Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Nawet najpotężniejsza miłość nie ocali potępionej duszy
Jericho Van Croix i Farryn Ravenshaw wywołali zarówno gniew niebios, jak i piekła. Teraz pozostaje im tylko ucieczka. Po uwolnieniu się z Ex Nihilo Jericho wraz z Farryn uzgodnił, że bezpieczniejsi niż w świecie śmiertelników będą w Nocnym Cieniu.
Para ma nadzieję odnaleźć ojca Farryn, który pomoże mężczyźnie odzyskać skrzydła. Tylko one mogą sprawić, że Jericho zapanuje nad swoją demoniczną stroną i odzyska moc, której nigdy dotąd nie potrzebował równie mocno co teraz. Farryn jest bowiem w ciąży, która nie przebiega zwyczajnie. Nawiedzają ją prorocze koszmary, stopniowo ujawniające przerażającą prawdę…
Czy miłość tych dwojga ma jakąkolwiek szansę w świecie, w którym odróżnienie przyjaciół od wrogów staje się coraz trudniejsze, a każdy błąd może skutkować utratą wszystkiego, co kochają?
Ta historia jest naprawdę HOT. Sugerowany wiek: 18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 727
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Infernium: Nightshade duology vol. 2
Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik
Wydawczyni: Agnieszka Nowak
Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta: Justyna Techmańska
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Ilustracja na okładce: © FantasyEmporium / Stock.Adobe.com
Ilustracja w książce: © Rytis / Stock.Adobe.com
DTP wersji do druku: Maciej Grycz
Copyright © 2022. INFERNIUM by Keri Lake
Copyright © 2024 for the Polish edition by Papierowe Serca
an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Piotr Kucharski, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-185-0
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Monika Lipiec
Rubieże, które dzielą życie od śmierci, są co najmniej mroczne i nieokreślone. Któż może powiedzieć, gdzie pierwsze się kończy, a drugie zaczyna?
– Edgar Allan Poe
tłum. Stanisław Wyrzykowski
Piosenki, które stanowiły inspirację dla scen
Come Find Me Emile Haynie, Lykke Li, Romy
This Place Is Death Deftones
Black Out Days Phantogram
Hymn Rhye
Crimson & Clover Tommy James & The Shondells
Starry Eyes Cigarettes After Sex
Only in My Dreams The Marias
The Sky Is Empty Orchid Mantis
Demons PLAZA
Her & The Sea CLANN
I Bleed For You Peter Gundry
Fjörgyn Osi and The Jupiter
Tear You Apart She Wants Revenge
In Flames Digital Daggers
Hysteria Muse
Immortal Lover Andrew Bayer, Alison May
Shelter The XX
Use Me (Slowed + Reverb) PLAZA
NFWMB Hozier
Melt TENDER
Moon Ascending PHILDEL
The Last of Her Kind Peter Gundry
Angels The XX
Dark Side Ramsey
it’s ok, you’re ok Bonjr
After Night MXMS
Change (In The House of Flies) Deftones
Holy Roniit
Help Me AWAY, Koda
Are You With Me nilu
Take It Out On Me Bohnes
The Perfect Drug Nine Inch Nails
War of Hearts Ruelle
We Meet In Dreams Gothic Storm
We Gotta Get Out Of This Place Denmark + Winter
Make Me Feel Elvis Drew
DRODZY CZYTELNICY,
gdy zaczynałam Nocny Cień, w pierwotnym założeniu miał on być samodzielną powieścią. Jednak po dotarciu do jego końca uświadomiłam sobie, że wciąż jeszcze można opowiedzieć tak wiele o parze głównych bohaterów. Zostało wtedy sporo pytań pozbawionych odpowiedzi, które wplotłam do tej książki. Jest ona napisana głównie z punktu widzenia Jericha i zawiera znacznie bardziej rozbudowany świat niż Nocny Cień (dobrym pomysłem może być zaznaczenie słowniczka zakładką. Z tych powodów Infernium jest grube – to moja jak dotąd najdłuższa książka.
Mam nadzieję, że gdy zasiądziecie do lektury tego kolosa, skupicie się i przygotujecie na to, by na jakiś czas przenieść się gdzie indziej, bo nie jest to łatwa lektura. Pojawiają się w niej chwile mroku, mające dla mnie bardzo osobiste znaczenie.
Pełną listę kontrowersyjnych tematów wraz ze spoilerami znajdziecie na mojej stronie: https://www.kerilake.com/inferniumtriggerlist.
Dziękuję, że wyruszacie ze mną w tę podróż. Ten świat jest jednym z moich ulubionych i zawiera tak wiele gotyckich elementów, które uwielbiam. Mam nadzieję, że spodoba wam się zakończenie historii Jericha oraz Farryn, a przy ostatnich stronach uznacie, że jest to dla nich dobre zamknięcie.
Keri
aenge – rzadki kwiat rosnący wzdłuż rzek i wytwarzający nektar wyglądający jak krew
alatum – upadłe anioły o skrzydłach obciętych klingą z przeklętej stali
amreloc aehter’nu – wieczna miłość
A’ryakai – sekta aniołów wierzących w czystość rasy; polują na mieszańców i demony
av’adeih et paej – „idź w pokoju” po pri’scuciańsku
ba’nixium – klątwa łącząca ze sobą dwie dusze i niepozwalająca przeklętym popełnić morderstwa
bullio – choroba cechująca się deformacjami kości i straszliwymi uszkodzeniami ciała
ca’ligo an a tua – zaklęcie nefilimów pozwalające odpędzać demony
caelicolański – język nefilimów
cambiony – pół ludzie, pół demony, potrafią podróżować pomiędzy płaszczyznami, są nieśmiertelni, ale można ich śmiertelnie zranić, mogą urodzić się jako cambiony lub w nie przemienić
casmal’zhation – bolesna forma tortur doświadczana, gdy doszło do złamania umowy
con’jeszis – połączenie dusz podobne do małżeństwa, ale tej więzi nie można złamać
cret’calatięsz – kreda służąca do przywoływania
chthoniac – mocny demoniczny alkohol, śmiertelny dla ludzi
contiszha – klauzula warunkowa wśród demonów
dalgoth – jedyny gatunek demonów, który potrafi oprzeć się vitaeilem i pobierać ją od innych
diabelska stal – stal wykuta przez Piekielnych, której nie może złamać żadna inna nieziemska istota
Dojra – ludzie przemienieni w nieśmiertelnych niewolników na Piekielnych Ziemiach, noszą obręcze niewolnicze i odpowiadają przed demonicznym władcą, mogą podróżować pomiędzy płaszczyznami i odbierać śmiertelnikom dusze
dominus vigilans – władca patrzy
dra’akon – ludzie, którym przyznano specjalne moce, by mogli chronić ludzkość; ich rodowód sięga starożytności
enchainsz – zmuszenie kogoś do niewoli seksualnej bez obroży; bezrozumny i nieustający seks
dzilagion – wąż morski wyglądający jak połączenie smoka i węża
Eradyę – jałowa kraina wygłodzonych dusz; miejsce, którego anioły nie mogą przemierzać, gdy utracą moce
es’ra – echa dawnego życia, które objawiają się w niedoskonały sposób
Etheriusz – warstwa ochronna złożona z vitaeilem, otaczająca Etherianę (Niebo)
Ex Nihilo – niebyt, z którego zostało stworzone wszystko, płaszczyzna pozbawiona życia
Fri’gusę – polecenie obniżenia temperatury
gratisz li’brunok – nieograniczona wolność gwarantowana przez obligację empirejską
Imolz era’da amreloc – odpowiednik słów „kocham cię”, ale przekładany jako „składam się w ofierze osobie, którą pożądam”
Infernium – zakład dla obłąkanych w Nocnym Cieniu, kiedyś pradawna świątynia
inflodiusz – polecenie do wykonania
intortui – zdeformowane istoty zarażone bullio, które potrafią przewidywać wydarzenia z przyszłości
ję’untis – ciało, do którego wciąż przyporządkowana jest dusza
la’ruajh – mocny eliksir maskujący vitaeilem anioła
ma’ baalirhya diszhra – najcenniejsze, co posiadam
mę amreloc – uczucie silniejsze od miłości
me’retrixis – wulgarne określenie kobiety
Met’Lazan – człowiek obdarzony przez pradawnych mocą tłumaczenia Omni i sięgania po vitaeilem w Etheriuszu
Mortesz ul’ Lilith – śmierć dla Lilith
mortunath – pozbawione duszy stworzenie karmiące się duszami; jego ugryzienie może zmieniać innych w mortunath
makowa krew – potężny eliksir wywołujący halucynacje
matka pentasha – odpowiedniczka matki przełożonej, wysoka rangą duchowna
monetaempirejska – waluta spotykana w Niebie oraz w Piekle
nefilimowie – pół ludzie, pół anioły, potrafią podróżować pomiędzy płaszczyznami, są nieśmiertelni, ale można ich śmiertelnie zranić, mogą urodzić się jako nefilimowie lub w nie przemienić (co zdarza się bardzo rzadko)
Netherium – kraina w Piekielnych Ziemiach
niebiańska stal – stal wykuta przez anioły, która może wysłać każdą istotę do Ex Nihilo
Nokserianie – bardzo potężna rada demoniczna nadzorująca władców w różnych krainach i odpowiadająca przed Piekielnym Panem
ojciec pentrosh – odpowiednik biskupa, wysoki rangą duchowny Pentacrux
obligacja empirejska – oficjalny skrypt dłużny
Omni – niebezpieczny sigil, który potrafi przywracać moc i regenerować odcięte skrzydła, może też dać komuś nowe moce
Omniasz – wszystko to, co składa się na istnienie życia w każdej krainie
Pentacrux – bojowa sekta Pentasanctori
Pentasanctori – Święta Piątca składająca się ze Świętego Ojca, Matki Dziewicy, Mesjasza oraz dwóch wojowników
pentasha – duchowna kobieta
pentrosh – duchowny mężczyzna
Piekielne Ziemie – w zasadzie Piekło, do którego wysyła się tych, którzy nie potrafią się wykupić. Rządzą nim wysokie rangą demony, one oraz cambiony mogą tamtędy z łatwością podróżować; zatrzymanie wspomnień stanowi formę zadawania cierpienia
Praecepsia – pradawne miasto; uważa się, że istniało przed stuleciami, a następnie w tajemniczy sposób zniknęło
pri’scuciański – język istniejący przed enochiańskim, prawdziwa pradawna mowa aniołów
Rur’axze – silna i czasami bolesna do zaspokojenia potrzeba demona
saericasz – odniesienie do boskiego owocu, który ma uzależniające właściwości i można go jeść aż do skutków śmiertelnych; demoniczny eufemizm dla waginy
Sang âysh’la cin’tchinez – krew pięciu ostrzy
Septier – dar siedmiorny
seraphica – potężny narkotyk uzyskiwany z krwi aniołów, naśladujący vitaeilem
Sigiliuz de’tei – pri’scuciańska księga zawierająca najbardziej zakazaną magię
Strażnicy – pół demony, pół anioły, potężne istoty często pracujące skrycie nad infiltracją krainy demonów
Strę vera’tu – równie prawdziwe jak gwiazdy
Sybille – prorokinie lub wyrocznie dysponujące mocą przewidywania przyszłości
tę nebrisz – mroczna energia duszy
tu’nazhja – ptak, którego pieśń jest tak piękna, że przywabia do niego ofiarę, co kończy się jej śmiercią
Upadli – anioły, które wygnano z niebios
Vale – bariera pomiędzy krainą śmiertelników a Nocnym Cieniem
Venatorzy – łowczy wyznaczeni w wiosce
vinculum – umysłowa więź pomiędzy zwierzęciem a aniołami/demonami
vitaeilem – krew aniołów
vocatori – przyzywający
Władcy – wysocy rangą aniołowie, którzy władają Nocnym Cieniem, pobierają podatki i wykonują kary
Przed stuleciami
Każdy mięsień W JEGO CIELE DRŻAŁ, gdy chłopiec spoglądał w dół górskiej ściany, w kierunku ziemi, gdzie czubki drzew wydawały się równie małe jak drewniane koniki, jakimi bawił się w dzieciństwie. Bliżej szczytu powietrze stało się rzadsze i nieważne, jak mocno i szybko by oddychał, nie potrafił napełnić nim płuc. Jakże głupio postąpił, wspinając się na najbardziej niebezpieczną górę w całej Praecepsii.
