The Final Lie - Jessica Foks - ebook
NOWOŚĆ

The Final Lie ebook

Foks Jessica

4,8

713 osoby interesują się tą książką

Opis

Kontynuacja historii bohaterów Ignite the Lies.

Minęło siedem długich lat, od kiedy Sharp ostatni raz widział Rosalie Watson. Przez ten okres znalezienie dziewczyny pozostało dla niego priorytetem. Poświęcił czas, pieniądze i wszystko, co ważne w życiu, żeby ją odnaleźć.

Na próżno.

Przekonał się, że los bywa przewrotny. Wybrał zawód niepasujący do zasad, których się trzymał. Zamiast łamać prawo, postanowił go strzec jako agent FBI.

Teraz Sharp musi zająć się sprawą makabrycznego morderstwa w Carlsbad. Tymczasem do miasteczka wracają starzy znajomi. Spotkanie po latach wydaje się przypadkowe, ale szybko staje się jasne, że tak nie jest.

Pojawia się także nowa osoba. Tajemnicza blondynka o imieniu Iris.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                             Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 672

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (20 ocen)
17
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
As1ula18

Nie oderwiesz się od lektury

🥰🥰🥰🥰
10
Janickamalwa

Nie oderwiesz się od lektury

Ale to było dobre ! 🤩
00
julienott

Dobrze spędzony czas

💗
00
RuDzielec2005

Nie oderwiesz się od lektury

WoW, ta książka wbiła mnie w fotel, zresztą tak jak i cała seria. Wielkie brawa dla Jessici, że przez wszystkie tomy utrzymała klimat całej serii na jednym poziomie!
00
Juleczka315

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka
00



Copyright © for the text by Jessica Foks

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Kinga Jaźwińska-Szczepaniak

Korekta: Alicja Szalska-Radomska, Natalia Szoppa, Aleksandra Płotka

Skład i łamanie: Michał Swędrowski

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-68402-98-8 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

DEDYKACJA

Dla każdej osoby, która nosi na sercu blizny miłości.

Niech każdy przeszywający Waszą duszę sztylet stanie się dowodem na to, że potraficie walczyć tak samo jak Wasze serca, które mimo ran dalej biją pełnią życia.

OSTRZEŻENIE

The Final Lie jest ostatnim tomem serii „Liars”.

Na początku chciałabym zaznaczyć, że ta część – tak samo jak poprzednie – porusza trudne tematy, które są przeznaczone dla osób dojrzałych. Dlatego proszę, aby każda osoba, która sięgnie po tę książkę, miała to na uwadze. W tej powieści pojawiają się wątki znęcania psychicznego i fizycznego, przemoc, a także szczegółowo opisane morderstwa. Znajdziecie tu także opis próby samobójczej. Dodatkowo – motywy uzależnienia od narkotyków i samookaleczania się. W The Final Lie roi się również od mrocznych tajemnic i scen, które mogą w Was wzbudzać sprzeczne emocje.

Pragnę wspomnieć o tym, że świat przedstawiony w książce może nie do końca odpowiadać realiom Stanów Zjednoczonych i zasadom w nich obowiązujących. Niektóre kwestie zostały przeze mnie podkoloryzowane, zmodyfikowane. To fikcja literacka, dlatego chciałabym, aby każdy czytelnik zważał na ten fakt podczas czytania tej historii.

Mam nadzieję, że spodoba się Wam to, co napisałam, i już po raz ostatni dacie się wciągnąć w świat pełen kłamstw i intryg.

Podaję listę przydatnych numerów, pod które możesz bezpłatnie zadzwonić, jeśli czujesz, że potrzebujesz pomocy:

116 111 – Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży

511 200 200 – Telefon dla osób dorosłych w kryzysie samobójczym

116 123 – Kryzysowy telefon zaufania dla osób dorosłych

800 70 2222 – Centrum wsparcia dla osób dorosłych w kryzysie psychicznym

PROLOG

Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek uda mi się znaleźć w jasności, skoro przecież całe życie tonęłam w mroku. Zło zawzięcie trzymało mnie za nogi i długo topiło w swojej czerni, aż miałam wrażenie, że w niej zginę.

Ale w końcu się udało. Wydostałam się z otchłani.

Jednak nie wiedziałam, że zasiane ziarno mroku kiedyś się we mnie obudzi.

Miałam już wszystko: spokój, stabilizację i ciebie. Osobę, która sprawiła, że życie było mniej skomplikowane. Ale mimo to zło ponownie „otuliło” mnie swoimi szponami. Było ubrudzone kłamstwami, intrygami i krwią.

Krwią własnych ofiar.

Potem na mojej drodze pojawiłeś się ty. Mężczyzna, który nosił na sobie niewidoczne blizny przeszłości. Ktoś, kto był zrujnowany przez miłość. I ktoś, kto był definicją kłopotów.

Z moich wszystkich grzechów to właśnie ty byłeś tym najbardziej kuszącym przewinieniem.

Ale też jako jedyny zrozumiałeś, że nie potrafiłam ponownie znaleźć się w świetle, więc rzuciłeś się za mną w przepaść oszustw.

Oboje zaczęliśmy grać w finałową grę i nie wiedzieliśmy, czy uda nam się z niej wyjść zwycięsko. A przegrana oznaczałaby ból, cierpienie i rozpacz naszych złamanych dusz.

Dusz, które odnalazły w sobie jedynie echo utraconej nadziei i ciężar niespełnionych obietnic.

Doskonale wiedzieliśmy, że byliśmy łgarzami i że zmieniliśmy się w potwory z własnych koszmarów. Jednak żadne z nas nie chciało wyjawić swoich sekretów, dlatego milczeliśmy.

Serce kłamcy bije cicho, a prawda zawsze wybrzmiewa najgłośniej.

I chociaż po drodze było wiele przeszkód, my nadal walczyliśmy o każdy oddech i naszą miłość, która wydawała się nam skazana na porażkę. Bo tylko w tobie odnalazłam coś, czego nie miał nikt inny. Dlatego pragnęłam, byś był przy mnie, gdy nadejdzie koniec. I byś chwycił za rękę, gdy już padnie ostatnie kłamstwo.

Po nim miała przyjść prawda.

A ona mogła okazać się zabójcza.

ROZDZIAŁ 1GRZESZNIK

Sharp

12 grudnia 2025 roku(siedem lat po zaginięciu Rosalie Watson)

Było już około dziewiątej wieczorem. Wsiadłem do czarnego samochodu i po chwili ruszyłem w wyznaczonym przez siebie kierunku. Zastanawiałem się, jak bardzo pilna musi być ta sprawa, z powodu której o tej godzinie zostałem wezwany do pracy.

Przyglądałem się ulicom Carlsbad i przypominałem sobie, jak mocno nienawidzę tego miasta. Każdy jego mieszkaniec był dogłębnie zepsuty, zakłamany i bezduszny. Wszystko, co pozornie zdawało się miłe, okazywało się tylko fasadą, za którą kryły się egoizm i obojętność. Mimo starań policji poziom przestępczości w tym mieście był wyższy niż jeszcze kilka lat temu. Mnie na szczęście udało się całkiem odciąć od tego świata, jednak nie było to takie proste.

Po zaginięciu Rosalie porzuciłem studia, by w pełni skupić się na nielegalnej pracy u Dolosa i szukaniu dziewczyny. Zarobione pieniądze przeznaczałem na opłacenie detektywów, zakup czasu antenowego w radiu, telewizji i Internecie, a wszystko po to, aby ją odnaleźć. Oczywiście do czasu, kiedy moja matka żyła, opłacałem też jej ośrodek opiekuńczy, ale często zalegałem z opłatami, bo priorytetem stała się dla mnie Rosalie. Sprzedałem nawet swój dom, by mieć więcej gotówki, ale to posunięcie sprawiło, że zostałem zmuszony do zamieszkania w starym, pełnym koszmarów przeszłości pałacu. Początkowo to ten budynek zamierzałem sprzedać, jednak ze względu na to, że był owiany złą sławą, a ludzie gadali o nim różne rzeczy, zdawałem sobie sprawę, że nikt by go nie kupił.

Przedłożyłem więc sprawę Rosalie ponad wygodę i spokój psychiczny. Ścigałem się, biłem i robiłem rzeczy, o których nie chciałbym pamiętać. Moim starym przyjaciołom – Willowi i Thomasowi – udało się dużo wcześniej wyrwać ze szponów tego biznesu, jednak ja zbyt uparcie walczyłem o każdego dolara. Dopiero pewna osoba pomogła mi wyjść na prostą. Zerwałem z wszelką nielegalną pracą i całkiem odciąłem się od dzielnicy Menace.

W dwa tysiące dwudziestym pierwszym roku poszedłem na kolejne studia. Chodziłem więc na zajęcia, po nich pracowałem w sklepie budowlanym, a w międzyczasie prowadziłem własne śledztwo dotyczące Watson. Stałem się przykładnym obywatelem, a to wszystko dzięki tej jednej osobie. Dzięki komuś, kto stał się moim dobrym i w tej chwili jedynym przyjacielem. Mężczyzna pomógł mi wydostać się z dziury, na której dnie utkwiłem.

I miałem nadzieję, że demony przeszłości już nigdy nie wciągną mnie tam z powrotem.

Kiedy w końcu dotarłem na miejsce, moim oczom ukazała się wielka posiadłość. Willa znajdowała się na północy miasta. Jej rozmiar nie zdziwił mnie ani trochę, ponieważ małżeństwo mieszkające tutaj było naprawdę majętne. Jednak nie tylko to bogactwo przykuło moją uwagę. Przed budynkiem stało mnóstwo pojazdów – kilka radiowozów i karetka – a jego teren został oklejony taśmą policyjną.

Czym prędzej opuściłem pojazd i ruszyłem w kierunku posiadłości. Już chciałem przejść pod taśmą, ale zatrzymał mnie głos jednego z policjantów.

– Nie może pan wejść, to miejsce przestępstwa – oznajmił.

Westchnąłem, po czym sięgnąłem do kieszeni czarnego płaszcza.

– Nazywam się Victor Reyes i jestem agentem FBI – oznajmiłem, pokazując mu swoją odznakę.

Mężczyzna pokiwał głową i od razu mnie przepuścił. Podziękowałem mu, a następnie ruszyłem do drzwi wejściowych.

