Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Najlepsza jednotomowa historia II wojny światowej, jaką kiedykolwiek napisano." - Sunday Times
Jak II wojnę światową relacjonowałyby dzisiejsze media? Czy na podstawie wydarzeń sprzed lat da się stworzyć porywającą narrację, która sprawi, że czytelnik niemal przenosi się w czasie i ląduje w samym centrum wydarzeń?
Sir Max Hastings - brytyjski historyk i jeden z najwyżej cenionych korespondentów wojennych na świecie - opisał historię największego konfliktu zbrojnego ubiegłego stulecia, jak gdyby były to wydarzenia rozgrywające się tu i teraz. Nie uprzedza faktów, buduje napięcie i oddaje głos naocznym świadkom. Ani na moment, prowadząc czytelnika od września 1939 roku, od „Polski zdradzonej” po ostatnie chwile tytułowego „rozpętanego piekła”, nie daje zapomnieć o swoich dziennikarskich umiejętnościach. Jest to historia opowiedziana już wiele razy, ale chyba nikt dotychczas nie zrobił tego tak przystępnie i sugestywnie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1408
(...)
Niemcy wycofali się spod Kurska w zwartym szyku, ale nikt nie wątpił, że ponieśli druzgoczącą klęskę, tracąc w ciągu pięćdziesięciu dni walk pół miliona zabitych i rannych. Triumfujący Stalin zademonstrował pewność siebie, wydając nowe rozkazy, które ograniczały kompetencje Żukowa i Wasilewskiego. Ponieważ pięć kolejnych prób oskrzydlenia armii niemieckich podjętych przez Sowietów po zwycięstwie stalingradzkim zakończyło się niepowodzeniem, polecił Armii Czerwonej zrezygnować w przyszłości z tego rodzaju taktyki i stosować ataki frontalne. Pod koniec sierpnia osiem sowieckich frontów prowadziło równoczesne natarcia w kierunku Dniepru na tysiąckilometrowym odcinku walk, sięgającym od Newla do Taganrogu. 8 września Hitler upoważnił swych dowódców do wycofania się za rzekę, na której Rosjanie budowali zaimprowizowane przeprawy, wykorzystując wszelkie dostępne materiały. Przeprowadzili jeden ze swych nielicznych podczas tej wojny desantów powietrznych, zrzucając na zachodnim brzegu 4575 spadochroniarzy, z których tylko połowa przeżyła tę operację.
Armie sowieckie, oszołomione przerażającym obliczem wojny, parły naprzód z taką samą desperacją, z jaką w poprzednim roku się wycofywały. Mimo to zwycięstwo pod Kurskiem miało niewielkie znaczenie dla takich żołnierzy jak szeregowiec Iwanow z 70. Armii, który pisał do mieszkającej w Irkucku rodziny: „Czeka mnie śmierć, tylko śmierć. Śmierć jest tu wszechobecna. Nie zobaczę was nigdy więcej, bo moje młode życie przetnie straszna, bezwzględna i bezlitosna śmierć. Gdzie znajdę siłę i odwagę, żeby to wszystko przeżyć? Jesteśmy wszyscy potwornie brudni, mamy długie włosy i brody, chodzimy w łachmanach. Żegnajcie na zawsze”. W równie fatalnym stanie był szeregowiec Samochwałow: „Papo i mamo, nie zaznałem takiego strachu w ciągu osiemnastu lat życia. Mamo, proszę cię, módl się do Boga, żebym przeżył. Mamo, czytałem twoją modlitwę [...]. Muszę szczerze przyznać, że w domu nie wierzyłem w Boga, ale teraz myślę o Nim czterdzieści razy na dzień. Pisząc te słowa, nie wiem, gdzie schować głowę. Papo i mamo, żegnajcie, nie zobaczę was nigdy więcej, żegnajcie, żegnajcie, żegnajcie!”.
Paweł Kowalenko zapisał 9 października: „Jechaliśmy przez obszar, na którym został schwytany w pułapkę 15. Pułk. Wszędzie ciała i rozbite pojazdy. Zwłoki mają wydłubane oczy [...]. Czy ci Niemcy są istotami ludzkimi? Nie potrafię pogodzić się z takimi rzeczami. Ludzie przychodzą – i odchodzą. Zginął porucznik Puczkow. Bardzo mi go żal. Ubiegłej nocy jeden z kawalerzystów wjechał na minę. Jeździec i koń zostali rozerwani na strzępy. Kiedy zapadła noc, siedziałem, drżąc przy ognisku, a moje zęby szczękały z zimna i wilgoci”.
Następnego dnia jego oddział dotarł do białoruskiej osady Janawiczy. „Co z niej zostało? Tylko ruiny, popioły i nadpalone resztki. Jedynymi żywymi istotami są dwa koty, które mają przypalone futro. Pogłaskałem jednego z nich i dałem mu kartofla, a on zaczął do mnie mruczeć [...]. Wszędzie widzimy mnóstwo niezebranych z pola ziemniaków, buraków i kapusty. Niemcy, zanim wygnali mieszkańców, kazali im zakopać swoje dobra. Teraz te żałosne relikty domowego szczęścia leżą rozrzucone w ogrodach. Niemcy zabrali wszystko, co mogło im być przydatne. Ocalał tylko jeden z trzystu domów, resztę pochłonęły płomienie. Jakaś stara kobieta siedzi nieruchomo, pogrążona w rozpaczy. Jej martwe oczy spoglądają w przestrzeń. Nie zostało jej nic, a lodowata zima już nadchodzi”.
