Homo sapiens. Meandry ewolucji - Marcin Ryszkiewicz - ebook

Homo sapiens. Meandry ewolucji ebook

Marcin Ryszkiewicz

4,5

Opis

Pochodzenie człowieka i nasza, czyli gatunku Homo sapiens, wyjątkowość, a tak-że szczególny charakter i specyficzna historia planety, na której żyjemy, to pro-blemy od wieków nurtujące filozofów, a od chwili narodzin współczesnej nauki, czyli już od kilkuset lat, również naukowców.

Część tej historii, w tym również jej najnowszych odsłon, przedstawia w książce, którą właśnie przekazujemy do rąk czytelników, doktor Marcin Ryszkiewicz, pracownik Muzeum Ziemi, autor wielu książek i setek artykułów publikowanych w najpoczytniejszych polskich gazetach i tygodnikach, ceniony popularyzator nauk przyrodniczych i ewolucjonizmu.

Oczywiście w naukach o człowieku zawsze jest (i było) tak, że wciąż więcej jest pytań i hipotez niż uzasadnionych twierdzeń i świadectw empirycznych, a oprócz teorii mających już dziś status naukowego faktu (na przykład afrykańskie korzenie naszego gatunku albo jego bliskie pokrewieństwo z szympansem) i obok uczonych o uzna-nym i niekwestionowanym dorobku mnóstwo jest też ekscentryków oraz mniej lub bardziej szalonych pomysłów, których dziś już do nauki nikt nie zalicza, choć niektóre z nich kiedyś były traktowane poważnie i nawet stały się inspiracją dla dalszych, nieraz uwieńczonych sukcesem badań.

W swojej najnowszej książce Marcin Ryszkiewicz poza własną wizją wyjątkowości antropogenezy, opierającą się na najnowszych odkryciach z bardzo wielu dziedzin nauki – od geologii, poprzez paleoarcheologię, paleoantropologię, prymatologię aż po psychologię ewolucyjną – przedstawia też wiele ciekawych hipotez, teorii, faktów i ważnych postaci z historii nauk o człowieku i nauk o Ziemi oraz z pogranicza nauki (najtrudniejsze pytania zawsze prowokowały do wysuwania najbardziej kontrowersyjnych tez!).

 

Zapraszamy zatem w podróż po drogach i bezdrożach ewolucji człowieka, a przy okazji na fascynującą wyprawę po drogach i bezdrożach współczesnych nauk o człowieku i o Ziemi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 612

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (21 ocen)
13
6
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mgabrysiak

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja
00

Popularność




Co­py­ri­ght © 2013 by Mar­cin Rysz­kie­wicz

Co­py­ri­ght © 2013 for this edi­tion by Wy­daw­nic­two CiS

Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wych oraz opra­co­wa­nie ilu­stra­cji: Stu­dio Gon­zo & Co.

Re­dak­cja: Piotr i Ewa Szwaj­cer

In­deks i ko­rek­ta: Jan i Jo­an­na Gon­do­wicz

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­do­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, prze­sy­ła­nie dro­gą elek­tro­nicz­ną (prze­wo­do­wo i bez­prze­wo­do­wo), od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych w ca­ło­ści lub czę­ści tyl­ko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­cie­la praw au­tor­skich.

Wy­da­nie I (e-book)

War­sza­wa — Sta­re Grosz­ki 2013

Wy­daw­nic­two CiS

02-526 War­sza­wa

Opo­czyń­ska 2A/5

e-mail: [email protected]

www.cis.pl

ISBN 978-83-61710-52

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Od wydawcy

Po­cho­dze­nie czło­wie­ka i na­sza, czy­li ga­tun­ku Homo sa­piens, wy­jąt­ko­wość — a tak­że szcze­gól­ny cha­rak­ter i spe­cy­ficz­na hi­sto­ria pla­ne­ty, na któ­rej ży­je­my — to pro­ble­my od wie­ków nur­tu­ją­ce fi­lo­zo­fów, a od kil­ku­set lat, już od chwi­li na­ro­dzin współ­cze­snej na­uki, rów­nież na­ukow­ców.

