Nocny Cień. Nightshade. Tom 1 - Keri Lake - ebook
BESTSELLER

Nocny Cień. Nightshade. Tom 1 ebook

Lake Keri

4,4

30 osób interesuje się tą książką

Opis

Czy dla miłości warto podjąć walkę z samymi mocami piekieł?

Farryn jest obciążona trudną historią rodzinną. Jej matka zginęła wiele lat temu w niewyjaśnionych okolicznościach. Nigdy nie udało się odnaleźć jej ciała, co wprowadziło ojca Farryn w otchłanie obsesji. Mężczyzna spędził ostatnie lata życia, pogrążając się w urojeniach na punkcie aniołów, demonów i krainy nazywanej Nocnym Cieniem, stanowiącej rodzaj czyśćca. Popełnił samobójstwo, a jego ciało zniknęło w równie niewyjaśniony sposób jak ciało jego żony. Farryn zaczynają dręczyć niepokojące sny.

Jest ona specjalistką w dziedzinie starożytnych religii, dlatego wkrótce zostaje zaangażowana przez policję do wyjaśniania sprawy makabrycznego morderstwa, które wydaje się powiązane z badaniami jej ojca. KiedyFarryn zbliża się do odkrycia prawdy o Nocnym Cieniu, jej życiu zaczyna grozić niebezpieczeństwo. Pomóc może jedynie Jericho Van Croix, który objawił się jej w snach. Choć mężczyzna przypomina anioła, jego natura jest o wiele bardziej mroczna i przerażająca.

Paranormalny gotycki romans o miłości zdolnej przeciwstawić się przeznaczeniu i pokonać ograniczenia śmierci, dla której warto podjąć walkę z samymi mocami piekieł.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 698

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (312 oceny)
186
82
25
14
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Desiadesia

Z braku laku…

Dawno tak mnie książka nie zaskoczyła i niestety to nie było dobre zaskoczenie. Pomysł na fabułe naprawdę mi się spodobał, co prawda na początku ciężko się było trochę połapać o co chodzi, bo historia była opowiada z perspektywy 4 osób, ale dzięki temu w późniejszych rozdziałach wszystko układa się w jedna całość. Książka nawet mnie wciągnęła i mi się podobała aż do momentu akcji w krypcie, która była może w 3/4 książki od tego momentu równia pochyła a ja musiałam się zmuszać do kontynuacji tej historii. Po zakończeniu tej historii nadal mam niesmak.... To mogła być naprawdę dobra historia.
50
breson

Z braku laku…

nie dałam rady skończyć. Za długo, pomału toczy się akcja
30
Carlaxoxo

Nie oderwiesz się od lektury

wow... nie spodziewałam się, że ta książka tak mnie wciągnie i że będzie taka dobra... genialna
31
centner

Dobrze spędzony czas

cholernie wciągająca do sceny w krypcie. potem coś nie zagrało, za szybko, za dużo. plot twistów, że głowa mała. w całości mi się podobała jako chyba pierwsza z tego wydawnictwa
20
RPaulina

Z braku laku…

Rozwleczona, nudna. Ta ich wielka miłość kompletnie niewiarygodna.
20

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU:

Nightshade: Nightshade duology vol. 1

 

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik

Wydawczyni: Agnieszka Nowak

Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta: Justyna Techmańska

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Ilustracja na okładce: © FantasyEmporium / Stock.Adobe.com

Ilustracja w książce: © Rytis / Stock.Adobe.com

DTP: Maciej Grycz

 

Copyright © 2022. NIGHTSHADE by Keri Lake

 

Copyright © 2023 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki

an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

 

Copyright © for the Polish translation by Piotr Kucharski, 2023

 

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

 

Wydanie I

Białystok 2023

ISBN 978-83-8321-759-8

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Monika Lipiec

Rubieże, które dzielą życie od śmierci,

są co najmniej mroczne i nieokreślone.

Któż może powiedzieć, gdzie pierwsze się kończy,

a drugie zaczyna?

 

– Edgar Allan Poe

tłum. Stanisław Wyrzykowski

Piosenki, które stanowiły inspirację dla scen

 

The Fragile   Nine Inch Nails

This Place Is Death   Deftones

Angel By The Wings   Sia

Darkness to Light   CLANN

Angel   Massive Attack

Starry Eyes   Cigarettes After Sex

Past Lives   BORNS

The Sky Is Empty   Orchid Mantis

Far From Home (The Raven)   Sam Tinnesz

Her & The Sea   CLANN

I Bleed For You   Peter Gundry

My Love   Sia

Les Mémoires Blessées   Dark Sanctuary

Immortal Lover   Andrew Bayer, AlisonMay

Unfucktheworld   Fenne Lily

Do You Believe   Deftones

Rev 22–20   Puscifer

Artificial Paradise   Vlad Holiday

Blue Madonna   BORNS

The Last of Her Kind   Peter Gundry

I Hold You   CLANN

Devil Like Me   Rainbow Kitten Surprise

The Hidden Realm   Nox Arcana

After Night   MXMS

Diamond Eyes   Deftones

A Hair on the Head of John The Baptist   Saltillo

The Stolen Child   CLANN

On The Winds of Sleep   Rich Shapero, Elsiane

La rencontre fatale   Dark Sanctuary

The Perfect Drug   Nine Inch Nails

Ashes   City of the Fallen

You Are The Reason   Johnny Goth

A Drowning   How To Destroy Angels

Transcend   Peter Gundry

Fjörgyn   Osi And The Jupiter

The Wretched   Nine Inch Nails

Grey   Two Feet

 

 

DRODZY CZYTELNICY,

 

 

dla dobra opowieści, która powstała w mojej głowie, pozwoliłam sobie na pewną swobodę w takich kwestiach jak tytuły szlacheckie i inne elementy historyczne. Celowo nie podałam konkretnych ram czasowych dla części rozdziałów, ale możecie sami oszacować, kiedy dzieje się akcja, a wtedy znajdziecie pewne niezgodności z rzeczywistymi wydarzeniami. Dla dobra mojej historii nieco nagięłam zasady.

Pamiętajcie, że ta powieść zawiera mocny język, wyraziste sceny seksu oraz przemoc. Drażliwe tematy: samobójstwo, nadużywanie narkotyków, przemoc seksualna.

Jeśli jest to pierwsza moja powieść, po jaką sięgacie, dziękuję wam, że postanowiliście zaryzykować z tą historią. Mam nadzieję, że się wam spodoba.

 

Keri

 

alatum – upadłe anioły o skrzydłach obciętych klingą z przeklętej stali

amreloc aehter’nu – wieczna miłość

av’adeih et paej – „idź w pokoju” po pri’scuciańsku

bullio – choroba cechująca się deformacjami kości i straszliwymi uszkodzeniami ciała

ca’ligo an a tua – zaklęcie nefilimów pozwalające odpędzać demony

caelicolański – język nefilimów

cambiony – pół ludzie, pół demony, potrafią podróżować pomiędzy płaszczyznami, są nieśmiertelni, ale można ich śmiertelnie zranić, mogą urodzić się jako cambiony lub w nie przemienić

dalgoth – jedyny gatunek demonów, który potrafi oprzeć się vitaeilem i pobierać ją od innych

Dojra – ludzie przemienieni w nieśmiertelnych niewolników na Piekielnych Ziemiach, noszą obręcze niewolnicze i odpowiadają przed demonicznym władcą, mogą podróżować pomiędzy płaszczyznami i odbierać śmiertelnikom dusze

dominus vigilans – władca patrzy

es’ra – echa dawnego życia, które objawiają się w niedoskonały sposób

Ex Nihilo – niebyt, z którego zostało stworzone wszystko, płaszczyzna pozbawiona życia

intortui – zdeformowane istoty zarażone bullio, które potrafią przewidywać wydarzenia z przyszłości

makowa krew – potężny eliksir wywołujący halucynacje

matka pentasha – wysoka rangą duchowna Pentacrux

monetaempirejska – waluta spotykana w Niebie oraz w Piekle

nefilimowie – pół ludzie, pół anioły, potrafią podróżować pomiędzy płaszczyznami, są nieśmiertelni, ale można ich śmiertelnie zranić, mogą urodzić się jako nefilimowie lub w nie przemienić (co zdarza się bardzo rzadko)

niebiańska stal – stal wykuta przez anioły, która może wysłać każdą istotę do Ex Nihilo

ojciec pentrosh – wysoki rangą duchowny Pentacrux

Omni – potężny sigil, który potrafi przywracać moc i regenerować odcięte skrzydła, może też dać komuś nowe moce

Pentacrux – bojowa sekta Pentasanctori

Pentasanctori – Święta Piątca składająca się ze Świętego Ojca, Matki Dziewicy, Mesjasza oraz dwóch wojowników

pentasha – duchowna kobieta

pentrosh – duchowny mężczyzna

Piekielne Ziemie – w zasadzie Piekło, do którego wysyła się tych, którzy nie potrafią się wykupić. Rządzą nim wysokie rangą demony, one oraz cambiony mogą tamtędy z łatwością podróżować; zatrzymanie wspomnień stanowi formę zadawania cierpienia.

Praecepsia – pradawne miasto; uważa się, że istniało przed stuleciami, a następnie w tajemniczy sposób zniknęło

pri’scuciański – język istniejący przed enochiańskim, prawdziwa pradawna mowa aniołów

rur’axze – silna i czasami bolesna do zaspokojenia potrzeba demona, często wymaga udziału tej konkretnej kobiety

Sigiliuz de’tei – pri’scuciańska księga zawierająca większość zakazanej magii

Strażnicy – pół demony, pół anioły, potężne istoty często pracujące skrycie nad infiltracją krainy demonów

Sybille – prorokinie lub wyrocznie dysponujące mocą przewidywania przyszłości

tu’nazhja – ptak, którego pieśń jest tak piękna, że przywabia do niego ofiarę, co kończy się jej śmiercią

Upadli – anioły, które wygnano z niebios

Vale – bariera pomiędzy krainą śmiertelników a Nocnym Cieniem

Venatorzy – łowczy wyznaczeni w wiosce

vinculum – umysłowa więź pomiędzy zwierzęciem a aniołami/demonami

vitaeilem – krew aniołów

Władcy – wysocy rangą aniołowie, którzy władają Nocnym Cieniem, pobierają podatki i wykonują kary

 

Pamiętałam spadanie. Pustkę i wydawane na próżno krzyki. Klatkę piersiową zapadająca się, gdy powietrze wystrzeliwało mi z płuc z siłą zbyt wielką, żeby dało się nad tym zapanować. Wściekłe podmuchy wiatru przemykające obok mnie, podczas gdy chmury w górze ciemniały i wymykały się z mojego chwytu niczym mgła.

W dół, w dół, w dół. Nie jak pióro, lecz jak ciężki głaz rozcinający powietrze.

Później pojawiły się szepty:

„Słońce przemieni się w mrok, a księżyc w krew.

Zaś niebiosami targną wstrząsy.

Ale nie lękaj się”.

Po pozbawionym wdzięku upadku odrodziłam się w smrodliwych głębiach mroku.

1

Przed wiekami

Klasztor Świętej Piątcy, Praecepsia

– Chodź ze mną, dziecko.

Lustina ujęła dłoń mężczyzny odzianego w długą sutannę i poczuła dotyk chłodnej, pomarszczonej skóry. Matka powtarzała jej, żeby nigdy nie ufała tym, którzy noszą krzyże i mają surowe twarze, ale gdy zabrali również ją, dziewczyna nie miała większego wyboru.

