcą. Salim zaakceptował ofertę i wkrótce potem rozpoczął blokadę twierdzy na Pẽnon.
Gdy jego środki okazały się jednak niewystarczające, Salim pchnął posłańca do Arouja, który dwa lata wcześniej odebrał Jijil genueńczykom, ażeby przybył mu na pomoc. Arouj zgodził się i natychmiast pomaszerował do Algieru, na czele pięciu tysięcy ludzi, gdy jego brat, straszliwy Khyer-ed-din, który wkrótce miał go zastąpić i przyćmić, podążał w to samo miejsce z flotą. Po swym przybyciu Arouj, być może pod wrażeniem problemów z podziałem wpływów między sprzymierzeńcami, udusił Salima gołymi rękoma i został jedynym Panem, nominalnie jako wasal sułtana Turcji.
Mały hiszpański garnizon na Pẽnon wciąż jednak się utrzymywał i wódz piratów nie potrafił sobie z nim poradzić. Z drugiej strony Hiszpania nie była w stanie przysłać odsieczy. Armada, wysłana w roku 1517 przez regenta, kardynała Ximenesa, dowodzona przez Don Diego de Verę, została rozbita – około siedem tysięcy hiszpańskich weteranów zostało rozgromionych przez Maurów, a ich flota zniszczona przez sztorm. Forteca upadła jednak dopiero w roku 1529.
W międzyczasie Arouj Rudobrody umacniał swą pozycję. Wkrótce wszystko, co dzisiaj jest Algierią, zostało włączone do jego królestwa i zaczął on zalewać sąsiednie prowincje – Tunis i Tilimsan. Algierczycy szybko odczuli jego rządy, jako brutalniejsze nawet aniżeli poprzedników, i w 1518 roku ponownie powstali zbrojnie, wzywając Hiszpanów na pomoc. Cesarz Karol V, niepokojący się wzrostem potęgi pirackiego wodza, był temu aż nazbyt przychylny i wysłał wojska, złożone z dziesięciu tysięcy wybranych weteranów, aby go pokonać. Arouj został zaskoczony pod miastem Tilimsan, mając przy sobie jedynie tysiąc pięciuset ludzi. Po ukryciu swych skarbów, pośpiesznie wycofał się do Algieru, ścigany przez Hiszpanów pod wodzą markiza Comaresa, gubernatora Oranu, który deptał mu po piętach. Pościg stał się zaciekły – Arouj, pragnąc zająć czymś swego wroga, rozrzucał za sobą złoto oraz biżuterię, niczym pretendent do ręki Atlanty. Nieprzejednany Hiszpan nie pozostał w tyle, lecz parł naprzód, osaczając muzułmanów, gdy przeprawiali się oni przez Rio Salado. Arouj zdołał przedostać się na drugi brzeg, lecz widząc, że jego straż tylna została zaatakowana, bez namysłu przeprawił się z powrotem i rzucił w wir walki. Praktycznie cała wycofująca się armia została wybita, łącznie z jej jednorękim dowódcą o jasnoczerwonej brodzie.
Jest rzadkością, aby geniusz piracki odradzał się w jednej rodzinie, jak ma to miejsce w przypadku wielu innych, bardziej osiadłych form życia. Arouj był geniuszem w swej profesji – pierwszym spośród ich potężnych islamskich przedstawicieli. Jednakże jego młodszy brat, ochrzczony jako Khizr, a lepiej znany muzułmanom jako Kheyr-ed-din, zaś chrześcijanom po śmierci brata jako również Rudobrody, osiągnął nawet większe sukcesy. Posiadając śmiałość i wojenne zdolności Arouja, łączył je z roztropnością, godną męża stanu, która wyniosła go z roli przywódcy bandytów do największych stanowisk w islamie.