Część tej hi­sto­rii, a przy­najm­niej jej now­szych od­słon, przed­sta­wia w książ­ce, któ­rą wła­śnie prze­ka­zu­je­my do rąk czy­tel­ni­ków, dok­tor Mar­cin Rysz­kie­wicz, pra­cow­nik Mu­zeum Zie­mi, au­tor kil­ku­na­stu ksią­żek i se­tek ar­ty­ku­łów pu­bli­ko­wa­nych w naj­po­czyt­niej­szych pol­skich ga­ze­tach i ty­go­dni­kach, zna­ny i ce­nio­ny po­pu­la­ry­za­tor nauk przy­rod­ni­czych i ewo­lu­cjo­ni­zmu.

Oczy­wi­ście w na­ukach o czło­wie­ku za­wsze jest (i było) tak, że wciąż wię­cej jest py­tań i hi­po­tez niż uza­sad­nio­nych twier­dzeń i świa­dectw em­pi­rycz­nych, a oprócz teo­rii ma­ją­cych już dziś sta­tus na­uko­we­go fak­tu (na przy­kład afry­kań­skie ko­rze­nie na­sze­go ga­tun­ku i jego bli­skie po­kre­wień­stwo z szym­pan­sem) i oprócz uczo­nych o uzna­nym i nie­kwe­stio­no­wa­nym do­rob­ku mnó­stwo jest też spe­ku­la­cji oraz mniej lub bar­dziej sza­lo­nych po­my­słów, któ­rych dziś już do na­uki nikt nie za­li­cza, choć nie­któ­re z nich kie­dyś były trak­to­wa­ne po­waż­nie i na­wet sta­ły się in­spi­ra­cją dla dal­szych, nie­raz uwień­czo­nych suk­ce­sem ba­dań.

W tej książ­ce Mar­cin Rysz­kie­wicz poza wła­sną wi­zją wy­jąt­ko­wo­ści an­tro­po­ge­ne­zy, opie­ra­ją­cą się na naj­now­szych od­kry­ciach z bar­dzo wie­lu dzie­dzin na­uki — od geo­lo­gii, po­przez pa­le­oar­che­olo­gię, pa­le­oan­tro­po­lo­gię, pry­ma­to­lo­gię aż po psy­cho­lo­gię ewo­lu­cyj­ną — przed­sta­wia też spo­ro cie­ka­wych teo­rii, fak­tów i po­sta­ci z hi­sto­rii nauk o czło­wie­ku i nauk o Zie­mi i z po­gra­ni­cza na­uki (naj­trud­niej­sze py­ta­nia za­wsze pro­wo­ko­wa­ły do wy­su­wa­nia naj­bar­dziej kon­tro­wer­syj­nych tez). To zaj­mu­ją­ce opo­wie­ści, bo, mimo eks­tra­wa­gan­cji, te idee czę­sto były in­try­gu­ją­ce, po­dob­nie jak po­sta­cie ich twór­ców (nie­co ta­kich hi­sto­rycz­nych cie­ka­wo­stek moż­na też zna­leźć w do­łą­czo­nym do książ­ki Apen­dyk­sie, po­świę­co­nym hi­sto­rii na­uko­wej re­flek­sji nad czło­wie­kiem). To też ka­wa­łek na­sze­go na­uko­we­go dzie­dzic­twa, a cza­sem na­wet na­uko­wej współ­cze­sno­ści.

Tym jed­nak czy­tel­ni­kom, któ­rzy naj­pierw chcie­li­by się do­wie­dzieć, jak na­praw­dę — przy­najm­niej w świe­tle dzi­siej­szej wie­dzy — wy­glą­da­ły me­an­dry ewo­lu­cji czło­wie­ka współ­cze­sne­go i na czym rze­czy­wi­ście po­le­ga­ła jej wy­jąt­ko­wość, po­sta­no­wi­li­śmy nie­co uła­twić za­da­nie: frag­men­ty książ­ki nie­zwią­za­ne z głów­nym wąt­kiem nar­ra­cji, a opi­su­ją­ce wła­śnie róż­ne cie­ka­we mo­men­ty i po­sta­cie z hi­sto­rii nauk o czło­wie­ku i nauk o Zie­mi, zło­żo­ne są drob­niej­szym dru­kiem i wy­róż­nio­ne do­dat­ko­wo w ram­kach. Mamy na­dzie­ję, że taka for­ma do­dat­ko­wo uła­twi lek­tu­rę tej fa­scy­nu­ją­cej i barw­nej opo­wie­ści.