Przez lata mieszkały we dwie na obrzeżu wioski, z dala od tych, którzy je stamtąd wygnali, traktując je jako plamę na ich dobrej społeczności. Musiały same zadbać o siebie w lesie podczas najsroższych zim, dzięki czemu nauczyły się, jak wytrwać w trudnych warunkach, stały się twardsze od wieśniaków pracujących całe lato na polach. Lustina, będąca już na skraju kobiecości, pomiędzy dzieciństwem a dorosłością, niewątpliwie umiałaby się o siebie zatroszczyć, ale najbardziej martwił ją los matki. Zatem gdy ludzie w sutannach zapewnili, że zabiorą ją do niej, nie wahała się i poszła z nimi.

W całej Praecepsii znano ich jako Pentacrux, zagorzałą religijną grupę przetrząsającą wioski w poszukiwaniu grzeszników. Znacznie mniej tolerancyjną niż chrześcijańscy misjonarze, którzy czasami tędy przechodzili. Wierzyli w świętą Pentasanctori, boską Piątcę składającą się z Ojca, Matki Dziewicy, Mesjasza i dwóch wojowników po bokach. W przeciwieństwie do większości chrześcijan odrzucali istnienie aniołów, uważając, że to oni sami są bojownikami wybranymi przez Świętego Ojca i wszystko, co ponadnaturalne w ich świecie, zawiera w sobie zło. Ich słowo było równoważne ze słowem samego króla i nikt nie śmiał kwestionować ich wiary, inaczej czekałoby go rozciąganie i ukrzyżowanie w akcie uważanym przez duchownych za święte oczyszczenie. Pentacrux byli sektą zbrojną, podobno polującą na zło świata i niszczącą je.

Tak się złożyło, że matka Lustiny została uznana właśnie za takie zło.

Ten, którego nazywano biskupem Venable, sprawiający wrażenie najważniejszego z mężczyzn w długich sutannach, zachowujący się i ubrany w sposób bardziej formalny niż pozostali, prowadził ją pełnym przeciągów korytarzem oświetlonym pochodniami. Jego długa złota laska stukała o kamienie brukowe, akcentując każdy krok w nieznane. Zimne powietrze łaskotało skórę dziewczyny, ale to strach przed niewiadomym wzbudzał dreszcz na jej grzbiecie, gdy starszy mężczyzna wiódł ją ku światłu widniejącemu na końcu pogrążonego w półmroku tunelu. Gniewne okrzyki i wrzaski pobudzały jej obawy. Jej gardło zrobiło się suche i równie szorstkie jak konopna sukienka ocierająca się jej o kostki przy każdym nerwowym kroku.

Światło. Na nim się skupiła. W świetle nigdy nie działo się nic złego. Zawsze należało wystrzegać się mroku, jak powtarzała jej matka. To tam zło było zazwyczaj najaktywniejsze. Zatem nie miała czego się bać.

Gdy przeszła pod łukiem, słońce uderzyło ją tak oślepiającym blaskiem, że musiała osłonić przed nim oczy.

Mężczyźni, kobiety i dzieci zebrali się wokół platformy ustawionej na środku polany na dziedzińcu klasztoru. Palący słoneczny żar lał się jej na kark, gdy Lustina wspinała się na palce, żeby wyjrzeć ponad zgromadzonymi. Rozstąpili się przed biskupem, który, ciągnąc ją za sobą, zmierzał w stronę platformy.

Niektórzy w tłumie mieli na sobie jedwabie, inni zaś wcale nie różnili się od niej – odziani w znoszone łachmany ledwo okrywające ich wychudzone sylwetki. Matki przyciskały do siebie dzieci, gdy ich mijała. Ktoś na nią splunął. Ktoś inny odezwał się wrogim tonem w języku, którego nie zrozumiała. Nieważne, czy byli biedni czy bogaci, wszystkich zdawała się łączyć nienawiść do młodej Lustiny.

Biskup Venable zatrzymał się przed platformą i puścił dłoń dziewczyny.

– Przyprowadzić oskarżoną!

Na te słowa Lustina obróciła się i ujrzała mężczyzn w sutannach, z twarzami osłoniętymi kapturami, którzy prowadzili w kierunku platformy jej matkę skutą kajdanami tak grubymi, że pod jej skórą uwidaczniały się ścięgna. Dziewczyna wydała z siebie zduszony okrzyk na widok kolczastego urządzenia sięgającego od szyi matki do jej podbródka i zmuszającego ją do odchylania głowy w tył.

Odgłosy wydawane przez tłum stały się głośniejsze i bardziej wrogie niż dotąd. W powietrzu czuć było smród piwa, słodką woń skóry bogaczy zlanej perfumami i ciężki odór przemocy.

– Czarownica – rzucił cicho ktoś.

– Heretyczka! – wyskandowali inni.

Łańcuchy zabrzęczały o żelazną platformę, gdy matkę Lustiny prowadzono do umieszczonego na niej słupa, u podstawy którego złożono gałęzie na podpałkę i większe kawałki drewna opałowego. Tego samego drewna, które ona i matka porąbały przed zimą, skradzionego przez biskupa i jego ludzi, gdy przetrząsali ich dom.

Biskup uniósł dłoń i tłum się uspokoił. Każdy nerw ciała Lustiny drżał ze strachu. Szukała wzroku matki, przechylając się w bok w nadziei, że ta ją zauważy, jednak ustrojstwo na gardle nie pozwalało jej na to.

– Ta niezamężna kobieta została tu przyprowadzona pod zarzutem herezji i uprawiania czarnej magii! – oznajmił biskup ze złowieszczym entuzjazmem, unosząc laskę w powietrze, co wzbudziło kolejne gniewne okrzyki ze strony zebranych. – Posługuje się diabelską mową, a zatem zostanie odesłana z powrotem do swojego prawdziwego, piekielnego domu, gdzie jej miejsce. Rzeka wiecznych płomieni powita ją z otwartymi ramionami, a my poczujemy, jak światło Świętego Ojca świeci na nas jaśniej, gdy już oczyścimy naszą uświęconą społeczność z takiej skazy. Karą za herezję i czarnoksięstwo jest śmierć!

Łzy wezbrały Lustinie w oczach, gdy zrozumiała powód tego zgromadzenia. Gdy pojęła, dlaczego została tu przyprowadzona. Nie chodziło o to, żeby zobaczyła się z matką, lecz żeby ujrzała jej egzekucję. Zachwiała się w kierunku platformy, lecz przytrzymał ją jeden ze stojących przy niej mężczyzn w sutannach. Wbił paznokcie w jej ciało i nieważne jak się szarpała i szamotała, żeby się uwolnić, jej wysiłki były bezowocne.

Jeden z ludzi na platformie pociągnął matkę bliżej słupa i ten gwałtowny ruch sprawił, że rozwidlone szpikulce wbiły się w skórę pod jej brodą. Kobieta wydała z siebie okrzyk, na który odpowiedziały głośniejsze, nieprzyjazne wrzaski tłumu.

Ktoś podłożył ogień pod rozpałkę i do Lustiny ze wstrząsającą realnością dobiegł trzask płomieni.

– W wigilię piątego krwawego księżyca ciemność ogarnie ziemię i wszyscy spłoniecie w ogniu! – Jej matka wydała z siebie okrzyk, od którego skręcały się wnętrzności, a Lustina wyciągnęła ku niej dłoń, jakby miała moc, żeby ją ocalić. – Jeśli mojej córce stanie się jakakolwiek krzywda, poczujecie… – Kolejny wrzask przerwał jej słowa. – Poczujecie… piekielny ogień!

– Matko! – Drżąc, dziewczyna patrzyła ze zgrozą, jak ogniste języki liżą spódnice matki, jak wspinają się po jej ciele do kasztanowych loków, które Lustina zawsze uwielbiała zaplatać w warkocze.

– Lustina! Lustina! – Niezdolna opuścić głowy, matka krzyczała ku niebiosom. – Zobaczymy się znowu, moje słodkie dziecko! Zobaczymy się w następnym życiu!

– Matko! – Łzy lały się dziewczynie po policzkach, gdy jedyną osobę, jaką kiedykolwiek kochała i o jaką się troszczyła, pochłaniał ogień.

Biskup Venable stanął przy niej.

– Ona kłamie – rzekł spokojnym głosem. – Nie istnieje nic takiego jak reinkarnacja. Twoją matkę czeka wieczna kara, ale ty… To akt prawdziwej prawości, że On, nie zważając na jej grzechy, może zaoferować ci miłosierdzie kościoła. – Złapał Lustinę chłodną dłonią za kark i przesunął jej kciukiem po gardle. – Zapamiętaj sobie ten dzień, dziecko. Zapamiętaj go dobrze.

Płomienie otoczyły jej matkę niczym żarłoczne wilki opadające zdobycz i wkrótce jej wrzaski ucichły, zostały jedynie trzaski palącego się ciała.

Kobieta odziana w inny rodzaj długiej sutanny podała biskupowi Venable długi metalowy pręt. Na jego końcu znajdował się ten sam niezwykły symbol, który wyhaftowano na ubiorze mężczyzny. Krzyż o podstawie rozszczepionej na dwoje. Biskup wystąpił na przód i wsunął końcówkę pręta w największe płomienie wciąż tańczące na zwęglonym ciele matki.

Kilka minut później metal rozjarzył się złowróżbną pomarańczową barwą.

Stary mężczyzna wziął szmatę od jednego ze swoich pomocników stojącego najbliżej niego, owinął nią nierozgrzany koniec i wyciągnął gorący metal z ognia, po czym podszedł z nim z powrotem do Lustiny.

Każdy mięsień jej ciała drżał pod wpływem strachu, lecz ludzie w sutannach ściskali ją mocno, nie zostawiając żadnej szansy na ucieczkę. Jedno gwałtowne szarpnięcie oderwało rękaw jej sukienki wraz z częścią stanika. Nieustępliwa dłoń wyprostowała jej rękę, inna zaś ścisnęła jej gardło, podduszając ją.

– Lustino… – Biskup wypowiedział jej imię tak, jakby poczuł coś nieprzyjemnego na języku. – Choć jest prawdą, że możesz być skazana na ten sam los co twoja matka, niech Święty Ojciec okaże ci miłosierdzie.

Rozpalony do białości ból wgryzł się w jej ciało niczym tysiąc igieł. Jej ramię ogarnęło nieznośne cierpienie, podczas gdy metal skwierczał i palił jej ciało. Wydała z siebie wrzask, który odbił się echem wokół niej, zagłuszając wiwaty tłumu.

Ich Bóg rzeczywiście okazał się miłosierny.

Bowiem gdy dziewczyna zapadała się w czarną otchłań, wreszcie ogarnęła ją cisza.

2

Teraźniejszość

– Farryn Ravenshaw? – Na dźwięk mojego imienia obróciłam się i dostrzegłam rudego gościa, mierzącego może z metr osiemdziesiąt, którego wiek można było zgadywać tylko po zmarszczkach wokół oczu, stojącego w drzwiach mojego biura.

No dobrze, byłego biura. Przyszłam spakować część swoich rzeczy przed przerwą, jaką robiłam sobie w pracy asystentki naukowej i wykładowczyni. Kilka miesięcy temu moja ciocia Nelly, z którą mieszkałam przez ostatnich dziesięć lat, zmarła i zostawiła mnie z cholernie wieloma kwestiami do pozamykania. Dla dobra własnego zdrowia psychicznego zdecydowałam się zrobić sobie trochę wolnego, by zająć się jej sprawami. Na szczęście towarzyszył im też pokaźny spadek.

– Tak, to ja.

Zamiast przejść do wytłumaczenia powodu swojego niezapowiedzianego najścia, nieznajomy zamknął za sobą drzwi, odcinając nas od sekretarki i trojga pozostałych asystentów pracujących w instytucie. Gdy ruszył ku mnie, przez moje mięśnie przelała się fala niespokojnej czujności, prężąc je. Podniósł pudełko z moimi rzeczami, które ustawiłam na krześle naprzeciwko siebie, a ja cofnęłam się o krok, obserwując, jak stawia karton na podłodze, po czym siada.