Należałoby tutaj dodać, że powtarzanie się muzułmańskich nazwisk jest nieuniknione. Powód powtórnego wykorzystania „Barbarossy” jest oczywisty. Jednakże często mężczyzna bywał nazywany od tytułu, który piastował. W ten sposób wszystkich korsarskich wodzów określano terminem Reis, który oznaczał kapitana; przynajmniej trzech wybitnych piratów w następnym wieku nazywało się Murad; stąd więc nazwisko Murad Reiss często pojawia się w annałach berberyjskiego piractwa, podobnie jak kapitan Jones w kronikach Royal Navy.
Aparycja Kheyr-ed-dina była nawet bardziej imponująca od brata. „Jego sylwetka była wyprostowana, jego postura korpulentna i majestatyczna; w dobrych proporcjach i krzepka; bardzo kudłaty, szczególnie krzaczasta broda; jego brwi i rzęsy zadziwiająco długie i cienkie; zanim jego włosy posiwiały i wyblakły, miały one barwę jasnego kasztanu […]”.
Pierwszym krokiem Kheyr-ed-dina, w celu odziedziczenia imienia brata oraz jego pozycji, było wysłanie ambasadora do Konstantynopola z oficjalną ofertą swego uniżonego posłuchu dla nowego Wielkiego Pana prowincji Algier. Sułtan, który dopiero co podbił Egipt, był zachwycony możliwością poszerzenia swej domeny o to ważne terytorium, zatem przyjął ofertę oraz mianował Kheyr-ed-dina bejlerbejem, czyli generalnym gubernatorem Algieru. Nękany korsarz zapewnił sobie w ten sposób poparcie jednego z najpotężniejszych władców na ziemi, zachowując jednocześnie odpowiedni poziom niezależności, dzięki dużej odległości od Konstantynopola robiąc to, na co miał ochotę. Pierwszym istotnym wzmocnieniem, jakie dzięki temu uzyskał, było przysłanie mu dwóch tysięcy janczarów, należących do osobistej gwardii jego nowego suwerena.
Nowy wicekról przystąpił do organizowania swego terytorium, tworząc system sojuszy z sąsiadami i podbijając tych, którzy mieli dla niego największą wartość. Nabrzeżne miasta, zdobyte tak wielkim trudem przez Ferdynanda, zostały odebrane Hiszpanom i już tylko twierdza na Pẽnon, leżąca przy samym wyjściu z algierskiego portu, pozostawała w ich rękach. W międzyczasie pirat rozgromił kolejne hiszpańskie armie, odzyskując wcześniej zdobyte przez nie ziemie; w roku 1519 odparł admirała Don Hugo de Moncadę, który z flotą pięćdziesięciu okrętów wojennych i armią weteranów próbował zdobyć Algier.
Po stosunkowo szybkim odzyskaniu w swym królestwie kontroli nad wybrzeżem w odległości wielu mil w kierunku wschodnim i zachodnim od Algieru, Kheyr-ed-din, ze swą odnowioną flotą, podjął na nowo agresywne działania brata przeciwko chrześcijańskiej żegludze i miastom. Nie był on już zwykłym lokalnym przywódcą, lecz zwierzchnikiem kilku flot, w których pływali najbardziej groźni i utytułowani piraci, o jakich świat dotąd słyszał: Dragut, Mohammed z Rodos; Sinan, „Żyd ze Smyrny”, którego podejrzewano też o czarną magię, ponieważ umiał jakoby odczytać pozycję statku na morzu przy pomocy kuszy; i Aydin, chrześcijański renegat, znany Hiszpanom jako „Grzmocący Diabeł”, natomiast Francuzom i Turkom jako „Grzmocący Hiszpan”.
Każdej wiosny, gdy tylko pogoda się ustalała, owi dżentelmeni wyruszali z Algieru i rozpierzchali się po całej zachodniej części Morza Śródziemnego – ich ulubionego terenu łowieckiego, będącego głównym szlakiem handlu od strony hiszpańskich wybrzeży i Balearów; aczkolwiek czasami przepływali nawet przez Cieśninę Gibraltarską, ażeby przechwytywać hiszpańskie statki ze złotem, powracające z obu Ameryk do Cadiz.