Za­pra­sza­my za­tem w po­dróż po dro­gach i bez­dro­żach ewo­lu­cji czło­wie­ka.

Wy­daw­nic­two CiS

WstępSześć tysięcy słów

Rys. 1.

Czło­wiek wi­tru­wiań­ski

Rys. 2.

Kąt twa­rzo­wy Cam­pe­ra

Rys. 3.

Ko­ro­wód ho­mi­ni­dów

Rys. 4.

Kla­do­gram I

Rys. 5.

Kla­do­gram II

Rys. 6.

Kla­do­gram III

„Je­den ry­su­nek wart jest ty­sią­ca słów”, mówi zna­ne chiń­skie przy­sło­wie. Je­śli Chiń­czy­cy nie mylą się w ra­chun­kach (bo co do isto­ty rze­czy mają ra­cję, to pew­ne) masz przed sobą, Czy­tel­ni­ku, sześć ty­się­cy słów. Jed­no­cze­śnie każ­dy z re­pro­du­ko­wa­nych tu ry­sun­ków re­pre­zen­tu­je — sym­bo­li­zu­je ra­czej — je­den z waż­nych pro­ble­mów an­tro­po­lo­gii, czy­li jed­no z istot­nych py­tań o miej­sce czło­wie­ka w świe­cie oży­wio­nym i o oso­bli­wo­ści na­szej ewo­lu­cji. War­to się tym sym­bo­licz­nym re­pre­zen­ta­cjom przyj­rzeć, bo to wła­śnie sto­ją­ce za nimi po­ję­cia i prze­my­śle­nia, a tak­że — bar­dziej jesz­cze — ży­wio­ne nie­raz przez stu­le­cia uprze­dze­nia i na­si­la­ją­ce się okre­so­wo kon­tro­wer­sje sta­no­wić będą osno­wę tej książ­ki. One też two­rzą jej naj­waż­niej­sze prze­sła­nie, któ­re brzmi mniej wię­cej tak: czło­wiek jest bio­lo­gicz­ną aber­ra­cją, a jego ewo­lu­cja to nie­koń­czą­cy się ciąg pa­ra­dok­sów, gwał­tow­nych zwro­tów i — by tak rzec — po­my­łek. Homo sa­piens jest naj­go­rzej przy­sto­so­wa­nym do śro­do­wi­ska ga­tun­kiem na Zie­mi, je­śli w ogó­le moż­na mó­wić w jego przy­pad­ku o okre­ślo­nym śro­do­wi­sku i je­śli sło­wo ga­tu­nek jest w na­szym przy­pad­ku na miej­scu. Ale — i to jest clou wszyst­kie­go — gdy­by nie te aber­ra­cje, zwro­ty, pa­ra­dok­sy i po­mył­ki, czło­wiek (a pew­nie i jak­kol­wiek isto­ta my­ślą­ca) za­pew­ne nie mógł­by się na­ro­dzić. Na­sze dzie­je to na­praw­dę me­an­dry ewo­lu­cji!

Co­kol­wiek bo­wiem są­dzi­my o na­szym ga­tun­ku, jed­ne­go chy­ba od­mó­wić mu nie moż­na (choć wie­lu pró­bo­wa­ło) — to naj­bar­dziej nie­zwy­kłe stwo­rze­nie pod Słoń­cem, a może w ogó­le w ca­łym Wszech­świe­cie. Moż­na by tego do­wo­dzić, od­wo­łu­jąc się do wszyst­kich aspek­tów na­szej wy­jąt­ko­wo­ści po ko­lei: od ana­to­mii, za­cho­wań i fi­zjo­lo­gii, po eko­lo­gię i kul­tu­rę. Li­sta jest dłu­ga i nad wie­lo­ma jej punk­ta­mi spró­bu­je­my się w tej książ­ce za­sta­no­wić. Sko­ro jed­nak o Wszech­świe­cie mowa, to naj­le­piej od­dać głos przy­by­szom z ob­cej pla­ne­ty, oni bo­wiem po­tra­fią spoj­rzeć na nas nie­uprze­dzo­nym okiem (je­śli mają oczy, rzecz ja­sna). A to, co wi­dzą, jest za­dzi­wia­ją­ce — na­wet dla istot, któ­re nie­jed­no już w ko­smo­sie wi­dzia­ły. Po­niż­szy dia­log po­cho­dzi z opo­wia­da­nia Ter­ry’ego Bis­so­na i roz­gry­wa się mię­dzy jed­nym z owych przy­by­szów ba­da­ją­cych ludz­kie isto­ty a bazą na jego ma­cie­rzy­stej pla­ne­cie. Frag­ment jest dość dłu­gi, ale war­to prze­czy­tać do koń­ca:

— Oni są zro­bie­ni z mię­sa!