Gdy stał tam, niemal mdlejąc, w jego głowie rozbrzmiewały okrutne słowa ojca – te same słowa, które skłoniły go w ogóle do tej ryzykownej wspinaczki, choć dobrze wiedział, że niewielu zdołało dotrzeć na sam wierzchołek góry Helios. A już na pewno nie chłopak, który dopiero co przekroczył dwunasty rok życia.
„Jesteś słaby. Żałosny. Nie jesteś moim synem!”
Baron mógłby dowieść, że wcale nie jest słaby, gdyby nie utknął na półce skalnej bez możliwości wejścia wyżej. Kolejny możliwy uchwyt dla stopy leżał zbyt daleko, by mógł go dosięgnąć, ale zejście z powrotem również okazało się niemożliwe, bo delikatna mgiełka deszczu sprawiła, że skalna powierzchnia stała się śliska. Wiedział, że będzie sterczeć na tej półce, zmuszony przeczekać deszcz, dopóki skały nie wyschną, a bez schronienia czy jakichś sposobów utrzymania ciepła z pewnością zamarznie na śmierć. Oczywiście matka niewątpliwie zacznie go szukać, a jeśli będzie trzeba, pośle też jego tropem ogary, ale po jakim czasie? Zdarzało się już chłopcu zapuszczać na długie godziny do lasu i wracać do domu o zmroku.
Może rzeczywiście był słaby i żałosny. Co za imbecyl utknąłby na górze Helios bez planu na zejście?
Gdy wyobrażał sobie ojca śmiejącego się z jego głupoty, wcześniejszy gniew kotłował mu się w żołądku. Głos tamtego drania zagrzechotał mu w głowie, aż chłopiec musiał przycisnąć dłonie do uszu.
– Ciszej! Ciszej! – krzyknął w nieudanej próbie stłumienia tamtego śmiechu. Zagryzł zęby i zamknął oczy, od czego pod powiekami rozbłysły mu błyskawice. – Gardzę tobą… – wyszeptał głosem drżącym od czających się łez. – Nigdy nie byłeś mi ojcem. I nigdy nie będziesz.
Z nowym zapałem obrócił się do następnego uchwytu leżącego na jego dwukrotnej wysokości. Może zdoła tam doskoczyć.
Nie. Jeśli już, to powinien raczej skierować się w dół. Bliżej gruntu, nie dalej. Już wcześniej próbował jednak schodzić i niemal stracił równowagę. Na szczęście zdołał się przytrzymać i nie spadł, co z pewnością zakończyłoby się bolesną śmiercią. Skoro jednak miał przed sobą perspektywę stania tam całą noc, warto było znowu spróbować.
Odetchnął głęboko i ostrożnie zrobił krok, obracając się twarzą do skały, jak podczas dotychczasowej wspinaczki. Uginając jedno kolano, opuścił się powoli, używając palców stopy, by szukać kolejnej wąskiej półki. Wczepiając się w ciasną szczelinę w kamieniu, ledwo oddychał, nie chcąc zgubić oparcia.
Podeszwa jego buta dotknęła powierzchni. Odetchnął drżąco, czując, jak palce drętwieją mu od tak kurczowego chwytu. Opuszczał się ostrożnie, nie chcąc postawić pełnego ciężaru ciała na półce pod spodem.
But mu się ześlizgnął. Stracił chwyt w szczelinie.
Ogień zapłonął mu w brzuchu, gdy młodzik ześlizgiwał się po poszarpanej skale. Uderzył łokciami o szerszą półkę, na której ledwie przed chwilą stał. Każdym strzępkiem siły, jakim dysponował, podciągnął się, czując, jak mięśnie go pieką, drżą, grożą, że zaraz go zawiodą. Nie zamierzał się jednak poddawać. Nie zamierzał upaść na pewną śmierć. Ależ ojciec miałby używanie, mogąc szydzić z głupiego, nieprawego chłopca, który zdecydował się na niebezpieczną wspinaczkę, żeby dowieść swojej wartości.
Pomimo lojalności ojca wobec Pentacrux młodzik nigdy nie wierzył zanadto w religię, ale w tym momencie się modlił. Do każdego boga gotowego słuchać.
– Pomóż mi. Proszę. Pokaż mi drogę w dół. – Jego słowa były ledwie szeptem porywanym przez ostry wiatr, przez który wczepiał się w półkę skalną mocniej niż wcześniej. Obmacywał palcami stóp ścianę, szukając punktu zaczepienia, i gdy już zawodziły go siły, odnalazł płytki uchwyt. Wystarczający akurat do tego, by mógł się lekko podciągnąć, dzięki czemu nie musiał już się opierać żebrami o półkę. Następnie zadarł nogę i przekręcił się z powrotem w bezpieczne miejsce.
Wciskając czoło w skałę, przełknął gulę w gardle i odetchnął głęboko. Mięśnie miał sztywne i obolałe z wysiłku.
Utknął. Nie miał jak zejść, nie miał jak wspiąć się wyżej.
Nie miał też schronienia ani żywności. Jedynie mały bukłak, którego zawartość nie wystarczy mu dłużej niż do następnego dnia.
Jeśli nie zostanie odnaleziony i uratowany za sprawą jakiegoś cudu, będzie musiał przeczekać deszcz i modlić się, by towarzyszący mu wiatr osuszył skałę.
Albo znaleźć inny sposób.
Przybity podniósł się na nogi i wtedy znowu usłyszał śmiech ojca.
„Mój syn nie okazałby się tak głupi. Już lepiej byś zrobił, skacząc na śmierć”.
Łzy piekły go pod powiekami, gdy wpatrywał się w dół, zastanawiając się, czy skok byłby bolesny, czy też może spotkałaby go litościwa śmierć, jeszcze zanim poczułby uderzenie w ziemię. W oddali dostrzegł błysk, który sprawił, że w brzuchu zaciążyła mu trwoga.
Nie.
Kolejna błyskawica. Tym razem bliżej.
Przycisnął się do skały najmocniej, jak umiał, ale odległość dzieląca go od ziemi sprawiała, że nie miał jak uciec. Gdyby piorun postanowił go ugodzić, okazałby się dlań idealnym celem.
Śmiech w jego głowie stał się głośniejszy.
Napięły mu się mięśnie.
Zakotłowała się w nim czarna, toksyczna wściekłość.
Jeszcze jeden błysk, nawet bliższy niż wcześniej, kazał mu przycisnąć się do zbocza góry. Zupełnie jakby błyskawica pędziła prosto na niego. Co za niedorzeczna myśl. Tak niedorzeczna, że nie zdołał powstrzymać śmiechu. Głośnego, histerycznego śmiechu, takiego jak ten ojca wciąż dudniący mu w czaszce.
Piorun uderzył w skałę obok niego i chłopiec obserwował, jak maleńkie iskry tańczą po mokrej powierzchni.
Roześmiał się jeszcze głośniej.
– Chodź po mnie, jeśli tak bardzo mnie chcesz! Tu jestem! Tutaj!
Świat nagle ogarnęła ciemność. Rozpalony do białości piorun ugodził go w pierś. Stał sparaliżowany z rękoma wyciągniętymi na boki, a jego ciało poddawało się przeszywającemu go palącemu żarowi. Mięśnie podrygiwały mu spazmatycznie. Płuca przestały czerpać dech.
Ogień zwolnił chwyt i młodzieniec zachwiał się na krawędzi, nie mając jak się złapać.
Padł przed siebie na wstrzymanym oddechu.
Ogarnęła go groza, gdy obserwował, jak skalisty grunt zbliża się ku niemu z przerażającą szybkością. Otworzył usta, by wrzasnąć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Nie miał jak zatrzymać nieuniknionego upadku. Nic go nie uratuje.
Zamknął oczy i przygotował się w duchu na uderzenie.
Gdyby tylko mógł rozwinąć skrzydła i wznieść się w powietrze.
Gdy tylko raziła go ta myśl, ostry świst przedarł się przez szum wiatru przemykającego mu obok uszu, a ognisty ból eksplodował mu w łopatkach. Coś czarnego zadygotało mu na obrzeżach wzroku, a gdy nieznacznie obrócił głowę, ujrzał ogromne czarne skrzydło skierowane ku górze. Przemknął spojrzeniem w drugą stronę i zaobserwował to samo. Tempo spadania zmalało, ale nie na tyle, by nie uderzył ciężko w skalisty grunt tak, że ugięły się pod nim kolana. Koziołkował i turlał się po stromym zboczu rozrywającym mu skórę, uderzającym go na ślepo w żebra, kręgosłup, nogi czy ręce, kiedy toczył się bezładnie.
Aż wreszcie się zatrzymał.
Nie mogąc złapać powietrza, drapał palcami żwirową powierzchnię pod sobą. Rozdziawiwszy szeroko usta, starał się odzyskać dech, który wyrwało mu z piersi. Korony drzew ponad nim na zmianę zamazywały się i wyostrzały. Czarne ptaki wirowały mu nad głową, a ich sylwetki zlewały się w jedną czarną aureolę. W jej środku dostrzegł obraz matki. Jej wargi poruszały się, ale nie potrafił określić, co mówi.
Podniósł głowę, pragnąc ją usłyszeć, a panika szarpała mu w tym czasie płucami spragnionymi tchu.
– Oddychaj! – krzyczała. – Oddychaj!
Zachłysnął się i złapał haust zimnego powietrza, a wtedy jej obraz rozmył się w nicość.
Przekręciwszy się na bok, kaszlał i krztusił się, dysząc przy każdej próbie oddechu. Minęło kilka minut, zanim mięśnie rozluźniły się i pozwoliły mu wciągnąć swobodnie powietrze.
Pod sobą miał ogromne skrzydło o piórach okolonych lśniącymi srebrnymi obramowaniami. Po ich powierzchni tańczyły maleńkie błyskawice. Wyciągnął dłoń ku jednej z nich, lecz zawahał się, przypominając sobie chwilę na półce skalnej, gdy został ugodzony.
