Ignite the Lies - Jessica Foks - ebook + książka
NOWOŚĆ

Ignite the Lies ebook

Foks Jessica

5,0

271 osób interesuje się tą książką

Opis

Kontynuacja historii bohaterów The First Lie i The First Lie 2.

 

Sharp po wyjeździe Rosalie stara się ułożyć sobie życie na nowo, jednak wszystko się komplikuje, kiedy pewnej nocy zostaje zmuszony do podpalenia starego domu w środku lasu.  Tam spotyka tajemniczą postać skrywającą tożsamość pod czarną kominiarką. 

 

Wydarzenia z tej nocy sprawiają, że Sharp i nieznajoma zostają uwikłani w poważną intrygę z morderstwem w tle. Będą musieli zawrzeć porozumienie, jeżeli chcą mieć szansę, żeby wyjść z tego cało. 

 

Wkrótce Sharp dowiaduje się, kim jest dziewczyna i okazuje się, że dobrze się znają. Na ich tropie jest nie tylko policja, ale też bardzo niebezpieczny mężczyzna. Jakby tego było mało,  obojgu przyjdzie poradzić sobie z uczuciami, które żywią wobec siebie nawzajem. 

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                 Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 653

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (5 ocen)
5
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Emilka_1

Nie oderwiesz się od lektury

wow, po prostu wow
00
hudagaba

Nie oderwiesz się od lektury

HALO?! TO BYLO TAK DOBRE ZE WOW
00
werakii

Nie oderwiesz się od lektury

Co ta część ze mną zrobiła… nie mogę doczekać się kontynuacji!❤️ foksi padam ci do stóp!
00



Copyright © for the text by Jessica Foks

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024

All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Kinga Jaźwińska-Szczepaniak

Korekta: Alicja Szalska-Radomska, Iwona Wieczorek-Bartkowiak, Dominika Kalisz

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8362-791-5 · Wydawnictwo NieZwykłe ·Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Ostrzeżenie

Ignite The Lies jest trzecim tomem serii „Liars”.

Na wstępie chcę zaznaczyć, że ta powieść porusza trudne tematy i dlatego jest przeznaczona dla osób pełnoletnich i dojrzałych. Jeśli nie masz skończonych osiemnastu lat, lepiej jej nie czytaj. Pojawiają się tutaj wątki znęcania psychicznego, morderstwa i samobójstw. Występują również motywy uzależnienia od narkotyków i samookaleczania.

Relacja głównych bohaterów jest skomplikowana. Wiedzcie, że nie pochwalam każdego ich zachowania.

Jest to historia owiana wieloma tajemnicami i mrokiem. Wolę uprzedzić, zanim po nią sięgniecie. A teraz po raz trzeci zapraszam Was do świata pełnego kłamstw.

DEDYKACJA

Dla każdej osoby, która pozwoliła, by ktoś rozpalił w niej nadzieję na szczęśliwe zakończenie, ale przez przeciwności losu się sparzyła.

PROLOG

Nigdy tak bardzo nie pragnęłam, żeby coś było prawdą. Wiedziałam, że życie to masa cierpienia i ciągła walka o spokój, ale wierzyłam, że właśnie ty przyniesiesz mi ulgę w chaosie, który panował wokół nas. Okazało się jednak, że byłeś zwykłym kłamcą z mnóstwem oszustw na koncie. Tym zresztą byliśmy oboje.

 K ł a m s t w e m. 

Żadne z nas się nie spodziewało, że to dopiero początek. Myśleliśmy, że los nie postawi nas znowu w tej samej sytuacji, z której wyjście było tylko jedno. W tamtym momencie nie mogło być mowy o pomyłce, bo każdy błąd mógł nas zniszczyć. Mimo to podjęliśmy wyzwanie – skłamaliśmy ponownie.

 I  s t a l i ś m y   s i ę   n a j l e p s z y m i   k ł a m c a m i. 

Ignorując wiele głębokich ran, udawaliśmy twardych. Byliśmy gotowi na wiele złych rzeczy i robiliśmy, co w naszej mocy, żeby stać się prawdą.

Kolejne strony w naszej historii wcale nie były jaśniejsze, a ciemność, którą byłeś ty, pochłonęła nawet mnie. I wtedy zrobiliśmy coś, na co żadne z nas nie było gotowe.

 P o d s y c i l i ś m y   ż a r,   k t ó r y   o d   d ł u ż s z e g o   c z a s u   s i ę   w  n a s   t l i ł. 

Nasze kruche uczucie rozpadało się coraz bardziej, a my próbowaliśmy poskładać je na nowo. Potrzebowaliśmy się. Próbowaliśmy odnaleźć się w całym tym bałaganie, w który nas wmieszano, ale nie potrafiliśmy uratować siebie nawzajem. Wyssano z nas dobro, a do naszych pustych serc zakradło się zło, które wypełniło je mrokiem, chłodem i kolejnymi kłamstwami. Nie umieliśmy się przed nim obronić. I w końcu nas zniszczyło.

 A  s z k i e l e t y   n a s z y c h   c i a ł   z a m i e n i ł o   w  p y ł .

Ktoś ewidentnie chciał naszego cierpienia, jednak my się nie poddaliśmy. Zaczęliśmy igrać z ogniem, który jednak wymknął nam się spod kontroli. Dlatego potem zrobiliśmy to:

 r o z p a l i l i ś m y   k o l e j n e   k ł a m s t w a,   ż e b y   m ó c   s p ę d z i ć   z e   s o b ą   n a s z ą   o s t a t n i ą   c h w i l ę. 

ROZDZIAŁ 1Żegnaj, Rosalie

Rosalie

10 sierpnia 2018 roku

(miesiąc później)

Paryż

Nienawidziłam płci przeciwnej. Mężczyźni to gatunek, który powinien wyginąć. Zawodzą, manipulują i serwują nam kłamstwo za kłamstwem. Wmawiają, że jesteśmy dla nich ważne i że nas nie zostawią. A potem prawda wychodzi na jaw.

Miesiąc temu zawiodłam się na chłopakach, z którymi coś mnie łączyło – z jednym mniej, a z drugim bardziej. Każdy z nich mamił mnie słowami, w które wierzyłam. Gdyby nie ta jedna noc, trwałabym w niewiedzy o tym, kim tak naprawdę byli. Gdyby nie tamten dzień, nadal myślałabym, że dla tego jednego coś jednak znaczyłam. Ta myśl stale siedziała mi w głowie – każdej nocy, każdego ranka i w ciągu dnia.

 I  b o l a ł o   m n i e   t o,   ż e   z a w i o d ł a m   s i ę   n a  o s o b i e,   k t ó r ą   b r o n i ł a m   z  c a ł e g o   s e r c a. 

Wyjechałam do Francji, ale w Paryżu nie było lepiej. Świadomość, że już nigdy go nie zobaczę, sprawiła, że zaczęłam mieć na jego punkcie cholerną obsesję, która codziennie mnie dręczyła. Sharpa widziałam wszędzie i w każdym – w przypadkowych chłopakach na ulicy, w sklepie, na imprezach czy nawet w swoich snach. Zniknął z mojego życia, ale zasiał we mnie uczucie, z którego nie potrafiłam się wyleczyć. Uczucie, które było trucizną. I to przez nią każdego dnia umierałam od nowa.

– Słuchasz mnie w ogóle? – zapytała Lina.

Uniosłam wzrok i skupiłam go na dziewczynie. Wyglądała na rozdrażnioną i wcale jej się nie dziwiłam. Ostatnio cały czas myślami byłam nieobecna.

Lina to moja kuzynka. Kiedyś przyjeżdżała na wakacje do Carlsbad. Spędzałyśmy ze sobą dużo czasu, dzięki czemu miałyśmy dobry kontakt. Teraz to ja przyjechałam do niej. Odkąd tylko zamieszkałam z nią i jej matką, czyli moją ciocią, dziewczyna starała się namawiać mnie na imprezy za każdym razem, kiedy jakąś organizowano. Lina to totalny typ imprezowiczki. Czasami ulegałam, kiedy już naprawdę od godzin nie dawała mi spokoju, ale zazwyczaj wolałam siedzieć zamknięta w czterech ścianach, niż wychodzić do ludzi. Ostatni miesiąc spędziłam głównie w swoim nowym domu. Nocami miałam problemy ze spokojnym snem, bo za każdym razem śnił mi się Liam, Kevin lub on. Sny, a raczej koszmary o Sharpie były tymi najgorszymi. Bolały tak bardzo, że po przebudzeniu dochodziłam do siebie przez godzinę.

– Ugh! – Dziewczyna przewróciła oczami. – Ten twój znajomy tu jest.

– Adrien? – zapytałam, rozglądając się.

Już dzień po moim przyjeździe do Francji Lina zaprosiła swoich przyjaciół do siebie do domu. To właśnie wtedy się dowiedziałam, że znała kuzyna Hanny, Adriena, z którym byłam w kinie kilka miesięcy temu.

– Tak, razem z kolegami.

Na wzmiankę o Adrienie przyjaciółki Liny zaczęły się śmiać i między sobą szeptać, a ja wysiliłam się na niezręczny uśmiech. Zdecydowanie nie było to moje towarzystwo. Mimo że dziewczyny były w moim wieku, tak jak Lina, brakowało nam wspólnych tematów. Albo to ja się na wszystkich zamknęłam i nie miałam o czym z nimi rozmawiać.

– Zaraz wrócę – oznajmiłam, po czym wstałam i ruszyłam przez korytarz w poszukiwaniu łazienki.

Dziewczyny nie przejęły się moim zachowaniem i dalej plotkowały o chłopakach. Miałam dość tego tematu. Teraz żałowałam, że zgodziłam się przyjechać na tę imprezę do koleżanki Liny.