— Mię­sa?

— Tak. Są cali z mię­sa.

— Mię­sa?!

— Tak, nie ma wąt­pli­wo­ści. Schwy­ta­li­śmy wie­lu z nich z róż­nych miejsc na pla­ne­cie, wzię­li­śmy na po­kład, prze­ba­da­li­śmy wzdłuż i wszerz. Samo mię­so.

— To nie­moż­li­we. A co z sy­gna­ła­mi ra­dio­wy­mi? Co z ich prze­sła­niem do gwiazd?

— Oni uży­wa­ją fal ra­dio­wych do kon­tak­tów, ale sami ich nie wy­sy­ła­ją. Ro­bią to ma­szy­ny.

— To kto zro­bił ma­szy­ny? Z kim mamy na­wią­zać kon­takt?

— Oni je zro­bi­li. Pró­bu­ję ci to wła­śnie wy­tłu­ma­czyć. Mię­so zro­bi­ło ma­szy­ny.

— To śmiesz­ne. Jak mię­so może zro­bić ma­szy­nę? Chcesz że­bym uwie­rzył w twór­cze mię­so?

— Nie chcę, byś w to wie­rzył. Mó­wię ci, jak jest.

— A może oni są jak Or­fo­lei? Wiesz, in­te­li­gen­cja opar­ta na wę­glu, w roz­wo­ju prze­cho­dzi przez sta­dium mię­sne.

— Skąd. Oni ro­dzą się jako mię­so i jako mię­so umie­ra­ją. Ba­da­li­śmy cały cykl roz­wo­jo­wy wie­lu z nich, któ­ry zresz­tą nie trwa zbyt dłu­go. Masz po­ję­cie jak dłu­go żyje mię­so?

— Daj spo­kój. Okay, a może oni są tyl­ko w czę­ści z mię­sa? Pa­mię­tasz, jak Wed­di­lei. Gło­wa z mię­sa z pla­zmo­wym mó­zgiem elek­tro­no­wym w środ­ku.

— Też nie. My­śle­li­śmy o tym, bo mają gło­wy z mię­sa, jak Wed­di­lei. Ale mó­wi­łem ci, wy­ko­na­li­śmy ba­da­nia. Tam jest wszę­dzie mię­so.

— Nie mają mó­zgu?

— Mają, oczy­wi­ście. Tyle, że ich mózg też jest z mię­sa!

— No to… czym oni my­ślą?

— Nie ro­zu­miesz, co mó­wię? Mó­zgiem. Mię­sem.

— My­ślą­ce mię­so! Bar­dzo za­baw­ne.

— Tak. My­ślą­ce mię­so! Świa­do­me mię­so! Ko­cha­ją­ce mię­so! Mię­so, któ­re ma­rzy! Mię­so do wszyst­kie­go! Chwy­tasz już, co mó­wię, czy za­czy­na­my od po­cząt­ku?

— Isto­to naj­wyż­sza! Więc o co cho­dzi temu mię­su?

— Przede wszyst­kim ono chce z nami roz­ma­wiać. Chce też, jak ro­zu­miem, po­znać nasz Wszech­świat, spo­tkać inne stwo­rze­nia, wy­mie­niać my­śli i in­for­ma­cje. Jak wszy­scy.

— Więc mamy roz­ma­wiać z mię­sem?

— Otóż to. To jest prze­sła­nie, któ­re wy­sła­li przez ra­dio: „Jest tam kto? Czy ktoś nas sły­szy?”. Te rze­czy.

— Więc oni na­praw­dę umie­ją mó­wić? Uży­wa­ją słów, po­jęć, idei?

— Ja­sne. Z tym że oni ro­bią to mię­sem. Po­tra­fią na­wet śpie­wać, prze­pusz­cza­jąc po­wie­trze przez mię­so.

