Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
39 osób interesuje się tą książką
Siedemnastoletnia Rosalie Watson od zawsze jak magnes przyciągała kłopoty, więc gdy wróciła do rodzinnego miasta, postanowiła, że zrobi wszystko, by ich unikać. Udawało jej się to aż do pewnej deszczowej nocy. Gdy wracała z pracy, jej samochód zepsuł się na samym środku pustej drogi.
Niewiele myśląc, dziewczyna postanowiła zatrzymać pierwsze przejeżdżające tamtędy auto. Prowadził je miejscowy chłopak. Sharp miał bardzo złą reputację i właśnie wrócił do miasta.
Jednak Rosalie najbardziej przeraził fakt, że jego kurtka i dłonie były całe we krwi.
Dziewczyna niezmiernie starała się zapomnieć o tamtym spotkaniu, ale wkrótce zaczęły dziać się kolejne niepokojące wydarzenia. Sharp postanowił ją dręczyć, w dodatku jej koleżanka ze szkoły została zamordowana.
Jakby tego było mało, do Carlsbad powrócił też ktoś, o kim Rosalie chciałaby zapomnieć na zawsze – jej prześladowca, który ponownie obrał ją sobie za cel.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 597
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2023
Jessica Foks
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Kinga Jaźwińska-Szczepaniak
Korekta:
Karina Przybylik
Dominika Kalisz
Joanna Boguszewska
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
Autor ilustracji:
Marta Michniewicz
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-223-1
Nieszczerość towarzyszy nam przez cały czas. Wszystko zaczyna się od małych kłamstewek, aż w końcu dochodzimy do momentu, w którym nasze życie przypomina jedno wielkie kłamstwo. Nie wiemy, w jakim bagnie żyjemy. Nie dostrzegamy, że jedno oszustwo prowadzi do kolejnych, przez co zaczynamy tkwić w niekończącej się pętli.
Więc po co kłamaliśmy? Przyczyn było wiele: strach, ambicja, egoizm, wygoda. Uważaliśmy przecież, że łatwiej było skłamać, niż powiedzieć prawdę. Niestety raniliśmy przez to innych, zazwyczaj tych, na których nam zależało. Potrafiliśmy oszukiwać samych siebie, nie zdając sobie z tego sprawy. Ślepo brnęliśmy do autodestrukcji. Wmawialiśmy sobie coś i bezwzględnie w to wierzyliśmy. Dopiero szara rzeczywistość pokazała nam, jaka jest prawda, a stare przekonania znikały niczym bańki mydlane.
T ą r z e c z y w i s t o ś c i ą b y ł e ś t y.
Jako mała dziewczynka wierzyłam w bajki, w te o księżniczce, którą ratuje rycerz w lśniącej zbroi na białym koniu. Miałam nadzieję, że tak będzie w moim przypadku. Liczyłam, że to właśnie ja poznam księcia, który mnie uratuje, i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Tak jak w bajkach.
A l e z j a w i ł e ś s i ę t y: m o j a s z a r a r z e c z y w i s t o ś ć.
Zrozumiałam wtedy, jak bardzo moje przekonania były mylne, w jakim kłamstwie żyłam. Sprawiłeś, że moje zwyczajnie nudne życie przestało istnieć. Codzienność nie była już monotonna, bo pojawiły się w niej: strach, lęk, złość, nienawiść i uczucia do końca nieokreślone, tak bardzo potężne, niszczące i bolesne, takie, jakich nigdy nie byłam sobie w stanie wyobrazić. I w końcu pojęłam, że nie byłeś tylko moją szarą rzeczywistością.
B y ł e ś c i e m n o ś c i ą.
Tak mroczną i głęboką, o której nawet nie miałam pojęcia. Jednak to dzięki tobie przygaszona i spadająca gwiazda zaczęła znowu świecić. Myśleliśmy, że byliśmy tylko zwykłymi nastolatkami z nieokreśloną liczbą błędów i kłamstw. Ale nie.
T y b y ł e ś k i m ś z n a c z n i e w i ę c e j.
Zagubionym, zranionym, zniszczonym chłopcem, innym niż wszyscy. Wywróciłeś moje życie do góry nogami. Ba! Zmieniłeś je, ale przede wszystkim zmieniłeś mnie. Pokazałeś mi rzeczy, których nie byłam gotowa zobaczyć. Otworzyłeś mi oczy na świat, ale nie ten z bajek, tylko prawdziwy: pełen mroku, złudzeń i nienawiści.
P e ł e n k ł a m s t w.
Czy byłam na to gotowa? Oczywiście, że nie. Ale wtargnąłeś do mojego życia niczym tornado, niszcząc wszystko dookoła.
N i s z c z ą c m n i e.
I pomyśleć, że to wszystko się stało, ponieważ kłamaliśmy.
M ó w i ą c p i e r w s z e k ł a m s t w o, s p r o w a d z i l i ś m y l a w i n ę z d a r z e ń, k t ó r a z n i s z c z y ł a n a s d o s z c z ę t n i e.
POWRÓT
2 marca 2017 roku
Głęboko wciągnęłam świeże powietrze i oparłam głowę o ścianę budynku. Spojrzałam na gwiazdy, zastanawiając się, która zła decyzja sprowadziła mnie z powrotem do rodzinnego miasta. Rok temu, opuszczając Carlsbad, myślałam, że nigdy więcej tutaj nie wrócę. Niewielu osobom udawało się wyrwać z tego miasta, dlatego cieszyłam się, kiedy rodzice podjęli decyzję o przeprowadzce do Lynnwood znajdującym się w stanie Waszyngton. Niestety moja radość nie trwała za długo. W ciągu roku w nowym mieście moje życie posypało się jak domek z kart, dlatego stamtąd uciekłam, spaliłam za sobą mosty i postanowiłam nigdy nie wspominać tego, co tam się wydarzyło.
C h c i a ł a m z a p o m n i e ć.
Przymknęłam powieki, delektując się całkowitą ciszą. Przed wyprowadzką uwielbiałam przesiadywać na dachu, bo pomagało mi to w zaśnięciu. Miałam nadzieję, że tym razem będzie tak samo. Od dłuższego czasu towarzyszyły mi coraz większe problemy ze snem, ale czasami tak było lepiej – wolałam nie spać, bo kiedy tylko zamykałam oczy, wiedziałam, co po mnie przyjdzie.
K o s z m a r y.
Nawiedzały mnie co noc, a każdy był gorszy od poprzedniego. Paraliżowały całe ciało i przypominały o rzeczach, których wolałam nie pamiętać. Zupełnie jak o jutrzejszym dniu.
W Lynnwood pewnego dnia odcięłam się od przyjaciół z Carlsbad. Przestałam im odpisywać, odbierać od nich telefony, aż przestali starać się o jakikolwiek kontakt ze mną. Teraz chciałam to naprawić, o ile było co naprawiać.
Stresował mnie powrót do szkoły. Bycie „tą nową” wiązało się z plotkami i wścibskimi spojrzeniami. Przez pierwsze dwa tygodnie każdy będzie śledził mój najmniejszy ruch, czekając na możliwość puszczenia plotki o „tej nowej”. Przerobiłam to już w poprzednim liceum i chyba nie byłam gotowa na powtórkę.
Rodzice wraz z moim rodzeństwem mieli przylecieć dopiero jutro, bo musieli wszystko pozałatwiać w Lynnwood. Ja nie wytrzymałam i musiałam wrócić, jak najszybciej się dało. Przebywanie w tamtym mieście dusiło mnie od środka.
– Oszalałeś?! Nie możesz tu być! – krzyknęła jakaś kobieta, wyrywając mnie z zamyślenia.
Spojrzałam na dom znajdujący się obok naszego i zmarszczyłam brwi. Na podjeździe stały zaparkowane dwa samochody, a ścieżką prowadzącą do budynku kierowała się dwójka osób. Rok temu jeszcze nikt tutaj nie mieszkał, ale najwidoczniej w Carlsbad także wiele się zmieniło.
– Nic nie rozumiesz, to wszystko przez nią! – odpowiedział męski głos.
– Mam to gdzieś! Wypierdalaj stąd, bo cała nasza praca pójdzie na marne! – wrzasnęła kobieta, a po jej głosie mogłam stwierdzić, że jest młoda, może nawet w moim wieku.
– Ona jeszcze tego pożałuje! Nie ma pojęcia, do czego jestem zdolny! – odparł mężczyzna, a po wejściu do domu zamknął z hukiem drzwi.
Ich krzyki jednak nie ustawały.
Kłótnie sąsiedzkie to zdecydowanie nie był mój interes, dlatego zebrałam się z dachu i weszłam przez okno do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku, mając nadzieję, że koszmary tej nocy mnie nie dopadną.
~*~
– Zmieniłaś się – stwierdził kuzyn z grymasem na twarzy.
Przewróciłam teatralnie oczami, chociaż miał rację. Spojrzałam we wsteczne lusterko i zaczęłam wpatrywać się w swoje odbicie. Duże brązowe oczy bez tego samego blasku co kiedyś. Ostre rysy twarzy, blada skóra i krótkie czarne włosy sprawiające, że wyglądałam jak trup. I tak się też czułam z powodu kolejnej nieprzespanej nocy.
– Ty nie. Nadal jesteś tak samo wkurwiający – burknęłam.
– Uwierz, że gdybym miał, kurwa, inne wyjście, to nie przyjechałbym po ciebie – odparował, jednak jego słowa nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia.
Z Edwinem kłóciliśmy się od dziecka. Oboje mieliśmy trudne charaktery, których połączenie nie zwiastowało niczego dobrego, dlatego byłam zdziwiona, kiedy ciocia zaproponowała, że to właśnie kuzyn zawiezie mnie do szkoły. Rano byłam pewna, że i tak będę zmuszona jechać autobusem, ale chłopak ze swojej łaski postanowił jednak przyjechać. Oczywiście nie obyło się bez zgrzytów między nami, kiedy tylko wsiadłam do jego samochodu.
