39,90 zł
Ożywcza i poszerzająca horyzonty opowieść o naukowych i filozoficznych aspektach świadomości. Michael S. Gazzaniga objaśnia niektóre z najtrudniejszych pytań, jakie potrafi sformułować ludzki umysł. – STEVEN PINKER
W jaki sposób neurony stają się umysłem? W jaki sposób obiekty fizyczne – atomy, cząsteczki, związki chemiczne i komórki – tworzą żywe, różnorodne światy w naszych głowach? Problem świadomości nurtuje nas od tysięcy lat. W ostatnim stuleciu wielkie przełomy naukowe zmieniły naszą wiedzę o mózgu, a jednak zagadki, z jakimi borykali się starożytni Grecy, pozostają nierozwiązane. W Instynkcie świadomości pionier neuronauki, Michael S. Gazzaniga, splata w całość najnowsze badania naukowe i historię ludzkich rozważań o umyśle, aby ukazać czytelnikom pełny obraz tego, czego dowiedzieliśmy się o świadomości.
Idea mózgu jako maszyny, zaproponowana przed setkami lat, dała początek założeniom dotyczącym związku między umysłem a mózgiem, którym naukowcy i filozofowie pozostają wierni po dziś dzień. Według Gazzanigi ten model odwraca rzeczywistość: mózgi tworzą maszyny, ale nie można ich do nich zredukować. Z najnowszych badań wynika, że mózg jest „konfederacją” niezależnych modułów działających wspólnie. Zrozumienie, w jaki sposób z takiej organizacji może się wyłaniać świadomość, nada kierunek przyszłym badaniom mózgu i pracom nad sztuczną inteligencją i pomoże wypełnić lukę między mózgiem a umysłem.
Zajmująca i przystępna, pełna spostrzeżeń poczynionych przez długie lata prowadzenia nowatorskich badań w tej dziedzinie, książka Instynkt świadomości wytycza kierunek, w jakim podąży neuronauka przyszłości.
MICHAEL S. GAZZANIGA jest dyrektorem Centrum Badania Umysłu SAGE na Uniwersytecie Kalifornijskim w Santa Barbara, prezesem Instytutu Neuronaki Poznawczej, pomysłodawcą i dyrektorem projektu „Prawo a neuronauka”, realizowanego przez Fundację MacArthura, a także członkiem Amerykańskiej Akademii Nauki i Sztuki, Krajowego Instytutu Medycyny oraz Narodowej Akademii Nauk. Jest autorem wielu książek popularnonaukowych, między innymi Kto tu rządzi?
Instynkt świadomości to zajmująca i pouczająca lektura poświęcona zagadnieniom, o których inni często piszą w sposób nudny lub niezrozumiały. Michael S. Gazzaniga był jednym z pierwszych naukowców naszych czasów, którzy ośmielili się poruszyć temat świadomości. Zajmuje się nim od pięćdziesięciu lat i nieustannie dzieli się z nami nowymi, interesującymi pomysłami. Twoja świadomość będzie zachwycona. – JOSEPH E. LEDOUX, Profesor Uniwersytetu Nowojorskiego, dyrektor Emotional Brain Institute
Podążając śladem pionierskich idei Herberta A. Simona, autora artykułu The Architecture of Complexity (Architektura złożoności), oraz Marvina Minsky’ego, autora książki The Society of Mind (Społeczeństwo umysłu), Michael S. Gazzaniga ukazuje nam demokrację świadomości. Opisuje, w jaki sposób poszczególne neurony i sieci neuronalne konkurują ze sobą, aby sygnalizować własne rozumienie poznawczych mikroświatów, w których funkcjonują. Wyjaśnia, że każdy moduł [ludzkiego mózgu] jest głosem, który w połączeniu z innymi glosami tworzy zagadkowy chór nazywany świadomością. – DAVID KRAKAUER, Prezes Santa Fe Institute, specjalista w dziedzinie systemów złożonych
Wszyscy powinniśmy być wdzięczni Michaelowi S. Gazzanidze za to, że nie ustaje w wysiłkach, aby skłonić nas do myślenia o trudnych problemach. Dla wszystkich, którym zależy na psychologii, ta podróż będzie miała wielką wartość. – MICHAEL POSNER, Profesor psychologii, Uniwersytet Stanu Oregon
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 397
Michael Gazzaniga
Instynkt świadomości
Jak z mózgu wyłania się umysł?
Przekład: Agnieszka Nowak-Młynikowska
Wersja demonstracyjna
Carol Tavris, Elliot Aronson
Błądzą wszyscy (ale nie ja)
Dlaczego usprawiedliwiamy głupie poglądy, złe decyzje i szkodliwe działania
Richard E. Nisbett
Geografia myślenia
Dlaczego ludzie Wschodu i Zachodu myślą inaczej
Wiesław Łukaszewski
Wielkie (i te nieco mniejsze) pytania psychologii
Michael S. Gazzaniga
Istota człowieczeństwa
Co czyni nas wyjątkowymi
Michael S. Gazzaniga
Kto tu rządzi? Ja czy mój mózg?
Neuronauka a istnienie wolnej woli
Simon Baron-Cohen
Teoria zła
O empatii i genezie okrucieństwa
Jonathan Haidt
Prawy umysł
Dlaczego dobrych ludzi dzielą polityka i religia?
Steven Pinker
Piękny styl
Przewodnik człowieka myślącego po sztuce pisania XXI wieku
Walter Mischel
Test Marshmallow
O pożytkach płynących z samokontroli
Richard E. Nisbett
Mindware
Narzędzia skutecznego myślenia
Dan Ariely
Szczera prawda o nieuczciwości
Jak okłamywać wszystkich, a zwłaszcza samych siebie
Thomas Gilovich, Lee Ross
Najmądrzejszy w pokoju
Jakie korzyści możemy czerpać z najważniejszych odkryć psychologii społecznej
Adam Galinsky, Maurice Schweitzer
Przyjaciel i wróg
Kiedy współpracować, kiedy rywalizować i jak odnosić sukcesy w jednym i drugim
Dan Ariely
Potęga irracjonalności
Ukryte siły, które wpływają na nasze decyzje
Dan Ariely
Grosz do grosza
Jak wydawać mądrze i jak unikać pułapek finansowych
Tomasz Maruszewski
Gdzie podziewa się nasza pamięć
Od pamięci autobiograficznej do pamięci zbiorowej
Jedną z moich ulubionych anegdot jest ta o młodym śpiewaku – wschodzącej gwieździe opery – który pierwszy raz występuje w mediolańskiej La Scali. Po debiutanckim występie publiczność zaczyna skandować: „An – co – ra”. Młodzieniec uśmiecha się do siebie i jeszcze raz śpiewa tę pieśń. Publiczność domaga się kolejnych czterech czy pięciu bisów, za każdym razem prosząc o ten sam utwór. W końcu śpiewak zwraca się do zgromadzonych: „Chwileczkę, przecież zaśpiewałem ten utwór już pięć razy. Czego jeszcze chcecie?” Jakiś mężczyzna zajmujący miejsce na balkonie odkrzykuje: „Będziesz go śpiewać tak długo, aż wreszcie zaśpiewasz go jak należy”.
Kiedy ukończyłem swoją poprzednią książkę – swego rodzaju pamiętnik naukowy opisujący historię moich badań z udziałem pacjentów z rozszczepionym mózgiem – sądziłem, że nie napiszę już ani jednej. Praca nad tamtą książką była bardzo przyjemna, ponieważ pisałem ją z perspektywy osobistego doświadczenia, okraszając ją historiami, które nadal są ważną częścią mojego życia. Okazuje się, że w tamtej książce tkwiły zaczątki następnej – tej, którą masz przed sobą. Jak to ujął jeden z czytelników: „Teraz, kiedy pańska osobista historia jest już załatwiona, proszę napisać o świadomości per se”. To zupełnie inne zadanie – takie, które wymaga ciężkiej pracy, nowej pracy i mnóstwa pomocy.
Jest ktoś, kto pomógł mi w tym przedsięwzięciu bardziej niż ktokolwiek inny. To moja siostra, Rebecca – lekarka, botaniczka oraz autorka tekstów naukowych i badaczka na część etatu, a przy tym pełnoetatowa miłośniczka życia. Wszystko (i wszyscy), czego się dotknie, zmienia się w coś lepszego niż do tej pory. Rebecca zaczęła pracować ze mną nad różnymi książkami zaraz po poważnej operacji, jaką przeszedłem w 2006 roku. Pomagała mi w sprawach redakcyjnych. Wkrótce zafascynowała się neuronauką i została moją asystentką naukową. Jej jasność umysłu, pełne pasji dążenie do pogłębiania wiedzy na każdy temat i pogoda ducha wywarły wielki wpływ na wszystko, co odtąd robiłem. Mam wobec niej ogromny dług wdzięczności.