— Isto­to naj­wyż­sza! Śpie­wa­ją­ce mię­so? Jak dla mnie, to już wy­star­czy. Więc co pro­po­nu­jesz?

— Ofi­cjal­nie, czy po ci­chu?

— Wal jed­no i dru­gie.

— Ofi­cjal­nie, to je­ste­śmy tu po to, by na­wią­zać kon­takt, po­wi­tać i zro­zu­mieć każ­dą my­ślą­cą isto­tę i każ­dy byt w tym sek­to­rze Wszech­świa­ta, bez uprze­dzeń, obaw i oka­zy­wa­nia wyż­szo­ści. A nie­ofi­cjal­nie uwa­żam, że po­win­ni­śmy ska­so­wać to na­gra­nie i o wszyst­kim jak naj­szyb­ciej za­po­mnieć1.

Wróć­my jed­nak na Zie­mię i do na­szych ry­sun­ków. Pierw­sze trzy są do­brze zna­ne, a ich prze­sła­nie ła­twe do od­czy­ta­nia już na pierw­szy rzut oka (co nie zna­czy, że praw­dzi­we, jak zo­ba­czy­my). Trzy ko­lej­ne są tak sche­ma­tycz­ne i pro­ste, że do­pie­ro głęb­sza ich kon­tem­pla­cja po­zwa­la uchwy­cić na czym ich sens po­le­ga. A ich prze­sła­nie jest iście re­wo­lu­cyj­ne i to ono wła­śnie naj­le­piej od­da­je idee, ja­kie tej książ­ce przy­świe­ca­ją. Za­cznij­my od pierw­sze­go ob­raz­ka, na­zy­wa­ne­go przez hi­sto­ry­ków Ka­no­nem pro­por­cji albo Czło­wie­kiem wi­tru­wiań­skim.

Jego au­to­rem jest sam Le­onar­do da Vin­ci, choć praw­dzi­wym po­my­sło­daw­cą i twór­cą był ży­ją­cy pół­to­ra ty­sią­ca lat wcze­śniej Mar­cus Vi­tru­vius Pol­lio, rzym­ski pi­sarz, my­śli­ciel, wy­na­laz­ca i bu­dow­ni­czy, au­tor po­mni­ko­we­go dzie­ła De Ar­chi­tec­tu­ra, któ­re w cza­sach Re­ne­san­su prze­ży­wa­ło swą dru­gą mło­dość.

Wi­tru­wiusz, czy­li mi­kro­ko­smos cia­ła

Wi­tru­wiusz był jed­nym z naj­wy­bit­niej­szych ar­chi­tek­tów Sta­ro­żyt­no­ści i naj­więk­szym ko­dy­fi­ka­to­rem ar­chi­tek­tu­ry, któ­rą poj­mo­wał zgod­nie z du­chem epo­ki jako sztu­kę wszech­stron­ną, z po­gra­ni­cza ma­te­ma­ty­ki, geo­me­trii, fi­lo­zo­fii przy­ro­dy i me­dy­cy­ny. Ludz­kie bu­dow­le przy­rów­ny­wał do pta­sich gniazd i psz­cze­lich uli, sta­ra­jąc się od­na­leźć w świe­cie na­tu­ry wzor­ce i ukry­te zna­ki po­zwa­la­ją­ce nadać na­szym wy­two­rom sens god­ny na­sze­go czło­wie­czeń­stwa. Ar­chi­tek­tu­ra nie była dla nie­go tyl­ko sztu­ką wzno­sze­nia bu­dyn­ków, była — nade wszyst­ko — od­wzo­ro­wa­niem ładu na­tu­ry, któ­re­go kul­mi­na­cją jest ludz­kie cia­ło, ucie­le­śnie­nie naj­do­sko­nal­szych za­sad geo­me­trii i po­nie­kąd ich za­pis, któ­re­go głę­bo­ki sens na­le­ży od­czy­tać i zro­zu­mieć.