– Ja też tęskniłam – powiedziałam przesłodzonym głosem. Poprawiłam się na fotelu i zaczęłam nerwowo bawić się rękawem czarnej bluzy.
Przez całą drogę plułam sobie w brodę, że jednak nie poinformowałam wczoraj przyjaciół o swoim powrocie. Cały dzień zastanawiałam się, czy powinnam to zrobić, ale za każdym razem, kiedy wzięłam telefon do ręki, tchórzyłam.
– Wiesz, kto wprowadził się do pustego domu obok? – zapytałam, chcąc zająć głowę czymś innym.
– Co? Nikt tam przecież nie mieszka – odparł z przekonaniem, patrząc na mnie podejrzliwie. – Czemu pytasz?
Zmarszczyłam brwi, czując lekkie zakłopotanie.
– Widziałam wczoraj na podwórku jakąś kłócącą się parę.
Przecież nie miałam zwidów. Oni naprawdę tam byli. Nie mogło mi się to przywidzieć. Nie mogło.
– Coś ci się musiało pomylić – stwierdził, mocniej zaciskając dłonie na kierownicy.
Nie ciągnęłam dłużej tej rozmowy, zastanawiając się, czy para z wczoraj była prawdziwa, czy to tylko wymysł mojej wyobraźni.
Kiedy wysiadłam z samochodu, poczułam, że zaczęło mnie mrowić całe ciało. Podejrzewałam, że nie tylko ze strachu przed spotkaniem z przyjaciółmi, ale i dlatego, że nie było już odwrotu i musiałam zmierzyć się z nową szkołą. Byłam pewna, że nikt nie wiedział o moim powrocie. Sam dyrektor został poinformowany dopiero wczoraj, więc plotki zapewne jeszcze nie zdążyły się rozejść.
Kuzyn zostawił mnie samą i poszedł zapalić papierosa z kolegami. Chyba i tak wolałam wejść do budynku w pojedynkę, a nie z obstawą w jego postaci. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam z miejsca, chcąc mieć to już za sobą. Rozpoczęcie nauki w połowie drugiego semestru pierwszej klasy liceum było co najmniej przerażające. Szłam do samej paszczy lwa jak mała owieczka.
Na początku nikt nie zwrócił na mnie uwagi, ale to była tylko kwestia czasu. Już po paru minutach, kiedy szłam pewnie przez korytarz, towarzyszyły mi zdziwione spojrzenia i szepty. Niektóre osoby kojarzyłam ze starej szkoły, do której chodziłam w Carlsbad, ale było też mnóstwo nowych twarzy.
Skręcałam właśnie w kolejny korytarz i poczułam, że na kogoś wpadłam.
– Cholera jasna – powiedział znajomy kobiecy głos, a po chwili wzrok dziewczyny padł na mnie. – Rose? Co… co ty tu robisz?
Moim szeroko otwartym oczom ukazał się nikt inny jak tylko stara przyjaciółka. Wyglądała na zaskoczoną całą sytuacją, zupełnie jak ja.
– Katy, nie mogłaś na mnie poczekać? Już kończyłam z nim gadać – usłyszałam za sobą oburzenie kolejnej dziewczyny, z którą przyjaźniłam się od dziecka. – A to kto?
I właśnie w tej chwili odwróciłam się, stając twarzą w twarz z Hanną White. Od razu zauważyłam, że nie tylko ja się zmieniłam. Moje stare przyjaciółki również.
– Wróciłaś – powiedziała ze zdziwieniem.
Założyłam ręce na piersiach i uśmiechnęłam się delikatnie, chociaż w środku targały mną emocje.
– Wczoraj – odparłam zdławionym głosem. – Wracamy do Carlsbad na stałe.
Obie nie wiedziały, co odpowiedzieć. W szkolnym korytarzu zapanowała niezręczna cisza, którą przerwał głos kolejnej bliskiej mi osoby.
– No proszę, ktoś wrócił na stare śmieci. – Leopold uśmiechnął się pod nosem, opierając o szkolną szafkę. Dokładnie lustrował moją twarz, nie przestając się śmiać.
Właśnie takiego go zapamiętałam: wiecznie radosnego.
Cała trójka stała przede mną i przyglądała mi się w zmieszaniu. Nie wiedzieli, jak zareagować, bo w końcu nie mieliśmy kontaktu od tak długiego czasu.
– Już znudziło ci się mieszkanie w ponurym Lynnwood? – zapytał.
– Jednak to nie moje klimaty. Zwłaszcza że was nie było obok. – Słowa wypłynęły z moich ust, zanim je przemyślałam. Przecież to ja urwałam kontakt z przyjaciółmi. Odtrącałam ich, mimo że niejednokrotnie próbowali się ze mną skontaktować. Musiałam.
– Opowiadaj, co u ciebie – wymamrotała Kathrine, starając się podtrzymać rozmowę.
Boże, jakie to niezręczne – pomyślałam.
– Po staremu. A co u was? – Zmieniłam temat, bo poprzedniego nie chciałam poruszać. – W mieście działo się coś ciekawego?
– To był długi rok, wiele się pozmieniało – podsumowała chłodno Hanna, a po chwili jej humor się diametralnie się zmienił. – Masz kogoś? Lub miałaś?
Zacisnęłam mocniej pięść, uśmiechając się delikatnie.
– Z kimś tam się przez chwilę spotykałam, ale to tyle. Lepiej opowiedz o swoich podbojach sercowych – zaproponowałam, ponownie wykręcając się od odpowiedzi.
– Tym pytaniem skazałaś nas na… – zaczął chłopak, spoglądając na zegarek na nadgarstku – dziesięciominutowy monolog o tym, kto jej się podoba. Dajcie mi, kurwa, piwo. Na trzeźwo tego nie wytrzymam.
Nawet nie minęła chwila, kiedy Hanna z całej siły uderzyła Leopolda w ramię.
– Aua! – Pisnął, śmiejąc się pod nosem.
Uniosłam kącik ust, nie mogąc się powtrzymać.
– Dobrze, że wróciłaś, bo ja już nie wytrzymuję z tymi idiotami. – Westchnęła z rezygnacją Katy.
– Też się cieszę – wyznałam, spoglądając dziewczynie w oczy.
Brakowało mi ich. Chociaż nie odbierałam ich telefonów i się nie odzywałam, to naprawdę tęskniłam za nimi i czasem, który spędzaliśmy razem.
– A pamiętacie zabawę w chowanego? W tamtym domu? – Przyjaciel się roześmiał.
Od razu wszyscy parsknęliśmy śmiechem, wspomniawszy dawne lata. Kiedy jeszcze byliśmy dzieciakami, złamaliśmy zakaz rodziców i weszliśmy do tej złej części miasta. Jeździliśmy rowerami po wytoczonych ścieżkach w lesie, aż znaleźliśmy ogromny, pusty dom. Drzwi były otwarte, a my za bardzo ciekawscy. Nie miałam pojęcia, co mieliśmy w głowach, zaczynając tam zabawę w chowanego, jednak nasza sielanka nie trwała za długo, bo nagle usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk dochodzący z domu. To była chwila, kiedy zaczęliśmy uciekać w popłochu, bojąc się, że ktoś nas przyłapie. Po tamtym wydarzeniu już nigdy nie bawiliśmy się w rejonach złego miasta.
– Do tego nie chciałabym wracać – stwierdziła rozbawiona Hanna, kręcąc głową.
Nagle zadzwonił dzwonek na lekcje, a przyjaciele zaproponowali, że zaprowadzą mnie do pokoju dyrektora. Byłam zdziwiona, bo przypuszczałam, że nie będą chcieli mieć ze mną niczego wspólnego. Naprawdę źle ich potraktowałam, ucinając nasz kontakt w sposób, o którym nie chciałam nawet pamiętać.
Zabrałam swój plan lekcji od sekretarki, a dyrektor przywitał mnie ciepło, wypytując o moje oceny z poprzedniej szkoły. Jeszcze nie dostał papierów, które moi rodzice mieli dzisiaj dowieźć, jednak mimo to, przez znajomości mojego ojca, udało się, bym od razu poszła do szkoły. Przynajmniej nie musiałam siedzieć w domu i zamartwiać się wszystkim. Mężczyzna odprowadził mnie nawet na lekcję, na którą byłam spóźniona kilka minut.
Weszłam do środka i usiadłam w ostatniej ławce, nie chcąc się wychylać. Nauczyciela jeszcze nie było, więc zaczęłam się wypakowywać.
– Witaj, klaso pierwsza C, jestem Kevin Black i dzisiaj poprowadzę waszą lekcję.
Uniosłam wzrok na stojącego za biurkiem młodego chłopaka, który nie wyglądał na nauczyciela. Miał na sobie kurtkę z logo drużyny futbolowej i szkolny plecak, sugerujący, że Kevin był uczniem. A więc dlaczego odezwał się do nas, jakby miał nas uczyć?
– Black, jak zwykle na służbie – rzekł nagle starszy mężczyzna, wchodząc do klasy.
– Oczywiście – odparł dumnie chłopak, szczerząc się i salutując niczym żołnierz.
Nie miałam pojęcia, o co chodziło, więc skupiłam się na rysowaniu róży w rogu kartki z zeszytu.
Po swojej lewej stronie zauważyłam jakiś ruch, a kiedy odwróciłam głowę, napotkałam puste spojrzenie jakiejś dziewczyny, która się do mnie przysiadła.