Po drodze mijałam pijanych nastolatków, którzy najwyraźniej bawili się w najlepsze. Chciałam wrócić do tego stanu, kiedy było mi łatwiej, lżej. Miałam wrażenie, że teraz cała rzeczywistość ciąży mi na sercu i że nie potrafię się tego ciężaru pozbyć.

Skręciłam w lewo i nagle stanęłam w miejscu. Wpatrywałam się w chłopaka, który stał odwrócony do mnie tyłem i rozmawiał z nieznanymi dla mnie osobami. To był on. Ciemnobrązowe kręcone włosy, niebieska kurtka z czerwono-granatowym paskiem i czarne spodnie. Na jego dłoniach zauważyłam tatuaże i sygnety, których nigdy nie zdejmował. Ale czy to na pewno był on? Naprawdę by tu przyjechał? – myślałam gorączkowo. Ze stresu serce zaczęło mi szybciej walić.

Nagle chłopak się odwrócił i… cała nadzieja ze mnie wyparowała.

To nie był Sharp.

Rozczarowana wypuściłam powietrze z płuc.

Popadałam w paranoję. Musiałam w końcu zrozumieć, że on tutaj nie przyleci i nie powie, że jego ostatnie skierowane do mnie słowa były po prostu kłamstwami. Ja naprawdę nigdy nic dla niego nie znaczyłam i w tej chwili, tak samo jak przez cały miesiąc, tylko się łudziłam, że było inaczej, bo nie potrafiłam o nim zapomnieć.

 Z a k o c h a n i e   s i ę   w  n i m   b y ł o   ł a t w i e j s z e   n i ż   w y m a z a n i e   g o   z  p a m i ę c i. 

Musiałam się stąd ulotnić, bo coraz trudniej mi się oddychało. Spojrzałam na drzwi łazienki, która była moim ratunkiem, ale akurat ktoś do niej wszedł. Czym prędzej dobiegłam więc do głównego wyjścia z mieszkania i opuściłam kamienicę.

Kiedy znalazłam się na dworze, głęboko zaciągnęłam się świeżym powietrzem. Oparłam się o budynek i spojrzałam na gwiazdy. Wszystko dobrze, Rose. Wszystko dobrze – mówiłam do siebie. Pomyślałam o czymś, co mogło wydawać się absurdem, ale po mojej głowie te słowa krążyły nieustannie.

Byłam okłamywana przez Sharpa przez cały czas trwania naszej znajomości, a mimo to czasami pragnęłam, by znowu raczył mnie tamtym, równie cudownym co bolesnym oszustwem. Dało mi ono więcej szczęścia niż jakakolwiek prawda. Nigdy bym nie pomyślała, że zechcę, aby ktoś mnie okłamywał, ale Sharp robił to w taki piękny sposób, że w głębi serca naprawdę prosiłam, aby zrobił to jeszcze raz. By ostatni raz dał mi wszystko, a potem w jednej chwili to wszystko mi odebrał.

Kiedy po jakimś czasie w końcu doszłam do siebie, stwierdziłam, że wrócę do domu kuzynki. Potrzebowałam nieco prywatności, żeby odetchnąć w samotności. Musiałam sobie to wszystko ponownie ułożyć w głowie. Miałam nadzieję, że dotrę do celu bez problemu. Nie znajdowałam się od niego daleko, ale wszystkie budynki w Paryżu były bardzo do siebie podobne – białe, kremowe, z charakterystycznym szaroniebieskim dachem – co sprawiało, że już nie raz, nie dwa miałam problem z powrotem do naszej kamienicy.

Przemierzałam uliczki centrum Paryża, które o tej godzinie były dziwnie puste. Czasami mijałam się z pojedynczymi osobami i parami wracającymi z lokalnych barów. Gdy znalazłam się jedynie parę kroków od mieszkania, nagle dziwnie się poczułam i gwałtownie zatrzymałam.

 K t o ś   m n i e   o b s e r w o w a ł. 

Intensywne spojrzenie wypalało w mojej skórze dziury i sprawiało, że się bałam. Dobrze znałam to doznanie.

Odruchowo rozejrzałam się po okolicy, lecz nikogo nie dostrzegłam. Kiedy jednak obejrzałam się za siebie… Zamarłam. Przed oczami miałam ten sam widok co zawsze – zakapturzona postać stała w niedalekiej odległości, w miejscu, do którego nie dochodziły światła ulicznych latarni. Dłonie miała wsadzone w kieszenie, a oczy utkwione we mnie. Nie widziałam jej wzroku, ale go na sobie czułam.

– To się nie dzieje – szepnęłam.

Zamknęłam powieki, po czym zrobiłam głęboki wdech i długi wydech.

– Liam i Kevin są w więzieniu. Jesteś bezpieczna. Jesteś bezpieczna, Rose – powtarzałam, dalej nie otwierając oczu.

Zrobiłam to dopiero po chwili i mocniej zacisnęłam dłonie.

Pusto.

Nie było go. To moja głowa nie działała prawidłowo. Miałam urojenia. Widziałam rzeczy, których w rzeczywistości nie było. Musiałam w końcu zrozumieć, że mój koszmar się skończył.

To koniec, Rose!

Nie zwlekając dłużej, biegiem ruszyłam w kierunku mieszkania Liny i ciotki.

Naprawdę musiałam zająć czymś głowę, bo wariowałam, a nie mogłam przecież dać się pożreć własnemu umysłowi.

4 września 2018 roku

– A może wycieczka do Luwru? Wiem, że to twoje klimaty – zaproponował Adrien.

Siedzieliśmy w ogródku małej kawiarenki i jedliśmy późny lunch. Adrien poza moją kuzynką był jedyną osobą, z którą się tutaj trzymałam. On jako jeden z nielicznych mówił płynnie w moim ojczystym języku, a jedną z barier w nawiązywaniu innych znajomości był dla mnie właśnie francuski, którego pomimo intensywnego kursu nadal nie opanowałam.

Zaśmiałam się i pokręciłam głową. Widząc jednak jego zrezygnowaną minę, odparłam:

– Może kiedyś się wybierzemy.

Chłopak od tygodnia starał się mnie wyciągnąć na zwiedzanie Paryża, bo chociaż byłam już tutaj prawie od dwóch miesięcy, to nadal nie zobaczyłam najpopularniejszych miejsc. Do tej pory mu odmawiałam, bo obawiałam się, że mógłby moją zgodę źle odebrać. Lubiłam go jako kolegę i tyle, dlatego wolałam trzymać między nami dystans. Poza tym lubiłam też swoją samotność. Przyzwyczaiłam się do wieczorów w pojedynkę i tego, że mogłam polegać tylko na sobie. Nie potrafiłam już nikomu zaufać. Nie po tym wszystkim, co wydarzyło się tamtej lipcowej nocy.

– Kiedyś? – zaśmiał się. – Z takim podejściem to Paryż będziemy zwiedzać do twojej sześćdziesiątki.

– Muszę skupić się na nauce języka. Dzisiaj na lekcji biologii nauczyciel mnie zapytał, czy potas obniża, czy podwyższa ciśnienie. Gdy tylko mu odpowiedziałam, cała klasa wybuchła śmiechem, a ja nie wiedziałam dlaczego.

– Co powiedziałaś?

– Ech… Pomyliłam baisser 1 z baiser 2.

Chłopak przez kilka sekund gapił się na mnie w osłupieniu, aż w końcu parsknął głośnym śmiechem.

– Odpowiedziałaś, że pomaga w pieprzeniu?

– Chodziło mi o cholerne obniżenie ciśnienia – burknęłam.

Nadal czułam zażenowanie. Po tym zdarzeniu nauczyciel przez cały czas zerkał na mnie z rozbawieniem w oczach. Nigdy tak bardzo jak wtedy nie chciałam, żeby jakakolwiek lekcja prędko dobiegła końca.

– Jego mina musiała być bezcenna – parsknął Adrien, który dalej śmiał się wniebogłosy.

– Straciłam na tej lekcji resztki godności – prychnęłam i jeszcze bardziej rozbawiłam chłopaka swoimi słowami. – Cieszę się, że bawi cię moje nieszczęście.

– Oj tak, zrobiłaś mi tym dzień. Mogę cię poduczyć francuskiego – zaproponował, a gdy zauważył, że natychmiast spoważniałam, dodał: – Jeśli oczywiście chcesz.

To miłe z jego strony. Może powinnam się przemóc i zgodzić, tak jak zgodziłam się na nasze dzisiejsze wyjście. Przecież dobrze rozmawiało mi się z tym chłopakiem. Dzięki niemu w końcu zaczęłam powoli wyrywać się ze swojej samotnej jaskini i żyć jak normalna nastolatka. Przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz, bo w środku nadal byłam rozdarta, miałam wrażenie, że ktoś na okrągło mnie obserwuje, i nie umiałam się tego uczucia pozbyć. Może to przez tę czerwoną różę, którą znalazłam w torbie, gdy wsiadałam do samolotu, by tutaj przylecieć? Ona i liścik z napisem: GOTOWA NA RUNDĘ DRUGĄ?, nie oznaczały niczego dobrego.

– Chętnie, ale masz się nie śmiać, bo idzie mi fatalnie – ostrzegłam, smarując bagietkę dżemem truskawkowym.

– Nie jest źle. Najciekawsze słowa już znasz – powiedział, poruszając wymownie brwiami.

Kopnęłam chłopaka pod stołem, na co on uniósł ręce w geście obronnym.

Cieszyłam się, że wyrwałam się z Carlsbad. Francja była naprawdę piękna. To miasto miłości, w którym czułam się cholernie samotnie, nawet pomimo tego, że utrzymywałam z przyjaciółmi regularny kontakt. Dzwoniliśmy do siebie często, na szczęście żadne z nich nie wspominało o Słynnej Trójce, a szczególnie o jednym jej członku. Był to temat zakazany i przyjaciele dobrze o tym wiedzieli. Tylko jeden jedyny raz Leo się wygadał, że czasami wychodzą z chłopakami na miasto, ale starałam się ten fakt zignorować. Oni mnie już nie interesowali. Sharp również.

