I ukazał mi miasto - Pierre-Marie Delfieux - ebook

I ukazał mi miasto ebook

Delfieux Pierre-Marie

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Radość nie jest ludzkim wynalazkiem, ale emanacją Boga. Nie można jej wytworzyć – jest nam dana. Trzeba raczej umieć się na nią zgodzić, niż jej poszukiwać” – napisał Pierre-Marie Delfieux, założyciel Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. Całym swoim życiem pokazywał, jak nie godzić się ze smutkiem i śpiewać Bogu Pieśń słoneczną; jak harmonijnie łączyć modlitwę w ciszy i samotności z modlitwą grupową w wielkim mieście. Książka, bazująca na historii tego francuskiego księdza i mnicha, opisuje centrum jego życia i posłannictwa. Inspiruje do poszukiwania własnej drogi, odkrywania swojego powołania, a także pogłębiania życia duchowego i czerpania w pełni z tego, co się nam przydarza. Bo, jak napisał we wstępie ks. Robert J. Woźniak: „Tylko ten, kto szuka Boga, może odnaleźć świat”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 169

Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału

Il me montra la ville

© Copyright for the text by Monastyczne Wspólnoty Jerozolimskie, 2021

© Copyright for the Polish translation by „brat jerozolimski”

© Copyright for this edition by Wydawnictwo W drodze, 2021

 

Redaktor prowadząca – Justyna Olszewska

Redakcja – Magdalena Ciszewska

Korekta – Agnieszka Czapczyk, magdalena ciszewska

Redakcja techniczna – Józefa Kurpisz

Projekt okładki i layoutu – Krzysztof Lorczyk OP

Fotografia na okładce – Nils Thune

Fotografia (po str. tyt.) – Pierre-Marie Delfieux, Monastyczne Wspólnoty Jerozolimskie

 

 

 

ISBN978-83-7906-543-1

 

Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze sp. z o.o.

Wydanie I, 2021

ul. Kościuszki 99

61-716 Poznań

tel. 61 852 39 62

[email protected]

www.wdrodze.pl

 

KonwersjaEpubeum

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Wstęp. Pierre-Marie Delfieux: w drodze do niebieskiego Jeruzalem

Słowo od tłumacza

Kalendarium

Rozdział pierwszy. Dom w Campuac

Przypisy

O Autorze

Landmarks

Spis treści

Wstęp.Pierre-Marie Delfieux: w drodze do niebieskiego Jeruzalem

Każda biografia jest jak podróż do ludzkiego wnętrza. Pewnego rodzaju książka podróżnicza, która przenosi nas w fascynujący świat przeszłości, albo esej z archeologii, nie tej odkrywającej poszczególne pokłady i warstwy ziemi, ale zagłębiającej się w ludzkiego ducha. Tak, ludzkie wnętrze ma swoje pokłady, zakamarki, otchłanie. Poznać je można tylko za zgodą właściciela. Zebrane w tym tomiku teksty pozwoliły mi osobiście na taką podróż, na taką archeologiczną przygodę, na głębsze zrozumienie człowieka, którego poznałem mniej więcej dwadzieścia lat przed tym, zanim mogłem przeczytać tę książkę.

Brata Pierre’a-Marie spotkałem po raz pierwszy pewnego grudniowego wieczoru 2001 roku, kiedy jako student teologii w hiszpańskiej Pampelunie postanowiłem wraz z kilkoma kolegami wybrać się na rekolekcje do Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich w Paryżu. O takiej przygodzie marzyłem od dawna, co najmniej od czasu, kiedy kupiłem i pochłonąłem Księgę życia(najnowsze wydanie Apostolicum, Ząbki 2012), regułę życia sióstr i braci, obywateli nowego Jeruzalem. Zafascynował mnie w niej nie tylko piękny język, ale przede wszystkim sposób rozumienia i głoszenia Ewangelii. W pewien sposób ta książka zawierała całe bogactwo różnych spojrzeń, syntezę wielu duchowości. Odnalazłem w niej trochę Augustyna, Franciszka z Asyżu, Karola de Foucauld, Teresy z Lisieux i wielu innych. Księga życia przede wszystkim jednak była medytacją słowa, które w głowie i sercu jej autora ułożyło się w jedną całość, w spójne i proste wezwanie do przeżycia Ewangelii „w samym sercu Boga, w samym sercu miasta”. Idea monastycyzmu miejskiego, która stała się głównym powołaniem Pierre’a-Marie oraz jego sióstr i braci, jest istotną nowością przyniesioną przez Księgę życia, swoistym znakiem czasu, może nawet jednym z największych znaków, jakie Pan Bóg daje dzisiaj Kościołowi i światu.

