Homo caelestis. Niezwykła opowieść o tym, kim się stajemy - Tommaso Ghidini - ebook

Homo caelestis. Niezwykła opowieść o tym, kim się stajemy ebook

Ghidini Tommaso

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Człowiek nowego tysiąclecia założy stację na Księżycu, poleci na Marsa, uruchomi loty międzyplanetarne i przekroczy granicę dzielącą nas od głębokiej przestrzeni kosmicznej. Człowiek nowego tysiąclecia będzie miał zupełnie nową relację z kosmosem, w którym żyjemy: Homo terrestris jest gotowy, aby stać się Homo cælestis.

Tommaso Ghidini zabiera nas w fascynującą podróż w przyszłość. Snuje rozważania o tym, jak nasze życie może się zmienić, gdy przekroczymy granice Ziemi i zaczniemy zasiedlać inne planety. Nie skupia się jednak wyłącznie na technicznych aspektach podróży kosmicznych, ale przede wszystkim na ludziach – ich emocjach, pragnieniach, i wyzwaniach, z którymi muszą się mierzyć. Ghidini przedstawia świat, w którym porażka nie jest końcem, lecz nieodłącznym elementem rozwoju, koniecznym do osiągnięcia nowych celów.

Homo Caelestis to opowieść o marzeniach, które stają się rzeczywistością, dzięki odwadze i determinacji naukowców, astronautów oraz wizjonerów, którzy poświęcają swoje życie na badanie kosmosu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 287

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Co­py­ri­ght © Co­per­ni­cus Cen­ter Press, 2024 Co­py­ri­ght © 2021 Lon­ga­nesi & C. s.p.a. Gruppo edi­to­riale Mauri Spa­gnol
Ty­tuł ory­gi­nałuHomo cæle­stis. L’in­cre­di­bile rac­conto di come sa­remo
Kon­sul­ta­cja na­ukowaBo­gu­mił Bie­niok, Ewa L. Ło­kas
Re­dak­cja ję­zy­kowaJo­anna Fi­fiel­ska
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wychMi­chał Du­ława
SkładMo­nika Drob­nik-Sło­ciń­ska / mo­ni­ka­imar­cin.com
Opieka re­dak­cyjnaSo­nia Kmie­cik
ISBN 978-83-7886-817-0
Wy­da­nie I
Kra­ków 2024
Wy­dawca: Co­per­ni­cus Cen­ter Press Sp. z o.o. pl. Szcze­pań­ski 8, 31-011 Kra­ków tel. (+48) 12 448 14 12, 500 839 467 e-mail: re­dak­[email protected]
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mo­jemu ta­cie, który nie prze­staje otwie­rać mi oczu

WSTĘP

Bez obaw

„Il primo li­bro sa­rebbe me­glio non averlo mai scritto. Fin­ché il primo li­bro non è scritto, si po­ssiede qu­ella li­bertà di co­min­ciare che si può usare una sola volta nella vita...”.

(Naj­roz­sąd­niej by­łoby ni­gdy nie na­pi­sać pierw­szej książki. Do­póki nie na­pi­szesz pierw­szej książki, masz w so­bie tę wol­ność za­czy­na­nia, która jest dana tylko raz w ży­ciu[1]).

Italo Ca­lvino

To nie może być pot. Ope­ra­cja jest bez wąt­pie­nia zło­żona, a po­ru­sza­nie się w ska­fan­drze ci­śnie­nio­wym w ko­smicz­nej próżni nie na­leży do ła­twych – naj­prost­szy ruch dłoni wy­maga nad­ludz­kiego wy­siłku. Ale płynu w heł­mie jest zbyt dużo i wy­daje się zbyt zimny, żeby mógł być po­tem. Może ze ska­fan­dra wy­do­stała się woda do pi­cia? Nie, to nie­moż­liwe, nie wi­dać żad­nego wy­cieku ani z rurki, ani z za­woru. Dzieje się też coś nie­po­ko­ją­cego: wody w heł­mie wciąż przy­bywa.