Brwi bolały mnie już od ciągłego unoszenia w wyrazie dezorientacji, gdy patrzyłam, jak rozgląda się niedbale po pomieszczeniu, nie zawracając sobie głowy odpowiedzią na palące niezadane pytanie: kim, u diabła, jest.

Wychylił się i zajrzał do drugiego pudełka stojącego na biurku.

– Wybiera się pani dokądś?

– Przepraszam… kim pan…

– Jestem detektyw Hines – przerwał mi i błysnął odznaką. Równie dobrze mogła ona pochodzić ze sklepu z zabawkami. Nie byłam ekspertką, żeby odróżnić prawdziwą od fałszywki. – Policja Chicago, wydział zabójstw. Czy mogłaby mi pani poświęcić chwilę?

Miałam wybór? Facet zagnieździł się już w mojej przestrzeni. I nieważne, że najgorszą rzeczą, jaką zrobiłam w życiu, było kilkakrotne przejechanie na czerwonym świetle. Gdy detektyw z wydziału zabójstw prosi o chwilę, tak się składa, że wzbudza to pewną panikę.

Zastanawiając się, czego może ode mnie chcieć, zmarszczyłam czoło.

– O co chodzi?

– Rozumiem, że wykłada pani ikonologię z podstawami naukowymi w symbologii?

– Zgadza się.

– Miałem nadzieję, że mogłaby mi pani pomóc coś zidentyfikować.

Wyciągnął spod pachy skoroszyt, który położył na biurku, zmuszając mnie do odsunięcia pakowanego kartonu. Uchylił go zaledwie odrobinę, wyciągnął fotografię i przesunął ją po zasypanym papierami blacie w moją stronę.

– Czy rozpoznaje pani to oznaczenie?

Przekrzywiłam głowę, wpatrując się w symbol wyglądający, jakby został z laserową precyzją wyryty w gładkim rzecznym otoczaku. W zasadzie był to krzyż, ale z podstawą rozszczepioną na dwoje. Gdy mu się przyglądałam, w głowie błysnęło mi nieproszone wspomnienie.

 

Kartki z tym samym symbolem poprzyklejane do zaplamionych ścian i zwisające na nitkach z sufitu. Wiatr poruszający dyndającymi stronicami, zataczający nimi ciasne kręgi. Śnieżne podmuchy łaskoczące mnie w kark, gdy stałam przy otwartym oknie.

 

Mrugnęłam, żeby pozbyć się tej wizji, a potem odchrząknęłam.

– Niech pan posłucha, jeśli pan chce, mogę skierować pana do kogoś w instytucie…

– Nie interesują mnie mdłe wyjaśnienia profesorów, panno Ravenshaw. Szukam odpowiedzi kogoś, kto potrafi myśleć niestandardowo. – Klarowny sposób wyrażania się podkreślał jego nieustępliwość.

Nagłe swędzenie na ręku sprawiło, że odruchowo podrapałam się po rękawie.

Hines chyba to zauważył, bo na chwilę skierował tam wzrok.

– Przyszedłem tutaj, ponieważ natknąłem się na artykuł napisany przed laty przez pani ojca, opisujący religijny kult znany jako Pentacrux. Czy coś to pani mówi?

Mówiło. Przed laty, zanim popadł w zespół majaczeniowy, mój ojciec, szanowany profesor studiów nad chrześcijaństwem w starożytności na uniwersytecie Yale, mówił o istnieniu zbrojnej grupy religijnej, która według niego osiągnęła szczyt potęgi przed stuleciami. Zgodnie z jego teorią była to jedna z wczesnych sekt. Niestety niewiele było wiadomo o tej grupie, która najwyraźniej zanikła, ale w swoich pracach opisywał nietypowy krzyż stanowiący ich swoiste godło. Doskonale znałam jego kształt. Podrapałam się mocniej. Poczułam, jak skóra piecze mnie od wbijających się w nią paznokci.

– Panie detektywie, muszę pana poinformować, że odkąd skończyłam piętnaście lat, nie widziałam się z ojcem ani nie rozmawiałam z nim.

– Ale rozpoznaje pani ten symbol, zgadza się?

Kolejny szybki rzut oka pobudził zamęt, jaki policjant już zasiał w mojej głowie. Wyciągnął na wierzch wspomnienia, do których od jakiegoś czasu starałam się nie wracać.

– Mgliście. Niestety mój ojciec cierpiał na majaczenie, zatem nie jestem pewna, czy wyciągnie pan wiele z jego prac.

– Tak, czytałem o tym. Wygląda na to, że popadł w swoistą psychozę.

Było to tak naprawdę niedopowiedzenie, zważywszy, że próbował mnie utopić. Ale sprawa nie została nigdzie zgłoszona, zatem Hines nie miał szans się o niej dowiedzieć. Mimo to, starając się okiełznać emocje widniejące na mojej twarzy, przesunęłam językiem po wewnętrznej stronie zębów.

– Obawiam się, że nie mogę panu pomoc. W zasadzie to wkrótce robię sobie przerwę od pracy.

– Ach, przykro mi to słyszeć. – Znów uchylił skoroszyt i wysunął dwie kolejne fotografie.

Gdy tylko uświadomiłam sobie, na co patrzę, zasłoniłam gwałtownie dłonią usta, żeby stłumić cichy okrzyk.

Wyraźnie było to zdjęcie z miejsca zbrodni, zważywszy bliskość i kąt ujęcia. Ukazywało bladą blondynkę, której zerwano całą lewą połowę twarzy, zostawiając lśniące mięso i wybałuszone orzechowe oko. Na drugiej połowie oblicza, tuż nad wargą, widniał zupełnie nietknięty pieprzyk. Na drugiej fotografii widać było dłoń z palcami usuniętymi do knykci, z których wystawały jedynie małe wypustki kości.

Oddychając z wysiłkiem przez nos, oderwałam wzrok od krwawych obrazów i wbiłam go w ścianę w miejscu, gdzie kiedyś wisiał plakat Keanu Reevesa jako Jezusa.

Przydałby mi się w tej chwili humor, który uspokoiłby wzburzony żołądek.

– Alicia Maxson. Prostytutka z Englewood, znaleziona w zamkniętym pokoju w motelu Shining Star. Żadnych wyraźnych oznak wtargnięcia. Zasuwka i łańcuch zabezpieczone od środka. Jedne drzwi i okno od strony, z której kamera wychwyciłaby ruch. Stara zagadka z zamkniętym pokojem.

Serce łomotało mi o żebra, oddychałam nieco nierówno. Nie męczyłam się otwieraniem ust do odpowiedzi z obawy, że mógłby się w nich pojawić zjedzony wcześniej lancz.

Na szczęście policjant wsunął fotografie z powrotem do skoroszytu, a ja przełknęłam żółć, która podeszła mi do gardła.

– Przepraszam za makabryczny charakter tych zdjęć. Chciałem tylko pokazać, że nie pytam jako miłośnik prac pani ojca, lecz z nadziei, że pomoże mi pani określić, z czym mam tu do czynienia.

Byłoby miło, gdyby mnie wcześniej ostrzegł. Tak się złożyło, że niedawno odzyskałam dostęp do starych notatek ojca – tych, które ciocia Nelly uznała za stosowne ukryć przede mną po jego zniknięciu. Formalnie rzecz biorąc, uważano go za zmarłego.

– Jedyne, co mogę zrobić… to może przetrząsnąć jakieś stare pudła i sprawdzić, czy nie znajdę jakichś zapisków na ten temat.

– Byłbym wdzięczny. Również za przekazanie ewentualnych kontaktów, jakie mógł mieć pani ojciec.

Niestety większość jego kontaktów porzuciła go dawno temu, uważając, że zgubił piątą klepkę, zatem szanse na to były niewielkie.

Mimo to skinęłam głową.

– Oczywiście.

Sięgnął do kieszeni idealnie wyprasowanego garnituru i wyciągnął wizytówkę, którą następnie przesunął do mnie po blacie.

– Proszę. Niech pani nie waha się skontaktować ze mną, jeśli cokolwiek pani znajdzie.

Podniosłam kartonik, uśmiechnęłam się ściągniętymi ustami i znów przytaknęłam.

– Jasne.

Gdy wsunął dłoń do skoroszytu, zamachałam dłońmi i pokręciłam gwałtownie głową.

– Nie, nie! Nie potrzebuję tego!

Ze zmarszczonymi brwiami wyciągnął na biurko fotografię rzeźbionego kamienia, a ja odetchnęłam z ulgą.

– Przyda się pani wizerunek symbolu.

– Oczywiście. Dziękuję, detektywie.

– Miłego dnia, panno Ravenshaw.

Gdy wyszedł z biura, opadłam z powrotem na krzesło i cisnęłam wizytówkę na stertę papierów, które później zamierzałam wrzucić do niszczarki. Swędzenie na ręku kazało mi podciągnąć rękaw nad ukryte tam znamię. To, które było tak uderzająco podobne do symbolu wyrytego na kamieniu na leżącym przede mną zdjęciu. Podobieństwo niewątpliwie było uderzające, ale sama nigdy nie przyznałabym, że na mojej skórze widnieje cokolwiek więcej niż tylko dziwne przebarwienie. Ojciec natomiast wierzył, że nie tylko przepowiedziało ono przedwczesną śmierć matki, ale też uczyniło ze mnie swoistą zwiastunkę. Posłanniczkę aniołów, cokolwiek to oznaczało.

Na szczęście nie wspomniał o tym w swoim artykule.

Minęły lata, odkąd poświęciłam znamieniu choćby nikłą myśl. Jeszcze dłużej, odkąd zastanawiałam się nad ponownym otwarciem ran, które już dawno się zasklepiły. Problem w tym, że nie zaleczyły się dobrze. Już wtedy wołała do mnie tajemnica wiążąca się z ojcem, raz za razem rozrywająca szwy.

Jak na masochistkę przystało, po tej wizycie poczułam się zaintrygowana.

3

– Skąd wiemy, że świat nie jest piekłem, ojcze? – Czując, jak pocą mi się dłonie, uklękłam przed kratką w konfesjonale, a ból poniósł się po moich kościach od nieugiętego drewna.

– Wciąż cieszymy się łaską boskiej obecności. – Chrapliwy głos księdza wypełnił niewielką, ciasną przestrzeń pachnącą środkami czystości i starością.

Znałam ojca Bane’a od jakichś dziesięciu lat dzięki temu, że ciocia Nelle ciągała mnie do kościoła w każdą niedzielę, odkąd skończyłam piętnaście lat. Nigdy tak naprawdę nie odnajdywałam tam pociechy, a konfesjonał wzbudzał we mnie wręcz klaustrofobiczne uczucia. Może po prostu robiłam to z lojalności wobec ciotki.

– Cieszymy się nią? – spytałam. – Po tym, co widziałam… trudno mi w to uwierzyć.

– Mogę cię zapewnić, że istnieją miejsca, w których cierpienie jest znacznie większe.

– Być może. Miałam straszliwe sny, ojcze – wyszeptałam.

– Opowiedz mi o nich.

– Idę przez ciemne pole. Pod krwistoczerwonym księżycem. Wszędzie dookoła leżą porozrzucane ciała. Spalone. Okaleczone. Z krwią rozchlapaną na ciemnych skrzydłach. Ale mnie nie dzieje się krzywda.

– Ciemnych skrzydłach, powiadasz?

– Tak. Anielskich.

– Ba! – rzucił lekceważąco. – To tylko sny, dziecko.

– Martwi mnie to, co czuję, gdy… śnię.

– A jak się wtedy czujesz?