Brat Pierre-Marie przywitał nas w bibliotece klasztoru przy ulicy Geoffroy l’Asnier 34 zaraz po kolacji. Na zawsze zapamiętam jego twarz z tamtego wieczoru. I te serdecznie i uroczyście roześmiane oczy, zdradzające wzruszenie i radość z przybycia gości, grupki polskich księży z Hiszpanii. Nie było wielu słów. Były radość, spojrzenie, ojcowski uścisk. Od samego początku miałem wrażenie spotkania z ojcem i bratem zarazem: człowiekiem surowym dla siebie, nie mięczakiem „ubranym w szatki”1(por. Mt 11,8); człowiekiem zdeterminowanym do ciągłego porzucania wszystkiego, aby szukać „najpierw królestwa Bożego i jego sprawiedliwości” (zob. Mt 6,33); człowiekiem, który „odnalazł skarb ukryty w roli” (por. Mt 13,44–52) i mimo upływu lat od tego odkrycia nietracącym radości z tego faktu – tak, miało się wrażenie, że w jego wypadku owo odnalezienie skarbu dokonuje się właśnie teraz, w tym momencie. I że właśnie teraz brat Pierre-Marie zaprasza cię do wzięcia udziału w znalezisku, do zabrania wszystkiego, co potrzebujesz. Bez rutyny, bez zazdrości, bez pretensji do bycia mistrzem. Mówiąc krótko, byłem przekonany, że spotkałem wyjątkowego człowieka Boga. Nie idealnego, bezgrzesznego, odrealnionego, ale Bożego, takiego, który upada i powstaje, dotyka ziemi, stąpa po niej boso, pielgrzymuje, nie pozwalając sobie na zbyt długie przystanki.

Tydzień spędzony w Paryżu był wyjątkowy. Wspólna praca, modlitwa, wspólne posiłki. Ciche podpatrywanie wspólnoty, a szczególnie Pierre’a-Marie. Najbardziej w chwilach modlitwy, pogrążonego w szukaniu Boga i nietracącego kontaktu z rzeczywistością. Jakżeby inaczej: tylko ten, kto szuka Boga, może odnaleźć świat!

Wciąż pamiętam Jego przenikliwe i pełne miłosierdzia oczy. Ich pamięć powracała zwłaszcza wtedy, gdy czytałem teksty zebrane tutaj przez jednego z braci jerozolimskich. Nie chcę teraz, drogi czytelniku, opowiadać, co możesz w nich znaleźć, ani podpowiadać, jak należy rozumieć ich treść. Wiem, że Pan poprowadzi cię przez nie zgodnie ze swoją wolą i adekwatnie do twojej obecnej sytuacji. Chcę zrobić tylko dwie rzeczy.

Po pierwsze, i najważniejsze, zapewnić cię, że ta lektura nie pozostanie bezowocna w twoim życiu, że pomoże ci lepiej rozumieć, jak słowo przemienia człowieka, jak tworzy jego dzieje, jak podnosi i daje nadzieję. Inaczej mówiąc, chcę cię zapewnić, że w tekstach tu zebranych spotkasz Pierre’a-Marie i wszystko, co było samym centrum jego życia i posłannictwa. A w nim spotkasz i Boga, który słabych ludzi przemienia w swoje ikony. Entuzjazm wspomnień brata Pierre’a-Marie niesamowicie przemawia i zawiera w sobie jednocześnie pewnego rodzaju prostotę, ów piękny znak autentyczności. Z wielką nostalgią czyta się chociażby jego wspomnienia z dzieciństwa, odnajdując w nich świat młodego człowieka, patrzącego na wszystko z perspektywy Boga. Ileż w tych wspomnieniach delikatnego i porywającego mistycyzmu! Jak bardzo budzą one w czytelniku tęsknotę do świata jeszcze raz przenikniętego Tajemnicą bliskości!