Spa­cer ko­smiczny nu­mer 23 roz­po­czął się zgod­nie z pla­nem. Luca Par­mi­tano i Chris Cas­sidy ubrani w spe­cjalne ska­fan­dry cze­kali w ko­mo­rze de­kom­pre­syj­nej Mię­dzy­na­ro­do­wej Sta­cji Ko­smicz­nej, ISS (In­ter­na­tio­nal Space Sta­tion), aż ze śluzy zo­sta­nie usu­nięte całe po­wie­trze, aby można było otwo­rzyć właz i wyjść na ze­wnątrz w celu do­ko­na­nia kilku dość skom­pli­ko­wa­nych na­praw ze­wnętrz­nych li­nii ener­ge­tycz­nych.

W ko­smo­sie nie ma te­le­fonu alar­mo­wego, pod który można by za­dzwo­nić i we­zwać po­moc. Kiedy w Sta­cji coś się ze­psuje, astro­nauci mu­szą sa­mo­dziel­nie usu­wać usterki, i to w jed­nym z naj­bar­dziej nie­przy­ja­znych śro­do­wisk, w ja­kich kie­dy­kol­wiek przy­szło pra­co­wać czło­wie­kowi. Może za­brak­nąć po­wie­trza, można od­cze­pić się od ISS i bez­pow­rot­nie od­le­cieć w bez­miar prze­strzeni ko­smicz­nej. Ko­smiczny śmieć lub mi­kro­me­te­oryt może prze­szyć na­sze ciało z pręd­ko­ścią dwa­dzie­ścia razy więk­szą niż po­cisk wy­strze­lony z lufy pi­sto­letu.

Był czas, kiedy spa­cery or­bi­talne uwa­żano za nie­zwy­kle ry­zy­kowne i bar­dzo się ich oba­wiano. Pod­czas bu­dowy Sta­cji pa­no­wało po­wszechne prze­ko­na­nie, że żmudny pro­gram mi­sji ko­nieczny do mon­tażu na­szego or­bi­tu­ją­cego domu – we­dług ob­li­czeń po­zwa­la­jący na około dzie­sięć wyjść rocz­nie w okre­sie po­nad dzie­się­ciu lat – two­rzy swego ro­dzaju mur nie do prze­bi­cia. Nie­przy­pad­kowo na­zwano go „The Wall”. Tym­cza­sem dzięki prak­tyce, mo­zol­nym szko­le­niom na Ziemi i skru­pu­lat­nym pro­ce­du­rom bez­pie­czeń­stwa mur ten udało się prze­bić, a spa­cery ko­smiczne stały się, je­śli nie ru­tyną, to do­brze opa­no­wa­nym ćwi­cze­niem.

Ty­siące go­dzin spa­ce­rów ko­smicz­nych, EVA (Extra-Ve­hi­cu­lar Ac­ti­vity), prze­bie­gły bez żad­nego po­waż­nego wy­padku. Co naj­wy­żej obo­lałe ręce, si­niaki, gdzie­nie­gdzie drobne otar­cia na ciele od ska­fan­dra, ale nic po­nadto. Cho­ciaż na cho­robę ko­smiczną cierpi wielu astro­nau­tów, to jed­nak ża­den z nich ni­gdy nie zwy­mio­to­wał w heł­mie na gło­wie, ry­zy­ku­jąc tym sa­mym udu­sze­nie. Je­śli nie li­czyć nie­wiel­kiej dziury w rę­ka­wicy jed­nego ze spa­ce­wal­ke­rów – którą zresztą on sam za­uwa­żył do­piero po po­wro­cie do promu – ni­komu ni­gdy nie po­darł się ża­den ska­fan­der. Raz zda­rzyło się, że pe­wien astro­nauta za­krztu­sił się ły­kiem wody i za­ka­słał, wy­plu­wa­jąc kilka kro­pel do hełmu. Płyn od­bił się od wi­zjera po­kry­tego sub­stan­cją za­po­bie­ga­jącą pa­ro­wa­niu i do­stał do oczu męż­czy­zny, po­draż­nia­jąc je do tego stop­nia, że miał on kło­poty z wi­dze­niem. W wa­run­kach ze­ro­wej gra­wi­ta­cji łzy nie spły­wają po po­licz­kach. Trzeba było od­cze­kać do­bre pół go­dziny, za­nim wy­pa­ro­wały, mi­nęło pie­cze­nie oczu wy­wo­łane kon­tak­tem z pre­pa­ra­tem, a astro­nauta mógł do­koń­czyć spa­cer. I tyle. Ża­den z tych in­cy­den­tów ni­gdy nie prze­ro­dził się w praw­dziwą sy­tu­ację awa­ryjną. Aż do tam­tej chwili.