Zwyczaj ten tak się upowszechnił, że stał się aż monotonny, chyba że urozmaicał go jakiś specjalnie spektakularny rajd albo chociaż spotkanie z żądną zemsty hiszpańską flotyllą. W roku 1529 „Grzmocący Diabeł” rozpoczął jedną ze swych rutynowych ekspedycji na Baleary. Po zwyczajowych zdobyczach, składających się z kilku statków oraz zastępów niewolników, otrzymał on wiadomość, że w Olivii, małym porcie na wybrzeżu Valencii, znajdowało się wielu Moriscos, czyli mauretańskich więźniów, którzy byli skłonni słono mu zapłacić za możliwość ucieczki z Hiszpanii.
Przybywając do Olivii jeszcze tej samej nocy, Grzmocący Diabeł zaokrętował dwieście rodzin Moriscos i pożeglował ku wyspie Formentara. Ledwo korsarze zniknęli, generał Portundo, na czele ośmiu hiszpańskich galer, pojawił się u wybrzeży; dowiedziawszy się o wypadkach ruszył w pościg, kierując się na Baleary. Grzmocący Diabeł widząc, że z powodu tłumów na pokładach, możliwości manewrowe jego statków znacznie się zmniejszyły, wysadził Maurów na wyspie Formentara i przygotował się na nierówny pojedynek.
Hiszpańskie okręty tymczasem podpłynęły bliżej, lecz, ku zdziwieniu algierczyków, przeszły obok nich bez jednego strzału. Hiszpański dowódca wstrzymał się z walką, gdyż wynegocjował nagrodę w wysokości dziesięciu tysięcy dukatów od właścicieli Moriscos, jeśli zwróci ich w stanie nietkniętym, i obawiał się ich utopienia, jeśli odda salwę burtową ze swej ciężkiej artylerii przeciwko ich obecnym opiekunom. Korsarze, interpretując jego wahanie jako tchórzostwo, przeszli do ofensywy i „wiosłując w największej furii, rzucili się na nich jak orły i okrążyli osiem galer zanim zaskoczeni Hiszpanie zrozumieli co się właściwie stało”. Wkrótce generał Portundo zginął, siedem galer się poddało a ostatnia, ratując się, uciekła do Ibizy, położonej kilka mil dalej.
Następnie korsarze ponownie załadowali dwieście rodzin, które z niepokojem oglądały bitwę z wybrzeża. Po uwolnieniu kilkuset muzułmanów z ław wioślarskich na zdobytych galerach, których zastąpili pojmanymi załogami chrześcijańskimi, powiosłowali na triumfalne przyjęcie do Algieru.
W tym samym roku Kheyr-ed-din ostatecznie pokonał kłopotliwą fortecę na wyspie Pẽnon. Wiele razy algierski władca rzucał swoje rosnące zasoby przeciwko tej fortecy bez powodzenia. Jej zdobycie było niemal niezbędne bowiem z jej powodu żaden statek nie mógł wpłynąć bądź opuścić portu bez zgody Hiszpanów – w konsekwencji wszystkie korsarskie statki musiały dobijać do plaży z dala od poru, co nastręczało wielkich trudności.
Tym razem atak został przeprowadzony z niespotykaną siłą i determinacją. Po ciężkim ostrzale, który trwał nieprzerwanie przez szesnaście dni i nocy, grupa szturmowa, złożona z tysiąca dwustu ludzi, ruszyła i pokonała ostatnich obrońców, którzy co do jednego zostali zmuszeni do kapitulacji. Dzielny gubernator twierdzy, Don Martin de Vargas, został pomimo swych ran zatłuczony kijami na śmierć w obecności samego arcypirata. Następnie piraci zburzyli fort i rozpoczęli konstrukcję wielkiego mola, które do dzisiaj chroni algierski port – niesamowite zadanie, które wymagało nakładu pracy tysięcy chrześcijańskich niewolników i czasu dwóch lat do zakończenia budowy.