Po drugie, chcę podzielić się z tobą przekonaniem, że Monastyczne Wspólnoty Jerozolimskie są najpiękniejszym świadectwem tego, kim był Pierre-Marie Delfieux. Jak napisałem wyżej, łączą one w sobie wiele duchowych ścieżek, jednak bez dokuczliwego, wręcz nieznośnego, współczesnego synkretyzmu i wymieszania. Duchowość tej drogi wpisuje się w tętno miejskiego życia. W jego środku tworzy oazy ciszy, przestrzenie dla Boga, które w ukryty sposób decydują o jakości miejskiego życia. Ideałem Wspólnot nie jest ucieczka, ale przyjęcie miasta z całym jego bałaganem i rozgardiaszem. Siostry i bracia jerozolimscy chcą nieść miasto na sobie z całym bagażem ludzkich doświadczeń. Ale przede wszystkim celebrują liturgię i czytają słowo. Czytanie i liturgia to dwa wielkie filary pozwalające wejść w wielkomiejską przestrzeń odważnie. Szczególnie liturgia. Jerozolimczycy koncentrują swoje życie na modlitwie liturgicznej. Ich liturgia zachwyca spokojem i odrzuceniem przerostu formy nad treścią. Jej celem jest wielbiące Boga serce odsłaniające się w gestach ciała. Liturgia ta wykorzystuje całe bogactwo śpiewów Wschodu i Zachodu. W świecie powszechnie dominującej szpetoty lub kiczowatego, miałkiego, pustego piękna zewnętrznej jedynie formy, z liturgii Wspólnot, z ich sztuki celebrowania można się uczyć prawdy i piękna pochodzących nie z tego świata. Ta liturgia jest jednocześnie epifanią jedności: „Jeruzalem” gromadzi bowiem kobiety i mężczyzn zakochanych w Bogu i człowieku – siostry i bracia sprawują liturgię razem, ich oficjum jest wielogłosowe. W świecie podzielonym przez współzawodnictwo mężczyzn i kobiet liturgia Wspólnot jest znakiem i zapowiedzią nowego świata, który nadchodzi. Wielkim zadaniem Wspólnot jest wreszcie z głębin liturgii otwierać boską perspektywę na nowoczesny świat bez jego egzorcyzmowania.

Jeśli kod genetyczny Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich, całej wielkiej rodziny jerozolimskiej, na którą składają się nie tylko wspólnoty sióstr i braci, ale i świeckich, kapłanów, rodzin, młodzieży i dzieci, można odnaleźć w Księdze życia Jeruzalem, to historię tej drogi odnajduje czytelnik właśnie tutaj, w zapiskach, wspomnieniach brata Pierre’a-Marie. Lektura zebranych tu tekstów pozwala zrozumieć genezę i dzieje powstania tej drogi życia, która dzisiaj okazuje się niezmiernie ważna dla Kościoła. Jest równocześnie przyczynkiem do dziejów Kościoła współczesnego w dość trudnym dla niego momencie zamieszania i odnowy. Dlatego może się ona okazać osobistym kompasem i nieocenionym przewodnikiem w drodze poznawania Boga i Kościoła dzisiaj oraz lekcją teologii naprawdę żywej.

