Historia wypraw krzyżowych i frankijskiego Królestwa Jerozolimy. Tom III: Muzułmańska monarchia i frankijska anarchia - René Grousset - ebook

Historia wypraw krzyżowych i frankijskiego Królestwa Jerozolimy. Tom III: Muzułmańska monarchia i frankijska anarchia ebook

René Grousset

0,0

Opis

Dzieło francuskiego historyka już w momencie publikacji wzbudziło duże emocje. Autor opisał epopeję lewantyńskich wypraw krzyżowych, traktując je jako przedsięwzięcie „francuskie” oraz przedstawiając państwa krzyżowe w Palestynie i Syrii jako zamorskie, kolonialne enklawy średniowiecznej Francji. Dla Grousseta Królestwo Jerozolimy było dwunastowieczną Francją w miniaturze, Hrabstwo Trypolisu – Prowansją w Libanie, a Księstwo Antiochii to syryjskie państwo francuskich Normanów. Nie ulega wątpliwości, że Grousset postrzegał dzieje krucjat przez pryzmat cywilizacyjnej roli Francji, co wzbudzało i ciągle wzbudza dość surowe sądy historyków zajmujących się zagadnieniem średniowiecznych wypraw krzyżowych. Co interesujące, są to opinie wypowiadane głównie przez historyków anglosaskich (…) bądź niemieckich (…).

 

 

 

Jaka jest więc praca René Grousseta? Przede wszystkim jest to dzieło oparte na znakomitej znajomości źródeł z epoki. Autor swobodnie posługuje się kronikami zachodnimi, łacińskimi i starofrancuskimi, ale także dziełami kronikarzy arabskich, które obszernie cytuje i analizuje. Należy też dodać, że Grousset był wybitnym orientalistą, świetnym znawcą muzułmańskiego Wschodu, co dawało mu niezbędną wiedzę o historii i geografii Orientu. Większość dokonanych przez niego ustaleń obowiązuje do dzisiaj, a przyjęta przez niego trzytomowa formuła Historii wypraw krzyżowych została powtórzona np. przez Stevena Runcimana, obficie zresztą czerpiącego z dzieła swojego francuskiego kolegi. Jeżeli przychylamy się do opinii, że René Grousset pisze swoje dzieło z pozycji francuskiego „kolonialisty”, to trzeba zauważyć, że potrafi też być surowy w ocenie postępowania „francuskich” krzyżowców.

 

 

Karol Polejowski

Z przedmowy do wydania polskiego

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1297

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

Histoire des Croisades et du Royaume Franc de Jérusalem.

Tome III: La Monarchie Musulmane et l’Anarchie Franque

© Copyright René Grousset, 1936

© All rights reserved

© Copyright for Polish Edition

Wydawnictwo Napoleon V

Oświęcim 2024

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Tłumaczenie:

Karol Polejowski

Redakcja:

Michał Swędrowski

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okadki:

Witold Klapper

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt: [email protected]

Numer ISBN: 978-83-8362-673-4

WSTĘP ZNACZENIE KRUCJAT I ICH MIEJSCE W HISTORII POWSZECHNEJ

Rozpoczynając publikowanie niniejszej pracy, świadomie wstrzymałem się od przesądzania czegokolwiek, jeśli chodzi o wyniki moich badań. Uznałem, że zasadne będzie zaczekanie do momentu, gdy w świetle faktów wyłoni się obraz, który pozwoli na obiektywne wskazanie ogólnego znaczenia tej historii. Dzisiaj wydaje mi się możliwe napisanie tego ogólnego wprowadzenia, które wychodząc naprzeciw oczekiwaniom czytelników, będzie mogło ukazać się jako wstęp do tomu pierwszego, kiedy ukaże się jego druga edycja.

Miejsce krucjat w kwestii wschodniej

Problem wzajemnych relacji między Wschodem i Zachodem nie datuje się ani od czasu wojny rosyjsko-japońskiej, ani od wystąpień Gandhiego. Był on obecny w historii przez cały czas. To on budził zainteresowanie Herodota, które wciąż pozostaje aktualne i wszyscy Europejczycy uważają, że rozpoznają siebie samych w Hellenie z wojen z Medami, gdzie ów Med symbolizuje w naszych oczach całą Azję. Kwestia wschodnia, rozstrzygnięta przez Aleksandra Wielkiego z korzyścią dla Zachodu, przez cały okres rzymski zachowała status ustanowiony przez Macedończyków. Ponieważ to oni zhellenizowali Azję Mniejszą, Rzymianie mogli panować na Półwyspie Anatolijskim, w Syrii i Egipcie. Bez wątpienia rzymska dominacja rozciągnęła się na całe dziedzictwo macedońskie, albowiem Iran z Partią, zwłaszcza pod władzą perskich Sasanidów, powrócił do swych lokalnych korzeni. Jednak całe wschodnie wybrzeże śródziemnomorskie z leżącym za nim lądem aż do Eufratu pozostało grecko-rzymskie. Azjatycka kontrofensywa, której Sasanidzi byli przedstawicielami, pomimo zwycięstw Szapura I w III w. czy Chosroesa II Parwiza na początku VII w., nie mogła przełamać granicy na tej rzece i ruszyć dalej na zachód1.

Jednakże założenie między Eufratem i Afganistanem potężnego imperium perskiego, rządzonego przez wielkich królów sasanidzkich, stanowiło poważne zagrożenie dla dominacji Zachodu, skoro od samych swoich początków w pierwszej ćwierci III w. sasanidzki Iran stanął przeciwko światu grecko-rzymskiemu. Cztery wieki przed lekkimi oddziałami jazdy arabskiej ciężka kawaleria sasanidzka brała odwet na rzymskich legionach za klęski pod Issos i Gaugamelą. W tym samym czasie na obszarze rzymskich prowincji Syrii i Egiptu hellenistyczna politura zaczęła pękać z każdej strony, pozwalając na wypłynięcie żywiołu syryjskiego czy koptyjskiego. Azja ulegała dehellenizacji.

Gdy rozpoczynało się średniowiecze, istniały poważne symptomy, zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne, które zapowiadały upadek wielowiekowej hegemonii grecko-rzymskiego Zachodu oraz zwycięstwo irańskiego i semickiego Wschodu. Były to symptomy podobne do odgłosu dział spod Cuszimy, które naszemu pokoleniu obwieszczają bliski militarny rewanż ludów azjatyckich nad ludami białej rasy. Były to oznaki podobne do moralnego buntu Destouru w Maghrebie i Wafdu2 w Egipcie czy do głosu Gandhiego w Indiach. Zapowiadają one bliskie problemy naszych dni. Tak samo było u schyłku starożytności. Niespodziewany, bezprzykładny i błyskawiczny triumf islamu w połowie VII w. był niczym innym, jak ostrzem wbijanym przez tę falę ze Wschodu. Zagarnął on wszystko: Syrię, Egipt i Jerozolimę, która od czasów nawrócenia się Konstantyna stanowiła duchową stolicę świata grecko-rzymskiego. Granica Europy, którą Aleksander przesunął nad Indus, a Rzymianie utrzymali ją na Eufracie, została cofnięta aż do Taurusu. Oto czym był islam: wielkim odwetem Azji wobec Zachodu. Przez moment, pod koniec VII w., można było sądzić, że jednym ciosem dosięgnie on Bosforu, a Bizancjum upadnie. Jednak Cesarstwo Bizantyjskie przetrwało. Po trzech stuleciach walk pod koniec X w. doprowadziło ono do odepchnięcia Arabów poza Armenię i środkowy Eufrat. Wraz z wielkimi basileusami: Niceforem Fokasem, Janem Tzimiskesem i Bazylim II, Bizancjum odzyskało Antiochię i Edessę; była to pierwsza z cezur związanych z krucjatami. Lecz to bizantyjskie odrodzenie było stosunkowo krótkotrwałe. W ostatniej ćwierci XI w. nowa muzułmańska fala, tym razem turecka, przetoczyła się po Bliskim Wschodzie, zalewając nie tylko całą Syrię z Antiochią, ale prawie całą bizantyjską Anatolię, wliczając w to Nikeę. W 1090 r. oddziały tureckie doszły do Morza Marmara i wydawało się, że przekroczenie przez nie Bosforu to tylko kwestia czasu. W tej sytuacji jedność Europy mogła zostać uratowana jedynie przez świadomy przypływ energii, w tym wypadku przez wejście na scenę młodych żywotnych sił. Reprezentowały one nowy Zachód, który był owocem rzymskiego odrodzenia z XI w., a ich wysiłek jest tym, co nazywamy krucjatą.

Zobaczmy, jakie okoliczności – przyznajmy dość wyjątkowe – ułatwiły ten sukces i przypomnijmy sytuację świata muzułmańskiego w chwili przybycia krzyżowców.

Przyczyny początkowego sukcesu krucjat: muzułmańska anarchia z 1095 roku

W 1092 r., czyli trzy lata przed ogłoszeniem pierwszej krucjaty, praktycznie cała muzułmańska Azja (z wyłączeniem kilku oddalonych regionów Afganistanu i Pendżabu) stanowiła jeszcze wielkie, zjednoczone imperium muzułmańskie Turków Seldżuckich. Rozciągało się ono od Afganistanu do Morza Marmara i od Turkiestanu do granic Egiptu. W państwie władza tureckiego sułtana politycznie dominowała nad wciąż istniejącym kalifatem arabskim. Tym samym było to państwo jednocześnie arabskie i tureckie, czyli mówiąc inaczej, imperium powszechne obejmujące wszystko to, co jest muzułmańską Azją sunnicką. Na Zachodzie zaś cesarstwo Karola Wielkiego obejmowało, poza anglosaską heptarchią, cały świat łaciński, wraz z ochrzczonym światem germańskim. Karol skupił w swoim ręku władzę cesarza rzymskiego i króla niemieckiego. Zasiadający u boku arabskiego kalifa w Bagdadzie seldżucki sułtan turecki, któremu przekazano władzę doczesną i opiekę nad kalifatem, może kojarzyć się z frankijskim władcą zasiadającym u boku papieża. Nie ma żadnej wątpliwości, że gdyby armie krzyżowe pojawiły się w Azji sześć czy siedem lat wcześniej, znalazłyby się w obliczu wielkiego państwa tureckiego i ich postęp byłby o wiele trudniejszy.