Nadal nie potrafiłem się przyzwyczaić do tego, że byłem teraz jednym z federalnych. Chłopak uznawany przez mieszkańców Carlsbad za czarny charakter nagle zmienił się w jednego z najbardziej praworządnych obywateli. To właśnie ten człowiek, o którym już wspomniałem, pomógł mi się takim stać i rozpocząć pracę jako agent. Początkowo uznałem ten pomysł za niemożliwy do wykonania, bo przecież siedziałem w więzieniu1. Najwyraźniej odkupiłem swoje winy późniejszymi działaniami na rzecz Rosalie, wystarczająco się zrehabilitowałem, stałem się osobą o wysokich standardach etycznych i moralnych. Pracowałem na to latami, no i się udało.

Z chłopaka spod ciemnej gwiazdy stałem się agentem FBI.

Z Sharpa, który ścigał się w nielegalnych wyścigach, stałem się Victorem Reyesem, stróżem prawa.

Wszedłem do domu i od razu trafiłem na Doriana Warringtona, czyli mojego równolatka, który pracował w tutejszej policji od kilku lat.

– W końcu jesteś – powiedział, po czym ruszył schodami w górę i pokazał gestem ręki, żebym za nim poszedł.

– Dlaczego mnie wezwaliście? – zapytałem zaciekawiony.

Rzadko kiedy wzywano federalnych do „zwykłych” morderstw, zazwyczaj chodziło o sprawy urastające do naprawdę poważnej rangi, jednak w tym wypadku totalnie nie miałem pojęcia, o co może chodzić. Znałem mężczyznę, którego zamordowano. To Aleric Bramwell, były członek lokalnych organów administracyjnych, jego żona pracowała w tutejszym szpitalu. Nie dało się ukryć, że należeli do elity tego miasteczka. Facet kandydował nawet na stanowisko burmistrza Carlsbad (wybory miały się odbyć w nowym roku), jednak mimo to sprawa jego śmierci nadal nie wydawała mi się podlegać obowiązkom FBI.

– Zaraz ci wszystko wytłumaczę – oznajmił tajemniczo. – Najpierw musisz zobaczyć to.

Kiedy stanęliśmy przed wejściem do jednego z pokoi, Dorian podał mi rękawiczki. Po chwili weszliśmy do pomieszczenia i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to krew. Bardzo dużo krwi. Znajdowała się na ścianach, meblach, podłodze, łóżku, a nawet na lampkach nocnych. Była dosłownie wszędzie. Ciało martwego mężczyzny leżało na białej pościeli, jego zastygłą twarz wyraźne wykrzywiały przerażenie i ból. W klatce piersiowej, dokładnie w miejscu, gdzie znajdowało się jego serce, było coś, co zmroziło mi krew w żyłach.

Głęboko wbity elegancki złoty sztylet.

Był naprawdę starannie wykonany: miał głowicę z wyrzeźbioną różą i zdobiony jelec, co dodawało makabrycznej scenie surrealistycznego uroku. Do jego rękojeści przywiązano niewielką kartkę, jakby była to wiadomość skierowana do kogoś, kto znajdzie ciało.

Wokół ciętych ran na skórze ofiary widoczne były ciemnoczerwone ślady. Posoka pozostawiła też plamy na koszuli nocnej, a gdy spłynęła, utworzyła kałużę na białym prześcieradle. Aleric musiał się szamotać, zanim stracił życie, gdyż na materiale także można było dostrzec rozpryskane czerwone krople. Ręce luźno spoczywały mu wzdłuż ciała, a dłonie miał zaciśnięte, jakby do ostatniej chwili walczył o życie. Otwarte, patrzące pusto w sufit oczy świadczyły natomiast o zaskoczeniu ofiary. Cała ta scena wyglądała na misternie zaplanowaną, jakby morderca chciał, aby nikt nie miał wątpliwości co do jego intencji.

Dopiero gdy bardziej rozejrzałem się po pomieszczeniu, zauważyłem coś, co ponownie mnie zmroziło.

Na wielkim lustrze od toaletki widniały napisane krwią słowa:

Wszyscy grzesznicy z tego miasta zginą.

A na toaletce zauważyłem coś jeszcze: trzy rzeczy.

Pierwszy przedmiot: woreczek z narkotykami.

Nie musiałem się nawet zastanawiać, żeby wiedzieć, skąd się tu wziął… Z dzielnicy Menace.

Drugi przedmiot: karty do gry w Pokera.

Już byłem pewien, o co tutaj chodziło.

Trzeci przedmiot: papierek z podpisem Alerica Bramwella.

Ten ostatni tylko mnie w mojej pewności utwierdził.

Obstawianie wyścigów.

I już nie musiałem pytać, dlaczego mnie wezwano.

Od dłuższego czasu pracowałem nad sprawą handlu narkotykami w Carlsbad i właśnie znalazłem kolejne dowody. Osoba, która mogła za niedługo zostać burmistrzem miasta, była powiązana z nielegalną stroną Carlsbad. Z cholernymi dilerami.

– Co wiemy? – zapytałem, podchodząc do Doriana.

– Jego żona wróciła po nocnej zmianie ze szpitala i zastała go w tym stanie – oznajmił.

– A dzieci? – dopytałem.

– Mają syna, był w tym czasie u dziewczyny.

Skinąłem głową, przyglądając się sztyletowi. Wyciągnąłem telefon i zrobiłem mu zdjęcie. Musiałem zlecić komuś, by się dowiedział, gdzie został zakupiony. Przeczucie podpowiadało mi, że ten zdobiony przedmiot mógł być kluczem do rozwiązania sprawy.

– Są ślady włamania? – Zadałem kolejne pytanie, mrużąc oczy i uważnie rozglądając się po miejscu zbrodni.

– Tak, okno w tylnych drzwiach zostało wybite – odpowiedział z lekkim westchnieniem.

– Sąsiedzi coś widzieli? – zapytałem.

– Rozmawialiśmy z nimi, ale nikt niczego nie zauważył – odparł.

Skupiłem wzrok na jego twarzy, szukając na niej jakiegokolwiek cienia wątpliwości.

– Kamery? – rzuciłem, chociaż znałem odpowiedź na to pytanie.

– Nie działały od dwunastej w południe. Brak śladów walki, brak nagrań, nikogo nie było w domu… – Zamilkł.

Wtedy ja wypowiedziałem jego myśl na głos:

– Ktoś starannie zaplanował to morderstwo.

Dorian w zadumie pokiwał powoli głową.

– Jest tu więcej krwi? W innych pomieszczeniach? – odparłem po chwili ciszy.

– Na razie niczego nie znaleźliśmy. Wygląda na to, że został zadźgany tutaj, na miejscu. Nie mamy jeszcze pewności, ile razy został ugodzony, ale sekcja zwłok to wyjaśni.

Po raz kolejny rozejrzałem się po pokoju, notując w myślach każdy szczegół i odtwarzając tragiczną w skutkach scenę.

Ofiara w chwili śmierci miała na sobie piżamę, jakby szykowała się do snu. Morderca natomiast musiał niezauważenie wejść tylnymi drzwiami, a potem „tylko” szybko i precyzyjnie wbić nóż – myślałem.

– Wydaje ci się to dziwne? – zagadnął. W jego głosie rozbrzmiała nuta wątpliwości.

– Co masz na myśli?

– Został zamordowany tuż przed wyborami.

Spojrzałem na niego ze zrozumieniem.

– Myślisz, że to mógł być…

– Nie wiem – odparł po chwili namysłu. – Ale oboje walczyli o to stanowisko zawzięcie.

Nagle rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu. Mój partner odebrał, wysłuchał krótkiej wiadomości i odwrócił się do mnie.

– Victor, dostałem telefon. Powinieneś pojechać w to miejsce.

– Kolejne morderstwo? – zapytałem, choć już spodziewałem się odpowiedzi.

– Chodzi o cmentarz.

Przez chwilę obaj trwaliśmy w ciszy, jakby już samo to słowo miało w sobie złowieszczy wydźwięk.

– Dobrze, pojadę. A jutro zjawię się w biurze, bo chciałbym przesłuchać jego żonę i syna.

Mężczyzna skinął głową, a ja ruszyłem do wyjścia, zastanawiając się, co jeszcze ta noc ma w zanadrzu. A jeśli chodziło o cmentarz, przed oczami malowało mi się tylko jedno…

Grób osoby, którą kiedyś kochałem.

~*~

Kiedy dojechałem na miejsce, moim oczom ponownie ukazał się widok radiowozu policyjnego, stojącego w gęstej, przytłaczającej mgle. Gdy wysiadłem z samochodu, ostro uderzył we mnie zimny wiatr, a do uszu dobiegł paniczny szum liści, jakby te mnie przed czymś ostrzegały.

Krocząc przez gęstą mgłę, czułem, że włoski na karku stają mi dęba. Miałem nieodparte wrażenie, że coś czai się tuż-tuż, poza zasięgiem wzroku, jakby noc miała własne tajemnice, które lada moment zamierzała mi ujawnić.

Dokładnie wiedziałem, dokąd zmierzam – do miejsca, które od siedmiu lat trzymało w sobie wszystkie moje niewypowiedziane pytania.

Do pustego grobu mojej Rosalie.

To tam skupili się policjanci. Z daleka widziałem rzucane na nagrobki chłodne światło latarek, co nadawało cmentarzowi jeszcze bardziej upiorny klimat. Także włączyłem latarkę w telefonie. Dostrzegłem dwóch mężczyzn, których twarze wydawały się znajome, lecz ich imiona umknęły mi z pamięci.

Im bardziej zbliżałem się do celu, tym bardziej gęstniała atmosfera, jakby mgła przybierała na sile, a powietrze stawało się cięższe i duszące. W głowie miałem chaos – myśli przelatywały przez nią niczym stado ptaków spłoszonych nagłym błyskiem światła. Czułem w kościach, że coś jest nie tak.

I się nie myliłem.

Kiedy dotarłem do grobu dziewczyny, zauważyłem na marmurowej płycie czarną różę – dokładnie taką, jaką ktoś przynosił tutaj co roku od dnia jej pogrzebu; tajemniczy dar zostawiany regularnie, zawsze ten sam. Przez lata próbowałem odkryć, kim jest ten cichy odwiedzający, ale moje wysiłki spełzły na niczym. Kamera, którą ukryłem w pobliskich krzewach, została zniszczona jeszcze tej samej nocy. Nikt nigdy tej osoby nie widział, nikt nie potrafił mi jej opisać. Czasami czułem, że ten człowiek miał coś wspólnego z zaginięciem Rosalie, ale dowody na to nie istniały. W końcu zrezygnowałem. Porzuciłem poszukiwania tego kogoś.

