Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wszystko, co chciałbyś wiedzieć o psychoterapii (i być może kilka szczegółów, z którymi wolałbyś się nie zaznajamiać).
Trauma, rozpacz po rozpadzie związku, stany lękowe i żałoba są nieodłącznymi aspektami ludzkich doświadczeń, a misją psychoterapeuty Josha Fletchera jest przybliżenie procesów terapeutycznych i uświadomienie, że potrzeba znalezienia zaufanego specjalisty, z którym można omówić najtrudniejsze życiowe przejścia, jest czymś absolutnie normalnym.
Opierając się na przykładach czterech pacjentów – sławnej aktorki Daphne, która nie może odnaleźć sensu życia; Leviego, potężnego ochroniarza trapionego obsesyjnymi myślami i uwięzionego w pułapce groźnej sekty; Zahry, przepełnionej lękiem lekarki, która próbuje się otrząsnąć po straszliwej traumie, oraz Noaha, nieśmiałego młodego człowieka skrywającego mroczne sekrety – Josh przedstawia procesy odkrywania siebie i stopniowego wyplątywania się z doskonale znanych nam wszystkim sideł emocji, pozwalające na powrót do zdrowia.
Pomiędzy sesjami autor zmaga się z własnym dobrostanem, ze wzruszającą otwartością ujawniając trudne szczegóły z życia osobistego, które ukazują, że terapeuci nie są odporni na te same przeszkody, o jakie potykają się ich pacjenci.
I jak się z tym czujesz? to także cenne informacje, czego można oczekiwać po terapii i jak znaleźć odpowiedniego specjalistę, krótkie omówienie najczęstszych zaburzeń, z jakimi pacjenci zgłaszają się na terapię, takich jak depresja, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne i ataki paniki, a także przesycone humorem myśli, które pojawiają się w umyśle terapeuty przed sesją, w jej trakcie i po niej. Przede wszystkim jednak książka ta daje nadzieję na lepszą przyszłość, która jest możliwa pod warunkiem, że zechcemy zwrócić się o pomoc i podjąć się wykonania wewnętrznej pracy.
Josh Fletcher zabiera nas na wyprawę w głąb własnego umysłu, aby przedstawić szczery (i czasem zabawny) punkt widzenia na proces terapeutyczny oraz praktyczne wskazówki dotyczące terapii, a przy okazji zajrzeć w kilka mrocznych miejsc, które mogą zaskoczyć niejednego czytelnika. I jak się z tym czujesz? to wszystko, co chciałbyś wiedzieć o psychoterapii (i być może kilka szczegółów, z którymi wolałbyś się nie zaznajamiać).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 343
Jeśli kiedykolwiek miałeś przyjemność spotkać na imprezie psychoterapeutę (a w każdym razie dobrego psychoterapeutę), zapewne zauważyłeś, że jesteśmy bardzo uważni. Staramy się pilnie słuchać. Nie po to, by znaleźć dowody na wszystkie twoje niecne postępki, dostrzec w tobie coś, czego wolałbyś nie ujawniać, ani po to, by powiązać jakieś cechy twojej osobowości z problemami wyniesionymi z domu. Nie zaglądamy w najmroczniejsze zakamarki twojego umysłu, nie czytamy w twoich myślach ani nie wykrywamy kłamstw. Jesteśmy uważni, bo lubimy słuchać. Tego nas nauczono.
Kiedy w gabinecie albo przy innej okazji pytamy: „I jak się z tym czujesz?”, to dlatego, że naprawdę chcemy wiedzieć. Jesteśmy ciekawi. Zaintrygowani. Chcemy zrozumieć.
Tak jak projektantowi wnętrz, który nie może się powstrzymać od analizowania każdego pomieszczenia, w jakim się znajdzie, albo budowniczemu pukającemu w ścianę czyjejś konstrukcji, terapeucie często trudno się oderwać od codziennej pracy. Zwłaszcza gdy jest to praca, która w dużej mierze określa jego tożsamość. Zauważyłem, że wiele osób czuje się niekomfortowo, gdy opowiadam o swoim zawodzie w sytuacjach towarzyskich. Najpierw ich mowa ciała sugeruje przejście do defensywy, a chwilę potem pada zadane półżartem pytanie: „Czy to znaczy, że mnie teraz analizujesz?”. Rozumiem tę rezerwę i jako wykwalifikowany i doświadczony terapeuta mogę cię zapewnić, że to żartobliwe oskarżenie nie odbiega zbyt daleko od prawdy. Ale moja zawodowa ciekawość nie przejawia się inwazyjną psychoanalizą, której wiele osób początkowo się obawia. Wynika ona ze współczucia, pozytywnego zaciekawienia i nawyku.
Co więcej, kiedy my, terapeuci, słuchamy, nawet na imprezie albo podczas rodzinnego spotkania, trudno jest się nam odciąć od wielu lat nauki i od półek uginających się pod książkami z teoriami poradnictwa, zawierającymi wiele wskazówek dotyczących rozwiązywania problemów psychologicznych. Umysł każdego człowieka chętnie czerpie z własnej biblioteki odniesień i nie inaczej jest u terapeutów, lecz nie oznacza to, że zawsze działamy zgodnie z sugestiami podsuwanymi przez mózg lub że je przyjmujemy. Często chcielibyśmy, aby ta część naszych szarych komórek wyłączała się, gdy nie pracujemy, zwłaszcza jeśli staramy się odprężyć przed telewizorem przy lampce wina.
Należy pamiętać, że terapeuci są ludźmi tak samo jak wszyscy inni i można ich postrzegać przez pryzmat człowieczeństwa, zarówno w gabinecie terapeutycznym, jak i poza nim. Nie wszystko rozpracowaliśmy. Mamy swoje wady, mamy grzeszki i stale pracujemy nad osobistymi problemami. W tej książce przekonasz się, jak ludzcy możemy być, na podstawie przytaczanych przeze mnie przykładów własnych słabości, niedoskonałości, niepokojów i wewnętrznych rozterek. Ujawniłem je nie po to, by zhańbić swój zawód, lecz by pomóc ludziom uzmysłowić sobie, że terapeuci nie są tacy straszni, a już na pewno nie są świętsi od ciebie, czego być może się obawiasz.
Przyrzekam, że po drugiej stronie drzwi gabinetu terapeutycznego nie czeka na ciebie wszechwiedzący, wszystko znający byt, gotowy rzucić się na ciebie przy pierwszej okazji, by cię osądzić lub zawstydzić. Osobą, którą tam spotkasz, jest w idealnym przypadku ktoś, kto chce cię wysłuchać i przez krótką chwilę pobyć sumiennym, nieoceniającym gościem w twoim świecie, wiedząc, że możecie się bezpiecznie rozstać, aż nadejdzie moment, gdy znów zdecydujesz się zapukać do tych samych drzwi. Mam nadzieję, że właśnie tak myślą moi klienci o mnie i o mojej praktyce.
Jestem psychoterapeutą specjalizującym się w stanach lękowych i bardzo lubię swoją pracę. Lęk jest czymś, z czym każdy z nas w ten czy inny sposób się zetknął, a zarazem zjawiskiem, z którym sam miałem ogromne problemy w przeszłości. Nie pozbyłem się go całkowicie do dziś. Ale dzięki odmieniającej życie terapii i psychoedukacji mogę śmiało powiedzieć, że jestem szczęśliwy i spełniony – i tego samego życzę wszystkim moim klientom. W mojej pracy terapeutycznej motywuje mnie pomaganie im w osiągnięciu równie korzystnego stanu. Niepokój może być dla wielu z nas paraliżujący, lecz za każdym razem, gdy widzę, jak jeden z moich klientów najpierw pogrąża się w niepewności, by potem stawić czoło swoim lękom, napawa mnie to najwyższym podziwem. Ci ludzie nie są „uszkodzeni”. Ani ty nie jesteś.
Jako społeczeństwo poczyniliśmy ostatnio spore postępy w sposobie mówienia o zdrowiu psychicznym, lecz czeka nas jeszcze długa droga. Hasztagi na Instagramie i korporacyjne dni dobrego samopoczucia niewątpliwie robią dobrą robotę, ale bardzo wiele osób wciąż uważa, że trudne emocje najlepiej trzymać w sekrecie, bo są powodem do zażenowania i wstydu. Wierzę, że na pewnym etapie życia psychoterapia może pomóc prawie każdemu, lecz uważam też, że proces terapeutyczny jest źródłem wielu nieporozumień. W tej książce chciałbym rozwiać niektóre niejasności i mity, aby cię zapewnić, że rozmowa o zdrowiu psychicznym z profesjonalistą nie musi wiązać się z przerażającą bezbronnością ani z wiecznym pobłażaniem sobie.
Książka I jak się z tym czujesz? opiera się na czterech studiach przypadków moich klientów. Czytając te słowa, większość terapeutów tylko westchnie: „Na litość boską, toż to herezja! A co z tajemnicą zawodową?!”. Spieszę z zapewnieniem, że choć niniejsza książka przedstawia prawdę o zawodzie terapeuty, poufność informacji przekazywanych mi przez klientów pozostaje moim absolutnym priorytetem. Z tego względu wszystkie cechy opisanych osób, ich relacje, daty i wydarzenia zostały przemieszane i zanonimizowane w sposób uniemożliwiający wszelką identyfikację. Proces ten zweryfikowano w ramach rygorystycznego nadzoru klinicznego i poddano konsultacjom prawnym.
Ta książka jest moim wkładem w zachęcanie do większej otwartości w kwestii dobrostanu psychicznego, a zarazem zapewnia wgląd w dziedzinę, która często pozostaje owiana tajemnicą. Czytając I jak się z tym czujesz?, dowiesz się, jak to jest być terapeutą, a zarazem najprawdziwszą i pełną wad istotą ludzką. Przytoczyłem w niej pikantne historie o konfliktach, dramatach i błędach. Uwzględniłem sprawy całkiem realne, o których niewielu terapeutów ośmiela się opowiadać, jak również takie, których zamieszczenie na jej kartach u mnie samego budziło wątpliwości. Ale jeśli choć niewielka część z was po odłożeniu tej książki pomyśli, że psychoterapia jest jakby trochę bardziej atrakcyjna lub choćby mniej przerażająca, bądź zechce wspomnieć o własnej terapii podczas zwykłej rozmowy, to główny cel przyświecający mi w trakcie jej pisania zostanie osiągnięty.