– Pan Evens to typ nauczyciela, który jest zbyt leniwy, więc wysługuje się uczniami i każe im na ocenę prowadzić lekcje – wyjaśniła, a kącik jej ust delikatnie się uniósł. – Jestem Samantha Johnson.
– Ja…
– Rosie Watson – uprzedziła mnie blondynka z niebieskimi oczami. Wyglądała na zadowoloną z siebie, widząc dezorientację i zaskoczenie pojawiające się na mojej twarzy. – Spokojnie, każdy w szkole już cię zna – oznajmiła, po czym zaczęła wyjmować z plecaka szkolne przybory.
Już chciałam coś odpowiedzieć, kiedy profesor się odezwał:
– Okej, zaczynaj i miejmy to już z głowy.
– A więc dziś omówimy temat… – zaczął Kevin, szukając właściwej treści w książce – wojny secesyjnej.
Starałam się skupić na lekcji, bo miałam pewne braki w swojej edukacji po poprzedniej szkole, ale dzisiejszy temat akurat całkiem dobrze umiałam.
– …potem uznana za sukces Armii Unii odbyła się nierozstrzygnięta bitwa pod Antietam w tysiąc osiemset sześćdziesiątym trzecim roku – mówił chłopak.
– Tysiąc osiemset sześćdziesiątym drugim – wymamrotałam pod nosem, zbyt późno orientując się, że wypowiedziałam te słowa na głos.
Oczy wszystkich zgromadzonych w klasie osób skierowały się na mnie.
Kurwa.
– Mówiłaś coś panno… – zaczął nauczyciel, patrząc prosto na mnie.
– Watson. Rose Watson.
– O, to ty jesteś nową uczennicą – stwierdził, uśmiechając się. – Zatem mówiłaś coś, panno Watson?
– Nie, to znaczy tak. Bitwa pod Antietam wybuchła w tysiąc osiemset sześćdziesiątym drugim, a nie trzecim roku – oznajmiłam niepewnie.
Zerknęłam na czarnowłosego chłopaka, który widocznie był zaskoczony tym, że go poprawiłam. Chciałam się zapaść pod ziemię.
– Brawo, Watson, raczej rzadko kto interesuje się wojną secesyjną. Cóż, Black, możliwe, że masz w końcu konkurencję. – Nauczyciel zaśmiał się.
– Najwidoczniej – burknął ze sztucznym uśmiechem na ustach.
– Brawo, zwróciłaś na siebie uwagę naszego głównego rozgrywającego – prychnęła Samantha, poruszając dwuznacznie brwiami.
Szlag.
~*~
Została ostatnia lekcja, po której mogłam w spokoju wracać do domu, gdzie zapewne byli już rodzice z rodzeństwem. Wkładałam właśnie książkę do nowej szafki, gdy ktoś niespodziewanie zamknął mi ją przed nosem. Podskoczyłam przestraszona, nie spodziewając się, że ujrzę ten sam głupkowaty uśmiech co na lekcji historii. Chłopak podpierał się ramieniem o szafkę znajdującą się tuż obok mojej, a jedną ręką trzymał pasek od plecaka.
– Rosalie Watson, dziewczyna z lekcji historii – powiedział, przyglądając mi się.
– Wystarczy „Rose” – westchnęłam.
– Cała szkoła o tobie mówi – oznajmił, a prześmiewczy uśmieszek wykrzywił mu twarz.
– Nie wiem, jak sobie poradzę z tą popularnością – odparłam sucho.
Chłopak zaśmiał się na moje słowa, a potem odepchnął się od szafki i stanął naprzeciw mnie. Zagrodził mi drogę ucieczki, przez co poczułam się osaczona. Nie lubiłam tego.
– Kevin Black – przedstawił się, podając mi dłoń, którą niepewnie uścisnęłam. – Dlaczego wróciłaś do tak beznadziejnego miasta? Ludzie stąd uciekają, a nie wracają – zauważył.
– Lubię się dobijać – rzuciłam krótko.
Kevin parsknął śmiechem, cofając się o krok. Czekał, aż powiem coś więcej, ale właśnie w tej chwili zadzwonił dzwonek na kolejną lekcję. Odetchnęłam z ulgą, ciesząc się, że nie będę musiała ciągnąć tej beznadziejnej konwersacji.
– Nie jesteś za bardzo rozmowna – zauważył, a ja przyjęłam obojętny wyraz twarzy. Patrząc na mnie, jakby chciał mnie rozszyfrować, uniósł kącik ust. – Jeszcze to zmienimy. Na razie, Rosie. – Kevin ruszył w stronę wyjścia ze szkoły, ja natomiast stałam w miejscu, będąc zaskoczona jego słowami, i dopiero po chwili skierowałam się korytarzem w stronę klasy.
To był mój pierwszy dzień w nowej szkole, a już wpadłam na osobę, która zapewne szybko nie zamierzała dać mi spokoju.
Ostatnia lekcja, tak samo jak podróż do domu, minęła szybko. Wracałam już sama, bo kuzyn kończył wcześniej i nie chciał na mnie zaczekać. Wysiadłam z autobusu i od razu zaczęłam iść wzdłuż chodnika, z oddali widząc, jak pracownicy firmy przeprowadzkowej wnoszą do domu ulubione meble mamy, bez których nie mogła tutaj wrócić. Przed białym ogrodzeniem stał ojciec, który patrzył na szary budynek. Po chwili stanęłam obok niego, skupiając wzrok na naszej przeszłości zapisanej we wnętrzu budynku.
– Tutaj zaczniemy od nowa. Lynnwood zostanie za nami, a my pójdziemy do przodu. Teraz wszystko będzie inne, lepsze – mówił, nie odrywając oczu od szarych ścian. – Będziemy w końcu szczęśliwi. Zobaczysz, Rose.
Chciałam tego. Pragnęłam w to wierzyć. Marzyłam o spokoju i szczęściu. Aby znów wyszło słońce i świeciło już zawsze.
A j u t r o o d m i e n i ł o w s z y s t k o.
DŁONIE
Rok później
12 marca 2018 roku
Szłam szybkim krokiem przez szkolny korytarz i uśmiechałam się do osób, które co chwilę się ze mną witały. Przez rok wszystkie twarze stały się znajome, a ja dostosowałam się do nowej sytuacji. Odbudowałam kontakt z przyjaciółmi, zaczęłam się bardzo dobrze uczyć, uczestniczyłam w konkursach i dołączyłam do cheerleaderek. Jednym słowem – wpasowałam się. Stałam się jedną z lepszych uczennic i osobą, którą praktycznie każdy lubił i szanował. Wszystko to zrobiłam ze względu na presję, którą narzucili mi rodzice. Odkąd kilka miesięcy temu ojciec wygrał wybory na burmistrza, każdy wyczekiwał naszego potknięcia. Byliśmy na świeczniku lokalnej społeczności, a ja, jako czarna owca rodziny, odczuwałam to w szczególności.
Przy mojej szafce od razu zauważyłam czarnowłosą dziewczynę, wgapiającą się w ekran telefonu. Uśmiechnęłam się szerzej, kiedy jej wzrok padł na mnie.
– W końcu, już myślałam, że sama będę musiała męczyć się na matematyce – burknęła pod nosem Katy.
Otworzyłam ciemnoszarą szafkę i zaczęłam grzebać w niej w celu znalezienia odpowiednich książek.
– Byłabym martwa, gdyby mama zobaczyła, że nie poszłam do szkoły. A chcę jeszcze trochę pożyć – stwierdziłam, wyjmując podręcznik.
– Pewnie nie byłoby tak źle.
Z poważną miną spojrzałam na dziewczynę, a ona uniosła ręce w obronnym geście, bo znała moją matkę – z nią lepiej było nie zadzierać, przynajmniej ja nie miałam zamiaru tego robić.
– Słyszałyście, kto wraca do miasta!? – krzyknęła moja druga przyjaciółka, pojawiając się obok nas.
Obie dziewczyny były całkowitym przeciwieństwem. Hanna White miała długie blond włosy, w jej jasnoniebieskich oczach można było dostrzec znajome iskierki szczęścia, na twarzy delikatne rysy, a w policzkach dołeczki, kiedy posyłała swój zniewalający uśmiech. Natomiast Kathrine Robinson zawsze farbowała włosy na czarno, chociaż jej naturalnym kolorem był brąz, a w jej dużych zielonych oczach kryło się znużenie, zawsze, każdego dnia w szkole, której uparcie nienawidziła.
– Oczywiście – odparła z dumą Katy.
Blondynka skierowała wzrok na mnie, a ja zmarszczyłam brwi, nie mając pojęcia, o czym mówiły.
– Nie gadaj, że nie wiesz. – Hanna spojrzała na mnie zrezygnowana.
– To Rose, ona nigdy nie ogarnia, co się dzieje – zauważyła czarnowłosa.
– Po prostu nie interesują mnie plotki.
Nie byłam typem osoby, która zajmowała się życiem innych. Miałam gdzieś, kto i co zrobił i ile tak naprawdę dopowiedzieli sobie ludzie. Wolałam skupiać się na własnym życiu.
– Czyli na serio nie wiesz, kto wraca? – zapytała ponownie Hanna z nadzieją w głosie.
Pokręciłam głową, na co ona przewróciła oczami.
– Dobra, nie było pytania, więc…
– Sharp – uprzedziła ją Katy.
I tyle wystarczyło. Od razu wiedziałam, o kim mówiły. W ten sposób określano chłopaka, który był z dzielnicy. Często mówiono na niego Sharp, ale nie miałam pojęcia, czy było to jego imię, nazwisko, czy przezwisko, jakoś nigdy za bardzo mnie to nie interesowało. Poza pogłoskami o jego zniewalającym wyglądzie był nieciekawą osobą, i dawną mnie na pewno by zaciekawił. Podobno był zamieszany w masę nielegalnych rzeczy i powinno trzymać się od niego z daleka. W rzeczywistości nawet go nie znałam, a to, co o nim wiedziałam, usłyszałam od ludzi. Zdziwiło mnie, że wracał do Carlsbad po tym, jak trzy lata temu wyjechał z przyczyn wszystkim niewiadomych. Po prostu opuścił miasto, nic nikomu nie mówiąc. Podobno nawet jego przyjaciele dowiedzieli się po fakcie.