Tego rodzaju sceny powtarzały się niemal codziennie podczas pochodu Armii Czerwonej na zachód. „Byłem wstrząśnięty zaciętością bitew jednostek pancernych – mówił Iwan Mielnikow. – Co czuli pod ogniem ci zamknięci w stalowych pudłach ludzie? Widziałem kiedyś w jednym miejscu dziesięć czy jedenaście wypalonych czołgów T-34. Upiorny widok. Niemal wszystkie leżące w pobliżu ciała były nadpalone, a ci, którzy zostali w swych pojazdach, zamienili się w kawałki węgla drzewnego”. Pewnej nocy sześcioosobowa grupa zwiadowcza jego jednostki została oświetlona na odkrytym terenie przez niemieckie rakiety, czterej żołnierze zginęli, a następnego dnia Niemcy zabawiali się strzelaniem do ich ciał. „Pod wieczór wyglądali przerażająco – bezkształtne ciała, porozrywane przez kule twarze, odcięte ręce”.
Dowódcy kazali jednostkom posuwać się tak szybko i pokonywać tak wielkie odległości, że konie taborowe były zbyt zmęczone, by jeść siano. Martwe zwierzęta leżały na poboczach dróg między rzędami pospiesznie wykopanych niemieckich grobów, czaszek, rozkładających się ciał, porzuconych sań, wypalonych pojazdów. „Maszerujemy śladem wojny – pisał Kowalenko. – Chaos ma majestatyczny wymiar. Oglądam tę panoramę zniszczenia i śmierci, czując w duszy ból i bezsilność”.
Kiedy w ostatnich miesiącach 1943 roku śnieg ponownie zasypał pola bitew, Sowieci mieli w swych rękach duży przyczółek mostowy za Dnieprem, w okolicy Kijowa, i drugi w Czerkasach. Niemcy stracili Smoleńsk 25 września i zachowali tylko odizolowany skrawek Krymu. 6 listopada Rosjanie zajęli Kijów. Wasilij Grossman, który przebywał tego dnia w pobliżu zrujnowanego miasta, opisał swe spotkanie z oddziałem piechoty: „W punkcie dowodzenia zjawia się zastępca dowódcy batalionu, porucznik Surkow. Nie spał przez sześć nocy. Ma na twarzy mocny zarost. Nie widać po nim zmęczenia, bo nadal żyje w stanie gorączkowego podniecenia, które towarzyszy walce. Być może za pół godziny zapadnie w sen z workiem żołnierskim pod głową i nie będzie można go obudzić. Ale teraz jego oczy błyszczą, a głos jest stanowczy i dziarski. Tego człowieka, który przed wojną był nauczycielem historii, chyba nadal rozgrzewa żar bitwy nad Dnieprem. Opowiada mi o niemieckich kontratakach, o naszych natarciach, o gońcu, którego musiał trzykrotnie wyciągać z okopu, a który pochodzi z tych samych okolic co on, i był kiedyś jego uczniem – Surkow uczył go historii. Teraz obaj uczestniczą w wydarzeniach, o których nauczyciele historii będą opowiadać swoim uczniom jeszcze za sto lat”.
Rosjanie odzyskali już przeszło połowę obszaru ZSRS zajętego przez Hitlera w 1941 roku. Pod koniec 1943 roku Związek Sowiecki poniósł już 77 procent ogólnych strat w całej wojnie, czyli w sumie naliczono około 20 milionów zabitych. „Front nieprzyjaciela został przełamany! – pisał z triumfem Kowalenko 20 września. – Idziemy do przodu. Poruszamy się powoli, z rozmysłem obserwując teren. Wszędzie są pułapki i pola minowe. W ciągu dnia posunęliśmy się o 14 kilometrów. O 14.10 doszło do «drobnego nieporozumienia». Grupa naszych samolotów straciła orientację i zaatakowała własną kolumnę marszową. Z rozpaczą patrzyliśmy, jak strzelają do swoich ludzi. Byli zabici i ranni. To okropne”.
A 3 października dodał: „Nasza organizacja, zarówno podczas marszu, jak i podczas akcji, pozostawia wiele do życzenia. Szwankuje zwłaszcza koordynacja działań na linii piechota–artyleria; obsługa dział strzela w sposób przypadkowy. [Ponieśliśmy] kolosalne straty. W każdym z batalionów naszego pułku zostało tylko sześćdziesięciu ludzi. Kim mamy atakować? Niemcy stawiają zacięty opór. Żołnierze Własowa walczą z nimi ramię w ramię. Sukinsyny. Dwaj z nich trafili do niewoli – to smarkacze, urodzeni w 1925. Nie powinniśmy się z nimi cackać, tylko ich rozstrzelać”. Trzy dni później zapisał: „Ponownie nacieramy, ale z niewielkim powodzeniem – czynimy tylko nieznaczne postępy na niektórych odcinkach frontu. Nasza piechota jest niezbyt liczna i rozpaczliwie brakuje nam amunicji. Niemcy palą wszystkie wioski. Nasze oddziały zwiadowcze, operujące na ich tyłach, wyprowadziły wielu cywilów z lasu, w którym się ukrywali. Mam wrażenie, że utknęliśmy na bagnach. Czy kiedykolwiek z nich wybrniemy? Deszcz, błoto”.