Kiedy Bridget Queenan pojawiła się na naszym uniwersytecie, aby ożywić nasze mózgowe przedsięwzięcie, od razu wiedziałem, że codzienna monotonia życia akademickiego zmieni się na lepsze. Jej niewyczerpane poczucie humoru, energia i inteligencja, połączone z nadzwyczajnymi umiejętnościami redakcyjnymi, bardzo wzbogaciły tę pracę. Byli też inni. Zawsze staram się przekształcać prowadzone przeze mnie seminaria doktoranckie w zaplecze badawcze wspierające moje projekty. W trakcie pierwszego roku studenci wnoszą nowe, ważne pomysły, w czym zwłaszcza jeden z nich, Evan Layer, okazał się nadzwyczaj pomocny. W trakcie drugiego roku nowa grupa studentów odgrywa rolę krytyków i redaktorów powstających rozdziałów.
Z biegiem lat zgromadziłem niewielką grupę znajomych z kręgów zawodowych, którzy czytają kolejne wersje moich książek i wnikliwie je komentują – jak prawdziwi przyjaciele, nie szczędząc mi krytyki. Jestem bardzo wdzięczny Walterowi Sinnot-Armstrongowi, który starał się utrzymać w ryzach moją skłonność do rozważań filozoficznych, Michaelowi Posnerowi, Stevenowi Hillyardowi, Leo Chalupie, Johnowi Doyle’owi, Marcusowi Raichle’owi i wielu innym, którzy dołożyli starań, aby moja opowieść o mózgu była spójna i klarowna. Wreszcie, dziękuję mojej żonie, Charlotte, która każdego dnia pomaga mi trzymać się właściwej ścieżki. Jej wpływ jest wszechobecny.
Po wszystkich wewnętrznych poprawkach książka trafia do Nowego Jorku, do wydawcy. To moja pierwsza książka opublikowana przez wydawnictwo Farras, Straus & Giroux, mam nadzieję, że nie ostatnia. Redaktorzy Eric Chinski i Laird Gallagher dodawali mi otuchy i dzielili się ze mną krytycznymi spostrzeżeniami w sposób klarowny i przekonujący. Po pierwszej rundzie uznałem ich sugestie redakcyjne za tak wartościowe, że poprosiłem, aby przeczytali książkę jeszcze raz. Nie wiedziałem, że obaj mają wykształcenie filozoficzne i że przeczytali mój tekst z czymś więcej niż tylko ogólne zainteresowanie. Przeczytali go ze znajomością rzeczy i w niezliczonych miejscach pomogli mi uczynić go jaśniejszym. Wreszcie przyszedł czas na adjustację, którą wykonała Annie Gottlieb. Każda linijka przeszła przez jej niestrudzony umysł, zyskując większą precyzję i klarowność. Mam dług wdzięczności wobec każdej z tych osób, podobnie jak wszyscy ci, którzy zdecydowali się przeczytać moją książkę.
Wyobraź sobie – jeśli potrafisz – że jesteś świadomy tylko jednego momentu: chwili obecnej. Ta chwila istnieje bez przeszłości i bez przyszłości. Teraz wyobraź sobie, że życie jest serią takich chwil, przy czym każda istnieje w oderwaniu od wszystkich pozostałych, niepołączona z nimi subiektywnym czasem. Wyobraź sobie, że na chwilę zastygasz w każdym z tych momentów, które składają się na zwyczajne życie. Trudno sobie wyobrazić taki scenariusz, nasz umysł bowiem podróżuje w czasie – w tę i z powrotem – z niezwykłą lekkością, niczym baletnica w Dziadku do orzechów. Jedna chwila staje się punktem wyjścia do następnej planowanej czynności, którą z kolei rozważamy tu i teraz w odniesieniu do wcześniejszych doświadczeń. Trudno sobie wyobrazić, aby mogło być inaczej. A jednak… wystarczy, że uderzysz się w głowę w odpowiedni sposób, a możesz stać się kimś, kto nadal będzie rozumiał ideę istnienia przeszłości i przyszłości, ale nie będzie umiał umiejscowić siebie we własnej przeszłości ani przyszłości. Dziwaczne, prawda? Żadnej przeszłości, żadnej przyszłości, tylko teraźniejszość.
W tej książce zabiorę cię w podróż po świecie, w którym trudne do wyobrażenia zmiany tego, co nazywamy świadomym doświadczeniem, są na porządku dziennym. Oddział neurologiczny każdego szpitala jest pełen odchyleń od normalnego, świadomego doświadczenia. Każdy z tych przypadków dostarcza nam wiedzy o tym, jak jest zorganizowany nasz mózg i w jaki sposób tworzy naszą bezcenną świadomość, chwila po chwili. Każdy przykład zakłóceń domaga się wyjaśnienia. Każdy można wykorzystać do sformułowania spójnej opowieści o tym, w jaki sposób nasz mózg buduje i wytwarza codzienne radości świadomego doświadczenia. Dawniej ludzie zadowalali się opowiadaniem historii o tych dziwacznych zjawiskach. Dzisiaj, w XXI wieku, nie wystarczy po prostu opisać garści intrygujących zaburzeń. Moim celem w tej książce jest posunięcie się naprzód w wyjaśnieniu problemu świadomości. Postaram się pokazać, w jaki sposób organizacja naszego wspaniałego, ewolucyjnie ukształtowanego mózgu pozwala mu czynić jego czary. Krótko mówiąc, pragnę dociec, w jaki sposób materia wytwarza umysł.
Kilka lat temu podczas jednej z podróży służbowych przechodziłem odprawę celną na lotnisku Heathrow w Londynie. W trakcie kontroli paszportowej sumienny brytyjski urzędnik służby cywilnej drobiazgowo wypytał mnie o nazwisko, działalność zawodową i powód przyjazdu do Wielkiej Brytanii. Powiedziałem, że zajmuję się badaniem mózgu i jadę do Oksfordu na konferencję naukową. Urzędnik zapytał, czy zdaję sobie sprawę z odmiennych funkcji półkul mózgowych – lewej i prawej. Odparłem z niejaką dumą, że nie tylko o tym słyszałem, lecz także mam swój udział w tych odkryciach. Przeglądając mój paszport, zapytał, czego będzie dotyczyło spotkanie w Oksfordzie. Odpowiedziałem z powagą: „Świadomości”.
Urzędnik zamknął paszport i oddał mi go ze słowami: „Czy pomyślał pan kiedyś o tym, aby się wycofać, dopóki jest pan na szczycie?”
Nie pomyślałem. Niektórzy odznaczają się naturalnym brakiem ostrożności w swoim pragnieniu zgłębiania natury ludzkiej. Sześćdziesięcioletnie doświadczenie w badaniu umysłu i mózgu uczyniło mnie boleśnie świadomym, że my, ludzie, nadal nie rozumiemy w pełni tego zagadnienia. A jednak w naszej naturze tkwi skłonność do zastanawiania się nad tym, kim jesteśmy i co to znaczy być świadomym. To pytanie nurtuje nas tak bardzo, że jesteśmy gotowi poświęcić całe życie na poszukiwanie odpowiedzi. Kiedy jednak próbujemy uchwycić problem świadomości, wydaje się on rozwiewać niczym mgła. Dlaczego zadanie wyjaśnienia świadomości okazało się tak trudne? Czy dawne idee, które przetrwały do naszych czasów, nie pozwalają nam zobaczyć, jak ona powstaje? Czy świadomość jest po prostu wytworem mózgu? Czy mózg z jego niezliczonymi neuronami daje nam świadomość, tak jak zegarek z jego skomplikowanym mechanizmem odmierza czas? Zainteresowanie tym tematem ma długą i bogatą historię, w której przewagę zdobywali na przemian zwolennicy teorii czysto mechanicznych i pełni nadziei mentaliści. Co zaskakujące, dwuipółtysiącletnia historia ludzkości nie udzieliła odpowiedzi na te pytania ani nie nauczyła naszego gatunku, jak sformułować wyjaśnienie jednostkowego świadomego doświadczenia. Nasze podstawowe idee wcale się tak bardzo nie zmieniły. Chociaż rozważania na temat świadomości zapoczątkował Kartezjusz trzysta lat temu, dwa ogólne i wzajemnie sprzeczne poglądy – że umysł albo stanowi nieodłączną część działania mózgu, albo też działa w jakiś sposób niezależnie od niego – ścierają się od niepamiętnych czasów. Te idee wciąż nam towarzyszą.
W ostatnich latach świadomość znowu stała się gorącym tematem. Równocześnie pomimo lawiny nowych danych istnieje bardzo niewiele ogólnie przyjętych koncepcji dotyczących tego, w jaki sposób ludzki mózg wytwarza umysł, a wraz z nim – świadome doświadczenie. Celem tej książki jest wyjście z tego kryzysu i przedstawienie nowej koncepcji świadomości. Odbędziemy podróż przez wiedzę zgromadzoną nie tylko na gruncie neurologii, lecz także na gruncie biologii ewolucyjnej i teoretycznej, nauk technicznych i fizyki oraz, rzecz jasna, psychologii i filozofii. Nikt nie powiedział, że te poszukiwania będą łatwe, ale nasz cel – zrozumienie, w jaki sposób natura dokonuje trudnej sztuki przekształcenia neuronów w umysł – jest możliwy do osiągnięcia. Trzymaj się mocno!