Jednak w 1092 r. zmarł wielki sułtan seldżucki Malikszah, a imperium, tak jak cesarstwo Karola Wielkiego, zostało podzielone pomiędzy członków jego rodziny. Jego synowie: Barkiyaruk, Muhammad, Mahmud i Sandżar, odziedziczyli wraz z sułtanatem Iran z przyległościami: Irak, region Mosulu i Transoksanię. Rozpoczęli też między sobą walki o panowanie nad tymi obszarami, które przypominają wojny o podział państwa karolińskiego. Młodszy brat Malikszaha Tutusz przejął Syrię, gdzie jego dwaj synowie Ridwan i Dukak stali się odpowiednio władcami Aleppo i Damaszku. Kuzyni zmarłego sułtana, Seldżukidzi pochodzący od Sulejmana ibn-Kutulmisza, uzyskali niezależność w Anatolii, zdobywając na Bizantyjczykach najpierw Nikeę, a potem Ikonium, które to miasta uczynili swoimi stolicami. I tak samo jak królestwa karolińskie powstałe po rozpadzie imperium frankijskiego oddzieliły się, tworząc własne narody oraz dając początek Niemcom, Francji i Italii, tak też sułtanaty i królestwa, które narodziły się z podziału imperium seldżuckiego szybko ograniczyły się do terenów antycznych krain, gdzie zostały założone, zapominając z czasem o wspólnym pochodzeniu. Wprawdzie sułtanowie starszej linii dynastii seldżuckiej zachowali prawa imperialne i pretensje do powszechnego zwierzchnictwa w monarchii arabsko-tureckiej, ale synowie Malikszaha, seldżuccy epigoni Barkiyaruk, Muhammad i Mahmud, ich słabi następcy rządzący z Isfahanu, Reiy czy Tebrizu oraz szachowie irańscy, byli politykami, których horyzont nie przekraczał naturalnych granic Iranu i terenów od Mosulu do Samarkandy. Tak samo rzymscy cesarze niemieccy z XI w. pozostali jako następcy Karola Wielkiego zwykłymi królami Niemiec i Italii, zaś ich horyzont polityczny nie przekraczał Rodanu i Łaby. Konsekwencje tego faktu były takie, że seldżuccy sułtanowie Persji w XII w. okazali się o wiele bardziej zatroskani interesami ich irańskiego królestwa niż obroną islamu przed krucjatą. Zażarte walki, które prowadził islam syryjski przeciwko pierwszej krucjacie, w znacznie mniejszym stopniu interesowały muzułmańskich sułtanów niż obrona ich własnej domeny przeciwko arabskiemu buntowi i religijna niesubordynacja abbasydzkich kalifów z Bagdadu (którzy, tak jak papieże w Rzymie, uniezależnią swoje małe patrymonium w Iraku). Wojna z Zachodem dotykała ich też w mniejszym zakresie niż obrona własnej domeny wobec feudalnego buntu tureckich atabegów we wszystkich prowincjach irańskich. Byli oni bardziej zainteresowani obroną przed zagrożeniem, którym dla pogranicznych terenów wschodnich, na linii Oksusu (Amu-darii), gdzie pełnili swoją „straż na Renie”, było przybycie nowych plemion barbarzyńskich – Oguzów i Karakitajów. Te pogańskie ludy przymierały głodem i poszukiwały żyznych ziem, walcząc ze swoimi zislamizowanymi, często ziranizowanymi i zamożnymi pobratymcami. Podczas gdy islam w Syrii walczył przeciwko krucjacie, seldżuccy sułtanowie Persji ukierunkowali swoją politykę, biorąc pod uwagę przede wszystkim zagrożenie płynące ze wschodu i północy. Nadchodziło ono ze stepów, ze strony ludów tatarskich, i jeśli możemy tak powiedzieć, sułtanowie Persji przeczuwali nadejście Czyngis-chana. Ale skoro stali się Persami, to idea kontrkrucjaty przekraczała ich irański horyzont polityczny i nie byli nią zainteresowani.

Podczas gdy Seldżucy ze starszej linii ziranizowali się, ich bracia z młodszej linii w Syrii stali się Syryjczykami. W otoczeniu arabskim w Aleppo i Damaszku dwaj wnukowie Malikszaha – Ridwan i Dukak – byli nikim więcej niż arabskimi malikami, których ambicje ograniczały się do waśni z innymi szejkami i emirami albo do walki między sobą o małe księstewka Hamy i Himsu. Przy tym zupełnie nie troszczyli się o wielką politykę, podobnie jak wzbudzający uśmiech następcy wielkich Karolingów, którzy w X w. byli królami w Arles.

Przeciwnie było z Seldżukami z Azji Mniejszej, którzy na dziewiczych terenach płaskowyżu anatolijskiego, gdzie przed podbojem seldżuckim nie istniała żadna władza muzułmańska, pozostali Turkami, i to dzięki nim poprzez seldżuckie królestwo Ikonium i Turcję Osmańską narodziła się współczesna Turcja.

Początkowe niezrozumienie istoty frankijskiej inwazji przez społeczeństwo muzułmańskie

Terytorialny, polityczny, a także moralny rozłam w dawnym imperium seldżuckim, sięgający głębokiego zróżnicowania poszczególnych części tureckiego dziedzictwa, sprawił, że stały się one dla siebie nawzajem obce, a to w dużej mierze wyjaśnia przyczyny sukcesu pierwszej krucjaty. Zwycięstwo Franków, które byłoby o wiele trudniejsze, gdyby krucjata napotkała zjednoczone imperium turecko-arabskie Malikszaha, zostało odniesione bez większych trudności dzięki jego rozdrobnieniu i feudalizacji oraz dzięki konfliktom między następcami wielkiego sułtana. Podobnie było w przypadku najazdów normańskich z IX-XI w., które odniosły sukces za sprawą niemocy Zachodu spowodowanej podziałami państwa karolińskiego. Krucjata, idąc między podzielonymi Seldżukami z Anatolii, Syrii i Iranu oraz przechodząc między Seldżukami i Egipcjanami, oddzielonymi bezlitosną nienawiścią religijną, ustanowiła swoje państwa w nadmorskiej Syrii. Podobnie Normanowie, dzięki karolińskiemu podziałowi, mogli osiedlić się w nadmorskiej Neustrii.

Warto zauważyć, że owe wielkie masy muzułmańskie, które wielokrotnie mogły zmiażdżyć zachodnie oddziały ekspedycyjne przybyłe do Azji, wobec demoralizacji i paraliżu wynikającego z braku jedności okazały się niezdolne do zatrzymania frankijskiego najazdu. Analogicznie było w przypadku starej Europy w 1793 r., która zdumiona i zwyciężona przez niezrozumiałą dla siebie jakobińską inwazję, zdołała zjednoczyć się i zareagować dopiero 20 lat później, w bitwie pod Lipskiem. W 1097 r. sułtanowie Persji mieli dość czasu, aby przyjść z pomocą swym kuzynom w Azji Mniejszej, atakowanym przez Gotfryda z Bouillon. Jednak ani oni, ani ich krewniacy z Syrii nie pomyśleli o tym i pozwolili bez większych obaw przejść armii frankijskiej po trupach Turków z Anatolii. Po przybyciu krucjaty do Syrii dwaj Seldżucy syryjscy, Ridwan z Aleppo i Dukak z Damaszku, także nie pomyśleli o połączeniu sił. Byli braćmi, ale zarazem wrogami; oddzielnie stawili czoła krucjacie i oddzielnie zostali przez nią pobici. W inny sposób nie można wytłumaczyć zdobycia Antiochii, czyli mówiąc inaczej, opanowania ziemi syryjskiej przez krzyżowców. Dopiero po upadku miasta – kiedy było już za późno – żołnierze seldżuckiego sułtana Persji, który w końcu zdecydował się na interwencję, zjawili się we wrogim otoczeniu, ale nie mając punktu oparcia, zostali zmuszeni do odwrotu. Aż do tego momentu między muzułmanami chodziło tylko o brak porozumienia w obliczu wspólnego wroga. Z czasem miało być jeszcze gorzej. W trakcie oblężenia Antiochii druga potęga świata muzułmańskiego, fatymidzki Egipt, zaproponowała dowódcom krzyżowców zdradziecki sojusz przeciwko islamowi kosztem Turków: gdy krucjata odbierze Turkom północną Syrię, Egipt uderzy na nich od południa i odbije z ich rąk Palestynę. Zauważmy, że nie chodziło tu o projekt nierealny, skoro w 1098 r. został on świetnie wykonany. Mogło się to odbyć dzięki podziałom i demoralizacji, które toczyły świat muzułmański – w efekcie krzyżowcy mimo popełnionych wielkich błędów politycznych i militarnych latem 1099 r. szybko zdobyli Jerozolimę.

Do tych ogólnych powodów osłabienia świata islamu warto dodać lokalną anarchię, będącą rezultatem powstania dużej liczby małych państewek tureckich i ormiańskich na pograniczu syryjsko-anatolijskim oraz państewek turecko-arabskich w Syrii i Palestynie. Na pograniczu syryjsko-anatolijskim od Edessy w Cylicji do Antiochii chaos w 1096 r. był o tyle większy, że dominacja turecka na tym terenie była zupełnie świeża (trwała niewiele ponad dziesięć lat) i nie zdążyła zapuścić korzeni. Zniknięcie rządów seldżuckich po tak krótkim czasie pozwoliło chrześcijanom, zwłaszcza Ormianom, żywić nadzieję na szybki rewanż, a przybycie w takich okolicznościach krzyżowców spotkało się ze sprzyjającymi nastrojami. Gdy w 1097 r. wódz krzyżowy Baldwin z Boulogne zajęciem Turbesselu rozpoczął budowę frankijskiego Hrabstwa Edessy, spowodował też spontaniczny bunt Ormian przeciwko dominacji tureckiej, co w konsekwencji bardzo ułatwiło mu zadanie.

W Syrii północnej główna rola w muzułmańskim oporze powinna przypaść – podkreślamy to jako typowy przykład – seldżuckiemu władcy Aleppo Ridwanowi. Jednak w historii Wschodu nie było osobowości bardziej tchórzliwej i ograniczonej, mniej zdolnej do szerszego oglądu sytuacji i stanowczego działania. Była to postać podobna do XV-wiecznego tyrana italskiego, dla którego cała polityka sprowadzała się do walki z członkami własnej rodziny lub z najbliższymi sąsiadami o opanowanie jakiegoś małego domku, a morderstwo było w pełni zrozumiałym sposobem działania. Nie dotyczy to nawet porozumień Ridwana z asasynami, które nie dają pełnego wyobrażenia o tym niepokojącym osobniku. Jego cechy osobowościowe są wystarczające, aby wyjaśnić niepowodzenie lub może niemożność odniesienia sukcesu początkowej muzułmańskiej kontrofensywy. Główną sprawą, którą Ridwan się zajmował w momencie przybycia krzyżowców, była walka przeciwko emirowi Himsu Dżanah ad-Dauli, który w 1097 r. uniezależnił się od niego. Choć Ridwan od pewnego czasu był w złych relacjach z Jaghi Sijanem, emirem Antiochii, zbliżył się do tego ostatniego, aby wspólnie odebrać Hims ad-Dauli. Kampania zaczęła się, kiedy pierwsi krzyżowcy, wychodząc z Anatolii, oblegli Antiochię. Niezadowolony z tego, że Jaghi Sijan opuścił jego oddziały w celu obrony Antiochii, Ridwan w decydującej chwili wysłał swemu wasalowi pomoc, która okazała się zbyt późna i niewystarczająca. Gdy w 1098 r. dwór w Egipcie proponował Frankom sojusz i podział Syrii i Palestyny, ten zdegenerowany Seldżukida wciąż myślał, jak dołączyć do tego układu z nadzieją uzyskania pomocy Egipcjan w dziele pozbawienia rodzonego brata, Dukaka z Damaszku, jego posiadłości.

Bezpośredni świadkowie największych wstrząsów w historii rzadko dostrzegają ich znaczenie i charakter. Powyższa konstatacja jest w pełni uzasadniona w przypadku postawy książąt muzułmańskich w Syrii wobec przybycia Franków w latach 1097-1098. Uczestniczyli w tych niezwykłych wydarzeniach, nie rozumiejąc ich historycznej wagi, i w czasie inwazji kontynuowali swoje drobne feudalne konflikty oraz szukali możliwości natychmiastowego wykorzystania najeźdźców dla własnych celów.