P o p r o s t u z d n i a n a d z i e ń z n i k n ą ł.
– Ja to miałam powiedzieć – mruknęła z pretensją w głosie Hanna.
– Zajęłoby ci to cały dzień.
Blondynka przewróciła oczami, a potem ponownie szeroko się uśmiechnęła.
– Ma chodzić z nami do szkoły. Tego najprzystojniejszego chłopaka w mieście będziemy mogły zobaczyć na szkolnym korytarzu. Rozumiecie to? – pisnęła z ekscytacją.
Spojrzałam na znużoną minę Katy. Przyjaciółka nie pałała takim zachwytem, zupełnie jak ja. Już miałam coś odpowiedzieć, kiedy poczułam dotyk czyichś zasłaniających mi oczy dłoni.
– Zgadnij, kto to – usłyszałam przy uchu.
– Hm… Czy to przystojny brunet? – zapytałam, szeroko się uśmiechając.
Ściągnęłam ręce chłopaka ze swojej twarzy, a odwróciwszy się do niego, dostrzegłam znajome iskierki szczęścia w jego oczach.
– Przykro mi. Odpowiedź brzmi: twój chłopak – odparł, chwytając mnie w talii. – Tęskniłem – dodał, po czym pocałował mnie w usta, a potem, kiedy ponownie skierowałam się do przyjaciółek, objął ramieniem.
Każdy w naszej szkole wiedział, kim jest Kevin – wysoki, zawsze radosny i tryskający energią główny rozgrywający naszej drużyny futbolowej. Nawet nie musiałam patrzeć na jego strój, by wiedzieć, że ubrany był w kurtkę w kolorach naszej szkoły, bordowym i szarym, miał ułożone na żel i zaczesane do tyłu czarne włosy i piwne oczy, które – odkąd poznałam go na lekcji historii – wpatrzone były tylko we mnie. Ideał dla każdej dziewczyny w tej szkole.
O r a z m ó j c h ł o p a k.
– Mam dość waszej słodkości. – Hanna ponownie przewróciła oczami.
– Mnie tego nie musisz mówić – dodała Katy, ponownie odblokowując ekran telefonu.
– Mogę was zapoznać z chłopakami z drużyny futbolowej, jeśli chcecie – zaproponował, doskonale zdając sobie sprawę, jaka będzie odpowiedź.
Dziewczyny od razu skarciły Kevina wzrokiem, a ja prychnęłam pod nosem.
– Po moim, kurwa, trupie – powiedziała z powagą czarnowłosa.
Spojrzałam ponownie na chłopaka, który zaśmiał się z ich reakcji.
Odkąd rok temu poprawiłam go na lekcji historii, nie dawał mi spokoju. Na początku nie bardzo chciałam wchodzić z kimś w związek, bo nie czułam się na to gotowa. Ale teraz nie żałowałam – oboje pomogliśmy sobie w trudnych chwilach, a moi rodzice byli zadowoleni, że chodziłam z porządną osobą.
– A ty słyszałeś, kto wraca do miasta? – zapytała Hanna.
– Taa, ma chodzić ze mną do klasy. Znowu Słynna Trójka będzie razem. – Prychnął, robiąc nadąsaną minę i opierając się o szkolną szafkę.
Kevin miał na myśli Thomasa Patersona, Williama Bennetta i Sharpa. Podsumowując, najgorsze zło miasta. Przed wyjazdem jednego z nich wszyscy trzymali się razem i pomimo młodego wieku byli utrapieniem każdego. Słyszałam tylko o ich napadach, podpaleniach i nielegalnych wyścigach. Nie miałam jednak pojęcia, czy była to prawda, czy wyobraźnia naszego społeczeństwa; w końcu ludzie lubili dopowiadać wiele rzeczy, aby plotki były jeszcze ciekawsze.
– Może wybierzemy się dzisiaj wszyscy do kina? Dawno nigdzie razem nie byliśmy – zaproponowała radośnie White, zmieniając temat.
Wiedziałam, czemu przyjaciółka zaczęła rozmawiać o naszym spotkaniu. Kevin nie był zbytnio zadowolony z poruszenia tematu powrotu tego chłopaka, chociaż nie rozumiałam dlaczego. Spodziewałam się, że wielu osobom nie spodoba się ta sytuacja, jak na przykład moim rodzicom, ale w czym Sharp mógł przeszkadzać Kevinowi?
– Ja dzisiaj nie mogę. Mam zmianę w Feniksie – odparłam smutno.
Parę razy w tygodniu pracowałam w barze, chcąc się czymś po prostu zająć. Nie lubiłam, kiedy miałam za dużo wolnego czasu, ponieważ wtedy myślałam o dawnych sprawach. Praca była dla mnie wybawieniem, bo w jej trakcie moją głowę zajmowało coś innego niż analizowanie wszystkiego, na co nie miałam wpływu.
– To on? – odezwała się nagle Katy.
Spojrzałam na dziewczynę. Wyglądała na zdziwioną, przez co wszyscy odwróciliśmy się w tym samym momencie i w tym samym kierunku.
I wtedy po raz pierwszy go zobaczyłam.
– Tak – przytaknęła Hanna.
Szedł pewnym krokiem przez szkolny korytarz i patrzył przed siebie. Nie interesowali go ludzie, których najwyraźniej interesował on, ale byłam pewna, że wiedział o tym i miał świadomość bycia tematem numer jeden w Carlsbad High School. Teraz rozumiałam ten zachwyt, który wzbudzał. Jego ciemnobrązowe, wpadające w czerń włosy były kręcone i roztrzepane w każdą stronę. Prosty nos, pełne usta i to spojrzenie – czekoladowe oczy hipnotyzowały i wywoływały w ludziach strach, a to było najgorsze możliwe połączenie. Był wysoki, na pewno miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Zlustrowałam jego ubiór – czarny płaszcz, a pod nim golf w tym samym kolorze. Od razu zauważyłam kilka tatuaży na dłoniach, które jako jedyne miał odkryte, ale byłam pewna, że musiał mieć ich więcej.
– Czyli tak wygląda… – westchnęła z rozmarzeniem Hanna, kiedy straciłyśmy go z oczu.
Szczerze? Mało interesowała mnie jego osoba. Przez powrót tego chłopaka do miasta moje życie przecież nie miało się zmienić.
G d y b y m t y l k o w i e d z i a ł a, j a k b a r d z o s i ę w t e d y m y l i ł a m.
~*~
Stanęłam przed lustrem w swoim pokoju i przyjrzałam się osobie odbijającej się w jego tafli. Ciemnobrązowe długie włosy swobodnie opadały na moje plecy. Zmieniłam ich kolor od razu po powrocie do Carlsbad, bo potrzebowałam nowej wersji siebie. Zmieniłam nawet swój styl – nie zakładałam już tylko czarnych ubrań i nie malowałam ust na czerwono, stałam się grzeczniejszą wersją siebie. Mając na sobie jasnoróżowy golf i jeansowe spodnie, bardziej pasowałam do bycia córką szanowanych ludzi, a przynajmniej takie wrażenie chciałam stworzyć.
– Wiesz, kto wrócił do miasta!? – Lily wpadła do mojego pokoju, patrząc na mnie z ekscytacją w oczach.
Westchnęłam, mając już dość słuchania o tym chłopaku. Każdy na każdym kroku mówił: „Sharp to, Sharp tamto”, aż zrobiło się to nudne.
– Tak, kto nie słyszał. – Prychnęłam, zakładając jeansową kurtkę.
– Wiedziałam, że musi być przystojny, ale nie sądziłam, że aż tak.
Przewróciłam oczami, a potem spojrzałam na siostrę. Lily była młodsza ode mnie o dwa lata i dlatego często zawoziłam ją do szkoły. Blond włosy miała zawsze związane w wysoki kucyk, a niebieski kolor jej oczu był bardzo intensywny. Ludzie często nie dowierzali, że jesteśmy rodzeństwem, bo bardzo się od siebie różniłyśmy.
– A ta groza bijąca od niego… – Rozmarzyła się.
Podeszłam do niej raźnym krokiem i położyłam dłoń na jej czole.
– Co robisz? – zapytała.
– Sprawdzam, czy słońce ci nie przygrzało.
Lily strzepnęła moją rękę, uśmiechając się złowieszczo.
– Podoba ci się, jak każdej dziewczynie – stwierdziła z kpiącym uśmiechem na ustach. – Spokojnie, nie powiem Kevinowi. Wiem, jaki z niego zazdrośnik.
Otworzyłam szerzej oczy, a siostra odwróciła się na pięcie i opuściła mój pokój. Mogłam się z nią kłócić, ale miała rację: mój chłopak był o mnie strasznie zazdrosny, nieważne, czy rozmawiałam z kolegą z klasy, czy nawet najlepszym przyjacielem. Zazdrość często występowała w związkach, choć niekoniecznie w takim stopniu. Jednak zawsze były tego jakieś plusy i minusy. Prawda?