– Dlaczego mnie tutaj wezwaliście? – zapytałem, wyrywając się z tych ponurych wspomnień.

Rozejrzałem się dookoła i zawiesiłem wzrok na zniszczonym grobie, który stał obok pomnika Rosalie.

Grób Iris.

Jego płytę roztrzaskano na kawałki, w centrum wykopano wielką dziurę, a kiedy podszedłem bliżej, przyklęknąłem i spojrzałem w dół, okazało się, że zbezczeszczono również ciało.

Trumna była pusta.

Na dnie, pośród połamanych kawałków drewna, leżał pojedynczy, świeżo zerwany niebieski irys, jakby złożony tam celowo w charakterze zagadkowej wiadomości. Wydawał się nierealny – pochodził wszak ze świata żywych, a nie umarłych – i był jedyną poszlaką, którą w tej chwili mieliśmy.

Groza przeniknęła moje myśli, a zimny dreszcz przeszył mi plecy. Poczułem na swoich barkach ciężar sekretów i nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że ktoś ponownie zapragnął zaprosić mnie do świata morderczej gry. Ktoś, kto znał Rosalie i znał mnie. Ktoś, kto wrócił po latach, aby na nowo ożywić koszmar.

On.

ROZDZIAŁ 2TELEFON

Iris

15 grudnia 2025 roku

Stukot moich obcasów odbijał się echem od ścian korytarza, gdy szłam do swojego mieszkania. Sięgnęłam do kieszeni jesiennego czarnego płaszcza i wyciągnęłam z niej klucze, aby otworzyć drzwi. Kiedy przekroczyłam próg, od razu poczułam przyjemny i intensywny zapach dochodzący z kuchni. Pociekła mi ślinka na samą myśl o posiłku, który już na mnie czekał.

Stanęłam przed dużym lustrem wiszącym na ścianie w korytarzu i przyjrzałam się swoim błękitnym oczom, które ukazywały moje zmęczenie po całym dniu, i pełnym ustom, na które wpłynął wysilony uśmiech. Włosy miałam dzisiaj spięte w wysoki i ulizany kok. Zdjęłam szal, uważając, by nie zerwać z szyi chokera, a następnie ściągnęłam płaszcz, spod którego wyłonił się idealnie pasujący do całości garnitur. Wyglądałam w nim na osobę, która zajmowała się czymś ważnym, i o to chodziło. Już wcześniej ubierałam się elegancko, ale dopiero teraz odnosiłam wrażenie, że w końcu mój strój pasuje do wykonywanego przeze mnie zawodu.

To był dobry dzień, Iris. A jutro będzie jeszcze lepszy – pomyślałam, starając się zmotywować samą siebie.

Bycie początkującą prawniczką wiązało się z późnymi powrotami do domu (szczególnie jeśli chciało się szybko awansować na wyższe stanowisko), dlatego parę dni temu wyciągnęłam z szafy cieplejsze ubrania, bo temperatura w Manhattanie w stanie Nowy Jork robiła się już coraz chłodniejsza, wieczory nie były już tak przyjemnie ciepłe, a słońce zaczynało zachodzić coraz szybciej. W tej chwili zdobywałam doświadczenie w prywatnej kancelarii, pracując pod okiem bardziej doświadczonych prawników. Miałam jednak nadzieję, że szybko uda mi się dostać pierwszą w życiu własną sprawę, którą oczywiście bym wygrała, zważając na to, że byłam naprawdę dobra w tym, co robiłam. Zawdzięczałam to ciężkiej pracy i wielu nieprzespanym nockom. Wiedziałam, że do spełnienia mojego celu, którym było stanie się pełnoprawną prawniczką i który obrałam sobie tuż po ukończeniu liceum, została ostatnia prosta. Przynajmniej starałam się głęboko w to wierzyć.

Chwyciłam czarną torebkę i zaczęłam szukać w niej telefonu. Wtedy usłyszałam męski głos:

– Kochanie, to ty?

Odnalazłam w końcu przedmiot, którego szukałam, i ruszyłam do kuchni. Oparłam się o framugę drzwi i założyłam ręce na piersiach, patrząc z uśmiechem na ubranego w czarny fartuch mężczyznę, który kroił warzywa.

– Tęskniłeś? – zapytałam uwodzicielskim głosem.

Kalen zlustrował mnie wzrokiem od góry do dołu, a potem zagryzł dolną wargę.

– Znasz odpowiedź – odparł, po czym odłożył nóż i wytarł dłonie w ścierkę.

Ruszyłam w jego stronę pewnym krokiem, a on oparł się tyłkiem o blat i czekał na mój ruch. Stanęłam przed nim, a następnie zarzuciłam mu ręce na ramiona. Nie minęła chwila, kiedy mężczyzna położył dłonie na moich biodrach i przyciągnął mnie bliżej siebie. Wpił się w moje usta, czym sprawił, że poczułam ciepło.

Kalen Jenkins był odzwierciedleniem mężczyzny, o którym marzyłam. Wysoki, dobrze zbudowany, poukładany i w dodatku sprawiał, że w Nowym Jorku nie czułam się samotna. Ciemnobrązowe włosy jak zawsze miał idealnie ułożone, delikatny zarost na twarzy dodawał mu męskości, a zielone oczy wpatrywały się we mnie z ogromnym ciepłem. Podsumowując: facet idealny.

Odsunęłam się od niego po chwili i prawą dłonią odruchowo dotknęłam pierścionka, który tkwił na serdecznym palcu lewej ręki. Nadal nie mogłam uwierzyć, że Kalen był moim narzeczonym. Oświadczył mi się rok temu, wtedy poczułam, że z tym mężczyzną w końcu mogę zaznać prawdziwego szczęścia. Szczególnie że moje życie nigdy nie było łatwe. Gdyby nie mężczyzna stojący przede mną, pewnie leżałabym teraz w grobie. Jednak on odmienił wszystko. Stał się moim wybawicielem.

– Jak było dzisiaj w pracy? – zapytał, wracając do krojenia warzyw na sałatkę. – Rozmawiałem z Patrickiem i poprosiłem, żeby cię za bardzo nie męczył.

Zaskoczona otworzyłam szerzej oczy.

– Nie rób tego, Kalen – powiedziałam pewnie. – Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że dostałam tę pracę ze względu na ciebie.

Z Kalenem poznaliśmy się na studiach prawniczych. Gdy ja zaczynałam swój pierwszy rok po uzyskaniu licencjatu2, on był już na trzecim roku, czyli ostatnim. Poznaliśmy się w dość nieprzyjemnych okolicznościach. Wróciłam wspomnieniami do tamtego dnia:

Zdążę, zdążę, zdążę – powtarzałam sobie w myślach, idąc korytarzem przez uczelnię.

Spieszyłam się na egzamin ustny obejmujący znajomość przepisów prawa karnego, rodzajów przestępstw, kar oraz elementów obrony oskarżonych. Zawaliłam przez niego niejedną noc, ponieważ za dnia pracowałam, a trudno mi było połączyć pracę w sklepie z nauką. Tej minionej również prawie nie zmrużyłam oka. I z tego powodu zaspałam. Za trzydzieści minut powinnam być na miejscu, a musiałam pokonać jeszcze pięć pięter schodami i zdążyć ochłonąć, bo stres związany z egzaminem ciągle narastał.

Skręciłam właśnie w korytarz prowadzący do schodów i na kogoś wpadłam.

– Kurwa mać! – wydarłam się.

Kiedy poczułam ciecz na świeżo wyprasowanej białej koszuli, odruchowo na nią spojrzałam i dostrzegłam wielkie plamy po kawie.

Nie, to muszą być jakieś żarty – pomyślałam.

Posłałam wystraszonemu chłopakowi wściekłe spojrzenie.

– Kretyn! – wykrzyczałam. – Za chwilę mam ustny egzamin z prawa karnego, a przez ciebie wyglądam tak! – Wskazałam oburzona na swój strój.

Chłopak przez chwilę milczał, po czym wybuchnął gromkim śmiechem.

– Ciebie to bawi? – zapytałam jeszcze bardziej sfrustrowana niż dotychczas.

– To ty wbiegłaś we mnie, jakby co najmniej się paliło – odparł z rozbawieniem.

Zdumiona otworzyłam szerzej oczy.

– Kretyn! Po prostu kretyn! – warknęłam, a potem ominęłam go i pobiegłam szybko w stronę łazienki.

Gdy dotarłam do odpowiedniego pomieszczenia, spojrzałam na siebie w lustrze i całkiem się załamałam. Nawet gdybym zapięła marynarkę, to nic by to nie dało. Plama widoczna była nawet na kołnierzyku i ciągnęła się po dotychczas śnieżnobiałym materiale w dół. Starałam się ją zmyć, ale również bez skutku.

Wtedy drzwi do toalety się otworzyły, a w nich stanął chłopak. Ale nie byle jaki, lecz ten sam, przez którego za chwilę miałam spóźnić się na egzamin.

– To damska ła… – zaczęłam, ale urwałam, gdy zauważyłam, że koleś rozpina guziki od swojej koszuli. – Co ty robisz?

Brunet nie odpowiedział, tylko ściągnął z siebie ubranie, po czym mi je podał. Zdezorientowana spojrzałam na jego gołą klatkę piersiową i zamarłam. Dopiero wówczas się zorientowałam, jak bardzo jest przystojny i… dobrze zbudowany. Speszona zamrugałam kilka razy, a po chwili odwróciłam wzrok.

Ogarnij się, Iris – powiedziałam do siebie w myślach.

– Włóż ją – oznajmił z lekkim uśmiechem. – Inaczej spóźnisz się na egzamin, a ja już jestem po.

Zawahałam się, ale wiedziałam, że nie miałam czasu. Przejęłam więc od niego rzecz i ruszyłam z nią do jednej z kabin. Wiedziałam, że będzie na mnie za duża, ale już lepsza koszula w rozmiarze dwa razy większym niż mój rozmiar niż brudna koszula.