Zastanowiłam się nad tym pytaniem, przypominając sobie ostatni sen, który zdawał się bardziej przeczuciem.

– Niepewna. Nie jestem nawet przekonana, czy do końca wierzę w istnienie aniołów.

– Ach. – W jego głosie dało się usłyszeć nutę zaintrygowania. – Cóż, nie można cię winić za takie rzeczy. Otaczające nas pokusy skłaniają nas do grzechu i zaślepiają na diabelskie działania.

W ciszy, jaka zapadła, uniosłam rękaw koszuli znad znamienia na ręku.

– Ojcze, czy słyszałeś o grupie, która określa się jako Pentacrux? – Gdy podniosłam wzrok i zerknęłam na kratkę, dostrzegłam szybki ruch jego dłoni.

Znak krzyża.

– Przykro mi. Nie słyszałem.

– Podobno byli grupą z dawnych czasów.

– Mówiłem, że nie słyszałem!

Jego ton był tak ostry, że postanowiłam nie naciskać. Najwyraźniej jednak coś o nich wiedział.

– Przepraszam, że tak zareagowałem. – Tym razem miał już znacznie spokojniejszy głos. – Nie pierwszy raz jestem o nich pytany.

– Ktoś inny o nich wypytywał?

– Tak, kilka tygodni temu. – Nachylił się do kratki i obniżył głos: – Pewnie nie powinienem tego mówić, ale pytał też o ciebie.

Zmarszczyłam brwi i na chwilę odwróciłam wzrok.

– Czy był to może detektyw Hines?

– Zgadza się.

– A mogę spytać, czego chciał?

– Och, tak naprawdę zadawał dość proste pytania. Od jak dawna przychodzisz do kościoła. Nic szczególnie osobistego.

Poczułam, jak ogarnia mnie fala chłodu.

– Nie mówił mu ojciec, gdzie mieszkam?

– Nie, nie. Oczywiście, że nie. To była nieszkodliwa rozmowa.

Miałam nadzieję, że nie podzielił się szczegółami z moich nielicznych wyznań, choć moje przewinienia były stosunkowo łagodne. I podobno księża mieli obowiązek zachować tajemnicę spowiedzi.

Choć nie potrafiłam się pozbyć uczucia dyskomfortu w związku z tym, że detektyw o mnie wypytywał, w tym momencie nie mogłam nic z tym zrobić. Facet ustalił już, gdzie pracuję. Zapewne nie będzie miał większych problemów z odkryciem, gdzie mieszkam. Zdecydowana wypchnąć z głowy wszelkie myśli o Hinesie włamującym się do mojego domu nocą jak jakiś szalony stalker, dostroiłam umysł do czegoś innego.

– Ojcze, czy to możliwe, żeby w oczach Boga jakaś osoba służyła większemu celowi?

– Och, tak – odparł, a ja zmarszczyłam czoło na tę nieoczekiwaną odpowiedź. – Wszyscy urodziliśmy się po to, żeby osiągać wspaniałe rzeczy. Święty Ojciec spodziewa się, że niektórym z nas to się nie uda, podczas gdy inni wzniosą się na olśniewające wyżyny jego miłosierdzia i uznania. Jest tyle do zrobienia. Ale gdy jego oczy nakarmią się chwałą naszych trudów, będzie to pełne wywyższenie!

Jego entuzjazm znów wywołał dreszcz niepokoju na moich plecach, gdy klęczałam w milczeniu, pochłaniając jego rozemocjonowane słowa, lekko nimi wstrząśnięta.

– Czy ty też śnisz o różnych rzeczach?

– Tak! – wysyczał i nachylił się do kratki. W półmroku konfesjonału dostrzegałam jedynie dwa mleczne białka oczu skierowanych na mnie. Aż do tej chwili ani razu nie czułam się zagrożona czy skrępowana jego niepełnosprawnością. – Tylko wtedy naprawdę widzę.

– Jak do tego doszło? Do twojej ślepoty, ojcze?

– Przez pasożyty w dzieciństwie.

– To straszne.

– Ale miłosierdzie Świętego Ojca pozwoliło mi stać się tym, kim jestem obecnie. Nigdy nie wolno nam kwestionować jego działań. Jego motywacji. Bo to one prowadzą nas do tego, co boskie.

Klęczałam dalej, zerkając na ulotkę przymocowaną do ścianki w konfesjonale – zignorowaną przeze mnie, gdy tam weszłam. Zapraszała na czuwanie za jednego z młodych chórzystów, który najwyraźniej kilka tygodni wcześniej popełnił samobójstwo.

– Ten chłopiec, który odebrał sobie życie. Ojcze, czy uważasz, że jego dusza jest przeklęta?

– To Bóg powierzył nam zarząd nad duszą, zatem to nie naszą rolą jest, żeby beztrosko pozbywać się takich darów.

– Czy wierzysz w Czyściec, ojcze?

– Oczywiście. Ale nie daj się zwieść opowieściom o życiu pozagrobowym. Tak czy inaczej, wszyscy spłoniemy za nasze grzechy. Dominus vigilans.

– Dominus vigilans. Co to oznacza? – Poznałam łacinę w wystarczającym stopniu, by znać dosłowne tłumaczenie, ale nie rozumiałam kontekstu tej sentencji w naszej rozmowie.

– „Obserwuj siebie, bo jesteś obserwowany”.

Odchyliłam się na wyściełanym fotelu przy staroświeckim biurku cioci Nelle i wbiłam wzrok w symbol widoczny na zdjęciu zostawionym przez Hinesa.

Obok mnie na podłodze stały pudełka ze starymi dziennikami ojca, których ciotka nie zdecydowała się wypakować, jedynie zamknęła je na klucz w szafie w swoim gabinecie. Może nie chciała ukazywać mi stopnia jego obłędu. Dopiero gdy w testamencie zostawiła mi jako jedynej dziedziczce swój stary, piętrowy, wiktoriański dom, otrzymałam dostęp do kluczy oraz do niemałego spadku.

Pieniądze pozwoliły mi zachować płynność finansową. A notatki? Na nowo rozpaliły we mnie dążenie, by szukać wyjaśnienia, co tak naprawdę działo się z ojcem przez te wszystkie lata, kiedy nie mieliśmy ze sobą kontaktu.

Wyciągnęłam medalion spod koszulki i przesunęłam kciukiem po znajdującej się w środku maleńkiej fotografii. Każdego dnia nosiłam przy sobie ten niewielki skrawek mojej przeszłości.

Mojego ojca nazywali szaleńcem. Mieszkaliśmy wśród małej rybackiej społeczności na wschodnim wybrzeżu, gdzie uczył w Yale o chrześcijaństwie w starożytności i o chrześcijańskiej literaturze apokaliptycznej. Większość dzieciństwa spędziłam na kampusie, czasami tkwiąc w jego gabinecie i czytając książki. Moja matka, nauczycielka licealna, uczyła mnie w domu aż do czwartej klasy, kiedy to zginęła w straszliwym wypadku samochodowym. Błyskawica uderzyła w pobliskie drzewo, a gdy matka zboczyła, żeby je ominąć, uderzyła w barierkę i wypadła przez krawędź urwiska. Kiedy ekipy poszukiwawcze przeczesały wodę i okolicę, znalazły ślady opon i porozrzucane elementy wozu, jednak nigdy nie odszukano ani samego samochodu, ani mojej matki.

Ojciec przeszedł wtedy przez kilka etapów żałoby, z których najbardziej rzucała się w oczy jego obsesja na punkcie życia pozagrobowego. Wierzył, że tamtej nocy coś wykradło matkę i że nie był to wypadek, wbrew temu, co stwierdzili prowadzący dochodzenie. By dowieść prawdziwości swojej teorii, rzucił się w wir pracy i odciął od otaczającego go świata.

Szukał mojej matki w tym, co niewyjaśnione.

Według niego wciąż znajdowała się pomiędzy nami. Albo w innej krainie.

W miejscu nazywanym Nocnym Cieniem.

Jego zaślepienie tym, co zgodnie z jego słowami było prawdziwym światem, wkrótce stało się bełkotem szaleńca. Który pewnego popołudnia wczesną wiosną, gdy tylko wróciłam ze szkoły, zawołał mnie do łazienki na piętrze i próbował mnie utopić. Twierdził, że upadł i uderzył się w głowę, gdy chciał wziąć kąpiel, a kiedy podbiegłam, żeby pomóc mu wstać, zaatakował mnie z powodów, których nigdy nie zrozumiałam. Wrzucił mnie do wanny i trzymał pod wodą, bredząc, że jestem pomiotem piekła przysłanym, żeby zamordować jego żonę. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, co stało się później, bo straciłam przytomność. Gdy się ocknęłam, zorientowałam się, że leżę w szpitalnym łóżku, a obok siedzi zupełnie mi nieznana kobieta, która twierdzi, że z nią zamieszkam.

Ojciec sam nalegał na to, żebym trafiła do Chicago, gdzie dorastał, i wprowadziła się do ciotki Nelle – jego siostry, z którą nie utrzymywał kontaktu. Jakiś czas później podobno sam również się tam przeniósł i choć nie wolno mi było kontaktować się z nim w jakikolwiek sposób, wciąż nie opuszczał moich myśli dzięki prezentom, które od czasu do czasu mi podrzucał. Małym bibelotom i symbolom, które miały znaczenie wyłącznie dla mnie, takim jak wykonany ze sznurka znak nieskończoności, pozostawiony na poręczy ganku ciotki. „Kocham cię nieskończenie”. Gdy byłam dzieckiem, zawsze mi to powtarzał.

Pewnego śnieżnego zimowego wieczoru ciocia Nelle nagle otrzymała wiadomość, że ojciec skoczył ze swojego bloku w centrum. Podobnie jak w przypadku tragicznego wypadku matki, ciała nie odnaleziono. Jedynym dowodem domniemanego samobójstwa była kamera dachowa ukazująca jego dziwne zachowanie – jakby rozmawiał z kimś niewidocznym, a parę sekund później obiektyw wychwycił go, gdy przeskakiwał przez krawędź.

Według policji nie zdołałby przeżyć upadku z sześciu kondygnacji. Sprawa pozostała zatem nierozwiązaną tajemnicą.

Obwiniałam się. Za lata, kiedy się na nim odgrywałam, odciągałam go od pracy. Powodowana smutkiem i żałobą, ostatecznie podążyłam w jego ślady i kształciłam się w przedmiotach, które, jak miałam nadzieję, pozwolą mi go lepiej zrozumieć.

Przetrząsnęłam zawartość najbliższego pudełka, ale w paru przekartkowanych książkach nie znalazłam ani jednej wzmianki czy uwagi o Pentacrux. Zamiast tego wyjęłam tom, którego pieczęć niedawno złamałam, i położyłam go na biurku.

Kroniki Nocnego Cienia.

Nocny Cień. Dziwny świat, który stał się jego obsesją, kraina leżąca daleko poza naszą, często porównywana przez niego z Czyśćcem.

Moim zdaniem po prostu bajeczka.

Data zapisana na stronie tytułowej głosiła: „21 grudnia 2016”. Tuż pod nią widniał odręczny rysunek półksiężyca w kręgu, a u podnóża półksiężyca znajdował się drugi, mniejszy krąg. Symbol Nocnego Cienia. Podobnie jak emblemat Pentacrux, on również obklejał ściany gabinetu ojca. Przesunęłam po nim palcem i przewróciłam stronicę.

„Najlepsze pri’scuciańskie tłumaczenie, jakie zdołałem odcyfrować, zawierało słowa »cień« i »księżyc«, które później odnalazłem w rzymskim tekście jako »noc’tu umbraj«, czyli Nocny Cień”.