Go­towi. Zie­lone świa­tło. Pora prze­krę­cić dźwi­gnię i otwo­rzyć właz. Na ze­wnątrz jest ciemno, że oko wy­kol. Ni­czym dwaj al­pi­ni­ści prze­pro­wa­dza­jący wza­jemną kon­trolę part­ner­ską przed wspi­naczką Luca i Chris spraw­dzają ostat­nie rze­czy, przy­pi­nają do Sta­cji swoje linki ase­ku­ru­jące – gwa­ran­cję bez­piecz­nego po­wrotu – i je­den za dru­gim nur­kują w ciem­ność. Roz­dzie­lają się, bo cho­ciaż zmie­rzają mniej wię­cej do tego sa­mego punktu ISS, mają do­trzeć na miej­sce in­nymi dro­gami.

Luca wła­śnie za­jął wy­zna­czoną po­zy­cję, praw­do­po­dob­nie jedną z naj­bar­dziej nie­wy­god­nych, w ja­kich przy­szło czło­wie­kowi pra­co­wać: tkwi w prze­ra­ża­jąco klau­stro­fo­bicz­nym ha­bi­ta­cie, za­kli­no­wany po­mię­dzy trzema mo­du­łami miesz­kal­nymi, z wi­zje­rem od­da­lo­nym od po­wierzchni sta­cji za­le­d­wie o kilka cen­ty­me­trów. W mo­men­cie gdy od­biera ko­mu­ni­kat z Ho­uston, że wszystko idzie zgod­nie z pla­nem, a na­wet udało mu się do­trzeć na miej­sce czter­dzie­ści mi­nut przed cza­sem, uświa­da­mia so­bie, że coś jest nie tak. Na szyi i karku czuje wodę. Chris, który jest obok, przy­suwa się do niego, żeby spraw­dzić, co się dzieje. Nie wi­dać żad­nego wy­cieku, ale wody przy­bywa. To może być ciecz chło­dząca ska­fan­der, dzięki któ­rej we­wnątrz pa­nuje kom­for­towe 20 stopni Cel­sju­sza, pod­czas gdy na ze­wnątrz róż­nica tem­pe­ra­tury po­mię­dzy or­bi­tal­nym dniem a or­bi­talną nocą sięga na­wet trzy­stu stopni.

Zo­staje pod­jęta de­cy­zja o „prze­rwa­niu” mi­sji Luki i po­zo­sta­wie­niu Chrisa na ze­wnątrz, żeby kon­ty­nu­ował swoje za­da­nia. Sy­tu­acja nie jest kry­tyczna, ta­kie roz­wią­za­nie wy­daje się naj­roz­sąd­niej­sze. Ale Chris ma ja­kieś złe prze­czu­cia. Przy­gląda się od­da­la­ją­cemu się part­ne­rowi i czuje, że by­łoby le­piej go od­pro­wa­dzić. Te­raz jest już jed­nak za późno, Luca spo­gląda na niego po raz ostatni i znika w czar­nej ko­smicz­nej pu­stce. Sam.

Po­tem wszystko dzieje się bar­dzo szybko. Woda za­lewa hełm, w jed­nej chwili za­kry­wa­jąc Luce oczy i unie­moż­li­wia­jąc wi­dze­nie, wlewa się do uszu, prze­ry­wa­jąc łącz­ność ra­diową, do­staje się do nosa, unie­moż­li­wia­jąc od­dy­cha­nie. Wy­obraź­cie so­bie tę sy­tu­ację. Je­ste­ście zu­peł­nie sami, dry­fu­je­cie w prze­strzeni ko­smicz­nej przy­cze­pieni do ul­tra za­awan­so­wa­nego tech­no­lo­gicz­nie bo­iska do piłki noż­nej, które mknie z pręd­ko­ścią 28 000 km/h po or­bi­cie oko­ło­ziem­skiej, na wy­so­ko­ści 400 ki­lo­me­trów. I nic już nie wi­dzi­cie. Na dło­niach ma­cie rę­ka­wice po­łą­czone z resztą ska­fan­dra. Nie mo­że­cie ich zdjąć, osu­szyć twa­rzy, oczy­ścić dróg od­de­cho­wych i oczu. Nie mo­że­cie też wcią­gnąć wody no­sem, a po­tem zro­bić głę­bo­kiego wde­chu. Nie wie­cie, gdzie jest właz pro­wa­dzący do wnę­trza ISS, gdzie bę­dzie­cie mo­gli znów swo­bod­nie od­dy­chać. Nie sły­szy­cie wa­szego part­nera, który jest te­raz da­leko i nie może pod­pro­wa­dzić was do drzwi „domu”. Was także nikt nie sły­szy, po­nie­waż woda uszko­dziła mi­kro­fon. Jakby tego było mało, do­kład­nie w tym mo­men­cie Sta­cja Ko­smiczna wcho­dzi w cień Ziemi. Przez naj­bliż­sze 45 mi­nut po­grąży się w naj­mrocz­niej­szej z moż­li­wych nocy.