Gdy zaczęłam się rozbierać, usłyszałam głos chłopaka:

– Czyli też studiujesz prawo?

– Tak. Rozumiem, że ty także… Na którym roku jesteś? – zapytałam, zaczynając zapinać guziki.

– Ostatnim – odparł.

Zapadła między nami cisza, podczas której zdążyłam się ubrać. Kiedy wyszłam z kabiny, półnagi chłopak opierał się o umywalkę. Moje spojrzenie automatycznie znów skierowało się na jego wyrzeźbiony tors. Przygryzłam dolną wargę. A kiedy zerknęłam na twarz bruneta, zauważyłam na niej zadziorny uśmieszek.

A niech to, przyłapał mnie! – syknęłam.

Od razu się zawstydziłam i spuściłam wzrok na swoją brudną koszulę. Schowałam ją do torebki, bo wiedziałam, że nawet jeśli dałabym ją teraz temu chłopakowi, żeby się w nią ubrał, to i tak byłaby na niego za mała.

– Przepraszam za tamtą kawę – odezwał się, przerywając między nami niezręczną ciszę. – Jestem Kalen. – Zrobił krok w moją stronę i wystawił rękę. – Kalen Jenkins.

Uśmiechnęłam się delikatnie i uścisnęłam mu dłoń.

– Iris. Iris West – przedstawiłam się. – Dzięki za ubranie. A ty… zamierzasz tak wyjść? – zapytałam, mając na myśli jego obecny wygląd.

– Zarzucę na siebie marynarkę – oznajmił i od razu zaczął to robić. – Najwyżej przez niejaką Iris West stanę się pośmiewiskiem Uniwersytetu Columbia.

Parsknęłam, usłyszawszy jego słowa.

Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, by włożyć za dużą na mnie koszulę w spodnie i nieco podwinąć jej rękawy. Mimo to i tak nie wyglądałam zjawiskowo. Zerknęłam na zegarek spoczywający na mojej lewej ręce i zorientowałam się, że dokładnie za trzy minuty zacznie się mój egzamin.

– Cholera, powinnam już iść – oznajmiłam nerwowo, kierując się do drzwi.

Chwyciłam za klamkę z zamiarem wybiegnięcia z łazienki, lecz zatrzymał mnie głos Kalena:

– Wisisz mi kawę.

Wysoko uniosłam brwi i odwróciłam się w stronę studenta.

– Słucham? – rzuciłam, mając wrażenie, że się przesłyszałam.

– Za tę koszulę – wyjaśnił. – Jutro o trzeciej w kawiarni, tej na rogu.

Założyłam dłonie na piersiach i parsknęłam:

– Ha! Skąd pewność, że w ogóle mam ochotę iść z tobą na kawę po tym wszystkim?

Kalen podszedł do mnie i stanął naprzeciwko. Poczułam intensywne męskie perfumy. Napawałam się ich zapachem, ale starałam się nie dać po sobie poznać, że bliskość chłopaka robiła na mnie wrażenie.

– Możliwe, że nie masz, jednak i tak znajdę sposób na to, żebyś się ze mną umówiła – powiedział i uniósł kącik ust.

– Umówiła? – Zaśmiałam się gorączkowo, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy. – Czyli to będzie randka?

Zrobił kolejny krok w moją stronę, a ja się cofnęłam i uderzyłam plecami o drewniane drzwi. Odniosłam wrażenie, że znalazłam się w pułapce, ale jednocześnie mi się to podobało. Od dłuższego czasu nie czułam takiego zainteresowania moją osobą ze strony żadnego chłopaka.

– Dokładnie, West – odparł. – Pierwsza. I jestem pewny, że nie ostatnia.

Kalen chwycił za klamkę, ominął mnie i wyszedł jak gdyby nigdy nic. Jednak coś po sobie zostawił: ciekawość. Byłam cholernie ciekawa jego osoby. W dodatku czułam, że ta randka przerodzi w coś więcej: w nieodpartą potrzebę poznania go bliżej. Może była to fascynacja, a może przeczucie, że ten chłopak jeszcze namiesza w moim życiu.

I moje przeczucie się sprawdziło. Kalen zmienił moje życie i to nieodwracalnie. Spotkałam się z nim już następnego dnia i dalej jakoś to poszło. Studiowaliśmy razem, a po ukończeniu studiów on zaczął pracę w Integra Law Firm, natomiast ja dostałam się tam na staż. I to właśnie dzięki temu właściciel kancelarii zaproponował, abym zaczęła u niego pracę po zdaniu egzaminu adwokackiego. Jestem pracownikiem tej firmy od lipca i od samego początku byłam przekonana, że dzięki niej uda mi się zajść naprawdę daleko. Szczególnie że większość prawników stamtąd była w Nowym Jorku znana.

– Oboje wiemy, że nie dostałaś tej pracy ze względu na mnie – odezwał się nagle mężczyzna, kiedy przesypywał pokrojone warzywa do szklanego naczynia. – Dostałaś ją dzięki ciężkiej pracy i dzięki temu, że ukończyłaś egzamin adwokacki z jednym z najlepszych wyników.

– My to wiemy, ale inni twierdzą inaczej. Widzę spojrzenia pozostałych pracowników firmy – mruknęłam, zakładając ręce na piersiach.

Westchnęłam, wbiłam wzrok w podłogę i zagryzłam wargę. Byłam już naprawdę zmęczona tym tematem, bo odkąd zaczęłam pracę w kancelarii, ciągle go poruszaliśmy. Kalenowi łatwo było mówić, gdyż był już szanowanym wśród innych adwokatem. W ciągu dwóch lat dostał kilka spraw, które wygrał. Owoce jego harówki bardzo motywowały mnie do tego, żeby dawać z siebie wszystko, a to po to, aby w końcu móc postawić się na równi z nim. Albo nawet wyżej od niego.

Mężczyzna podszedł i mnie przytulił.

– Nie dłużej niż za rok dostaniesz pierwszą poważną sprawę i wtedy wszystkim pokażesz – wyszeptał mi do ucha.

Zaśmiałam się na te słowa, bo naprawdę podniósł mnie nimi na duchu.

– A teraz idź się ogarnij. Za dziesięć minut przyjadą goście – oznajmił z uśmiechem, gdy ponownie wrócił do przygotowywania kolacji.

Swoją drogą, cieszyłam się, że Kalen umie gotować. Pamiętałam dobrze, jak po raz pierwszy przyrządził mi kremowe risotto z białymi truflami. Nie sądziłam, że jego kuchnia będzie mi aż tak smakować, a tak się stało.

Pokiwałam głową i ruszyłam w stronę sypialni. Musiałam się przebrać po całym dniu w pracy. Chwyciłam za przygotowane wczoraj eleganckie kremowe spodnie i czarną obcisłą bluzkę bez ramiączek. Włożyłam ubrania i zaczęłam rozczesywać blond włosy, przyglądając się swojemu odbiciu.

Kilka minut później, kiedy skończyłam poprawiać na ustach błyszczyk, usłyszałam dzwonek do drzwi.

Przyjechali – pomyślałam.

Jeszcze raz zerknęłam na siebie w lustrze i opuściłam sypialnię. Moim oczom ukazał się starszy mężczyzna, około pięćdziesiątki, z ciemnobrązowymi, ułożonymi na żel włosami. Dettric, bo tak brzmiało jego imię, to ojciec Kalena, bardzo często nas odwiedzał, od kiedy się zaręczyliśmy. Matka Kalena niestety zmarła na raka, kiedy chłopiec był jeszcze mały. Dettric miał błękitne oczy, którymi od razu mnie zlustrował, jak zwykle idealnie dopasowany garnitur w szarym kolorze, a w brustaszy – zieloną poszetkę idealnie pasującą do sukni Grace, jego dziewczyny, która stała obok. Była dużo wyższa ode mnie i nieraz jej mówiłam, że nadaje się na modelkę.

– Iris, jak dobrze cię widzieć – powiedział, przytulając mnie na powitanie. – Jak się ma nasza początkująca pani adwokat? Wsadziłaś już kogoś do więzienia?

– Dettric, daj dziewczynie spokój! – zbeształa go kobieta. Ona również do mnie podeszła i pocałowała w policzek. – Wybacz mu, ale myślę, że on, nawet bardziej niż ty, nie może się doczekać, aż w końcu dostaniesz swoją pierwszą sprawę.

Zaśmiałam się na te słowa. Wiedziałam, że mężczyzna bardzo mnie lubi (ze wzajemnością). Wiele razy nas wspierał i twierdził, że cieszy się z tego, że będzie mieć taką synową jak ja.

– Nie szkodzi, ale żebym mogła wsadzić kogoś do więzienia, musiałabym być prokuratorem, a nie adwokatem – sprostowałam.

Dettric nie znał się na prawie ani trochę. Był biznesmenem, miał firmę i swoich prawników. Pragnął, aby Kalen odziedziczył po nim rodzinny interes, ale syn wolał iść własną drogą, a ojciec to rozumiał. Jednak wiedziałam, że po cichu liczy na wnuka, który mógłby zarządzać biznesem po jego śmierci. I tutaj pojawiał się wielki problem, bo nie wiedziałam, czy chcę mieć dzieci. Nie byłabym dobrą matką. Nie miałam instynktu macierzyńskiego, za to byłam pełna obaw, że on się nigdy nie pojawi. Mój narzeczony dobrze o tym wiedział, jednak mimo to chciał się ze mną ożenić.

– Nie rozmawiajmy teraz o pracy – wtrącił Kalen. – Jedzenie stygnie.

W końcu usiedliśmy wszyscy przy stole i zaczęliśmy jeść przyszykowaną przez mężczyznę kolację. Atmosfera była naprawdę miła. Po paru kieliszkach czerwonego wina poruszyliśmy temat naszego ślubu, który miał się odbyć za miesiąc.

– Masz już suknię ślubną? – zapytała mnie zaciekawiona Grace, poprawiając swoje krótkie blond włosy.

– Tak! – odparłam podekscytowana i sięgnęłam po telefon. Odpaliłam galerię i wyszukałam odpowiednie zdjęcie. – Tak wygląda.

Kobieta zaczęła się jej przyglądać. Z każdą sekundą na twarzy Grace gościł coraz szerszy uśmiech.

– Będziesz miał najpiękniejszą żonę – powiedziała do Kalena, a potem spojrzała na mnie. – Jest idealna. Pasuje do ciebie.