Mówiąc najprościej, uważam, że świadomość jest instynktem. Wiele organizmów – nie tylko my, ludzie – przychodzi z nim na świat. Oto czym są instynkty – elementami wrodzonego wyposażenia organizmów. Istoty żywe cechują się szczególną organizacją, która umożliwia istnienie życia, a ostatecznie – świadomości, mimo że są zbudowane z tych samych materiałów, co elementy przyrody nieożywionej. Instynkty występują u wszystkich organizmów żywych – od bakterii po ludzi. Wolę przetrwania, seks, odporność (rezyliencję) i chodzenie uważa się powszechnie za instynkty, ale to samo można powiedzieć o bardziej złożonych zdolnościach, takich jak język czy towarzyskość – wszystkie one są instynktami. Ta lista jest bardzo długa, a my, ludzie, wydajemy się mieć więcej instynktów niż inne gatunki. Instynkt świadomości jednak ma w sobie coś szczególnego. Wydaje się tak niezwykły, że zdaniem wielu ludzi tylko nasz gatunek może się nim pochwalić. Nawet jeśli tak nie jest, to chcielibyśmy dowiedzieć się o nim więcej. A ponieważ wszyscy go mamy, wydaje nam się, że możemy go poznać i zrozumieć. Tymczasem, jak się przekonamy, jest to trudno uchwytny, złożony instynkt, ulokowany w najbardziej nieprzeniknionym narządzie na świecie – w mózgu.
Wyraz „jabłko” jest rzeczownikiem; oznacza rzeczywisty, fizyczny przedmiot. Słowo „demokracja” również jest rzeczownikiem, lecz opisuje coś, co nieco trudniej zdefiniować – pewien stan relacji i zależności społecznych. Trudno by mi było pokazać fizyczną rzeczywistość demokracji. A co z „instynktem” – kolejnym rzeczownikiem? Każda z tych rzeczy jest czymś definiowalnym – przedmiotem lub pojęciem – kontrolowanym przez nasz mózg. Mamy mnóstwo takich „cosiów”, ale gdzie się one mieszczą w mózgu? Czy niektóre z nich najlepiej przedstawić jako fizyczne struktury w mózgu, inne zaś – jako czynności przetwarzania wykonywane przez te struktury? Jaka jest fizyczna natura instynktu? Czy jest namacalny, jak jabłko, czy też nieuchwytny, jak demokracja?
Złożone instynkty przypominają demokrację – są rozpoznawalne, lecz niełatwo je zlokalizować. Wyłaniają się z interakcji prostych instynktów, ale nie są nimi – podobnie jak skomplikowany zegarek odmierza czas, ale samego czasu w nim nie znajdziemy. Aby zrozumieć związek między zegarkiem a czasem, trzeba opisać zasady działania mechanizmu zegarowego i jego architekturę. Nie wystarczy po prostu wymienić wszystkich sprężynek i kółek zębatych. To samo można powiedzieć o instynkcie świadomości. Nie myśl, że skoro świadomość jest instynktem, to istnieje odrębna, jednolita sieć mózgowa wytwarzająca ów niezwykły stan samoświadomości, którym wszyscy się rozkoszujemy. Nic podobnego. Kiedy uzbrojeni w swoje idee odwiedzimy szpitalne oddziały neurologiczne, od razu zauważymy, że pacjenci cierpiący na demencję – nawet ciężkie postacie demencji – są świadomi. Owi pacjenci z uszkodzeniami w wielu obszarach mózgu, z zakłóceniami tak poważnymi, że rozłożyłyby na łopatki każdą maszynę liczącą, pozostają świadomi. W jednej sali szpitalnej za drugą, z których każda daje schronienie pacjentom z ogniskowymi lub rozproszonymi zmianami w mózgu, świadomość niestrudzenie pracuje z cichym warkotem silnika. Po odwiedzeniu tych oddziałów nabierzemy przekonania, że świadomość wcale nie jest właściwością systemu, lecz atrybutem lokalnych obwodów mózgowych.
W pierwszej części tej książki dowiemy się, jak natura stała się „tym” (it) – czymś od nas odrębnym, co można obiektywnie badać i wyjaśnić. Prześledzimy tę ideę od samego początku, przez Kartezjusza, po czasy współczesne i narodziny współczesnej biologii. Co zaskakujące, większość dzisiejszych koncepcji naukowych nawiązuje do idei starożytnych Greków i opiera się na przyjętych przez nich modelach, które łączą elementy mentalne i fizyczne w jeden system. Współczesna nauka zaczęła dążyć do tego samego celu, do którego zmierzali greccy myśliciele – ale, jak dotąd, bez powodzenia. Potrzebne są nowe pomysły, a ta książka podejmuje wyzwanie.
W części drugiej przedstawię wybrane zasady funkcjonowania mózgu, które, jak sądzę, powinny wyznaczać kierunek naszej wyprawy w głąb tego, jak neurony wytwarzają umysł. Wydaje mi się zdumiewające, iż metafora „mózgu jako maszyny”, zaproponowana przez Kartezjusza i skwapliwie przyjęta przez przeważającą część współczesnej nauki, skłoniła nas do przekonania, że do spełniania dużej części funkcji niezbędna jest cała maszyna. Tymczasem każdy z nas jest konfederacją niezależnych modułów, zorganizowanych w taki sposób, aby mogły razem pracować. Aby zrozumieć, jak te moduły ze sobą współpracują, musimy poznać architekturę całego systemu, nazywaną architekturą warstwową (layering), dobrze znaną części czytelników – na przykład informatykom. Na zakończenie odwiedzimy klinikę neurologiczną, aby przetestować ów model. Odkryjemy, że nasz modułowy mózg o architekturze warstwowej zarządza naszą świadomością… z każdego miejsca w swych lokalnych tkankach. Nie istnieje żaden scentralizowany system, który odpowiadałby za magię świadomego doświadczenia. Ta magia jest wszędzie i jak się wydaje, nie można jej stłumić. Nie zdoła tego zrobić nawet choroba mózgu upośledzająca szeroki zakres funkcji, taka jaka choroba Alzheimera.
W części trzeciej zmierzę się z dręczącym pytaniem, które tkwi w samym sercu problemu umysł–mózg: w jaki sposób neurony tworzą umysł? Jak owe gąbczaste wiązki wilgotnej tkanki mogą czynić ciebie i mnie istotami mental-nymi? Okazuje się, że nasza wiedza o świecie fizycznym jest pełna luk. Badamy jeden poziom organizacji, a po nim następny, nie rozumiemy jednak, w jaki sposób te dwa poziomy ze sobą współpracują. Istnieje dobrze znana luka między życiem a materią nieożywioną, między umysłem a mózgiem, między światem kwantowym a naszym światem codziennym. Jak można wypełnić te luki? Wydaje się, że może nam w tym pomóc fizyka.
Wreszcie, przedstawię swój pogląd na to, w jaki sposób owe moduły, warstwy i luki zapewniają nam to, co nazywamy świadomym doświadczeniem. Profesor psychologii Richard Aslin powiedział mi kiedyś, że w jego odczuciu idea świadomości odnosi się do całej grupy zmiennych związanych z naszym życiem mentalnym. Używamy pojęcia „świadomość” jako skrótu ułatwiającego opisanie funkcji wielu wrodzonych, instynktownych mechanizmów, takich jak język, spostrzeganie czy emocje. Staje się oczywiste, że również świadomość należy traktować jako złożony instynkt. Wszyscy przychodzimy na świat wyposażeni w całą masę instynktów. Nasze nieprzerwanie płynące myśli przeskakują bezładnie z tematu na temat. Mamy pewne odczucia dotyczące jakiejś idei, chwilę później – idei będącej jej przeciwieństwem, a potem kolejno: naszej rodziny, chwilowej zachcianki, ulubionej melodii, zbliżającego się spotkania, listy zakupów, irytującego kolegi z pracy, drużyny Red Sox i tak dalej… I tak bez końca, aż wreszcie uczymy się – niemal wbrew swojej naturze – myśleć w sposób liniowy.