Chciałbym teraz zapoznać cię z moimi wewnętrznymi głosami – bardzo wygadanymi postaciami, które zajmują poczesne miejsce w tej książce. Szkolenie psychoterapeutyczne, a także własne przejścia związane z terapią pomogły mi osiągnąć dużą samoświadomość. Jednym z aspektów mojego rozwoju emocjonalnego, obejmującego wyzdrowienie ze stanów lękowych, było dostrzeganie różnych myśli i głosów, które umysł podsuwał mi każdego dnia. Któregoś ranka sięgnąłem po długopis i postanowiłem je opisywać w miarę upływu tygodnia. Z biegiem czasu zacząłem sobie wyobrażać te głosy jako postacie siedzące przy dużym, okrągłym stole – każdy z nich sprzecza się, debatuje i walczy o uwagę w moim umyśle.
Oto głosy, które napotkasz w moim wewnętrznym dialogu podczas sesji terapeutycznych:
ANALITYK.Postrzeganie sprawy z perspektywy teorii psychoterapii.
LĘK. Głos niepokoju, który skupia się na zagrożeniach i mało prawdopodobnych katastrofach.
BIOLOGIA. Głód, zmęczenie, ból, dyskomfort, wydalanie, temperatura i tak dalej.
WSPÓŁCZUCIE.Chęć zrozumienia i pomocy.
KRYTYK. Karcący głos osądu.
DETEKTYW. Poszukiwacz wskazówek i znaczeń.
EMPATIA. Próba wyobrażenia sobie i doświadczenia czyichś uczuć.
ESKAPISTA. Głos zachęcający do unikania trudnych emocji.
INTUICJA. Podszept przeczuć, wykraczający poza racjonalność i zdrowy rozsądek.
SZYDERCA. Dziwne i nieoczekiwane myśli, które niekiedy zakradają się do gab inetu terapeutycznego.
ZBAWICIEL. Chęć wybawienia danej osoby, wychodząca poza sferę obowiązków zawodowych.
WYZWALACZ. Bodźce budzące zazdrość, niepokój, złość, defensywność i przeżyte traumy.
WOLA. Interwencja metapoznawcza… a w mniej technicznych słowach – decyzja o wysłuchaniu głosu bardziej odpowiedniego niż ten, który początkowo się pojawia.
Zerknąłem na zegarek w chwili, gdy Tony umilkł i zaczął zastanawiać się nad tym, o czym mi właśnie opowiedział. Dzisiejsza sesja okazała się przełomem, bo dotąd razem z Tonym ciężko pracowaliśmy nad odkrywaniem, skąd bierze się jego niepokój w czasie, kiedy zostaje sam. Ale głęboko terapeutyczny wydźwięk tego momentu został obrócony wniwecz przez moją głupią decyzję o wypiciu potężnej kawy americano podjętą tuż przed tym, jak zapukał do moich drzwi.
BIOLOGIA:Posikasz się.
KRYTYK:Idiota. Powinieneś był pójść się odlać, zanim zacząłeś.
LĘK:Wiesz, że trzymanie tego w sobie jest niezdrowe dla prostaty?
Niezdarnie poprawiłem się na krześle, próbując uciszyć dyskomfort. Nie ma nic złego w powiedzeniu, że musisz zrobić przerwę, żeby sobie ulżyć, lecz mając perspektywę czterech minut do końca sesji, i to w tak decydującej chwili, nie mogłem sobie pozwolić na to, by przerwać przełomowy moment. Nie odrywałem wzroku od Tony’ego i starałem się towarzyszyć mu najlepiej, jak umiałem.
Tony: Od jakiegoś czasu nabiera to dla mnie sensu. Patrząc wstecz, uświadamiam sobie, że mam bardzo niewiele szczęśliwych skojarzeń związanych z samotnością. Kiedy badamy uczucia towarzyszące naszej pracy z ekspozycją na bodźce, przychodzą mi na myśl wspomnienia rozwodu. Siedzenia w mieszkaniu mojego brata. Zapach papierosów i wilgotnego prania…
Przerwał i spojrzał mi w oczy.
Tony: Nawet kiedy byłem mały, jeśli już uciekałem w samotność, to zwykle po to, by uniknąć kłótni. Ciągłego konfliktu piętro niżej. Albo po to, żeby uciec przed prześladowcami w szkole. Biegłem na tyły hali sportowej, żeby znaleźć odrobinę spokoju. Samotność oznacza dla mnie ucieczkę przed niebezpieczeństwem, ale płacę za to cenę smutku.
Josh: Może teraz uciekasz nie od poczucia zagrożenia, ale od samego smutku?
Tony: Tak… Czuję się trochę tak, jakbym zawsze planował z wyprzedzeniem, żeby nigdy nie być sam, na wypadek gdybym znów poczuł smutek. Lubię swoje życie, ale mam wrażenie, że wciąż osacza mnie ten sam stary, silny strach. Zaczynam rozumieć, dlaczego boję się zostawać sam choćby przez pięć minut.
Josh: Jak w tym układzie widzisz swoją pracę domową?
Tony: To proste. Poćwiczyć bycie samemu.
Josh: Dlaczego?
Tony: Bo chcę zmienić skojarzenia z samotnością. Chcę cieszyć się chwilami spędzanymi z samym sobą i nie musieć się bać za każdym razem, gdy Helen jedzie się spotkać z siostrą. Nie chcę odliczać sekund do czasu, aż dzieci wrócą ze szkoły i przestanę być sam. Ech, aż dziwnie mi to sobie wyobrażać.
INTUICJA:Przypomnij mu definicje, które omawialiście.
Josh: Pamiętasz, jak mówiliśmy, że jest duża różnica między byciem samotnym a byciem samemu? Moim zdaniem to znakomity temat pracy domowej, którą możesz odrobić.
Tony uśmiechnął się nerwowo, ale wyczuwałem otaczającą go aurę determinacji.
WSPÓŁCZUCIE:Dobrze sobie radzi.
EMPATIA:Ta praca domowa będzie trudna, ale wie, że to krok we właściwą stronę.
BIOLOGIA:Posikasz się na sto pro.
ESKAPISTA:Musisz jak najszybciej zakończyć tę sesję.
Na zakończenie sesji wyciągnąłem z rękawa jeden z najstarszych terapeutycznych trików.
Josh: Spoglądam na zegarek, Tony. Zbliżamy się do końca naszej sesji. Widzimy się za tydzień o tej samej porze? Może będzie okazja porozmawiać o twojej pracy domowej, jeśli zechcesz.
Odprawiłem Tony’ego szybciej, niżbym chciał, lecz byłem zdesperowany. Gdy wsiadał do windy, posłałem mu uśmiech przez zamykające się drzwi. Niczym koń wyścigowy, tylko z pęcherzem wielkości arbuza, pogalopowałem korytarzem i zaatakowałem ramieniem drzwi toalety. Wewnątrz z przerażeniem odkryłem, że kabina jest zajęta, a jedyny pisuar przejął we władanie doktor Patel, lekarz rodzinny z piętra niżej. To zdumiewające, jak doskonale wyostrzają się zmysły, gdy rozpaczliwie pragniemy oddać mocz, bo z dźwięków dochodzących ze spodni doktora Patela wywnioskowałem, że raczej rozpina zamek, niż go zapina. Po jasną cholerę wchodził na górę, żeby skorzystać z tej toalety?
Czułem ból w całym ciele. Nie mogłem czekać. Zerknąłem na umywalkę i wziąłem głęboki wdech. „Przepraszam, doktorze, ale to nagły wypadek” – powiedziałem. A potem to zrobiłem. Wysikałem się do umywalki. Widok w wiszącym nad nią dużym lustrze był karą za moje czyny, bo nie mogłem patrzeć nigdzie indziej jak tylko na siebie.
BIOLOGIA:Dziękuję.
KRYTYK:Doktor Patel uważa cię za gbura.
WSPÓŁCZUCIE:Czasami trzeba znaleźć najlepsze wyjście z trudnej sytuacji.
Usłyszałem, jak doktor Patel natychmiast zapina suwak.
Wróciłem do swojego gabinetu, odpędzając natrętne myśli o dzieciach myjących rączki w umywalce, którą właśnie zbezcześciłem. Co prawda umyłem wszystko i zdezynfekowałem, ale wstyd pozostał.
WOLA:Nie rozpamiętuj tego. Wracaj do roboty.
Typowy czas trwania sesji z psychoterapeutą to „godzina terapeutyczna”, którą większość specjalistów skraca do pięćdziesięciu minut. Daje to chwilę oddechu między spotkaniami i czas potrzebny na odzyskanie gruntu pod nogami, spisanie notatek albo wysikanie się do umywalki. Zwykle spędzam tę dziesięciominutową przerwę, robiąc kilka uważnych oddechów i zastanawiając się nad przebiegiem poprzedniej sesji albo bezmyślnie przewijając memy na Reddicie. Po powrocie do gabinetu sprawdziłem w planie dnia, kto ma być moim następnym klientem. Ze sporządzonego ołówkiem wpisu wynikało, że to niejaka Daphne. Nazwiska brak. Sesja mająca się rozpocząć za dwie minuty to wstępna konsultacja. Zostało mi ledwie kilka chwil na osiągnięcie pełnej gotowości.
WYZWALACZ:Zaskoczy cię nieprzygotowanego. Hochsztapler!
LĘK:Wyglądasz jak niechluj. A jeśli Daphne uzna, że jesteś nieprofesjonalny?
Podbiegłem do biurka i wyciągnąłem z szuflady szczotkę, żeby przeczesać włosy. Następnie włączyłem przedni aparat w smartfonie i użyłem go jako lustra, aby sprawdzić, czy wyglądam jako tako reprezentacyjnie.
KRYTYK:Mogłeś się ogolić, stary.
ANALITYK:Nadal oceniasz siebie na podstawie powierzchowności. Powinieneś to później przemyśleć.