Zerknęłam na przechodniów, którzy szli ulicą, a potem na ludzi siedzących niedaleko nas. Wszyscy uśmiechali się i rozmawiali przy kawie lub herbacie.

– A jak lekcje matematyki u pani Daquin? – zapytał Adrien.

Słyszałam go jednak jak przez mgłę, bo skupiałam się wówczas na kimś innym. Kilka stolików dalej zauważyłam osobę czytającą gazetę. Widziałam tylko jej ciemnobrązowe, kręcone włosy i takie same tatuaże na rękach, jakie miał on. Mógł to być przecież każdy, ale znowu miałam przed oczami tylko jego.

– Rose? – Głos Adriena rozbrzmiał ponownie.

– Co mówiłeś? – zapytałam, przeniósłszy wzrok na chłopaka.

– Pytałem o lekcje matematyki. Kobieta daje ci w kość? Bo słyszałem, że… – Adrien mówił dalej, ale znów przestałam go słuchać.

Wróciłam spojrzeniem do tamtej postaci. Wiedziałam, że jej widok nie da mi spokoju. Tak było za każdym razem, kiedy napotkałam kogoś wyglądającego jak Sharp. Nieznajomy w dalszym ciągu czytał gazetę, zza której po chwili delikatnie się wychylił. Moje serce zabiło szybciej. Złapaliśmy kontakt wzrokowy jedynie przez chwilę, bo chłopak szybko zasłonił twarz czasopismem. Zamrugałam kilkukrotnie, myśląc, że miałam omamy. To nie był pierwszy raz, kiedy widziałam Sharpa Victora Reyesa w każdej podobnej do niego osobie.

Nie minęło nawet dziesięć sekund, a nieznajomy ponownie wychylił się zza szarego papieru. Wtedy zrozumiałam, że tym razem mi się nie przywidziało i że naprawdę mam przed oczami znajomą twarz. To był on.

 P i e p r z o n y   S h a r p   b y ł   w e   F r a n c j i. 

– Ziemia do Rose. – Adrien pomachał mi dłonią przed nosem.

Zignorowałam go, zerwałam się z krzesełka i ruszyłam w kierunku bruneta o kręconych włosach. Z każdym kolejnym krokiem czułam szybsze bicie serca. Chłopak powrócił już do swojej pierwotnej pozycji – znów zasłaniał twarz gazetą i udawał, że czytał. Robił to nawet w momencie, w którym stanęłam naprzeciw niego. Przez chwilę w milczeniu wbijałam w niego wzrok i czekałam, aż przestanie się ukrywać, ale w końcu straciłam resztki cierpliwości. Wyrwałam mu gazetę z rąk i skrzyżowałam spojrzenie swoich brązowych tęczówek ze spojrzeniem znajomych brązowych tęczówek z zieloną plamką. To naprawdę był on. Sharp przyleciał do Europy i teraz wpatrywał się we mnie w ogródku małej, paryskiej kawiarenki.

– Co ty tu, kurwa, robisz!? – zapytałam, podnosząc głos.

Kilka osób zerknęło na nas z zaciekawieniem, ale zlekceważyłam ich. Skupiłam się na chłopaku, który obdarzał mnie w tym momencie obojętnym wyrazem twarzy. Zero jakichkolwiek emocji.

– Zwiedzam Francję i piję latte – odpowiedział jak gdyby nigdy nic, wskazując gestem głowy na swoją kawę.

– I akurat zachciało ci się zwiedzać kraj, w którym obecnie mieszkam? – prychnęłam z niedowierzaniem. – Jesteś popierdolony, Sharp! Daj mi w końcu spokój!

Chłopak nadal siedział niewzruszony, co jeszcze bardziej mnie rozjuszyło. Nie rozumiałam, co się właśnie wydarzyło. Ta sytuacja była irracjonalna.

– To ty przyszłaś do tej samej kawiarenki co ja, Rosalie, i to ty się na mnie wydzierasz.

Otworzyłam szerzej oczy i parsknęłam śmiechem. Sharp zachowywał się tak, jakbym to ja zrobiła coś złego jemu, a nie na odwrót.

– Słucham?! Przecież to ty niczym psychopata przyleciałeś za mną do Paryża i to po tym wszystkim, co mi zrobiłeś! – warknęłam, po czym starając się uspokoić, wzięłam głęboki wdech. – Mało ci? Czego jeszcze ode mnie chcesz, Sharp? – dodałam już spokojniejszym i cichszym tonem.

Czekałam na jego odpowiedź, ale chłodne spojrzenie chłopaka mówiło mi, że będzie milczał. Przez krótką chwilę przemknęło mi przez myśl, że może przyjechał tutaj, aby naprawić to, co między nami zniszczył. Nie wybaczyłabym mu, ale chciałam, żeby żałował. Jednak w tej chwili on ani trochę nie wyglądał, jakby czuł się winny. Może Sharp właśnie taki był? Niszczący. Lubił się bawić mną i moimi uczuciami.

– Wyjedź stąd i nie wracaj – syknęłam ze złością.

Emocje we mnie buzowały. Nie mogłam dłużej na niego patrzeć. Odwróciłam się więc i skierowałam w stronę stolika, przy którym siedział zdezorientowany przyjaciel.

– Rosalie… Rosalie, zaczekaj – usłyszałam, ale zlekceważyłam prośbę Sharpa.

Chłopak dopadł do mnie i energicznie złapał za moją dłoń. Pod wpływem impulsu wzięłam swoją posmarowaną dżemem bagietę i cisnęłam nią prosto w Sharpa. Trafiłam w policzek, na którym został czerwony ślad. Chłopak gapił się na mnie w kompletnym osłupieniu, a ja dalej kipiałam ze złości.

– Rose, pieprzony dupku! – warknęłam, uwalniając się z jego uścisku. – Myślisz, że możesz ot tak przylecieć sobie do Francji i mnie śledzić!? Nie pozwolę ci znowu namieszać mi w głowie!

– Ja…

– Ty co!? – wrzasnęłam tak głośno, że ludzie wokoło zaczęli wymownie na nas spoglądać. – Dlaczego nie dasz mi spokoju? Nie masz już kogo nękać w Carlsbad?

Sharp obserwował mnie w milczeniu. Był zmieszany i chociaż starał się udawać zimnego, to po jego mimice widziałam, że w środku aż się w nim gotowało. I na pewno czerwony ślad po dżemie na policzku tylko pogarszał jego samopoczucie.

– Podoba ci się we Francji?

Nie wierzyłam, że zadał mi to pytanie.

– Podobało, dopóki cię nie zobaczyłam – wysyczałam. – Wyjaśnij mi, po co tu przyjechałeś, albo zniknij mi z oczu.

Cisza, która zapadła po moich słowach, uderzyła mnie bardziej, niż mogłam się spodziewać. I to była chwila, w której poczułam ucisk w klatce piersiowej.

– Tak myślałam – wyszeptałam, po czym odwróciłam się z zamiarem odejścia, z trudem powstrzymując łzy.

Sharp miał szansę, żeby mi powiedzieć, że coś do mnie czuje i że żałuje tego, co się wydarzyło. Miał ją.

 A l e   j e j   n i e   w y k o r z y s t a ł. 

Brunet w ostatniej chwili chwycił mnie za nadgarstek.

– Rosalie…

– Zostaw ją – wtrącił Adrien, o którego istnieniu zapomniałam.

– Sharp, puść mnie, mam dość – burknęłam cicho, tracąc siły. – Nie chcę mieć więcej z tobą do czynienia. Jeśli będzie trzeba, wniosę sprawę do sądu o zakaz zbliżania się.

– Nie, Rosalie, porozmawiajmy… – ciągnął chłopak, patrząc mi w oczy.

– Gościu, zostaw ją.

– Powiedziałem, że…

Sharp nie dokończył, bo Adrien się zamachnął i uderzył go w ubrudzoną od dżemu twarz. Głowa Sharpa gwałtownie przechyliła się w bok.

– Adrien! – krzyknęłam.

Cały świat w jednej chwili się zatrzymał. Czekałam. Mijały kolejne sekundy, podczas których brunet nie wykonywał żadnego ruchu. Mimo to wyglądał na spokojnego. W końcu spojrzał na Adriena, który cofnął się o krok, bacznie obserwując reakcję chłopaka.

– Nie oddam mu ze względu na ciebie – zwrócił się do mnie Sharp.

Zdziwiłam się. On zawsze był impulsywny, tak więc spodziewałam się, że mojemu koledze też się oberwie. Ale tak się nie stało.

– Idziemy, Rose – rzucił Adrien i od razu delikatnie pociągnął mnie w przeciwną stronę.

Zatrzymałam się jednak na krótką chwilę i spojrzałam Sharpowi w oczy. Chciałam wypowiedzieć ostatnie skierowane do niego słowa:

– Zostaw mnie w spokoju raz na zawsze.

 Z a w s z e. 

 Z a w s z e. 

N a s z e   z a w s z e. 

Odwróciłam się do bruneta plecami i podążyłam za Adrienem. Zdążyliśmy zrobić tylko kilka kroków, kiedy usłyszałam jego głos:

– Chciałem się upewnić, że znikniesz z mojego życia!

Natychmiast struchlałam. Obejrzałam się przez ramię i dostrzegłam w jego oczach chłód. Znowu się nienawidziliśmy, zupełnie jak na początku. Nie mogłam jednak Sharpowi pokazać, że zabolały mnie jego słowa i to lodowate spojrzenie, którym mnie obdarzał, dlatego z obojętnością rzuciłam:

– Nie martw się. Nie popełnię tego błędu drugi raz i nie wrócę tam. Żegnaj, Sharp.

Po wypowiedzeniu tych słów pewnym krokiem wyszłam z kawiarenki.