Świadome myślenie liniowe to ciężka praca. Właśnie się nad nim mozolę. To tak, jakby nasz umysł był garnkiem bulgoczącej wody. Trudno przewidzieć, który pęcherzyk w danym momencie wydostanie się na powierzchnię. Taki pęcherzyk ostatecznie pęka, uwalniając jakąś myśl, a zaraz potem jego miejsce zajmują kolejne pęcherzyki. Powierzchnia wody jest ciągle niespokojna, ożywiona aktywnością – niekończącą się aktywnością – do czasu, gdy pęcherzyki pójdą spać. Strzałka czasu zszywa to wszystko w całość, ponieważ każdy bąbelek pojawia się w swoim czasie. Pomyśl, że być może – tylko być może – świadomość można rozumieć jako pęcherzyki mózgowe, z których każdy ma własny hardware potrzebny do wypełnienia luki i każdy czeka na swój moment. Jeśli wydaje ci się to niejasne, przeczytaj tę książkę i przekonaj się, czy możesz na to spojrzeć w taki sposób. Ciesz się przy tym swoimi myślami, kiedy będą wypływać – niczym pęcherzyki – na powierzchnię twojej świadomości.
Mów po angielsku! – powiedziało Orlątko. – Nie znam znaczenia nawet połowy tych długich słów, a co więcej, nie wierzę, żebyś ty je znał![1]
– Lewis Carroll, Przygody Alicji w Krainie Czarów
Zygmunt Freud zmarł w roku, w którym przyszedłem na świat – 1939. W owym czasie po świecie krążyło mnóstwo zwariowanych idei na temat natury ludzkiego życia psychicznego, w dużej części wymyślonych przez samego Freuda. Dzisiaj mało kto o tym pamięta, ale Freud w głębi serca był biologiem redukcjonistą. Był gorącym zwolennikiem poglądu, że mózg wytwarza umysł w deterministyczny sposób – poglądu podzielanego przez wielu współczesnych neuronaukowców. Dziś wiemy, że duża część jego idei była czystą fantazją, ale do lat pięćdziesiątych XX wieku były one tak powszechnie akceptowane, że stanowiły główne źródło, na które powoływali się biegli psychologowie w spra-wach rozpatrywanych przez amerykańskie sądy.
To za mojego życia – a nie za życia Freuda – ludzie dowiedzieli się najwięcej o tym, jak ludzki mózg robi swoje sztuczki. Szalone spekulacje dotyczące sił rządzących naszym życiem psychicznym ustąpiły miejsca konkretnej wiedzy na temat czynników molekularnych, komórkowych i środowiskowych, leżących u podstaw naszego istnienia. Prowadzone od siedemdziesięciu pięciu lat badania dostarczyły nam bogatej wiedzy o mózgu, a w niektórych wypadkach ujawniły podstawowe zasady jego działania. Jestem pewny, że Freud byłby zachwycony tym nowym światem i z przyjemnością zaprzągłby swoją nadzwyczajną wyobraźnię do pracy nad nową nauką o mózgu. Jednakże niezgłębione tajemnice, które nurtowały naukowców wszelkich specjalności w ubiegłym stuleciu – i które de facto sięgają czasów starożytnych Greków – nadal pozostają nieodkryte. Jak, u licha, pozbawiona życia materia staje się budulcem żywych organizmów? Jak neurony przeistaczają się w umysł? Jakich słów należy użyć do opisu interakcji pomiędzy mózgiem i umysłem? Czy kiedy ludzkość wreszcie znajdzie odpowiedzi na niektóre z tych pytań, będziemy rozczarowani ich treścią? Czy nasze przyszłe rozumienie „świadomości” okaże się niezbyt satys-fakcjonujące? Czy będzie proste, a przy tym zimne i surowe?
Przebrnięcie przez historię rozważań nad świadomością wydaje się zadaniem zniechęcającym. Przede wszystkim roi się w niej od skomplikowanych, abstrakcyjnych dzieł filozofów. Nawet John Searle, jeden z czołowych współczesnych filozofów świadomości, przyznał: „Zapewne powinienem czytać więcej pism filozoficznych, niż to robię. Odnoszę jednak wrażenie, że duża część dzieł filozoficznych przypomina leczenie kanałowe – myślisz sobie, że musisz jakoś przebrnąć przez to cholerstwo”[2]. Dodajmy do tego pogląd wielkiego filozofa, Davida Hume’a, który przedstawił mocne argumenty przemawiające za tym, że na większość pytań zadawanych przez filozofów nie sposób odpowiedzieć przy użyciu logiki, matematyki i czystego rozumu. A jednak to filozofowie skłonili nas do zastanawiania się nad umysłem, duszą i świadomością. Od czasów starożytnych wywierali ogromny wpływ.
„Świadomość” (consciousness) jest ideą nowożytną. Samo to słowo, dzisiaj używane w dziesiątkach kontekstów (Marvin Minsky nazwałby je „słowem walizką”, ponieważ jest wypełnione rozmaitymi znaczeniami), zostało wprowadzone – we współczesnym znaczeniu – dopiero w połowie XVII wieku przez Kartezjusza. Co prawda jego źródła tkwią w greckim słowie oida („zobaczyć lub spostrzec, a zatem wiedzieć”) i w jego łacińskim odpowiedniku scio („wiedzieć”), ale starożytni nie mieli jasno określonego pojęcia świadomości. Interesowało ich, jak działa umysł, skąd się biorą myśli, a nawet to, czy pewną rolę w tych zjawiskach odgrywa jakiś proces czysto fizyczny, lecz wczesne rozważania na ten temat zakończyły się wnioskiem, że życie psychiczne jest wytworem niematerialnego ducha. A skoro świadomość jest ujmowana jako niematerialny duch, trudno zacząć myśleć o mechanizmach leżących u jej podstaw.
Przez stulecia pojęcie umysłu i pojęcie duszy pozostawały ze sobą w burzliwym związku, na przemian to schodząc się, to rozstając. Przez większą część spisanych dziejów ludzkości idea, że osobista rzeczywistość psychologiczna jest rzeczą (thing) – czymś, co można badać – właściwie nie istniała. Nasz mózg, nasze struktury myślowe i emocje przypuszczalnie się nie zmieniły, więc o czym my, ludzie, myśleliśmy? Jak się jednak przekonamy, pojęcie świadomości gruntownie się zmieniło w ciągu ostatnich dwóch i pół tysiąca lat. Jego eteryczne początki i jego obecne znaczenie mają ze sobą niewiele wspólnego.
Potrzebujemy nowego sposobu myślenia o tym problemie, a przy odrobinie szczęścia ta książka może zaproponować taki nowy początek. Ale jak to zwykle bywa, dobrze jest spojrzeć wstecz, zanim ruszymy do przodu.
Starożytni Egipcjanie i mieszkańcy Mezopotamii byli przodkami filozofów świata zachodniego. W ich koncepcji świata przyroda nie była przeciwnikiem człowieka w życiowych zmaganiach. Człowiek i przyroda jechali na jednym wózku, byli kompanami w tej samej opowieści. Człowiek myślał o świecie przyrody w takich samych kategoriach, w jakich myślał o sobie i o innych lu-dziach. Świat naturalny miał swoje myśli, pragnienia i emocje – zupełnie jak istoty ludzkie. Dlatego królestwa człowieka i przyrody były nieodróżnialne, a co za tym idzie – nie trzeba ich było rozumieć w poznawczo odmienne spo-soby. Zjawiska przyrodnicze wyobrażano sobie tak samo, jak ludzkie doświadczenia: jako mniej lub bardziej hojne, godne zaufania, mściwe i tak dalej. Starożytni z Bliskiego Wschodu zdawali sobie sprawę ze związków przyczynowo-skutkowych, ale spekulując na ich temat, przyjmowali raczej perspektywę „kogoś”, a nie „czegoś”. Kiedy wody Nilu wzbierały, działo się tak dlatego, że rzeka tego chciała, a nie z powodu opadów deszczu. Nie istniała nauka, która mogłaby zaoferować inne wyjaśnienie.
Nie można tego jednak powiedzieć o starożytnych Grekach. W odróżnieniu od myślicieli bliskowschodnich, pierwsi greccy filozofowie nie byli kapłanami wyznaczonymi przez swe społeczności do rozważania spraw duchowych. Nie byli zawodowymi jasnowidzami. Byli grupą amatorów majsterkujących w swoich garażach, nieograniczonych przez dogmaty, ciekawych świata przyrody i chętnie dzielących się swoimi myślami. Kiedy zaczęli pytać o swoje pochodzenie, nie pytali, kim był ich pierwszy przodek, ale co było pierwszą przyczyną. Była to ogromna zmiana perspektywy, którą archeolog i egiptolog Henri Frankfort nazwał „zapierającą dech w piersiach”:
Ci mężczyźni działali z niedorzeczną zuchwałością, na podstawie całkowicie nieudowodnionego założenia. Utrzymywali, że wszechświat jest pojmowalną całością. Innymi słowy, zakładali, że u podłoża chaosu naszych spostrzeżeń tkwi jakiś porządek i – co więcej – że my, ludzie, jesteśmy zdolni do zrozumienia tego porządku[3].