Pamiętałem rozmowę telefoniczną z Daphne, a zwłaszcza to, jak podkreślała chęć pozostania anonimową, co nie jest niczym niezwykłym w przypadku klientów dbających o swoją prywatność. Intryguje mnie spotkanie z każdym nowym klientem, ale jeśli mam być szczery, szczególnie ekscytują mnie ci, którzy upierają się przy anonimizacji.
SZYDERCA:Zastanawiam się, ile osób ta Daphne ma na sumieniu…
Zegar tykał nieubłaganie i wskazywał już pięć minut po umówionej godzinie. Daphne wciąż się nie zjawiała. Zacząłem nerwowo chodzić po gabinecie i upewniać się, że wszystko wygląda schludnie – poprawiłem poduszki, doprowadziłem rośliny do ładu i raz jeszcze sprawdziłem, czy mój prywatny telefon aby na pewno jest wyciszony. A potem usiadłem i czekałem. Wpatrywałem się w drzwi jak pies oczekujący powrotu właściciela. Minęło osiem minut. Daphne ani widu.
KRYTYK:Co ty sobie, do cholery, myślisz, Daphne? To nieuprzejme. Czas to pieniądz.
EMPATIA:A jeśli to jej pierwsza sesja terapeutyczna? Może się boi? Daj jej szansę. Pamiętasz, jak sam przechodziłeś terapię?
LĘK:A jeśli w drodze tutaj potrącił ją autobus?
SZYDERCA:Wyobraź sobie raczej, że to ona napadła na autobus. „Giń, przepadnij, przebrzydły autobusie!”.
ANALITYK:Irytujesz się, ponieważ jesteś podminowany.
BIOLOGIA:Uaktywnił się twój współczulny układ nerwowy.
WSPÓŁCZUCIE:W takich chwilach można być niespokojnym. W byciu niespokojnym nie ma nic złego.
DETEKTYW:Dowody wskazują na to, że się nie pojawi.
KRYTYK:Naprawdę lubisz łamać sobie głowę, chłopie.
WOLA:Zamierzam skoncentrować się na oddechu i dźwiękach dochodzących z zewnątrz.
WSPÓŁCZUCIE:Dobry pomysł.
Po dwudziestu minutach czekania doszedłem do wniosku, że Daphne nie przyjdzie. Nie ma w tym nic dziwnego; to się zdarza (nie tylko mnie, ale wszystkim terapeutom). Nazywamy to frustrującym niestawieniem się na sesję. Jeśli kiedykolwiek wyrolujesz w ten sposób swojego terapeutę, wiedz, że w pierwszym odruchu będzie się o ciebie martwił. Będzie miał nadzieję, że nie stało ci się nic złego, a potem w głębi duszy wymamrocze przekleństwo, żeby dać upust swojej nienawiści. Oczywiście żartuję; nienawiść zachowujemy dla siebie. Niestawienia się są irytujące, lecz autentyczna troska o ciebie prawie zawsze przeważa nad przejściową frustracją.
Aby wypełnić dziurę w kształcie Daphne, która powstała w moim gabinecie, obejrzałem na YouTubie kilka śmiesznych filmików z psami i wzruszające sceny z filmu Hook, a potem zamknąłem laptop i zacząłem się pakować przed wyjściem do domu. Nacisnąłem przycisk windy i patrzyłem, jak rośnie podświetlony numer piętra. Drzwi windy otworzyły się i… szczęka opadła mi na podłogę.
Odsłonięta niczym nagroda w teleturnieju z lat dziewięćdziesiątych, moim oczom ukazała się osoba o niezwykle charakterystycznym, uderzającym wyglądzie. Rozpoznawalna w mgnieniu oka. Postać z hollywoodzkiej śmietanki, celebrytka, wielokrotnie nagradzana aktorka, która zagrała w kilku moich ulubionych filmach i występowała w programach telewizyjnych. Była to… no cóż, tego nie mogę zdradzić. Żałuję, lecz nie mogę powiedzieć, kto przemieszczał się windami i korytarzami w biurowcu w Salford. Ze względu na kwestie tajemnicy zawodowej osoba ta będzie występowała tutaj jako Daphne. Tylko co ona tu, do diabła, robiła i dlaczego znalazła się na moim piętrze?
Daphne: Cześć, Josh. Bardzo przepraszam za spóźnienie. Miałam umówione spotkanie z tobą, które chyba kompletnie wyleciało mi z głowy.
ANALITYK:Kurwa.
LĘK:Kurwa.
BIOLOGIA:Kurwa.
WSPÓŁCZUCIE:Kurwa.
KRYTYK:Kurwa.
DETEKTYW:Kurwa.
EMPATIA:Kurwa.
INTUICJA:Kurwa.
SZYDERCA:Ale jaja.
ZBAWICIEL:Kurwa.
WYZWALACZ:Kurwa.
WOLA:Kurwa.
Często słyszę pytania, skąd moim zdaniem „bierze się” lęk. Lęk jest reakcją organizmu na zagrożenie; to potężny nadrzędny mechanizm, który uaktywnia tryby walki, ucieczki lub zamrożenia, na wypadek gdyby zagrożenie okazało się nieuchronne. Rodzaj zagrożenia jest kwestią indywidualną. Może to być niebezpieczeństwo w ścisłym znaczeniu tego słowa, takie jak biegnący w naszą stronę szaleniec z tasakiem. Może chodzić o zagrożenie dla samooceny, jakim jest na przykład nieudana prezentacja albo oblany egzamin. Może to być także zagrożenie o charakterze społecznym, takie jak strach przed pominięciem, odrzuceniem lub upokorzeniem. Może też chodzić o światowej sławy aktorkę, która zjawia się przed moim gabinetem znienacka, spóźniona na sesję o prawie czterdzieści pięć minut. Bez względu na rodzaj zagrożenia niespokojny umysł stara się o nas troszczyć, napełniając nas przytłaczającym uczuciem zwątpienia. A kiedy wątpimy, przerywamy to, co właśnie robiliśmy, i skupiamy uwagę na niebezpiecznym problemie, aby móc go zaatakować, rozwiązać lub uniknąć.
Omawiany mechanizm reakcji na zagrożenie oddawał nieocenione usługi naszym pradawnym przodkom. Naprawdę bardzo go potrzebowali. Bez niego mieliby przekichane. Nasi protoplaści żyli wśród drapieżników, takich jak lwy czy wilki. A ponieważ nie byli stworzeni do walki z nimi jeden na jednego, powielili zachowania surykatki, rozwijając reakcję, która uprzedza zagrożenie. Tak jak surykatka, przekierowali tę reakcję na obserwowanie otoczenia pod kątem niebezpieczeństw. Dzięki temu mogli dostrzec drapieżnika jako pierwsi i wykorzystać przewagę w postaci możliwości przejęcia inicjatywy. Nasi przodkowie mogli zdecydować się na obejście stada lwów szerokim łukiem, tak by ich nie sprowokować, bądź skonstruować włócznie, podkraść się i zgromadzić zapasy na wieczornego grilla z motywem Króla lwa. Na podobnej zasadzie, jeśli praludzie podejrzewali, że z jaskini może wyskoczyć coś groźnego i się na nich rzucić, ich reakcja na niebezpieczeństwo uruchamiała mechanizm wątpliwości – czy też ograniczonego zaufania – który skłaniał ich do bacznego obserwowania wejścia do pieczary, gdy przechodzili obok. Lepiej wyprzedzać rozwój zdarzeń, prawda?
Uważam za zdumiewające, że pomimo ogromu zmian, jakie zaszły w naszym stylu życia do współczesności, ta część ludzkiego mózgu nie ewoluowała. Do dziś funkcjonują w niej te same reakcje na zagrożenia co dawniej. Oczywiście na świecie wciąż są drapieżne zwierzęta i grożą nam inne niebezpieczeństwa, lecz zasadniczo żyjemy w stosunkowo bezpiecznym otoczeniu, w którym nasza niespokojna uwaga skupia się na sprawach bardziej abstrakcyjnych. Lwy zastąpiło zamartwianie się dążeniem do sukcesu, bycie niewystarczająco dobrym, obłaskawianie innych ludzi i dbanie o własny wygląd. Jaskinią, którą bacznie obserwowali nasi przodkowie, stały się relacje międzyludzkie, dobrostan, nasze kariery zawodowe lub miejsce, gdzie lokujemy samych siebie na egzystencjalnej mapie myśli. Mechanizmy w mózgu pozostały bez zmian, tylko zagrożenia są inne.
Powstała też teoria, zgodnie z którą krytyczny osąd innych ludzi budzi w nas taki lęk dlatego, że odtrącenie, ostracyzm i porzucenie stanowiły dla naszych przodków bardzo realne zagrożenia dla życia. Dobre układy z innymi ludźmi na łonie plemienia były niezbędne, aby móc pozostać w społeczności, której poszczególni członkowie polegali na sobie nawzajem. Bezpieczeństwo wynikało z przynależności do kolektywu. W związku z tym warto było mieć na uwadze to, co myśli i czuje przywódca plemienia, na wypadek gdyby miał się na nas rozeźlić tak bardzo, że przegnałby nas na cztery wiatry i pozbawił poczucia bezpieczeństwa płynącego z członkostwa w grupie. Dziś mechanizm ten nadal działa u każdego z nas, lecz szczególnie często daje o sobie znać w biurze, gdy próbujemy przewidzieć, co odpisze nam szef; w domu, gdy nie umiemy się zrelaksować, oraz w sytuacjach, w których trudno jest nam powiedzieć „nie”. Reakcja na zagrożenie nie tylko przygotowuje nas więc do radzenia sobie z dużymi, budzącymi grozę niebezpieczeństwami, lecz także odgrywa pewną rolę w kontaktach społecznych.
Drzwi windy się rozsunęły i potężny, onieśmielający samym swoim wyglądem mężczyzna wyciągnął do mnie rękę na przywitanie. Uścisnąłem mu dłoń, pozwalając, by sprasował moje kości i ścięgna tak, że ich atomy nie miały się gdzie podziać. Starałem się nie okazywać bólu – to kwestia mojego starego wstydu, wynikającego z dorastania w środowisku ceniącym sobie pozbawioną emocji „męskość”.
Levi: Witam, kolego. Levi.
NIEPOKÓJ:Ten facet jest straszny.