W takim samym położeniu była jednostka kapitana Nikołaja Biełowa. „Fatalna pogoda i okropne błoto. Czeka nas zima wśród lasów i bagien. Dziś wyruszyliśmy o dziesiątej rano i posunęliśmy się w ciągu dwudziestu czterech godzin o jakieś 6 kilometrów. Brakuje nam amunicji. Racje żywnościowe są skąpe, bo zaopatrzenie nie nadąża. Wielu żołnierzy nie ma butów”.
Tylko nieliczni czerwonoarmiści dostrzegali powody do radości, bo większość z nich wiedziała, jak daleka jest jeszcze droga do Berlina. Pewien niemłody oficer o nazwisku Ignatow skarżył się w liście do żony na fatalną organizację armii: „Żołnierze, z którymi walczyłem w latach 1917–1918, byli o wiele bardziej zdyscyplinowani. Posiłki, które otrzymujemy, w ogóle nie są wyszkolone. Jako weteran dawnej armii wiem, jaki powinien być rosyjski żołnierz, ale kiedy usiłuję to wytłumaczyć tym ludziom, jęczą i skarżą się, że jestem zbyt surowy. Wysłano nas na pole bitwy bez łopatek saperskich, choć obiecano nam je dostarczyć. Mamy dość obietnic, w które już nie wierzymy”. Podoficer jednostki, w której służył Władimir Pierszanin, został wysłany po odznaki identyfikacyjne ośmiu kolegów, którzy zginęli, kiedy porucznik dowodzący pododdziałem pomylił drogę i wprowadził ich pod ogień niemieckiego karabinu maszynowego. „Ty gnoju! – powiedział po powrocie do wspomnianego porucznika, nie zwracając się do niego bezpośrednio, ale spluwając w jego stronę. – Ośmiu ludzi straciło życie przez pieprzonego nieudacznika!”
Ale los Niemców przedstawiał się o wiele gorzej. „Dziś rano siły bojowe 39. Dywizji Piechoty były ograniczone do sześciu oficerów i około trzystu żołnierzy – pisał jeden z dowódców 2 września w meldunku dotyczącym morale jego podwładnych. – Niezależnie od kurczących się sił bardzo niepokojący jest stan wyczerpania żołnierzy [...]. Wpadli w taką apatię, że pożądanych rezultatów nie przynoszą nawet najbardziej drakońskie środki; ożywiają ich tylko dobry przykład oficerów i «życzliwa perswazja»”. Podczas ucieczki na drugą stronę Dniepru można było zobaczyć wiele koszmarnych scen, gdyż doszło tam do bezprecedensowego w dziejach Wehrmachtu załamania dyscypliny. „Ogarnięci paniką ludzie porzucali wszystko na brzegu i wskakiwali do wody, by podjąć próbę przepłynięcia na drugą stronę – pisał jeden z żołnierzy. – Nad szarą wodą unosił się krzyk tysięcy głosów, sięgający aż na przeciwległy brzeg [...]. Oficerowie, którzy zdołali zachować choć odrobinę samokontroli, wydawali rozkazy garstkom mniej lub bardziej przytomnych żołnierzy i przypominali pastuchów, usiłujących zapanować nad oszalałym stadem owiec [...]. Słyszeliśmy huk wystrzałów i wybuchy, którym towarzyszyły mrożące krew w żyłach wrzaski”. Żołnierze przebyli w końcu rzekę na zaimprowizowanych tratwach.
Armia niemiecka ponownie się przegrupowała i była gotowa bronić zajmowanych pozycji z niewzruszoną determinacją. Miała przed sobą jeszcze wiele bitew. Oficer wojsk pancernych Tassilo von Bogenhardt snuł rozważania na temat paradoksalnej sytuacji, w której niemal wszyscy jego ludzie byli gotowi na śmierć, ale ich morale mimo to było nadal wysokie. „Każdy niemiecki żołnierz odczuwał wyższość w stosunku do każdego Rosjanina, choć mieli oni ogromną przewagę liczebną. Powolny, dobrze zorganizowany odwrót nie wprawiał nas w przygnębienie. Mieliśmy wrażenie, że stanęliśmy na wysokości zadania”. Wkrótce został ciężko ranny i wzięty do niewoli, a później przeżył trzy lata w sowieckim więzieniu.
Na wschodnim froncie 1943 rok przyniósł najeźdźcom nieodwracalną katastrofę, a armiom Stalina pewność rychłego zwycięstwa.
[13] Operacje Armii Czerwonej na Ukrainie, grudzień 1943–kwiecień 1944