Następnie Frankfort wyjaśnia, w jaki sposób greccy filozofowie zdołali wykonać ten skok: „Oto zasadnicza różnica między postawami człowieka współczesnego a poglądami starożytnych, dotyczącymi otaczającego świata: dla człowieka współczesnego, myślącego naukowo, świat zjawisk to przede wszystkim «Ono» (It); człowiek starożytny – a także pierwotny – pojmuje go jako «Ty» (Thou)”.
„Ty” to ktoś mający własne przekonania, myśli i pragnienia, ktoś, kto robi swoje – niekoniecznie stały i przewidywalny. „Ono” zaś jest obiektem, nie przyjacielem. „Ono” może być powiązane z innymi obiektami w dowolny sposób, jaki wydaje się sensowny. Można przy tym rozbudowywać i rozwijać owe powiązania oraz poszukiwać uniwersalnych praw rządzących zachowaniami i zdarzeniami w przewidywalnych, z góry określonych warunkach. Poszukiwanie tożsamości obiektu jest aktywnym procesem, podczas gdy rozumienie „Ty” jest procesem pasywnym, w którym najpierw odbieramy emocjonalnie nacechowane wrażenie. „Ty” jest niepowtarzalne i nieprzewidywalne. Można je poznać tylko w takim stopniu, w jakim samo się ujawni. Każde doświadczenie „Ty” jest jednostkowe. Z interakcji z „Ty” można wysnuć pewną opowieść albo mit, ale nie można na tej podstawie sformułować hipotezy. Przejście od „Ty” do „Ono” umożliwiło narodziny myślenia naukowego.
Ogromny postęp, jaki się dokonał w starożytnej Grecji dzięki owej zmianie perspektywy, stworzył atmosferę, która w mgnieniu oka umieściła Arystotelesa w centrum życia naukowego. Arystoteles uważał, że zadaniem nauki jest obiektywne wyjaśnianie przyczyn zjawisk – odpowiadanie na pytanie „Dlaczego?” – co zaowocowało jego doktryną przyczynowości. Sądził, że naukowa wiedza na temat czegoś (dajmy na to, na temat jakiegoś X) obejmuje wszelkie możliwe odpowiedzi na pytanie „Dlaczego?”: jeśli X zostało spowodowane przez Y albo jeśli Y było przynajmniej warunkiem koniecznym wystąpienia X, to jest to ten rodzaj twierdzeń, który należy do nauki. Arystoteles wyróżnił cztery kategorie przyczynowości: materialną, formalną, sprawczą i celową. Gdybyśmy więc zapytali: „Arystotelesie, dlaczego ten powóz?”, odpowiedziałby, że przyczyną materialną jest drewno, przyczyną formalną – projekt powozu, przyczyną sprawczą – proces jego budowy, a przyczyną celową… to, że Arystoteles chciał go mieć.
Według Arystotelesa świat naturalny jest siecią czegoś, co biolog teoretyczny Robert Rosen nazywa wynikaniami przyczynowymi (causal entailments): X pociąga za sobą wszystkie swoje Y. Rosen zwraca uwagę, że zamiarem Arystotelesa było pokazanie, iż żaden sposób wyjaśniania sam w sobie nie wystarczy do zrozumienia żadnego z badanych zjawisk, ponieważ kategorie przyczynowe wzajemnie z siebie nie wynikają. Na przykład z wiedzy o tym, jak coś zbudować, nie wynika zrozumienie, jak to coś działa, a wiedza o tym, jak coś działa, nie pociąga za sobą wiedzy na temat tego, jak to zbudować. Ponadto w ujęciu Arystotelesa nauka była zdeterminowana przez treść – niezależna od metody zastosowanej do badania danego zjawiska.
Metoda naukowa – taka, jaką się dzisiaj praktykuje – jest systemem formalnym, w którym każda hipoteza generuje określone inferencje, czyli skutki: z hipotezy wynikają określone skutki. Innymi słowy, przyczyna poprzedza skutek. To stanowi problem, kiedy zadajemy pytanie o Arystotelesową przyczynę celową. Wróćmy do pytania: „Dlaczego ten powóz, Arystotelesie?” Dlaczego powóz był zaparkowany przed domem Arystotelesa, chociaż kilka godzin wcześniej stał w Akropolis Depot? Arystoteles zobaczył ów powóz (który stanowił skutek trzech przyczyn: materialnej, formalnej i sprawczej) i zapragnął go mieć. W tym wypadku sytuacja się odwróciła i skutek nastąpił przed przyczyną. To niedopuszczalne w Newtonowskim świecie, w którym dany stan może wywoływać jedynie stany po nim następujące. Tak więc Arystotelesowa przyczyna celowa – jako odrębna kategoria – była stracona dla nauki. Później się przekonamy, jak wielkie szkody wyrządziło to biologii.
Arystoteles pragnął między innymi dowiedzieć się więcej o ludzkim ciele i o tym, jak ono działa. Było to duże wyzwanie, ponieważ w starożytnej Grecji obowiązywało tabu dotyczące sekcji ludzkich zwłok. Arystoteles omijał ten problem, przeprowadzając liczne dysekcje ciał zwierząt. Na podstawie tego, czego się w ten sposób dowiedział, opracował system klasyfikacji organizmów, scala naturae (drabinę bytów) – stopniowalną, hierarchiczną skalę opartą na rodzaju „duszy” posiadanej przez poszczególne organizmy. Na samym dole znajdowały się rośliny, które według Arystotelesa miały duszę wegetatywną, odpowiedzialną za wzrost i rozmnażanie. Człowiek, rzecz jasna, zajmował miejsce na szczycie owej drabiny.
Arystoteles na tym nie poprzestał. Stwierdził, że zwierzęta mają duszęzmysłową, umożliwiającą poruszanie się, spostrzeganie, doznania zmysłowe, apetyt i odczuwanie emocji. Wyłącznie u ludzi istnieje dusza rozumna, ukryta w duszy zmysłowej, która obdarza nas nadzwyczajnymi mocami rozumu, racjonalnej woli, myślenia i refleksji, odróżniając nas od istot znajdujących się niżej na drabinie bytów. Co szczególnie ważne – i obrazujące rewolucję w ludzkim myśleniu – źródłem wiedzy, do jakiej dochodzą te moce, nie jest czysta introspekcja ani meandrowanie mentalne, lecz obserwowanie interakcji między jednostką a otaczającym ją światem. „Ono”, czyli obiekt, taki jak świat wokół nas, można badać i eksplorować. Zapominamy, że ta idea, dziś powszechnie przyjęta, jeszcze kilka tysięcy lat temu nie istniała! Idee, rzecz jasna, mają określone konsekwencje, a nas, na szczęście, nadal urzeka idea i potęga obserwacji naukowej.
Arystoteles zrozumiał istotę procesu naukowego, ale jego wnioski dotyczące tego, skąd się biorą myśli, były całkowicie nietrafne. Gdyby współczesny student popełnił tego rodzaju błąd, to nie uzyskałby zaliczenia. Na podstawie zachowań zwierząt i ludzi Arystoteles stwierdził, że mogą one spostrzegać świat. Podczas prowadzonych przez siebie dysekcji zauważył, że niektóre zwierzęta w ogóle nie mają widocznego mózgu. Na tej podstawie doszedł do wniosku, że mózg nie ma większego znaczenia. Pierwszym narządem, jaki pojawiał się u badanych przezeń embrionów, było serce, dlatego to w nim Arystoteles umiejscowił duszę, która w wypadku ludzi obejmowała duszę rozumną. Arystoteles nie miał na myśli duszy w sensie duchowym, ponieważ nie sądził, że istnieje ona nadal po śmierci. Miał na myśli organ, który daje początek wrażeniom zmysłowym i naszej wiedzy o świecie. Uważał, że rozumna dusza, będąca źródłem ludzkiego intelektu, wymaga pewnych mechanizmów percepcji, a co za tym idzie – potrzebuje ciała z jego częściami i narządami. Nie sądził jednak, że istnieje konkretna część ciała albo organ odpowiedzialny za myślenie. Arystoteles nigdy nawet nie szepnął słowa „świadomy”, zadawał jednak pytanie: „Skąd wiemy o własnych spostrzeżeniach?” Uczynił pierwszy krok i skłonił ludzi do myślenia o fizycznej naturze naszego gatunku.
Wielkie zmiany zapoczątkowane w Grecji szybko się rozprzestrzeniły. W 322 roku p.n.e., niedługo po śmierci Arystotelesa, Herofilos i Erasistratos, dwaj greccy lekarze mieszkający w Aleksandrii, zignorowali tabu dotyczące sekcji ludzkich zwłok i zaczęli prowadzić takie badania. Byli pierwszymi, którzy odkryli i opisali układ nerwowy. Znaleźli również komory – puste przestrzenie we wnętrzu mózgu. Herofilos uznał, że właśnie w komorach musi się mieścić intelekt i że to z nich życiowe tchnienia (pneuma[4]) spływają pustymi w środku nerwami w dół, do mięśni, aby nimi poruszać. Chociaż Herofilos i Era-sistratos nie do końca mieli rację, często uważa się ich za pierwszych neuronaukowców. Jakkolwiek może się to wydawać niewiarygodne, kultura grecka, która zaprojektowała i zbudowała Partenon, nie miała pojęcia o mózgu, a kultura egipska, która zaprojektowała i zbudowała piramidy, zupełnie nie wiedziała, jak działa mózg.