Josh: Cześć, Levi. Zapraszam do mojego gabinetu. Chodź, pokażę ci, w którym pokoju urzęduję.
Idąc korytarzem obok tego olbrzyma, zwróciłem uwagę na kilka tatuaży na przedramieniu i szyi. Niektóre były wyblakłe, ale jeden z nich, ten na przedramieniu właśnie, wciąż pysznił się świeżością i był nawet pokryty folią ochronną. W krokach Leviego wyczuwałem autorytet, lecz otaczała go aura rezygnacji w rodzaju „cóż, chyba nie mam innego wyjścia”, niczym u bramkarza podchodzącego do młodego chłopaka, którego trzeba wyprosić z pubu.
ANALITYK:Widzę, że zaciska i rozluźnia pięści.
KRYTYK:Zajmuje tyle przestrzeni, że wprasuje cię w ścianę.
EMPATIA:Pewnie jest zdenerwowany, a ludzie okazują stres na różne sposoby. To nic osobistego.
Po wejściu do mojego gabinetu zachęciłem Leviego gestem, żeby usiadł.
Levi: A gdzie ty zwykle siadasz?
Josh: Na ogół przy oknie, ale nie krępuj się i usiądź tam, gdzie masz ochotę.
Levi: Myślę, że zajmę twoje miejsce.
ANALITYK:Odważna decyzja.
DETEKTYW:Czuje się zagrożony.
Josh: Jasne, nie ma sprawy. Jeśli chcesz, weź sobie jakieś poduszki. Czuj się jak u siebie w domu.
Levi opadł na moje krzesło i osunął się na nim tak nisko, że prawie leżał. Splótł dłonie na brzuchu i odwrócił głowę, by wyjrzeć przez okno. Był wyraźnie spięty, ale starał się jak mógł zakomunikować mi, że nie czuje się w najmniejszym stopniu zagrożony.
Levi: To kiedy zaczniesz czytać w moich myślach? Powiesz mi, że moje wszystkie problemy wynikają z tego, że tatuś mnie nie przytulał?
Josh(chichocząc cicho): To nie do końca tak działa. Niestety nie umiem czytać w myślach. Głównym zadaniem terapeuty jest wysłuchanie drugiego człowieka i zapewnienie mu bezpiecznej przestrzeni.
SZYDERCA:Zawsze chodzi o rodziców.
ANALITYK:Niewykluczone.
DETEKTYW:Możecie się zamknąć? Musimy dowiedzieć się czegoś więcej.
Levi wstał i zaczął spacerować po gabinecie. Podszedł do wielkiego regału z IKEA i wyjmując z niego poszczególne przedmioty, przyglądał się im pod światło.
Levi: Co to jest?
Josh: To mała rzeźba bawołu, którą kupiłem w Zambii. Stare dzieje.
Levi: Po co ją tu trzymasz? Chcesz się pochwalić wojażami po studiach?
DETEKTYW:Próbuje cię zastraszyć.
ESKAPISTA:Bardzo chcę się z tego wymigać.
WSPÓŁCZUCIE:Dasz radę, po prostu ciągnij temat.
Josh: To raczej przypomnienie, że udało mi się podjąć wyzwania i pokonać własne lęki.
Zerknął na mnie, unosząc brwi i obracając rzeźbę w dłoniach.
Levi(z uśmiechem): Może, ale założę się, że pomyślałeś sobie, że to będzie dobrze się prezentowało w tym eleganckim pokoju. Potrafię przejrzeć pozerstwo.
ANALITYK:Wykorzystaj to jako wstęp do rozpoczęcia osobistej rozmowy.
Josh: Jesteś dobry w dostrzeganiu pozerstwa?
Levi: W robocie takiej jak moja stykasz się z nim każdej nocy. Widać je w mowie ciała, słychać w bzdurach, jakie wygadują ludzie, gdy podchodzą do drzwi. Naćpani, w pożyczonych ubraniach, wynajętych autach. Bez trudu umiem odróżnić tych z forsą od tych, którzy jadą na kredycie.
Usiadł.
Levi: Jestem szefem ochrony w Senece. Największym i najstarszym klubie nocnym w północnej dzielnicy. Osławiony wykidajło. Bramkarz nad bramkarzami.
Wyjrzał przez okno.
Levi: Robię tam od czternastu lat. Nie uwierzyłbyś w to, co widywałem.
Josh: Nieźle znam to miejsce. Chodziłem tam wieczorami jeszcze na studiach.
Levi: Cóż, nie kojarzę cię. Nie wymagaj tego ode mnie. Każdego tygodnia widzę tysiące twarzy. Tysiące pijanych, odurzonych twarzy. Wywalili cię kiedyś za drzwi?
Josh: Na szczęście mnie to nie spotkało.
Levi: To dobrze… Teraz już tego nie robimy, ale lata temu zabieraliśmy nieodpowiednio zachowujących się klientów do takiej alejki obok, zwłaszcza jeśli robili problemy. Nazywaliśmy ją Betonowym Sądem. Tak naprawdę był to osłonięty, ciemny zaułek za kilkoma śmietnikami, gdzie wymierzaliśmy sprawcom szybką sprawiedliwość. Poza tym konfiskowaliśmy nielegalne substancje w imię… jak by to powiedzieć, bezpieczeństwa publicznego.
DETEKTYW:Coś mi mówi, że te narkotyki nie były przekazywane policji.
Josh: Wygląda na to, że ciąży na tobie spora odpowiedzialność.
Levi: Przy obecnej czujności obywatelskiej i tak zwanej równości wiele z tych numerów już nie przejdzie. Nowe pokolenie jest właściwie nietykalne. Kiedyś było tak, że wystarczyło krótko doprowadzić do pionu jakiegoś zawadiakę i od tego momentu koleś zaczynał się pilnować. A teraz każdego wieczoru i każdej nocy to my jesteśmy na celowniku. Osądzają nas media społecznościowe. Wszystko przez to, że na przykład nie użyliśmy cholernego prawidłowego zaimka, prosząc o dowód tożsamości! Nie da się już zwrócić do nikogo „kochanie”, żeby nie dostać etykietki… jak to się nazywa? A, mizogina.
Levi umilkł. Pomimo wewnętrznego poczucia niepokoju zdecydowałem się przyjąć zrelaksowaną postawę ciała z nadzieją, że ją odzwierciedli. Ku mojemu zaskoczeniu zadziałało. Levi wziął głęboki wdech.
Levi: W takim razie jak to działa? Ta cała terapia?
EMPATIA:Trudno opuścić gardę w poczuciu zagrożenia.
WSPÓŁCZUCIE:Dobra robota, Levi.
NIEPOKÓJ:Wciąż robię w gacie, kolego.
Josh: Tak naprawdę to zależy od klienta. Zawsze sugeruję wykorzystanie pierwszej sesji na zapoznanie się i dowiedzenie, jakiego rodzaju wsparcia potrzebuje. Razem – i tylko jeśli tego zechcesz – możemy naszkicować obraz tego, co się w tobie dzieje, i wspólnie popracować nad wytyczeniem dalszego kierunku. Wszystko w bezpiecznej, poufnej przestrzeni.
Levi spojrzał na mnie wzrokiem, w którym zaintrygowanie mieszało się z frustracją. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, wybuchł.
Levi: No pewnie, że bezpiecznej. Jak mogłaby nie być bezpieczna? Przecież się na mnie nie rzucisz, do kurwy…
Urwał i natychmiast przekierował agresję na działanie – wstał i podszedł do okna. Westchnął i spojrzał na ulicę poniżej.
Levi: Ja… tego, nie chciałem kląć. Nie cierpię przeklinać.
EMPATIA:Pewnie słyszy to bez przerwy.
Josh: Nic się nie stało. Pewnie słyszysz to bez przerwy.
Levi: Zgadza się. To jak zaraza.
Zauważyłem, że im dłużej rozmawiam z Levim, tym staję się spokojniejszy. Ze względu na pierwiastek nieznanego niepokój w obecności każdego nowego klienta jest zupełnie naturalny. Wciąż czułem się nieswojo, lecz w miarę obserwowania go i słuchania coraz wyraźniej dostrzegałem w Levim człowieka przytłoczonego wewnętrznym konfliktem. Szanowałem go za przyjście tu i chęć zmierzenia się z nim.
INTUICJA:Zostaw trochę przestrzeni na ciszę.
Zamyślony Levi po chwili wyglądania przez okno odwrócił się ode mnie i podszedł do mojego biurka. Pozostałem na swoim miejscu, cierpliwie czekając, aż znów włączy się do rozmowy. Zdawał się spokojniejszy. Mimo to nadal budził we mnie podskórny lęk. Pochylił się nad biurkiem i zaczął poprawiać folię chroniącą świeży tatuaż.
Levi: Masz jakieś tatuaże?
Josh: Tylko jeden.
Levi: Co to takiego?
Josh: Zdanie w irlandzkim gaelickim, które oznacza „oddanie bliźniego pod ochronę bogów”.
Levi: Jesteś religijny?
Josh: Nieszczególnie.
Levi: To dlaczego wytatuowałeś sobie religijne przesłanie?
Josh: Bo miałem wtedy osiemnaście lat i wydawało mi się fajne. Poza tym podobało się babci, która była zagorzałą katoliczką.
ANALITYK:Uważaj, żeby nie mówić za dużo o sobie. Jesteś tu dla niego, a nie dla siebie.
INTUICJA:Pociągnij temat. Przecież sam zapytał.
Levi wciąż stał przed biurkiem, odwrócony do mnie tyłem.
Levi: Ta nowa dziara podoba mi się najbardziej ze wszystkich. Mój tatuażysta, Mal, odwalił kawał dobrej roboty.
Josh: Zauważyłem ją od razu, gdy się tu zjawiłeś. Co przedstawia?
Levi: To Gaunab. Uosobienie śmierci. Ucieleśnienie zła. Pochodzi z mitologii Afryki Południowo-Zachodniej.
Umilkł na chwilę i spojrzał na swoje uniesione ramię.
Levi: Cieniowanie wyszło mu perfekt.
DETEKTYW:Ciekawe, dlaczego te jego tatuaże są takie ponure.
ANALITYK:Tatuaże nie zawsze muszą mieć głębokie znaczenie.