W tej chwili cierpiał mój umysł, bo wiedział, co było dla niego najbardziej bolesne – świadomość, że zrezygnowała ze mnie osoba, z której ja nie umiałam zrezygnować.

Cierpiała też moja dusza, która właśnie rozpadła się na milion kawałków z powodu chłopaka, który kiedyś dał mi nadzieję na to, że coś znaczę, a potem zabrał mi ją w jednej chwili.

Dzisiaj cierpiałam, żeby jutro móc wstać silniejsza.

Dzisiaj zamierzałam wylać tony łez, by od następnego dnia nigdy więcej nie płakać przez żadnego mężczyznę.

Od dzisiaj byłam wolna od Sharpa. To ja przejęłam kontrolę i już nigdy nie zamierzałam pozwolić mydlić sobie oczu.

ROZDZIAŁ 2Pijacka prawda

Sharp

– Jeszcze raz to samo – wybełkotałem do barmana.

Mężczyzna pokiwał głową, po czym zabrał ode mnie pustą szklankę do whiskey.

Siedziałem w tym barze od pieprzonych dwóch godzin, kolejny dzień z rzędu, i piłem na umór. Chciałem zapomnieć o wszystkim – o problemach, tym cholernym wyjeździe do Francji i o niej.

 M o j e j   R o s a l i e. 

Która zresztą już moja nie była. Nie, od kiedy powiedziałem jej, że cała nasza znajomość była kłamstwem i że nic do niej nie czuję. Teraz układała swoje życie na nowo, beze mnie, a ja jak największy kretyn nie umiałem sobie z tym poradzić.

Odkąd wyjechała dwa miesiące temu z Carlsbad, latałem do Paryża prawie co dwa tygodnie. Obserwowałem ją, aby się upewnić, że była bezpieczna. Bałem się, że ktoś nadal nie będzie chciał dać jej spokoju. Starałem się nie wychylać i jednocześnie cały czas nad nią czuwać. Może i to popierdolone, ale nie mogłem zostawić jej samej.

 B o   m i m o   ż e   j ą   s t r a c i ł e m,   t o   n a d a l   b y ł a   m o i m   w s z y s t k i m. 

Niestety ostatnio mnie zauważyła. Wkurwiłem się, kiedy zobaczyłem ją z tym pieprzonym Francuzikiem. Za bardzo chciałem słyszeć, o czym rozmawiali, dlatego usiadłem niedaleko nich. I właśnie przez moją głupotę Rosalie mnie przyłapała. Nie chciałem tego. Miała nie wiedzieć, że ją obserwowałem i że regularnie bywałem we Francji, ale wyszło inaczej. Na dodatek oberwałem pierdoloną bagietą z dżemem. A teraz siedziałem w jednym z barów w Carlsbad i zapijałem smutki i tęsknotę alkoholem. I to wszystko na własne życzenie.

– Trzymaj, stary – powiedział kelner, podstawiając mi pod nos nową szklankę z whiskey.

Właśnie miałem ją chwycić, kiedy nagle zniknęła mi z pola widzenia.

Co jest, kurwa?

– Temu panu już wystarczy – oznajmił Will, karcąc mnie wzrokiem.

Kiedy tylko dostrzegłem go i stojącego za nim Thomasa, od razu przewróciłem oczami. Ta dwójka idiotów nie odstępowała mnie ostatnio na krok. Nie raz, nie dwa się upierali, że polecą ze mną do Francji, więc po prostu przestałem im mówić, że się do niej wybieram. Z nimi Rosalie zobaczyłaby mnie już za pierwszym razem.

– Nie przesadzasz trochę? – Chłopak się dosiadł. – Mija już trzeci dzień, który spędzasz w tym barze.

Zlekceważyłem ich. Nie miałem ochoty z nimi rozmawiać. Potrzebowałem samotności, żeby móc spokojnie pomyśleć.

– Zabierzmy go stąd – odezwał się Thomas.

– Sharp, wstawaj. – William szturchnął mnie w ramię, ale ja dalej siedziałem.

Minęły już trzy dni, odkąd ostatni raz widziałem Rosalie. W tamtej kawiarence wyglądała inaczej, od razu zauważyłem w niej zmianę. I przeraziło mnie to. Kiedyś sobie obiecałem, że pomimo całego gówna, w którym się topiliśmy, sprawię, że w jej oczach znów zobaczę te piękne iskierki. I udało mi się to, przez pewien czas je widziałem. Teraz już ich tam nie było. Przez moje kłamstwa jej oczy stały się puste i martwe.

– Wstajemy – rzucił Thomas, łapiąc mnie pod pachami.

Nie stawiałem oporu. Pozwoliłem im wyciągnąć się z baru i wsadzić na tylną kanapę samochodu. Kiedy przyjaciele zamknęli drzwi, oparłem głowę o szybę i wbiłem tępe spojrzenie w widok za oknem. Myślałem o niej. Całą drogę do domu tylko ją miałem w głowie. Od zawsze była w niej tylko ona.

Podróż minęła szybko i zanim się zorientowałem, siedziałem już na swoim łóżku, a chłopaki ściągały mi ze stóp buty.

– Grzeczny Sharp pójdzie teraz spać – oznajmił stanowczo Thomas, rozwiązując jedną ze sznurówek.

Will odrzucił drugi but w kąt sypialni, po czym wstał i zaczął przyglądać się mojej twarzy.

– Lepiej powiedz, kto ci tak, kurwa, przywalił.

– Cholerny Francuz – burknąłem pijackim tonem.

– Chłopie, zaraz będziesz mieć wrogów na całym świecie. Weź się trochę uspokój! – prychnął Thomas.

– Co ty znowu odwaliłeś, Sharp? – zapytał mój przyjaciel i głęboko westchnął.

– Zobaczyła mnie i przypierdoliła mi w twarz bagietą. – Opadłem plecami na łóżko. – Z jebanym dżemem truskawkowym.

Pierdolone truskawki. Uwielbiała je i zawsze nimi pachniała. Teraz ten owoc kojarzył mi się tylko z nią.

– Rose cię widziała!? – krzyknął William, który najwyraźniej stracił już cierpliwość. – Ty kretynie! Nie wiesz, co to znaczy: „Trzymaj się z daleka”!?

– Już wystarczająco rozpierdoliłeś jej życie – stwierdził Thomas.

Miał rację. Zrobiłem to.

– Stary, nie dobijajmy go – westchnął już nieco spokojniejszym tonem Will.

– To niech on nie dobija Rose! – wybuchł w odpowiedzi. – Wysłał ją do pierdolonej Francji, bo tam niby będzie bezpieczna?! Nigdy nie będzie! Nie, dopóki się nie dowiemy, kto jej to robi. A  t a   o s o b a,  która zleciła ci krzywdzenie dziewczyny, pewnie jest na jebanych Bahamach i świetnie się bawi, patrząc na to, jak się nawzajem wykańczacie!

Zerwałem się na równe nogi i energicznym krokiem podszedłem do walizki leżącej na podłodze.

– Sharp, co ty robisz? – mruknął Will.

– Lecę do niej – oznajmiłem, po czym zacząłem wyciągać ubrania z szafy. – Muszę sprawdzić, czy jest bezpieczna. Nie pozwolę jej znowu skrzywdzić. – Znieruchomiałem na chwilę, zaciskając mocniej pięści. – Zniszczyłem ją! – krzyknąłem, patrząc na przyjaciół. – Rozumiecie? Zniszczyłem jedyne dobro w swoim życiu.

– Jesteś pijany – rzucił Thomas.

Przyjaciel podszedł do mnie z zamiarem wyciągnięcia mi z dłoni koszulki, ale się od niego odsunąłem.

– Nie zostawię jej – powiedziałem pewnie, po czym przysiadłem obok walizki i kontynuowałem pakowanie. – Będę jej pilnował cały czas, wtedy nic się jej nie stanie.

Nie mogłem dopuścić do tego, żeby po tym wszystkim ktoś znowu ją skrzywdził. Już wystarczająco dużo przeze mnie wycierpiała.

Will przykucnął obok i warknął:

– Sharp, jeździsz tam co dwa tygodnie na kilka dni, wystarczy. Musisz pracować, bo Dolos cię kimś zastąpi. Nie mam aż tylu pieniędzy, żeby dalej móc ci je pożyczać.

Pieniądze, pieniądze, te cholerne pieniądze! To wszystko przez te zielone papierki. Kiedyś miałem hajsu pod dostatkiem i mimo to on wcale nie sprawiał, że byłem szczęśliwy. A teraz, kiedy potrzebowałem go do szczęścia, jego nie było.

– Kurwa! – wykrzyczałem. Oparłem się o ścianę i schowałem twarz w dłoniach. – Czemu nas to spotkało? Czemu nie mogliśmy być szczęśliwi? Chciałem dla niej dobrze. Tylko to się dla mnie liczyło, a teraz? – zapytałem i już po sekundzie pierwsze łzy wydostały się spod moich powiek. – Nie ma nas. Nie potrafię żyć ze świadomością, że jest daleko.

Dawno nie płakałem. Nie pozwalałem sobie na to. Zawsze mnie uczono, że płacz oznacza słabość. Ojciec na okrągło mi to powtarzał, ale jego już dawno przy mnie nie było, a ja nie umiałem już dłużej udawać silnego i twardego. Tak bardzo uzależniłem się od Rosalie, że nie potrafiłem bez niej normalnie funkcjonować. Brakowało mi sił do ciągłej walki o wszystkich, ale nie mogłem się poddać. Dla niej.

– Musisz pozwolić jej odejść – oznajmił Thomas. – Nie może cię więcej zobaczyć. To zniszczy was oboje.

Bolało. Tak bardzo bolało mnie to, że miał rację. Odpuszczenie jej sobie było w tej sytuacji jedynym właściwym rozwiązaniem, ale też tym z najbardziej rozdzierających mnie od środka. Myślałem, że przez cały ten czas to ja otwierałem oczy jej, ale nie. To ona otwierała oczy mnie.