Luca na­tych­miast zdaje so­bie sprawę, że sy­tu­acja jest już nie tylko po­ważna, ale za­gra­ża­jąca ży­ciu. Wy­star­czy, że le­jąca się szybko woda za­kryje mu usta, a za­pi­sze się na kar­tach hi­sto­rii jako pierw­szy astro­nauta, który uto­pił się w ko­smicz­nej próżni. Uto­nie w heł­mie przy­po­mi­na­ją­cym akwa­rium dla zło­tej rybki.

Na ze­wnątrz Sta­cji przy­mo­co­wano coś w ro­dzaju po­rę­czy. Prze­miesz­cza­jąc się wzdłuż niej, można do­trzeć do zba­wien­nego włazu, ale można też po­my­lić kie­runki. Luca do­sko­nale wie, że nie może so­bie po­zwo­lić na tego ro­dzaju błąd – skoń­czy­łoby się to dla niego tra­gicz­nie. Taka sy­tu­acja ma miej­sce po raz pierw­szy. Nikt jej nie prze­wi­dział ani tym bar­dziej nie prze­żył na wła­snej skó­rze. Nie ma żad­nych pro­to­ko­łów po­stę­po­wa­nia. Musi ra­dzić so­bie sam.

W tym mo­men­cie umysł tego od­waż­nego czło­wieka za­czyna pra­co­wać jak do­brze na­oli­wiona ma­szyna. Luce przy­po­mi­nają się dłu­gie go­dziny szko­leń, roz­są­dek bie­rze górę nad emo­cjami. Spo­śród dwóch do­stęp­nych dróg, z któ­rych jedna wie­dzie do ży­cia, a druga do śmierci, wy­biera tę pro­wa­dzącą do ISS. Do­ciera z upo­rem do włazu, gdzie cze­kają już na niego prze­jęci to­wa­rzy­sze. W mię­dzy­cza­sie u jego boku zja­wia się także Chris. Nikt jed­nak nie po­trafi od­gad­nąć, w ja­kim sta­nie jest uwię­ziony w ska­fan­drze Luca. Czy stra­cił przy­tom­ność? Czy żyje? Chris chwyta go za rękę. Luca mocno od­wza­jem­nia uścisk.

Zwy­kły uścisk dłoni, znak ży­cia prze­ka­zany so­bie przez dwie istoty ludz­kie prze­by­wa­jące w naj­bar­dziej „nie­ludz­kim” śro­do­wi­sku, ja­kie znamy.

To moja pierw­sza książka. Od­daję ją w ręce czy­tel­ni­ków z pewną dozą nie­śmia­ło­ści. Po­dzie­li­łem się w niej prze­my­śle­niami na te­mat tego, w jaki spo­sób zmie­nią się klu­czowe aspekty na­szego ży­cia za sprawą roz­woju tech­no­lo­gii i od­kryć na­uko­wych zwią­za­nych z eks­plo­ra­cją ko­smosu, a także – może na­wet bar­dziej – w wy­niku kształ­to­wa­nia się no­wej sa­mo­świa­do­mo­ści pły­ną­cej z od­kry­wa­nia no­wych świa­tów.