Krążyły opowieści o pechowcach, którzy zginęli od jednego tknięcia pioruna, a jednak on przeżył. I nie tylko przeżył, ale wręcz czuł się wzmocniony. Silniejszy, jeśli coś takiego było w ogóle możliwe, choć wiedział, że nie było. Jak można zyskać siłę od uderzenia błyskawicy?
Ale z drugiej strony, jak samą myślą można rozwinąć skrzydła?
Przesunął palcem wzdłuż jednego z piór, zachwycając się tym, jak drobniutkie błyskawice iskrzą mu na dłoni. Uśmiechnął się, gdy poczuł pod skórą łaskotanie, obracał przed sobą dłonią, a później, z nerwowym drżeniem, sięgnął za siebie, żeby namacać grubą, kościstą narośl wystającą mu z łopatki.
Szybko cofnął palce, wydawszy z siebie cichy okrzyk szoku. Świadomość groteskowej deformacji ciała sprawiła, że przeszła go fala mdłości. Z dłońmi trzęsącymi się z zimna i piersią szarpiącą się jak przy odruchu wymiotnym znów sięgnął w tył i przesunął palcami po sztywnej wypustce. Jęknął w panice, kiedy pod opuszkami wyczuł miękkie, puszyste włókna biegnące wzdłuż kości.
Co powiedziałaby matka na jego widok? A co gorsza, co powiedziałby ojciec? Na pewno zamknęliby go w klatce. Napiętnowaliby go jako dewianta, jako wynaturzenie, i przekazali biskupowi, by ten go odpowiednio osądził.
Chwyciwszy mocno kość, szarpnął ją najmocniej, jak umiał, żeby oderwać dziwną wypustkę od pleców, ale na nic się to zdało. Jego wysiłki zaowocowały jedynie niewielką iskrą bólu.
Podniósł się na nogi, zauważając, że są one w stanie utrzymać jego ciężar. Że pomimo silnego zderzenia z ziemią jego kości były całe, a do tego okazały się na tyle silne, by utrzymać ciężkie, rozpościerające się w obie strony skrzydła. Jakimś cudem nogi i ręce wydawały się mocniejsze niż dotąd.
Sięgnął w tył, złapał jedno ze skrzydeł i pociągnął, stękając z mozołu. Puścił, gdy błyskawice zatańczyły mu pod opuszkami.
Spróbował znowu z przeciwnej strony.
– No zleźcie ze mnie!
Słysząc trzask w odległym lesie, przyjął czujną postawę. Gdy rozglądał się po drzewach, usłyszał ten sam świst, co wcześniej. Obrócił się w samą porę, by ujrzeć, jak skrzydła zapadają się w niego z gwałtownym spazmem, który szarpnął mu łopatkami. Czarne skrzydła zniknęły tak samo szybko, jak poprzednio się rozpostarły. By zyskać pewność, sięgnął za siebie, lecz natrafił palcami jedynie na poszarpaną tkaninę tuniki i gładką skórę tam, gdzie dopiero co wyrastały dziwne narośle. Zmarszczył brwi i przesunął dłonią po pulsującym ciele, zupełnie gładkim i pozbawionym nietypowych deformacji.
Jak?
Wcześniejszy trzask znów zwrócił jego uwagę. Młodzieniec uniósł wzrok i tuż za grubym dębowym pniem dostrzegł małego jelonka. Miał nadzieję, że zwierzę było również źródłem wcześniejszego odgłosu.
Bo gdyby ktokolwiek zauważył, co się tutaj działo, baron na pewno byłby ścigany. W jego świecie wynaturzenia uważano za zło.
I niewątpliwie działo się z nim coś niewłaściwego.
Miesiąc wcześniej
Ona mnie ocenia. Wiem to.
Kobieta w zaawansowanej ciąży wpatrywała się we mnie ze swojego jaskrawego i idealnie wyreżyserowanego świata na okładce czasopisma leżącego w ponurej poczekalni u lekarza. W limonkowozielonej sukience i z radosnym uśmiechem na promieniejącej twarzy drastycznie odbiegała od moich podartych dżinsów, podkoszulki, włosów zebranych w niesforny kucyk i twarzy, która powinna się cieszyć, że rano została chociaż umyta. Minionej nocy nie spałam. Podobnie jak poprzedniej. I jak w całym wcześniejszym tygodniu. W sumie to od tamtej straszliwej nocy dwa miesiące temu.
Zamknęłam oczy i ujrzałam przebłyski wspomnień majaczące mi pod powiekami. Jericho na kolanach, wpatrujący się we mnie. Wszystko to, co przekazuje spojrzeniem. Odgłos miecza z łatwością odcinającego mu skrzydła. Płomienie. Boże, jakiż intensywny był żar piekielnego ognia, który go ogarnął. Czułam wtedy, jak woń zatyka mi gardło. Odszedł. Wydawało się niemożliwe, że prosty płomień może pochłonąć coś tak potężnego jak on, ale działo się to na moich oczach. Od tamtej pory co noc widziałam to na nowo we śnie i zdecydowałam, że znajdę sposób, by sprowadzić go z powrotem.
Otworzyłam oczy wypełnione łzami i wymrugałam je z obawy, że ktoś mógłby mnie spytać, co mi się stało. W końcu w jaki sposób wyjaśnić taką historię jak nasza? W moim świecie Jericho był mitem, czymś niemożliwym do zaistnienia. A ja nie tylko nosiłam w sobie jego dziecko, ale też poczucie jego straty.
Sen był tylko jedną z licznych zwykłych ludzkich funkcji życiowych, które ostatnio występowały u mnie w deficycie. Cienie pod oczami i nieustępujące zmęczenie stały się w równym stopniu częścią mojego stylu życia jak mętny napój odżywczy, do którego wypijania zmuszałam się trzy razy dziennie dla dobra rosnącego we mnie dziecka. Dziecka Jericha.
Sama myśl o nim sprawiała, że znowu mrowiły mnie oczy, a moja uwaga kierowała się na kobietę z czasopisma. Za nią stał równie radosny mężczyzna otaczający ją ramionami i opierający dłonie na jej brzuchu.
Prychnęłam i odwróciłam wzrok od nich oraz ich szczęśliwych uśmiechów. Mój świat stał się mroczniejszy. Zimniejszy. I w przeciwieństwie do pary z okładki lub wszelkich pozostałych pacjentek z gabinetu lekarskiego nie hodowałam zwykłego, ludzkiego dziecka. Będzie na wpół Strażnikiem, a co, do diabła, w ogóle o nich wiedziałam?
Zmarszczyłam czoło i złapałam się za brzuch, wyobrażając sobie to wszystko, czego będę musiała dowiedzieć się samodzielnie, ponieważ nawet lekarz, do którego przyszłam, by potwierdził ciążę, nie był w stanie zapewnić mi żadnych wskazówek. Specjalizował się przecież w ludzkich dzieciach. Tak bardzo koncentrowałam umysł na próbach sprowadzenia Jericha z powrotem z Ex Nihilo, że tak naprawdę w ogóle nie zastanawiałam się nad ciążą.
Jericho. Nawet w ciszy myśli jego imię wywoływało ukłucie bólu w moim sercu.
Nie potrafiłam wtedy o nim myśleć.
Desperacko szukając czegoś, na czym mogłam się skupić, rozejrzałam się po gabinecie i dostrzegłam obraz przedstawiający najwyraźniej nagą kobietę stojącą w płomieniach i z łańcuchami zwisającymi z rąk, które trzymała rozciągnięte nad sobą.
Co, do miłosiernego piekła?
– Anima sola – powiedziała siwowłosa kobieta obok mnie, a jej silny hiszpański akcent został złagodzony przez piosenkę Crimson & Clover dobiegającą z trzeszczącego głośnika nad nami. Wydawała się spoglądać w tym samym kierunku co ja, co potwierdziło się, gdy skinęła na obraz. – Kobieta w Czyśćcu.
– Jaka jest jej historia?
– Oddała wieczne zbawienie w zamian za chwilową miłość. – Kobieta przechyliła głowę, wzdychając tęsknie. – To niezbyt romantyczne zakończenie, prawda?
Przesunęłam wzrok z powrotem na obraz i zmarszczyłam czoło.
– Co, do diabła, ma to wspólnego z ginekologiem?
– Panna Ravenshaw? – odezwał się inny głos i obróciłam się do szczupłej blondynki stojącej w drzwiach prowadzących do gabinetów, której idealnie umalowana twarz sprawiła, że znów zaczęłam zadręczać się swoimi podkrążonymi oczyma. – Proszę za mną.
Wciąż przetrawiając w głowie wszystkie wątpliwości dotyczące tej wizyty, podniosłam się ze skórzanego fotela. Zastanawiałam się, czy podążyć za blondynką, czy raczej rzucić się do drzwi wyjściowych. Gruby stosik papierów przymocowanych do podkładki, którą trzymałam na kolanach, niemal spadł na podłogę, ale starsza kobieta siedząca obok mnie złapała go i podała mi z uśmiechem.
Bąknęłam „dziękuję”, unikając jej długich, żółtych paznokci, gdy odbierałam od niej dokumenty, po czym podeszłam do pielęgniarki i podałam jej podkładkę. Potrzebowała zaledwie chwili, żeby przejrzeć formularze, których wypełnienie zajęło mi dobrych trzydzieści minut.
– Mam nadzieję, że nie ma tu cyrografu na moją duszę.
Zachichotała bez śladu rozbawienia, wsunęła sobie podkładkę pod pachę i wskazała głową, mówiąc:
– Tędy.
Obejrzałam się jeszcze raz na wyjście i przygryzłam wargę. Ucieczka kusiła mnie niczym zakorkowana butelka wina na pustyni. Technicznie rzecz biorąc, ciąża nie została jeszcze potwierdzona. Jakiś tydzień wcześniej zrobiłam sobie test w domu, ale wynik wyszedł negatywny – zapewne dlatego, że nie nosiłam w sobie ludzkiego dziecka.
Oczywiście skłamałam, zapisując się na wizytę u ginekologa. Jak mogłabym wyjaśnić, że wiem o ciąży, ponieważ tylko to mogło tłumaczyć, że pradawna klątwa została zdjęta?
Nie. Bez względu na wszystko musiałam uzyskać pewność. Przez kilka ostatnich tygodni miałam wątpliwości: czy Nocny Cień był w ogóle realny, czy realny był Jericho, a może to wszystko stanowiło jedynie elementy naprawdę złożonego i zjebanego stanu mojego umysłu.
Chciałam potwierdzenia, że dziecko, które w sobie noszę, istnieje.
Wykręcając palcami skraj koszulki, podążałam za kobietą kołyszącą biodrami osłoniętymi dopasowanym strojem medycznym. Jej młoda twarz wskazywała, że ma dwadzieścia parę lat, odrobinę mniej niż ja. Zastanawiałam się, czy rodziła już dzieci.
Gdy szłyśmy korytarzem, mijając zdjęcia palców ściskających małe stópki, dłoni opartych na zaokrąglonych brzuchach czy abstrakcyjnej grupki ciężarnych kobiet stojących w kręgu i trzymających się za ręce, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że zupełnie mnie to wszystko nie dotyczy, że jestem kimś obcym w stosunku do rasy ludzkiej. Zupełnie jakbym zerkała zza zasłony oddzielającej mnie od świata, którego nie powinnam oglądać. Choć wszystkie mijane obrazki miały wzbudzać spokój i siłę, były to ostatnie emocje, jakie czułam, zbliżając się do gabinetu.