Kolejne notatki opisywały pri’scuciański jako pradawny język poprzedzający enochiański. Gdy obróciłam stronę, ujrzałam diagram przedstawiający coś, co wyglądało jak gwiazdy wpisane w kręgi i kwadraty z dziwnymi symbolami, czasami nachodzące na siebie jak w diagramie Venna, opisane jako alfabet. Przyglądałam mu się przez chwilę, przesuwając palcem po setkach małych symboli zapisanych w obrębie i poza obrębem figur, a później przerzuciłam stronicę, by zapoznać się z dalszą częścią notatek.

„Z tego, co się zorientowałem, Nocny Cień jest miejscem nieco przypominającym nasz świat, ale znacznie pradawniejszym. To płaszczyzna równoległa opisywana w dawnych tekstach jako Czyściec. Uważano, że kroczą tam swobodnie Upadli, którzy mogą przechodzić do naszego świata i z powrotem. Ludzkie dusze również zajmują tę krainę, choć nieznana jest natura metody, jaką się tam pojawiają, ani powód. Jak rozumiem, nie mogą swobodnie przychodzić i odchodzić. Zważywszy na tę informację i to, co jest wiadome, pokusiłbym się o stwierdzenie, że owe dusze należą do tych przywiązanych do piekielnej krainy lub do tych, których łatwo zdeprawować i którzy zostawili po sobie niedokończone sprawy. Są to stracone dusze.

To właśnie tutaj, jestem tego pewien, znajdę dowody dotyczące mojej ukochanej Evelyn”.

Dziennik zawierał zapiski na temat koncepcji ludzkiej duszy i wspominał artykuły omawiające tę hipotezę. Ze stosunkową spójnością ojciec wyszczególniał, w jaki sposób umysł i mózg funkcjonują niezależnie od duszy, i przywoływał Sokratesa, który sugerował, że dusza istnieje po śmierci ciała. Objaśniał również swoje teorie dotyczące aniołów i tego, co nazywał ich esencją, a co według niego było czymś w rodzaju odcisku palca niebiańskich istot.

Kiedyś w środku zimy zaciągnął mnie na stację metra, żeby zebrać wszystkie kawałki gumy do żucia, które zaschły na poręczach. Twierdził, że guma zdołała zachować w sobie „odciski” aniołów. Zanim wróciliśmy do domu, byłam już zmarznięta i zażenowana po tym, jak musiałam obserwować ojca biegającego z ożywieniem od jednej poręczy do następnej, zbierającego dowody i śmiejącego się jak szaleniec.

Desperacko pragnęłam mu wierzyć, ale nie potrafiłam. Miałam po prostu wrażenie, że przez całe moje życie wszystko przedstawiał tak niedorzecznie. To jakby uwierzyć w bajkę. Dla mnie stanowiło to fikcję. Każdy element.

„Wszystko ma znaczenie – mawiał zawsze. – Po prostu musisz wypatrywać znaków”.

Przerzuciłam strony, by znaleźć więcej uwag o aniołach. O tych, które opisywał jako przeciwieństwo aniołów niebiańskich. O Upadłych. Wiedziałam o nich, odkąd byłam mała. Ojciec często ostrzegał mnie o ich niemoralnej i oszukańczej naturze. To oni byli strachami, których się bałam, gdy dorastałam. Jedynie odrobinę gorszymi od tych, których tytułował Mrocznymi lub Strażnikami. Według niego pradawni nazywali ich posłańcami. Zwiastunami śmierci i zagłady. Niektórzy rodzili się po to, żeby chronić ludzkość, ale inni powstawali, żeby nas niszczyć, i z powodu ich kapryśnej natury ojciec nigdy nie kategoryzował ich w pełni jako „tych dobrych”.

„Te istoty wydają się swoistymi wartownikami, poniekąd różniącymi się od swoich białoskrzydłych towarzyszy. Rozważałem znaczenie ich czarnych skrzydeł i doszedłem jedynie do wniosku, że służą temu, by mogły się odróżniać pośród innych skrzydlatych demonów”.

Następnie natknęłam się na szczegółowy szkic człowieka. Kucał na kamiennych ruinach kościoła, w których kiedyś się bawiłam, i miał nieobecny wzrok, jakby coś odległego przykuło jego uwagę. W jego profilu dało się dostrzec ostrą linię żuchwy. Idealną pochyłość rzymskiego nosa. Dojrzałe i mądre oczy.

Wszystkie znane mi szczegóły.

Przez większość dzieciństwa dręczyły mnie wizje nieznajomego zawsze trzymającego się na skraju mojego pola widzenia. Niemal na jego granicy. Zawsze obserwował mnie przy zabawie i bardzo długo uważałam, że mieszka w pobliżu. Może w jednym z nielicznych sąsiednich domów albo w starym motelu kawałek dalej przy ulicy. Każdego dnia, gdy zapuszczałam się do kościoła, widziałam, jak stoi niedaleko ode mnie. Ani razu do mnie nie podszedł. Obserwował mnie przez chwilę, po czym znikał.

Ciągnęło się to latami i widywałam go wszędzie. Na targowisku, gdy człapałam za ojcem. Po drugiej stronie ulicy ze szkolnego podwórka.

Wiecznie na mnie patrzył.

Czasami wskazywałam go innym, ale ci, których wypytywałam, zawsze twierdzili, że nikogo tam nie ma, przez co szybko zyskałam reputację szalonej. Dopiero gdy zamieszkałam z ciocią Nelle, te wizje zniknęły, a spowodowany tym niewyjaśniony smutek połączony z wyjazdem z domu wprawił mnie w stan depresji. Zostałam sama. Opuszczona zarówno przez ojca, jak i przez swojego wymyślonego przyjaciela.

Przynajmniej dotąd powtarzałam sobie, że jest wymyślony, ale gdy teraz wpatrywałam się w naszkicowany rysunek, zastanawiałam się, czy ojciec też cały czas go widywał.

Jeśli nie liczyć pospiesznych pociągnięć ukazujących wspaniałe czarne skrzydła wyrastające mu z pleców i rozciągające się na całą szerokość strony, wyglądał na dokładnie tę samą postać, która w dzieciństwie była w zasadzie moim stalkerem.

Absolutnie olśniewającym stworzeniem o najbardziej roziskrzonych niebieskich oczach, jakie kiedykolwiek widziałam.

Czy był aniołem, który mnie strzegł, jak zawsze twierdził ojciec?

Odrzuciłam tę myśl i przeglądałam dalej zapiski, poszukując kolejnych skrawków wiedzy na temat Nocnego Cienia. Im więcej czytałam, tym bardziej nie mogłam się powstrzymać przed dalszym czytaniem. Ogarnęła mnie dręcząca ciekawość wciągająca mnie coraz dalej w otchłań tego dziwnego, opisywanego przez ojca świata. Miejsca, które przyzywało mnie z powodów, jakich nie potrafiłam zrozumieć.

Podczas lektury ustaliłam jedną rzecz na temat ojca: nawet jeśli wpadł w obłęd i poddał się obsesji, kochał moją matkę gorącym uczuciem. Tak mocnym, że nie umiał znieść myśli, iż opuściła go na dobre. W pewnym stopniu byłam taka jak on. Nieprzerwanie ścigałam prawdę.

4

Przeszłość

Skóra piekła Lustinę w miejscu, gdzie stara kobieta szorowała ją szorstko. Proces oczyszczania zajął dwa dni w lecznicy i wymagał nieustannego obmywania wodą podgrzewaną w dużym kotle, czasami zbyt gorącą. Szczotki drapały jej skórę, a tkanina nowej sukienki przy każdym ruchu ocierała się o rany. W tym czasie dawano jej wyłącznie rosół i wodę, by w ten sposób pozbyć się z jej organizmu wszelkich złych mikstur, jakimi mogła poić ją matka.

Jej długie włosy, kiedyś sięgające za pośladki, zostały ścięte krótko, niemal przy czaszce, tak że wyglądała teraz jak chłopiec. Ubrania, które uszyła jej matka, zostały spalone i zastąpione prostą białą sukienką z szorstkiego płótna, drażniącą jej skórę, oraz równie niewygodnym metalowym pasem.

Podążyła przez tętniący życiem, zielony dziedziniec klasztoru za kobietą, która najwyraźniej przewodziła tutejszemu kobiecemu klerowi znanemu jako pentashe. Jej miano, Matka Pentasha, dawało jej wyższą pozycję niż paru innym napotkanym przez Lustinę kobietom, jakie poznała po imieniu. Mężczyźni duchowni, określani jako pentroshe, odpowiadali przed Ojcem Pentroshem i spali w zupełnie oddzielnych kwaterach.

Wszyscy byli posłuszni biskupowi Venable.

Lustina podniosła wzrok na wspaniałą wysoką dzwonnicę. Dźwięk wiszącego w niej dzwonu słyszała często ze swojej położonej w głębi lasu chaty. Gdy przypomniała sobie pogłoski o dzwonnikach, których ugodził piorun, dreszcz przebiegł jej po plecach.

– Matko Pentasho, czy ktokolwiek zmarł na dzwonnicy podczas burzy z błyskawicami?

– Tak – odpowiedziała starsza kobieta, nie zawracając sobie głowy spoglądaniem na nią.

Dziewczyna przełknęła gulę w gardle, a gdy znów popatrzyła na wieżę, ta nie wydała jej się już tak wspaniała. Kiedy znalazły się w środku, wspięły się po kamiennych schodach do drzwi. Matka Pentasha otworzyła je, ukazując mały pokój z oknem wychodzącym na las. Znajdujące się w środku łóżko składało się z prostej ramy z siennikiem przykrytym wełnianą tkaniną. U jego stóp położono koc. Poza tym widziała tylko krzesło w rogu. Pomimo chłodu utrzymującego się w powietrzu samotna przestrzeń wydała się przyjemniejsza niż cienki pled służący za marne posłanie na kamiennej posadzce lecznicy, gdzie Lustina spała, odkąd się tu zjawiła.

– Nie będziesz ani jadać, ani spać wraz z pozostałymi – oznajmiła Matka Pentasha głosem ociekającym wyraźną pogardą. – Będziesz wstawać na dźwięk dzwonu, żeby wygłaszać Świętą Modlitwę Pańską. Później będziesz jeść i wykonywać swoje obowiązki aż do popołudniowego dzwonu, kiedy to znów wygłosisz modły. Kolejny raz zjesz i wrócisz do pracy wykonywanej aż do ostatniego dzwonu, kiedy to zmówisz wieczorną modlitwę, zjesz kolację i wrócisz do łóżka.

W domu matka również przydzielała jej obowiązki, zatem dziewczynie nigdy nie była obca praca rąk. Przyzwyczaiła się jednak do tego, że gdy skończyła, mogła swobodnie błąkać się po lesie.

– Rozumiem, Matko Pentasho. Jeśli skończę obowiązki wcześniej, czy wolno mi będzie chodzić po lesie?

Brwi kobiety ściągnęły się mocno.

– Jeśli skończysz wcześniej, otrzymasz kolejne obowiązki. Nigdy nie wejdziesz do lasu bez stosownej eskorty. Taka młoda dziewczyna jak ty nie jest przygotowana na kryjące się tam niebezpieczeństwa.

Lustinie zamarło serce. Spędziła niezliczone godziny na wędrowaniu wśród drzew i strumyków, na zbieraniu kwiatów i niezwykłych kamieni. Las nigdy nie wydawał jej się niebezpieczny.

– Tak, Matko Pentasho – odparła.

W drzwiach pojawiły się dwie inne pentashe w sutannach nieco mniej formalnych niż ta Matki. Jedna z nich, z ognistorudymi włosami wystającymi spod podwiki zakrywającej jej głowę, uśmiechnęła się do Lustiny. Był to pierwszy uśmiech, jaki dziewczyna widziała od chwili przybycia.