ks. Robert J. Woźniakw Zmartwychwstanie PańskieKraków, 4 kwietnia 2021 roku

Słowo od tłumacza

Pierre-Marie Delfieux nie pozostawił po sobie autobiografii. Konsekwentnie odrzucał kierowane do niego przez wydawców propozycje napisania własnej historii. Na podstawie jego słów można przypuszczać, że stworzenie książki z sobą samym w roli głównej uznałby za niezgodne z obranym stylem życia. Wielokrotnie jednak – na szczęście! – opowiadał i opisywał ważne etapy drogi, która doprowadziła do powstania Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. Teksty te – świadectwa, artykuły, wywiady – ukazywały się potem w wydawanym przez Wspólnoty periodyku „Sources Vives”. W ostatnich miesiącach życia brat Pierre-Marie podjął też próbę napisania historii założonej przez siebie „jerozolimskiej rodziny”. Postępująca choroba i śmierć uniemożliwiły doprowadzenie tej pracy do końca.

Powstały w ten sposób zbiór wspomnień, częściowo tylko opublikowany, daje wgląd w wyjątkowo ciekawą historię życia, większość zainteresowanych nie ma jednak do niego dostępu. Stąd właśnie pomysł stworzenia z nich jednej opowieści – opowieści szczególnej, bo pisanej w pierwszej osobie. Dostępne teksty podzieliłem na części, a następnie ułożyłem w porządku chronologicznym, w miarę możliwości usuwając powtórzenia. W wypadku wywiadów zachowałem jedynie wypowiedzi autora, usunąłem natomiast pytania i komentarze prowadzących rozmowy. Całość uzupełniłem o pisma na temat duchowości Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. Na początku każdego fragmentu umieściłem przypis informujący o jego pochodzeniu. Powstała w ten sposób opowieść nie jest kompletna ani w pełni satysfakcjonująca. Stanowi zaledwie przedsmak tego, czym mogłaby być nienapisana nigdy autobiografia. To jednak wystarczająco dużo, by dotknąć i zakosztować tego, co było jedyną pasją jej bohatera.

Kalendarium

4 grudnia 1934 – narodziny w Campuac we Francji

1939–1945 – szkoła podstawowa w Campuac

1945–1952 – Gimnazjum im. Niepokalanego Poczęcia NMP w Espalion

1952–1955 – Wyższe Seminarium Duchowne w Rodez

1955–1958 – służba wojskowa w Barcelonnette i na Madagaskarze

1958–1961– Wyższe Seminarium Duchowne w Tuluzie

29 czerwca 1961 – święcenia kapłańskie w Rodez

1961–1964 – studia w Instytucie Katolickim w Paryżu i na Sorbonie

1964–1966 – wikariusz przy katedrze w Rodez

1966–1972 – duszpasterz akademicki w Paryżu

1972–1974 – pobyt na Saharze: Béni-Abbès i Assekrem

1974–1975 – przygotowanie do założenia wspólnoty monastycznej w Paryżu

1 listopada 1975 – powstanie wspólnoty braci przy kościele Saint-Gervais

8 grudnia 1976 – powstanie wspólnoty sióstr przy kościele Saint-Gervais

Wielkanoc 1979 – pierwsze śluby monastyczne braci i sióstr

1979–1993 – powstanie Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich (MWJ) w Marsylii

1988–2000 – powstanie MWJ w Blois

1993 – powstanie MWJ w Vézelay

1995 – powstanie MWJ w Strasburgu

31 maja 1996 – zatwierdzenie Konstytucji MWJ

sierpień 1996 – wybór brata Pierre’a-Marie na przeora generalnego Braci Jerozolimskich