Zabrałam torebkę z łóżka i po chwili wyszłam z domu. Pojechałam prosto do baru Feniks, który był najlepszym miejscem do spotkań nastolatków, mimo że znajdował się na uboczu miasta. W mieście przyjęło się, że ludzie nazywali to miejsce „barem”, chociaż tak naprawdę było to zwykłe bistro, w którym podawaliśmy kanapki, różne słodkości, kawę i herbatę. Lubiłam wcielać się w rolę kelnerki, bo pomimo że praca nie była najłatwiejsza i często doskwierał mi po niej ból fizyczny, to przynajmniej nie musiałam już prosić rodziców o pieniądze. Początkowo nie za bardzo chcieli się zgodzić, żebym gdziekolwiek pracowała, ale ojciec po pewnym czasie stwierdził, że to może nauczyć mnie większej odpowiedzialności, dlatego pogadał z właścicielem baru. Tom był jego dobrym znajomym i nie przyjmował do pracy osób z liceum, ale dla mnie zrobił wyjątek. Byłam mu za to bardzo wdzięczna, ponieważ dzięki tej pracy miałam jakieś zajęcie po szkole i nie musiałam przesiadywać ciągle w domu, bo tego nienawidziłam.
Zaparkowałam na tyłach budynku – od zawsze parkowałam w tym samym miejscu – i ruszyłam na zaplecze. Przebrałam się w czarno-biały uniform z fartuchem, po czym związałam włosy w kucyk. Miałam dzisiaj zmianę z Olivią, która uczyła mnie wszystkiego na samym początku mojej pracy. Była dla mnie bardzo miła i cierpliwa, zwłaszcza wtedy, kiedy jeszcze szklanki wypadały mi z rąk.
Dzisiaj, jak w każdy poniedziałek, ruch był niewielki, z czego bardzo się cieszyłam, bo po dzisiejszej próbie cheerleaderek nie miałabym siły na obsługiwanie ogromnych tłumów. Tym bardziej po wycisku na koniec, który dała nam trenerka. Na początku roku Hanna zapisała nas do drużyny, a ja, widząc jej podekscytowanie, nie miałam serca jej zostawiać. Kathrine też nie była zwolenniczką tego pomysłu, ale w końcu odpuściła i zgodziła się dołączyć do drużyny razem z nami.
Zmiana przebiegła spokojnie i zanim się obejrzałam, już zbierałam ostatnie brudne naczynia z jednego ze stolików.
– Rose? Zostaniesz chwilę sama, bo śpieszę się na randkę? Tom o wszystkim wie, ale spóźni się parę minut – powiedziała Olivia.
– Jasne, baw się dobrze – odparłam, stawiając na tacy szklankę.
Pracę kończyłam o dziewiątej wieczorem, więc zostało mi jeszcze piętnaście minut do końca. Nasz szef czasami przychodził później, ale całkowicie go rozumiałam. Jego żona chorowała i jej stan nie należał do najlepszych. Nie wiedziałam dokładnie, co to za choroba, ale podobno wszystko zaczęło się dziesięć lat temu i trwało aż do dzisiaj. Słyszałam tylko, że pewnego dnia przestała chodzić i mówić, dlatego Tom musiał zatrudnić pielęgniarkę, która zajmowała się jego żoną, gdy on nie mógł.
Obsłużyłam jeszcze trzech klientów, kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Uniosłam wzrok zza lady i uśmiechnęłam się szeroko, widząc mężczyznę.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedział zdyszanym głosem. – Już możesz się zbierać. Dziękuję, że zostałaś dłużej.
– Nie ma sprawy. Jakbyś czegoś potrzebował, to pamiętaj, że jestem.
Tom uśmiechnął się niemrawo, a jego mina sugerowała, że był zmęczony.
– Dzięki, młoda – odparł.
Było mi go strasznie szkoda, bo był dobrym człowiekiem, a cierpiał każdego dnia, od kiedy jego żona była w takim stanie.
Zabrałam telefon spod lady i ostatni raz spojrzałam na swojego szefa.
– Do środy! – zawołałam, zanim zniknęłam za drzwiami zaplecza.
Przebrałam się w swoje ubrania i wyszłam na zewnątrz. Na dworze panował mrok, w końcu było grubo po dwudziestej pierwszej. W dodatku rozpętała się ulewa, dlatego podbiegłam do samochodu, zasłaniając głowę torebką, żeby się chociaż trochę uchronić przed całkowitym zmoknięciem. Wsiadłam do czarnego mercedesa i po chwili odjechałam spod baru, kierując się prosto do domu.
Pogoda coraz bardziej się pogarszała, więc kiedy byłam przy parku Greendale, znajdującym się koło lasu, zwolniłam w obawie, że wpadnę w poślizg. Chciałam właśnie włączyć muzykę, gdy samochód niespodziewanie zgasł.
– Szlag – mruknęłam pod nosem.
Próbowałam ponownie odpalić silnik, ale na marne. Znajdowałam się sama na pustej drodze, a wokoło mnie rozciągał się gęsty las. Pomimo ogromnego deszczu wyszłam z samochodu i otworzyłam maskę, a potem, włączywszy latarkę w telefonie, zaczęłam sprawdzać urządzenia tkwiące wewnątrz pojazdu, jednak nie miałam pojęcia, co mogło się zepsuć. Westchnęłam i odblokowałam ekran, szybko się orientując, że komórka nie miała zasięgu. Nawet mnie to nie zdziwiło, bo przecież znajdowałam się na totalnym odludziu.
Rozejrzałam się dookoła, szukając czegokolwiek, co by mi pomogło. Najbliższe miejsce, w którym mogłabym zadzwonić, było trzy kilometry stąd, nie chciałam jednak iść nocą taki kawał drogi, bo nie miałam pojęcia, na co lub kogo trafię. Nagle zauważyłam światło zbliżające się w moją stronę. Samochód. Nie jechał szybko, więc stanęłam na środku jezdni i zaczęłam machać telefonem z włączoną latarką. Auto zatrzymało się centralnie przede mną, a ja odetchnęłam z ulgą. Osoba siedząca za kierownicą otworzyła drzwi i wysiadła z auta, wystawiając tylko jedną nogę. Nie widziałam jej twarzy przez światła, które raziły mnie po oczach.
– Hej, mój samochód… – zaczęłam.
– Zejdź z drogi! – krzyknął chłopak, pokazując ręką, abym się odsunęła.
– Moje auto…
– Fajnie, a teraz się odsuń, bo mi się śpieszy – przerwał mi ponownie.
Nieznajomy zamierzał wsiąść z powrotem do swojego samochodu, na co mnie ogarnęła panika.
– Zaczekaj! – zatrzymałam go. – Nie chce odpalić, a tutaj nie ma zasięgu – dokończyłam w końcu.
– A mnie to interesuje, bo…? – zapytał, na co zdezorientowana uniosłam brwi.
Dlaczego moje życie tak bardzo mnie nie lubiło, że trafił mi się taki kretyn? – westchnęłam w duchu.
– Bo potrzebuję pomocy, a ty jesteś jedyną osobą na tej pieprzonej drodze! – krzyknęłam, tupiąc nogą ze złości jak mała dziewczynka.
– Wyglądam ci na pomoc drogową? – zadał kolejne pytanie, lekceważąc moje poprzednie słowa.
– Nie.
– No właśnie, więc zejdź mi z drogi! – warknął, wsiadając do samochodu.
Uniosłam brwi jeszcze wyżej, nie spodziewając się po nim takiego zachowania. Nie zamierzałam jednak odpuszczać. Był jedyną osobą, która mogłaby mi w tej chwili pomóc, dlatego odwróciłam się do niego plecami i oparłam o maskę czarnego pojazdu.
– Nie odsunę się, dopóki mi nie pomożesz! – krzyknęłam, słysząc, że ponownie otworzył drzwi.
– Życie ci niemiłe? Powtarzam po raz ostatni: odsuń się! – wrzasnął, a po jego głosie wywnioskowałam, że tracił cierpliwość.
Odwróciłam się w jego stronę, zgrzytając zębami.
– To wysiądź z tego cholernego samochodu i mi pomóż! – wykrzyczałam, dając wyraz swojej frustracji.
– Kurwa! – przeklął i po chwili opuścił pojazd, bo chyba zdał sobie sprawę, że ja nie odpuszczę. Lekko kulejąc, zaczął kierować się w stronę mojego samochodu i dopiero gdy przechodził obok, zobaczyłam jego twarz.
Od razu rozpoznałam te oczy, nie dowierzając, że właśnie jego zmusiłam do pomocy.
S h a r p.
Zrobiłam głęboki wdech, zastanawiając się, w co się właśnie wpakowałam. Nie chciałam mieć z tym człowiekiem w jakikolwiek sposób do czynienia. Rozważałam, czy to aby nie był przypadek, że akurat tędy przejeżdżał, ale przecież nawet mnie nie znał.
Podszedł do mojego mercedesa i zaczął sprawdzać, dlaczego ten nie chce odpalić.
– Mów, co się stało – rozkazał, nawet na mnie nie patrząc.
– Jechałam i nagle zgasł, a potem to już kaplica – odparłam cicho.
Kiedy Sharp sprawdzał coś pod maską, mogłam bardziej mu się przyjrzeć. Pomimo że była noc, to lampy dwóch samochodów idealnie nas oświetlały. Chłopak miał na sobie czarne jeansy i bluzę z kapturem w tym samym kolorze. Na nią założył materiałową niebieską kurtkę z czerwono-granatowym paskiem na wysokości klatki piersiowej i zasuniętym do połowy zamkiem, a przyglądając się bardziej, zauważyłam na niej czerwone plamy. Stojąc z boku, dokładnie widziałam jego ostre rysy twarzy, siniaka wokół oka oraz prosty nos, z rozcięciem i zaschniętą strużką krwi ciągnącą się aż do ust, która wyglądała tak, jakby Sharp oberwał podczas bójki z kimś, kto miał ostre paznokcie. Przeniosłam wzrok na jego ręce i uniosłam z zaskoczenia brwi, nie spodziewając się tego widoku.