Historia posuwała się naprzód przez kolejnych czterysta lat – ledwie mikrosekundę w czasie ewolucyjnym. Rzym stał się potęgą w basenie Morza Śródziemnego i w jakiś sposób zdołał przyciągnąć znakomitego lekarza, Claudiusa Galenusa (Galena) z Pergamonu, greckiego miasta położonego na wybrzeżu Morza Egejskiego w dzisiejszej Turcji. Galen zdobył wykształcenie medyczne jako empirysta, zanurzywszy się w naukach Herofilosa i Erasistratosa w Aleksandrii, będącej wówczas pod rządami rzymskimi. W starożytnej Grecji empiryczna szkoła praktyki medycznej opierała się na obserwacji zjawisk i na doświadczeniu, nie zaś na dogmatycznych tezach. Galen wrócił do Pergamonu, aby podjąć swoją pierwszą pracę – lekarza gladiatorów. Ponieważ Rzymianie, podobnie jak Grecy, nie zezwalali na sekcje ludzkich zwłok, Galen nigdy żadnej nie przeprowadził. Jego znajomość anatomii i chirurgii opierała się na badaniu krwawych szczątków jego pacjentów oraz na dysekcjach ciał zwierząt, zwłaszcza makaków berberyjskich. Połączył swoją wiedzę uzyskaną z pierwszej ręki z solidną porcją nauk swoich odległych mentorów, Herofilosa i Erasistratosa, i ze szczyptą teorii Hipokratesa – według której ciało zawiera cztery humory – aby stworzyć nową koncepcję ciała i jego maszynerii. Galen zdobył znakomitą reputację. Wkrótce był już w drodze do Rzymu, a jego rosnąca sława zapewniła mu posadę osobistego lekarza cesarza Marka Aureliusza.
Wkład Galena w rozwój medycyny jest oszałamiający. On pierwszy zauważył różnicę między krwią tętniczą a krwią żylną. Dziś wiemy, że krew tętnicza jest bogata w tlen, podczas gdy we krwi żylnej jest go dużo mniej (nasze tkanki skradły tlen, aby móc oddychać), a różnica ta jest wykorzystywana w badaniach mózgu metodą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI), będących kamieniem węgielnym dzisiejszej neuronauki. Galen był pierwszym, który opisał czterodzielne serce; uaktualnił również wiedzę na temat układu krążenia, układu oddechowego i układu nerwowego. Oczywiście nie ustrzegł się pomyłek anatomicznych – takich jak splot naczyń krwionośnych, zwany rete mirabile (siecią dziwną), jego zdaniem umiejscowiony u podstawy ludzkiej czaszki, o czym Galen wnioskował na podstawie sekcji wołów. Był to poważny błąd, a zarazem historia przestrzegająca przed pułapkami wnioskowania indukcyjnego. Jak wykazano wiele lat później, ludzie wcale nie mają rete mirabile!
Galen rozumiał, że jedzenie i oddychanie są konieczne do życia, i utrzymywał, że ludzki organizm przekształca je w ciało i w ducha. Łącząc myśl Hi-pokratesa, Platona, Sokratesa i Arystotelesa, Galen stworzył ideę materialnej, trójdzielnej duszy. Odwołując się do trzech części duszy, opisanych przez Platona: rozumnej, pobudliwej i pożądliwej, przypisał każdej z nich określoną lokalizację anatomiczną: siedliskiem duszy rozumnej miał być mózg, duszy pobudliwej – serce, a duszy pożądliwej – wątroba. Każda z nich spełniała odrębną funkcję. Dusza pożądliwa kontrolowała naturalne popędy ciała, takie jak głód i pragnienie, instynkt przetrwania i przyjemności cielesne. Ożywiała ją substancja zwana pneumą naturalną. Dusza pobudliwa odpowiadała za emocje i namiętności i była pobudzana przez pneumę życiową, która tworzyła się w sercu z krwi i powietrza dostarczanego przez płuca. Dusza rozumna kontrolowała poznanie – spostrzeżenia, pamięć, podejmowanie decyzji, myślenie i świadome działania. Galen nie dokonywał rozróżnienia między tym, co mentalne, a tym, co fizyczne. W jego poglądach można dostrzec fundamenty takich współczesnych idei, jak świadomość i podświadomość, id i ego, racjonalność i intuicja. Szczegóły, rzecz jasna, się różnią, ale podstawowe idee pojawiły się już około 200 roku naszej ery.
Galen próbował wyjaśnić mechanizm tych procesów. Wyobraził sobie ożywcze tchnienie, pneumę życiową – życiodajną siłę, która wnika do ciała i zostaje oczyszczona w rete mirabile. Następnie oczyszczona pneuma wpływa do komór mózgu, gdzie przeistacza się w pneumę psychiczną i umożliwia poznanie, będące zadaniem duszy rozumnej. Choć Galen trafnie wskazał organ odpowiedzialny za funkcje poznawcze, tak naprawdę nie rozumiał jego działa-nia. Umiejscowił wszystkie te procesy w pustych komorach. To tak, jakby powiedzieć, że najlepszą częścią słodkiego donuta jest dziura w środku.
Niezależnie od tego jedną z najważniejszych zasług Galena dla rozwoju medycyny była idea, że różne narządy spełniają różne funkcje. Rozróżnienie organów ciała jako urządzeń pełniących odrębne funkcje było nadzwyczajnym pomysłem. Dzisiaj jednym z celów neuronauki jest odkrycie, jakie funkcje pełnią poszczególne części mózgu. Z każdym kolejnym stuleciem neuronauka coraz dokładniej określa, które systemy mózgowe wnoszą taki czy inny wkład w nasze życie psychiczne. W prawdziwie redukcjonistycznym stylu Galen nie dokonywał rozróżnienia między tym, co fizyczne, a tym, co mentalne, a jednocześnie nie rezygnował z idei nieśmiertelnej duszy. Od czasu do czasu – jak się przekonamy – błyskotliwi praojcowie współczesnej neuronauki porzucali swe nadzwyczajne zdolności rozumowania i, deux ex machina, dorzucali ducha pod koniec swoich analiz.
Przez całe swoje życie Galen był wielkim orędownikiem bezpośredniej obserwacji i eksperymentowania, przedkładał je nad uznane nauki, w praktyce jednak nie zawsze stosował się do tego, co sam głosił. Jego epistemologia była głęboko zakorzeniona w odebranym przezeń wykształceniu filozoficznym, które obejmowało nauki Platona, Arystotelesa i stoików. Galen połączył owe idee z własnymi obserwacjami, aby stworzyć ogólną teorię medycyny. Za pewnością byłby skonsternowany, gdyby się dowiedział, jak wielki wpływ wywarł na medycynę w ciągu kolejnych trzynastu stuleci. Ustalenia Galena przez ponad tysiąc lat uważano za prawdę objawioną! Niektóre spośród jego idei zostały przyjęte jako doktryny przez nowy kościół chrześcijański. W Starym Testamencie dusza umierała wraz z ciałem, podobnie jak u Arystotelesa. Tymczasem chrześcijanie mieli inny pogląd na tę kwestię. Wyobrażali sobie duszę jako nieśmiertelną, żyjącą również po śmierci ciała – zgodnie z sugestią Platona i Sokratesa. Choć Galen nie rozróżniał tego, co mentalne, i tego, co fizyczne, chrześcijanom spodobała się jego idea, że siedliskiem duszy są wypełnione powietrzem komory, głęboko ukryte przed pożądliwym, grzesznym ciałem. Ta idea stała się więc doktryną Kościoła dotyczącą umiejscowienia nieśmiertelnej, niematerialnej duszy. Doznania zmysłowe ulokowano w komo-rze przedniej, rozumienie – w środkowej, a pamięć – w tylnej.
Od czasów pierwszych myślicieli greckich aż do końca okresu wpływów Galena – czyli przez siedemnaście stuleci rozwoju ludzkiej myśli – próby wyjaśnienia natury ludzkiej egzystencji grzęzły w gąszczu niejasności i nieporozumień. Większość owych rozważań dotyczyła duszy, nie umysłu – a już na pewno nie mówiono o świadomości. Platon i Sokrates opowiadali się za trójdzielną, nieśmiertelną duszą – po części rozumną, po części pobudliwą, a po części pożądliwą. Arystoteles również uważał, że mamy duszę, ale twierdził, że nie jest ona nieśmiertelna. Pierwsi badacze mózgu i anatomii wrócili do idei nieśmiertelności, lecz nie dokonywali rozróżnienia między pierwiastkiem mentalnym a fizycznym. Idee mocno się trzymają, nawet w obliczu nowych danych naukowych. Jak się przekonamy, te pierwotne idee nie zniknęły do dziś.