1998 – powstanie MWJ we Florencji i Gamogni

2001 – powstanie MWJ na Mont-Saint-Michel

2001 – powstanie MWJ w Brukseli

2004 – powstanie MWJ w Montrealu

2006 – powstanie MWJ w Rzymie

2009 – powstanie MWJ w Kolonii

2010 – powstanie MWJ w Warszawie

2010 – koniec drugiego mandatu brata Pierre’a-Marie jako przeora generalnego

21 lutego 2013 – powrót do Domu Ojca

Rozdział pierwszy.Dom w Campuac

Od uśmiechu świtu po rozbłysk południa, od wieczornego spokoju po radosny spoczynek nocy, walc płynących godzin wpisuje w czas radość samego Boga2. Od ciszy ukrytych kryształów po drżenie niedosięgłych gwiazd, od tańca cząstek w atomie po bezkresny korowód galaktyk w przestrzeni, od jednego bieguna po drugi, wszędzie na ziemi i we wszechświecie, od początku aż po należące do Boga „dzisiaj”, wszystko wyraża radość Stwórcy, przypomina ją i promieniuje nią. Trzeba, byśmy szybko ukształtowali w sobie dusze kontemplatyków! Potrzebujemy tego, by uciszyć w sobie rodzący smutek głos Oskarżyciela, który zbyt często każe nam widzieć, że to czy owo nie jest takie, jakie być powinno – aby dziękować Bogu w imię naszej wiary, śpiewając Pieśń słoneczną. Ponieważ w świecie, który stworzył, wszystko jest ikoną Jego radości… Radość nie jest ludzkim wynalazkiem, ale emanacją Boga. Nie można jej wytworzyć – jest nam dana. Trzeba raczej umieć się na nią zgodzić, niż jej poszukiwać. Jest czymś, co się przyjmuje, a nie kultywuje, chroni czy buduje. O radości trudno dyskutować, ona po prostu jest. Jej podstawą jest pewność obecności. Obecności Zbawiciela, który bez ustanku przychodzi, każąc nam zachować odwagę, bo jest z nami aż do skończenia świata3.

Jak wyrazić niewyrażalne4? Bóstwo Chrystusa nie jest dla mnie przede wszystkim prawdą, w którą uwierzyłem, ale rzeczywistością, która od początku pochwyciła mnie całego. Można powiedzieć, że wpadłem w nią, kiedy byłem bardzo mały. A może jeszcze wcześniej. Zostałem nią nasączony i naznaczony na dalszy ciąg mojej historii. Jakiej historii?

Urodziłem się na południu Francji, w południe pewnego grudniowego dnia, w godzinie – mówiła mi matka – kiedy dzwoniono na Anioł Pański. Pierwszym dźwiękiem pochwyconym przez moje uszy był więc odgłos kościelnego dzwonu przypominający ziemi o wcieleniu Słowa. Cztery dni potem, nie napotykając oporu, chrzest uczynił ze mnie syna Bożego, powołanego do wiary w Chrystusa. W ten sposób, chociaż zupełnie bez mojej wiedzy, złożona we mnie została jakby wrodzona orientacja na bóstwo Tego, do którego wszyscy wokół mnie się modlili, nazywając Go imieniem Jezus.

Nie było potrzeby zastanawiać się, czy jest Bogiem, ani stawiać sobie pytania, czy Bóg w ogóle istnieje. Wszystko, co widziałem, słyszałem, czułem i przeżywałem, mówiło o tym. Jak mógłbym wątpić? Widziałem przecież, że na sam dźwięk tego imienia rozjaśniała się twarz mojej matki. Że sposób bycia ojca stawał się łagodny i poważny. Że każdej niedzieli w kościele, gdzie gromadziło się tylu ludzi – wyglądających jakby spełniali poważny obowiązek i obchodzili rodzinne święto – coś się dokonywało. Właśnie w imię Jezusa. Coś, co swą intensywnością i starannością przewyższało wszystko, co się działo gdzie indziej. Tam tato w meloniku, mama w futrze z karakułów, dziadek w swojej chłopskiej bluzie i babcia w ciasno związanym fartuchu z czarnej bawełny patrzyli z wszystkimi innymi w tę samą stronę. Lampka tabernakulum! Nikt się nie niecierpliwił i nie czekał, kiedy czerwone zmieni się w zielone. Nikt się nie poruszał. Żadne z pięciorga moich braci i sióstr, od najstarszego do najmłodszego, nie drgnęłoby za skarby świata. Nie było mowy o tym, żeby przed Jezusem się wiercić albo źle zachowywać.