– Pentashe Maria i Aurelia zapoznają cię z twoimi obowiązkami – wyjaśniła starsza kobieta, przechodząc obok niej. – Nie wolno ci zbliżać się do kwater sypialnych pentroshy ani do katedralnej krypty. Jeśli się temu nie podporządkujesz, spotka cię surowa kara. Czy wyraziłam się jasno?

Dziewczyna gwałtownie skinęła głową.

– Tak, Matko Pentasho.

Nie mówiąc już nic więcej, kobieta przepchnęła się obok Marii i Aurelii, a gdy zniknęła z pola widzenia, rudowłosa pentasha wystąpiła naprzód.

– Jestem Aurelia. Miło cię poznać.

Druga pentasha również podeszła, choć z większym wahaniem.

– Czy to prawda? – spytała. – Jesteś pomiotem czarownicy?

Uśmiech Lustiny zniknął, zgaszony bólem, który przekłuł jej serce na myśl o matce.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, Aurelia szturchnęła towarzyszkę łokciem.

– Co to za niegrzeczne pytanie! – syknęła.

– Przepraszam. – Maria zarumieniła się i spuściła głowę. – Po prostu nie chcę, żeby spotkała mnie krzywda. Tak się składa, że bardzo miłuję swój żywot.

– Nauczano mnie miłować wszelkie życie. Zarówno zwierzęta, jak i ludzi.

Maria popatrzyła na nią podejrzliwie.

– Ale chyba nie rozmawiasz ze zwierzętami, prawda?

– Na Niebiosa, Mario, musisz pytać o takie rzeczy? – Aurelia prychnęła i pokręciła głową. – Proszę, ignoruj ją. Nasłuchała się zbyt wielu opowieści.

– To nie są opowieści, Aurelio. – Maria bawiła się krucyfiksem zwisającym z jej metalowego pasa. – Matka mówiła mi, że czarownice potrafią rozmawiać z leśnymi stworzeniami. W ten sposób przekonują je, żeby wykonywały ich polecenia.

Lustina nie zwracała uwagi na ich sprzeczkę, zauważyła natomiast, że Maria ma taki sam pas jak ona, a wcześniej sądziła, że tylko ją tak ukarano.

– Pas. Też go nosisz?

Maria zerknęła w dół i przytaknęła.

– Och, tylko podczas pokuty. Ucieszy mnie, gdy nie będę musiała już znosić tych piekielnych kolców.

– Pokuty?

– Tak. Kilka razy w roku poddajemy się pokucie.

– Rekoncyliacji za grzechy – poprawiła Aurelia.

– Ty pewnie będziesz musiała nosić swój nieco dłużej.

Po tym komentarzu Aurelia znów szturchnęła Marię.

– Poważnie, nie masz żadnych manier, Mario! Powinnam nałożyć ci kaganiec.

Lustina zachichotała. Gdy patrzyła na tamte dwie, czuła, jak ciężar spoczywający na jej sercu staje się nieco lżejszy. Spuściła wzrok i ujrzała, że kolce przy pasku Marii są gęstsze niż u Marii.

Zorientowawszy się najwyraźniej, że jest obserwowana, Aurelia przesunęła palcami po pasie zwisającym jej tuż pod brzuchem, na którym w końcu oparła dłoń.

– Ja również muszę wiele odpokutować.

– Po prostu czuję ulgę na myśl, że nie jestem jedyną grzesznicą w tym miejscu.

– Wszyscy jesteśmy grzesznikami, Lustino. – Uśmiech Aurelii był ciepły i szczery. – Dopóki tylko prosimy o wybaczenie, nie ma to znaczenia w oczach Świętego Ojca.

Na tę myśl w piersi Lustiny rozkwitła iskierka nadziei.

– Mogę uzyskać wybaczenie?

– Tak – odparła miła pentasha. – Nie jesteś wyłączona z jego bezwarunkowej miłości.

5

Deszcz smaga mnie po twarzy i przemacza za dużą zieloną praktyczną kurtkę, którą mam na sobie, sprawiając, że rześkie powietrze późnego października kąsa mrozem.

Widmowobiały posąg świętego Feliksa z Praecepsii strzeże wejścia do Katedry Sióstr Felicjanek, gdy mijam barokowe żelazne ogrodzenie. W chwili, gdy staję w narteksie kościoła, uderza mnie słodka kwiatowa woń, a gdy się obracam, widzę wazon z różami oparty o pobliski wspornik. Kwiaty są białe, mają zgięte łodygi, ich płatki zwiotczały, ich końcówki stały się czarne jak atrament.

Zdejmuję przemoczony deszczem kaptur i rozglądam się dookoła.

Szerokie kolumny o idealnie zaokrąglonych łukach stoją po obu stronach rozległej nawy, a pod ścianami znajdują się konfesjonały. Na pięknych witrażach widnieją postacie świętych i apostołów. Ozdobne drewniane ławki lśnią po obu stronach, ustawione w kierunku ołtarza.

Znikąd słyszę „brzęk, brzęk, brzęk”.

Moje stopy ruszają w stronę tego dźwięku, poza moją kontrolą, mijają ołtarz i kierują się do klatki schodowej. Przygaszone światła rzucają przyćmiony blask, gdy schodzę do niższej piwnicy starej świątyni.

Brzęk, brzęk, brzęk!

Hałas niesie się echem w korytarzu i choć kusi mnie, żeby zawołać, nie chcę ściągnąć do siebie tego, kto wydaje ten odgłos. Zamiast tego stąpam ostrożnie i cicho. Dźwięki doprowadzają mnie do ceglanej ściany, gdzie krypta wydaje się kończyć, i zastygam w miejscu.

Na cegłach namalowano jakąś czarną substancją duży okrąg, w który wpisano figury.

Natychmiast go rozpoznaję.

Symbol oznaczający Nocny Cień.

Na tle cegieł i obrazu pojawiają się słowa, jakby pisało je coś niewidzialnego, a ja zastygam, przyglądając się materializującej się wiadomości.

„Odszukaj Van Croixa w Nocnym Cieniu”.

Ze stropu coś spada z trzepotem na podłogę. Wyciągam rękę, żeby to podnieść. Czarne pióro, którego czubek pokrywa ta sama czarna substancja, jaką wykonano napis na ścianie.

Brzęk, brzęk, brzęk!

Cegły wypadają z miejsc w murze, spadają z trzaskiem na betonową podłogę, a ja odskakuję bez tchu w tył, osłaniając twarz przed kłębami pyłu.

Gdy odsuwam dłoń od twarzy, widzę dwa ciała wiszące za szyje na linach przeplecionych przez kotwy w ścianie. Czarno-białe stroje mówią mi, że to zakonnice. Gruby krucyfiks zawiązany na dłoni jednej z nich uderza o rurę na ścianie z tyłu.

Brzęk, brzęk, brzęk!

Łapiąc ostro powietrze, otwieram oczy na ciemny strop akurat w samą porę, by dostrzec przemykający po nim cień. Wbijając tam wzrok, zapieram się gwałtownie nogami i uderzam plecami o zagłówek za sobą.

– Ca’ligo an a tua. – Te słowa wylatują mi z ust, zanim uświadamiam sobie, że je wypowiedziałam. Cień zsuwa się po ścianie, śledzony światłami, które muszą dobiegać od reflektorów samochodu mijającego dom. Wyrywając z siebie płytkie, drżące oddechy, rozglądam się po otoczeniu.

Trzęsącą się dłonią przesuwam po skroni.

– To tylko sen. To był tylko sen.

Boże, wydawał się taki realny, i w jakiś sposób paskudny odór zgniłego mięsa uwiązł mi w nosie. Czując mdłości, przełykam żółć, która podeszła mi do gardła, i pochylam się w bok, żeby włączyć lampkę na stoliku nocnym.

Głupie zdanie, które wypowiedziałam, było czymś, co zawsze mówiła ciotka Nelle, gdy budziła się z koszmarów, w wymyślonym przez siebie samą języku, który według niej stanowił sposób na odpędzenie złych duchów. To dziwne, że w ogóle je zapamiętałam.

Gdy zsuwam stopy na podłogę, coś łaskocze mnie w piętę; z wrzaskiem podrywam nogi z powrotem. Wyglądam przez krawędź lóżka i widzę, że coś spod niego wystaje.

Zduszam okrzyk, chwytam przedmiot i podnoszę go do światła. Każdy promień jego chorągiewki mieści w sobie srebrzystą metaliczną linię lśniącą w blasku żarówki. Widzę, że w wydrążonej stosinie stanowiącej oś widnieją wyjątkowe, zawiłe spirale.

Dotąd tylko jeden raz trzymałam pióro.

Zimne macki strachu pełzną mi po plecach.

– Tato, zobacz, co znalazłam! – Niosę długie czarne pióro przez labirynt książek zalegających w gabinecie ojca i wyciągam je w jego stronę. – Tato, spójrz!

– Chwila – mówi z twarzą pochyloną nad mikroskopem.

Z uśmiechem chowam pióro za plecami i czekam cierpliwie, aż podniesie wzrok. Mam wrażenie, że trwa to wieczność.

Wreszcie unosi twarz znad okularu i robi jakieś notatki w książce leżącej obok niego na biurku. Tak wiele książek. Tak wiele naszkicowanych obrazków rzeczy, które widzi pod tym mikroskopem. Gdy w końcu się do mnie obraca, ledwo jestem w stanie powstrzymać podekscytowanie.

– Co takiego chcesz mi pokazać, moje rozentuzjazmowane elfie maleństwo? – Kończy pytanie chichotem i przekręca fotel, żeby móc patrzeć prosto na mnie. Z brązowymi oczyma osadzonymi pod krzaczastymi siwymi brwiami i niesfornymi równie siwymi włosami, które zawsze zbiera w kucyk, wygląda bardziej na mojego dziadka, ale nie przejmuję się tym. To najcieplejsze i najtroskliwsze oczy na całym świecie. I choć tata często jest zajęty pracą, to gdy ze mną rozmawia, zawsze się do mnie obraca. I słucha. Naprawdę mnie słucha.

– To niespodzianka. Jesteś gotów, żeby ją zobaczyć?

– Umieram z niecierpliwości. – Uśmiech rozkwita mu szeroko wokół krzywych zębów, o których mama mawiała, że są jego najbardziej wyjątkową cechą. – To co zamierzasz mi pokazać?

Z barkami drżącymi z podniecenia wyciągam pióro zza pleców i kieruję w jego stronę.

– Tadam! Ptasie pióro!

Uśmiech na jego twarzy rzednie do poważniejszego wyrazu, a te siwe krzaczaste brwi ściągają się, gdy wysupłuje czarne pióro z moich palców.

– Skąd to masz?

– Z kościoła. – W lesie stoją szczątki starej świątyni, która spłonęła. Tata mówił, że miała dwieście lat! To właśnie tam czasami zabieram swoje lalki, żeby się bawić. Rozmawiam tam również z matką, choć wiem, że nie słyszy mnie aż z nieba. Ale tata mówi, że ona jest tu, na ziemi, i zapewnia, że kiedyś mnie do niej zabierze.

– Nigdy więcej nie wolno ci już chodzić samotnie do tego kościoła. Czy mnie rozumiesz?

– Ale tato, przecież tam się bawię. I czasami rozmawiam z mamą.

– Posłuchaj mnie, Farryn. Tam jest bardzo niebezpiecznie. Czy wiesz, co to jest?

– Ptasie pióro.

– Nie, dziecko. Należy do mrocznych aniołów. Pamiętasz, co ci o nich opowiadałem?

Oczywiście, że pamiętałam. Po jego opowieściach do dziś mam koszmary. Przytakuję ze spuszczoną głową.

– Ale mówiłeś, że te dobre też mają czarne skrzydła.