Z a k r w a w i o n e d ł o n i e.
Nie chciałam wiedzieć, co robił wcześniej i dlaczego tak bardzo się spieszył, ale zdałam sobie sprawę z jednego: byłam przerażona. Przez głowę przeleciały mi wszystkie rzeczy, które o nim słyszałam. Zrozumiałam, w jak beznadziejnej sytuacji właśnie się znalazłam – stałam na odludziu z niedziałającym telefonem, a mój samochód się zepsuł. Nie miałam żadnej możliwości ucieczki, a nawet gdybym pobiegła do lasu, to zapewne by mnie dogonił.
Dalej walczyłam z myślami, kiedy Sharp niespodziewanie ruszył do drzwi od strony pasażera. Otworzył je i spojrzał w miejsce, gdzie znajdowały się kontrolki.
– Nie masz jebanego paliwa – rzucił poirytowany, po czym z hukiem zatrzasnął drzwi.
Nie skomentowałam tego. Wróciłam wspomnieniami do dnia, w którym ostatnio tankowałam.
– Niemożliwe – oznajmiłam po chwili. – Wczoraj byłam na stacji i miałam pełny bak.
Sharp przez chwilę mi się przyglądał, aż odwrócił się i obszedł samochód od tyłu. Widziałam, że zaświecił latarką i przykucnął przy aucie, natomiast ja nie ruszałam się z miejsca, nie mogąc pojąć, co stało się z benzyną. Przecież przez noc nikt nie zabrałby mojego mercedesa, żeby wybrać się na wycieczkę po Carlsbad.
– Uszkodzony przewód paliwowy. Kurwa! – Chłopak podniósł głos i nagle znalazł się naprzeciw mnie. Ściągnął kaptur i w zastanowieniu patrzył na samochód. – To nie przypadek – mruknął pod nosem, po czym spojrzał mi w oczy.
Zamrugałam kilkukrotnie.
– Ktoś zrobił to specjalnie? – zapytałam.
– Słuchaj mnie teraz uważnie – warknął, po czym podszedł jeszcze bliżej i złapał mnie mocno za ramiona.
Poczułam przeszywający ból i spojrzałam na niego z przerażeniem w oczach.
– Podrzucę cię na stacje benzynową, zresztą jest jakieś trzy kilometry stąd, więc mogłaś sama tam dotrzeć. Stamtąd zadzwonisz po pomoc, ale ani słowa, że mnie widziałaś. Rozumiesz? – zapytał z powagą, nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego.
– T-tak – przytaknęłam.
Zgodziłam się, będąc omamiona zbyt wielkim szokiem. Nie chciałam problemów, a on właśnie je oznaczał. Zastanawiałam się, kto mógłby grzebać przy moim samochodzie i jaki miał w tym cel. Czy ktoś chciał, abym spotkała Sharpa tej nocy? Czy raczej był to czysty przypadek? Może nie każdy mnie lubił, ale nie miałam tutaj wrogów, a przynajmniej tak mi się wydawało.
– Świetnie – podsumował, puszczając mnie, po czym zaczął kierować się do swojego samochodu. – Wsiadaj.
Rozejrzałam się dookoła, nie widząc nikogo, kto mógłby mi pomóc. I wtedy zrozumiałam, że nie miałam wyjścia, bo skoro ktoś grzebał przy przewodzie paliwowym mojego samochodu, to chciał, żebym tu była. Może gdyby nie Sharp, za chwilę przyjechałby ktoś inny, jeszcze gorszy…? Bałam się, dlatego wykonałam jego polecenie, a kiedy tylko zamknęłam drzwi, od razu ruszyliśmy z miejsca.
Jechaliśmy w zupełnej ciszy, a ja myślałam o tym, dlaczego jego dłonie były zakrwawione i o co w tym wszystkim chodziło. Cały czas patrzyłam na drogę, sprawdzając, dokąd zmierzaliśmy. Nie ufałam chłopakowi i nie miałam pojęcia, czy właśnie nie chciał mnie uprowadzić. W końcu widziałam go całego we krwi.
Na moje szczęście Sharp zatrzymał się kilka metrów przed stacją benzynową. Po raz pierwszy podczas całej podróży spojrzał wprost na mnie.
– Nikomu ani słowa – przypomniał, a ja mimowolnie pokiwałam głową, po czym rzuciłam szybkie „dzięki” i wysiadłam z samochodu.
Gdy brunet odjechał z piskiem opon, ruszyłam na stację, dopiero w tej chwili zdając sobie sprawę, że wpakowałam się w niezłe bagno.
S p r o w a d z i ł a m n a s i e b i e c o ś, c z e g o n i e p o t r a f i ł a m j u ż z a t r z y m a ć.
Dzielnica Menace
Carlsbad leżało w Stanach Zjednoczonych i z pozoru wyglądało zwyczajnie. Jednak jeśli ktoś dłużej tu przebywał, zauważył podział miasta na dobrą i złą stronę. Odkąd mój ojciec był burmistrzem, panował tutaj spokój. Rzadko słyszało się o tej gorszej części, w której działał kiedyś kartel narkotykowy, odbywały się nielegalne walki i inne rzeczy. Teraz ludzie zaczęli czuć się bezpieczniej, a cała „zła” dzielnica odeszła w cień.
Patrzyłam na krople deszczu uderzające o parapet i trzymałam w dłoniach kubek z kawą. Nienawidziłam deszczu. Pochmurna pogoda sprawiała, że ciarki przechodziły mi po plecach.
Czułam, że zbliżało się coś złego. Przeczuwałam najgorsze, przypominając sobie widok zakrwawionego chłopaka, dlatego moim jedynym celem było unikanie go. Musiałam wrócić do swojego życia i skupić się na nadchodzących konkursach, na które się zapisałam.
– Spóźnicie się do szkoły. – Głos ojca wyrwał mnie z zamyślenia.
Odstawiłam kubek na szafkę i spojrzałam na zegarek ozdabiający mój nadgarstek.
– Niech to! Nie wiedziałam, że już ta godzina – syknęłam, kierując się do przedpokoju. – Lily, pośpiesz się! – zawołałam.
Wróciłam z powrotem do kuchni i zabrałam torbę z krzesełka, przyglądając się ojcu. John Watson jak co rano czytał nową gazetę i popijał czarną kawę. Miał na sobie idealnie dopasowany garnitur i granatowy krawat, który dostał od matki. Jego brązowe włosy były ułożone na żel i zaczesane na prawą stronę, a skupiony wyraz twarzy dodawał mu powagi. Mógł wyglądać na surowego, ale miał ogromne serce i od zawsze był dla mnie dużym wsparciem.
Pomimo wszystko.
– Cześć, tato – rzuciłam, kierując się do wyjścia.
– Miłej nauki w szkole!
Poprawiłam biały kołnierzyk wystający spod niebieskiej bluzy i wygładziłam jasny materiał spódniczki. Właśnie wsuwałam tenisówki, kiedy nagle zauważyłam Lily schodzącą ze schodów. Stanęła przed lusterkiem i zaczęła poprawiać swoje włosy.
– Wiesz, że jesteśmy już spóźnione? – zapytała.
– Naprawdę? Nie zauważyłam – odparłam ironicznie.
Siostra mruknęła coś pod nosem, a ja przewróciłam oczami.
Po chwili wyszłyśmy na zewnątrz i ruszyłyśmy do garażu, który był połączony z domem. Mój samochód został oddany do naprawy jeszcze w nocy, bo – tak jak mówił Sharp – przewód paliwowy został uszkodzony. Nie obyło się bez masy pytań od ojca: jak doszłam na stację, co się wydarzyło i tak dalej, ale przecież nie mogłam mu powiedzieć, że „uratował” mnie zakrwawiony chłopak. Wolałam udawać, że tamto spotkanie nie miało miejsca. Nie mogłam znowu wpakować się w kłopoty.
N i e m o g ł a m.
Wsiadłam z siostrą do czarnego SUV-a, odpaliłam samochód i po chwili wyjechałam na ulicę.
Mimo że chciałam zostawić wczorajszą noc za sobą, to ciągle zastanawiałam się nad tym, co zobaczyłam. Sharp był cały we krwi, ale…dlaczego? To pytanie ciągle krążyło po mojej głowie. W nocy obstawiłam już wszelkie scenariusze i każdy z nich był gorszy od poprzedniego. Nakręcałam się, aż w końcu nastał poranek, a ja prawie nie zmrużyłam oka. Powinnam odpuścić i żyć dalej, jakby tamto wydarzenie nie miało miejsca, ale nie potrafiłam.
Po kilku minutach dojechałyśmy na parking i od razu ruszyłyśmy w stronę szkoły. Lily skierowała się w do innego skrzydła budynku i miała gdzieś to, czy się spóźni, czy nie. W przeciwieństwie do mnie. Zaczęłam biec przez szaro-bordowy korytarz, mając nadzieję, że mimo wszystko nauczyciel nie wpisze mi do dziennika spóźnienia. Skręciłam w prawo, kiedy nagle poczułam, że na kogoś wpadłam. Odbiłam się od twardego torsu i upadłam na tyłek, upuszczając torbę, z której wyleciały wszystkie książki.
– Cholera! – krzyknęłam, po czym szybko zaczęłam zbierać podręczniki z podłogi. Podniosłam się i dopiero wtedy spojrzałam na osobę stojącą przede mną. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zauważyłam tę samą niebieską kurtkę, ale tym razem bez śladów krwi. – Śledzisz mnie? – prychnęłam.
– Mam wiele ciekawszych rzeczy do roboty – oznajmił Sharp, przyjmując obojętny wyraz twarzy i taksując mnie od góry do dołu. Jego wzrok był chłodny, jakby wypruty z emocji.