Co z tego, że przy słowach Credo, śpiewanego pełnym głosem przez wszystkich, dogmatyczne subtelności mogły umykać mej dziecięcej duszy. Niezależnie od przejęzyczeń i kalamburów, do jakich dawały okazję owe „zrodzony, a nie stworzony” oraz „z Ojca jest zrodzony przed wszystkimi wiekami”, było przecież jasne, że „Jezus Chrystus, Syn Boży Jednorodzony” jest „Bogiem prawdziwym z Boga prawdziwego”. Niech ktoś spróbuje to wytłumaczyć! Tylko po co tłumaczyć coś, czego oczywistą prawdziwość ukazywało wszystko? Z Jego, Jezusa, powodu żyło się w radości i pokoju. Coś niewyrażalnego. Dla Niego poświęcano czas. Z Nim smakowano szczęśliwe chwile. Najwyraźniej w Jego obecności nie mierzono czasu. Takich rzeczy się nie zapomina. Zamieszkują potem serce. Naznaczają duszę. Inkrustują wiarą głębię ludzkiego wnętrza lepiej niż wszystkie lekcje katechizmu i wykłady z teologii. Patrząc wstecz, człowiek mówi sobie, że „ten Jezus” naprawdę musi być żywy, żeby mówić tak prawdziwie i mocno, nawet nie dając się zobaczyć. Żeby pozostawić w sercach ślad owych „racji, których rozum nie zna”. I w ten sposób wiara w bóstwo Słowa wpisała się od najmłodszych lat w moją dziecięcą duszę. Człowiek pozostaje nią naznaczony w dalszych latach, kiedy przychodzi czas wielkich „dlaczego”.

*

Pierre Delfieux z rodzeństwem. Stoją od lewej: Jehanne, François, Pierre, Annie. Rok 1938. Pierre to imię autora nadane na chrzcie. Dopiero po założeniu MWJ stał się bratem Pierre-Marie

Monastyczne Wspólnoty Jerozolimskie

Kiedy zbliżały się święta Bożego Narodzenia, Wielkanocy lub Wniebowzięcia, można było oglądać osobliwy widok. Prawie całe miasteczko wędrowało w stronę kościoła. Kościoła, w którym ksiądz proboszcz kazał ogłosić, że w takich a takich godzinach „będzie obecny” oraz „będzie udzielać sakramentu spowiedzi”. Kobiety sunęły powoli już od bladego świtu, zaś mężczyźni zmierzali tam ciężkim krokiem mroczną wieczorną godziną. Zasięgnąwszy informacji u mamy, zrozumiałem, że również to tajemnicze i poważne zachowanie miało związek z Jezusem. Tym, do którego można było zawsze pójść i zwyczajnie poprosić o przebaczenie swoich grzechów. Sądząc z wyglądu wszystkich tych roześmianych pań i wracających z lekkim sercem wąsaczy, rzeczywiście musiał mieć władzę ich odpuszczania. No cóż, są oznaki, które nie kłamią. Doświadczenia, których się nie zapomina. Wyraźnie widziałem, że mama i siostry były jeszcze ładniejsze, kiedy wracały po spowiedzi. I że radość, która promieniowała wtedy z serc, po uroczystej mszy poprzedzonej tym zanurzeniem się w skruchę, musiała mieć swoje źródło gdzieś w okolicach nieba. Tego nieba, do którego „wstąpił”, po tym jak „zmartwychwstał trzeciego dnia”, aby tam zasiąść „po prawicy Ojca”. I stamtąd przebacza grzechy świata!

*

Siostra Maria od Kalwarii, staruszka, chodziła mocno pochylona. Jej twarz była poznaczona tysiącem zmarszczek. W całej szkole na pewno nikt by nie powiedział, że jest ładna! Ale kiedy w Wielki Piątek wyjaśniała nam stacje drogi krzyżowej i widzieliśmy, jak cicho płacze przy szóstej, gdy „Weronika ociera twarz Jezusowi” (tym gorzej dla egzegezy!), można było tylko sobie powiedzieć, że to, co Jezus przecierpiał kiedyś dla nas na krzyżu, to nie było byle co.