Uniosłam kąciki ust i spojrzałam na prostą, delikatną sukienkę. Pozbawiona większych zdobień wydawała się wręcz… zwykła, ale właśnie taka najbardziej do mnie pasowała. Nie lubiłam megastrojnych sukienek, jak zresztą i Kalen, dlatego byłam pewna, że ta mu się spodoba.

Mój wzrok napotkał pełne dumy brązowe tęczówki Grace. Kobieta stanęła na drodze życiowej Dettrica niecały miesiąc po moich zaręczynach z Kalenem. Kiedy ją poznałam, w końcu poczułam, że zyskałam prawdziwą przyjaciółkę. Złapałyśmy dobry kontakt, a wspólne zakupy, wypady do kawiarni czy na drinka sprawiły, że bardzo się do siebie zbliżyłyśmy i nawet nie przeszkadzała nam różnica wieku. Cieszyłam się, że ojciec Kalena miał kogoś takiego jak ona i był szczęśliwy. Oni naprawdę na to zasługiwali.

– Jak się czujesz z faktem, że zaraz wejdziesz do rodziny Jenkinsów? – zapytał Dettric, obejmując Grace ramieniem.

– Szczerze? – zapytałam, na co on pokiwał głową. Spojrzałam na narzeczonego, zagryzając dolną wargę, a następnie położyłam dłoń na jego ręce. – Nie mogę się doczekać. Iris Jenkins brzmi… idealnie.

Kalen uśmiechnął się i przyciągnął mnie bliżej, jakby chciał każde moje słowo usłyszeć dwa razy głośniej.

– Wypijmy za to! – wykrzyczała Grace.

Wszyscy unieśliśmy kieliszki i wznieśliśmy toast.

W tym momencie poczułam, że nasza przyszłość maluje się w najpiękniejszych barwach. Ten mężczyzna sprawiał, że kolejne strony mojej historii nabierały jaśniejszych barw i nagle wszystko zaczynało się układać. Planowaliśmy wspólne życie, na które niesamowicie się cieszyłam.

Jednak były pewne „ale”.

Mimo całej pięknej otoczki w głębi czułam, że czegoś mi brakuje. Nie do końca miałam pojęcie, co to takiego, ale męczyło mnie to coś od środka i wzbudzało niepewność. Mój narzeczony nie wiedział, że w głowie czasami pojawiają mi się czarne myśli, i miał się nigdy tego nie dowiedzieć. Było mi z nim zbyt dobrze, żeby to wszystko zepsuć. Podejrzewałam, że moje obawy mogły być spowodowane czymś, co wydarzyło się ponad rok temu…

Nagle zaczął dzwonić mój telefon. Zerknęłam na ekran i poczułam, że serce mi się na chwilę zatrzymało.

– Kto dzwoni? – zapytał Kalen.

Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na mężczyznę.

– Connor Davies, mój kuzyn – wyjaśniłam i nerwowo zaczęłam stukać palcem w kieliszek z trunkiem. – Przepraszam na chwilę – powiedziałam, po czym wstałam od stołu i ruszyłam do kuchni ze szkłem w dłoni.

Kiedy znalazłam się w pomieszczeniu, przelotnie zerknęłam na pozostawione w salonie osoby, po czym w końcu odebrałam.

– H-halo? – zapytałam drżącym głosem, ale odpowiedziała mi tylko mrożąca krew w żyłach cisza. – Connor, jesteś tam?

– Nie żyje – oznajmił cicho. – William Bennett nie żyje.

Jego głos odbijał się echem w mojej głowie jeszcze przez parę sekund. Potem usłyszałam tylko dźwięk tłuczonego kieliszka, który upuściłam, a po chwili w pokoju obok zapadła cisza. Spojrzenia wszystkich skupiły się na mnie.

Mój dawny przyjaciel nie żyje…

Ciężar tej jednej krótkiej wiadomości zawisł w powietrzu jak gęsta mgła, tłumiąc wszelkie dźwięki i myśli.

ROZDZIAŁ 3PRZESŁUCHANIE

Sharp

Dziś przyjechałem do Federalnego Biura Śledczego w San Diego. Wszedłem do ogromnego budynku i od razu skierowałem się do windy, by dotrzeć na piętro, gdzie w swoim gabinecie czekał na mnie szef. Dzwonił rano z prośbą o spotkanie, najwyraźniej miał mi coś do przekazania. Czułem niepokój i zastanawiałem się, co mogło być jego powodem.

Zamierzałem też przekazać szefowi pełny raport z wczorajszego dnia. Otóż razem z innym agentem FBI przesłuchałem sąsiadów Alerica. Prawdą okazały się słowa Doriana o tym, że nikt z nich nie słyszał żadnych hałasów ani nie zauważył niczego niepokojącego w dniu morderstwa. Tylko jedna z sąsiadek zeznała, że dzień wcześniej widziała przed domem zmarłego czarny samochód, który nigdy wcześniej tam nie parkował. Tę informację potwierdziła żona ofiary, która przyznała, że kierowcą był John Watson – ojciec Rosalie, człowiek, który mnie nienawidził i obwiniał o śmierć swojej córki. Watson widział się z Alerikiem dzień przed morderstwem, a syn ofiary dodał, że między mężczyzną a jego ojcem doszło do ostrej kłótni w gabinecie. Obaj startowali w wyborach na stanowisko burmistrza, co mogło być przyczyną zabójstwa Bramwella. John liczył na trzecią kadencję, a Aleric był dla niego godnym przeciwnikiem. Nikt nie miał pewności, kto wygra. Nie uważałem, żeby Watson był zdolny do morderstwa, ale cień niepewności w tej kwestii towarzyszył nam wszystkim. Z jednej strony nie chciałem zbyt mocno naciskać na jego rodzinę, wiedząc, przez co przeszli, jednak z drugiej… musiałem przyjrzeć się bliżej jemu i jego bliskim, a także innym osobom z otoczenia ofiary.

Kiedy jechałem już na górę, zerknąłem w lustro, które znajdowało się w windzie. Miałem na sobie klasyczny ciemnogranatowy garnitur slim fit, który podkreślał moją posturę, ale nie ograniczał swobody ruchów. Biała koszula była starannie wyprasowana, a krawat z granatowym wzorem doskonale komponował się z całością. Nigdy nie sądziłem, że będę ubierał się tak oficjalnie. Kiedyś uważałem, że taki image do mnie nie pasuje, ale się przyzwyczaiłem. Już nie było tamtej wersji mnie, teraz byłem inną osobą. Mimo eleganckiego stroju moja prezencja zdradzała gotowość do działania.

Usłyszałem charakterystyczny dźwięk, który świadczył o tym, że dojechałem na odpowiednie piętro. Gdy tylko drzwi się rozsunęły, od razu skierowałem się do biura Fletchera Rourke’a. Zapukałem kilka razy, po czym usłyszałem jego głos:

– Proszę!

Kiedy wparowałem do środka, zastałem mężczyznę o stalowoszarych włosach siedzącego za swoim biurkiem. Był doświadczonym federalnym, który pełnił służbę już ponad trzy dekady. Głębokie zmarszczki na czole świadczyły o latach spędzonych na rozwiązywaniu trudnych spraw, a okulary w stalowych oprawkach nadawały jego rysom twarzy i oczom surowy wyraz, szczególnie kiedy mierzył mnie nimi zza szkieł. Rourke zawsze był wbity w dobrze skrojony ciemny garnitur. W jego stylu dominował minimalizm, a w zachowaniu – profesjonalizm. Choć rzadko okazywał emocje, od czasu do czasu – gdy sprawa przybierała wyjątkowo ponury obrót – w jego spojrzeniu widać było cień zmęczenia, a także upór i determinację. To one kształtowały nieustępliwy charakter Fletchera.

– W jakiej sprawie miałem przyjechać? – zapytałem prosto z mostu na wejściu.

– Siadaj, Victor – powiedział, wskazując krzesło po drugiej stronie biurka.

Nie widziałem na jego ustach ani śladu uśmiechu, co zawsze zwiastowało poważną rozmowę. Zająłem miejsce, czując się jak uczeń, który przyszedł do dyrektora, aby się z czegoś wytłumaczyć.

– Opowiedz mi o piątkowej sprawie – poprosił.

– Wczoraj przesłuchiwałem sąsiadów Alerica – zacząłem. – Nikt nie słyszał ani nie widział niczego podejrzanego w dniu morderstwa. Aleric został zabity we własnym domu, ale jego sąsiadów najwyraźniej to nie obchodziło. Poza jedną kobietą. Zeznała, że dzień wcześniej widziała czarny samochód zaparkowany przed domem zmarłego. Nigdy przedtem się tam nie pojawił.

Rourke zmrużył oczy, jakby próbował odczytać coś z mojej mimiki. Wiedziałem, że jest w tym dobry i że mógłby przejrzeć mnie bardziej, niż sam chciałbym się przed nim odsłonić.

– Jej słowa potwierdziła żona Alerica. – Zamilkłem na chwilę. Wiedziałem, że muszę to powiedzieć, choć obawiałem się, że gdy tylko mężczyzna się dowie, odsunie mnie od sprawy, bo będę z nią emocjonalnie powiązany. – Jej męża odwiedził John Watson, ktoś, kogo znam. To człowiek, który mnie nienawidzi, odkąd zaginęła jego córka Rosalie – wyznałem w końcu. – Kobieta przyznała, że Watson widział się z zamordowanym dzień przed jego śmiercią i że doszło między nimi do kłótni. Najgorsze, że w tej rozmowie chodziło o wybory.

Mężczyzna oparł łokcie o biurko i przyłożył dłonie do ust, jakby analizował każde moje słowo.

– Victor, obaj wiemy, co to oznacza – zaczął powoli. – Jeśli John rzeczywiście jest zamieszany… Twoje emocje mogą być największą przeszkodą. Musisz się ich wyzbyć.

Miał rację, ale nie potrafiłem tak po prostu sobie tej sprawy odpuścić. Rosalie… zniknęła i zostawiła po sobie pustkę, której nie wypełniłoby nic innego. Rourke znał moją przeszłość i wiedział, że czułem do dziewczyny coś więcej niż zwykłą sympatię. Pewnie dlatego próbował mi przypomnieć, że teraz jestem agentem FBI, a nie jej ukochanym.