Dopiero w XVI wieku anatomia Galena została zakwestionowana przez młodego anatoma z Uniwersytetu w Padwie, Andrzeja Wesaliusza[5]. Wesaliusz zaczął z konsternacją drapać się po głowie, kiedy porównał wyniki przeprowadzonych przez siebie sekcji ludzkich zwłok z rysunkami Galena. Na szczęście – dla samego Wesaliusza i dla współczesnej nauki – w jego czasach nie istniało już tabu zakazujące przeprowadzania sekcji ludzkich zwłok, a miejscowy sędzia bez skrupułów udostępniał mu ciała straconych przestępców. Wesaliusz zdał sobie sprawę, że Galen nie przeprowadził ani jednej sekcji zwłok człowieka i że jego anatomia była w dużej części błędna. Młody badacz nie dysponował najlepszymi narzędziami, jeśli chodzi o sekcję ludzkiego mózgu. Kroił go na plasterki od dołu do góry, miażdżąc jego dolne partie w miarę, jak posuwał się naprzód, co przypominało krojenie kulki mozzarelli tępym nożem. Jedno stało się jednak oczywiste: w ludzkim mózgu nie ma rete mirabile. Oto nadzwyczaj ważny aspekt nauki, który poznaliśmy w ciągu wieków: trzeba zawsze sprawdzać – nie jeden raz – prawdziwość wcześniejszych twierdzeń.
Kilka lat wcześniej inny anatom, Niccolò Massa z Uniwersytetu w Bolo-nii, odkrył, że komory mózgu nie są wypełnione gazową pneumą, lecz płynem. A teraz Wesaliusz wykazał, że nie są one idealnymi sferami o mięsistych skle-pieniach, jak opisywał je Galen. Opisy Galena okazały się błędne pod tak wieloma względami, że Wesaliusz musiał napisać (a raczej narysować) księgę anatomii od nowa. Z pomocą uczniów z weneckiego warsztatu Tycjana w 1543 roku opublikował dzieło zatytułowane De Humani Corporis Fabrica Libri Septem (O budowie ciała ludzkiego ksiąg siedem), w którym ukazano ludzkie szkielety (nagie albo pokryte mięśniami i naczyniami krwionośnymi) przechadzające się z laseczkami pośród włoskich krajobrazów, niedbale oparte o kolumny lub o pnie drzew, a nawet zaczytane w książkach spoczywających na pulpitach. To był wielki hit, zwłaszcza wśród studentów.
Po obdarciu ze skóry tak wielu ludzkich zwłok Wesaliusz pragnął zachować własną skórę. Struktura, która rzekomo miała oczyszczać pneumę życio-wą i zmieniać ją w pneumę psychiczną, po prostu nie istniała. Co jeszcze bardziej niepokojące, komory uznawane za siedlisko duszy nie były wypełnione powietrzem i różniły się od tego, jak opisywał je Kościół. Wesaliusz nie kwestionował swojej wiary ani własnej nieśmiertelnej duszy, wiedział jednak, że ojcowie Kościoła z pewnością by to zrobili, gdyby ośmielił się podważyć ich doktrynę. Byłoby to przedsięwzięcie nader ryzykowne w czasach inkwizycji. Wesaliusz sądził, że to mózg, a nie komory mózgowia, jest miejscem, w którym rozgrywają się sprawy duszy (wrażenia zmysłowe, rozumienie i pamięć). Tak czy owak, poszedł po rozum do głowy i zachował milczenie.
Uczeni podgrzali atmosferę pod koniec XVI wieku, dostarczając kolejnych obserwacji. W Padwie Galileusz nie tylko zakwestionował Arystotelesowską (i biblijną) koncepcję geocentrycznej budowy wszechświata, lecz także wykorzystał matematykę, pomiary i eksperymenty, aby dowieść, że Arystoteles nie miał racji. W rezultacie ogłosił, że prawa natury – prawa rządzące światem fizycznym – są prawami matematycznymi, czyli mechanistycznymi. Oskarżony o próbę reinterpretacji Biblii, został osądzony przez inkwizycję rzymską. Zabroniono mu wypowiadania się na temat Słońca i skazano na areszt domowy.
Tymczasem w Paryżu kiełkowały nowe idee. Marin Mersenne, matematyk, teolog, filozof, teoretyk muzyki i mnich, popierał Galileusza. Mieszkał w klasztorze anuncjatek i w swojej celi często organizował dyskusje z udziałem wybitnych myślicieli i uczonych z całej Europy. Z wieloma innymi prowadził obszerną korespondencję. Mersenne doszedł do wniosku, że jeśli Kościół ma przetrwać inwazję nowej nauki i zarzuty wysuwane przez heretyków, to musi zaakceptować i włączyć do swojej nauki pogląd o mechanistycznej naturze wszechświata. Bóg z równą łatwością mógł panować nad światem rządzącym się ustanowionymi przezeń prawami naturalnymi, jak nad światem antropocentrycznym. Jeśli się nad tym zastanowić, to dlaczego Bóg w swojej wszechmocy nie miałby stworzyć świata, który działałby automatycznie, bez jego udziału?
W spotkaniach w celi Mersenne’a uczestniczył inny francuski filozof, matematyk i duchowny, Pierre Gassendi. Zgadzał się z poglądem, że świat jest zbudowany z atomów – teorią, która w kulturze Zachodu pojawiła się już w V wieku p.n.e., a której twórcami byli Leucyp i Demokryt. Atomy opisywano jako nie-zniszczalne, niezmienne i otoczone próżnią. Uważano, że różne rodzaje atomów mają określoną wielkość i specyficzny kształt, a wszystkie są w ciągłym ruchu. Atomy mogą się ze sobą łączyć, a powstałą w ten sposób strukturę Gassendi nazwał molekułą (cząsteczką), przypisując jej specyficzny kształt i odmienne właściwości. Wszystkie substancje makroskopowe na świecie są zbudowane z różnych atomów. Gassendi nie dostrzegał w tym poglądzie ani śladu herezji. Bóg stworzył atomy, podobnie jak wszystko inne.
Gassendi mylił się jednak, gdy twierdził, że istnieją dwa rodzaje dusz. Jeden składa się z atomów, jest powiązany z układem nerwowym i mózgiem i potrafi spostrzegać, odczuwać przyjemność i ból oraz podejmować decyzje. Gassendi był pewny, że atomy – w jakiejkolwiek kombinacji – nie są zdolne do refleksji na temat samych siebie i do spostrzegania czegokolwiek poza informacjami pochodzącymi ze zmysłów. Doszedł więc do wniosku, że ludzie muszą mieć jeszcze jeden rodzaj duszy – duszę racjonalną, która jest niematerialna. Uważał, że jest ona połączona z ciałem w ciągu życia i że zależy od ciała jako źródła informacji ze świata zewnętrznego. Po śmierci zaś owa niematerialna dusza okazuje się nieśmiertelna i ulatuje z ciała.
W tym momencie na scenę wkracza młody René Descartes (Kartezjusz) – filozof, matematyk i racjonalista, który również uczestniczył w spotkaniach organizowanych przez Mersenne’a i całym sercem popierał ideę, że świat fizyczny jest zbudowany z cząstek i działa jak maszyna. Znany z ekstrawaganckich strojów, miłośnik szeleszczącej tafty, piór i szpady, Kartezjusz chętnie przechadzał się po Paryżu, który miał wówczas swoją wizjonerską wersję przejażdżki łodzią „It’s a Small World” w dzisiejszym parku Disneyland. Były to wystawione w ogrodach królewskich automatyczne, hydraulicznie napędzane figury, które się poruszały, wydawały dźwięki i grały na instrumentach muzycznych. Automaty te były wprawiane w ruch przez nacisk wywierany na płyty chodnikowe przez ludzi spacerujących po ogrodowych ścieżkach. Warto dodać, że automaty, dziś zwane robotami, nie były wówczas rzadkością. Większość zwiedzających bez wątpienia była nimi oczarowana.