SZYDERCA:A pamiętasz napis „carpe diem” wytatuowany na ciele tej dziewczyny ze studiów?
Josh: Coś się za nim kryje?
Levi opuścił rękę i utkwił wzrok w lampce biurkowej. Nadal stał tyłem. Milczałem i choć może to dziwne, prawie słyszałem wirujące trybiki w jego głowie. Wydawało się, że zabiłem mu niezłego ćwieka.
Levi: Ja… to znaczy ten… Spodobał mi się ten symbol…
Nagle, zupełnie nie wiadomo skąd, usłyszałem cichusieńkie stukanie w biurko, ale Levi trzymał ręce przy sobie. Widziałem jedynie jego plecy, które wykonywały delikatne, konwulsyjne ruchy. Wtedy to do mnie dotarło. Za stukanie nie były odpowiedzialne palce, lecz spadające łzy. Levi płakał. Ten wielki, straszny mężczyzna, który wyłonił się z windy, teraz cicho szlochał.
WSPÓŁCZUCIE:Sporo się w nim dzieje. Żal mi go.
ZBAWICIEL:Dowiem się, co go dręczy, i go od tego wybawię.
Levi nawet nie próbował ocierać łez; pozwalał im spływać po twarzy, a ja nie interweniowałem. Wydawał się potrzebować tej przestrzeni, a ja nie zamierzałem w nią ingerować.
Kiedy zostajesz psychoterapeutą piszącym książki, niektórzy mogą postrzegać cię jako kogoś, kto „odniósł sukces”, a inni jako tanią lub – bądźmy szczerzy – darmową alternatywę dla bulenia pieniędzy za mówcę motywacyjnego w jego dawnej szkole średniej. Gdy stanąłem na mównicy w auli, spojrzało na mnie morze niezwykle znudzonych oczu. Mój dawny dyrektor wciąż piastował swoją funkcję, niepomiernie zdumiony moimi osiągnięciami i odpowiedzialnością, zwłaszcza w świetle tego, że kiedyś zawiesił mnie w prawach ucznia za sprzedaż papierosów przez okno w klasie. Był też specyficznie dumny z tego, że znów mnie widzi – jako człowieka, który dobrze radzi sobie w życiu. Zupełnie jakby moje pojawienie się tam ponownie rozpaliło w nim dawno wygasły optymizm co do sprawiających kłopoty chłopaków, którzy jednak jakoś wychodzą na prostą – jakby rzeczywiście miał na nich jakiś wpływ. A jeśli mam być szczery, miał.
Celne zdanie wybrane na początek wykładu zostało zakłócone przez gwałtowny kaszel rodzica siedzącego mniej więcej w czwartym rzędzie, co tylko podsyciło niepokój, który i tak już odczuwałem na widok pustych twarzy przede mną. Tydzień wcześniej dostałem sowitą wypłatę za wystąpienie na imprezie firmowej, której wielu uczestników znało i czytało moje poradniki. Po tamtej prelekcji zasypano mnie entuzjastycznymi pytaniami i komplementami, po czym zafundowano mi posiłek podlany dużą liczbą koktajli. Chciałbym móc powiedzieć, że odmawiałem.
Wygłaszanie wykładu w moim dawnym liceum, gdzie prawie nikogo nie interesowało, kim jestem i co mogę powiedzieć, zakrawało na tym tle na ironię.
Zająknąłem się, niezdarnie poprawiłem mikrofon, po czym zebrałem się w sobie. „Dobry wieczór wszystkim, nazywam się Joshua Fletcher i kiedyś się tutaj uczyłem. Dorastałem dosłownie za rogiem, na osiedlu Abbey Lane. Bardzo się cieszę, że mogę gościć na dzisiejszej prezentacji”.
Głowy podniosły się z zaciekawieniem. Kaszel ustał. Wzmianka o osiedlu Abbey Lane nigdy nie zawodzi. Moja stara szkoła średnia znajduje się pośrodku dwóch wielkich osiedli komunalnych – jednym z nich jest Abbey Lane. Zyskałem ich zainteresowanie. Byłem jednym z nich. Kimś więcej niż kolesiem w garniturze z Primarka, który to garnitur widział więcej pogrzebów niż radosnych zdarzeń. Byłem gotowy przekazać niewygodne, acz inspirujące prawdy godne każdego konta premium na LinkedIn. Niech zatem zaczną się igrzyska.
Wysmażyłem gadkę o tym, jak to zaczynałem od zera i udało mi się do czegoś dojść. Standardowe teksty. Wicedyrektor już wcześniej kazał mi obiecać, że nie będę wspominać o moim zachowaniu w szkole, co było zrozumiałe, bo oczywiście nie chciał dopuścić do powstania skojarzeń, że łamanie szkolnych zasad prowadzi do dostatniego i spełnionego życia. Taktycznie pominąłem więc historie o kradzieży i podrobieniu szkolnego klucza, „pożyczaniu” sprzętu naukowego, piciu piwa w zagajniku, pobieraniu nagich zdjęć, bójkach i ściąganiu na egzaminach. Cała prawda była tu po prostu niepotrzebna. Zamiast tego opowiedziałem o tym, jak twarde realia życia w szkole ogólnokształcącej nauczyły mnie współczucia, wiary w siebie, kodeksu moralnego i zdrowego rozsądku, co akurat wyszło znakomicie. Niestety Ofsted1 nie prowadziła wówczas badań pozwalających oceniać tego rodzaju aspekty edukacji, dlatego moje liceum często było publicznie krytykowane i niedoceniane. Ja jednak nie zapomniałem jego zasług. Niektóre sprawy wykraczają poza program nauczania i kryją się w sercach troskliwych ludzi, którzy prowadzą szkołę.
Dziwne poczucie obowiązku ściągnęło mnie z powrotem do rodzinnego miasta. Poczułem, że powinienem dokończyć historię młodego człowieka z problemami, który wyrósł na tragicznego może, lecz szlachetnego terapeutę, umiejącego dotrzeć do dzieci słowami.
Na koniec mojego szkolnego wystąpienia na scenę wszedł rozentuzjazmowany nastoletni chłopak. Wręczył mi pierwszą stronę ulotki z opisem wydarzenia, na której widniał napis: „Gość specjalny: Joshua Fletcher, psychoterapeuta i pisarz”, ale z własnymi przeróbkami. Chłopiec sprytnie wydedukował, że po dodaniu dwóch najzwyklejszych ukośników między literami słowo psychotherapist da się rozdzielić na frazę psycho/the/rapist, co można obrazowo przetłumaczyć jako „psychogwałciciel”. Dumny ze swojego dzieła, chciał mi je tylko pokazać. Nie miało to nic wspólnego z moją przemową. Ani z inspirującymi słowami. Zagrał uczciwie. W tej przelotnej chwili poczułem, że dobrze jest czasami wrócić do domu.
Moja pierwsza sesja z Zahrą rozpoczęła się dramatycznie. Kobieta w mniej więcej moim wieku podczołgała się na czworakach do sofy w gabinecie, a jej długie ciemne włosy prawie omiatały podłogę. Zirytowana matka próbowała mi wyjaśnić sytuację:
Faiza: Jak widzisz, ma ataki paniki. Takie jak ten. Od miesięcy właściwie nie wychodzi z domu. Musiałam ją tu zaciągnąć siłą! Ona… ona jest taka na co dzień.
Zahra w końcu dotarła do sofy, a potem oparła się o nią, łapiąc oddech. Łzy spływały jej po twarzy i wyraźnie była czymś głęboko przerażona. Przykucnąłem zwrócony w jej stronę i próbowałem spojrzeć jej w oczy, choć było to o tyle utrudnione, że ciągle odwracała głowę w stronę siedziska.
WSPÓŁCZUCIE:Postępuj jak najdelikatniej, ona cierpi.
Josh: Cześć, Zahro. Mam na imię Josh. Widzę, że zjada cię panika, ale tu nic złego się nie dzieje. Jesteś bezpieczna. Twoje ciało niedługo się uspokoi. Wiem, że to takie uczucie, jakby działo się coś potwor…
Nagle ku mojemu zaskoczeniu rzuciła się przed siebie.
Zahra: Dlaczego to uczucie sobie nie pójdzie?! Proszę, niech to się skończy… Ja… chyba trzeba wezwać karetkę!
Faiza(poirytowana): Wiele razy wzywaliśmy karetkę, Zahro. Nic ci nie jest.
Zahra: Łatwo ci mówić, mamo! Aaa…! Niech to się skończy!
Matka spojrzała na mnie przepraszająco. Zahra podniosła się, usiadła na sofie i zaczęła gwałtownie oddychać. Hiperwentylacja. Położyła jedną dłoń na piersiach, drugą na czole. Nogi się jej trzęsły; dyszała ciężko, próbując nabrać powietrza.
Faiza: Przepraszam. Zwykle nie jest aż tak źle. Co się z nią dzieje?
Josh: Zahro, czy masz jakieś schorzenia, o których powinienem wiedzieć?
Zahra(próbując złapać oddech): Nie… Teoretycznie jestem lekarzem… ale sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Robiłam badania krwi i echo serca… Myślę, że… chyba rozwaliłam sobie mózg. Boże, chyba tracę nad sobą kontrolę… jak nic wsadzą mnie do wariatkowa. Boże, pomóż mi, proszę. Niech to się skończy!
ANALITYK:Tak, to wygląda jak atak paniki.
INTUICJA:Odwróć jej uwagę od uczuć i doznań.
ANALITYK:Może utknęła w pętli paniki?
Faiza: Szukaliśmy w internecie specjalistów w obszarze stanów lękowych i natknęliśmy się na ciebie. Możesz jej pomóc? Pieniądze nie grają roli. Proszę, pomóż mojej córce.
Zahra nadal gwałtownie nabierała powietrza między szlochami. Widać było, że walczy. Spojrzała na mnie z błagalną miną. Zdesperowaną.
EMPATIA:Chce, żebyś ją od tego wszystkiego uwolnił.
ZBAWICIEL:Ja chcę ją od tego wszystkiego uwolnić!