De Ar­chi­tec­tu­ra, na­pi­sa­na ok. roku 25 p.n.e., to je­dy­ne w peł­ni za­cho­wa­ne do na­szych cza­sów an­tycz­ne dzie­ło po­świę­co­ne tej — jak wi­dać bar­dzo sze­ro­ko ro­zu­mia­nej — dzie­dzi­nie. Zna­na w Śre­dnio­wie­czu je­dy­nie z nie­licz­nych rę­ko­pi­sów, zo­sta­ła po­now­nie od­kry­ta w roku 1414 i po raz pierw­szy wy­da­na dru­kiem w 1486. W na­stęp­nym stu­le­ciu do­cze­ka­ła się prze­kła­dów na wszyst­kie waż­niej­sze ję­zy­ki eu­ro­pej­skie i wy­war­ła ogrom­ny wpływ na ar­chi­tek­tu­rę na­sze­go kon­ty­nen­tu w do­bie Od­ro­dze­nia, Ba­ro­ku i Kla­sy­cy­zmu.

Wi­tru­wiusz po­dzie­lił swe dzie­ło na dzie­sięć ksiąg, z któ­rych każ­da opi­sy­wa­ła inny aspekt ar­chi­tek­to­nicz­nej dzia­łal­no­ści, w tym i ta­kie — jak me­te­oro­lo­gia, me­dy­cy­na czy astro­no­mia — któ­re dziś z bu­dow­nic­twem nie bar­dzo się ko­ja­rzą. W Księ­dze III Wi­tru­wiusz opi­su­je cia­ło czło­wie­ka jako naj­waż­niej­sze źró­dło pro­por­cji i „naj­więk­sze dzie­ło sztu­ki”, a tak­że swe­go ro­dza­ju kod, któ­re­go od­czy­ta­nie po­zwo­li wpro­wa­dzić do wzno­szo­nych przez nas bu­dow­li ów ko­smicz­ny (bo czło­wiek, jako mi­kro­ko­smos, jest za­ko­do­wa­nym po­rząd­kiem Wszech­świa­ta) aspekt, o któ­rym nie wol­no za­po­mi­nać. Opi­su­jąc od­kry­wa­ne przez sie­bie pro­por­cje i za­leż­no­ści, któ­re w so­bie ucie­le­śnia­my, Wi­tru­wiusz, obok nie­zli­czo­nych po­mniej­szych re­gu­lar­no­ści, zwró­cił w szcze­gól­no­ści uwa­gę na jed­ną ce­chę na­szej ana­to­mii: cia­ło czło­wie­ka moż­na wpi­sać w okrąg i kwa­drat, naj­do­sko­nal­sze fi­gu­ry geo­me­trycz­ne, któ­rych bo­ski ro­do­wód był wie­lo­krot­nie pod­kre­śla­ny.

Każ­da z ksiąg De Ar­chi­tec­tu­ra za­wie­ra­ła jed­ną ilu­stra­cję, ale do cza­sów no­wo­żyt­nych prze­cho­wał się tyl­ko sam tekst, miej­sca­mi bar­dzo za­wi­ły i pe­łen trud­no już zro­zu­mia­łych tech­nicz­nych sfor­mu­ło­wań, co było zresz­tą jed­nym z po­wo­dów sto­sun­ko­wo ni­kłe­go za­in­te­re­so­wa­nia tym dzie­łem w Śre­dnio­wie­czu. Rów­nież pierw­sze no­wo­żyt­ne wy­da­nia wło­skie nie były ilu­stro­wa­ne, do­pie­ro póź­niej po­ja­wi­ły się edy­cje opa­trzo­ne ry­ci­na­mi, w tym tak­że pró­bu­ją­ce w gra­ficz­ny spo­sób od­dać do­strze­żo­ne przez Wi­tru­wiu­sza geo­me­trycz­ne kody na­sze­go cia­ła. Czło­wiek wi­tru­wiań­ski Le­onar­da jest tych prób uko­ro­no­wa­niem i naj­do­sko­nal­szą re­ali­za­cją, jest też bez wąt­pie­nia naj­czę­ściej oglą­da­nym ze wszyst­kich dzieł ge­nial­ne­go Wło­cha, Mony Lizy nie wy­łą­cza­jąc2.