– Te dobre nie przejmują się takimi małymi dziewczynkami jak ty ani nie jesteś im do niczego potrzebna. Koniec z wałęsaniem się. Masz trzymać się blisko tego domu i informować mnie, jeśli zobaczysz coś dziwnego.

– Co dziwnego?

– Obserwujące cię oczy. Oczy jak płomienie.

– Nigdy dotąd nie widziałam takich oczu.

– I niech Bóg i anioły sprawią, by to się nie zmieniło.

 

Minęło ponad dziesięć lat, odkąd ostatni raz widziałam granatowo-czarne pióro, które skojarzyło mi się ze skrzydłem kruka. Oparłam się w fotelu, który zajęłam w domu ciotki, i obracałam pióro w palcach, obserwując, jak przy każdym obrocie srebrzyste końcówki tworzą metaliczną smugę.

Zerwałam się z fotela, czując, jak coś miękkiego muska mi kostki. Wibrujące miauczenie kazało mi spojrzeć w dół, gdzie Camael, olśniewająca kocica rasy sfinks, którą odziedziczyłam po ciotce Nelle, owinęła mi się wokół nóg. Przycisnęłam dłoń do piersi i odetchnęłam drżąco.

– Jezu.

Mruknęła, przeszła pod moją dłonią i wskoczyła mi na kolana.

– Zastanawiałam się, kiedy wreszcie zaszczycisz mnie swoją obecnością – powiedziałam, gładząc jej ciepłą, aksamitną skórę. Przekręciła się na grzbiet, rozciągnęła na moich założonych nogach i zadarła szyję do porządnego drapania, aż się podporządkowałam. Jako ukochana pupilka ciotki przywykła do rozpieszczania i nie zawahała się przed przydzieleniem mi roli zastępczej opiekunki po tym, jak Nelle zmarła. – Ona cię rozpuściła. Wiesz to, prawda? Koty nie powinny mieć takiej kontroli nad istotami ludzkimi.

Jak można się było spodziewać, leniwa kocica zareagowała jedynie przeciągłym mrugnięciem, niewątpliwie skupiając się na drapaniu, a nie na moich słowach.

Usługując jej, wolną ręką przesuwałam szkłem powiększającym po powierzchni pióra, przyglądając się maleńkim zawijasom ukrytym w srebrnych pasmach. Przy bliższej analizie dostrzegłam jeszcze mniejsze symbole. Całe setki.

Marszcząc czoło, pochyliłam się nad Camael i przyjrzałam się szczególnie gęstemu zgrupowaniu umieszczonemu w stosinie. Tak szybko chciałam się podnieść, że zrzuciłam kocicę z kolan.

– Przepraszam, kochanie. – Pieściłam ją jeszcze przez chwilę, zanim odeszła dostojnym krokiem, bez wątpienia wkurzona na mnie, po czym zaczęłam przetrząsać karton w poszukiwaniu notatnika, który widziałam przed kilkoma tygodniami.

Po przejrzeniu kilku innych znalazłam wreszcie ten, o który mi chodziło, i zaczęłam przewracać kolejne strony ze szkicami. Symbole wszelkich kształtów i rozmiarów, a obok nich nazwy i opisy. Przez lupę dostrzegłam jeden konkretny symbol i teraz wypatrywałam go w notatniku.

„Libidine” nazwał go ojciec, po czym zdefiniował jako symbol pożądania. Wyjaśnił również, że obecność konkretnych znaków w sekwencji oznacza każdy z siedmiu grzechów głównych. Iracundia dla gniewu, Invidia dla zazdrości, Avaritia dla chciwości i tak dalej.

Wróciłam na fotel, żeby przejrzeć dalsze symbole. Dziesiątki symboli. Może setki. Wszystkie z nich nazwane i skategoryzowane, co musiało zająć niezliczone godziny.

– No dobra, co próbujesz mi powiedzieć, tato? Że to wszystko jest prawdziwe?

Przesuwałam szkłem powiększającym pomiędzy piórem a notatnikiem i z powrotem. Nie mogło być jedynie zbiegiem okoliczności, że pióro pozostawione w mojej sypialni miało na sobie znaki odpowiadające odręcznym notatkom ojca.

Pokręciłam głową, wciąż nie chcąc uwierzyć w to, co próbował przekazać mi wszechświat. W niemożliwość, która wylądowała mi na kolanach.

Że wszystko, co mówił mi ojciec, jest prawdą.

Anioły istniały.

I Nocny Cień zapewne również.

6

Teraźniejszość

Przenikliwy wiatr smagał mi twarz, gdy przeciskałem się przez tłum w drodze na rynek. Naciągnąłem niżej kaptur skórzanego płaszcza, starając się przysłonić bliznę przecinającą mi wargę – moją najbardziej charakterystyczną cechę oprócz opaski na oku. Jedno i drugie zawdzięczałem uprzejmości Upadłych.

Przechodnie wpatrywali się we mnie, gdy ich mijałem. Niektórzy niewątpliwie wiedzieli, kim jestem, podczas gdy inni jedynie się domyślali. Obchodzili mnie szerokim łukiem, kilkoro zeszło nawet z chodnika na ulicę, żeby się ze mną nie zetknąć.

Śmierć – tak mnie nazywali. Żniwiarz z Nocnego Cienia.

Jak na ironię ci biedni gnoje już byli martwi.

Po prostu jeszcze o tym nie wiedzieli.

Popielisty poranek tworzył ponure tło dla konturów pradawnych budynków z tej dzielnicy, których spiczaste gotyckie dachy wbijały się w niebo niczym wypuszczane w oddali strzały. Ta miejscowość była zaledwie jedną z wielu w Nocnym Cieniu, mrowiącą się od zagubionych dusz, które niedawno przeszły ze śmiertelnej czy też ziemskiej krainy. Za tym cienkim skrawkiem światła w atmosferze, zdradzane przez łagodny blask wilczych jagód, z których kolorem kojarzyło się to miejsce, leżało cieniste uniwersum. Bezkresne morze mroku. Niebyt.

Ex Nihilo.

Jeszcze chłodniejsze i bardziej rozpaczliwe miejsce banicji, jeśli to w ogóle było możliwe. Składało się na czerń, która ukrywała naszą fortecę przed jej siostrzanym światem na ziemi.

Mroczny nieśmiertelny bliźniak, do którego liczne dusze trafiały po śmierci.

Minąłem starszą kobietę, która otworzyła szerzej oczy na mój widok i przeżegnała się, mamrocząc coś po hiszpańsku. Część mnie miała ochotę się roześmiać. Nocny Cień nie był miejscem dla pobożnych. Lądowali tu jedynie niewierzący, ci, którzy kwestionowali istnienie Niebios, których dusze łatwo mogły zostać zbrukane przez mroczne i podejrzane postacie, wyłapujące ich z ulic tak łatwo, jakby zrywały owoce z winorośli. Miejsce bezprawia, gdzie rządzili Upadli władcy, a ludzie stanowili jedynie tanią siłę roboczą. Byli splamionymi duszami kupowanymi i sprzedawanymi jak towary. Nic jej nie groziło z mojej strony. Prawdziwe zagrożenie dla niej chowało się pod przykrywką zwykłych osób. Upadli rzadko ujawniali swoją prawdziwą naturę, nawet jeśli mogli swobodnie poruszać się po Nocnym Cieniu, nie przyciągając bacznych spojrzeń niebiańskich aniołów, które niemal nigdy nie przechodziły z płaszczyzny śmiertelników. Przypuszczałem, że tutejsze dusze po prostu nie były warte wysiłku, jakiego wymagałoby ich ratowanie.

Na końcu długiego szeregu handlarzy oferujących swoje towary znalazłem to, po co zapuściłem się w zimno i tłum: kowala. Przyspieszyłem kroku i podszedłem do mężczyzny równie wysokiego i krzepkiego jak ja, który zmrużył oczy na mój widok.

– Van Croix. – Mówił cicho, najwyraźniej nie chcąc zwracać na siebie niepożądanej uwagi.

Gdy przytaknąłem, wskazał ruchem głowy, żebym udał się za nim. Obszedł swoje stoisko i stanął przy niezaprzężonym wozie zaparkowanym z tyłu.

– Zaczekaj tu – powiedział, po czym wślizgnął się do wozu, zostawiając mnie na zewnątrz.

Czekając, wsunąłem dłoń do kieszeni i wyciągnąłem srebrną monetę, którą zacząłem przekładać pomiędzy palcami.

Poczułem lekkie pociągnięcie za płaszcz i obróciłem się gwałtownie. Ujrzałem młodego chłopca, zapewne nie starszego niż dwanaście lat, który na widok mojej twarzy wybałuszył oczy. Cofnął się o krok, przepraszając, a wtedy zauważyłem, że jego poprzecierane ubranie skrywa wychudzoną sylwetkę. Głodował.

Przestałem kręcić monetą i wyciągnąłem ją w jego stronę. Dzięki niej mógłby kupić sobie kilka posiłków i zdobyć dach nad głową na noc.

Malec zerknął na pieniążek i znów popatrzył na mnie, kręcąc głową.

– Nie mogę.

– Umierasz z głodu.

– Ale pójście na układ ze Śmiercią byłoby gorsze – wypalił drżącym, niepewnym głosem, wciąż przesuwając spojrzeniem od monety do mnie.

– Jesteś taki uparty? – Wciąż podawałem mu pieniądz i pstrykałem palcami, zachęcając, żeby go wziął.

Z brwiami uniesionymi w wyrazie paniki wyciągnął do mnie trzęsącą się dłoń, zupełnie jakby chciał wziąć monetę, ale zatrzymał się w połowie gestu, obrócił i czmychnął w przeciwną stronę.

Marszcząc czoło, uniosłem twarz ku niebu.

– I jak niby miałbym się odkupić, jeśli towarzyszy mi godna pogardy reputacja Śmierci?

Pokręciłem głową i znów skierowałem uwagę na kupca, który wyłonił się z wozu, trzymając brązową skórzaną pochwę. Gdy z przyjemnym świstem ostrej stali wyciągnął kryjącą się w środku broń, światło błysnęło na jej wspaniałej klindze.

Niebiańska stal. Niemal niemożliwa do zdobycia w miejscu takim jak Nocny Cień, chyba że ktoś dysponował odpowiednimi koneksjami.

I był gotów zapłacić odpowiednią cenę.

Wystarczyło draśnięcie, żeby posłać kogoś w czarną otchłań Ex Nihilo. A ja nie potrzebowałem więcej niż draśnięcia.

– Czy o to ci chodziło? – zapytał kupiec, poruszając bronią przede mną.

Wysupłałem rękojeść z jego palców, zauważając idealne wyważenie i to, jak świetnie leżała mi w dłoni.

– Tak. Nada się. – Sięgnąłem pod płaszcz po całkiem solidną zapłatę w gotówce, wciąż podziwiając miecz, jaki dla mnie stworzył. Gdy podałem mu pieniądze, mężczyzna jedynie uniósł dłonie.

– Jak już omówiliśmy, chcę tylko, żebyś oszczędził mi swojego gniewu. Mnie i mojej kobiecie.

Chętnie wyświadczyłbym mu tę przysługę, gdyby za ich obawami kryła się choć odrobina prawdy. Po tym, jak kilkakrotnie zniknąłem i zostałem okaleczony, jakoś doszło do tego, że pogorszyłem swoją reputację, co jeszcze bardziej podsyciło pogłoski, że pełnię funkcję Kosiarza czy też Śmierci. Nawet w życiu pozagrobowym plotki z jakiegoś powodu szerzyły się niczym pożar.

– Nie jestem dla ciebie zagrożeniem. – Uniosłem oferowaną sakiewkę wyżej.