Blondynka zaprowadziła mnie do pokoju numer siedem i gestem wskazała, żebym weszła do środka. Wykonałam zaledwie jeden krok w tamtym kierunku, gdy w mojej czaszce rozbrzmiało przenikliwe dzwonienie. Zatrzymałam się gwałtownie, zasłaniając dłońmi uszy. Zacisnęłam powieki i otworzyłam usta, gdy bolesny hałas przemknął z mózgu do moich cholernych zębów. Nie był to przypadkowy odgłos, lecz wrzask. Piskliwy wrzask uwięziony w moim mózgu. Ogarnęły mnie zawroty głowy, a gdy otworzyłam oczy, korytarz się kołysał. Opuściłam dłonie i wbiłam wzrok w ścianę, gdzie od stropu do podłogi farba łuszczyła się długimi, falującymi pasami.
Co, do diabła?
Wrzask zamarł.
– Panno Ravenshaw? – Głos przebił się do mojej świadomości.
Obróciłam się i ujrzałam, że blondynka patrzy na mnie. Uniosła niecierpliwie brwi, wykrzywiła wargi w nieprzekonującym uśmiechu i wskazała gabinet.
Zerknęłam znów na ściany, których powierzchnia wyglądała na zupełnie nienaruszoną, i zmarszczyłam czoło. Czy obłażąca farba była halucynacją?
Otrząsnęłam się z tych myśli i wkroczyłam do pomieszczenia, a następnie podeszłam do fotela, który wydawał mi się jednocześnie znajomy i przerażający.
Doktor Shein nie był moim stałym lekarzem. Nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby umówić się z tamtym, ponieważ w grę wchodziło zbyt wiele kwestii natury osobistej, o których nie byłam gotowa dyskutować z kimś, kto serwisował moje wewnętrzne mechanizmy, odkąd skończyłam szesnaście lat. Dzięki braku wspólnej historii z doktorem Sheinem ta wizyta wydawała się nieco mniej wstrząsająca.
Nieznacznie mniej.
Czując, jak kręci mi się w brzuchu od dominującego tu zapachu środka dezynfekcyjnego, z wahaniem wsunęłam się na fotel, ignorując przeklęte podpórki pod nogi. Blondynka bez słowa nacisnęła łagodnie dłonią na moją klatkę piersiową, zmuszając mnie do oparcia się o poduszkę.
Do moich uszu znów dobiegł wcześniejszy odgłos, a gdy obróciłam się do ściany, ujrzałam, że farba łuszczy się jak wcześniej. Cienie wyłaniały się z odsłoniętych pasów i upiorna groza mrowiła mnie na karku, gdy obserwowałam, jak zsuwają się na podłogę.
Co, do…?
Zamrugałam dwukrotnie, gdy cienie popełzły ku mnie niczym dziwaczne, ponadnaturalne, skradające się zwierzęta. Zacisnęłam powieki i policzyłam do dziesięciu. Gdy ponownie otworzyłam oczy, na nazbyt białe kafelki podłogi padały już tylko zwykłe, nieruchome cienie rzucane przez światło przesączające się przez okiennice.
Dotyk chłodnych palców na brzuchu skierował moją uwagę z powrotem na pielęgniarkę, która uniosła mi koszulkę do piersi. Z oczyma rozświetlonymi czymś, co uznałam za zafascynowanie, przesuwała dłońmi po mojej skórze w sposób, który nie kojarzył mi się z medycyną.
– Co pani… – Mięśnie moich rąk zamieniły się w ołów, gdy próbowałam podeprzeć się na fotelu, i nie chciały się poruszyć. Panika wezbrała mi w gardle. – Ej… Ej!
Jej dłonie zawędrowały wyżej. Przesunęła lodowatymi opuszkami po mojej szyi. Mdłości zakotłowały mi się w trzewiach, gdy poczułam, że zaciska palce. Mocno. Mocniej.
– Przestań! Proszę! Przestań! – Z rękoma przymurowanymi do boków w duchu błagałam mięśnie, żeby ją odepchnęły, ale one nie słuchały moich poleceń.
Wpatrując się w moje usta, blondynka opuściła głowę, jakby chciała mnie pocałować. Spomiędzy jej rozchylonych warg wysączyła się kręta smużka czarnego dymu, wyglądająca jak pełznący ku mnie wąż. Dym musnął moje zaciśnięte usta, a ja pokręciłam głową. Ale choć starałam się opierać, przecisnął się przez barierę i poczułam na języku smak popiołu. Gęsty niczym miód, spłynął mi do gardła i pulsując, przedzierał się do brzucha. Próbowałam wrzeszczeć, lecz tylko krztusiłam się i dławiłam. Moje ciało ogarnęły konwulsje.
Wciąż stojąc nade mną, pielęgniarka zachichotała.
– Jak to smakuje, panno Ravenshaw? – wysyczała dziwnym głosem.
Ściany pomieszczenia zaciskały się wokół mnie. Były coraz bliżej i bliżej.
Aż wreszcie wszystko ogarnęła czerń.
– Panno Ravenshaw? – Ciemność przebił łagodny głos.
Otworzyłam oczy i zorientowałam się, że stoję w korytarzu przed gabinetem lekarskim i wpatruję się w ścianę, jak wcześniej.
Blondynka stała przy drzwiach, unosząc brwi w wyrazie troski.
– Dobrze się pani czuje?
Czy dobrze się czułam?
Oderwałam wzrok od ściany, wciąż pokrytej nienaruszoną farbą, i przeniosłam go na zegar pokazujący trzynastą trzydzieści siedem. Gdy rozejrzałam się po gabinecie, zauważyłam, że biały podkład na fotelu wygląda na niepognieciony. Jakby nikt na nim nie siedział.
Co się wydarzyło?
Nic?
Choć wciąż czułam na skórze zimny dotyk widmowych palców, odchrząknęłam i skinęłam głową.
Nie. Nie czułam się dobrze. I to już od wielu tygodni.
Halucynacje zdarzały mi się często za dnia, ale zazwyczaj pojawiały się nocami, dlatego potrzebowałam potwierdzić ciążę. Bo co, jeśli ona też była halucynacją?
Gdy weszłam już do środka, blondynka pokierowała mnie do wagi, a później zanotowała odczyt – około ośmiu kilogramów mniej niż w ostatnich tygodniach. Po sprawdzeniu innych parametrów pobrała mi odrobinę krwi i wręczyła pojemnik na próbkę moczu. Gdy wróciłam z łazienki, na fotelu leżała już okropna papierowa koszula. Jęknęłam w duchu na myśl, że będę musiała zmagać się z tym cholerstwem.
Wokół mnie zapadła nerwowa cisza, gdy pielęgniarka w końcu opuściła gabinet. Przebrałam się w paskudną koszulę i czekałam na lekarza. Nawet obrazy przedstawiające ocean ani pastelowy niebieski kolor ścian nie mogły złagodzić mojego niepokoju. Wizyty u lekarza zawsze wiązały się dla mnie ze stresem, tym bardziej teraz. Świat nie wydawał mi się już właściwy ani normalny. Miałam wrażenie, jakby wywrócił się do góry nogami i obracał zbyt szybko. Jedynym, czego chciałam, to wczołgać się do łóżka i spać lub gapić się przez okno, jak robiłam w wiele dni po powrocie z Nocnego Cienia. Czekając, bezmyślnie bawiłam się medalionem na szyi – prezentem od ojca, który zwrócił mi Jericho.
Gdy rozległo się pukanie do drzwi, wyprostowałam się sztywno i odchrząknęłam.
– Proszę.
Doktor Shein był białym mężczyzną w średnim wieku w białej koszuli pod białym fartuchem medycznym i z kępkami siwiejących włosów zaczesanymi do tyłu, przez co wyglądał jak starzejący się Ken. Wystarczył sam jego wygląd, bym wyczuła w nim człowieka kwestionującego wszystko, co wykracza poza jego nienaganną edukację. Co oznaczało, że nie poruszę tematu dziwnych halucynacji przedstawiających jego pielęgniarkę i to dziwne coś, co wdmuchnęła mi w usta.
– Panno Ravenshaw – odezwał się – mam dziś dość napięty harmonogram, proszę zatem, żeby pani się położyła, abym mógł wykonać badanie ultrasonograficzne.
– Ultrasonograficzne? Już teraz?
– Próbka pani moczu dała wynik negatywny. Chciałbym zajrzeć do macicy.
Musiałam zmobilizować każdy mięsień twarzy, żeby nie skrzywić się w reakcji na pomysł, który brzmiał niesamowicie inwazyjnie. Czy wszyscy lekarze mówili w taki sposób?
Trzaśnięcie gumy rękawiczek sprawiło, że zakotłowało mi się w żołądku, gdy znowu kładłam się na fotelu. Wtedy rozległo się kolejne pukanie i blondynka weszła z przygotowanym iPadem. Oparłszy stopy, obserwowałam, jak doktor Shein szykuje głowicę wyglądającą jak zabawka z sex-shopu, zakłada na nią pokrowiec przypominający kondom, po czym, bez choćby wymienienia uprzejmości, rozsuwa moje kolana i wciska przedmiot w moje wnętrze. Zacisnęłam palce na podłokietniku i odchrząknęłam, czując, jak dygoczą mi uda. Blondynka przysunęła monitor bliżej mężczyzny, ja zaś starałam się ignorować śluzowate ruchy penetrującego mnie instrumentu.
Lekarz wpatrywał się w ekran i widziałam, jak brwi schodzą mu coraz niżej, a głowa się unosi. Nachylił się bliżej monitora, po czym oparł z powrotem. Poruszył umieszczonym we mnie wziernikiem, znowu przyjrzał się bliżej i zmarszczył czoło.
Obraz na ekranie nie miał dla mnie najmniejszego sensu. Dostrzegałam jedynie łuk wypełniony ciemnymi plamami i szumem statycznym, jak coś z filmu Poltergeist. Lekarz przekrzywił głowicę w lewo pod dość niewygodnym kątem i trzymał tak przez chwilę, nadal wpatrując się w monitor. Poruszył nią, ale zaraz wrócił do poprzedniej pozycji. Zmarszczył brwi. Nadal patrzył. Zrobił serię zaniepokojonych min, którą powtórzył jeszcze przynajmniej trzykrotnie.
– Jenny, czy możesz podać mi inną głowicę?
Na jego prośbę blondynka wyszła z gabinetu i wróciła po minucie czy dwóch, niosąc urządzenie.
Doktor Shein beznamiętnym ruchem wysunął ze mnie pierwszy wziernik, przygotował drugi i szybko wcisnął go w moje ciało. Znów się krzywił, wytężał wzrok i szturchał mnie tym cholerstwem, jakby potykał się z moją macicą.
– To… bardzo dziwne.
Na te słowa blondynka zadarła głowę i zmrużyła oczy tak jak on. Podeszła do niego i po chwili wpatrywania się w ekran uniosła brwi, jakby w wyrazie zaskoczenia.
Cholera. Oni wiedzą. Wiedzą.