Przyczyny początkowego sukcesu krucjaty: „rozkwit Europy” i obrona Zachodu

Czy można stwierdzić, że sukces pierwszej krucjaty był wynikiem jedynie dekompozycji politycznej i anarchii w społeczeństwie turecko-arabskim u schyłku XI w.? Połóżmy więc na szali wielką siłę moralną, dzisiaj powiedzielibyśmy dynamizm, samej krucjaty. Biorąc pod uwagę dokonania Urbana II, była ona raczej spontanicznym przejawem – nie pierwszym tego typu – wielkiego zjawiska historycznego, który Louis Halphen słusznie nazwał rozkwitem Europy. Zjawisko to w całości, jak przekonująco ustalił ten historyk, ściśle powiązane jest z krucjatami. Rozkwit Europy to siła duchowej ekspansji, a w jej następstwie również ekspansji militarnej, demograficznej i artystycznej, której ruch reformy kluniackiej był jednym z pierwszych przejawów. Był to jeden z pierwszych czynników, który w XI w. objawił się w rozwoju sztuki romańskiej, rozkwicie ruchu pielgrzymkowego, ustanowieniu monarchii papieskiej i wyprawach wojennych przeciwko Arabom w Hiszpanii. Krucjaty nie będą niczym innym, jak duchową i polityczną manifestacją tego wielkiego poruszenia, które było pierwszym renesansem Europy po upadku Cesarstwa Rzymskiego. Inicjator krucjaty Urban II był duchowym spadkobiercą fundatora monarchii papieskiej Grzegorza VII. Ponadto krucjata, jeśli rozumie się ją jako obronę świata łacińskiego przeciwko islamowi, nie zaczęła się wcale, jak wynika to z podręczników, na Wschodzie i w 1097 r., ale jeszcze w pierwszej połowie XI w., i to na dalekim Zachodzie, w Hiszpanii, kiedy to Grzegorz VII gorąco zachęcał baronów francuskich, aby udali się tam pod sztandarem rekonkwisty. Osiągnięcia tego papieża wobec muzułmanów w Hiszpanii były zapowiedzią tego, czego dokonał Urban II wobec muzułmanów w Syrii. Pierwszym spośród zwerbowanych dla uwolnienia Świętego Grobu był hrabia Tuluzy Rajmund z Saint-Gilles (z Le Puy), człowiek, który brał udział w walkach z Arabami w Hiszpanii. Tak więc krucjata lewantyńska była powiązana z hiszpańską rekonkwistą. Nawet okręty włoskich miast portowych, zanim pomogły krzyżowcom w zdobyciu nadmorskich miast w Syrii i Palestynie, brały udział w walce przeciwko islamowi, pomagając Hiszpanom w odbiciu Balearów. Bóg tak chce! z 1095 r. było najwyraźniej jedynie nową formułą. Mijał już prawie wiek, odkąd papiestwo proklamowało krucjatę w Hiszpanii, a baronowie z południa i północy Francji wypełniali zawołanie Bóg tak chce! na pogranicznych terenach Kastylii i Aragonii.

Krucjaty hiszpańskie, które były wielkim preludium do wyprawy z 1096 r., przygotowały Zachód na pojawienie się wezwania Urbana II. Papiestwo ogłosiło, że z powodu podbojów tureckich i upadku Bizancjum obrona Zachodu nie może odbywać się tylko na zachodnim hiszpańskim pograniczu, ale także na wybrzeżach Azji. Wobec zwycięskiej tureckiej inwazji bizantyjski opór, który się załamał, musi zostać zastąpiony przez siły frankijskie. Krucjata zapoczątkowana przez Urbana II w 1095 r. to zbawcza reakcja, odruch obronny Europy w obliczu największego zagrożenia od czasów upadku Cesarstwa Rzymskiego. Jedność świata rzymskiego została nagle przywrócona w sferze moralnej od Atlantyku po Dunaj, a nawet do Bosforu, aby przez kolejne trzy i pół stulecia opóźnić tragiczny rok 1453. Bowiem Turcy instalujący się od 1080 r. w Nikei i Smyrnie, nad brzegiem Morza Marmara i Morza Egejskiego, byli już wówczas w przededniu tego, co stało się w 1453 r. Dwa lata po przejściu pierwszej krucjaty, latem 1099 r., dzięki jej zwycięstwu i za sprawą zupełnie nadzwyczajnego obrotu wydarzeń, kiedy to papież z Rzymu dla obrony Zachodu podjął dawne dzieło cesarzy rzymskich, w Azji Mniejszej doszło do powrotu do sytuacji istniejącej na tym terenie przed upadkiem Bizancjum w 1081 r. Natomiast w Syrii i Palestynie sytuacja, na ile było to możliwe, wróciła do stanu sprzed pojawienia się Mahometa. Dzięki wielkiemu papieżowi, który zatamował płynącą rzekę, bieg losu został zatrzymany i nagle zawrócony. Pomoc pierwszej krucjaty sprawiła, że cesarz Aleksy Komnen począwszy od 1097 r. odzyskał prawie całą zachodnią Anatolię. Północna Syria z Antiochią od 1098 r. była normańskim księstwem, Wielki Liban od poddania się Tortosy Rajmundowi z Saint-Gilles w marcu 1102 r. zaczął przekształcać się w hrabstwo tuluzańskie (prowansalskie), a Palestyna od wstąpienia na tron Baldwina I w 1100 r. stała się francusko-walońskim Królestwem Jerozolimy.

Sukcesy i błędy podboju frankijskiego: przykład Hrabstwa Trypolisu

Te ogromne zdobycze zostały osiągnięte za cenę niezliczonych wahań i oczywistych sprzeczności, poprzez serię prób i błędów, braków, nawet niepowodzeń. Wielkie fakty historyczne stają się takie tylko z dystansu, podczas gdy z bliska są niewyraźne, a czasami wręcz zanikają, podobne do rzymskiej granicy, limesu, którą Antoine Poidebard3 znajduje w zarysach w trakcie swoich lotniczych poszukiwań na pustyni syryjskiej. Natomiast gdy podróżnik przemierza drogę po jej szczątkach, często nie dostrzega po niej śladu. Najbardziej charakterystycznym przykładem tej zasady – warto wyodrębnić go w celu zilustrowania przywołanych spostrzeżeń – jest historia prowansalskiego Hrabstwa Trypolisu. Podczas gdy dzięki energicznym działaniom dwóch silnych ludzi, Boemunda i Baldwina I, ogólne linie rozwoju Księstwa Antiochii i Królestwa Jerozolimy zostały zarysowane od razu, to w przypadku przyszłego hrabstwa w Wielkim Libanie działo się to za cenę wielu wahań i budzących zdziwienie niedociągnięć. To właśnie jego założyciel, hrabia Tuluzy Rajmund z Saint-Gilles – osobowość złożona, charakter niespokojny, nierówny, pełen nerwowości, na zmianę entuzjastyczny i pozbawiony energii, pełen określonych ambicji, które nagle porzucał, z huśtawką nastrojów, a przy tym wytrwały – z opóźnieniem osiedlił się w tym pięknym libańskim zakątku, który uwiódł go już w czasie pierwszego przemarszu przez ten obszar (o czym świadczy próba zdobycia Arki w 1098 r.). Gdy w marcu 1102 r. Rajmund zajął (bez większego oporu i za zgodą mieszkańców) urzekającą pięknem Tortosę, całkowicie zaangażował się w niestałe do tej pory ambicje. To w Tortosie wzniesiono piękną katedrę Panny Marii, z podwójnymi inspiracjami romańskimi i gotyckimi, która pozostanie jednym z najbardziej wyrazistych tytułów do chwały dawnej cywilizacji francuskiej w Lewancie. Muzułmanie, którzy dobrze wyczuwali zagrożenie, już w następnym miesiącu za sprawą emira Himsu Dżanah ad-Dauli podjęli próbę odzyskania miasta, ale zwycięstwo Rajmunda, który zaskoczył ich obóz i zdziesiątkował armię, definitywnie przypieczętowało podbój Tortosy (kwiecień 1102 r.). Jednak zamiast metodycznie kontynuować zajmowanie terenów nadmorskich, czego można byłoby oczekiwać, hrabia Tuluzy skierował wzrok na tereny w głębi lądu. W kwietniu 1103 r. miał zamiar przejąć twierdzę Kurdów (przyszły Krak des Chevaliers), którą na krótko zajął po raz pierwszy z armią krucjatową w 1099 r. i której strategiczną ważność uznał z racji kontroli nad drogą z Himsu. Ale wkrótce to sam Hims, królujący nad górnym Orontesem, stał się jego celem. Zabójstwo Dżanah ad-Dauli, który padł 1 maja 1103 r.4 pod ciosami morderców najętych przez atabega Ridwana z Aleppo, dało Rajmundowi nadzieję na jego przejęcie. Poniósł jednak porażkę i to atabeg Damaszku Tughtakin stał się panem Himsu, który dla Rajmunda pozostał przedmiotem tęsknoty. Jej wyrazem będzie to, że zarówno on, jak i jego bezpośredni następcy będą się tytułować przez jakiś czas seniorami tego miasta (princes de la Chamelle, zgodnie z frankijską nazwą antycznej Emesy). Analogicznie królowie Anglii, których dziadowie przegrali wojnę stuletnią, aż do XVIII w. będą pretendować do tytułu królów Francji.

Rajmund z Tuluzy dopiero po porzuceniu, przynajmniej chwilowo, swoich ambicji wobec doliny górnego Orontesu (jego następcy będą podejmowali próby usadowienia się w Dolinie Bekaa, szczególnie Rajmund II) ostatecznie zdecydował się na założenie władztwa w Libanie. Budowa przez niego Zamku Pielgrzyma na miejscu współczesnego Trypolisu i blokada, którą ustanowił i uporczywie utrzymał wokół XI-wiecznego miasta (obecnie teren wokół portu Al-Mina) aż do osiągnięcia celu, potwierdza w tym względzie jego stanowczą decyzję. Ten kierunek polityki hrabiego ostatecznie jeszcze wtedy nie zatriumfował, ale już jego bratanek i następca Wilhelm-Jordan pojął strategiczne znaczenie miasta Arka u wyjścia z gór na równinę Akkaru, w centralnym punkcie drogi syryjskiej między Tortosą i Trypolisem. Wilhelm, po odrzuceniu napierającego z drugiej strony gór atabega Damaszku Tughtakina, próbującego odblokować Arkę (marzec 1109 r.), na początku kwietnia tego samego roku zajął opuszczoną przez obrońców twierdzę. W tym momencie kości zostały rzucone. Niewyraźne do tej pory prowansalskie projekty, które lawirowały między górami Nosairi a doliną górnego Orontesu, nabrały ciała i skonkretyzowały się na wybrzeżu libańskim. Zdobycie Trypolisu przez frankijską koalicję 12 lipca 1109 r. było ukoronowaniem tego dzieła.

Ostatnie pod względem chronologicznym państwo krzyżowe zostało założone. Mimo licznych niepewności, które istniały w okresie wcześniejszym, okazało się ono bardzo trwałe, skoro Królestwo Jerozolimy zniknęło w 1187 r., Księstwo Antiochii w 1268 r., zaś Hrabstwo Trypolisu istniało aż do 1291 r. Co więcej, trwałość wpływów frankijskich na tym obszarze ujawniła się w wezwaniu ludności maronickiej z gór Libanu o opiekę ze strony Francji w 1860 i 1919 r.