Josh: Wszystko jest w porządku. Nic się nie dzieje. Już tłumaczę, co zamierzam… Zahro, spróbuj na mnie spojrzeć. Jest okej. Nie musisz nic robić. Zapewniam cię, że to uczucie minie. Twoje przeżycia niczym ci nie grożą. To bardzo normalny stan organizmu. Nie musisz robić nic innego, tylko najlepiej jak potrafisz skupić swoją uwagę na mnie albo na czymkolwiek, co znajduje się w tym pokoju.
Zahra kiwnęła głową i położyła dłonie na podłodze, żeby się podeprzeć. Spojrzałem na jej matkę.
Josh: Jest dobrze. Wszystko będzie w porządku. Byłoby najlepiej, gdybyś wróciła pod koniec sesji.
Faiza niechętnie przytaknęła i spojrzawszy z niepokojem na córkę, ruszyła w stronę drzwi. Zahra nadal gwałtownie oddychała, ale zdawała się nieco bardziej opanowana. Kiedy matka delikatnie zamknęła za sobą drzwi, wreszcie odważyła się na mnie spojrzeć.
Zahra: Jestem… Przepraszam. Jestem w rozsypce.
Josh: Nie masz za co przepraszać. Dziękuję, że poświęciłaś dziś czas na spotkanie ze mną. Chcesz się napić wody? Nie martw się, ten skok adrenaliny szybko minie.
KRYTYK:Mówienie komuś, kto ma atak paniki, żeby się nie martwił… A to ci się udało, Joshy.
Zahra: Skąd wiesz, że to minie? A jeśli już tak mi zostanie? A jeśli zwariuję?
EMPATIA:Ech, świetnie pamiętam te odczucia.
INTUICJA:W takim razie je wykorzystaj. Ale nie skupiaj się na sobie. Postępuj mądrze.
ANALITYK:Wyglądasz na spokojnego, to powinno pomóc.
Josh: Nie sprawiasz wrażenia osoby szalonej. Miewałaś już częściej myśli w rodzaju „a jeśli”?
Zahra roześmiała się nerwowo i podniosła poduszkę, żeby ją ścisnąć.
Zahra: Hmm… Właściwie mam je codziennie.
Josh: Wesoło.
ANALITYK:Ryzykowne…
SZYDERCA: Doskonałe!
Zahra(uśmiechając się lekko): O tak, w moim domu codziennie było bardzo wesoło. Jestem na stażu lekarskim dopiero od czterech miesięcy, a już trafiłam na ławkę rezerwowych. I nie, nie podpisywałam własnego zwolnienia lekarskiego.
Podałem Zahrze szklankę z wodą, z której drżąc, upiła łyk.
Zahra: Czy to normalne, że tak się czuję? Słyszę bicie własnego serca, a mój mózg pędzi na złamanie karku. Przecież to nie może być norma. Pytałam moich kolegów lekarzy. Niektórzy zrobili mi nawet badania i stwierdzili, że wszystko jest w porządku, ale jak może być, skoro nie jest? To nie może być normalne. Nie jestem normalna. Wreszcie to sobie uświadomiłam. Doprowadziłam się do szaleństwa. To musiało w końcu nastąpić.
Josh: Nie powiedziałbym, że panika jest czymś nienormalnym. Wydajesz mi się całkiem rozsądna.
Zahra: Całkiem rozsądna?
Josh: Nie mogę w tej chwili stwierdzić z całą pewnością, że jesteś w pełni zdrowa na umyśle. Widzisz… mogłabyś na przykład ukraść mi kwiatki doniczkowe albo coś w tym rodzaju.
Spojrzała na mnie w kompletnym osłupieniu.
ANALITYK:Zaczyna kierować uwagę bardziej na zewnątrz. Byle tak dalej, to działa.
DETEKTYW:Jej zaciekawienie przenosi się z badania objawów na badanie ciebie.
Zahra: Przeczytałam w pewnym artykule, że zostałeś psychoterapeutą, bo doświadczałeś ataków paniki. To prawda? Po tym, jak przydarzyło ci się jakieś nieszczęście.
Josh: Tak, to prawda.
Zahra: A skąd wiesz, że to, czego doświadczam, to właśnie panika? To nie tak, że siedzisz w mojej głowie albo możesz mnie przejrzeć na wylot.
Josh: Dobre pytanie. Może sporządzimy magiczną listę kontrolną objawów paniki?
Zahra: Co w niej magicznego?
Josh: Nic, to taka sama przesada jak te, które tak lubią stany lękowe. Warto się dowiedzieć, z czym się mierzysz, i posłużyć się bronią wroga.
Mam w gabinecie dużą, przenośną tablicę suchościeralną na kółkach. Marzenie każdego nauczyciela na zastępstwie. Wstałem z entuzjazmem i przysunąłem tablicę bliżej, próbując w ten sposób odwrócić uwagę Zahry od jej objawów i przerwać cykl paniki. Zacząłem bazgrać swoje uwagi na tablicy – nawyk, którego nabyłem, będąc nauczycielem.
Josh: Ataki paniki, czy też lęki napadowe, pojawiają się, gdy bardzo często doświadczamy paniki, wskutek czego zaczynamy bać się samych ataków. W ten sposób zaczyna się „cykl strachu”…
Zahra: Kto by pomyślał, że tłumaczyzm będzie lekiem na moje przypadłości.
Josh(chichocząc): Wytrwaj jeszcze chwilę, proszę. Powiedziałaś mi, że zdarza ci się to właściwie codziennie, podejrzewam więc, że znajdujesz się w tak zwanym cyklu paniki czy też w „pętli ostrych stanów lękowych”.
Narysowałem na tablicy niezgrabny schemat pętli.
Josh: Zawsze zaczyna się od pierwotnego ataku paniki, tego „zasadniczego”. Tego, podczas którego często odnosimy wrażenie, że za chwilę stracimy poczucie kontroli. W takich chwilach zwykle dochodzi do dysocjacji, odłączenia się. Pojawia się mnóstwo objawów fizycznych, a mózg zdaje się pędzić na oślep. Przeraża nas to tak bardzo, że nie chcemy, aby się powtórzyło. Pamiętasz swój pierwszy atak paniki?
Zahra: Tak. Doszło do niego na konferencji lekarskiej. Zostałam poproszona o przedstawienie wyników moich badań i…
W jej oczach zalśniły łzy.
Zahra: Po prostu wyszłam. Uciekłam do domu jak tchórz. Sala konferencyjna zaczęła sprawiać na mnie dziwne wrażenie. Nagle zrobiło mi się gorąco i poczułam się oderwana od rzeczywistości. Każda komórka mojego ciała kazała mi uciekać. I tak właśnie zrobiłam. Wybiegłam na zewnątrz i zadzwoniłam do mamy. Przyjechała po mnie błyskawicznie i zabrała, ale od tamtej pory nie przestaje się o mnie zamartwiać. Musiałam się z powrotem do niej przeprowadzić, bo nie dawałam sobie rady sama.
Josh: Wygląda na to, że bardzo jej na tobie zależy.
Zahra: Bo tak jest. Wiele przeszła. Jestem na siebie zła, że dokładam jej problemów.
Josh: Jest z wami ojciec?
ANALITYK:Daleko idące przypuszczenie.
KRYTYK:Idiota.
Zahra odwróciła wzrok, nadal trzymając poduszkę.
Zahra: Nie.
DETEKTYW:Porzucił je? Umarł?
INTUICJA:Skup się. To nie było konieczne.
WSPÓŁCZUCIE:To jej historia i może się nią podzielić, jeśli zechce.
Zahra: Przypuszczam, że to był mój „pierwotny” atak paniki. Od tamtej pory nie jestem sobą. Czułam, że po prostu nie dam rady tego zrobić, wiesz? Miałam mnóstwo spraw na głowie i nie chciałam się zbłaźnić przed kolegami ze stażu i lekarzami.
Josh: Mhm.
Zahra: To żałosne. Mam być niby tą osobą, która pomaga ludziom i leczy. A nie potrafię nawet wyleczyć się sama. I na dokładkę przysparzam trosk innym, co na pewno nie sprzyja ich zdrowiu.
Sądząc po mowie ciała Zahry, która przyjęła trochę swobodniejszą pozycję, kobieta zdawała się rozluźniać. Poza tym wyglądała na zmęczoną. Adrenalina spadała. Jej lęk przemienił się w niemal namacalny smutek.
Josh: Nic nie wskazuje na to, że ataki paniki będą ci towarzyszyć już zawsze. Nawet teraz widzę, że twój lęk powoli ustępuje. Zauważyłaś to?
Zahra: Tak, trochę się uspokoiłam. Choć wciąż mam ochotę wybiec za drzwi i krzyczeć.
Josh: Może to zabrzmi trochę protekcjonalnie, ale bardzo dobrze uporałaś się ze złymi myślami i doznaniami. Zostałaś tu i rozmawiasz ze mną. Doceniam to. Zwróciłaś uwagę na to, że twój niepokój zmalał, mimo że nie uciekłaś?
Zahra: To prawda. Ale później znowu wróci. Zawsze wraca. Czuję się… bezsilna. Czuję się chora.
Josh: Żywię nadzieję, że każdy, kto wchodzi do tego pokoju, po jakimś czasie osiągnie efekt, na którym mu zależy. Poza tym nie uważam ataków paniki za oznakę choroby.
Zahra: Cóż, według piątego wydania podręcznika The Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders zespół lęku napadowego jest chorobą.
SZYDERCA:Ha! Prztyczek w nos od lekarza!
Josh: To fakt. Ale badania sugerują, że przy prawidłowym postępowaniu rokowania powrotu do zdrowia w przypadku tego zespołu są bardzo dobre. Osobiście uważam go za rodzaj fobii. Strach przed samym strachem. Właśnie dlatego nie postrzegam go stricte jako choroby.
Zahra umilkła na chwilę, jakby próbowała ubrać w słowa jakąś myśl. Coś, co powiedziałem, poruszyło w niej czułe struny. Wygładziła poduszkę leżącą na jej kolanach i lekko pochyliła się w moją stronę. Spojrzała na diagram cyklu paniki na tablicy i zmrużyła oczy w zamyśleniu.
Zahra: Rozumiem. Czyli boję się, że wpadnę w taką panikę jak na tamtej konferencji, tak?
Nie skomentowałem.