Nie chciałam nawet pytać, bo wiedziałam, że wiedzą. Moja ciąża nie była normalna. Nie była ludzka.
– Nie ma go tam – powiedział, przerywając moje bolesne myśli.
– Co?
Ekran zamigotał i urządzenie wydało z siebie elektryczny trzask, po czym poczułam, jak głowica znowu wysuwa się ze mnie bezceremonialnie. W gabinecie rozległ się donośny huk.
Zaskoczona, niechcący kopnęłam doktora Sheina. Zanim zdążyłam przeprosić, światła zamigotały i zgasły. Odgłos kółek jego fotela przesuwających się po kafelkach stanowił jedyne ostrzeżenie, zanim uderzył w mój podnóżek. Elektryczne brzęczenie ucichło, a światła rozbłysły na nowo, ukazując zdezorientowanie wymalowane na twarzy lekarza i jego asystentki.
– Co to było, na piekło?
Piekło. Niewiele się pomylił. Jego pytanie stanowiło odzwierciedlenie moich myśli, gdy po obróceniu się ujrzałam cień sunący po ekranie ultrasonografu. Trzepoczące mrowienie w żołądku kazało mi wstrzymać oddech. W duchu modliłam się, żeby to, co widzę, okazało się po prostu kolejnym zakłóceniem obrazu.
Shein bez słowa pokręcił głową i podniósł się z krzesła, po czym podszedł do umywalki, po drodze zdejmując rękawiczki.
Bez słowa.
Pospiesznie usiadłam na fotelu, przyciągając do siebie kolana.
– Hmm… czy wszystko… w porządku?
Po umyciu rąk lekarz wrócił na krzesło, a ja opuściłam nogi ku podłodze.
– Macica wydaje się pusta, choć wygląda na to… że coś się w niej znajduje.
Znowu odchrząknęłam, zastanawiając się, czy on również dostrzegł ruch na ekranie.
– Coś? – ośmieliłam się zapytać.
– Skłaniałbym się ku stwierdzeniu, że to ciąża ektopowa, choć oczekiwałbym w takim przypadku pozytywnego wyniku testu moczu. Czy jest pani pewna, panno Ravenshaw, że przywiódł tu panią pozytywny test?
– Tak – skłamałam. – Dwie kreski, prawda? – Z ust wyrwał mi się nieprzekonujący chichot.
– Zaczekam na potwierdzenie z testu krwi, ale w przypadku ciąży pozamacicznej zalecam metotreksat.
– Co to takiego?
– Zastrzyk podany po to, żeby powstrzymać komórki płodu przed dalszym podziałem. Służący terminacji ciąży, w gruncie rzeczy.
Terminacji. Terminacji?
Pokręciłam głową.
– Nie zamierzam przerywać tej ciąży.
– Jeśli potwierdzi się, że istotnie jest pani w ciąży, takie postępowanie będzie kluczowe. Ciąża ektopowa stanowi zagrożenie dla życia.
– Co ma pan na myśli, mówiąc „potwierdzi się”? Uważa pan, że ciąża „może być” ektopowa. Czyli nie jest pan pewien po badaniu ultrasonograficznym?
Szybko obejrzał się przez ramię na blondynkę, po czym spojrzał na mnie, wsuwając dłonie do kieszeni fartucha.
– Obawiam się, że do końca nie wiem, co widziałem, panno Ravenshaw. Najwyraźniej w pani macicy znajduje się jakaś znacząca masa.
– Masa? Jak… – Przełknęłam gulę podchodzącą mi do gardła. Nie chciałam powiedzieć tego na głos, wolałam wypchnąć tę możliwość z głowy. – Guz?
– Guz to coś, co mógłbym zidentyfikować w oparciu o to, że już je widywałem. To natomiast było… niezwykłe. Wydawało mi się, że być może głowica nie działa prawidłowo, ale druga dała taki sam obraz.
– Czyli co to takiego?
– Nie mam pewności. Wolę zaczekać na wyniki badania krwi, zanim powiem coś więcej. Przyda się też kolejne USG. Spróbujemy z innym monitorem i może przeprowadzimy szersze testy. Na razie poproszę, żeby umówiła się pani w recepcji na kolejną wizytę i przygotowała na ewentualność terminacji.
Nie. Tego nie mogłam zrobić. Nie zrobię. Nie miałam dostatecznej wiedzy na temat ciąż Strażników, by móc podjąć taką decyzję. Być może negatywny wynik testu i pusta macica były czymś normalnym. Może matka każdego Strażnika doświadczała dziwnie migoczącego ekranu i cienistych ruchów podczas USG. Przez ostatnie miesiące wystarczająco naoglądałam się śmierci – Jericho, Garic, Remy – i na pewno nie planowałam dodawać dziecka Jericha do tej listy.
Nie podobało mi się, że tych dwoje najwyraźniej wpatruje się we mnie tak, jakby czekali na moją reakcję.
– Czy nie istnieje jakiś sposób, żeby dziecko mogło…
– Obawiam się, że nie. Ewentualne przeciąganie takiej ciąży naraża panią na ryzyko. Proszę przemyśleć moje rady, panno Ravenshaw.
Przemyślałam je i niestety dla niego podjęłam już decyzję. W czasie spędzonym w Czyśćcu dowiedziałam się, że nie wszystko działa tak, jak powinno. Niektóre istoty wymykały się zasadom nauki albo funkcjonowały wbrew nim. Jericho mnie tego nauczył.
Znajome pieczenie oczu i nosa kazało mi odwrócić wzrok, ponieważ potworna fala bólu i smutku groziła wyrwaniem bram przez powódź, a przecież nie chciałam rozsypać się przed Kenem i jego Barbie.
Nie zamierzałam przerwać ciąży. Nie zamierzałam brać jakiegoś metogówna, żeby zabić dziecko Jericha. Jego dziedzictwo. Jedyne, co zostało mi po miłości trwającej od stuleci.
Niezależnie od wszystkiego.
Teraźniejszość
Evie podciągnęła się na łóżku wynajętym w gospodzie w miasteczku, gdzie mieszkała przez ostatnie miesiące. Z uśmiechem wyrażającym uznanie obserwowała, jak blond nieznajomy naciąga skórzane spodnie na nieziemsko idealny tyłek. Szczupła, muskularna sylwetka nadawała mu budowę wojownika, a skóra była nieskazitelna. Nie widniało na niej ani jedno znamię, pieg czy blizna.
– To jak to działa?
Wciąż zajęty ubieraniem, nie raczył zerknąć w jej stronę ani potwierdzić, że w ogóle usłyszał pytanie. Odezwał się dopiero po wyjątkowo długiej chwili milczenia, gdy przeplótł już pasek przez szlufki spodni i zmarszczył brwi.
– Jak co działa?
– Przechodzenie przez Vale. Czy boli?
– Nie.
– Jest niebezpieczne?
– Tak.
Przygryzła wargę, w milczeniu rozważając jego frustrująco skąpe odpowiedzi.
– Nieważne. Chcę tylko się stąd wydostać. Opuścić Nocny Cień. Jeśli to, co mówiłeś, jest prawdziwe, wtedy… może moja rodzina, zakładając, że w ogóle ją mam… cóż, może przygarną mnie z powrotem. Tak więc zrobię to. Powiem ci, gdzie znaleźć Van Croixa.
Naciągnęła sobie prześcieradło na piersi, zduszając niepokój kotłujący się jej w trzewiach. Tak długo kochała Van Croixa, a teraz zdradzała go w taki sposób. Ale sam dokonał wyboru.
I wybrał tamtą. Farryn.
Po tym, jak Evie miesiącami oferowała mu oddanie i rozkosz, została odrzucona jak brudna bielizna na rzecz zupełnej przybłędy, która przylazła znikąd.
– A co z tą kobietą? Farryn? – Nie potrafiła ukryć wrogości w swoim tonie. Nienawiści, jaką czuła do tamtej kobiety, kipiącej w jej krwi od nocy, gdy Van Croix zmusił Evie do opuszczenia Katedry Czarnej Wody. Jej jedynego domu. Jedynego schronienia przed mroczniejszymi elementami składającymi się na Nocny Cień.
– Zakładasz, że ona wciąż żyje?
– On by nie pozwolił na nic innego. Granice jego obsesji na jej punkcie są nieskończone.
– Zatem podzieli jego los. – Nuta ostateczności w jego głosie uderzyła ją niczym policzek. Evie dotąd miała wrażenie, że aniołowi zależy na odebraniu nagrody. Że chce przekazać Jericha Niebiosom, nie krzywdząc go.
W krótkim czasie, jaki wspólnie spędzili, nieznajomy wiele jej opowiedział. Zwłaszcza rzeczy, które zawsze podejrzewała, że są prawdą. Że Jericho jest pół aniołem, pół demonem. Jeśli wziąć pod uwagę sytuacje, gdy widziała go w dzwonnicy, a także długie i niezwykłe pióra, jakie zbierała, o srebrzystych zakończeniach i nietypowo wibrujące, nie mogła wątpić, że w jej byłym kochanku kryje się coś odmiennego. I – w przeciwieństwie do Jericha zachowującego się w sposób wycofany i enigmatyczny – anioł, z którym przeżyła wspólną noc, posunął się do dowiedzenia swojej prawdomówności, pokazując Evie skrzydła i nieziemskie cechy swojego ciała. Widziała też, jak poruszał się i napinał niczym perfekcyjnie dostrojona maszyna.
– Jak konkretnie będzie wyglądał ten los, jeśli mogę spytać? – ośmieliła się odezwać.
– To nie twoja sprawa.
– Ale nie skrzywdzisz go?
– Masz moje słowo.
Węzeł w jej brzuchu rozsupłał się z ulgi. Choć Jericho ją tak wielce rozczarował, na pewno to nie on stanowił przyczynę jej gniewu.
– Moje troski nie rozciągają się na tę kobietę, żeby była jasność.
– Kryształowa.
– W porządku. To znaczy i tak nie wierzę w te religijne bzdury. Dziewczyny muszą dbać o siebie nawzajem, a to, co ona mi zrobiła, było niewybaczalne. – Uniosła pilniczek z szafki nocnej obok siebie i nerwowymi ruchami zaczęła piłować paznokcie. – Znajdziesz Van Croixa w Katedrze Czarnej Wody. Oczywiście jestem pewna, że każdy by ci to powiedział. Co każe mi się zastanawiać… dlaczego ja?
– A dlaczego nie? – Z małego drewnianego stolika po drugiej stronie pokoju zebrał pokaźny arsenał pozostawionej tam broni, a następnie pochował ją w pochwach umieszczonych na swoich biodrach, nogach i piersi.
– Wybacz mi, jeśli wyjdę na nieokrzesaną i nieodpowiedzialną, ale nie znam nawet twojego imienia.
Obrócił się i jego usta rozciągnęły się w uśmiechu po raz pierwszy od minionego wieczora, kiedy to urokiem wkradł się do jej łóżka.
– A jak brzmi twoje?
– Evie. Naprawdę jesteś aniołem, który może przywrócić mi duszę i odesłać mnie z powrotem?