Le­onar­do zgod­nie z in­ten­cją Wi­tru­wiu­sza nie tyl­ko wpi­sał cia­ło czło­wie­ka w fi­gu­ry do­sko­na­łe — okrąg i kwa­drat (w in­nych wer­sjach tak­że w dwa trój­ką­ty rów­no­bocz­ne), któ­rych wspól­nym środ­kiem jest pę­pek (przy oka­zji — to jed­na z bar­dziej czy­tel­nych i ta­jem­ni­czych cech ludz­kiej ana­to­mii, u in­nych zwie­rząt zu­peł­nie nie­wi­docz­nych) — ale tak­że za­opa­trzył swo­je szki­ce w ko­men­tarz wy­mie­nia­ją­cy wszyst­kie geo­me­trycz­ne re­la­cje, któ­rych moż­na się w na­szej bu­do­wie do­pa­trzyć. Je­śli wczy­tać się w uwa­gi za­pi­sa­ne na mar­gi­ne­sie ry­sun­ków (co nie jest pro­ste — Le­onar­do swo­im zwy­cza­jem ukrył je pod po­sta­cią pi­sma lu­strza­ne­go), moż­na się do­wie­dzieć że:

• sze­ro­kość (czło­wie­ka) w ra­mio­nach to jed­na czwar­ta jego wy­so­ko­ści, po­dob­nie jak od­le­głość od łok­cia do za­koń­cze­nia pal­ców dło­ni;

• od­le­głość od li­nii wło­sów do brwi to jed­na trze­cia wy­so­ko­ści twa­rzy;

• sze­ro­kość dło­ni od­po­wia­da sze­ro­ko­ści czte­rech pal­ców;

• sto­pa ma dłu­gość czte­rech sze­ro­ko­ści dło­ni;

• krok (mia­ra dłu­go­ści, choć jak w przy­pad­ku łok­cia i sto­py, wy­wo­dzą­ca się wprost z ana­to­mii czło­wie­ka) to dwa łok­cie;

• sto­pa ma dłu­gość 1/6 wy­so­ko­ści cia­ła;

• wy­so­kość czło­wie­ka to czte­ry łok­cie (a więc i 24 dło­nie), a za­ra­zem od­po­wied­nik dłu­go­ści roz­po­star­tych ra­mion;

• pę­pek sta­no­wi cen­trum cia­ła…

…i tak da­lej. Ta li­sta jest dłu­ga i zda­je się nie mieć koń­ca — tyl­ko od prze­ni­kli­wo­ści ob­ser­wa­to­ra za­le­ży, ile z tej ta­jem­nej wie­dzy zdo­ła od­czy­tać. A pró­bo­wa­ło od­czy­ty­wać wie­lu.

Czło­wiek wi­tru­wiań­ski Le­onar­da jest tyl­ko jed­nym z licz­nych gra­ficz­nych przed­sta­wień kon­cep­cji Wi­tru­wiu­sza, ale war­to przy nim wła­śnie się za­trzy­mać, jest on bo­wiem nie tyl­ko — do­sko­na­łym — dzie­łem sztu­ki, jest rów­nież, może na­wet przede wszyst­kim, wiel­ką me­ta­fo­rą, któ­rą moż­na zgłę­biać i któ­rej ukry­te kody trze­ba mo­zol­nie od­sła­niać i ła­mać. Jest zresz­tą czymś jesz­cze, gdyż dla Le­onar­da czło­wiek to nie tyl­ko naj­do­sko­nal­sza z ziem­skich istot, ale rów­nież od­bi­cie do­sko­na­ło­ści ca­łe­go Ko­smo­su (któ­ry sam, rzecz ja­sna, jest tyl­ko ma­te­ria­li­za­cją bo­skie­go za­my­słu). Czło­wiek jako ob­raz i po­do­bień­stwo Stwór­cy to jed­na z naj­po­tęż­niej­szych me­ta­for (ju­deo)chrze­ści­jań­stwa, któ­ra — choć­by bez­wied­nie — wpły­wa­ła przez stu­le­cia na na­sze po­strze­ga­nie ludz­kie­go cia­ła (i wpływ ten nie ustał do dziś). Je­śli bo­wiem czło­wiek jest od­bi­ciem Boga, to pew­nie sam Bóg ma (lub przy­bie­ra) ludz­ką po­stać, jak w Stwo­rze­niu Ada­ma Mi­cha­ła Anio­ła na przy­kład. Od­kry­wa­jąc ta­jem­ny kod na­sze­go cia­ła, od­kry­wa­my za­ra­zem atry­bu­ty Stwór­cy. A cia­ło Stwór­cy nie może być nie­do­sko­na­łe. Je­śli ist­nie­je ja­kiś kod Le­onar­da da Vin­ci, to czło­wiek wi­tru­wiań­ski jest jego naj­peł­niej­szym urze­czy­wist­nie­niem.