Czy nie trzeba było być kimś więcej niż człowiekiem, żeby tak umrzeć, mówiąc o swoich katach: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”? W każdym razie jedno było pewne: że „zmartwychwstał trzeciego dnia”, skoro całe miasteczko przybierało wówczas odświętny wygląd, który nie mógł kłamać – z blaskiem świec udekorowanych kwiatami, biciem dzwonów na błękitnym niebie i zapachem pierwszych lilii. Ten cud nie mógł kłamać.

*

Bardzo dobrze pamiętam5. Był Wielki Czwartek. Miałem sześć lat. Tego wieczoru miałem przyjąć Pierwszą Komunię Świętą. Spośród wszystkich moich wspomnień z dzieciństwa z pewnością to właśnie pozostaje najżywsze. Słońce świeciło przez okno jadalni. Na zewnątrz dzwony dźwięczały z całej mocy. Była pora wychodzić do przybranego kwiatami kościoła. Białe podkolanówki, marynarski kołnierzyk, wypastowane buty. Od wielu dni ten, którego z uszanowaniem, lecz bez namaszczenia nazywano „proboszczem Trémouille”, przygotowywał, najlepiej, jak potrafił, swoją grupkę chłopców, którzy „osiągnęli wiek rozumny”.

Poprzedniego dnia z bijącym sercem odbyłem spowiedź, wdychając przez drewniane kratki niewymowny zapach pierwszego przebaczenia zmieszany z wonią kapuścianej zupy, którą przeniknięte było wszystko, co miało jakikolwiek związek z plebanią. Czułem się gotowy słuchać Jezusa, którego miałem spotkać.

Spotkanie rzeczywiście się dokonało. Bardziej realne, żywe i przejmujące, niż kiedykolwiek będę w stanie wypowiedzieć. Z wszystkiego, co tłumaczyła mi matka, zapamiętałem tylko to: „Przyjmiesz małego Jezusa!”. Nie walczyłbym dzisiaj w obronie teologicznej poprawności tego rodzaju formuły, ale po dziesiątkach lat wiem, że od tamtej chwili nie dowiedziałem się niczego więcej o istocie tajemnicy Eucharystii.

Nie było żadnego uniesienia ani oświecenia, ani ekstazy. Lecz nagle Ktoś stał się obecny. Po raz pierwszy w życiu przyjąłem konsekrowaną Hostię. Jezus! Był tam, „rzeczywiście obecny”. Żadnych słów ani wizji. Ale pewność, pewność czyjejś obecności. Wewnętrznej, namacalnej, niewysłowionej. Ktoś był we mnie, ktoś inny niż ja, przez kogo czułem się jakby w bezpośredniej komunii z Życiem. Nie był to jeden z tych momentów żarliwości czy głębokiej kontemplacji, jakie mogą się niekiedy zdarzyć, ale prawdziwe pochwycenie, opanowanie przez łaskę. Nieodparte w swej sile, a jakże czułe i pełne szacunku. „Mały Jezus” przekraczał możliwości rozumienia. Przychodząca z góry i podnosząca się z głębi duszy Boża obecność wypełniała moje dziecięce ciało, rozświetlała umysł nieporównaną jasnością, napełniała serce uczuciem, którego nie można nazwać, i dosłownie porywała moją duszę. „Pan mój i Bóg mój!” Otoczenie nie miało znaczenia, wszystko było wewnątrz. Czas także nie – byłem poza nim. Obecność. Adoracja. Komunia. Cóż jeszcze powiedzieć? Bóg był obecny, po prostu, ponad wszystkim, co mogłem pojąć, wyobrazić sobie, czy czego mogłem oczekiwać. Moje serce obejmowało Tego, którego wszechświat nie może pomieścić. W wieku sześciu lat, niech ktoś mi to wytłumaczy.