Budowniczowie Francji w Lewancie. Linia królów Jerozolimy w XII wieku

Tymczasem po ustabilizowaniu sytuacji związanej z dokonanym podbojem pojawiły się nowe, niespodziewane dla organizatorów wyprawy krzyżowej problemy, które stanęły przed frankijskimi książętami. Jak wspomniano, krucjata była odbiciem genialnego umysłu papieża mającego na widoku obronę Zachodu. Jednak w czasie jej realizacji ujawniła się psychologia tłumu, podobnie jak na przykład podczas rewolucji francuskiej5. Z tego względu można mówić, że istnieje legenda krucjat, tak jak istnieje legenda o ochotnikach rewolucji. Czy krucjata jako mistyczna fala i ruch międzynarodowego idealizmu grała taką samą rolę w założeniu państw frankijskich w Syrii, jak idealizm paneuropejski pierwszych rewolucjonistów w powstaniu „Cesarstwa Francuskiego”? Jak dzięki jednej z owych sprzeczności, które nadają smak historii, aneksja Niderlandów i Nadrenii w 1795 r. była pochodną humanistycznych deklaracji pacyfistów i internacjonalistów z 1790 r., tak samo stworzenie i utrzymanie frankijskich kolonii w Syrii w XII w. musiało mieć swoje źródło w przypływie bezinteresownego mistycyzmu zgromadzeń w Clermont, Vézelay czy Gisors. Ale po dokonaniu podboju jego utwierdzenie w dwóch przypadkach stało się możliwe poprzez osłabienie, a nawet zanegowanie początkowych postaw. Trudno znaleźć potwierdzenie tezy, że to idee Rousseau z 1790 r. pozwalały przez 18 lat utrzymywać panowanie Francji w Nadrenii. Wydaje się, że obok nich i abstrahując od idealizmu, sfrancuszczenie kraju było przede wszystkim dziełem cesarskich prefektów, takich jak Jean Bon Saint-André i jego naśladowcy, których praktyka administracyjna przypominała tę w wykonaniu wielkich urzędników z Wersalu. Analogicznie, kiedy przygoda pierwszej krucjaty znalazła swój szczęśliwy finał po ślepym trafie, który legł u podstaw Królestwa Jerozolimy, utrzymanie przez prawie stulecie nowej frankijskiej kolonii (1099-1187) było zasługą głównie roztropnej, realistycznej, bardzo przyziemnej, ale też trochę romantycznej dynastii walońsko-andegaweńskich królów Jerozolimy. Złagodzili oni ostrze krucjaty i używali jej w konkretnym celu, okazując zdolność do wykonania godnej podziwu i olśniewającej pracy, porównywalnej z tą, jaka była udziałem Kapetyngów w Galii.

Dobrobyt frankijskiej kolonii w czasie tego pierwszego okresu jej istnienia w muzułmańskim otoczeniu był arcydziełem mądrości pierwszych sześciu królów Jerozolimy, Baldwinów, Fulka, Amalryka, wschodnich odpowiedników francuskich Filipów Augustów i Filipów Pięknych. Było to dzieło monarchii frankijsko-syryjskiej, dzieło, którego zupełnie nie przewidziała pierwsza krucjata, i przeciwko której duch owej krucjaty, reprezentowany w 1100 r. przez arcybiskupa Daimberta z Pizy, powstał z całą mocą. Jednak zderzył się z nim Baldwin z Boulogne, kiedy stał się królem Jerozolimy Baldwinem I, a był to człowiek skrojony na miarę epopei, a raczej nad nią dominujący, skoro jako jedyny z wielkich baronów zrozumiał ją w całości, obracając na swoją korzyść. Będąc zaś pozbawionym skrupułów awanturnikiem, w sposób naturalny stał się mężem stanu. Przemoc i cierpliwość, porywczość i przebiegłość, hipokryzja i cynizm, lojalność, brutalność i perfidia, zbrodnia jako cnota – zbrodnia stanu jako cnota przywódcy – te elementy jego bogatej osobowości nigdy nie dominowały w jego działalności, gdyż ponad nimi górowało wyobrażenie racji stanu, której wszystko zostało podporządkowane. Starożytni Grecy nazwaliby go Budowniczym, Ktistes. Owo frankijskie państwo Jerozolimy, niespodziewanie powołane do życia lub jeśli tak chcemy, powołane do życia przez przypadek, okaże się nazajutrz po założeniu tak trwałe, że nikt po Baldwinie I nie pomyśli o jego zakwestionowaniu. Jakkolwiek frywolne nie byłyby zwyczaje Baldwina i jego niezależność wobec patriarchatu, kronikarze, mówiąc o nim, nie mogli zapomnieć, że zanim stał się człowiekiem miecza, był człowiekiem Kościoła. To z tego okresu zachował na zawsze widoczną godność, nosząc swój królewski płaszcz jak biskupią kapę, tak samo jak w sferze moralnej zachował rzymski porządek ducha. Stworzył królewski majestat porównywany za sprawą jego geniuszu do majestatu Dawida i Salomona. W trakcie 18 lat rządów (1100-1118) stworzył także tradycję królewską, albowiem powstała ona na skale Syjonu, na tradycji Kapetyngów, Anglo-Normanów oraz cesarzy rzymskich narodu niemieckiego.

A jego następcy na tronie Jerozolimy? Byli to mądrzy władcy, którzy natychmiast przejęli ową tradycję, wzmacniając ją przez kontynuację i wkrótce czyniąc z tej śmiałej improwizacji czcigodną rzeczywistość. Byli to władcy na właściwym miejscu, akuratni, stworzeni do roli królów. Tacy byli w latach 1118-1144 Baldwin II Kunktator i Fulko Andegaweński Mądry, tacy byli w latach 1144-1173 Baldwin III, zwolennik sojuszu z Damaszkiem, i Amalryk I, negocjator sojuszu z Bizancjum, i taki był w końcu, w ciągu swoich 12 lat agonii w siodle, Baldwin IV, młodzieniec delikatny, heroiczny, Król Trędowaty (1173-1185). Tacy też byli, z przerwą po 1187 r., nowi władcy frankijscy w latach 1192-1225, przywróceni przez trzecią krucjatę: Henryk z Szampanii, Amalryk II z Lusignan i Jan z Brienne. Znajdowali się oni, cała ósemka, na antypodach ducha krucjatowego, pod którym rozumie się romantyczny charakter świętej wojny w stylu Piotra Pustelnika czy Waltera Bez Mienia. I przeciwnie, jeśli przez ducha krucjaty rozumiemy ideę osadnictwa z adaptacją w lokalnym środowisku i jej inteligentne wykorzystywanie, wszyscy ci władcy byli do głębi kolonistami, twórcami szerokiej polityki muzułmańskiej, pragnącymi ustanowienia mądrych sojuszy z emirami turecko-arabskimi, mniej niebezpiecznymi niż pretensje sułtanów i kalifów.

Swobodnie umoszczeni na szachownicy feudalizmu turecko-arabskiego, między sunnitami i szyitami, Egipcjanami i Turkami, asasynami i zwolennikami kalifatu, Aleppińczykami i Damasceńczykami, królowie Jerozolimy korzystali na ich rywalizacji z iście lewantyńskim sprytem, aby najdłużej jak to możliwe utrzymać korzystne dla siebie podziały w świecie muzułmańskim, zapewniające równowagę na Wschodzie. Dzięki tej równowadze stali się oni decydującym czynnikiem, i to do nich zwracali się mniej znaczący emirowie, prosząc o pomoc przeciwko sułtanom-hegemonom. To w ten sposób Fulko z Andegawenii chronił turecki emirat Burydów w Damaszku przeciwko tureckiemu, zankijskiemu Aleppo. Później zaś, kiedy niebezpieczeństwo zmieniło miejsce, Baldwin IV uratował ten sam emirat Aleppo przed zamiarami Saladyna. W międzyczasie Amalryk I rozciągnął nad zagrożonym przez sunnickie królestwo Saladyna szyickim kalifatem w Egipcie podobną opiekę, która na krótko przyjęła postać prawdziwego protektoratu. Także w przypadku strasznej sekty asasynów Baldwin II zaakceptował sojusz z nimi, szczęśliwy, że znalazł w łonie społeczeństwa muzułmańskiego wewnętrznych wrogów islamu, którzy siali w nim anarchię, antypatriotyzm i demoralizację, tak dobrze służące interesom Franków. Postawę Baldwina II w tym względzie kontynuowali wszyscy jego następcy, wliczając Henryka z Szampanii, który po przyjacielsku złożył wizytę wielkiemu mistrzowi wzbudzających strach sekciarzy. W czasie tej wizyty interweniował dopiero wtedy, gdy ich przywódca, chcąc go uhonorować, zaproponował, że na jego oczach dziesięciu członków sekty odurzonych haszyszem kolejno popełni samobójstwo.

W chwili gdy duch krucjaty wraz z nowymi pielgrzymami, którzy schodzili na ląd, unieważniał owoce tego cierpliwego trudu, zaniepokojeni Frankowie z Syrii posuwali się aż do odrzucenia ich wsparcia, jak to miało miejsce w 1148 r. w trakcie drugiej krucjaty. Wówczas uniknięto ostatecznego ataku przeciwko państwu damasceńskiemu, którego istnienie uznano za konieczne dla zachowania syryjskiej równowagi. Rezultat tej polityki był taki, że w ciągu półwiecza Królestwo Jerozolimy zostało zaakceptowane jako konieczny sąsiad przez większość muzułmańskich potęg Bliskiego Wschodu. Było tak aż do epoki Saladyna, który na początku swego panowania w Egipcie widział w państwie frankijskim opatrznościowy bufor oddzielający go od atabega Aleppo i Damaszku Nur ad-Dina. Aby dać pojęcie o przebytej przez władców Jerozolimy drodze, wystarczy przypomnieć, że po masakrze muzułmanów w Świętym Mieście dokonanej przez pierwszych krzyżowców w 1099 r. król Fulko w 1140 r. dwornie przyjął w meczecie Omara emira Usamę i wezyra Damaszku. Do tego należy dodać fakt o kapitalnym znaczeniu dla konsolidacji hegemonii chrześcijańskiej: dyplomacja frankijskiego królestwa była nie mniej skuteczna w kontaktach z Bizantyjczykami. Choć w okresie 1096-1204 Bizancjum było dla wszystkich krzyżowców przemierzających jego terytorium wrogiem prawie równie obrzydliwym jak islam, to Baldwin III i Amalryk I dzięki mądrej polityce matrymonialnej (obaj poślubili greckie księżniczki) doprowadzili do sojuszu z cesarstwem i uzyskali jego opiekę. Zrozumienie lokalnych uwarunkowań pozwoliło im też doprowadzić do porozumienia między Bizancjum a Ormianami, tak aby uformować wobec islamu sojusz potęg chrześcijańskich Lewantu.

W tym wszystkim duch monarchii frankijskiej, duch Kapetyngów przeniesiony na teren kolonizowany, znajdował się na przeciwległym biegunie tego, co było duchem krucjaty. Wyjątkiem jest tu pierwsza wyprawa krzyżowa, która w sposób zdecydowany znajduje się poza tym rozróżnieniem, oraz trzecia wyprawa, której dzieło odzyskania utraconych ziem zostało zapoczątkowane już przez Konrada z Montferratu. Jednak czy wszystkie inne krucjaty, których celem było powiększenie frankijskiej Syrii, nie przyniosły w efekcie najbardziej opłakanych skutków? Czyż nie włączyły one dynastii jerozolimskiej w walki o zdobycie przysłowiowych kilku folwarków czy podniesienie jakiejś chaty do rangi twierdzy? Nieznane dziś bliżej negocjacje Baldwina II z muzułmanami z Aleppo oraz Fulka i Baldwina III z muzułmanami z Damaszku bardziej przyczyniły się do konsolidacji i powiększenia państwa frankijskiego niż waleczność francuskich baronów, którzy świeżo zeszli na ląd. Jedyną epopeją, która się liczy, jest trwała wielkość. Prawdziwa epopeja frankijska zawiera się w upartej i żmudnej ciągłości pracy dynastii jerozolimskiej, a nie w romantycznych wyprawach baronów i w poruszeniu tłumów. Tak samo dzieło francuskie zawiera się bardziej w codziennym trudzie czy to Filipa II Augusta, Filipa IV Pięknego, Richelieu czy w końcu Vergenne’a, niż w niekończących się wyprawach szwadronów Bonapartego przez Europę.