– Może i po śmierci córki John był złamanym psychicznie i duchowo człowiekiem, w końcu Rosalie była całym jego światem, ale… – westchnąłem głęboko – …ale nie chce mi się wierzyć, że mógłby zamordować kogoś w tak zimny sposób.

Rourke skinął głową, ale, sądząc po jego minie, analizował sytuację z każdej strony.

– Wiem, że muszę to sprawdzić – dodałem prędko. – To, co mówię, nie jest dowodem jego niewinności, tylko wyrazem mojej słabości.

– Przede wszystkim musisz być obiektywny, Victor. W tej sprawie jest zbyt wiele niewiadomych. Jeżeli fakty wskazują na Johna… Porozmawiaj z nim jak najszybciej. Musisz być gotów na to, co usłyszysz, bo może okazać się to czymś, czego nie chcesz wiedzieć. Ale w tej pracy nie chodzi o to, czego chcemy, a czego nie.

Czułem, że mężczyzna nie zamierza mnie pocieszać. Był tutaj, by przypomnieć mi, kim jestem i dlaczego ta sprawa jest taka ważna. To nie czas na sentymenty. Musiałem dojść do prawdy bez względu na to, jak okrutna może się okazać.

– Zachowam się profesjonalnie – obiecałem mu.

Rourke westchnął i przez chwilę mi się przyglądał, jakby chciał ocenić, czy jestem w stanie utrzymać emocje na wodzy. W jego spojrzeniu zobaczyłem, że miał jeszcze coś ważnego do powiedzenia.

– Wiesz, że to nie koniec dziwnych wydarzeń, prawda? – zaczął, sięgając po dokumenty leżące na biurku. – Dziś rano dostaliśmy raport z cmentarza. Grób Iris został zniszczony.

Nie odpowiedziałem, ale miałem świadomość, co to oznacza – albo ktoś chciał wplątać rodzinę Watsonów w kolejną tragedię, albo naprawdę za morderstwem Alerica stał John. Nadal nie mogłem uwierzyć, że wykopano trumnę i zabrano szkielet Iris. Te fakty wydawały się przerażającymi zbiegami okoliczności w kontekście sprawy Watsona.

Iris była starszą siostrą Rosalie, zamordowaną przez Toma wiele lat wcześniej. Mężczyzna prześladował obie dziewczyny, ale głównie chodziło mu o tę młodszą. Pociągał za sznurki i manipulował innymi, żeby robili złe rzeczy. Jednym z jego pionków był na przykład Liam, brat Katy Robinson, on także dręczył Rosalie. Tak samo jak Kevin, były chłopak Rosalie, który zamordował jej koleżankę ze szkoły i chciał wrobić w to morderstwo mnie.

– Grób Iris… – zacząłem, próbując powstrzymać drżenie głosu i opanować narastającą złość. – Wiecie, kto to zrobił?

Mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy.

– Wszystko to wygląda na świadome działanie… Jakby ktoś chciał nawiązać do tej tragedii sprzed lat – stwierdziłem, po czym przełknąłem ślinę. – Z tego, co wiemy, to Tom był odpowiedzialny za śmierć Iris, ale on nie żyje, a jej kości zniknęły. Dlaczego? Kto jeszcze chce wracać do przeszłości?

Rourke oparł się o swoje biurko i pochylił w moją stronę.

– Musisz zrozumieć, Victor, że to nie są zwykłe sprawy. Morderstwo Alerica i zniknięcie ciała Iris Watson muszą się w pewien sposób ze sobą łączyć. Na razie łączy je osoba Johna Watsona. Tym bardziej że był on zamieszany w coś większego. Sam wiesz, co się działo w starym kościele. Zdaje się, że teraz demony przeszłości tego mężczyzny powracają w najgorszej formie.

Wiedziałem, co muszę zrobić. Rourke miał rację – wszystko sprowadzało się do Johna. Teraz bardziej niż kiedykolwiek zdawałem sobie sprawę, że nie mam wyjścia. Musiałem wrócić do tego, co było dla mnie najtrudniejsze, czyli do przeszłości, która ciążyła mi na barkach, odkąd sięgałem pamięcią. Musiałem się z Watsonem skonfrontować i dowiedzieć, kim tak naprawdę jest i jakie jeszcze rzeczy z jego udziałem dzieją się w starym kościele.

– Oddaj mi raport i przesłuchaj Johna, ale pamiętaj, o czym ci mówiłem – odparł, po czym odpalił na swoim laptopie czyjeś akta.

Podałem mu papiery i zrobiłem, jak polecił. Opuściłem gabinet i ruszyłem do wyjścia. Zamierzałem dzisiaj załatwić sprawę z ojcem Rosalie, ale bałem się tego, czego dowiem się od mężczyzny.

Bo prawda mogła okazać się kolejnym ciosem dla członków rodziny Watsonów.

~*~

John, wyprostowany i spokojny, siedział naprzeciwko mnie w dusznej sali przesłuchań. Przyglądał mi się z obojętnością, jakby to spotkanie było dla niego tylko kolejną formalną czynnością do odbębnienia. Wiedziałem jednak, że pod tą bezemocjonalną maską kryją się złość i zniecierpliwienie. Facet na pewno chciał mieć rozmowę ze mną jak najszybciej za sobą, tak samo zresztą jak ja. Czułem się dziwnie, bo nie rozmawiałem z nim przez siedem lat. Ostatni raz dwa tygodnie po zaginięciu jego córki. Dokładnie pamiętam jego ostatnie słowa, które skierował w moją stronę: „To wszystko twoja wina, Sharp”. Nie dało się ukryć, że obwiniał mnie o zniknięcie dziewczyny. I nie był jedyną osobą, która to robiła.

Sam też bardzo długo się o to obwiniałem.

I nadal to robię.

– To zaczynamy – powiedziałem.

Przez chwilę się zastanawiałem, od czego właściwie zacząć. Miałem przed sobą mężczyznę, który wiedział, że jest głównym podejrzanym w sprawie morderstwa Alerica Bramwella, ale nie wyglądał na zaskoczonego ani przestraszonego tym faktem. Był zbyt pewny siebie jak na mój gust.

– Powiedz mi, John, co robiłeś tego wieczoru, gdy zginął Aleric.

Wzruszył ramionami, po czym odparł, zachowując pozornie spokojny ton:

– Już mówiłem, Sharp…

– Victor – poprawiłem go.

Wiedziałem, że Watson robił to, aby wyprowadzić mnie z równowagi. I prawie mu się udało. Nienawidziłem, kiedy ktoś nadal używał tego imienia. Nie było już Sharpa. Nie było chłopaka, który brał udział w nielegalnych wyścigach i pracował dla Dolosa.

Prychnął na moje słowa, ale ciągnął dalej:

– Nadal jestem burmistrzem tego miasta, więc do późna pracowałem w biurze. Wiesz przecież, że znowu startuję w wyborach. Jest sporo rzeczy do zrobienia. Mam papiery do przejrzenia, dokumenty do podpisania… I nie, nikogo innego oprócz mnie i ochroniarza tam nie było. Facet sprawdził budynek, więc potwierdzi, że w nim byłem.

Zmierzyłem go uważnym spojrzeniem, szukając na jego twarzy choć cienia zawahania. Ale coś w jego zachowaniu budziło moje podejrzenia.

– Pracowałeś do późna? O której dokładnie wyszedłeś? – zapytałem, notując słowa mężczyzny.

– Jakoś po pierwszej. Może trochę później. Nie mam nawyku patrzenia na zegarek. Po prostu robiłem to, co musiałem – odparł, splótł dłonie i położył je na stole. Mówił spokojnie, niemal z uprzejmością, jakby tłumaczył zasady gry, w którą mieliśmy zagrać.

– I nikt inny oprócz ochroniarza cię nie widział, tak? – dopytałem. Musiałem go przycisnąć, by odkryć, czy w tych zeznaniach nie kryje się jakaś luka.

– Tak, ochroniarz widział mnie na monitoringu. Zapisz sobie jego nazwisko, jeśli ci to coś da. – Uśmiechnął się lekko, jakby ta odpowiedź miała zakończyć przesłuchanie.

Irytowały mnie ten jego wyćwiczony spokój i ta niewzruszona maska. Watson próbował mi udowodnić, że na pewno jest niewinny i że ma wszystko pod kontrolą.

– No tak, a mimo to Aleric nie żyje – westchnąłem. – Wiesz, John, ci, którzy zbyt dobrze obmyślą swoje alibi, zwykle mają coś za uszami. – Te słowa same wypłynęły z moich ust, zanim zdążyłem je powstrzymać. Przekląłem się za to w myślach, bo przecież starałem się być profesjonalny.

John zmrużył oczy, a jego usta wykrzywiły się w ledwie zauważalnym uśmiechu.

– Myślisz, że to coś zmienia? Moje alibi jest nie do podważenia, Sharp – oznajmił, a ja spiąłem się, kiedy ponownie usłyszałem to imię. – Może ci się to nie podobać, ale taka jest prawda. Nie zamierzam tracić czasu na tę rozmowę, skoro i tak nic na moją osobę nie masz. – Patrzył mi prosto w oczy, jakby chciał mnie zmusić, żebym to ja odwrócił wzrok. Ale nie zamierzałem dać mu tej satysfakcji.

– Dzień przed śmiercią Alerica widziano cię w jego domu. Kłóciliście się? – wypaliłem prosto z mostu, spokojnie, ale stanowczo.

Kącik jego ust znów powędrował ku górze. Zdawał się spodziewać, że o to zapytam.

– Tak, kłóciliśmy się, to prawda. Wiesz, jak gorące potrafią być kampanie wyborcze, Sharp – oznajmił, ponownie specjalnie podkreślając to przeklęte imię. – Ktoś, kto myśli inaczej, nie ma pojęcia, jak naprawdę wygląda świat polityki.

– Więc przyznajesz, że się spotkaliście. Co tak naprawdę wydarzyło się tamtego wieczoru? – Przysunąłem się bliżej, chcąc dostrzec najmniejszy cień w jego spojrzeniu.

Watson ciężko westchnął i skrzyżował ręce na torsie. Na twarzy wymalowało mu się rozdrażnienie.