 R o s a l i e   w z b u d z i ł a   w e   m n i e   u c z u c i e,  o  k t ó r y m   b a ł e m   s i ę   c h o ć b y   m a r z y ć .

Nie zasługiwała na to, abym dalej ją okłamywał. Na razie jednak nie mogłem powiedzieć jej prawdy o tym, że ciągle coś do niej czuję i że zmusiłem ją do wyjazdu, bo chciałem ją chronić. Dlatego zamierzałem przestać mieszać jej w życiu i się z niego usunąć.

– Naprawimy to. Razem wszystko odkręcimy i jakoś się ułoży – zapewnił William, widząc moje załamanie.

Kiedy trochę ochłonąłem, otarłem twarz z łez i odparłem:

– Nie, Thomas ma rację. Nie mogę po tym wszystkim znowu stanąć Rosalie na drodze. Muszę pozwolić jej odejść.

Chłopaki spojrzały po sobie, a następnie usiadły po obu moich stronach i oparły się o ścianę pokoju.

– Mam kuzyna we Francji – oznajmił Will. – Powiem, żeby miał ją na oku. Sharp, jeśli ty i Rose jesteście sobie przeznaczeni, to jestem pewien, że jeszcze się spotkacie i wtedy naprawisz to, co zniszczyłeś.

– Choćbym miał, kurwa, znowu wycinać te pierdolone śnieżynki – dodał z determinacją w głosie Thomas.

– Jesteśmy z tobą, bracie, i cały czas będziemy – zapewnił mnie Will i oparł głowę o moje ramię, co zaraz również uczynił znajdujący się po mojej drugiej stronie Thomas.

– Możesz na nas liczyć. Przejdziemy przez to razem.

– To koniec – oznajmiłem. – Zostawię ją w spokoju. Zasługuje na coś więcej. Na kogoś, kto da jej to, czego ja dać jej nie mogę.

Życie w prawdzie– dodałem w myślach.

 B o   M Y   z a w s z e   b y l i b y ś m y   K Ł A M S T W E M. 

ROZDZIAŁ 3Czerwone róże

Sharp

19 października 2018 roku

W rogu zeszytu rysowałem siódmą różę i starałem się skupić na słowach wykładowcy.

Rok akademicki zaczął się dwa tygodnie temu. Razem z Williamem i Thomasem postanowiliśmy nie wyjeżdżać z Carlsbad i rozpocząć naukę na uczelni. Zdecydowałem się studiować architekturę, chociaż nie wiedziałem, czy kiedykolwiek będę mógł podjąć pracę w tym zawodzie. Nie widziałem swojej przyszłości przez to, że dla każdego z Carlsbad byłem tym chłopakiem z marginesu. Według nich byłem, jestem i będę złym człowiekiem. Mówili, że wszyscy z dzielnicy Menace są nikczemni. Przez jakiś czas też tak uważałem, ale gdy poznałem osoby stamtąd, zmieniłem zdanie. Tylko one mnie nie oceniały i nie skreślały już na starcie.

Kiedyś ja i chłopaki widzieliśmy swoją przyszłość w jasnych barwach, chcieliśmy wyjechać, by pozwiedzać świat, ale teraz powstrzymywała nas od tego umowa z Dolosem. Cała nasza trójka była spłukana, dlatego przyjęliśmy pomoc od mężczyzny, który zaoferował nam niemałe pieniądze. Otóż warsztat należący do rodziny Willa był zadłużony. Jego rodzice zmarli wiele lat temu, więc chłopak musiał utrzymywać babcię i młodszą siostrę tylko z niewielkiej renty po dziadku, dlatego zgodził się na warunki Dolosa. Thomas jako dzieciak z sierocińca był bez grosza przy duszy. Pewnego dnia uciekł z domu dziecka i żył na ulicy przez długi czas, zanim się nam przyznał, że nie miał już domu. Potem pomieszkiwał trochę u mnie, a następnie u Willa, ale źle się z tym czuł, więc on również przystał na propozycję naszego obecnego szefa. Natomiast ja… to już wiadomo. Nie mieliśmy jednak pojęcia, że podpisując umowę z Dolosem, nie tak łatwo będzie się z niej wykręcić. Byliśmy dla niego maszynami do zarabiania. Mieliśmy z tego zysk, jednak musieliśmy być na każde jego skinienie. Nie chcieliśmy takiego życia, ale jak się prędko okazało, jeżeli raz przystaniesz do osób z dzielnicy Menace, sam staniesz się osobą z dzielnicy Menace i już na zawsze nią pozostaniesz.

– To wszystko na dzisiaj – powiedział profesor, wyrywając mnie z zamyślenia.

Spakowałem zeszyt i długopis do plecaka, po czym wstałem i ruszyłem w stronę wyjścia.

– Sharp – usłyszałem za sobą.

Zatrzymałem się i odwróciłem w kierunku, z którego dobiegł mnie głos. Zauważyłem drobną brunetkę, patrzącą na mnie z uśmiechem na ustach.

– Zgubiłeś coś – oznajmiła, podając mi długopis.

– Dzięki, musiał mi wypaść.

Lorei była rok młodsza niż ja i studiowała na tym samym kierunku. Przysiadła się do mnie już pierwszego dnia na uczelni, co całkowicie mnie zdziwiło. Ludzie zazwyczaj trzymali się ode mnie z daleka, lecz ona zaczęła swobodnie rozmawiać ze mną o wykładowcach, o których słyszała od innych studentów. Nie bała się, a wręcz przeciwnie – była bardzo śmiała. A ja nie rozumiałem, dlaczego chciała się ze mną zadawać.

– Podobno Kushner pyta na każdych zajęciach, żeby studenci przygotowywali się na bieżąco. Możemy pouczyć się razem w bibliotece, jeśli masz czas – zaproponowała. – Ale ostrzegam: bibliotekarka to straszna zrzęda. Jestem więc pewna, że gdy zobaczy twoje tatuaże, to zapoda ci wykład o szanowaniu własnego ciała.

Lorei dodatkowo była okropną gadułą, jej usta prawie nigdy się nie zamykały. Już niejednokrotnie upominałem ją na zajęciach, aby była cicho, bo przez to wykładowcy zawsze mieli nas na oku.

– Ty też masz tatuaże – prychnąłem rozbawiony.

Bo to prawda. Brunetka miała ich mnóstwo, zupełnie jak ja.

– No właśnie. Tylko że ja już taki wykład od niej dostałam, teraz przyszła kolej na ciebie.

Zacząłem się głośno śmiać. Naprawdę polubiłem tę dziewczynę.

– To jak? – rzuciła, po czym oboje skierowaliśmy się do wyjścia.

– Dzisiaj nie mogę, widzę się z przyjaciółmi. Will robi imprezę – wyjaśniłem.

– Och… – Lorei od razu spochmurniała.

– Możesz wpaść – zasugerowałem.

Dziewczyna zdążyła już poznać Williama i Thomasa, nawet parę razy wyszła z nami na miasto. Była miła, choć trochę nierozgarnięta, szczególnie jeśli chodziło o studia. Codziennie rano pisała do mnie z pytaniem, jakie zajęcia dzisiaj mamy i w którym budynku, ale nie dziwiłem się jej. Rodzice dziewczyny zginęli rok temu w wypadku samochodowym, a ona po tym tragicznym wydarzeniu wróciła do miasta, żeby pomóc swojemu dziadkowi zajmować się chorą babcią - bo to oni stali się jej najbliższą rodziną. Wiedziałem, że Lorei nie było łatwo pogodzić zajmowanie się bliską osobą z nauką i życiem prywatnym. Rozumiałem ją aż nadto.

– Może innym razem. Po ostatniej umierałam przez dwa dni, a jutro z rana muszę być przytomna, bo idę do pracy. Już wczoraj zasnęłam za ladą i dopiero ludzie wychodzący z seansu mnie obudzili.

– Pracujesz w kinie? – zapytałem ze zdziwieniem. – Myślałem, że w sklepie.

– Ech – machnęła ręką – ze sklepu mnie wyrzucili. Nie pytaj.

– I tak się kiedyś dowiem – parsknąłem.

– Nie uda ci się wyciągnąć ode mnie tych informacji. Będę milczeć jak trup.

– Grób – poprawiłem ją.

– Ech, cokolwiek. – Przewróciła oczami.

– Okej, nie wnikam.

Zatrzymaliśmy się tuż za drzwiami frontowymi uczelni.

– Dobra, to ja spadam. – Lorei uśmiechnęła się radośnie, po czym podeszła o krok bliżej. Stanęła na palcach i pocałowała mnie w policzek jak za każdym razem na pożegnanie. – Do zobaczenia w poniedziałek.

– Cześć – rzuciłem.

Oboje skierowaliśmy się w dwie różne strony – ja do swojego motocykla, a dziewczyna w stronę przystanku. Nasunąłem kaptur bluzy na głowę, bo padał drobny deszcz.

Od ponad miesiąca, podczas którego nie poleciałem do Francji ani razu, wiele się w moim życiu zmieniło. Oprócz jednego. Otóż w mojej głowie nadal tkwiła dziewczyna, na której punkcie miałem cholerną obsesję.

~*~

Odpaliłem czarnego papierosa i zaciągnąłem się dymem. Poczułem, jak podrażnia moje gardło i płuca. Palenie mnie uspokajało. Wypuściłem toksyny i spojrzałem w górę. Niebo tej nocy było bezchmurne, dzięki czemu mogłem dokładnie przyjrzeć się gwiazdozbiorowi. W ostatnim czasie coraz częściej kierowałem swój wzrok na gwiazdy.

Nie widziałem jej od czterdziestu sześciu dni, a miałem wrażenie, że minęła wieczność. Pozwoliłem jej odejść, licząc na to, że ułoży sobie życie na nowo.