Ale w 1186 r. wraz ze śmiercią Baldwina V ciągłość dynastyczna została zerwana. Męska linia królów Jerozolimy wygasła i zamiast kuzyna ostatniego króla, hrabiego Rajmunda III z Trypolisu, dziedzica monarchicznej tradycji i starej polityki frankijskiej, ponownie pojawił się duch krucjaty. Przyoblekł się on w ciało zgubnych Templariuszy i rycerza-rabusia Renalda z Châtillon, którzy doprowadzili do oddania korony człowiekowi przypadkowemu, Gwidonowi z Lusignan. Nasuwa się skojarzenie z elekcjami ostatnich królów Polski w XVIII w. Można powiedzieć, że był to koniec godności królewskiej i prawie natychmiast, bo w przeciągu roku, nastąpił koniec królestwa, klęska pod Tyberiadą i podbój całej Palestyny przez Saladyna (1187).

W kierunku islamskiego odrodzenia. Pierwsze symptomy reakcji muzułmańskiej

Zatrzymania oraz cofnięcia frankijskiego podboju i panowania nie można wytłumaczyć jedynie błędami politycznymi ostatnich przywódców Franków. Historyk musi na równi zwracać uwagę na odrodzenie moralne, polityczne i militarne społeczeństwa muzułmańskiego. Jak zobaczymy, jest to odrodzenie zdumiewające, które z okresu mało znaczących jego zwolenników – reprezentujących islam w końcu XI w. – zdołało rozwinąć się we wspaniałe przebudzenie ze schyłku XII w. i drugiej połowy XIII w., z tak zahartowanymi przywódcami, jak Zanki, Nur ad-Din, Saladyn i Bajbars. Przynajmniej dwóch ostatnich należy umieścić pośród najsilniejszych osobowości i najpotężniejszych przywódców w historii Wschodu.

Pod koniec XI w., gdy krzyżowcy ustanowili swoje panowanie w Syrii, widzieliśmy żałosny niedostatek ludzi islamu. Sułtanowie Persji, synowie Malikszaha, to bezbarwni epigoni, a ich słabość, kruchość i wzajemne konflikty przypominają wnuków Karola Wielkiego. Wspomniano też o ich dwóch kuzynach z Syrii i ich niezdolności do wzniesienia się ponad horyzont polityki lokalnej. Być może emir Himsu Dżanah ad-Daula mógłby stworzyć ośrodek oporu, lecz jego muzułmański patriotyzm był słabszy niż nienawiść do Ridwana, władcy Aleppo. Kiedy w 1100 r. ten ostatni chciał wykorzystać niewolę księcia Antiochii Boemunda, aby wyrzucić Franków znad dolnego Orontesu, ad-Daula sparaliżował jego wysiłki, atakując armię aleppińską i zadając jej poważną klęskę. Widzimy też ad-Daulę próbującego w kwietniu 1102 r. wydrzeć Prowansalczykom Tortosę, ale jego zabójstwo z poduszczenia malika Aleppo na początku maja 1103 r. złamało opór muzułmański w środkowej Syrii.

Pozostał atabeg Damaszku Tughtakin, świetny dowódca turecki, który przejął władzę w tym wielkim mieście muzułmańskim od swoich seldżuckich panów i którego jego współczesny Ibn al-Kalanisi, autor arabskiej kroniki Damaszku, niedawno opublikowanej przez H.A.R. Gibba, czyni protagonistą pierwszych kontrofensyw6 muzułmańskich. Czy był nim w rzeczywistości? Oczywiście, brał udział w prawie wszystkich wyprawach skierowanych przeciwko Frankom i był duszą wielu z nich. Tughtakin stanowił wśród burzy wywołanej krucjatą, pośród muzułmańskich książąt, chwiejnych lub głupich, stały punkt oporu, którego inwazja nigdy nie wzruszyła. Był to wojownik, któremu sprzyjała fortuna, i natychmiast ujawnił się jako energiczny dowódca oraz administrator, tak że przerażeni Damasceńczycy poczuli się szczęśliwi, mogąc wymienić wątły autorytet swego lokalnego Seldżukidy na władzę tego silnego człowieka. Zdobywając w ten sposób piękne królestwo Damaszku, poświęcił się jego zaokrąglaniu przez przyłączenie małych sąsiednich księstewek Himsu i Hamy. Jednak jak zaznacza W.B. Stevenson7, Tughtakin przynajmniej w pierwszej połowie swego panowania zajmował się nie tyle organizacją muzułmańskiej kontrofensywy, co wyciąganiem korzyści z istniejących okoliczności, aby ustanowić w muzułmańskiej Syrii damasceńską – czyli własną – hegemonię kosztem lokalnych emirów znad środkowego Orontesu, ale też kosztem fatymidzkich namiestników Tyru. Ostatecznie odniósł sukces, zajmując Hims po śmierci Dżanah ad-Dauli (maj 1103 r.), co znacząco powiększyło terytorium jego państwa oraz pozwoliło mu pójść dalej i splądrować ziemie jego rywala, seldżuckiego władcy Aleppo Ridwana. Następnie skierował swoje działania przeciwko Hamie i po śmierci Ridwana na moment ustanowił opiekę i niemalże protektorat nad Aleppo. Dodajmy, że gdyby udało mu się odnieść sukces w walce z Frankami, niewątpliwie byłby w stanie, pod pretekstem wspólnej walki przeciwko nim, wyrzucić Egipcjan z Tyru. Zauważmy zresztą, że kiedy w wyniku podejmowanych działań Tughtakin dostrzegł wąskość horyzontów muzułmańskich książąt swojej epoki, jego pogoń za realizacją egoistycznych celów się zakończyła. Teraz powiązał je z ogólnymi celami muzułmanów i jako jedyny spośród tureckich przywódców w tym okresie zawarł militarny sojusz z wrogami sunnizmu, jakimi byli fatymidzcy kalifowie szyickiego Egiptu. W 1105 r. to on był jeszcze duszą koalicji zawiązanej z dwoma innymi lokalnymi tureckimi książętami: Ridwanem z Aleppo i Sukmanem Artukidą, emirem Mardinu, w celu przecięcia na dwoje posiadłości frankijskich na wybrzeżu libańskim. Rzeczywiście, w kwietniu-maju 1105 r. wyrzucił po raz pierwszy z Rafaniji Prowansalczyków, którzy niedawno opanowali to miejsce, ale śmierć jego sojusznika Sukmana położyła kres rozwojowi tego pierwszego embrionu muzułmańskiej kontrofensywy. Mimo to Tughtakin kontynuował swe wysiłki, aby uniemożliwić Prowansalczykom zdobycie terenów u podnóża Libanu, kiedy mieszkańcy Arki poddali mu się. Na początku marca 1109 r. został pobity przez armię prowansalską, musiał zrezygnować ze swoich planów i być świadkiem, jak Wilhelm-Jordan zajmuje miasto, co dało początek Hrabstwu Trypolisu.

Wsparcie udzielone przez muzułmanów syryjskich zbrojnym interwencjom żołnierzy sułtańskich dowodzonych przez atabegów Mosulu w latach 1110-1115 stało się kryterium tego, co nazywam islamskim patriotyzmem. Z tego punktu widzenia było czymś skandalicznym, że seldżucki władca Aleppo Ridwan zamknął bramy miasta przed armią wysłaną w 1111 r. przez jego kuzyna, sułtana Persji. Tughtakin zdawał się lepszym muzułmaninem, ponieważ w 1113 r. wspomógł swoimi kontyngentami i ugościł u siebie w Damaszku wodza armii tureckiej, atabega Mosulu Maududa. Jednak niebawem, bojąc się, że zostanie wyeliminowany przez tego groźnego sojusznika, nie zawahał się zamordować go w zdradziecki sposób w wielkim meczecie w Damaszku (2 października 1113 r.). Bezpośredni wysłannik sułtana, dowodzący armią islamskiej kontrofensywy, wydany na śmierć na rozkaz głównego tureckiego księcia w Syrii – ta niesłychana zbrodnia ukazuje brak muzułmańskiego patriotyzmu wśród przywódców społeczeństwa islamskiego. Skandal nastąpił również w 1115 r., gdy Tughtakin zerwał maskę dobrego muzułmanina i publicznie przyłączył swoje siły do króla Baldwina I, żeby zagrodzić drogę nowej armii sułtańskiej wysłanej z Persji pod dowództwem namiestnika Hamadanu. Jakież ma znaczenie to, że stary książę Damaszku, chcąc naprawić to, co zrobił, udał się na wiosnę 1116 r. do kalifa Bagdadu, aby złożyć mu wizytę ad limina i błagać o przebaczenie? Krew muzułmańskiego męczennika zasztyletowanego z jego rozkazu w meczecie Umajjadów pozostaje hańbą, której wszystkie panegiryki Ibn al-Kalanisiego nie są w stanie zmyć.

To nie z Damaszku, a z północnej Syrii czy raczej z pogranicza Diyarbakiru i Mosulu wyszło muzułmańskie przebudzenie. Islamscy wodzowie z tego regionu w maju 1104 r. znienacka zatrzymali w bitwie nad Balikhem (pod Harranem) idącą na wschód i na południowy wschód – ku Mosulowi i Bagdadowi! – ekspansję krzyżowców z Antiochii i Edessy. Wodzowie krucjatowi, Boemund i Baldwin z Le Bourg, starali się poprzez zajęcie Harranu odciąć Aleppo od Mosulu, czyli mówiąc inaczej, przygotować upadek tego pierwszego miasta. Ich niepowodzenie i niewola Baldwina z Le Bourg były klęską frankijskiego Drang nach Osten. Tak jak rzymska granica po śmierci triumwira Krassusa w tym samym miejscu w fatalnym dniu bitwy pod Carrhae, granica frankijska po klęsce pod Harranem z 1104 r. nie przesunęła się poza obszar Edessy.

W każdym razie, jak zauważył W.B. Stevenson, to rok 1110 był istotny w walkach frankijsko-muzułmańskich. Jest to faktyczna data rozpoczęcia muzułmańskiej kontrofensywy, ponieważ zranione interesy ekonomiczne (zwłaszcza kupców z Aleppo, zagrożonych zduszeniem przez posiadłości frankijskie u ujścia Orontesu) spotkały się wtedy z uczuciami religijnymi. W rezultacie rozruchy mieszkańców Bagdadu na tle wyznaniowym wymogły na sułtanie i kalifie ogłoszenie pospolitego ruszenia w celu usunięcia Franków.

W ten sposób rozpoczęły się regularne wyprawy wysyłane do Syrii przez sułtanów Persji, którzy jednak nie raczyli sami stanąć na ich czele, więc były dowodzone przez sułtańskich wasali, atabegów Mosulu i Hamadanu. Jak stwierdził Stevenson, atabeg Mosulu Maudud, który dowodził kolejnymi kampaniami z kwietnia-lipca 1110 r., maja-września 1111 r., kwietnia 1112 r. i czerwca 1113 r., był świadomy, że stał na czele muzułmańskiej kontrofensywy. Podczas gdy lokalni emirowie lub malikowie syryjscy wydawali się niczego nie rozumieć z wydarzeń i widzieli w nich środek rozwoju własnych posiadłości w powszechnie panującym chaosie, Maudud był rzeczywistym wodzem świętej wojny. Był przywódcą bezinteresownym, niemającym na celu powiększenia swego terytorium, aspirującym jedynie, na wzór Gotfryda z Bouillon, do oswobodzenia Jerozolimy, ale dla islamu. Według słów Stevensona był on prefiguracją Nur ad-Dina i Saladyna. Ale właściwy czas jeszcze nie nadszedł i jak widzieliśmy, jego zabójstwo z poduszczenia muzułmanów syryjskich 2 października 1113 r. spowodowało odłożenie na prawie półwiecze muzułmańskiej kontrofensywy we właściwym znaczeniu tego słowa.