– To była tylko zwykła rozmowa. Aleric chciał, żebym wycofał swoją kandydaturę. Twierdził, że to dla dobra miasta. Że zmiana władz zrobi mieszkańcom dobrze. Nie zgodziłem się i tyle – mówił takim tonem, jakby wspominał o czymś, co nie miało większego znaczenia.

– Naprawdę? I to wszystko? Zwykła rozmowa? – Uniosłem brew, bo wiedziałem, że nie powiedział całej prawdy. – Rodzina Alerica zeznała, że kłótnia była dość… gwałtowna. Podobno krzyczałeś do niego: „To miasto zasługuje na kogoś lepszego niż ty!”. Co miałeś na myśli?

– Co miałem na myśli? – Uśmiechnął się gorzko. – Aleric nie miał już tej energii, którą miał kiedyś. Był zbyt miękki, by przewodzić temu miastu. Poszedłem do niego, żeby mu to powiedzieć prosto w twarz. Że nie pozbędzie się mnie z tego wyścigu i że Carlsbad zasługuje na coś więcej niż na jego umęczoną politykę.

Atmosfera w pokoju zrobiła się gęstsza. John miał twardą skorupę, ale wyczuwałem, że nie przeszedł obok wspomnianych wydarzeń obojętnie.

– I dlatego kłóciliście się do późna? – naciskałem dalej, obserwując, jak zmienia się wyraz jego twarzy. – Sąsiadka zeznała, że widziała twój samochód na podjeździe domu Alerica aż do północy.

– Tak właśnie było – odparł powoli, jakby ważył każde słowo. – Siedzieliśmy dość długo. Nawet zaproponował, żebyśmy obaj wycofali się z wyborów. Myślał, że to wyeliminowałoby kłótnię między nami. – Wzruszył ramionami, jakby próbował zrzucić z nich niewidzialny ciężar.

– I co mu odpowiedziałeś?

– Powiedziałem, że jest szalony, jeśli myśli, że zrezygnuję. – Zamyślił się, jakby sobie przypominał tamtą noc. – Potem wyszedłem z jego domu, zamknąłem drzwi i pojechałem prosto do siebie. Sprawdź monitoring na ulicy, jeśli mi nie wierzysz.

Zastanawiałem się, ile prawdy jest w jego słowach. Nadal sprawiał wrażenie, jakby wszystko było dla niego całkowicie oczywiste, ale coś w sposobie mówienia mężczyzny nadal wzbudzało we mnie niepokój.

– Sprawdzimy to – zapewniłem.

Ale to nie był koniec naszej rozmowy, jeszcze go nie puściłem. Musiałem mu zadać ostatnie pytanie, chociaż czułem, że mężczyzna znienawidzi mnie za to jeszcze bardziej.

– Powiedz mi, John: co byś zrobił, gdyby Aleric rzeczywiście wygrał w tych wyborach?

Zacisnął szczęki, a spojrzenie mu stwardniało.

– Nie wiem, co sugerujesz, Sharp, ale nie zamierzałem go zabić. Ta walka była dla mnie czymś więcej niż tylko zwykłym wyścigiem o stołek. To szansa na pokazanie mieszkańcom, że jestem lepszym wyborem i że już dużo zrobiłem dla Carlsbad. Aleric musiałby wygrać uczciwie.

Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, podczas której trawiłem zeznania Johna. Mężczyzna posiadał niepodważalne alibi, jednak coś w tym człowieku mi nie pasowało. Miałem szczerą nadzieję, że nie był z morderstwem Alerica w żaden sposób powiązany. Wiedziałem jednak, że ta sprawa jest tylko częścią większej układanki.

– Ludzie w mieście pamiętają – odezwał się nagle. – Nie przeszkadza ci, że wciąż nosisz na sobie łatkę chłopaka z dzielnicy Menace, Sharp? Przecież wszyscy w mieście wiedzą, kim byłeś. – W jego głosie usłyszałem nutę złośliwości.

Zacisnąłem dłonie w pięści, bo zdawałem sobie sprawę z tego, co robił. Otóż znów chciał mnie wyprowadzić z równowagi.

– Wiem, co ludzie mówią, John. Ale wiesz co? To, co się wydarzyło, było częścią mojej przeszłości, a nie mojej teraźniejszości. Nie zamierzam dać ci tej satysfakcji i pozwolić na to, aby twoje oskarżenia mnie zraniły.

– Ciekawe, że tak mówisz. Więzień, uczestnik nielegalnych wyścigów… – wymieniał z rozbawieniem w głosie. – Nie sądzisz, że twoja przeszłość ma coś wspólnego z tym, co stało się z Rosalie? Kiedyś była w tobie zakochana, prawda? I dokąd ją to zaprowadziło? Gdzie ona teraz jest? Odpowiedz mi: gdzie jest moja córka?!

Przełknąłem z trudem ślinę. Czułem, jak narasta we mnie gniew, a serce kłuje tak, jakby ktoś wbijał w nie szpilkę. Nigdy bym nie pozwolił, żeby z mojej winy coś się tej dziewczynie stało. Jej zniknięcie dręczyło mnie latami. Było jak ogromny kamień przywiązany do mojej nogi. Nigdy sobie nie wybaczyłem, że nie pojechałem wtedy za nią, że nie wróciliśmy do naszych domów razem. Może wtedy dalej by tu z nami była.

– Nie obwiniaj mnie za jej zaginięcie, John. – Pełnym bólu głosem oznajmiłem to, co podpowiadał mi rozsądek. – Zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby ją odnaleźć.

Watson cynicznie się zaśmiał.

– A skąd mam mieć pewność, że niezauważenie zaginęła? – zapytał, czym mnie zaskoczył. – Może to ty ją skrzywdziłeś i przez siedem lat zrzucasz winę na innych! – Mężczyzna stał się bardziej porywczy. – Nie jesteś żadnym bohaterem, Sharp. Jesteś nikim.

Zamknąłem oczy, starając się unormować oddech.

Nie jesteś już zły, Victor. Nie jesteś potworem. Nie jesteś – powtarzałem w myślach.

To, co mówił Watson, było niesprawiedliwe. Musiałem o tym pamiętać i skupić się na prawdzie, a nie na jego oskarżeniach. Z jednej strony go rozumiałem. Z roku na rok waliło mu się życie – najpierw zdrada żony, później śmierć jednej córki, a potem zaginięcie drugiej, co prawda przyszywanej, ale traktował ją jak biologiczną. Nie uważałem go za złego człowieka. Był zniszczony przez ten świat, zresztą jak my wszyscy, i już sobie z tym nie radził.

– Dobrze wiesz, że to wszystko zaczęło się wtedy, kiedy ty pojawiłeś się w jej życiu. Myślisz, że to przypadek? – Parsknął śmiechem. – A jakby nieszczęść było mało: grób Iris został zniszczony! – prychnął. – Jej szkielet zniknął, a ty zajmujesz się tą sprawą, jakbyś był czysty, a obaj wiemy, że tak nie jest.

Każde wypowiedziane słowo brzmiało jak kolejne oskarżenie. Długo szukałem odpowiedzi na to, co wydarzyło się z Rosalie Watson, ale nigdy nie miałem ich wystarczająco, by się bronić.

– Nie wiem, co się stało z kośćmi Iris. Badamy tę sprawę – zapewniłem, chcąc go w jakiś sposób pocieszyć, bo zapewne czuł się z tym wszystkim do kitu. Nie mogłem być dla niego okrutny, mimo że chciał mnie zranić. W jakiś dziwny sposób nadal darzyłem go szacunkiem. – Musisz w końcu zrozumieć, że nie wszystko, co się stało, jest wynikiem moich decyzji. Każdy zasługuje na drugą szansę – oznajmiłem ze stoickim spokojem, starając się nie poddać emocjom.

John lustrował uważnie moją sylwetkę. Wyraz jego twarzy zdradzał, że facet nie zamierza ustąpić. Nasza rozmowa była jak taniec na linie, więc któryś z nas w końcu musiał z niej spaść.

Już zamierzał mi odpowiedzieć, ale wtedy zaczął dzwonić mój telefon.

– Przepraszam na chwilę – powiedziałem, po czym wstałem i wyszedłem z pokoju.

Musiałem odetchnąć od tej rozmowy, bo czułem, że powoli się rozpadam. Ta sprawa mogła mnie zniszczyć, byłem tego świadomy, i lepiej, bym sobie ją odpuścił.

Zresztą wszystko, co było z NIĄ związane, mnie niszczyło.

I powoli zabijało.

– Halo? – zapytałem, kiedy odebrałem.

– Victor… – Głos Doriana brzmiał dziwnie.

– O co chodzi? – zapytałem, pocierając z nerwów czoło. Podejrzewałem, że mężczyzna nie miał dla mnie dobrych informacji.

– Doszło do wypadku. William Bennett nie żyje – oznajmił.

W tym momencie cały mój świat zatrzymał się w ułamku sekundy. Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. William… Mój przyjaciel. To nie mogła być prawda. Zdawało mi się, że moje serce również zamarło, a w gardle pojawiła się suchość.

– J-jak to się stało? – zapytałem po chwili ciszy.

Mój głos brzmiał jak echo. Tak samo słyszałem wszystkie inne dźwięki dochodzące do mnie ze świata zewnętrznego, nieświadomego mojej tragedii. Życie toczyło się dalej, lecz moje stanęło w miejscu.

Bo kolejna z osób, które szczerze kochałem, nie żyła.

ROZDZIAŁ 4POGRZEB

Sharp

16 grudnia 2025 roku

Pogoda była zła, jakby samo niebo opłakiwało Williama. Deszcz padał od samego rana. Krople dźwięcznie uderzały o ziemię, tworząc melancholijny akompaniament do tego, co działo się wokół.

Kiedy wszedłem do kościoła, zauważyłem, że jego wnętrze było wypełnione po brzegi. Ludzie w ciszy siedzieli w ławkach ze spuszczonymi głowami. W powietrzu unosił się zapach świec i kadzideł, co tylko podkreślało uroczystą, grobową atmosferę.

Stanąłem w drugim rzędzie i odważyłem się spojrzeć na trumnę znajdującą się na katafalku przed ołtarzem. W niej leżał mój dawny najlepszy przyjaciel – ten sam, który zawsze dodawał mi odwagi, kiedy w siebie wątpiłem, i który potrafił rozśmieszyć mnie nawet w najgorszych chwilach. Odszedł z tego świata, pozostawiając po sobie tylko pustkę i dziurę w sercu, których nic nie mogło wypełnić.