Przyciskając palec do czubka sztyletu o najozdobniejszej rękojeści, jaką kiedykolwiek widziała, przeszedł przez pokój w kierunku łóżka. Nie ostrzegło jej nawet drgnięcie klingi, zanim nieznajomy ugodził ją w gardło, urywając wrzask, który nie zdołał wydostać się jej z ust.
Evie wpatrywała się w niego wybałuszonymi oczyma, patrząc, jak jej pełne szoku oblicze odbija się w jego jasnych oczach.
– Obawiam się, że nie ratuję takich dusz jak twoja, Evie. Ja je łamię.
Przed stuleciami
Chłopiec podążał wydeptaną ścieżką znikającą w widmowych cieniach lasu. Tą samą, którą kilka minut wcześniej poszedł jego ojciec, prostym ludziom znany jako lord Praecepsia, jego odciski wciąż widniały w niedawno spadłym śniegu. Drzewa drżały na wietrze, zaś ich białe gałęzie, grubo obrośnięte szronem, obsypywały barona białym pyłem, majacząc ponad nim niczym starzy, zmęczeni, obserwujący go wartownicy. Rzucający mu wyzwanie, by kroczył dalej.
Nie przejmował się chłodem ani otępiającym odczuciem, od którego mrowiły go policzki i dłonie. Gorejąca w nim wściekłość mogłaby podpalić otaczający go las, gdyby nie ta odrobina samokontroli wciąż pyrkocząca pod powierzchnią.
Światła z małej chaty na końcu ścieżki migotały wśród pni. Nieprzyjemna aura zdrady unosząca się w powietrzu poruszyła wnętrzności zbliżającego się chłopca, którego mięśnie napięły się, szykując do gwałtownego działania. Sama myśl o tym, że mógłby mieć krew na rękach, że czułby na języku ten miedziany smak, kazała mu zwalczać tę niewyjaśnioną ochotę, żeby się zmoczyć. Matka ostrzegała go, żeby kontrolował te mroczne, nienaturalne impulsy, ale on nie mógł nic poradzić na krążący w nim jad. Na czerń, która pochłaniała go za każdym razem, gdy choćby pomyślał o tym, co jego ojciec może właśnie robić.
Wilk zawył w oddali. Przycupnięta wysoko na gałęzi sowa obserwowała go, gdy ją mijał. I jeśli można było choć trochę wierzyć w historie opowiadane przez wioskowych venatorów, czyli myśliwych, to z pewnością coś niebezpiecznego czaiło się w lasach. Nic nie mogło jednak oderwać jego uwagi od małego oszronionego okienka, za którym dostrzegał niewyraźne sylwetki dwóch osób.
Musiał zobaczyć to na własne oczy. Uspokoić prawdą swoje podejrzenia.
Podszedł bliżej ze sztyletem w dłoni, a następnie zaczął stąpać po drewnianej werandzie, ostrożnie, żeby deski nie zaskrzypiały pod jego stopami. Obrazy za mętnym szkłem poruszały się gorączkowo, a ze środka dobiegały jęki.
Chłopiec chuchnął na szybę, a gdy gorąco roztopiło szron, zajrzał przez maleńką plamę przejrzystości. Wykręciło mu żołądek, a furia szalejąca w jego piersi rozlała się dalej, napierając mu na żebra.
Po drugiej stronie okna jego nagi ojciec stał pochylony nad własną siostrą, którą pierdolił na drewnianym stole. W usta miała wciśnięte jabłko, a ręce związane na plecach.
Baron niedawno skończył szesnaście lat i zaznajomił się już z czynami seksualnymi. Dobrze wiedział, że branie kobiety od tyłu, jak zwierzę, było zakazane przez kościół. Ten sam kościół, który tak wysoko cenił sobie jego ojciec.
Cienie tańczyły na ścianach w wyuzdanych scenach niepasujących do ruchów tamtej dwójki, wyglądały niczym jakieś lubieżne zbiegowisko, choć nikt inny nie był najwyraźniej obecny w środku. Jedynie mroczne sylwetki przesuwające się w charakterystycznych, seksualnych pozach. Nie dało się dostrzec tego, co naśladowały cienie. Pochłonięty nimi, chłopiec nie od razu dostrzegł zmianę, jaka zaszła w chacie. Sposób, w jaki przygasło światło.
Szron na szybie zgęstniał. Oczy jego ciotki zrobiły się białe, gdy jej tęczówki obróciły się w głąb czaszki.
Ruchy ojca stały się gwałtowniejsze, bardziej agresywne. Szarpał się i wbijał palce w jej mleczne ciało, sącząc spod paznokci kropelki krwi. Obnażył zęby i to, co stało się później, wypaliło się chłopcu w mózgu.
Coś wyglądającego jak długie czarne macki wyrosło z ciała ojca. Część z nich owinęła się ciasno wokół ud kobiety i nóg stołu, rozwierając ją. Inna zniknęła pomiędzy jej pośladkami i wsuwała się oraz wysuwała spomiędzy nich w tym samym rytmie, w jakim jego ojciec pchał ją od tyłu. Jeszcze inna otuliła się wokół jej gardła i jeśli oceniać po tym, jak zaczerwieniła się twarz ciotki, zacisnęła na nim.
Subtelny ruch ręki mężczyzny przyciągnął wzrok chłopca z powrotem ku czarnym łuskom przesuwającym mu się po skórze i odbijającym światło.
Potwór.
Baron z trudem zaczerpywał tchu, gdy szok wdzierał mu się pazurami do płuc. Co się tu działo, w imię boskie? Bezcielesny głos powtarzał mu, żeby odwrócił wzrok, on jednak nie potrafił. Skierowanie uwagi gdzie indziej sugerowałoby, że to, co miał przed oczyma, jest prawdziwe, a przecież nie mogło takie być. Bo choć widział w życiu straszliwe rzeczy, żadna z nich nie okazała się tak plugawa i absurdalna. Za takie same wynaturzenia i grzechy biskup Venable batożył i katował innych z miasteczka. Może wybatożyłby również barona, ponieważ istniały dziwaczne sytuacje, które kilkakrotnie mu się przytrafiły. Niewyjaśnione przypadki wymykające się ludzkim zdolnościom lub rozsądkowi. Przypadki, o których nie ośmieliłby się z nikim rozmawiać, chyba że chciałby zostać poddany szczegółowemu śledztwu, jak inni chłopcy, którzy ściągnęli na siebie podejrzenia biskupa.
Jego zdolność chwytania błyskawicy w dłoń tak, by nie spalała mu ciała, na pewno wzbudziłaby plotki w całej Praecepsii. Podobnie jak unoszenie głazów czterokrotnie cięższych od niego i trzymanie ich nad głową. Lub zatrzymywanie czasu i obserwowanie, jak przedmioty unoszą się w powietrzu, jakby zawieszone na niewidzialnych niciach. Znał wszystkie te swoje aberracje i wiedział, że świat nie zawsze zachowuje się zgodnie z ludzkimi oczekiwaniami, a jednak gdy stał jak skamieniały na tamtej werandzie, wpatrując się w rozgrywającą się za oknem scenę, zimne pazury szoku kazały mu się zastanawiać nad licznymi rzeczami, których jeszcze nie rozumiał.
Jego ojciec zawsze był bestią, okrutnym i niegodziwym mężczyzną, ale młody baron dotąd nie wyobrażał sobie głębi jego zdeprawowania. I nie przypuszczałby, że ojciec potrafi fizycznie przekształcić się w istotę z koszmarów. To było niemożliwe.
Musiał śnić.
Pomimo zimna poczuł dreszcz na karku i odsunął się od szyby, ale nie na tyle daleko, by stracić widok. Odraza zamrowiła go w piersi, gdy obserwował, jak coś wije się wewnątrz brzucha jego ciotki. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że wypustka przypominająca ogon wślizgnęła się jej do gardła.
Co za bezbożne wynaturzenie! Kończyna wcześniej zakrywająca jej usta poruszała się teraz w jej brzuchu!
Nóż z brzękiem wypadł mu z ręki.
Głowa ojca obróciła się w jego kierunku.
Czarne, paciorkowate oczy wpatrywały się w niego przez szkło i baron cofnął się jeszcze dalej, potykając o schody werandy. Zimny, mokry śnieg chlupnął mu pod dłońmi, gdy chłopak upadł na plecy. Nawet na chwilę nie spuszczał wzroku z okna. Pojawiła się w nim cienista sylwetka ojca. Macki schowały się z powrotem w jego ciało. Nawet z tej odległości baron dostrzegał, że oczy ojca wróciły do swojej zwyczajowej barwy. Strumyczki lodowatego strachu rozlały mu się pod skórą.
Rzucił się w tył, odskakując od domku, a potem pobiegł w ciemny las najszybciej, jak tylko potrafiły go ponieść nogi. Zimne powietrze paliło go w płuca, a ogień ogarnął mięśnie. Sękate gałęzie i paprocie szarpały go za nogi, wbijając zdrewniałe pazury w jego skórę.
Księżyc wisiał wysoko, lecz jego słabe, srebrzyste promienie rzucały jedynie strzępki światła na niewydeptaną ścieżkę. Baron parł jednak dalej, a szalejący w jego umyśle chaos przemieniał strach we wściekłość.
Nikomu nie mógł o tym powiedzieć, żadna dusza w Praecepsii nie uwierzyłaby w coś podobnego. Jego ojciec był niemal równie mocno szanowany jak biskup Venable. Oskarżenie go równałoby się z otrzymaniem kary. Barona zabrano by do lochów w podziemiu, podobnie jak innych chłopców, których nikt już później nie widział.
Nie. Nie odezwie się na ten temat, złożył sobie taką przysięgę. Ale będzie musiał za wszelką cenę chronić matkę.
Zabije tego okrutnika za ból, jaki ten jej sprawiał. Za nieszczęścia, jakie zadawał jej życzliwej, dobroczynnej duszy, która z każdym mijającym dniem stawała się coraz słabsza. Za zniewagi, jakie znosiła zawsze, gdy musiała skierować oczy na jego kuzyna Drystana i niewątpliwie dostrzegała jego podobieństwo do swojego męża i jego siostry.
Baron przysiągł, że zabije ojca w najniegodziwszy i najboleśniejszy sposób – z równym brakiem litości, jaki lord Praecepsia okazywał swojemu synowi.
A wraz z nim zabije tkwiącą w nim bestię.
Nie minęło wiele czasu, zanim jaśniejsze światło przesączyło się między czubkami drzew i zalśniło na nietkniętym śniegu. Baron szedł aż do rana z zesztywniałymi i zmarzniętymi kończynami, z obolałymi nogami. Zatrzymał się, by oprzeć się o drzewo, i zamknął oczy, żeby uspokoić umysł. Jednak jedyną rzeczą, jaką widział pod powiekami, wciąż był obraz ojca pierdolącego ciotkę.
Nowa wściekłość wezbrała w chłopcu. Zacisnął zęby i uderzył pięścią w pień drzewa, o które się opierał. Odgłos pękania sprawił, że otworzył oczy i uniósł wzrok ku liściastej koronie w górze, która chwiała się niebezpiecznie z boku na bok.
– O cholera. – Baron cofnął się o krok, niepewny, w którą stronę drzewo ostatecznie się przewali. Słysząc trzask pękającego drewna, odskoczył w tył, akurat gdy jasna brzoza przewracała się w przeciwnym kierunku niż on; uderzyła o ziemię, podrywając paprocie i śnieg.