Mój plan związany z unikaniem chłopaka właśnie legł w gruzach. Serce od razu zaczęło mi bić szybciej, bo to miało się nie wydarzyć. Zamierzałam udawać, że tamten wieczór nie miał miejsca, a on właśnie stał przede mną, i wątpiłam, by to był przypadek.
– Domyślam się. – Ucięłam i ruszyłam do przodu, chcąc go wyminąć. Nie zrobiłam jednak nawet dwóch kroków, kiedy jego dłoń objęła mnie w tali i pociągnęła do tyłu, tak że ponownie znalazłam się naprzeciw niego.
– Chyba musimy coś omówić.
– Olśnij mnie. – Starałam się brzmieć pewnie, chociaż ogarniał mnie strach.
Chłopak oparł się o najbliższą szafkę i skrzyżował ręce na torsie, cały czas utrzymując ze mną kontakt wzrokowy.
– Zrobiłaś wczoraj tak, jak powiedziałem?
– Pytasz, czy okłamałam wszystkich z niewiadomych mi powodów, bo tak sobie zażyczyłeś? – parsknęłam i od razu pożałowałam swoich słów. Nie powinnam była go prowokować, a właśnie to zrobiłam. Miałam trzymać się od tego chłopaka z daleka, bo mógł ściągnąć na mnie kłopoty. A ja zdecydowanie ich nie potrzebowałam w swoim życiu.
Sharp odbił się dłonią od szkolnej szafki i nawet nie wiedziałam, w którym momencie mnie na nią popchnął. Uderzyłam plecami o metalowe drzwi, sprawiając, że po korytarzu rozniósł się głośny huk. Chłopak umieścił ręce po obu stronach mojej głowy, zagradzając mi drogę ucieczki. Patrzyłam na jego czarną koszulkę, na której dostrzegłam łańcuszek ze srebrnym krzyżykiem, który nosił na szyi. Bałam się unieść wzrok, przeczuwając, że jego przenikliwe spojrzenie odbierze mi resztki odwagi.
– Nie zgrywaj idiotki. Zadałem ci proste pytanie – warknął.
– Tak – odpowiedziałam. – A teraz daj mi spokój.
– Myślisz, że tak łatwo pozbędziesz się mnie ze swojego życia? – Powiedziawszy to, prychnął.
Wbiłam wzrok w jego twarz i natychmiast poczułam, że moje ciało oblał zimny pot.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytałam.
Brunet przyglądał mi się przez chwilę, a na jego ustach pojawił się kpiący uśmiech.
– To dopiero początek. Do zobaczenia, Rosalie Watson. – Ostatnie słowa wyszeptał w moje usta, a potem odsunął się ode mnie i ruszył wzdłuż szkolnego korytarza.
On wiedział. Sprawdził mnie, znał moje imię i nazwisko.
Stałam nieruchomo, nie mogąc dojść do siebie po tej wymianie zdań. Wpakowałam się w niezłe gówno, zatrzymując Sharpa wczorajszej nocy. Wiedziałam, że nie wypowiedział swoich słów bezpodstawnie. To był dopiero początek.
P o c z ą t e k c z e g o ś, z c z e g o n a r a z i e n i e z d a w a ł a m s o b i e s p r a w y.
Po chwili, kiedy doszłam już do siebie, udałam się do sali na lekcję, przepraszając nauczycielkę za spóźnienie. Usiadłam obok Kathrine i starałam się skupić na zajęciach. W głowie jednak dalej miałam słowa chłopaka. Zastanawiałam się, dlaczego był tamtej nocy cały we krwi. Co się wydarzyło i czemu ktoś uszkodził mój samochód? To nie mógł być przypadek. Teraz byłam tego pewna.
Zostało kilka minut do końca lekcji i kiedy już myślałam, że ten dzień nie mógł być gorszy, usłyszałam dyrektora mówiącego do nas przez radiowęzeł szkolny.
– Dzień dobry, uczniowie. Proszę was o chwilę uwagi. W mieście doszło do tragedii. Jedna z uczennic, Samantha Johnson, wyszła wczoraj wieczorem o godzinie dziewiątej wieczorem z psem na spacer do parku Greendale, po czym słuch o niej zaginął. Dzisiaj policja znalazła ją martwą. Szeryf prosi, żebyście zgłosili się na komisariat, jeśli coś wiecie lub widzieliście Samanthę tamtej nocy. Ważna jest każda informacja, która pomoże nam znaleźć zabójcę. Nie wychodźcie sami z domu w godzinach wieczornych i uważajcie na siebie. Na wolności grasuje morderca.
Resztę jego słów słyszałam jak przez mgłę, gdyż zalały mnie wspomnienia z poprzedniej nocy.
Na dworze panował mrok, w końcu było grubo po dwudziestej pierwszej… Pogoda coraz bardziej się pogarszała, więc kiedy byłam przy parku Greendale, znajdującym się koło lasu, zwolniłam w obawie, że wpadnę w poślizg… Na nią założył materiałową niebieską kurtkę z czerwono-granatowym paskiem na wysokości klatki piersiowej i zasuniętym do połowy zamkiem, a przyglądając się bardziej, zauważyłam na niej czerwone plamy. Stojąc z boku, dokładnie widziałam jego ostre rysy twarzy, siniaka wokół oka oraz prosty nos, z rozcięciem i zaschniętą strużką krwi ciągnącą się aż do ust, która wyglądała tak, jakby Sharp oberwał podczas bójki z kimś, kto miał ostre paznokcie. Przeniosłam wzrok na jego ręce i uniosłam z zaskoczenia brwi, nie spodziewając się tego widoku… Zakrwawione dłonie.
Zrobiło mi się czarno przed oczami, kiedy zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Łącząc wszystkie fakty, wiedziałam, kim prawdopodobnie może być zabójca. Dodatkowo rozmawiałam z nim zaraz po tym, co zrobił, i jechałam w jego pieprzonym samochodzie, sama się o to prosząc. Byłam tak nierozsądna, że mogłam skończyć jak moja koleżanka ze szkoły. W tej chwili nawet nie rozumiałam, dlaczego wciąż byłam żywa. Przecież stałam się dla niego przeszkodą, która mogła go wsypać. A najgorsze było to, że mnie znał i dał mi jasno do zrozumienia, że miałam przerąbane. Wpakowałam się w coś, z czego nie było wyjścia, więc albo będę siedziała cicho, albo on zrobi wszystko, żebym nie chciała mówić, lub, co gorsza, sam się mną zajmie, tak jak martwą dziewczyną. Jednak dalej nie miałam pojęcia, dlaczego już tego nie zrobił.
Na wolności grasuje morderca – w mojej głowie dudniły słowa dyrektora.
Miałam przed oczami tylko jedną osobę.
Sharpa.
~*~
W ciągu roku robiłam wszystko, żeby moje życie stało się idealne. Przynajmniej na takie miało wyglądać. Sporadycznie wychodziłam na imprezy, tłumacząc przyjaciołom, że to nie w moim stylu. Chodziłam z chłopakiem, który był ułożony i pochodził z dobrego domu. Musiałam tylko nie wychylać się z szeregu i mogłam spokojnie żyć.
A l e j e d n a n o c z e p s u ł a w s z y s t k o.
Grzebiąc widelcem w szkolnym lunchu, cały czas rozmyślałam o tym, że właśnie to straciłam – cały rok kreowania lepszej wersji siebie został zniszczony. Usilnie starałam się nie wpakować w żadne tarapaty, jednak one same mnie znalazły.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu zaczęłam się interesować plotkami na czyjś temat. Podobno Sharp brał udział w nielegalnych wyścigach, pobił kilka osób, wskutek czego trafiły poważnie ranne do szpitala, do tego hazard, narkotyki, podziemne walki, ale co najdziwniejsze nie usłyszałam niczego na temat dziewczyn, z którymi się spotykał. Jego kumple, William i Thomas, słynęli ze swoich podbojów łóżkowych, a o Sharpie nie było nic wiadomo. Może to przez to, że dopiero wrócił do miasta, tylko że o jego życiu miłosnym sprzed trzech lat też nikt nic nie mówił. Liczyłam się z tym, że nie wszystko, co o nim mówili, było prawdą, ale to wystarczyło, żebym bała się iść na policję. Zadawał się z osobami, które mogły skrzywdzić mnie i moją rodzinę. Nie byłam już bezpieczna. Nikt w tym mieście nie był.
– Rose, a ty, co o tym myślisz? – zapytała Hanna.
Zamrugałam kilkukrotnie, schodząc na ziemię. Dopiero w tym momencie zorientowałam się, że wzrok wszystkich był skupiony właśnie na mnie. Siedziałam z przyjaciółmi i drużyną futbolową przy okrągłym stole, w szkolnej stołówce. Odkąd zaczęłam spotykać się z Kevinem, właśnie tak spędzaliśmy przerwy na lunch.
– O czym? – dopytałam.
– O tym całym bajzlu. Carlsbad nigdy nie było tak ciekawe, jak teraz – powiedział najlepszy przyjaciel mojego chłopaka.
Nie lubiłam kolegów Kevina, szczególnie Arrowa. Jego osoba od razu nie przypadła mi do gustu, a nasze relacje były tak naprawdę nijakie. Nie mieliśmy ze sobą żadnej spiny, chociaż często mi dogryzał, ale ja na to nigdy nie reagowałam.
– Ciekawe?! To było morderstwo, Arrow. Wśród nas jest zabójca – oburzyła się Katy, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.
Chłopak przewrócił oczami.
– Znaliście ją? – zapytała Hanna.
– A Samantha nie chodziła z tobą do klasy, Rose? – Kevin spojrzał na mnie w dziwny sposób.
Oczy wszystkich ponownie skupiły się na mnie.
– Przyjaźniłyście się? – dopytał Arrow, widocznie ożywiony tą informacją.