Muzułmańskie odrodzenie: Zanki

Aby jednak muzułmańska kontrofensywa nabrała dynamizmu, trzeba było stworzyć trwały związek polityczny między wnętrzem lądu, skąd miała ona czerpać swoje siły, i Syrią muzułmańską, która była teatrem toczącej się wojny. To przedsięwzięcie zostało zarysowane, kiedy w latach 1118-1122 Ilghazi Artukida, emir Mardinu, przyłączył Aleppo do swoich dziedzicznych posiadłości w Diyarbakirze. Rezultatem tego była klęska i śmierć frankijskiego księcia Rogera w bitwie na Krwawym Polu (28 czerwca 1119 r.). Jednak Artukidzi pozostali dynastią zbyt uzależnioną od stosunków feudalnych, bez zmysłu politycznego i koncepcji, w jaki sposób wykorzystać swoje militarne sukcesy do budowy czegoś trwałego. Sytuacja zmieniła się, kiedy prawdziwy wódz, atabeg Zanki, przyłączył do królestwa Mosulu Aleppo (1128), i to wtedy zaczęło się prawdziwe dzieło muzułmańskiej rekonkwisty, niebawem zaakcentowanej przez pierwszy stanowczy sukces – zdobycie Edessy w 1144 r. Było to zwycięstwo tyleż terytorialne, co strategiczne, które pozwoliło przywrócić pełną wolność szlaków komunikacyjnych między Mosulem a Aleppo, dwoma połówkami domeny Zankiego.

Aż do tego momentu monarchia frankijska, mocno osadzona przez dwóch pierwszych Baldwinów, skupiająca pod swoim autorytetem wszystkie odrębne księstwa i baronie łacińskie, miała przeciwko sobie jedynie dorywczo zawierane muzułmańskie koalicje, których efemeryczne zwycięstwa były niweczone przez anarchię panującą w społeczeństwie turecko-arabskim. Począwszy od Zankiego monarchia frankijska znalazła się w obliczu monarchii muzułmańskiej równie trwałej jak ona sama, reprezentowanej, tak jak ona, przez kolejnych mężów stanu i ludzi czynu o pierwszorzędnym znaczeniu.

Zachowując wszystkie proporcje z racji głębokich różnic istniejących między oboma społeczeństwami, Zanki może być porównywany z Baldwinem I – założyciel monarchii muzułmańskiej z fundatorem królestwa frankijskiego. Zanki był oddany dżihadowi, czyli muzułmańskiej świętej wojnie, tak jak Baldwin I był oddany krucjacie. Życie Zankiego, podobnie jak życie Baldwina I, zostało poświęcone walce przeciwko wrogom wiary. Dla tego muzułmańskiego wodza, jak dla Baldwina, święta wojna, której oddał duszę i ciało, która stała się racją jego istnienia, była także jego piedestałem, powodem i środkiem jego wyniesienia. Zanki, tak jak Baldwin, użył świętej wojny i zrealizował ją z korzyścią dla swojej monarszej godności. Dzięki zdobytej w ten sposób aureoli mógł nadać owej godności charakter prawowitości, która uderzała współczesnych. Baldwin I znakomicie połączył swoje tytuły do władzy ze starą godnością monarchii biblijnej, zaś Zanki pamiętał, że jego ojciec atabeg Aksunkur został oficjalnie władcą Aleppo z nadania wielkiego sułtana Malikszaha. Nieważne, że między śmiercią Aksunkura w 1094 r. i ustanowieniem władzy jego syna w Aleppo w 1128 r. ciągłość władzy w ciągu 34 lat była zapewniana przez przypadkowych władców, którzy zdobywali ją w tym wielkim mieście północnej Syrii. Od chwili objęcia rządów Zanki wznowił przerwaną tradycję. Warto podkreślić, że jego pierwszym gestem było oddanie czci pamięci ojca, pierwszego miejscowego atabega. Tak oto niejako przywrócił monarchiczną kontynuację i ustanowił autorytet, odwołując się do inwestytury ostatniego wielkiego sułtana seldżuckiego, przez co zapewnił swojej władzy legalistyczną podstawę. I podobnie jak Baldwin I, Zanki był pełnym żaru wojownikiem oraz inteligentnym i surowym administratorem. Równie twardy jak pierwszy król Jerozolimy, tak jak on z niewielkimi skrupułami, był skłonny do okrucieństwa, co podkreślali arabscy historycy. Pierwszy władca muzułmańskiej Syrii, którego bardziej się bano niż kochano, znalazł jednak sposób na zapewnienie sobie absolutnej lojalności swoich wojowników. Jego fortuna w pełni zależała od ich powodzenia, a każde zwycięstwo wodza oznaczało łup i podział lenn między jego dowódców. I przy całym okazywanym religijnym sceptycyzmie – chociaż muzułmańska wiara tego Turka jest równie bezdyskusyjna jak chrześcijaństwo Baldwina I – pod względem politycznym nie dał się zwieść religijnym ideałom świętej wojny. Jak pamiętamy, Baldwin I z kawaleryjską fantazją porzucił pierwszą krucjatę (nie brał udziału w zdobyciu Jerozolimy), aby dla osobistej korzyści zawładnąć Edessą. Stevenson słusznie zauważa, że tak samo prawdziwym celem Zankiego nie było zdobycie Antiochii, jak można byłoby sądzić, ani też prowadzenie do końca świętej wojny. Cały wysiłek Ibn al-Athira, żeby przypisać swemu bohaterowi jedyny cel, jakim był dżihad, pozostaje w sferze pragnień tego mezopotamskiego historyka, który chce widzieć we władcy Mosulu prefigurację Saladyna. Bezpośrednim celem Zankiego było w mniejszym stopniu odebranie Frankom Antiochii czy Jerozolimy niż zdobycie Damaszku na innej muzułmańskiej dynastii, czyli Burydach. Sedno jego programu – i to dlatego był on groźniejszy dla Franków niż bardziej zaangażowani religijnie adwersarze – to zjednoczenie muzułmańskiej Syrii, polityczny cel, po którego osiągnięciu muzułmanom zostanie zapewniona militarna przewaga nad chrześcijanami.

Muzułmański Ludwik IX – atabeg Nur ad-Din

W chaosie pierwszej połowy XII w. Zanki zaprowadził porządek, główną zasadę stabilnych rządów. Dzięki niemu Aleppo stało się biegunem przyciągania, rdzeniem, wokół którego doszło do zjednoczenia muzułmańskiej Syrii. Od 1146 do 1173 r. jego syn Nur ad-Din kontynuował to dzieło. Kontynuował je trochę tak jak Ludwik IX Święty czynił to w przypadku dzieła Filipa II Augusta. Polityk i zdobywca ustąpił pola świętemu. Nie chodzi o to, że Nur ad-Din zupełnie porzucił – tak jak nie zrobił tego Ludwik IX – tradycję militarną swoich przodków. Przeciwnie, spędził życie na świętej wojnie. Chociaż precyzyjniej byłoby stwierdzić, że święta wojna była racją jego istnienia. Oddał się jej z żarliwą gorliwością derwisza. Jest on w tym znaczeniu władcą świętym. Gdy został panem całej muzułmańskiej Syrii, w swoich pałacach w Aleppo i Damaszku wiódł życie zaskakująco proste, które w czasach religijnej egzaltacji, w okresie dżihadu, stało się prawie że życiem ascety, umartwiającego się postem i spalanego modlitwą. I choć większość życia spędził na walce, w rzeczywistości był o wiele mniejszym wojownikiem niż jego ojciec Zanki, a gros jego sukcesów było dziełem dowódców, zwłaszcza Szirkuha i Ajjuba, stryja i ojca Saladyna. W odróżnieniu od Zankiego rzadziej szukał możliwości powiększenia terytorium swego państwa, a bardziej możliwości usunięcia niewiernych, zaś zdobycze terytorialne, zgodnie ze słowami Pisma, były czymś dodatkowym, jak aneksja Damaszku w 1154 r., kiedy to pod jego berłem doszło do zjednoczenia muzułmańskiej Syrii. Czasami był surowym zarządcą, lecz nie było w nim tureckiego okrucieństwa, charakterystycznego dla Zankiego. Rządy Nur ad-Dina są niezwykle mądre i zbawienne dla islamu. Dzięki temu wszystkiemu cieszył się uznaniem wśród Franków, tak jak Ludwik IX zyskał je u muzułmanów; arcybiskup Wilhelm z Tyru kłoni się przed tym księciem sprawiedliwym i wierzącym zgodnie z Prawem. Zauważmy, że tak jak u świętego imama Alego, istniały też wady związane z tymi cechami. Jeśli Nur ad-Din był opiekunem znawców Prawa, uczonych i mędrców, to religijna egzaltacja niekiedy wtrącała go w dziwne stany mistyczne. Zresztą nerwowy i chorowity, będący nieustannie na skraju śmierci, daleki był od silnej konstytucji swego ojca. W tych stanach duszy zupełnie podporządkowywał interes polityczny motywom religijnym, tak że ci, którzy wiedzieli, jak spełnić jego osobiste ambicje, pod pretekstem świętej wojny oszukiwali go. Tak stało się w przypadku młodego Saladyna, którego Nur ad-Din wysłał do Egiptu w celu zajęcia tego państwa i wyrzucenia stamtąd Franków, a który ostatecznie odmówi mu wydania swojej zdobyczy. Nur ad-Din zmarł w 1174 r. ogromnie rozczarowany, z gorzką świadomością roli, jaką odegrał Saladyn, lecz nie podjął decyzji o jego ukaraniu w obawie, że Frankowie wykorzystają to zerwanie między nimi. Rezultat był taki, że kilka lat po śmierci Nur ad-Dina jego następcy zostali w całości pozbawieni syryjskiego dziedzictwa przez Saladyna, który zjednoczył pod swoją władzą ziemie muzułmańskie od Nubii aż do Diyarbakiru.