Ja jednak nie potrafiłem tego zrobić.

Wypaliłem papierosa i ruszyłem do środka budynku. Ja i masa naszych znajomych byliśmy w domu Willa, bo jego babcia i siostra pojechały dokądś na weekend. Chłopak zawsze wykorzystywał okazję i urządzał wtedy imprezy. Lubił otaczać się ludźmi, w przeciwieństwie do mnie. Nie przepadałem za tak licznym towarzystwem, ale gdybym tu nie przyszedł, William lub Thomas znaleźliby sposób, aby wyciągnąć mnie z łóżka. Ostatnio na przykład oberwałem kubłem lodowatej wody.

Po przekroczeniu progu domu od razu usłyszałem krzyk Hanny:

– Leopold, do cholery, gdzie są moje buty?!

– Pod stołem. Po co ci one? – zapytał Leo. – Mówiłaś, że są niewygodne.

Trójka chłopaków siedziała na kanapie, a dziewczyna kucała obok stołu.

– Muszę wyjść na zewnątrz po Katy, bo szlaja się z tym nowym – westchnęła blondynka, wkładając już na stopy białe conversy.

Mój wzrok odruchowo padł na Willa, który mocno zaciskał szczęki.

– Hanna – wysyczał Leo.

Nie tylko u mnie nastąpiło wiele zmian podczas wakacji. Katy odsunęła się od Willa po tym, gdy się dowiedziała, co zrobiłem Rosalie. Nie umiała mu wybaczyć tego, że chociaż od samego początku wiedział o wykorzystywaniu przeze mnie jej przyjaciółki, bym dzięki niej nie poszedł siedzieć, to nic jej o tym nie wspomniał. Kilka razy przekonywałem ją, aby nie skreślała chłopaka przez moje błędy, ale dziewczyna nie chciała mnie słuchać. Więcej razy nie próbowałem jej tego tłumaczyć, bo William zakazał mi bardziej ingerować w ich relację. Mimo to nadal miałem wyrzuty sumienia.

 K a t h r i n e   i  W i l l i a m   b y l i   k o l e j n y m   o s o b a m i,   k t ó r e   d o p a d ł y   m o j e   k ł a m s t w a. 

– Idę się napić – oznajmił Will, podnosząc się z kanapy.

Thomas również wstał i chwiejnym krokiem ruszył w moją stronę. Objął mnie ramieniem i spojrzał mi prosto w oczy.

– I znowu całą trójką jesteśmy singlami – zaśmiał się, a ja zacisnąłem mocniej pięści. Chłopak nagle spoważniał i cofnął się o krok. – Spojrzałeś na mnie tak, że przypomniały mi się wszystkie moje grzechy z pierwszej spowiedzi.

Leo parsknął śmiechem, a Hanna przewróciła oczami i zaczęła kierować się ku drzwiom. Camilla za to obdarzyła mnie gniewnym spojrzeniem i oznajmiła:

– Pójdę z tobą, Han.

Jej zachowanie również się zmieniło. Nie odzywała się do mnie przez to, jak potraktowałem Rosalie. Ruda to bardzo uparta dziewczyna i gdyby znała prawdę, że moje skierowane do Watson słowa to kłamstwa i że tak naprawdę coś do niej czuję, to suszyłaby mi głowę, abym wyjawił jej wszystko, w tym powiedział o człowieku dającym mi zlecenia. Była jednak bezpieczniejsza, kiedy nie znała wszystkich szczegółów. Zwłaszcza że kilka miesięcy temu dostałem pogróżki dotyczące Willa i Thomasa, którzy jako jedyni byli świadomi moich kłamstw.

Ja również postanowiłem coś wypić. Przeciskałem się przez tłum ludzi tak długo, aż w końcu dotarłem do kuchni. Zacząłem w niej szukać butelki z piwem, a kiedy ją znalazłem, oparłem się o blat i zapatrzyłem na rozmawiających młodych ludzi. Większość z nich to uczniowie Carlsbad High School i studenci.

Bardzo się wahałem, czy wybrać się na studia. Nie miałem za wiele czasu na naukę, zwłaszcza że pracowałem w kilku miejscach naraz – w warsztacie Bennetta i dla Dolosa, dodatkowo wróciłem do tatuowania i od czasu do czasu się ścigałem. Musiałem to wszystko robić, bo zapożyczyłem się u Willa. Wydałem ogromne pieniądze na loty do Francji i ośrodek dla matki, który teraz kosztował mnie o wiele więcej przez wzrost cen za leki. Ledwie wiązałem koniec z końcem.

Przez ostatnie trzy lata było mi łatwiej, bo to Dolos płacił za leczenie matki i naukę mojego brata. Ja wtedy przez rok byłem pozbawiony wolności (odbywałem karę za młodego), a potem przez dwa lata pracowałem dla mojego szefa, który wysyłał mnie z jednego miasta do drugiego. Mimo to już wtedy nauczyłem się wykonywać wiele zawodów naraz. Dorabiałem w różnych miejscach, w barze, w sklepie, w studiu tatuażu (lubiłem rysować, a szczególnie na ludzkiej skórze), a zarobione pieniądze odkładałem na czarną godzinę, abym po powrocie do Carlsbad sam mógł opłacać ośrodek opiekuńczy i szkołę brata. Nie chciałem, żeby chłopak sam szukał szemranych sposobów na zarabianie w tak młodym wieku. Miał skupić się na edukacji, dlatego zmusiłem go do wyjazdu z miasta. W tym miejscu nie dało się żyć normalnie.

Odłożyłem pustą butelkę na blat i postanowiłem wrócić do chłopaków i przyjaciół Rosalie, chociaż nie czułem się wśród nich mile widziany. Znosili moje towarzystwo, ale wiedziałem, że mieli mi za złe to, jak potoczyła się moja znajomość z dziewczyną. Nie dziwiłem się im, w końcu zraniłem ważną dla nich osobę. Hanna i Katy obdarzały mnie takimi spojrzeniami, że zacząłem się zastanawiać nad tym, czy przypadkiem nie szykować już sobie miejsca na cmentarzu.

– Nienawidzę piwa. Jak można to pić?! – usłyszałem znajomy głos.

Zatrzymałem się w pół kroku i spojrzałem na brunetkę, której twarz wykrzywiał grymas.

– O! Jednak przyszłaś – wypaliłem. Naprawdę się zdziwiłem, kiedy dostrzegłem Lorei, bo w końcu miało jej tutaj nie być.

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i wzruszyła ramionami.

– Bibliotekarka patrzyła na mnie tak, jakbym zabiła co najmniej trzy osoby, więc stwierdziłam, że skoro i tak niczego się nie nauczę, to wpadnę tutaj. – Upiła duży łyk piwa i pokazała na mnie palcem. – Ty! Słyszałam, że jutro podobno jest ten cały… Jak on się nazywa? – Zamilkła i zaczęła się zastanawiać, na co ja dyskretnie się zaśmiałem.

– Czarny Wyścig.

Dolos wymyślił nowy sposób na zachęcenie ludzi, a szczególnie bogate dziewczyny z Carlsbad, do oglądania naszej rywalizacji. Wstęp na Czarny Wyścig miał być płatny, a sam wyścig brutalniejszy niż te dotychczasowe i mieli brać w nim udział tylko najlepsi zawodnicy. Zadaniem każdego z kierowców było wybranie dla siebie jednej dziewczyny, która zdecyduje się z nim pojechać. Niejedna dałaby się pokroić za to, by ktoś wskazał właśnie ją.

– O, no właśnie, może wpadnę na chwilę z przyjaciółką, bo bardzo chciała zobaczyć was w akcji.

Oboje ruszyliśmy w stronę salonu.

– Jasne, załatwię wam wejście za darmo.

– Na to liczyłam.

Oparłem się o ścianę tuż przy wejściu. Brunetka stanęła obok mnie i pomachała do chłopaków, a oni jej odmachali. Ludzie tańczyli obok telewizora, a grupka moich przyjaciół siedziała na ogromnej kanapie i o czymś zawzięcie ze sobą dyskutowała. Przysłuchiwałem się ich rozmowie.

– A pamiętacie, jak Leo na urodzinach Hanny napisał śpiącemu Arrowowi na czole imię jego byłej? – parsknął z rozbawieniem Will.

Katy siedziała z tym nowym chłopakiem, którego imienia nie pamiętałem, a William udawał, że nic go to nie obchodzi. Nie mogłem znieść ich widoku.

– To był niezmywalny marker, co nie? – zapytała Camilla, która pewnie już słyszała tę historię.

– Tak – westchnął Leo.

– Skąd ty go wziąłeś? – parsknęła Katy.

– Od tego idioty. – Smith pokazał palcem na Thomasa, który zrobił skwaszoną minę.

– Nie moja wina, że tylko taki był w szafce.

– Ten z mojej kuchni? – odezwała się Hanna, a chłopak przytaknął. – Rose go kupiła, żebyśmy mogły podpisać płytę z filmikiem na urodziny Katy.

– Gdyby tutaj była, to pewnie miałaby z nas ubaw.

– Mam.

W jednej sekundzie, gdy usłyszałem ten głos – jej głos – wszystkie moje mięśnie się usztywniły, a puls zdecydowanie mi przyśpieszył. Powoli się odwróciłem i napotkałem brązowe oczy dziewczyny w czerwonej, skórzanej kurtce.

Rosalie – wymówiłem w myślach jej imię.

Wróciła. Była w Carlsbad. Stała przede mną. Tutaj. W mieście, do którego kazałem jej nie wracać.

– Kurwa! To Rose czy mam omamy!? – pisnęła zaskoczona Hanna.

– Tęskniliście? – zapytała brunetka, obdarzając przyjaciół nieśmiałym uśmiechem.

– Wróciłaś? – zapytała z niedowierzaniem Katy.

– Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo. Wracam na stałe – oznajmiła.

Patrzyła wyłącznie na swoich przyjaciół, całkowicie lekceważąc moją obecność. Wyglądała na pewną siebie. Widziałem ją czterdzieści sześć dni temu i zapamiętałem ją inaczej. Jej spojrzenie było… radosne? Bardziej zdeterminowane? A włosy miała nieco dłuższe i ciemniejsze.

– Znudziła ci się Francja? – rzucił lekkim tonem Leo.

– I Francuzi. Straszni nudziarze. W Carlsbad jest znacznie ciekawiej.

– Skąd wiedziałaś, że tutaj jesteśmy? – dopytał chłopak.

– Od Lily. Powiedziała, że Will robi imprezę, więc postanowiłam, że wpadnę odwiedzić starych znajomych.

Nie rozumiałem, co tutaj właśnie się działo. To, że Rosalie stała w salonie domu Bennetta, było dla mnie nierealne.

– Opowiadaj, co u ciebie. Nie dzwoniłaś od ponad tygodnia. – Katy posłała Rosalie spojrzenie pełne pretensji, ale też zaciekawienia.

– Miałam sporo na głowie przez swój powrót, ale już wszystko załatwione. Od poniedziałku wracam do Carlsbad High School – odparła radośnie. – Ale hej, jesteśmy na imprezie, napijmy się!

I to był moment, w którym Rosalie ruszyła z miejsca. Minęła mnie tak, jakbym był niewidzialny. Nawet przez chwilę nie poświęciła mi uwagi.

 J a k b y ś m y   z u p e ł n i e   s i ę   n i e   z n a l i. 

– Thomas, nie napijesz się z przyjaciółką? – zapytała tonem tak słodkim, że aż mnie od niego zemdliło, a moich przyjaciół wprawiło w osłupienie.

Wiedziałem, co robiła. Zachowywała się tak, jakby sytuacja z siódmego lipca nie miała miejsca.

Co ty kombinujesz, preciosa 1? – zastanawiałem się.

Thomas po chwili potrząsnął głową, jakby się ocknął. Podniósł się z kanapy i nieco skrępowany uniósł czerwony kubek, aby wznieść toast.

– Za Rose i jej powrót!

– Za Rose! – zawtórowała mu Camilla, która wpatrywała się w brunetkę z dziwną radością wypisaną na twarzy.

Coś mi tu nie pasuje – przemknęło mi przez myśl.

Oczy Rosalie błysnęły figlarnie i dopiero wtedy dziewczyna przeniosła na mnie swój wzrok. Uniosła czerwony kubek z alkoholem, po czym przyłożyła go do ust i upiła spory łyk. Potem zerknęła na stojącą przy moim boku Lorei i uśmiechnęła się szerzej, przez co poczułem dziwny ucisk w żołądku.

Co tu się, do cholery, odwala?

Przez kolejną godzinę Rosalie rozmawiała z każdą osobą przebywającą w salonie, tylko nie ze mną. Nie zdziwiłbym się aż tak bardzo, gdyby nie to, że pogadała nawet z Camillą i właśnie tańczyła z nią na środku parkietu, jakby były najlepszymi przyjaciółkami.

– Stary… – zaczął Will, siadając obok mnie na kanapie.

– Ani, kurwa, słowa – warknąłem, mocniej zaciskając pięści. – Camilla wiedziała o jej powrocie?

– Ją pytaj, a nie mnie.

– Jak mam ją, kurwa, zapytać, skoro ze mną nie gada? – prychnąłem gniewnie.

Chłopak raptownie spuścił głowę. Najwyraźniej już wiedział, że byłem bliski wybuchu.

– Wiesz, co oznacza jej powrót?

– Musi wrócić do Francji – odparłem pewnie.

– Sharp, co zamierzasz zrobić?

– Nie wiem, okej? Ale jeżeli zostanie w Carlsbad, zaraz ktoś dostanie na nią zlecenie albo znowu to mnie każą jej coś zrobić.

– Może się dowiedz, dlaczego wróciła – zaproponował i poklepał mnie po plecach w geście otuchy. Przyjaciel wyglądał na bardzo zmartwionego.

Pokiwałem głową, bo sam dobrze wiedziałem, że muszę z nią porozmawiać.

– Dawno się tak dobrze nie bawiłam! – rzuciła Lorei, która chwiejnym krokiem zbliżała się w naszą stronę. Dziewczyna szalała z każdym, kogo napotkała po drodze, przez co nieźle się upiła. – To piwo jest przepyszne. – Usiadła obok nas, nadal chichocząc pod nosem.

– Godzinę temu twierdziłaś, że nie da się go pić – burknąłem.

– To piosenka z filmu Mamma Mia!. Sharp, chodź zatańczyć! – pisnęła z podekscytowaniem, podrywając się energicznie z kanapy.

– Oj nie. Ale Will jest bardzo chętny. – Popchnąłem przyjaciela w stronę dziewczyny.

„Zabiję cię” – odczytałem z ruchu jego warg, kiedy Lorei pociągnęła go na parkiet. Puściłem do niego oczko i zadziornie się uśmiechnąłem, po czym przeniosłem spojrzenie na dziewczynę w czarnej, obcisłej sukience i czerwonej kurtce, która wplotła dłonie w kręcone włosy i zmysłowo poruszała biodrami w rytm muzyki. Rosalie śmiała się z czegoś. Uwielbiałem na nią patrzeć, kiedy się uśmiechała i była taka swobodna. Miałem jednak nieodparte wrażenie, że w tej chwili coś mi w niej nie pasowało.

Podniosłem się z kanapy i ruszyłem w stronę dziewczyn. Kiedy Cam mnie zobaczyła, od razu spoważniała.

– Rosalie? – zapytałem, stając za jej plecami.

Natychmiast przestała się poruszać i odwróciła się w moją stronę z obojętnością wymalowaną na twarzy.

– Możemy porozmawiać?

– Nie mamy o czym – mruknęła beznamiętnie.

– Jestem innego zdania.

– W takim razie rozmawiajmy.

– W cztery oczy – oznajmiłem stanowczo, zerkając na Camillę.

Gestem głowy wskazałem Rosalie drzwi. Chciałem, abyśmy na chwilę opuścili salon. Dziewczyna, nic nie mówiąc, skierowała się na korytarz i przystanęła w miejscu, w którym było nieco ciszej. Spojrzała na mnie pytająco.

– Dlaczego wróciłaś? – zapytałem bez wahania.

– A jak myślisz?

– W co ty pogrywasz?! – Podniosłem głos, bo powoli traciłem już cierpliwość.

Zaśmiała się.

– Pogrywam?

– Miałaś tu nie wracać. Mówiłaś, że więcej nie przyjedziesz do Carlsbad – przypomniałem jej.

– Dlaczego tak ci zależy, żeby mnie tutaj nie było?

Rosalie była spokojna, natomiast we mnie buzowała masa emocji. Patrzyła z chłodem i taką pewnością siebie, jakiej jeszcze u niej nie widziałem. I to mnie w niej przerażało.

– Odpowiedz – nalegałem.

– To ty odpowiedz. Wiem, że za twoim zachowaniem musi kryć się coś więcej, inaczej tak bardzo by ci nie zależało na moim wyjeździe – odparła.

Zacisnąłem mocniej zęby, starając się uspokoić. To nie mogło pójść na marne. To wszystko, co powiedziałem jej tamtego dnia, nie mogło być na nic.

– W co ty pogrywasz? – Ponownie wypowiedziałem te same słowa.

Dziewczyna delikatnie uniosła kąciki ust i zrobiła krok w moją stronę. Teraz prawie stykaliśmy się klatkami piersiowymi. Od razu poczułem zapach pieprzonych truskawek. Uwielbiałem to, jak pachniała. I jednocześnie tego nienawidziłem.

– Chcesz wiedzieć? – zapytała, niemal paraliżując mnie surowym spojrzeniem. – Ostatnio to ja zagrałam w twoją grę, Sharp. Teraz ty zagrasz w moją.

– Co masz na myśli?

– Ty chciałeś zranić mnie swoimi kłamstwami. – Rosalie zbliżyła swoje usta do moich. – Ja w swojej grze zabiję cię oziębłością. – Odsunęła się i kiedy tylko to zrobiła, od razu poczułem nieprzyjemny chłód. – Role się właśnie odwracają, skarbie.

Wpatrywałem się w jej duże brązowe oczy i z każdą mijającą sekundą dostrzegałem w nich coś, co przerażało mnie jeszcze bardziej niż jej pieprzona pewność siebie. Nie widziałem w nich smutku czy żalu, ale za to chęć zemsty.

 R o s a l i e   c h c i a ł a   m n i e   z n i s z c z y ć. 

– Ej, chodźcie wszyscy! – Głośny krzyk chłopaka wyrwał nas z dziwnego transu.

Rosalie wyminęła mnie i ruszyła w stronę salonu. Chwilę później też się tam udałem. Po drodze zorientowałem się, że muzyka ucichła. Wszyscy wgapiali się w ogromny monitor, na którym wyświetlały się wiadomości. Zobaczyłem prezenterkę w studio, a za nią wideo z budynkiem trawionym przez ogień.

– W podpalonym, znajdującym się w środku lasu domu znaleziono zwęglone ludzkie kości, które bardzo trudno zidentyfikować. Ze wstępnych doniesień policji wynika, że sprawca podpalenia to prawdopodobnie osoba, która dopuściła się również morderstwa. Szeryf miasta prosi każdego, kto może pomóc w śledztwie, o udzielenie wszelkich informacji na temat podpalenia i rzekomego sprawcy, a także ostrzega przed samotnymi powrotami w nocy. W Carlsbad może nadal grasować morderca…

Już nie słuchałem, mimo że kobieta relacjonowała zdarzenie dalej. Mój mózg wyłączył się po tych kilku otrzymanych informacjach. Moje ciało zesztywniało. W brzuchu poczułem nieprzyjemny ścisk i alkohol raptownie podszedł mi do gardła. Zaczęło mnie mdlić i kręcić mi się w głowie.