Owszem, znałyśmy się z Samanthą, i to było w tym najgorsze. Mogłam nawet powiedzieć, że byłyśmy dobrymi koleżankami. Poznałam ją pierwszego dnia po moim powrocie i od tamtego czasu siedziałyśmy razem na wspólnych zajęciach. Dawałam jej nawet korepetycje z biologii w poprzedniej klasie, kiedy prawie nie zdała z tego przedmiotu. Często byłyśmy także przydzielane razem do projektów z chemii. Naprawdę ją lubiłam i nie docierało do mnie, że już więcej jej nie zobaczę.
– Nie za dobrze – skłamałam, aby nikt nie zadawał mi kolejnych pytań na jej temat. – Wiecie, jaki był powód śmierci? – zapytałam niepewnie.
– Wielokrotne dźgnięcie nożem – oznajmił Arrow.
Zakrwawione dłonie – ta myśl powracała do mnie jak bumerang.
– A rano znalazł ją jakiś facet biegający po parku – dodał.
– Słyszałem, że zadawała się z kilkoma osobami z dzielnicy Menace – wtrącił nagle Kevin, na co zmarszczyłam brwi.
Tak właśnie nazywała się ta gorsza strona miasta, w której mieszkali ludzie, z którymi lepiej było nie zadzierać. Strona pełna zniszczonych bloków, domów i starych magazynów. Otoczona lasem, do którego zakazali mi się zapuszczać rodzice, kiedy byłam mała, szczególnie że znajdowało się tam wiele dróg prowadzących donikąd.
Zdziwiłam się, że podejrzewali ją o zadawanie się z ludźmi stamtąd. Nie wyglądała na osobę pakującą się w kłopoty, a wręcz przeciwnie – była dobrą, miłą dziewczyną, zawsze chętną do pomocy. Przynajmniej z takiej strony ją znałam.
– Nie ma co się dziwić, że taki los ją spotkał – podsumował Arrow, grzebiąc w swojej sałatce.
Spojrzałam na Kevina, orientując się, że bacznie mi się przygląda. Zmarszczyłam brwi, widząc jego niezadowoloną minę.
– Sharp na pewno brał w tym udział, przecież wrócił w ten sam dzień, w którym zamordowano Samanthę – stwierdził mój chłopak, odwracając ode mnie wzrok.
Skoro on to zauważył, to wiele ludzi też mogło to powiązać, co wcale mi nie pomagało, bo ja również byłam z tym związana. To kwestia czasu, aż rodzice połączą wczorajsze wydarzenie ze mną. W końcu wiedzieli, którędy wracałam, i zapewne Sharp też zdawał sobie sprawę, jakie konsekwencje może mieć w przyszłości nasze wczorajsze spotkanie.
M o g ł a m g o w s a d z i ć d o w i ę z i e n i a.
– Wiedziałem, że przyniesie ze sobą kłopoty. Nawet teraz nie jestem pewien, co z naszą drużyną. Od jutra należałoby zacząć na poważnie treningi, w końcu za dwa miesiące mamy najważniejszy mecz. – Kevin westchnął.
Cieszyłam się, że rozmowa zeszła na ten temat. Nie chciałam więcej słuchać o morderstwie, szczególnie że miałam już wystarczający mętlik w głowie.
– Możemy porozmawiać? – zapytał nagle, kiedy reszta zaczęła rozmawiać o treningach. Wskazał gestem dłoni na wyjście ze stołówki.
Z trudem przełknęłam ślinę, przytakując głową. Nie byłam do końca pewna, o czym chce ze mną pogadać, ale po jego dzisiejszym zachowaniu obawiałam się najgorszego.
Wstaliśmy od stolika i zaczęliśmy zmierzać w stronę drzwi. Kiedy zatrzymaliśmy się po drugiej stronie, parę metrów od szkolnych szafek, spojrzałam pytająco na Kevina. Wyglądał, jakby coś nie dawało mu spokoju, a myślami był gdzie indziej.
– O co…
– Widziałem was rano – wyznał, a ja zamarłam.
On wiedział. To dlatego od rana tak się zachowywał. Zobaczył nas rano, a przed chwilą podejrzewał Sharpa o morderstwo.
Podszedł do mnie i położył obie dłonie na moich ramionach.
– O czym rozmawialiście? – zapytał, spinając się. – Groził ci? Możesz mi powiedzieć, Rose – zapewnił, masując mnie delikatnie.
Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Patrzył na mnie ze zmartwieniem w oczach, a ja czułam, jak lunch podchodzi mi do gardła. W tej chwili moja tajemnica nie była już bezpieczna. Kevin zaczął coś podejrzewać, a ja musiałam kłamać.
– Wpadliśmy na siebie. Nieprzyjemny typ, jak mówiłeś. Nawet nie przeprosił – odparłam, udając zirytowanie.
Przez chwilę czekałam na jakąś reakcję chłopaka. Moje dłonie zaczęły się pocić ze stresu, kiedy tak przyglądał mi się w ciszy. Miałam coraz więcej wątpliwości. Z jednej strony chciałam o tym komuś powiedzieć, ale Kevin był bardzo ułożonym chłopakiem, którego rodzice byli prawnikami, jak moja matka, i znając go, od razu poleciałby z tym do nich. Z drugiej strony wolałam nie być z tym powiązana; im mniej robiłam, tym Sharp miał mniej powodów do skrzywdzenia mnie. Lub kogoś mi bliskiego.
– On zwiastuje same kłopoty, lepiej nie zbliżaj się do niego – ostrzegł.
Mówił tak, jakby go znał. Jakby wiedział coś, co powinnam wiedzieć, ale gdybym teraz zapytała, to oznaczałoby, że Sharp mnie ciekawił. Nie chciałam, żeby Kevin coś podejrzewał, dlatego postanowiłam milczeć na ten temat.
– Nie zamierzam. Nie musisz się martwić – zapewniłam.
C h o c i a ż n i e w i e d z i a ł a m, d o c z e g o z a p r o w a d z ą m n i e m o j e k ł a m s t w a.
~*~
Każdy wie, że w końcu nadejdzie dla niego dzień sądu ostatecznego. Rodzimy się po to, by umrzeć. Nikt tak naprawdę nie ma pojęcia, w którym momencie przyjdzie jego czas. To zabawne, że dopiero kiedy ktoś z twojego otoczenia umiera, ludzie zdają sobie sprawę, jak kruche jest życie. Przecież wystarczy tylko chwila nieuwagi lub zła decyzja, żeby je stracić.
Pierwsza łza spłynęła po moim policzku.
Od śmierci dziewczyny minęły dwa dni. Stałam w kościele, patrząc na rodziców Samanthy. Widziałam ich ból.
Utrata dziecka zawsze jest dla rodziców ciężkim przeżyciem. Morderstwo budzi w nich nie tylko rozpacz, ale i złość. Jak człowiek może odebrać drugiemu człowiekowi życie? Jak można żyć ze świadomością, że ma się na rękach krew czyjejś osoby?
Druga łza spłynęła po moim policzku.
Cierpienie jest nieodłączną częścią życia. Nieważne, czy jest się kimś dobrym, czy złym. Każdy musi go zaznać. Ja też go doświadczyłam i bałam się, że ono właśnie powracało. Byłam młoda, ale miałam burzliwą przeszłość, przez którą uciekłam najpierw stąd, a potem z Lynnwood.
Trzecia łza spłynęła mi po policzku.
Widząc trumnę, a w niej Samanthę, przypomniałam sobie te wszystkie razy, kiedy się śmiałyśmy podczas korepetycji, kiedy rozmawiałyśmy o głupotach podczas projektów z chemii. Te wszystkie razy, kiedy przytulałyśmy się na przywitanie. Ta dziewczyna w pewien sposób była w moim życiu obecna.
Spod moich powiek wydostały się niechciane łzy, które od razu starłam, doprowadzając się do porządku. Pogrzeby były dla mnie czymś trudnym. Nie powinnam płakać, ponieważ nie była dla mnie nikim szczególnym, jednak widząc ból jej bliskich, nie mogłam inaczej.
Patrząc na trumnę, zrozumiałam, że dopóki zabójca czyhał na wolności, kolejnym trupem może być każdy. Nie wiadomo, czy był to seryjny morderca, czy jednak nie. Może to była jedyna ofiara, a może zaraz znowu ktoś zginie. Podejrzewałam, kto mógł ją zabić, ale za bardzo bałam się powiedzieć to na głos. Moje zeznania dałyby ulgę jej rodzicom i uchroniły niewinne osoby, ale mogłoby skazać mnie i moich bliskich.
Nie wiedziałam, co powinnam zrobić.
Poczułam na sobie czyjś wzrok, więc odwróciłam się, zerkając na wejście do kościoła. Zmrużyłam oczy, zauważając osobę, której najmniej się tutaj spodziewałam. Stał ubrany cały na czarno, z przeciwsłonecznymi okularami na nosie, chociaż na dworze było pochmurnie. Sharp zaciskał mocno zęby, a dłonie miał ze sobą złączone. Jego pojawienie się na pogrzebie na pewno wzbudziło wiele kontrowersji. Każdy w mieście mówił, że to on stał za śmiercią dziewczyny, i sama też tak uważałam, ale coś dalej mi nie pasowało. W końcu ktoś celowo uszkodził mój samochód, abym znalazła się w odpowiednim miejscu.
Tylko kto i dlaczego? – zapytałam samą siebie.
W tej chwili nie wiedziałam już, co było prawdą, a co kłamstwem. Mimo wszystko miałam nadzieję, że to nie on. Nie chciałam kryć mordercy. Pragnęłam końca tej sprawy.
Dzwon kościoła zadzwonił.
Trumna została zamknięta.