Zahra: Bo rzeczywiście spanikowałam i uciekłam. Wróciłam do domu, żeby wszystko przepracować i poczuć się lepiej. Ale nic się nie polepszyło. Panikowałam każdego dnia, a zarazem boję się ataków paniki. Cały czas ich wypatruję.
Josh: Mówi się o tym jako o monitorowaniu zagrożeń, a ściślej rzecz biorąc, „monitorowaniu zagrożeń wewnętrznych”.
Zrobiłem w powietrzu gest symbolizujący cudzysłów.
Zahra: Ten proces trwa u mnie przez cały czas. Budzę się i robię przegląd sytuacji, sprawdzam objawy, ciśnienie, saturację krwi. Bez przerwy szukam oznak paniki.
ANALITYK:Rozwija metapoznawczą świadomość myśli i zachowań związanych z fobią na punkcie paniki.
EMPATIA:Wydaje się, że to krok we właściwą stronę, ale pamiętaj, że uświadomienie sobie tego może być dla niej przytłaczające.
Josh: Jak często unikasz robienia czegoś na wszelki wypadek, byle nie wpaść w panikę?
Zahra: Codziennie. Wszystko kręci się wokół lęku.
Josh: A jak często starasz się wymyślić jakiś sposób na wyjście ze stanu lękowego?
Zahra: Codziennie!
Josh: Próbując wygrać los na loterii lęku, jak często błędnie interpretujesz objawy fizyczne jako oznakę bliskiej śmierci?
Zahra: O Boże. Mimo trzech badań i opinii znajomego specjalisty jestem przekonana, że moje kołatanie serca jest oznaką jakiejś wady. A szumy w uszach interpretuję jako symptom raka nadnerczy.
Spojrzała na mnie z zaciekawieniem. Zyskałem jej pełną uwagę, czemu niewątpliwie pomogło ustąpienie ataku paniki.
Josh: Odnosisz wrażenie, że niepokój albo zamartwianie się stanami paniki stały się głównym motywem twojego życia? Uwzględniasz te odczucia przy robieniu planów? Bierzesz je pod uwagę we wszystkich zamierzeniach, zanim podejmiesz jakąś decyzję?
Zahra: Zupełnie jakbyś czytał moją notkę autobiograficzną. Nie przestaję o tym myśleć od dwóch miesięcy.
Josh: W takim razie możemy zakończyć naszą magiczną listę. Gratulacje, wygląda na to, że zmagasz się z zespołem lęku napadowego.
Zahra: Nadal nie rozumiem, co w tej liście jest takiego magicznego, ale pociesza mnie, że moje myśli i odczucia są czymś, co spotyka innych ludzi. Nie to, że życzę komuś cierpienia; po prostu czuję się mniej samotna. Możesz mi jakoś pomóc?
EMPATIA:Dobrze pamiętam te odczucia.
ZBAWICIEL:Chcę ją ocalić. Chcę pomóc innej osobie w walce ze stanami lękowymi.
Spoglądała na mnie z nadzieją. Z wyczekiwaniem.
WYZWALACZ:Odpowiedzialność!
BIOLOGIA:Zamierzam niezwłocznie wydzielić dużą ilość kortyzolu.
KRYTYK:Gówno, nie odpowiedzialność, obłudniku.
WSPÓŁCZUCIE:Nie słuchaj go. Robisz naprawdę wartościowe rzeczy.
KRYTYK:Serio? Ta kobieta jest lekarzem. A ty kim niby jesteś?!
INTUICJA:Do gabinetu, ale to już! Nie chodzi o ciebie.
Josh: Mogę spróbować pomóc ci, abyś ty mogła pomóc sama sobie. Psychoedukacja jest bardzo ważna w przypadku każdego stanu lękowego. Mogę nauczyć cię tego, co sam umiem, i wesprzeć cię, ale ostatecznie to ty będziesz musiała wykonać ciężką pracę nad powstrzymaniem ataków paniki i powrotem na właściwą drogę. Myślisz, że mogłabyś podjąć się ze mną takiego zadania?
Zahra: Tak. Działajmy.
Do ataku paniki dochodzi w sytuacji, gdy nagle mamy przemożne przeczucie, że wydarzy się coś strasznego. Zaczyna się od gwałtownego wzrostu stężenia adrenaliny i hormonu stresu, kortyzolu, który wytwarza poczucie silnego wewnętrznego wzburzenia, natychmiast przykuwającego naszą uwagę. Ogarnia nas przeświadczenie, że zbliża się jakaś katastrofa, a następnie zalewa nas fala uporczywych myśli w rodzaju „A co, jeśli…?”, takich jak: „A jeśli umieram?”; „A jeśli upadnę?”; „A jeśli zwariuję?”; „A jeśli to uczucie nigdy się nie skończy?”, by wymienić tylko kilka. Zwykle towarzyszy temu silna potrzeba ucieczki, bez względu na to, gdzie się znajdujemy.
Dodatkiem do tego radosnego koktajlu może być wiele dziwnych objawów fizycznych, takich jak kołatanie serca, derealizacja (poczucie oderwania od siebie i od rzeczywistości), ucisk w klatce piersiowej, pocenie się, trudności z nabraniem powietrza, problemy gastryczne, nadwrażliwość na światło, zawroty głowy i mrowienie w kończynach. Symptomów jest zresztą znacznie więcej, te jednak występują najczęściej.
Ataki paniki mogą budzić przerażenie, zwłaszcza u osób nieświadomych tego, co się z nimi dzieje. Ludzie, którzy znoszą ataki paniki, są niezwykle odporni; nie doświadczają ich z własnego wyboru. Panika nie jest też oznaką słabości, a każdy, kto twierdzi inaczej, jest moim zdaniem osobą niedouczoną, która powinna dokształcić się w tym obszarze podobnie jak ludzie dotknięci tym problemem.
Jedyna różnica między psychoterapeutą (ang. psychotherapist) a doradcą psychologicznym (ang. counsellor) polega na tym, że w języku angielskim ta pierwsza nazwa ma pięć sylab i o wiele fajniej brzmi. Nie bez powodu na mojej stronie internetowej wszędzie, gdzie się dało, wcisnąłem słowo „psychoterapeuta” zamiast jakiegoś tam marnego „doradcy”. Tak czy inaczej, przedstawicieli obu profesji można nazwać terapeutami, więc gdy następnym razem spotkasz się z kimś, kto nazywa się psychoterapeutą, wiedz, że jest tak samo pretensjonalny jak ja.
Terapeuci są jednymi z najbardziej niesamowitych ludzi, jakich znam, zarówno pod względem towarzyskim, jak i zawodowym. Bywają jednak do bólu irytujący i zarozumiali. W świecie terapeutów jest wiele spraw, o których ogół społeczeństwa nie ma większego pojęcia. Można jednak powiedzieć, że jest nas wielu, często zrzeszonych w jakichś organizacjach. Poza tym zwykle impulsywnie wydajemy pieniądze (których nie mamy) na nowe szkolenia, a przy tym staramy się za bardzo nie „terapeutyzować” relacji z najbliższymi. Pozwól, że zaproszę cię do tajemniczego branżowego pokoju, w którym się spotykamy, palimy cygara i knujemy przeciwko naszym klientom (tak naprawdę tego nie robimy, a palenie szkodzi).
Zanim wejdziesz do owego pokoju, dobrze, byś wiedział, że terapeuta powinien przejść szkolenie w zakresie co najmniej jednej metody terapeutycznej, aby móc w ogóle nazywać siebie terapeutą. Metoda terapeutyczna to określona szkoła myślenia lub podejście, które praktykują adepci psychoterapii, by po ukończeniu renomowanego kursu uzyskać tytuł terapeuty, a w wielu krajach także pozwolenie na prowadzenie prywatnej praktyki. Istnieje wiele metod terapeutycznych, a co za tym idzie – wiele typów terapeutów. Możesz na przykład być specjalistą przeszkolonym w zakresie terapii poznawczo-behawioralnej (CBT, od ang. cognitive behavioural therapy) albo terapii skoncentrowanej na osobie (PC, od ang. person-centred), należącej do tak zwanego poradnictwa humanistycznego, terapeutą psychodynamicznym (tu możesz wyobrazić sobie Freuda), terapeutą specjalizującym się w analizie transakcyjnej (TA, od ang. transactional analysis), terapeutą metakognitywnym (MCT, od ang. metacognitive therapist) i tak dalej.
Ponieważ wszystko to jest diabelnie niezrozumiałe dla ogółu społeczeństwa, moim zdaniem jedną z największych katastrof w świecie zdrowia psychicznego jest założenie, że wszyscy „terapeuci” wiedzą, co robią. A to nieprawda. Każdy z nich może jedynie posługiwać się metodą, w której zakresie się szkolił. Ich wiedza jest ograniczona. Czasami metoda działa, kiedy indziej nie. Moim zdaniem forma terapii i relacja z terapeutą muszą współbrzmieć. Ale gdybym dostawał pensa za każdym razem, gdy słyszę: „Próbowałem terapii, ale to nic nie dało”, miałbym dziś ze dwadzieścia funtów. Znajdujemy się w obliczu globalnego kryzysu zdrowia psychicznego, a niestety pierwsze próby terapii kończą się dla wielu osób rozczarowaniem. Powyższe stwierdzenie jest w moim odczuciu równoważne powiedzeniu, że „próbowałem uprawiać sport, ale mi się nie spodobało”, gdy grało się tylko w kręgle. Raz. Większość społeczeństwa nie jest świadoma, że świat terapii oferuje ogromny wybór podejść i metod terapeutycznych, co jest o tyle niefortunne, że już samo podjęcie decyzji o zwróceniu się o pomoc wymaga dużo wysiłku i odwagi, a nie ma żadnej gwarancji, że pierwsza wybrana metoda będzie tą właściwą.
W społecznych ramach da się zwykle zaobserwować naturalny dryf ludzi w stronę określonego „plemienia”. Plemienność tę najlepiej widać na meczach piłki nożnej, w środowisku biurowym, w polityce albo w kłótniach w internecie. Daje ona o sobie znać także w świecie terapii. Szkolenie w tej dziedzinie wymaga ogromnych starań. Szanuję każdego, kto przeszedł jego rygorystyczny program. Wymaga on stawiania sobie wyzwań i podważania własnych przekonań, a cały ten proces przenika do życia osobistego, tak że nie sposób się od niego odgrodzić. Studia terapeutyczne testują odporność, kwestionując fundamenty twojej tożsamości, co może być przerażające! Jeśli jesteś terapeutą i czytasz te słowa, przekazuję ci szczere słowa: „Dobra robota”. Dokonałeś tego.