No do­brze — czło­wiek Le­onar­da jest do­sko­na­ły, ale prze­cież ta geo­me­trycz­na do­sko­na­łość nie ma nic wspól­ne­go z bio­lo­gicz­nym przy­sto­so­wa­niem, a to ono, a nie ja­kie­kol­wiek geo­me­trycz­ne re­la­cje, jest mia­rą suk­ce­su ga­tun­ku3. W bio­lo­gii wy­gry­wa ten, kto po­zo­sta­wia po so­bie naj­wię­cej po­tom­stwa (ge­nów), a do tego uro­da, sy­me­tria cia­ła ani naj­do­sko­nal­sze na­wet pro­por­cje mogą wca­le nie być nie­zbęd­ne (choć nie­raz się przy­da­ją). Mało kto do­strze­że pięk­no ciał ka­ra­lu­chów, ale to one wła­śnie prze­trwa­ły wła­ści­wie bez zmian przez set­ki mi­lio­nów lat i pew­nie prze­ży­ją też „do­sko­na­le pięk­nych” lu­dzi, je­śli ci odej­dą z tego świa­ta. Ryby głę­bi­no­we wy­glą­da­ją dla nas mon­stru­al­nie i z pew­no­ścią nie re­pre­zen­tu­ją kla­sycz­ne­go wzor­ca uro­dy, ale w ich po­grą­żo­nym w wiecz­nym mro­ku świe­cie li­czą się zu­peł­nie inne atry­bu­ty, a ich sa­mi­ce nie mają ani moż­li­wo­ści, ani ocho­ty, by po­dzi­wiać pięk­no sam­ców, te bo­wiem — skar­la­łe i zre­du­ko­wa­ne do roli mi­nia­tu­ro­wych na­rzą­dów ko­pu­la­cyj­nych — re­zy­du­ją na sta­łe w cia­łach swych part­ne­rek. Sa­mi­cy, a i sam­co­wi, tak wy­god­niej, a przede wszyst­kim w ten spo­sób ła­twiej mogą do­ro­bić się po­tom­stwa. Ani jego, ani jej cia­ła nie da­ło­by się wpi­sać w jak­kol­wiek re­gu­lar­ną fi­gu­rę geo­me­trycz­ną, ale to w ni­czym nie ob­ni­ża ich szans na suk­ces re­pro­duk­cyj­ny.

Jaką więc war­tość bio­lo­gicz­ną może mieć dla nas moż­li­wość wpi­sa­nia ludz­kie­go cia­ła w re­gu­lar­ne fi­gu­ry geo­me­trycz­ne — okrąg, kwa­drat czy trój­kąt rów­no­ra­mien­ny? Z dzi­siej­sze­go punk­tu wi­dze­nia — żad­ną (choć sam fakt jest dziw­ny — na­wet kunszt Le­onar­da nie star­czył­by, by to samo zro­bić z ko­niem, ży­ra­fą lub jasz­czur­ką), ale samo prze­ko­na­nie o na­szej do­sko­na­ło­ści prze­trwa­ło przez stu­le­cia i, choć nie za­wsze uświa­da­mia­ne, wy­war­ło istot­ny wpływ na my­śle­nie bio­lo­gów o miej­scu czło­wie­ka wśród ży­wych stwo­rzeń.

Do­brą ilu­stra­cją tego wpły­wu może być po­ję­cie tzw. kąta twa­rzo­we­go, któ­ry przed­sta­wia kla­sycz­ny ry­su­nek wią­za­ny z po­sta­cią wy­bit­ne­go osiem­na­sto­wiecz­ne­go ana­to­ma ho­len­der­skie­go, Pe­tru­sa Cam­pe­ra. Za­cznij­my tak jak po­przed­nio od ry­sun­ku, za­osz­czę­dza­jąc tym sa­mym ty­siąc słów. Je­den rzut oka uru­cha­mia od razu wie­le sko­ja­rzeń i po­zwa­la zna­leźć oczy­wi­sty łącz­nik mię­dzy geo­me­trycz­ną do­sko­na­ło­ścią Le­onar­da i ko­ro­wo­dem ho­mi­ni­dów no­wo­żyt­ne­go (choć fał­szy­wie poj­mo­wa­ne­go) ewo­lu­cjo­ni­zmu.