Saladyn Zdobywca

Wraz z Saladynem zakończył się ostatni etap procesu. Dzieło unifikacji zapoczątkowane wokół Aleppo po objęciu całej muzułmańskiej Syrii dopełniło się, ustanawiając wielkie imperium syryjsko-egipskie, pod którego naciskiem Frankowie z obszarów nadmorskich zostaną w 1187 r. zepchnięci do morza. Saladyn Obrońca (an-Nasir) – tak nazywał go kalif. Historia arabska, chcąc podkreślić nadzwyczajny charakter jego dzieła, obdarzyła go po śmierci tytułem sułtana, szukając w pierwszych władcach seldżuckich kwalifikacji na jego miarę. W rzeczywistości kurdyjski zdobywca, tak jak dawniej zdobywca macedoński, wyszedł poza swoich poprzedników i wykracza poza ramy historyczne lub inaczej rzecz ujmując, to ramy historyczne rosną, dopasowując się do skali jego osobowości. Błyskawiczne wyniesienie, którego poszczególne etapy, gdy przyjrzeć się im bliżej, są ostrożnie skalkulowane, jest arcydziełem jego umiejętności. Jego zapał, kiedy był potrzebny, zawsze był świadomy i kontrolowany. Ten młody zwycięzca, u którego wszystko było świeże i spontaniczne, prowadził jak doświadczony wezyr niezliczone intrygi w otoczeniu fatymidzkim, chyba najbardziej skorumpowanym na Wschodzie. Ten przyszły protagonista świętej wojny koranicznej na początku wobec gniewu Nur ad-Dina utrzymał się w swoich posiadłościach w Egipcie, bezwstydnie korzystając z osłony państwa buforowego, jakim była frankijska Syria. Moim zdaniem nie ma sensu wyjaśniać, że Saladyn był gorliwym wyznawcą sunnizmu, tak jak nie trzeba dowodzić, że Aleksandra uformowało nauczanie Arystotelesa. Kurdyjski heros, który będąc awanturnikiem (wywodził się z rodziny właścicieli ziemskich w Wielkiej Armenii), nie należał do żadnej z wcześniejszych dynastii, ale wniósł do starego świata turecko-arabskiego trochę oryginalnej świeżości, tak jak Aleksander Macedoński do świata helleńskiego i irańskiego. Wraz z nim, jak z Aleksandrem, teoria reprezentowana przez Thomasa Carlyle’a co do roli jednostki w historii zyskuje swoje potwierdzenie. Nie chodzi o to, że był on silniejszy od całego świata, tak jak wcześniej Urban II, i zatamował, a potem odwrócił bieg wydarzeń. Wprost przeciwnie, jego siła, jak siła Aleksandra, miała być mocą półboga, który wcielił się w niego i swoją postacią uosabiał bieg historii. Aleksander odniósł tak wielki sukces, ponieważ doszło w nim do zsumowania, wzrostu i triumfu wspaniałego rewanżu hellenizmu wobec świata barbarzyńskiego, złowróżbnego od czasu Maratonu i Salaminy. Tak samo Saladyn uosabiał i personifikował muzułmańską kontrofensywę, ostatecznie zwycięską, triumfującą w osobie młodego i odważnego bohatera, którego zwycięstwo, tak jak u Macedończyka, jest łagodzone pogardliwą litością dla zwyciężonych i wielkim ludzkim uczuciem. Tak jak syna Filipa z antycznej Grecji, uczyniono go półbogiem. Pod każdym względem wyjątkowy, pozostaje człowiekiem w najlepszym znaczeniu tego słowa. Ulegający pasji, ale mądry, parweniuszowski wojownik, ale zasadniczo szlachetny, wszystko zawdzięczający swemu mieczowi, stał się władcą legendarnym. Był wspaniałym i wielkim panem o olśniewających dworskich manierach, i chociaż był gorliwym muzułmaninem, to dla Franków był przeciwnikiem rycerskim. Był bardzo pobożny, ale bez bigoterii (i jakże w tym odmienny od Nur ad-Dina) – mąż stanu, wojownik, urodzony organizator, władca tak hojny, że nie był w stanie zachować skarbca (to jedna z jego rzadkich przywar), rozdając go swoim towarzyszom broni.

Reasumując, Saladyn to jedna z najsilniejszych i najbardziej ujmujących postaci w historii, bez drugiego planu, bez fałszu – wyjątkiem rzecz jasna jest to, co wymagało wybiegów w zdobyciu i utrzymaniu orientalnego tronu – roztaczająca przy tym blask i umiejętność uwodzenia, któremu żaden kronikarz, nawet łaciński, nie mógł się oprzeć. Co oczywiste, reprezentuje on islamską sunnicką ortodoksję w czystej postaci, co stanowi w oczach kronikarzy arabskich jego główny tytuł do sławy, większy niż samo zdobycie Jerozolimy na Frankach i wykorzenienie w łonie islamu szyickiej herezji przez zniesienie fatymidzkiego kalifatu Egiptu. A jednak ten orędownik ortodoksji, zważywszy na idee swego otoczenia, zawsze zabraniał fanatycznych wybryków. Zwycięzca Franków, wyzwoliciel meczetu Omara okazał największą szlachetność wobec pokonanych chrześcijan.

Być może właśnie ta szlachetność (historycy arabscy nie omieszkali mu jej wytykać) mu zaszkodziła. Po zdobyciu Jerozolimy i Akki pozwolił ludności chrześcijańskiej wycofać się do Trypolisu i Tyru, skąd wyszła frankijska rekonkwista. Uwagę zwraca fakt, że zatrzymał się w pełni zwycięstw i pozwolił przetrwać chrześcijańskim wysepkom, zapominając słowa Cezara, że nic się nie dokonało, jeśli rzecz nie została doprowadzona do końca. Instynktownie rozumieli to sułtanowie mameluccy w latach 1260-1291. Jest jednak pewna niesprawiedliwość w ocenie owych późniejszych krytyków, którzy spoglądali na niego oczami współczesnego sobie Bajbarsa. W rzeczywistości, co dobrze pokazał Van Berchem, aby zebrać wszystkie owoce swego zwycięstwa, Saladynowi brakowało tego, co posiadali po nim sułtanowie mameluccy: zjednoczonego państwa i stałej armii. Imperium Saladyna powstało w pośpiechu, w czasie wojny i pozostało imperium feudalnym, zaś jego armia była armią feudalną. Emirowie po kilku miesiącach służby wojskowej szybko zgłaszali żądania i narzucali swoją wolę powrotu do domów ze zdobyczą, aby korzystać z owoców zwycięstwa. Tak właśnie stało się w 1189 r., kiedy po zdobyciu Palestyny na Frankach, zamiast skończyć z nimi, odbierając im Tyr, Trypolis i Antiochię, których los wisiał na włosku, Saladyn był zmuszony w związku z naleganiami swych emirów zdemobilizować część armii, przygotowując w ten sposób frankijski rewanż trzeciej i szóstej krucjaty. Zaprzepaszczona wówczas okazja długo nie pojawiła się ponownie, tym bardziej że następcy Saladyna, jego brat al-Adil czy bratanek al-Kamil, wprawdzie odziedziczyli po nim administracyjny geniusz, ale byli przede wszystkim politykami, u których zupełnie zanikła pasja do świętej wojny. Władcy ci, akceptując tę tolerancyjną wobec Franków stronę osobowości Saladyna, posunęli się aż do porozumienia z Frankami. W negocjacjach prowadzonych przez al-Kamila z Fryderykiem II w 1229 r. doszło do pełnego wzajemnego zrozumienia, zawierającego religijny pokój, wzajemną tolerancję, kulturalny modus vivendi, aż do darmowego zwrotu Jerozolimy chrześcijanom.

Odbudowa i ostateczny upadek Francji w Lewancie

Dzięki osłabieniu armii Saladyna i wobec braku muzułmańskiego fanatyzmu u jego sukcesorów, a zwłaszcza za sprawą heroicznego wysiłku trzeciej krucjaty dowodzonej przez Filipa II Augusta i Ryszarda Lwie Serce, od 1191 r. frankijskie Królestwo Jerozolimy było odbudowywane, zresztą jedynie częściowo, wokół Akki. Jednak godność królewska nie została odbudowana w pełni. To, co pozostało z dawnego państwa frankijskiego, w tym przypadku na wybrzeżu galilejskim i libańskim, miało u steru rządów między 1192 a 1225 r. trzech sprawnych przywódców: Henryka z Szampanii, Amalryka z Lusignan i Jana z Brienne. Byli to znakomici władcy, którzy w XII-wiecznej monarchii nie ustępowaliby czterem Baldwinom, których tradycję starali się zresztą ożywić. Jednak daleko było autorytetowi, którym dysponowali królowie z XIII w., do tego, który przynależał władcom z XII stulecia. Początkowo odbudowane przez mocarstwa Zachodu, państwo frankijskie w konsekwencji zostało im ściśle podporządkowane. Król Jerozolimy prowadził politykę osobiście, i była ona ściśle jerozolimska – jego władza była rzeczywista. Król Akki ciągle się dostosowywał i musiał liczyć się z dworami monarszymi Francji, Anglii, Niemiec i Sycylii. Królem był wyłącznie z nazwy, a w rzeczywistości był kimś na kształt wysokiego komisarza mocarstw w Syrii, zaś jego władza królewska była jedynie mandatem. Cóż mógł zrobić, ograniczony w taki sposób? Jako wyjaśnienie niech posłuży zatrzymanie frankijskiej rekonkwisty i wskazanie stanu niemożności, w jakim znalazł się król Jan z Brienne, nie mogąc narzucić swego autorytetu piątej krucjacie pod Damiettą. Jednak monarchiczna tradycja działała: ten skromny szampański baron, z wyboru Filipa II Augusta zostawszy królem w Ziemi Świętej, w sposób naturalny podjął dzieło dawnych Baldwinów. To ich głos przemawiał przez niego, gdy w 1218 r. doradzał krzyżowcom wymianę zdobytej Damietty za Jerozolimę. Pelagiusz, reinkarnacja szkodliwego Daimberta, kierując się duchem krucjaty, odrzucił rady roztropnego króla Jana i doprowadził ostatecznie do klęski (1221).

Następny okres to lata 1225-1268. Kiedy Jan z Brienne oddał tron swemu zięciowi, cesarzowi Fryderykowi II Hohenstaufowi, Królestwo Jerozolimy zostało wprost przyłączone do Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. W 1225 r. Fryderyk II połączył korony Baldwina I i Karola Wielkiego. Wydawać by się mogło, że monarchia jerozolimska powinna skorzystać z tego faktu, powiększyć się i wzrosnąć w siłę, wsparta od tego momentu wszystkimi siłami Niemiec i Sycylii. W rzeczywistości królestwo nigdy nie było słabsze – było równie słabe, jak papiestwo w czasie niewoli awiniońskiej, kiedy znajdowało się na wygnaniu, usunięte zupełnie z Italii, zależne od lokalnych książąt. Będąc bytem elekcyjnym, papiestwo, co gorsze, stało się bytem umiędzynarodowionym i fikcyjnym. Przyłączone do Cesarstwa Zachodniego Królestwo Akki stało się zależną kolonią tego sycylijsko-niemieckiego imperium i niebawem, imitując je, a raczej wyprzedzając o 30 lat, weszło w okres wielkiego interregnum.

Nie ulega wątpliwości, że w Akce zachowywano pozory legalizmu o wiele bardziej niż w Niemczech w okresie Wielkiego Bezkrólewia. Zakochani w legalizmie baronowie Syrii z rodu Ibelinów w 1232 r. usunęli z Akki reprezentantów cesarza-króla Fryderyka II, ale podtrzymali konstytucyjną fikcję jego władzy. Usunęli jego przedstawicieli, wzgardzili jego autorytetem, ale powstrzymali się przed ogłoszeniem wydziedziczenia jego rodu. To dzięki tej paradoksalnej sytuacji wszystko działało tak, jakby monarchia została jednak zniesiona. Pod płaszczykiem istnienia nominalnego niemieckiego króla, który nie rezydował na Wschodzie i od którego było ono całkowicie uwolnione w swoich działaniach, Królestwo Akki w praktyce także zostało zniesione. Francja Stefana Marcela i Cabochiens (gdzie zresztą osłabienie dawnej władzy mogło być rekompensowane przez pojawienie się nowych sił) jest na wybrzeżu syryjskim obecna w Assises de Jérusalem, gdyż tutaj nie pojawia się żadna siła ludowa, aby wesprzeć upadającą władzę. Z punktu widzenia prawnego Assises od początku formułują teorię monarchii konstytucyjnej oraz parlamentarnej pełnej szacunku dla swobód, praw i przywilejów lennych. Była to jednak tylko teoria, natomiast realia były inne. Państwo już nie istniało, skoro król był daleko i był wrogiem. W dniu, kiedy w 1232 r. przywódca baronów w Syrii Jan z Ibelinu, senior Bejrutu, został wybrany przez skonfederowane rycerstwo i mieszczan zwierzchnikiem miejskiej komuny w Akce, stało się pewne, że państwo frankijskie, na pergaminie będące wciąż monarchią, stało się tym, czym pozostało do 1291 r. – anarchią.