Łzy zaszkliły mi oczy, a przez głowę przemknęły obrazy z dawnych lat. William, Thomas i ja od dziecka trzymaliśmy się razem. Biegaliśmy po okolicznych lasach, udając odkrywców. Zawsze wpadaliśmy w jakieś kłopoty, ale wtedy to nie miało znaczenia, bo wiedzieliśmy, że mamy siebie nawzajem. Przypomniałem sobie nasze wyprawy rowerowe nad jezioro, rozmowy do białego rana o tym, co przyniesie przyszłość. Wtedy nam się wydawało, że świat jest mały i bezpieczny, a życie – nieskończone i że zawsze będziemy razem.

Wszystko się zmieniło po zniknięciu Rosalie.

Każdy z nas się załamał i zareagował na tę sytuację inaczej – ja na przykład całkowicie odciąłem się od chłopaków, żeby w pełni skupić się na szukaniu dziewczyny. I tak mijały miesiące, lata, aż w końcu nasza paczka się rozpadła. Nie byliśmy już przyjaciółmi.

Staliśmy się dla siebie obcy.

Teraz wpatrzony w trumnę Willa siedziałem w zimnym kościele i czułem, jakby część mnie samego została pochowana wraz z nim. Ksiądz wypowiadał kolejne słowa, lecz wcale go nie słuchałem. W głowie miałem tylko to, że ja i Bennett nie pogodziliśmy się przed śmiercią chłopaka.

W pierwszym rzędzie siedziała siostra Williama i jego babcia, obie płakały. Clementine była już nastolatką. Wiedziałem, że nie zostawię rodziny dawnego przyjaciela bez pomocy. To on utrzymywał dziewczynę i starszą kobietę, bo z samej emerytury babci by nie wyżyły.

Zerknąłem w lewo i zauważyłem ją – Kathrine Robinson. Była blada i ledwo trzymała się na nogach. Jej ciche łkanie i delikatne drżenie ramion zdradzały emocje, których nie potrafiła powstrzymać. W końcu straciła miłość swojego życia.

Katy i William byli razem od lat. To prawdziwe nierozłączne dusze, które przeszły przez wszystkie wzloty i upadki, jakie oferuje życie. Wyjechali na jakiś czas z miasta, ale potem wrócili i zamieszkali razem. Wiedziałem, że wciąż ze sobą chodzą. Skąd o tym wiedziałem? Interesowało mnie to, czy moi dawni przyjaciele są szczęśliwi. Nawet parę razy chciałem odnowić z nimi kontakt, ale już nie byliśmy tymi samymi osobami co kiedyś. Każdy z nas się zmienił. Dojrzeliśmy, a mury wokół nas wzniosły się zbyt wysoko, żebyśmy mogli je pokonać.

Spojrzałem jeszcze bardziej w lewo i dostrzegłem kolejną znaną mi twarz. Thomas Paterson wyglądał jak wrak człowieka. Na jego twarzy praktycznie zawsze gościł uśmiech, ale teraz go nie było. Wyglądał o wiele dojrzalej niż kiedyś, zresztą jak każdy z nas. Byłem pewny, że przyjedzie na pogrzeb. Nie opuściłby go, mimo że teraz mieszkał w Miami. Nie zjawił się w Carlsbad przez ponad dwa lata. I to by było na tyle, co o nim wiedziałem.

Kawałek dalej, w niewielkiej odległości od siebie, stała dwójka ludzi. Leo trzymał blondynkę za rękę, by zapewne dodać jej otuchy w tym trudnym dniu. Ta para rozstała się w ostatniej klasie liceum, ich drogi rozeszły się na długi czas, jednak na nowo się zeszły. Z opowiadań Katy, kiedy jeszcze się przyjaźniliśmy i ze sobą rozmawialiśmy, wiedziałem, że nie było łatwo im odbudować relację. Tamten mroczny okres w ich życiu wiele zmienił, ale jak widać, niektórym udało się wyjść na prostą.

Kiedy ponownie spojrzałem przed siebie, zauważyłem jeszcze jedną znaną mi osobę. Kogoś, kto też kochał Williama jak swojego brata. Rude włosy opadały jej na ramiona, a drżące drobne ciało świadczyło o tym, że płakała. Kontakt z Camillą straciłem tego samego dnia co z chłopakami. Mieszkała teraz we Włoszech ze swoim narzeczonym. Wiedziałem, bo obserwowałem jej social media. Na zdjęciach wyglądała na szczęśliwą. Cieszyło mnie to, bo ta dziewczyna zasługiwała na szczęście, jak każdy tutaj zgromadzony.

Nagle rozległy się pierwsze dźwięki organów, więc żałobnicy, rodzina i przyjaciele Williama, wstali. Wpatrywałem się w jego babcię i siostrę, próbując zrozumieć, jak radziły sobie z tak ogromnym bólem, bo ja sam ledwo mogłem oddychać.

Kiedy przyszła pora pożegnań, podszedłem do trumny i spojrzałem na przyjaciela tak, jakbym chciał jeszcze raz ujrzeć jego twarz żywą, choć wiedziałem, że to niemożliwe. Było to jedno z tych pragnień, które nie miały sensu, i jedno z tych doświadczeń, które zmieniały człowieka na zawsze. W głębi duszy czułem, że moje życie już nigdy nie będzie takie samo, że coś ponownie się w nim zmieniło. W dodatku ciężar tego, że ja i William nigdy się nie pogodziliśmy, miałem już zawsze dźwigać na swoich barkach.

I to był koniec. Nagle straciłem brata, zniknęła część mojego świata. Wspomnienia zostały, ale po jego śmierci już się nie pozbieramy.

Dzwon kościelny zabił, więc ludzie zaczęli wychodzić z budynku – jedni coś między sobą szeptali, a drudzy rozchodzili się w różne strony. Również zamierzałem opuścić kościół i odejść w swoim kierunku, ale wtedy ponownie zobaczyłem ich.

Grupkę starych przyjaciół.

Wciąż stali na schodach, przy drzwiach świątyni, i wbijali we mnie wzrok.

Nie mogłem zlekceważyć ich spojrzeń, w których dostrzegłem wyczekiwanie. Poczułem, jakbym wracał do dawnych czasów. Tak jakbyśmy wszyscy czekali na ten właśnie moment, aby przełamać narastające przez lata milczenie.

Podszedłem do nich, czując, że emocje ściskają mnie za gardło. Poczucie melancholii i ciężaru tego dnia rozdzierało moje wnętrze. To wszystko wydawało się takie nierealne… Wszyscy ponownie w jednym miejscu.

Prawie wszyscy.

Zatrzymałem się tuż przed nimi. Przez chwilę nikt nie powiedział ani słowa. Cisza była gęsta, niemal namacalna, jakby celowo przytrzymywała każdego z nas w tym bolesnym momencie.

Hanna, która stała najbliżej mnie, objęła Katy, tym gestem starając się dodać dziewczynie otuchy. Czarnowłosa wciąż ledwo trzymała się na nogach, a jej bladą twarz wykrzywiał ból, który nie chciał ustąpić.

– Nigdy nie sądziłam, że spotkamy się w takich okolicznościach – powiedziała nagle blondynka, głaszcząc Kathrine po ramieniu. – To wszystko przypomina zły sen. Chciałabym pamiętać tylko te dobre chwile, ale teraz… teraz wszystkie wydają się takie mroczne.

Katy w końcu uniosła głowę, jej oczy były pełne łez. Zacisnęła usta, próbując powstrzymać ich drżenie, ale po chwili je otworzyła, bo nie mogła dłużej milczeć.

– Nie wierzę, że już go nie ma – szepnęła, przecierając wilgotne policzki. – William… On był moim wszystkim. – Zacisnęła pięści. – Nie zasłużył na taki koniec.

Widziałem, jak bardzo próbuje się trzymać.

– Złapali tego drania, który spowodował wypadek? – zapytał gniewnym głosem Leo. Zerknął na mnie z niepokojem, szukając w moich oczach potwierdzenia.

Pokręciłem głową.

– Nadal go szukają. Świadkowie widzieli, jak uciekł z miejsca wypadku. Policja przeczesuje okolicę, ale na razie… nic.

Thomas zgrzytnął zębami, jego twarz wyrażała niepohamowaną złość.

– Kurwa, temu zjebowi nie może się upiec! – warknął, ściskając dłonie w pięści. – Gdybym tylko dorwał tego skurwysyna…

Poruszony przez Leo temat tylko rozjątrzał ból w naszych sercach.

– Wszyscy chcemy sprawiedliwości, ale… – zacząłem, próbując ich uspokoić, lecz Leo mi przerwał.

– Sprawiedliwości? Sharp, to nie jest sprawiedliwość! Will powinien być tutaj z nami, a nie leżeć w trumnie. Żadne aresztowanie tego nie zmieni.

Camilla położyła dłoń na ramieniu chłopaka, próbując go uspokoić.

– Wiemy. Wszyscy to wiemy. Ale teraz… – spojrzała na Katy – musimy być silni, musimy być tutaj dla siebie. Tego chciałby Will.

Thomas tylko pokiwał głową. Był dziś milczący, jakby nie mógł znaleźć odpowiednich słów, a może jakby się bał, iż każde wypowiedziane słowo sprawi, że to wszystko stanie się bardziej realne.

Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że żadne słowa ani działania nie przywrócą nam zmarłego chłopaka. Przepełniony smutkiem i żalem przypatrywałem się swoim dawnym przyjaciołom. Razem dźwigaliśmy na ramionach ciężar tej tragedii i to właśnie ona nas jednoczyła.

Nagle poczułem na sobie czyjś wzrok. Przy kapliczce zauważyłem kobietę o blond włosach i niebieskich oczach. Jej ciało odziane było w długą czarną suknię z golfem i rozpięty płaszcz. Choć to przecież niemożliwe, miałem wrażenie, że przypominała mi… ją.

Rosalie.

Moje serce przyspieszyło.

Hanna szarpnęła mnie za ramię i oniemiała szepnęła:

– Czy to…? Wygląda jak ona…

Nie czekałem, tylko ruszyłem szybkim krokiem w kierunku blondwłosej, a za mną podążyli Leo i Thomas. Dziewczyny ruszyły tuż za nami, ledwo nadążając.