Przyglądał się jej podobnie jak wcześniej chłopiec monecie, niemal jakby śnił. Tyle pieniędzy pozwoliłoby mu wykupić wiele swobód od władców – upadłych aniołów – którzy zbierali podatki oraz przysługi od mieszkańców i karali ich, gdy ci nie mogli się wypłacić.

Mężczyzna uparcie pokręcił głową.

– Twoje miłosierdzie mi wystarczy.

Głupiec. Tak, w Nocnym Cieniu nawet dusze mogły umrzeć i wtedy tkwiły w tej krainie bez żadnej nadziei na zbawienie albo uwolnienie.

Jednak niewola u Upadłych mogłaby być czymś gorszym.

– Jak chcesz – rzekłem, przypinając pochwę pod płaszczem, żeby ją ukryć.

– Niech Bóg cię błogosławi – powiedział mężczyzna z ulgą.

Parsknąłem na te słowa.

– W Nocnym Cieniu nie ma Boga.

Przyklęknąłem na głazie obok Cassiela, jednego z dwóch upadłych aniołów, których darzyłem choćby odrobiną zaufania i mogłem nazywać znajomymi. Wraz ze swym bratem Remielem, w skrócie Remym, odwrócili się przed laty od swoich władców, gdy Upadli mnie uwięzili. Zdołałem uciec dzięki ich pomocy i od tamtej pory służyli mi jako swoista ochrona, pilnująca Urwiska Czarnej Wody i otaczających je ziem, gdzie zamieszkiwałem.

Ścieżka, którą obserwowaliśmy, biegła wzdłuż gęstego lasu prowadzącego do Góry Czarnej Wody. W dole dwóch mężczyzn przyglądało się okaleczonym szczątkom, które tam pozostawiono. Ludzkim szczątkom.

– Obwinią cię – powiedział Cassiel. – Nie bądź zaskoczony, jeśli przyjdą z pochodniami i zażądają twojej głowy. Kosiarz z Nocnego Cienia znowu zaatakował!

Uśmiechnąłem się na te słowa, patrząc, jak jeden z mężczyzn unosi z ziemi zakrwawioną koszulę na końcu kija.

– Jestem bardzo ciekaw, czego to jest sprawką. – Nie żebym jakoś szczególnie przejmował się tym, co myślą o mnie mieszkańcy, bo zdecydowanie wolałem, żeby mnie unikali. Po prostu wiele z ostatnich ataków miało miejsce dość blisko terenów katedralnych.

– Rozejrzę się w lesie i sprawdzę, czy uda mi się coś znaleźć.

– Remy może ci towarzyszyć.

– Wolałbym nie – jęknął Cassiel. – Ostatnie, na co mam ochotę, to wysłuchiwać opowieści o jego dokonaniach.

– Obawiasz się, że mogą dorównać twoim?

– Informuję cię, że od pewnego czasu trzymam tylko z dziwkami. Cnotliwe kobiety są nudne.

Zachichotałem.

– Zupełnie jakbyś kiedyś miał do czynienia z jakąś cnotliwą kobietą.

– Parę znałem. Zawsze ciągnęło mnie do zakonnic.

– Jak to działa? – Zerknąłem w bok i zobaczyłem, że wargi Cassiela rozciągają się w złośliwym uśmieszku pod oczyma o barwie żaru, które odróżniały go od srebnrnookich niebiańskich aniołów. Pasowały do koloru piekielnych płomieni, w które przetransformowały jego skrzydła, gdy stał się Upadłym.

– W zasadzie to całkiem nieźle. – Skinął w stronę okaleczonego ciała poniżej. – Jak według ciebie to wygląda? – spytał, szybko zmieniając temat. – Absolutna śmierć.

– Moim zdaniem oznacza spokój.

Pokręcił głową, wciąż nie odwracając wzroku.

– Nie dla mnie. Nie po tym, jak zdradziłem swoich braci. – Śmierć dla Upadłych nigdy nie była prawdziwą śmiercią. Ich dusze po prostu trafiały z powrotem do Piekielnych Ziem, do nadzorującego je demona. Chyba że, rzecz jasna, ugodziła je niebiańska stal. W takim przypadku wracały do Niebytu. – Jeśli niebiosa uznają mnie za niegodnego odkupienia, wtedy odnajdę ucieczkę w Ex Nihilo.

– Byłbyś gotów wybrać wieczny mrok i ciszę?

– Tak. Gdybym kiedykolwiek wylądował po niewłaściwej stronie twojej klingi, prosiłbym cię tylko o jedną przysługę, przyjacielu. O miłosierdzie.

– Masz moje słowo.

7

Przez trzy kolejne godziny czytałam dziennik ojca, pochłonięta zapamiętanymi z dzieciństwa opisami miejsca, które z łatwością mogłoby pochodzić z mrocznej baśni. Miejsca pełnego dziwnych leśnych stworzeń, z których część naszkicował, nieprzypominających nic, co kiedykolwiek widziałam. Miejsca, w którym cienie pełzały niezależnie od rzucających je obiektów, a wiatr niósł szepty, gdy nikogo nie było w okolicy.

Zupełnie jak w jakiejś pochrzanionej Krainie Czarów.

Czytając jego szczegółowe opisy, zastanawiałam się nad dwiema rzeczami: czy naprawdę tam był i na ile trzeźwy miał umysł, gdy to wszystko spisywał?

Kiedy zamykałam okładkę, coś wypadło ze środka na blat biurka. Strzępek papieru, sprawiający wrażenie, jakby został wyrwany z wnętrza. Została na nim jedynie niewielka część tekstu, a gdy na nowo przejrzałam dziennik, zorientowałam się, że wydarto z niego część stron aż do samego grzbietu.

 

„Obawiam się, że popełniłem poważny błąd. Że odkryłem coś, co nie miało zostać znalezione. Boże, wybacz mi moją ignorancję”.

 

Resztę strony wyszarpnięto i mogłam jedynie zastanawiać się nad znaczeniem jego słów. Przeszłam dalej.

 

„Podczas moich badań i dociekań uświadomiono mi istnienie kogoś, kto mógłby mi pomóc w podróży przez tę płaszczyznę. Posługuje się imieniem Xhiphias. Jest mężczyzną o wielkiej wiedzy i spostrzeżeniach, na jakie nie natknąłem się nigdy u innej istoty ludzkiej. Ze względu na życie mojej Farryn muszę przejść do Nocnego Cienia i odnaleźć Van Croixa przed kolejnym krwawym księżycem. Jestem pewien, że Xhiphias może mi pomóc to osiągnąć.

Jest jedynie kwestią czasu, zanim Pentacrux ją odnajdzie”.

 

Gdy to czytałam, zmroziło mi krew. Przypomniałam sobie wiadomość ze snu.

„Odszukaj Van Croixa w Nocnym Cieniu”.

Parne wrażenie mdłości kazało mi oddychać przez nos. Słyszałam opowieści o ludziach komunikujących się ze zmarłymi za pośrednictwem snów, ale nie mogłabym powiedzieć, że naprawdę uważam to za możliwe. Mimo to siedziałam, kręcąc głową, przekonana, że musiałam o tym czytać, zanim przyśnił mi się ten sen.

Poza tym nie miałam nawet pewności, czy on rzeczywiście zmarł.

No i kim, do cholery, był ten cały Van Croix oraz co miał z tym wszystkim wspólnego? Jakie było znaczenie krwawego księżyca? Do czego dogrzebał się mój ojciec?

Pytania zderzały się w mojej głowie i odbijały od siebie, wywołując paskudny ból. Pomasowałam skroń, próbując odnaleźć sens w zagadkowych krótkich wiadomościach, aż doszłam do wniosku, że być może po prostu wpatrywałam się w nie zbyt długo. Podniosłam dziennik z biurka i znowu przeczytałam ostatnie zdanie, by się upewnić, że rozumiem je prawidłowo, gdy uderzyła mnie pewna myśl.

A co, jeśli mój ojciec gdzieś żyje? Co, jeśli Xhiphias był ostatnim, który go widział albo z nim rozmawiał?

Na odwrocie wyrwanej strony znalazłam adres w Chicago. Niewątpliwie nie można było powiedzieć, żeby leżał w najlepszej dzielnicy, ale było to około dwudziestu minut od mojego domu. Szybkie wyszukiwanie w Google Maps pokazało mi, że to adres firmowy. Należący do apteki, w której, jak miałam nadzieję, będą też inni klienci. Światła ostrzegawcze praktycznie migały mi przed oczyma, ale cała sprawa wzbudziła moją ciekawość.

Odezwał się dzwonek. Obróciłam gwałtownie głowę w kierunku przedsionka leżącego za drzwiami gabinetu. Czy w ogóle kiedyś słyszałam ten odgłos? Ostatnią odwiedzającą mnie osobą była pani z sąsiedztwa mówiąca mi, że jej pies obsikał krzaczki różane cioci Nelle.

Marszcząc czoło, wstałam zza biurka i podreptałam w kierunku drzwi wejściowych. Przez wizjer dostrzegłam patrzącego na mnie detektywa Hinesa.

Co, do…

Po chwili wahania, w której rozważałam, czy prawo wymaga ode mnie reakcji na jego wizytę, zwolniłam wszystkie trzy zamki i nieznacznie uchyliłam drzwi.

Jego wargi rozciągnęły się w uśmiechu.

– Panno Ravenshaw, przepraszam, że niepokoję panią o tak późnej porze. Chciałem po prostu omówić z panią kilka spraw.

Jezu, musiała już być północ.

– Jak pan… Skąd pan wie, gdzie mieszkam? – W duchu rzucałam mu wyzwanie, by powiedział, że specjalnie mnie szukał, ponieważ kiedyś podjęłam mozolne wysiłki, żeby usunąć informacje o sobie z internetu. Albo, co gorsza, że ojciec Bane mimo wszystko przekazał mu mój adres.

Detektyw ściągnął wargi, założył ręce na piersi i prychnął.

– Niech pani posłucha, będę z panią szczery. – Nachylił się bliżej i obniżył głos: – Nie co dzień odnajduję kogoś i zapraszam do tego, by wraz ze mną przejrzał akta.

– Wciąż nie odpowiedział pan na pytanie. Skąd pan wie, gdzie mieszkam? – Nawet jeśli użył jakiejś superdogłębnej policyjnej bazy danych, by mnie wyśledzić, chciałam, żeby się do tego przyznał.

– Jechałem za panią.

– Cóż… to cholernie dziwne.

– Czyli… będziemy prowadzić tę rozmowę przez drzwi? Nie zajmę pani wiele czasu. Obiecuję.

Nagle nie byłam już taka pewna, czy chcę mówić z nim o swoich odkryciach.

– Ja również będę z panem szczera. Zapraszam pana do środka jako zawodowca przybyłego tu, by rozmawiać o symbolice kultu religijnego. – To raczej nie wypadło zbyt dobrze.

– A po co innego miałbym tu przyjść? – W tym momencie zauważyłam, że trzyma pod pachą skoroszyt, a po swoim ostatnim śnie i po zobaczeniu zdjęcia zamordowanej kobiety, które mi pokazał, nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć, co jeszcze zawiera teczka.

Z wahaniem obejrzałam się przez ramię w kierunku otwartych drzwi do gabinetu, gdzie na blacie biurka, zupełnie na widoku, leżało pióro.

– Czy mogę pana przeprosić na chwilę? – zapytałam i zamknęłam przed nim drzwi.

Przebiegłam przez przedsionek i zatrzasnęłam wejście do biura, po czym wróciłam pospiesznie; gdy znów mu otworzyłam, policjant popatrzył na mnie spod uniesionej brwi.

– Mieszka pani sama? – Wszedł do środka i się rozejrzał. Z jakiegoś powodu wykręciło mi żołądek.