Była to anarchia, w której rządziły interesy. Dzięki zniesieniu autorytetu monarchii tam gdzie nie istniała władza centralna, wszystkie lokalne organizmy rozrosły się do monstrualnych rozmiarów. Wielkie zakony rycerskie – Templariusze, Szpitalnicy i Krzyżacy – stały się państwami w państwie, prowadząc własną politykę, również zagraniczną, często dyktowaną przez interesy finansowe, stojące w opozycji do oczywistych interesów kraju. Dzięki władzy, którą uzyskały z racji swojej żelaznej struktury organizacyjnej, tajności planów i bogactwu finansowemu (zakładały banki), zakony były o wiele silniejsze niż żałosne władze regencyjne w Jerozolimie i Akce. Były silne słabością państwa, a potem brakiem jego istnienia. O owo śmieszne państwo zupełnie się nie martwiły, nawet jeśli niekiedy służyły jego celom, biorąc udział w wojnach. Miały jednak wówczas na względzie własne interesy. Gdy w 1268 r. wraz z pojawieniem się Hugona III z Lusignan, króla Cypru, doszło w Akce do odbudowy państwa – niewątpliwie odbudowy zbyt późnej, ale mogącej jeszcze uratować resztki frankijskiej Syrii – Templariusze, którym utrudniało to prowadzenie swojej polityki, złamali je.

Templariusze i Szpitalnicy wszakże ciągle byli rycerzami pochodzącymi z Francji, którzy w obronie Ziemi Świętej oddawali życie na polu bitwy. Ale niezależnie od nich bezbronna republika akkańska została wydana na pastwę obcych, gdyż to obcy – Genueńczycy, Wenecjanie, Pizańczycy, Marsylczycy i Katalończycy – posiadali banki, a w okresie anarchii to banki rządziły. Gdy zniknęła władza centralna, każde miasto zostało uzależnione ekonomicznie, a później też politycznie, od jednej z morskich potęg, które walczyły o handel wschodni. W latach 50. XIII w. Piza i Genua, a następnie Genua i Wenecja prowadziły w Akce walki uliczne, które zrujnowały miasto nie mniej niż gdyby uderzyli na nie Saraceni. Niebawem komuna akkańska zaakceptowała wenecki protektorat, tak jak komuna w Trypolisie oddała się pod protektorat genueński. W przeddzień swego upadku w ostatniej ćwierci XIII w. frankijska Syria nie była niczym innym niż istniejącymi obok siebie italskimi kantorami, gdzie konieczność militarnej obrony przed muzułmańską inwazją została zdecydowanie podporządkowana racjom handlowym. Rezultat był taki, że Genueńczycy wezwali mameluków na pomoc przeciwko Akce, podczas gdy Wenecjanie wezwali ich przeciwko Trypolisowi.

Ta konstytucyjna anarchia z lubością podtrzymywana przez frankijskich feudałów oraz podporządkowanie militarnej obrony celom handlowym czy bankierskim wyjaśniają bez wątpienia dziwną dekadencję Franków. Jak doszło do tego, że ludzie z żelaza, jeszcze w 1191 r. wysławiani przez poetę Ambroise’a, stali się po 1260 r. tak pasywni, że sułtan Bajbars przy każdym spotkaniu obrażał ich ze zjadliwą ironią? Odpowiedź bodaj tkwi w fakcie upadku instytucji. Podzieleni między sobą, pogrążeni w kłótniach frakcyjnych, mając energię jedynie na spory domowe, Frankowie zrezygnowali ze świętej wojny. Wzbraniam się przed użyciem słowa „antymilitaryści”, mówiąc o tym rycerstwie. Jest to jednak konieczne, skoro około 1270 r. widzimy rycerzy z Cypru odmawiających służby wojskowej Hugonowi III i godzących się na nią dopiero po długich negocjacjach w wymiarze czterech miesięcy służby w Syrii. Towarzyszył temu obraźliwy warunek, aby król był osobiście obecny wśród nich. W tym samym momencie mameluccy sułtanowie utworzyli rzeczywiście stałą armię, na której utrzymanie szły wszystkie dochody z muzułmańskiej Syrii i Egiptu. Na dodatek Frankowie mieli wówczas jako przeciwników takie osobistości jak sułtan Bajbars. Ten ostatni był olbrzymem i poszukującym przygód awanturnikiem. Jak tylu innych mameluków, został kupiony na jednym z targów niewolników na Krymie. Ten Turek z Rusi o błękitnych oczach i potężnej sylwetce być może miał w żyłach trochę krwi, która potem wydała Iwana Groźnego i Piotra Wielkiego. Objął tron Egiptu w wyniku serii zabójstw i z dnia na dzień okazał się jednym z największych mężów stanu swoich czasów. Okrutna i zdradliwa bestia, ale genialny wojownik i niezrównany zarządca. Bajbars – zarazem bóg czynu i zwycięstwa!

Powyższe przyczyny wyjaśniają także dyplomatyczny bezruch frankijskiej Syrii wobec najwspanialszych okazji do działania, które pojawiały się w polityce zewnętrznej. Czy bez znaczenia był mongolski podbój, owa niespodziewana dywersja, opatrznościowa szansa zesłana Frankom? Zniszczony turecko-perski islam, kalifat Bagdadu (1258), zajęte Aleppo, Hama, Hims i Damaszek – wszystkie niezdobyte do tej pory stolice syryjskiego islamu (1260) – oto bilans mongolskiego najazdu. Czy nie miało znaczenia, że aż do 1280 r., a nawet do 1291 r., wnukowie Czyngis-chana, będący mongolskimi chanami Persji, otoczeni chrześcijańskimi nestorianami i sami w połowie nestorianie, oferowali ostatnim krzyżowcom ścisły sojusz w celu otoczenia islamu i uwolnienia Jerozolimy? Propozycje te, które dawni królowie Jerozolimy z chęcią by przyjęli (przypomnijmy lokalną politykę Baldwina II czy Baldwina III), nie doczekały się odpowiedzi, gdyż w Akce nie było nikogo, kto wziąłby za to odpowiedzialność i pojął ich znaczenie. Rzadko można spotkać taką polityczną aberrację, taką ślepotę, zdumiewającą w historii. W tym miejscu jedynie kilka słów na ten temat. Kiedy mongolski wódz, chrześcijanin (stary nestorianin Najman z Ałtaju), zdruzgotał muzułmanów z Syrii, pozwolił zamienić meczety Damaszku w kościoły i ofiarował swoją pomoc w odzyskaniu Jerozolimy Frankom, ci woleli swoich odwiecznych wrogów mameluków. A mamelucy zaskoczyli awangardę wojsk mongolskich i zabili bratanka wodza. To Łacinnicy pomogli Bajbarsowi odnieść zwycięstwo w bitwie pod Ain Dżalut nad wodzem krucjatymongolskiej, cudownym wybawicielem, który przybył do nich znad granic Chin! Mongołowie jednak się nie zniechęcali. Wielokrotnie ponawiali propozycje sojuszu, aby uratować Akkę i wyzwolić Jerozolimę. Wszystko na próżno! Dwóch pierwszych chanów Persji bezskutecznie wysyłało naglące zaproszenia do republiki akkańskiej, gdzie posłużyły za pretekst do nowych kłótni frakcyjnych. Ale była to oferta zesłana przez przeznaczenie, która się już nie powtórzyła. Pozwolono chwili przeminąć. Tuż przed ostateczną zagładą, w 1288 r., propozycje chana Arguna zaniesione na Zachód przez nestoriańskiego mnicha Rabbana Bar Saumę trafiły w próżnię. Trzy lata później ostatni obrońcy Akki byli samotni wobec zwycięskiego naporu mameluków.

Jest prawdą, że z punktu widzenia prawa feudalnego Królestwo Akki mogłoby odzyskać honor, dając historykom przykład, być może unikalny w tym okresie, instytucji doskonale wolnościowych. Każda z części feudalnych i komunalnych przywilejów była respektowana z niezwykłą prawniczą drobiazgowością, łącznie z dworskimi formami. Prawdziwa deklaracja średniowiecznej wspólnoty (dla naszych praw i racji) znajduje się w tekście protestu obywateli Trypolisu z 1287 r. przeciwko księżniczce Łucji z Antiochii. Cała frankijska Syria jest przykładem wspaniałego społeczeństwa równych, takiego, jakiego nie można byłoby sobie wyobrazić, chyba że w opowieści o Okrągłym Stole. Wzorcowym członkiem tego społeczeństwa był rycerz-poeta Filip z Novary, doskonały prawoznawca i autor najbardziej uczonych ksiąg Assises, a przy okazji tak bardzo dworny, że nie można było go nie uwielbiać. Znakomite rozważania konstytucyjne, które wyszły spod jego pióra, praktycznie w ogóle nie zawierają opisów znaczenia państwa – państwa na tyle silnego, aby zapewnić sobie szacunek na zewnątrz i wewnątrz.

Poddany o wiele mniej anarchicznym rządom (z oznakami pewnego autorytetu) świat germański od śmierci Fryderyka II do wstąpienia na tron jego imiennika, króla Prus, pozostawał w stanie niemocy przez pięć wieków. Dlaczego więc w przypadku frankijskiej Syrii, która znajdowała się w stanie oblężenia, podobna anarchia nie miałaby doprowadzić do zewnętrznej aneksji?8

Otóż dlatego, że nieprzyjaciel wykorzystał wszystkie błędy popełnione przez Franków. Prowadził ekspansję tak, aby wykorzystać ich polityczne załamanie. W miarę jak Frankowie rozmontowywali swoją monarchię i łamali jedność, muzułmańska Syria i Egipt przywróciły u siebie jedność i rządy monarchiczne. Kto nie działa, ten pada ofiarą. W czasach królów Jerozolimy, jak widzieliśmy, polityka frankijska jako główny cel stawiała sobie zapobieżenie zjednoczeniu świata muzułmańskiego. Taki cel przyświecał Baldwinowi II, kiedy podtrzymywał Aleppo z artukidzkimi emirami przeciwko zankijskim atabegom, potem Fulkowi i Baldwinowi III, gdy bronili przeciwko Nur ad-Dinowi burydzkich atabegów z Damaszku, czy też Amalrykowi I, kiedy ratował fatymidzki Egipt przed Nur ad-Dinem. I w końcu czynił tak Baldwin IV, podtrzymując z kolei synów Nur ad-Dina przeciwko zakusom Saladyna. Jednak po zastąpieniu monarchii frankijskiej przez baronów z Akki dominowała postawa przeciwna. Pod pretekstem wspólnej obrony cywilizacji widzimy Franków deklarujących się po stronie swoich wrogów mameluków, a przeciwko swym wybawcom Mongołom. W tym czasie monarchia muzułmańska, triumfująca w Kairze, wykorzysta anarchię frankijską, tak jak monarchia frankijska niegdyś wykorzystywała anarchię w świecie islamu. Dwór w Kairze przeciwstawił sobie Templariuszy i Szpitalników, Wenecjan i Genueńczyków, Hohenstaufów i Ibelinów, Andegawenów i Lusignanów, aby ostatecznie zmiażdżyć wszystkich tych Franków, oddających się działaniom prowadzącym do własnej zagłady.

W lipcu 1291 r. ostatnie miejsca należące do chrześcijan na wybrzeżu zostały zajęte przez mameluków. Nigdy jeszcze w historii nie skumulowało się tyle błędów. Nigdy katastrofa nie była bardziej logiczna.