Dzi­siaj, po raz pierw­szy w dzie­jach świata, Homo sa­piens staje przed re­alną per­spek­tywą za­pro­wa­dze­nia wła­snego ży­cia – kul­tury, ide­ałów, a na­wet mi­ło­ści – tam, gdzie ży­cie nie ist­nieje. Je­ste­śmy ufo­lud­kami, które mają szansę prze­kro­czyć cienką gra­nicę na­szej at­mos­fery i za­miesz­kać poza Zie­mią, sta­jąc się ga­tun­kiem wie­lo­pla­ne­tar­nym. Sta­ra­łem się opo­wie­dzieć o tym wszyst­kim, po­słu­gu­jąc się nie tyle te­le­sko­pem na­ukowca, ile szkłem po­więk­sza­ją­cym hu­ma­ni­sty. Od­daję za­tem te stro­nice w wa­sze ręce. Wiem, że te­raz nie mogę już nic wię­cej zro­bić. Mogę je­dy­nie mieć na­dzieję, że ze­chce­cie je przy­jąć i że za ich po­śred­nic­twem uda mi się opo­wie­dzieć wam nie tylko o na­szym uni­wer­sum, ale także o tym, w któ­rym ja sam żyję i pra­cuję od lat: świe­cie eks­plo­ra­cji ko­smosu, astro­nau­tów i ra­kiet, wa­ha­dłow­ców i sta­cji or­bi­tal­nych, sond ko­smicz­nych wy­no­szo­nych poza gra­nice Układu Sło­necz­nego i te­le­sko­pów po­zwa­la­ją­cych od­kry­wać ta­jem­nice nie­skoń­czo­no­ści.

To świat lu­dzi, któ­rzy wie­rzą we wła­sne ma­rze­nia i pod­po­rząd­ko­wują im całe swoje ży­cie. Lu­dzi, któ­rzy po­dej­mują ry­zyko i biorą na sie­bie od­po­wie­dzial­ność; któ­rzy mają od­wagę roz­wi­jać swoją mi­łość do na­uki; któ­rzy cie­szą się z każ­dego no­wego wy­zwa­nia, bo prze­czu­wają, że ta próba, ten eks­pe­ry­ment, ta po­dróż niosą ze sobą obiet­nicę lep­szej przy­szło­ści dla wszyst­kich. Nie­ważne, jak bar­dzo od­le­głą w cza­sie i czy w ogóle uda im się do­świad­czyć jej speł­nie­nia. To lu­dzie, dla któ­rych słowa ta­kie jak „za­sługa”, „kom­pe­ten­cje”, „po­świę­ce­nie” sta­no­wią sens ist­nie­nia; któ­rzy się nie oszczę­dzają i od­dają całe swoje ży­cie „pracy na gra­nicy”. Na­leży im się ogromny sza­cu­nek, po­nie­waż to wła­śnie dzięki ich pracy ludz­kość może po­su­wać się na­przód o ko­lejny mi­li­metr, ro­bić na­stępny krok w nie­znane.

Nie jest to świat pro­sty ani też, jak można przy­pusz­czać, ide­alny. Ale to tam spo­tka­cie Lukę Par­mi­tano, męż­czy­znę, który – mimo przy­gody, którą nie­mal przy­pła­cił ży­ciem – spo­gląda na roz­mówcę błysz­czą­cymi, peł­nymi uf­no­ści w prze­zna­cze­nie oczami i wy­po­wiada słowa: „Nie na­leży oba­wiać się po­rażki, bo jest ona ko­niecz­nym eta­pem roz­woju i ewo­lu­cji. Nie wie­dzie­li­śmy, jak po­ra­dzić so­bie z tego ro­dzaju awa­rią, a dzięki temu, co mnie spo­tkało, już wiemy”.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Nie wszyst­kie tek­sty cy­to­wane przez au­tora do­cze­kały się tłu­ma­czeń na ję­zyk pol­ski, nie­które nie były tłu­ma­czone w ca­ło­ści. Tak jest w przy­padku tego cy­tatu – frag­mentu Wstępu do Ścieżki pa­ję­czych gniazd na­pi­sa­nego przez Ca­lvina kil­ka­na­ście lat po pierw­szym wy­da­niu po­wie­ści. Wy­kaz prze­kła­dów, z któ­rych ko­rzy­sta­łam, znaj­duje się na końcu książki (przyp. tłum.).