Wybałuszonymi oczyma wpatrywał się w rozszczepione drewno, w pień zupełnie oderwany od korzeni. Nie pierwszy raz uczynił coś, co wykraczało poza ludzkie zdolności i siłę. Pod skórą pełzało mu uporczywe mrowienie. Uniósł dłonie, wyobrażając sobie, że wyrastają z niego czarne łuski i mackowate wypustki.
Nie. Nie był taki sam jak jego ojciec. Był inny!
Kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Obrócił się i ujrzał myszkę uwięzioną pod jedną z leżących gałęzi. Wiła się i piszczała daremnie. Jej widok wzbudził w nim odrazę, przypomniał mu o jego własnej słabości, o okrutnej i nieugiętej władzy, jaką miał nad nim ojciec. Piski żyjątka owijały się wokół jego zmysłów niczym ostrza zgrzytające o kość. Zacisnął powieki.
„Jesteś słaby i żałosny! Zupełnie jak twoja matka!”
Słowa ojca rozbrzmiewały mu w głowie, podsycając jego gniew, aż pod powiekami zaczęły mu błyskać poszarpane czerwone błyskawice. Uniósł stopę, żeby zmiażdżyć mysz, i bystrym wzrokiem wychwycił odbicie swojego buta w okrągłych czarnych oczach gryzonia. Zwierzę zastygło w bezruchu, wpatrując się w niego tak, jakby godziło się ze swoim losem. Ta myśl sprawiła, że baron poczuł jeszcze większą odrazę.
Właśnie wtedy do jego uszu dobiegł odgłos. Łagodny, kobiecy śmiech rozbrzmiał echem wśród drzew. Opuścił but, chwilowo oszczędzając mysz, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu źródła śmiechu, który szybko przeszedł w cichy głos. Chłopak dysponował czulszym słuchem niż większość, więc dźwięk mógł dochodzić z odległości kilku kroków lub z odległej części lasu. Podążał za nim po powalonych drzewach i przez plątaninę drzewnych szczątków aż do polany niedaleko od miejsca, gdzie stał wcześniej.
Po przeciwnej stronie polany, na pozbawionej gałęzi kłodzie, siedziała dziewczyna w czarnej szacie z kapturem, młodsza od niego może o kilka lat. Długie czarne warkocze wylewały jej się spod kaptura, odznaczając się na tle nieskazitelnej, bladej skóry. Baron zacisnął dłonie u boków, wyobrażając sobie, jak gładzi opuszkami jej gładką powierzchnię. Promienie słoneczne wydawały się sięgać ku dziewczynie, jakby one również pragnęły jej dotknąć. U jej stóp kręciło się kilka myszy, ona zaś rzucała okruchy na śnieg, wzbudzając w zwierzątkach poruszenie. Znów się roześmiała i baron wyprostował się czujnie.
Miał ochotę pochwycić ten dźwięk, zabutelkować go, by móc badać jego ton i harmonię. Śmiech przeszedł jednak w tęskne nucenie, ono zaś z kolei w śpiew, od którego ścisnęło mu pierś. Był tak piękny, że słuchanie go sprawiało mu ból, a jednak nadal słuchał. Obserwował dziewczynę dłużej, niż zamierzał, gdy siedziała, karmiąc myszy.
Przerwała nagle i wymierzyła palec w gryzonie, jakby je liczyła.
– Mogłabym przysiąc, że wcześniej była was siódemka. Co stało się z waszym bratem? Hmm? Powędrował dokądś?
Baron obejrzał się na powaloną gałąź, pod którą utknęła myszka. Wbrew zdrowemu rozsądkowi podążył z powrotem przez las do miejsca, gdzie tkwiło zwierzątko z przygniecionym ogonem. Gdy zamykał wokół niego palce, ugryzło go, a baron warknął i cofnął dłoń, by zacisnąć ją w pieść.
Znowu dobiegł go głos dziewczyny. Niczym ciepły, kojący napój, wlewał w niego niewytłumaczalny spokój, zignorował więc protesty myszki; trzymał ją w jednej dłoni, a drugą unosił gałąź. Zupełnie jakby wyczuwając jego zamiary, przestała się szamotać i baron zdołał dobrze się przyjrzeć zakrwawionej końcówce jej ogona. Coś skuliło się w jego wnętrzu na ten widok. Litość. Nigdy dotąd nie czuł czegoś podobnego w stosunku do zwierzęcia, a jednak myśl, że dziewczyna zobaczyłaby mysz w takim stanie, wzbudziła w nim niepokój. Przesunął palcem wzdłuż ogona, wyobrażając go sobie takim, jak wyglądał wcześniej. Światło błysnęło mu pomiędzy opuszkami, później pojawiło się ciepło, a gdy puścił ogon, ujrzał maleńkie błyskawice tańczące po rance.
Marszcząc w zdezorientowaniu brwi, obserwował, jak brzegi skaleczenia suną ku sobie, zamykając zakrwawione ciało. Niespełna minutę później ogon wydawał się zupełnie zdrowy.
W jaki sposób?
Uniósł dłoń i przyjrzał się swoim opuszkom, gdzie pod skórą wciąż wyczuwał lekkie wibracje. Migoczące iskierki zniknęły w jego ciele i wrażenie ustąpiło.
Puścił mysz, która stanęła mu na dłoni na tylnych łapkach i przejechała sobie przednimi po pyszczku, myjąc się.
Nie próbowała przed nim uciekać.
Zupełnie jakby już się go nie obawiała.
Trzymając rękę wyciągniętą przed sobą, zaniósł zwierzątko z powrotem przez las w kierunku polany, gdzie wciąż siedziała dziewczyna. Opadł na jedno kolano i położył dłoń na śniegu, pozwalając myszy uciec. Z początku nie zrobiła tego. Przyciskając sobie przednie łapki do piersi, wpatrywała się w niego tymi czarnymi oczkami.
Baron pstryknął palcami.
– No idź już – wyszeptał i dopiero wtedy zwierzątko odbiegło; patrzył, jak skacze po polanie w stronę nieznajomej.
– Tu jesteś! – zawołała dziewczyna, rzucając stworzonku okruchy. – Przez chwilę bałam się, że dorwała cię sowa.
Baron cicho zachichotał pod nosem, a ona, jakby to słysząc, uniosła ku niemu wzrok. Na szczęście był osłonięty drzewami, ale na wszelki wypadek umknął za najbliższe z nich.
Gdy się obrócił, ujrzał czubek klingi dotykający jego podbródka. Alaric, sługus jego ojca, wpatrywał mu się prosto w oczy. Kawałek dalej ojciec barona zsiadł z konia i podszedł do chłopca. Na jego twarzy malował się niegodziwy, okrutny uśmiech.
– Wygląda na to, że lubisz szpiegować. – Nachylił się bliżej i wyszeptał: – Chodź, synu. Posłuchajmy, ile widziały twoje bystre oczy.
Teraźniejszość
Bezgwiezdna noc majaczy ponad kopułą, gdy wpatruję się w rozpadającą się wieżę. Zaledwie kilka kondygnacji wyżej trzy gargulce o kamiennych twarzach spoglądają na mnie ze swoich grzęd uformowanych tak, by pod ich łapami wyglądały jak spiętrzone czaszki. Choć nie wydają się niczym więcej niż tylko rzeźbami, wykonano je z niepokojącą szczegółowością. Tak realistycznie, że mogłabym przysiąc, iż jedna z nich poruszyła się, gdy podchodziłam do budynku.
Ponad nimi sunie ku mnie gęsta mgła niosąca ze sobą strzępki popiołu spadające z nieba niczym we wstrząśniętej kuli śniegowej. Ukłucia ciężkiej trwogi zalegają mi w brzuchu, zaś w nos drażni mnie silny i tłusty smród czegoś płonącego, jakby mięsa.
Byłam tu już kiedyś.
Ale kiedy?
Powietrze jest gęste, spowalnia mi mięśnie, gdy niewidoczna siła kieruje mnie po kamiennych stopniach do czekających na mnie ozdobnych żelaznych drzwi. Wprawiono w nie kołatkę z niepokojącą diabelską twarzą, której oczy wydają się czerwone. Lśniące.
Na ten widok w żołądku osiada mi ciężka groza, a gdy kładę dłoń na brzuchu, zauważam jego zaokrąglony kształt. Jakie to dziwne. Na pewno nie dalej niż wczoraj śniłam, jak mogę wyglądać za kilka miesięcy, gdy będzie już po mnie widać ciążę.
– Wejdź do środka. – Kobiecy głos, który słyszę, jest obcy, ale z jakiegoś powodu wydaje się znajomy.
A jednak nie chcę jej posłuchać. Coś mi mówi, że jeśli wejdę, to już nie wyjdę. Ale przekraczam próg, zupełnie jakby moje ciało odcięło się od umysłu, i wita mnie blada, wyglądająca jak zjawa kobieta siedząca przy biurku. Siwe włosy ma schludnie spięte z tyłu, a biały czepek z czarnym paskiem, który nosi na głowie, mówi mi, że jest pielęgniarką, choć jej strój jest przestarzały o kilka dziesięcioleci.
Widziałam ją już wcześniej, choć nie umiem określić gdzie.
Podnosi wzrok i uśmiecha się olśniewająco białymi zębami. Nagle jej oczy zmieniają się w bezduszne czarne kule, zęby w pożółkłe kły.
Mrugam, cofając się o krok, a wtedy znów widzę uśmiechniętą twarz kobiety. Czy tylko to sobie wyobrażałam?
Obraca się do mnie zaledwie na tyle, by wskazać mi korytarz za sobą. Każdy jej ruch jest płynny, jakbyśmy znajdowały się pod wodą.
Długi ciemny korytarz, którego koniec pogrążony jest w mroku, wzywa mnie, żebym minęła biurko.
Znów czuję, jakby kręciło mi się w brzuchu, i przełykam gulę podchodzącą mi do gardła. Zawróć! – przekonuje moja głowa. Odejdź, już!
Ale nie mogę, bo coś każe mi iść naprzód, pomimo ostrzeżeń dobiegających do mnie z trzewi.
Jakaś siła pozostająca poza moją kontrolą.
Drzwi po lewej przykuwają moją uwagę, gdy idę korytarzem. Pręty rozciągają się wzdłuż wprawionego w nie okienka. Gdy zaglądam do środka, widzę kobietę o ogorzałej, pomarszczonej skórze i siwych włosach, siedzącą zupełnie nago na podłodze. Kołysze się w przód i w tył, wpatrując się w róg pomieszczenia.
Podążam za jej wzrokiem i widzę dwoje bursztynowych, błyszczących oczu spoglądających z cieni. Krzyczę cicho i odskakuję, a fala trwogi przelewa mi się po plecach.
Jakiś ruch błysnął mi na skraju pola widzenia. Obracam się i dostrzegam młodego chłopca stojącego na środku korytarza kilka drzwi ode mnie. Czarne włosy i niebieskie oczy kojarzą mi się z Jerichem. Podarte ubrania, zbyt małe dla niego, kleją się desperacko do szkieletowej sylwetki. Jego obecność tutaj wydaje się dziwna, niepasująca. Upiorne wibracje w kościach mówią mi, że dzieją się tu złe rzeczy. Straszliwe rzeczy, jakich żadne dziecko nigdy nie powinno doświadczać.