Szkolenie w zakresie dowolnej metody terapeutycznej wymaga poświęcenia się danemu podejściu, a zarazem może rodzić liczne dysonanse poznawcze związane z próbami spojrzenia na świat w inny niż dotąd sposób, zwłaszcza przez pryzmat odmiennej metody leczenia. Wiele centrów szkoleniowych jest prowadzonych przez pełnych pasji i inspirujących „purystów” danego podejścia, którzy wierzą, że większość problemów psychologicznych da się rozwiązać przy użyciu tylko jednej metody – tej, w której się specjalizują i w którą są emocjonalnie zaangażowani. Na przykład ktoś przeszkolony w zakresie podejścia psychodynamicznego może opierać się na pracach Carla Junga i Melanie Klein w celu badania nieświadomych procesów leżących u podstaw danego zachowania („przestań traktować rodziców jako obiekty seksualne”). Z kolei terapeuci specjalizujący się w opracowanym przez Carla Rogersa podejściu skoncentrowanym na osobie uważają, że głównym celem terapii jest sprzyjanie zdolności do samorealizacji klienta („będę tu siedzieć i milczeć, dopóki czegoś nie powiesz”). Terapia poznawczo-behawioralna (Beckian i tak zwana trzecia fala CBT) stanowi silny kontrast z podejściem skoncentrowanym na osobie i proponuje radzenie sobie z problemami poprzez skupianie się na bieżących myślach, uczuciach i wzorcach zachowań („ujmijmy twoje cierpienie w liczby, którymi nakarmimy komputer”). Z kolei analiza transakcyjna przygląda się zapatrywaniom na intymność i konflikt („moje wewnętrzne dziecko chce mlecznego shake’a”). Nie należy też zapominać o tak zwanym podejściu świadomym traumy, którego przedstawiciele lubią bawić się w detektywów i zrzucać wszystko na karb niejasnego pojęcia traumy, wykraczającego poza definicję zespołu stresu pourazowego (PTSD), bo kiedyś przeczytali książkę Strach ucieleśniony Bessela van der Kolka. Tę listę można wydłużać.
Naprawdę nie można od nikogo oczekiwać, że ogarnie rozumem cały wachlarz dostępnych technik terapeutycznych, nawet jeśli jest w pełni władz umysłowych, że nie wspomnę nawet o osobach, które cierpią na paraliżujące umysł problemy ze zdrowiem psychicznym. Komuś, kto w końcu zbierze się na odwagę i postanowi zgłosić się na terapię, pozostaje zdanie się na łut szczęścia, rzut kostką. Mogę jedynie zgadywać, jakie podejście wybierze. Często zależy to także od samego terapeuty i praktykowanej przez niego metody leczenia. Czasami podejście okazuje się skuteczne. Czasami nie. Ale wszystkie metody zakładają pomoc w walce ze stanami lękowymi, gniewem i depresją. Przygnębiające jest to, że gdy konkretna forma terapii się nie sprawdzi, klient często ma poczucie, że to jego wina albo że jest w stanie, z którym nie da się nic zrobić. Dobry terapeuta to taki, który zdaje sobie sprawę z granic własnej wiedzy oraz możliwości obranego podejścia, nie jest ślepym wyznawcą swojej metody jako jedynego słusznego rozwiązania wszelkich problemów i na tyle wierzy w swoje umiejętności, by zrozumieć, że brak postępów klienta niekoniecznie wynika z jego niezaangażowania. Jest wielu tego typu terapeutów i są to znakomici specjaliści. Skłamałbym jednak, mówiąc, że każdy jest taki.
Jeśli zajrzysz przez otwarte drzwi wspomnianego branżowego pokoju, zmrużysz oczy i przyjrzysz się nam uważnie, dostrzeżesz, że pomimo przylepionych uśmiechów wszyscy skrycie sobą gardzimy. No dobrze, przesadzam, aż tak źle nie jest. Ale przykładamy dużą wagę do tego, ile zainwestowaliśmy we własną drogę do zostania terapeutami. Do tego stopnia, że raz do roku wszyscy spotykamy się w plenerze, przywdziewamy barwy naszych podejść terapeutycznych i walczymy na śmierć i życie – nazywamy to freudowiskiem próżności. Ostatnia pozostała na placu boju metoda jest ogłaszana jedyną słuszną. W ubiegłym roku wygrała hipnoterapia, a jeśli miałbym obstawiać przyszłego zwycięzcę, postawiłbym na terapię świadomą traumy.
Być może zastanawiasz się teraz, którą metodę terapeutyczną reprezentuje Josh. Otóż sprawa jest trochę skomplikowana.
Nie każdy terapeuta bierze udział we freudowisku próżności. Oglądanie rzezi na polu bitwy o najlepszą terapię jest przywilejem kasty wyższej. Ważnych ludzi. Nazywa się ich terapeutami integracyjnymi i są to terapeuci najbardziej zadufani w sobie ze wszystkich. Oczywiście jestem jednym z nich. Jak dotąd ukończyłem szkolenia w zakresie poradnictwa humanistycznego oraz terapii poznawczo-behawioralnej i z niecierpliwością wypatruję możliwości dalszego pogłębiania wiedzy.
Ponieważ terapeuci integracyjni są przeszkoleni w zakresie kilku podejść terapeutycznych, teoretycznie mogą je łączyć i dopasowywać tak, aby jak najlepiej odpowiadały klientowi. Uważają się za lepszych od purystów stosujących tylko jedną metodę, gdyż – nie oszukujmy się – tak jest w istocie. Spoglądają z wysokości naszych złotych tronów na innych terapeutów, którzy mogą im najwyżej kielichy napełniać albo odgrywać role podnóżków.
A tak na poważnie: jeśli szukasz terapeuty lub już teraz bierzesz udział w sesjach, zapytaj go, w zakresie jakiego nurtu (lub jakich nurtów) się szkolił. (Niektórych nie trzeba pytać, mówią o tym wprost). Zadaj też pytanie o cel terapii oraz o działanie wybranej metody. W ten sposób możesz sprawdzić, czy dane podejście wpisuje się w twoje cele terapeutyczne. W każdej gałęzi psychoterapii można spotkać wielu znakomitych specjalistów, powinieneś jedynie się upewnić, że dane podejście ci odpowiada.
Portal, czerwiec 2008 roku
Josh: To był najgorszy mecz mojego życia.
Mój młodszy brat tylko przewrócił oczami.
Harry: Zdarzało ci się grać gorzej.
Josh: Daję głowę, że ta gra jest ustawiona. A może to kwestia naszego łącza internetowego.
Harry: Nie… po prostu jesteś do bani w Halo.
Zerknąłem przez ramię i nadziałem się na jego bezczelny uśmiech. Nie pozostało mi nic innego, jak też się roześmiać. Odłożyłem kontroler na biurko w poczuciu porażki.
Harry: Chcesz zagrać w coś innego? W ubiegłym tygodniu mama kupiła mi Portal 2.
Josh:Portal 2? Nigdy o tym nie słyszałem i nie grałem w pierwszą część. Poza tym mam już trochę dość grania.
Harry: Daj spokój! Spodoba ci się. To kanapowa gra kooperacyjna.
Josh: Faktycznie lubię takie. A jest w niej jakaś nieuzasadniona przemoc, która nie spodobałaby się mamie?
Harry: Tam się w ogóle nie walczy. To gra logiczna.
Josh: To ja odpadam.
Harry zrobił rozczarowaną minę. A ja nie lubiłem, gdy się smucił.
Josh: No dobra… daj mi kontroler.
Harry: Myślę, że naprawdę ci się spodoba. Rozwiązywanie zagadek i przechodzenie poziomów wymaga współpracy.
Ekran się rozjaśnił. Podjechaliśmy na krzesłach bliżej i ustawiliśmy się obok siebie, w naszych typowych miejscach do grania. Ale zanim zaczęliśmy, do pokoju wpadła mama.
Mama: Dlaczego mnie nie dziwi, że w kuchni wciąż leżą brudne naczynia? Czyja była dzisiaj kolej na zmywanie?
Harry i ja jednocześnie wskazaliśmy się nawzajem.
Harry: Ale ja wyszedłem z psem!
Mama przeniosła wzrok na mnie, czekając na wymówkę.
Josh: A ja… ja… Cholera…
Mama: Joshua!
Harry: A możemy najpierw trochę pograć w Portal? Proooszę, mamo. Zaraz będę musiał zbierać się do taty.
Josh: Tak, mamo, to Portal 2! Od lat czekaliśmy na drugą część!
Mama posłała mi piorunujące spojrzenie. Harry zdusił śmiech.
Mama: Gdy tylko ojciec go odbierze… naczynia!
Josh: Jasne, przepraszam.
Mama zeszła po schodach, a Harry uruchomił grę.
Josh: Dobra. To jak się w to gra?
Harry: Każdy z nas ma specjalną broń, która może tworzyć dwa różne portale. Wejściowy i wyjściowy.
Harry nacisnął przycisk i na ekranie pojawił się żółty owal.
Harry: Żółty portal to ten wejściowy…
Wystrzelił z broni po raz drugi. Następny owal był niebieski.
Harry: A to jest portal wyjściowy. Jeśli wskoczysz do żółtego, pojawisz się tam, gdzie znajduje się niebieski.
Postać Harry’ego przeskoczyła przez żółty portal i teleportowała się na drugą stronę ekranu. Podszedłem swoją postacią do żółtego portalu.
Josh: Łał. Widzę cię przez portal. Ale fajne!
Harry przesunął postać, tak że stanęła naprzeciwko portalu wyjściowego. Nasi bohaterowie stali i patrzyli na siebie na wprost. Wyglądaliśmy jak dwa animowane portrety.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Organizacja niezależna zajmująca się badaniem jakości placówek edukacyjnych w Wielkiej Brytanii, założona w 1992 roku (przyp. tłum.). [wróć]