Nagle usłyszałem podwójny dźwięk wiadomości i poczułem wibracje. Jak się okazało, nie tylko na mój telefon przyszedł SMS. Spojrzałem w lewo i napotkałem brązowe tęczówki. Wzrok Rosalie nadal był chłodny. Wpatrywała się we mnie, kurczowo trzymając w dłoniach komórkę. Nastrój całkowicie się zmienił od naszej rozmowy na korytarzu.

Tak ja ona zerknąłem na swoje urządzenie i przeczytałem wiadomość:

Od: NIEZNANY

Znajdźcie mnie albo ja znajdę was.

Przeczytałem treść dwa razy, nie dowierzając słowom, które widziałem. Wbiłem spojrzenie w Rosalie, która już na mnie patrzyła, wypruta z jakichkolwiek emocji.

Nagle ponownie zerknęła na monitor, więc powędrowałem za jej wzrokiem. Na ekranie wciąż widniał płonący dom. Dopiero wtedy zacząłem łączyć wszystkie kropki w jedną całość.

Tamtego dnia wydarzyło się wiele złych rzeczy.

12 października 2018 roku

(tydzień wcześniej)

Nienawidziłem. Cholernie nienawidziłem tego, jak mało ważne było moje zdanie. Nie miałem wyboru i musiałem robić, co mi kazano.

Poprawiłem czarną kominiarkę na twarzy i kontynuowałem wylewanie benzyny z czarnego kanistra. Poczułem wibracje telefonu w kieszeni. Miałem świadomość, co to oznaczało – kolejną wiadomość z poleceniem.

Od: NIEZNANY

Idź na górę. Trzecie drzwi po prawej.

Poczułem złość płynącą w moich żyłach i odruchowo zacisnąłem mocniej palce na uchwycie kanistra. Niechętnie zacząłem wspinać się po skrzypiących schodach starego domu. Był całkiem spory, można się było w nim zgubić. Wcześniej nie miałem pojęcia o jego istnieniu, bo znajdował się w lesie, do którego nikt się nie zapuszczał.

Stanąłem na piętrze i rozejrzałem się po długim korytarzu prowadzącym w prawo. Przeszedłem obok pokoju, w którym stało łóżko z idealnie ułożoną czerwoną pościelą, na niej leżały pluszaki, na szafce nocnej znajdował się wazon ze świeżymi kwiatami, a obok niego – mała figurka baletnicy. Skierowałem się do kolejnego, właściwego pomieszczenia. Chwyciłem za gałkę, po czym ją przekręciłem i delikatnie uchyliłem drzwi, zza których dochodził nieprzyjemny dźwięk. Gdy tylko przekroczyłem próg łazienki, do moich nozdrzy wdarł się duszący fetor, który następnie rozniósł się po całym korytarzu.

 D o   c h o l e r y,   c o   t a k   ś m i e r d z i? –   z a p y t a ł e m   s i e b i e   w  m y ś l a c h. 

Przyłożyłem dłoń do nosa w tym samym momencie, w którym kolejne drzwi, te znajdujące się na drugim końcu pomieszczenia, również zaczęły się otwierać. Spojrzałem ze zdziwieniem na kobietę stojącą w progu. Tak samo jak ja miała na sobie czarną kominiarkę, spod której wystawały blond włosy. Może i była noc, a w tym starym domu w środku lasu było ciemno jak w grobowcu, ale do pomieszczenia wpadało światło księżyca, które je nieco oświetlało. Kobieta miała na sobie białą, uszytą z delikatnego materiału sukienkę, ubrudzoną teraz czerwonymi plamami.

 K r e w. 

Ten widok przyprawił mnie o ciarki.

Zrobiłem krok do przodu w tym samym momencie co dziewczyna. Odruchowo się cofnęła. Widziałem, że ona też jest przerażona. Bała się mnie, w końcu nie wyglądałem lepiej. Mój strój – koszula i spodnie w tym samym kolorze co jej sukienka – też miał na sobie mnóstwo czerwonych plam.

 T a k   j a k   b l o n d y n k a   b y ł e m   c a ł y   w e   k r w i. 

Dopiero teraz skupiłem wzrok na tym, co znajdowało się w pokoju, i w sekundę zrozumiałem, skąd pochodził ten okropny smród. Byliśmy w łazience, na której środku znajdowała się duża biała wanna.

 A  w  n i e j   l u d z k i e   k o ś c i   o b s y p a n e   c z e r w o n y m i   r ó ż a m i. 

Ta osoba musiała umrzeć wiele lat temu.

Na szczątkach znajdowało się trochę ziemi, więc od razu pomyślałem, że zostały one wykopane. Nie miałem jednak pojęcia, czy był to człowiek, który umarł śmiercią naturalną, czy może został zamordowany.

Zerknąłem na blondynkę, która wpatrywała się w jakiś punkt za moimi plecami. Zamurowało mnie, kiedy spojrzałem w to samo miejsce. Na ścianie widniały dwa słowa napisane krwią:

WIDZĘ WAS.

Łazienka wyglądała jak miejsce zbrodni. Czerwona maź była dosłownie wszędzie: na podłodze, zlewie, lustrze. Pytanie tylko: czyja to była krew, skoro z trupa pozostały tylko kości?

Nagle oboje usłyszeliśmy dźwięk przychodzącej wiadomości; dziewczyna również ją otrzymała. Jednocześnie odblokowaliśmy swoje telefony i przeczytaliśmy SMS-y.

Od: NIEZNANY

Podpalcie łazienkę.

Uniosłem wzrok na blondynkę. Zauważyłem, że trzyma coś w dłoni.

 Z a p a ł k i. 

Chciałem mieć już to za sobą, dlatego bez zastanowienia zacząłem polewać szkielet w wannie benzyną. Dziewczyna przyglądała się moim poczynaniom w ciszy, a kiedy wykonałem swoje zadanie, odpaliła zapałkę. Zanim rzuciła ją na kości, zerknęła na mnie, jakby chciała zobaczyć moją reakcję.

Sekundę później wszystko stanęło w płomieniach.

Oboje nie czekaliśmy dłużej i rzuciliśmy się pędem do wyjścia. Nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, nie chcąc słyszeć swoich głosów ani zdradzić swojej tożsamości.

Wypadliśmy z budynku i stanęliśmy przed nim. Ciężko dysząc, obserwowaliśmy wydobywające się ze środka płomienie, które zaczęły się rozprzestrzeniać. Nie było już odwrotu.

 T e r a z   z a c z ę l i ś m y   b a w i ć   s i ę   o g n i e m. 

Kiedy dziewczyna rzuciła się do ucieczki, sam również to zrobiłem. Nikt nie mógł się dowiedzieć, co zaszło tej nocy w opuszczonym domu.

Teraźniejszość

Napiąłem wszystkie mięśnie, przeczuwając, że zaraz wydarzy się coś złego. Właściwie to już się wydarzyło.

Rosalie ruszyła w stronę drzwi frontowych. Nie wahając się ani chwili, poszedłem za nią. Wszystko wskazywało na to, że to ją widziałem tamtej nocy.

Ale dlaczego miała blond włosy? I jakim, kurwa, cudem była tydzień temu w Carlsbad? Dlaczego kuzyn Willa powiedział nam, że widział Rosalie dwa dni temu w Paryżu? – myślałem gorączkowo. Pytania zaczęły zalewać moją głowę.

Wybiegłem za dziewczyną na zewnątrz i od razu uderzył we mnie powiew zimnego powietrza. Była już późna jesień.

– Rosalie! Zatrzymaj się! – krzyczałem za nią tak długo, aż w końcu stanęła w miejscu. – Tamtej nocy… to byłaś ty?

Ona jednak wpatrywała się we mnie beznamiętnym wzrokiem, jakby nie obchodziło ją to, co mówiłem.

– Co masz na myśli? – prychnęła lodowato.

– Wiesz, co mam myśli – warknąłem. – Czy zdajesz sobie sprawę, co zrobiliśmy i co nam za to grozi?

– A co zrobiliśmy, Sharp?

Zaśmiałem się ze złości, widząc jej minę. Udawała. A to musiała być ona. Dostała dzisiaj wiadomość w tym samym momencie co ja, tak samo jak tamta blondwłosa dziewczyna. Nie mogłem dopuścić do tego, byśmy ponownie zostali powiązani z przestępstwem, tak jak ze sprawą Samanthy Johnson. Chociaż tym razem nikt nas nie wrabiał, bo zdecydowaliśmy się na nie dobrowolnie.

– Powiedz wszystko, a może uda mi się nas z tego wyciągnąć – powiedziałem już spokojniej.

– Nas już nie da się z tego wyciągnąć. – Dziewczyna nieznacznie uniosła kąciki ust, a ja zmarszczyłem brwi.

– Co to znaczy?

Przyglądała mi się przez chwilę, po czym na jej wargi wpłynął jeszcze szerszy uśmiech.

– To dopiero początek. Do zobaczenia, Sharpie Victorze Reyesie.

Rosalie odwróciła się błyskawicznie, wsiadła na czarny motocykl i włożyła na głowę kask w tym samym kolorze. Odpaliła pojazd, po czym odjechała z piskiem opon. Natomiast ja zszokowany dalej stałem w tym samym miejscu i patrzyłem, jak znika za zakrętem. Miałem w głowie milion myśli jednocześnie.

Chwila. Od kiedy Rosalie umie jeździć na motocyklu?

Miałem tak wiele pytań, ale żadnej odpowiedzi. Byłem pewny tylko jednej rzeczy.

 O t ó ż   t a m t e g o   d n i a   r o z p a l i l i ś m y   k o l e j n e   k ł a m s t w a.