Miałem potem wiele okazji, żeby się zastanawiać nad tamtym „momentem”. Analizować to „spotkanie”. Rozmawiać o nim ze specjalistami od nauk humanistycznych. Próbować relatywizować. Zapomnieć. Daremny wysiłek. Niemożliwa introspekcja. Wspomnienie tamtego zdarzenia zostało we mnie wpisane niczym pamiątka, ślad łaski, który się nie zaciera. Kiedy Bóg dotyka duszy ogniem swej miłości, wypalony w ten sposób ślad pozostaje w niej jak nieusuwalna pieczęć. Ciągle nie wiem, dlaczego. Nie potrafię też powiedzieć jak. Wiem jednak, całą moją wiarą, że to nie była projekcja, konfabulacja ani dziecięce złudzenie, ale że tamtego dnia, w sposób najbardziej bezdyskusyjny i jasny Bóg z czystej łaskawości powiedział mi po prostu, bez jednego słowa, lecz z głębi mego wnętrza: „To Ja”. Nigdy tego nie zapomniałem. I od tamtej chwili powtórzyłem już tysiąc razy: „Jezu, jak bardzo to było prawdziwe. Jak bardzo jesteś prawdziwy!”.

Przypisy

1Cytaty biblijne zamieszczone we Wstępie pochodzą z IV wydania Biblii Tysiąclecia, Pallotinum, Poznań 2003: https://biblia.deon.pl/index.php(dostęp: 4 kwietnia 2021) [przyp. red.].

2Qui est la joie?, „Sources Vives” 23, 1988.

3Évangéliques, t. 1, C’est l’amour que je veux, Fayard 1988, s. 154–155.

4Jésus, le Dieu de ma vie, „Sources Vives” 169, 2013.

5Quatre moments où un peu d’éternité a rejoint le temps, „Sources Vives” 169, 2013.

O Autorze

Pierre-Marie Delfieux (1934–2013) francuski ksiądz katolicki, założyciel Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. W 1952 roku wstąpił do seminarium w Rodez, następnie studiował teologię w Tuluzie oraz filozofię i socjologię na paryskiej Sorbonie. Był duszpasterzem akademickim w Paryżu, dwa lata przebywał jako eremita na Saharze w Béni-Abbès i Assekrem. W 1975 roku założył w Paryżu męską wspólnotę, a w 1976 roku żeńską, działające od 1978 roku pod nazwą Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. Autor Księgi życia, w której przedstawił charyzmat wspólnot.

Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze istnieje, by inspirować, towarzyszyć i pomagać czytelnikom w rozumieniu wiary chrześcijańskiej oraz przeżywaniu jej w codzienności. Od 1973 roku wydajemy miesięcznik „W drodze” i starannie dobrane książki. Nasze publikacje pozwalają pogłębić więź z Bogiem, pokochać nauczanie Kościoła katolickiego, a także odnaleźć się we współczesnym świecie. Wiemy, że prawda przekonuje również przez piękno, dlatego zwracamy uwagę na szczegóły edytorskie, by forma nadana słowom odpowiadała ich treści.

Dlatego skład tej książki, zaprojektowany przez Krzysztofa Lorczyka OP, został oparty na fontach Minion Pro, Syntax LT Pro i Alegreya Sans. Minion Pro to aktualizacja do formatu OpenType dwuelementowego, szeryfowego kroju pisma, który w wersji cyfrowej w 1990 roku zaprojektował zainspirowany krojami późnorenesansowymi Robert Slimbach. Natomiast Syntax LT Pro jest fontem bezszeryfowym, wzorowanym na renesansowych krojach pisma, podobnych do Sabona lub Bembo. Został stworzony przez Hansa Eduarda Meiera w latach 1954–1972, odlany po raz pierwszy w 1969 roku przez D. Stempel Schriftgießerei. Alegreya Sans to rodzina fontów zaprojektowana przez Juana Pablo del Peral dla Huerta Tipográfica. Tworzona z myślą o tekstach literackich, charakteryzuje się dynamicznym, nieregularnym rytmem, przez co nawiązuje do kaligrafii.