Jednakże klęska Hiszpanii na tym się nie zakończyła. Czternaście dni po upadku Pẽnon, dziewięć transportowców, wyładowanych wojskiem, a także amunicją, w celu wzmocnienia garnizonu, pojawiło się przy wyspie. Ich załogi oniemiały wręcz na widok zniknięcia fortu. Dywizjon przystąpił do ostrożnego rozpoznania, gdy nagle pojawili się piraci w swoich galiotach o długich wiosłach i przejęli cały konwój, w wyniku czego zdobyli dwa tysiące siedmiuset jeńców i wielkie zapasy amunicji, dział i prowiantu.
Barbarossa, chociaż zazwyczaj znajdował się w centrum swej wielkiej i rozrastającej się struktury pirackiej, rzadko osobiście wypływał na morze. W 1534 roku, po zebraniu floty sześćdziesięciu czterech galer, wybranych wedle swego własnego uznania, pożeglował by zaatakować chrześcijaństwo w samym jego centrum. Żeglując bezpośrednio przez Cieśninę Messyńską, pojawił się pod Reggio zanim mieszkańcy dowiedzieli się o jego obecności i porwał wszystkie statki z portu, jak również setki chrześcijańskich niewolników. Następnego dnia szturmował i zniszczył zamek St. Lucida, biorąc do niewoli ośmiuset jeńców, po czym popłynął na północ, rabując i napadając w niewybredny sposób.
Historie, które usłyszał podczas swej ekspedycji o pięknej Julii Gonzadze, księżnej Trajetto i hrabinie Fondi, skłoniły go następnie do podjęcia działań innej natury. Młoda wdowa cieszyła się bowiem sławą największej piękności w Italii; nie mniej niż dwustu osiemdziesięciu włoskich poetów sławiło jej urodę, a ilustracją na jej herbie był sam Kwiat Miłości. Korsarz pomyślał zatem, że byłaby ona doskonałą daniną dla jego nowego Pana Sulejmana Wspaniałego.
Dama przebywała w Fondi. Tam też udał się pirat – szybko i pod osłoną nocy. Niemniej sława jego osoby tym razem go wyprzedziła i dama miała wystarczająco dużo czasu, by zerwać się z łoża i pogalopować na końskim grzbiecie, odziana w najbardziej delikatne części swej nocnej garderoby, w towarzystwie jednego męskiego sługi. Udało jej się uciec, lecz później doprowadziła do skazania sługi na śmierć, gdyż, jak twierdziła, był on wobec niej nadmiernie poufały podczas owej desperackiej nocnej jazdy. Kheyr-ed-din, rozzłoszczony ucieczką jego nagrody-niespodzianki dla sułtana, oddał całe miasto Fondi na straszliwe, czterogodzinne pokaranie rękoma własnych ludzi.
Główny cel pirackiego rejsu nie został jeszcze osiągnięty. Gdy dwory Europy nadal słuchały o rabunkach i paleniu wzdłuż obu wybrzeży Italii i o wielkich ładunkach łupów, które pirat regularnie wysyłał do Konstantynopola, nagle zawrócił on na południe, szybko przemknął przez Morze Śródziemne, zawinął do portu w Tunisie, zbombardował miasto i zdobył je w ciągu jednego dnia. Hassan, tamtejszy sułtan i hiszpański protegowany, uciekł a wraz z nim odeszła równowaga sił na wewnętrznym oceanie. Nie tylko hiszpańska obecność w Afryce Północnej została niemal całkowicie zaprzepaszczona, ale i jej posiadanie Sycylii było zagrożone przez izolację wyspy od wschodu i zachodu.
Tego nie można było pozostawić bez odpowiedzi. Karol V natychmiast zebrał wielką flotę, liczącą więcej niż sześćset statków, zgromadzonych w Barcelonie pod dowództwem Andrea Dorii, największego z hiszpańskich admirałów – z pochodzenia genueńczyka. W maju 1535 roku flota ruszyła na Tunis. Na jej pokładzie armia składała się z Włochów, Niemców jak również Hiszpanów. Już podczas rejsu do ekspedycji przyłączyła się eskadra „religijna” Rycerzy Zakonu św. Jana z Malty. Podobnie jak większość tego rodzaju wypraw karnych, wojska zbierały się jak na krucjaty.