Gdy postępuję w jego kierunku, obraca się na pięcie i biegnie ku cieniom.
– Hej! – wołam, ale nie ogląda się za siebie. Gnam za nim krętymi korytarzami, których końce zawsze giną w mroku. Chłopiec znika w cieniach, a ja zatrzymuję się gwałtownie. Obracam się i widzę złowieszcze drzwi z numerem 777 wyrytym w stali.
Marszcząc brwi, wpatruję się w toporne ryty, przekonana, że kryje się za nimi jakieś znaczenie, ale nie mogę sobie przypomnieć jakie. Jęki z drugiej strony poruszają we mnie głęboko zakorzenioną grozę – coś zagrzebanego tak daleko w moim wnętrzu, że nie umiem nawet stwierdzić, co mnie tak niepokoi.
Uratuj go.
Wbrew złowieszczym przeczuciom targającym mi trzewia sięgam do klamki.
– Farryn – szepcze wcześniejszy nieznajomy głos, a gdy się oglądam, kobieta stoi ledwie kilka kroków ode mnie. Długie, niemal zupełnie siwe, przetykane złotem włosy spływają jej na kościste barki. Oczy mają barwę ciemnokasztanowego brązu i przyciągają uwagę do łagodnego bladego blasku bijącego z jej twarzy. Choć ma drobną, kruchą sylwetkę, wyglądającą na wygłodzoną, bije od niej eteryczne piękno.
– Skąd cię znam?
Zerka na mój brzuch, jej wargi rozciągają się w uśmiechu, po czym na ułamek sekundy jej oczy robią się czarne, a zęby zamieniają się w kły, podobnie jak u pielęgniarki przy biurku.
Macki strachu pełzną mi po karku i cofam się o krok, lecz intensywny ból szarpie mi wnętrznościami, zupełnie jakby ktoś przeciągnął mi hakami po trzewiach. Paraliżujący ból, od którego gnę się wpół, trzymając się za wzdęty brzuch.
Krew rozpryskuje się na podłodze pode mną. Tak wiele krwi, a gdy zbiera się na betonie, ma barwę szklistej czerni. Jej głębokie kałuże biegną od moich stóp.
Słysząc dziwne brzęczenie, oglądam się i widzę, że kobieta szarpie się w miejscu. Czuję, jak załamują się pode mną nogi, i zataczam się w bok, uderzając barkiem w ścianę. Kobieta doskakuje do mnie z obnażonymi zębami i podekscytowaniem w oczach, od którego wzdryga mnie aż do szpiku kości. Opada na kolana.
Patrzę z trwogą, jak przeciąga dłonią przez krew, a później ją zlizuje.
Wreszcie wrzask wyrywa mi się z piersi.
Coś otacza mnie w pasie, napierając na targany bólem brzuch. Nie wiem, co to. Drapię to paznokciami, szaleńczo pragnąc się odsunąć, ale jest silne. Zbyt silne.
Za kobietą dostrzegam chłopca, za którym tu przyszłam. Patrzy na mnie, a później zasłania sobie twarz małymi dłońmi.
Uratuj go.
Szczęki kobiety otwierają się coraz szerzej, aż wreszcie rozwierają się przerażającą jamą. Obraca się gwałtownie do malca.
– Zostaw go! Zostaw moje dziecko! – Obręcz w pasie zaciska się w tej samej chwili, w której wyciągam ręce, by go dosięgnąć.
Drapię i szarpię się, żeby uwolnić się od tego, co mnie trzyma. Udaje mi się spuścić wzrok i widzę, że to, co uważałam za ręce, jest długą czarną macką owiniętą wokół mojej talii.
Wszystkie mięśnie w moim ciele się napinają.
Podążając dalej wzrokiem wzdłuż macki, obracam się i widzę wpatrujące się we mnie ognistoczerwone oczy. Oczy, które już wcześniej widziałam. Które sprawiają, że przez każdą komórkę ciała przebiega mi dreszcz strachu.
Rogi wystają mu z głowy i zakręcają się w tył, a ich powierzchnię pokrywają srebrne tatuaże pasujące do tych na skórze.
Otwiera usta, obnażając dwa długie kły ociekające ciemnością. Bez ostrzeżenia kłapie nimi w moją stronę.
Obudziłam się z cichym krzykiem w mroku, otoczona ramionami zbyt silnymi, bym mogła się wyrwać.
Moje dziecko. Moje dziecko!
Wierzgając i wijąc się, próbowałam się uwolnić, ale mój ciemiężyciel jedynie zacisnął chwyt.
– Farryn, uspokój się.
Choć jego głos był znajomy i kojący, nie zamierzałam się uspokoić. Musiałam zobaczyć krew. Krew!
– Ćśśś – wyszeptał. – To tylko sen.
– Puść mnie! Muszę zobaczyć! Muszę zobaczyć krew!
Puścił mnie bez protestów, a ja usiadłam gwałtownie. Zerwałam z siebie pościel i wbiłam wzrok w swoje nagie nogi, na których nie widziałam nawet kropelki czerwieni. Przesunęłam się na łóżku, unosząc lekko. Żadnej krwi. Nic oprócz białego prześcieradła.
Zdezorientowana, rozejrzałam się po pokoju, ale był po prostu ciemny i cichy. Zasłona trzepotała przy uchylonym oknie wpuszczającym odrobinę późnozimowego powietrza. Dom cioci Nelle. Jestem w domu cioci Nelle. W starej sypialni, którą zajęłam.
Zerknęłam na zegar na szafce nocnej. Była pierwsza trzydzieści siedem. Gdy rozjaśniły mi się myśli, przypomniałam sobie, co stało się trzy noce wcześniej.
Jericho. Wrócił.
Z Ex Nihilo.
Duszna woń seksu wisiała w powietrzu, a pościel była pognieciona i w nieładzie. Obróciłam się i ujrzałam, że Jericho wpatruje się we mnie z zatroskaniem na twarzy. Tyle że zamiast czerwonych świecących oczu, jak we śnie, ma jedno jaskrawoniebieskie, które rozpoznawałam.
On jest tutaj. Jestem bezpieczna.
Mdłości zabulgotały mi w żołądku i zamrowiły w piersi w odczuciu, które stało się dla mnie już nazbyt znajome. Wygrzebałam się z łóżka, zakryłam dłonią usta i rzuciłam się korytarzem do łazienki, nie przejmując się, że nie mam na sobie nawet skrawka ubrania. Gdy już tam dotarłam, zatrzasnęłam za sobą drzwi i padłam na kolana przed sedesem w tej samej chwili, gdy żółć wytrysnęła mi z gardła. Pochyliłam się, zalewając muszlę klozetową czarnymi, kleistymi wymiocinami. Kolejne torsje sprawiły, że jeszcze więcej płynu wyskoczyło mi z ust i uderzyło w wodę, ochlapując mi twarz. Wyplułam resztkę nitkowatego śluzu i zapatrzyłam się w ciemną ciecz, która zebrała się na wodzie w dziwnych zawijasach. Niepokój, który zakiełkował we mnie wcześniej, teraz pełznął mi po karku. Czytałam kilka książek o ciąży mówiących o porannych mdłościach, ale nie natknęłam się jeszcze na żadne wzmianki o czarnych wymiocinach.
Nazbyt znajomy dymny smak, kojarzący się z przypalonym stekiem, wypełnił mi usta i sprawił, że ścisnęło mi żołądek. Gdy rzygałam po raz pierwszy, mogłabym przysiąc, że za chwilę umrę z powodu jakiegoś wewnętrznego krwotoku. Nie zawracałam sobie głowy jechaniem na ostry dyżur, no bo co właściwie mogłabym tam powiedzieć? Nosiłam w sobie dziecko pół demona, pół anioła, zatem wymiotowanie czernią mogło stanowić zupełnie normalny objaw.
Wystraszona głośnym pukaniem, odruchowo spuściłam wodę.
– Wszystko w porządku? – zapytał Jericho przez drzwi.
– Tak. To tylko poranne mdłości. Zaraz wyjdę. – Wciąż osłabiona torsjami, podniosłam się z podłogi i drżącymi dłońmi odkręciłam kran, żeby zmyć z twarzy groteskową rosę wody z sedesu wymieszanej z rzygami.
Patrząc w lustro, dostrzegłam coś na swoim boku. Kiedy się lekko obróciłam, zauważyłam tam ciemny siniak. Poczułam ból, na który dotąd nie zwracałam uwagi, a który teraz kazał mi się przyjrzeć też drugiej stronie. Widniały tam ciemne, równoległe linie pasujące do ciasnego chwytu palców. Wróciłam myślami do minionej nocy, kiedy to Jericho zrobił się dość szorstki podczas seksu. Mgliście przypominałam sobie zwierzęce odgłosy i postękiwania, a także jego bolesny uścisk na moich biodrach. Jeszcze trochę się powykręcałam, odkrywając kolejne siniaki – na tyłku i tylnej stronie ud.
Jezu. Wyglądałam, jakbyśmy się pobili.
Otrząsnęłam się z tych myśli, porządnie wyszorowałam zęby i dwa razy przepłukałam gardło płynem do ust, aż wreszcie przestałam czuć na języku smak popiołu. Zignorowałam bulgoczący wciąż żołądek i wróciłam do sypialni, trzymając ręce tak, by nie zauważył siniaków, bo na pewno miałby z ich powodu wyrzuty sumienia. Nie chciałam, żeby żałował swojego braku delikatności. Lubiłam w nim agresję, żarliwość, z jaką podchodził do seksu, równie mocno jak jego łagodną stronę.
W chwili, gdy przeszłam przez próg, przesunęłam wzrok na Jericha. Jego muskularne ciało leżało na materacu. Biała pościel zakrywała to, co, jak wiedziałam, było jego imponującą dolną połową. Nawet w stanie otępienia i mdłości nie potrafiłam powstrzymać się przed podziwianiem go, gdy szłam przez pokój w stronę łóżka. Był ze mną znowu od trzech dni i wciąż mnie zachwycał.
Obrócił się na bok, gdy położyłam się obok niego. Silne, zwykłe ręce owinęły się wokół mnie, a ja pozwoliłam, by przyciągnął mnie do swojego ciepłego ciała. Choć w sypialni unosiła się duszna woń, wyczuwałam również jego własny, cytrusowy, męski zapach, który uspokajał moje nerwy – tak delikatny, że miałam ochotę zlizywać go z powietrza.
Tak, pamiętałam to wszystko. Odkąd wrócił, praktycznie nie wychodziliśmy z łóżka, wciąż wplątani w siebie. Od tamtej pory spałam dobrze – po raz pierwszy – aż do tego cholernego snu.
Zmusiłam się do tego, by oddychać powoli, i zamknęłam oczy.
To tylko koszmar.
Oddychaj.
Przesunęłam drżącą dłonią po skroni, przekonując swoją głowę, by wypchnęła tamte ostatnie sekundy snu, które w jakiś sposób wplotły się w moje wspomnienia.
– Masz mdłości? – spytał Jericho, gładząc dłonią moje włosy.