Po krótkim, lecz intensywnym bombardowaniu wykonano wyłom w murach Goletty, fortecy ochraniającej wejście do portu w Tunisie, i Kawaler Cossier poprowadził Rycerzy św. Jana przez wyrwę i wywiesił flagę Zakonu na murach fortecy. Po zaciekłej wręcz walce, podczas której Żyd Sinan przeprowadził trzy desperackie kontrataki, Maurowie zostali ostatecznie pokonani.
Barbarossa stanął wówczas na czele armii złożonej z dziesięciu tysięcy ludzi i ruszył na spotkanie chrześcijańskich wojsk podczas ich marszu na miasto. Jednakże jego oddziały załamały się i uciekły, a Kher-ed-din z dwoma generałami: Sinanem i Grzmocącym Diabłem, uciekli do Bona – portu, leżącego kilka mil dalej, gdzie też korsarski dowódca roztropnie umieścił wcześniej swą flotę.
W międzyczasie dziesiątki chrześcijańskich niewolników wydostały się z cytadeli i przyłączyły się do swych zbawców w niszczeniu i plądrowaniu miasta. Przez trzy dni cesarz oddawał je na istny karnawał morderstw oraz szabru, dopóki chrześcijańscy żołnierze i niewolnicy nie zwrócili się przeciwko sobie, walcząc o łupy. Nawet katoliccy kronikarze mówili ze wstydem o tej sprawie, której ofiarą padli nie tyle piraci, lecz niewinni mieszkańcy Tunisu, którzy rok wcześniej byli przyjaciółmi Hiszpanii i zaakceptowali władzę Kher-ed-dina tylko dlatego, gdyż narzucono im ją siłą.
Cesarz zawarł następnie układ ze zdetronizowanym sułtanem, zatrzymując Golettę i roczny trybut, wraz z obietnicą, że wszelkie piractwo zostanie powstrzymane. Do sierpnia Karol opuścił Tunis, zlecając Dorii zadanie pojmana Kheyr-ed-dina żywego lub martwego. Cesarz powrócił do domu jako bohater Europy, krzyżowiec i rycerz bez skazy, który wyrżnął zmorę chrześcijaństwa; maszyny drukarskie i pracownie artystyczne działały nieprzerwanie, aby unieśmiertelnić jego wyczyn.
Jednakże nawet wówczas, gdy poeci śpiewali, a malarze malowali, Barbarossa znów był górą. Po swym przyjeździe do Bona natychmiast zebrał swe dwadzieścia siedem galiotów i, tak szybko jak tylko było to możliwe, wyruszył na Minorkę. W ciągu trzech dni dotarł do Port Mahon, jego zespół wciągnął wówczas na maszty hiszpańskie flagi. Mieszkańcy wyspy, którzy słyszeli plotki o cesarskich zwycięstwach w Tunisie, myśleli, że statki były częścią powracającej armady i przygotowywali się na ich triumfalny powrót. Działa fortu oddały salut armatni. Odpowiedzią na ich ślepe pociski był dobrze kierowany deszcz kul i strzał. Miasto oraz nabrzeże, gdzie znajdowały się wielkie portugalskie statki z bogatym ładunkiem, zostały ograbione i Barbarossa pożeglował do Konstantynopola, aby złożyć w podarku Sulejmanowi sześć tysięcy jeńców, jako zadośćuczynienie za obrazę, związaną z utratą Tunisu. Sułtan łaskawie przyjął jego wyjaśnienia w tej formie i mianował go gubernatorem Algieru oraz Wielkim Admirałem całej floty otomańskiej.
1 Autor pisał te słowa w 1936 roku [D.M.].