Kartezjusz był jednak filozofem, kimś, dla kogo przechadzka po parku nigdy nie była tylko przechadzką po parku (stąd szeleszcząca tafta i barwne pióra). Wiedział, że owe przypominające ludzi roboty są maszynami napędzanymi przez nieożywione siły zewnętrzne. Mimo to wydawały się wykonywać świadome, celowe ruchy. Kartezjuszowi przyszło na myśl, że pewne aspekty naszych ciał wydają się bardzo podobne. Weźmy chociażby odruchy: zewnętrzny bodziec ze środowiska sprawia, że w układzie nerwowym dzieje się coś, co skutkuje z góry zaprogramowaną reakcją ruchową. Nie musi tym kierować żaden reżyser. Nie potrzeba do tego duszy. Kartezjusz brał również pod uwagę możliwość, że reakcja odruchowa nie musi być reakcją motoryczną. Równie dobrze może być reakcją emocjonalną lub poznawczą, taką jak wspomnienie. Kiedy już wejdzie się na tę konkretną ścieżkę myślową, teoretyczny zakres zachowań mogących powstać na skutek tego rodzaju odruchowych reakcji na zewnętrzne bodźce staje się nieograniczony. Jest to jednak zależność deterministyczna: bodziec X zawsze wywoła reakcję Y. Kartezjusz zaakceptował tę ideę w stosunku do maszyn i zwierząt, ale czy była ona prawdziwa w odniesieniu do ludzi? Żadnej wolnej woli? Żadnych świadomych wyborów? Żadnej osobistej odpowiedzialności za własne czyny? Żadnej moralności ani grzechów? Wszyscy jesteśmy maszynami? Tego było za wiele.
Cofając się znad bezdennej otchłani egzystencjalnej rozpaczy, Kartezjusz zaczął tworzyć teorię, która zmieniła bieg historii. Niestety szkody w dziedzinie biologii już zostały wyrządzone. Wybitny biolog teoretyczny Robert Rosen zauważa, że chociaż nikt nie potrafi określić, czym jest żywy organizm, z łatwością można powiedzieć, co przypomina. Według Rosena Kartezjusz rozumiał to na opak: „Odwrócił zależność między owymi automatami a organizmami, które miały je naśladować. Zaobserwował po prostu, że w odpowiednich warunkach automaty mogą się wydawać podobne do istot żywych. Zamiast tego doszedł do wniosku, że samo życie przypomina działanie automatów[6]. W ten sposób narodziła się metafora maszyny – chyba najważniejsza siła teoretyczna w biologii, również dzisiaj”[7]. Wraz z nią narodził się całkowicie deterministyczny świat wynikający z tej metafory.
Oczywiście twoje ciało mimowolnie szarpnie twoją nogę w górę, gdy ktoś stuknie cię w kolano, ale ty sam możesz celowo zrobić to samo. To dwa zupełnie różne zdarzenia: jedno, w którym ciało reaguje na zewnętrzny bodziec, i drugie, według Kartezjusza wywołane przez twój umysł. Podczas gdy pierwsze zdarzenie można opisać w kategoriach mechanicznych, odwołując się do praw fizyki w łańcuchu zdarzeń, który może sięgać wstecz aż do stworzenia, drugie – zdaniem Kartezjusza – było zaledwie dwuelementowym łańcuchem przyczynowo-skutkowym: chcesz czegoś, więc to się dzieje. Dlaczego tego chciałeś? Dlatego, że chciałeś – nie ma tu niczego fizycznego, co można by zba-dać. Tylko pragnienie. Coś, co Arystoteles nazwałby przyczyną celową.
Kartezjusz odrzucił myśl, że zdarzenia dobrowolne są odruchem lub mechanizmem fizycznym, który można opisać w kategoriach naukowych. Ostatecznie doszedł do wniosku, że podczas gdy ciałem rządzą prawa fizyczne, ludzkimi działaniami kieruje autonomiczny podmiot – rozumna dusza, która nie jest zbudowana z materii, a co za tym idzie – jest niefizyczna, niemechaniczna i nieograniczona przez prawa natury. Jest czymś z niczego. Owa dusza jest zdolna do świadomości, wolnej woli, abstrakcyjnego myślenia, wątpienia i moralności. Tę ideę nazywamy dualizmem umysł–ciało. Zgodnie z tym poglądem ludzkie ciało stanowi maszynerię fizyczną, a umysł składa się z niefizycznych (niematerialnych) mechanizmów poznawczych.
Kartezjusz był matematykiem i naukowcem, pragnął więc rozumowo wyjaśnić prawdziwą naturę bytu. Ponieważ jego metody matematyczne sprawdzały się w odniesieniu do świata fizycznego (Kartezjusz stworzył między innymi podstawy geometrii analitycznej i odkrył prawo refrakcji), próbował zgłębić prawdziwą naturę człowieka przy użyciu tych samych racjonalnych metod. Po pierwsze, musiał odrzucić wszystko, w co mógłby z jakiegokolwiek powodu powątpiewać, aby znaleźć to, co pewne – fundament, na którym mógłby zbudować swoje argumenty. Jak się okazało, potrafił znaleźć sposób, aby zwątpić niemal we wszystko, nawet w to, że jego matka jest jego matką, że następnego ranka wzejdzie słońce albo że poprzedniej nocy spał w swoim łóżku w Paryżu, zamiast, na przykład, włóczyć się po Rzymie. Mógł nawet zwątpić w to, że ma ciało. Przecież nasze przekonanie, że mamy ciało, opiera się na spostrzeżeniach zmysłowych, które bywają zwodnicze. Jeśli choć raz okazują się błędne, to mogą być błędne przez cały czas. Było jednak coś, co wiedział na pewno, coś, w co nie mógł powątpiewać: wiedział na pewno, że istnieje. Przez sam proces wątpienia potwierdzał, że jest istotą myślącą. Cogito ergo sum – myślę, więc jestem.
Teraz, kiedy Kartezjusz nabrał przekonania, że znalazł solidny fundament, na którym może budować, pragnął wyjaśnić – raz na zawsze – prawdziwą naturę bytu. Chciał to zrobić krok po kroku, w sposób naukowy. Uznał, że skoro może wątpić, czy ma ciało, to może również powątpiewać we własne fizyczne istnienie. Podążając tym tropem, doszedł do wniosku: „Poznałem stąd, że jestem substancją, której całą istotą lub przyrodą jest jeno myślenie i która, aby istnieć, nie potrzebuje żadnego miejsca, ani nie zależy od żadnej rzeczy materialnej; tak iż to ja, to znaczy dusza, przez którą jestem tym, czym jestem, jest zupełnie odrębna od ciała, a nawet jest łatwiejsza do poznania niż ono, i że, gdyby nawet ono nie istniało, byłaby i tak wszystkim, czym jest”[8]. Tok jego rozumowania podążał krętą drogą, a w jego argumentacji – z dzisiejszej perspektywy – nietrudno znaleźć słabe punkty. Na przykład z łatwością można zauważyć, że z faktu, iż ktoś może zwątpić w swoje fizyczne istnienie, wcale nie musi wynikać, że ten ktoś ma rację i że nie jest obiektem fizycznym, ani też że ciało nie jest konieczne do myślenia. Była to nader chwiejna podstawa pierwszego argumentu Kartezjusza, uzasadniającego dualizm umysł–ciało.
Trzeba jednak pamiętać, że formułując swoje argumenty, Kartezjusz nie mógł korzystać z dzisiejszej wiedzy. Jego wnioski i idee kształtowały myśl ludzką aż do czasów współczesnych, a jego dualizm umysł–ciało – oddzielenie umysłu od ciała i mózgu – od 350 lat trzyma filozofów w morderczym uścisku. Współcześni Kartezjusza mieli jednak kłopot z jego wnioskami. Wielu spośród jego zwolenników, między innymi księżniczka czeska Elżbieta[9] (która prowadziła obszerną korespondencję z Kartezjuszem), zastanawiało się, w jaki sposób ów niematerialny umysł kontaktuje się z materialnym ciałem. W korespondencji z Elżbietą Kartezjusz przyznał, że nie potrafi udzielić zadowalającej odpowiedzi na to pytanie[10]. Może pocieszyłaby go wiadomość, że ta kwestia nadal jest przedmiotem dyskusji. Trzeba przyznać, że Kartezjusz bardzo się starał. Przeszukał mózg i znalazł w nim strukturę, którą uznał za miejsce interakcji umysł–mózg: szyszynkę. Napisał do Elżbiety: „Myślę, że ten gruczoł jest głównym siedliskiem duszy i miejscem, w którym powstają nasze myśli. Powodem, z jakiego tak uważam, jest fakt, że nie mogę znaleźć żadnej innej części mózgu, która nie byłaby podwójna”[11]. Trudno oprzeć się myśli, że Kartezjusz desperacko chwytał się wszelkich sposobów. Przecież jego poszukiwania polegały na badaniu mózgów cieląt, które – jak wcześniej stwierdził – nie mają niematerialnej duszy, oraz na studiowaniu rysunków Galena.
W swoich rozważaniach Kartezjusz tylko raz wtrącił słowo „świadomy” – w Medytacji trzeciej (paragraf 32). W ten sposób wprowadził ten termin do filozofii. Jak wszyscy wykształceni ludzie tamtych czasów, Kartezjusz pisał po łacinie, więc użył łacińskiego słowa conscious. Autorzy przekładów na język francuski i angielski nie byli zbyt precyzyjni ani w swoich interpretacjach, ani w użyciu tego słowa, lecz sięgali po nie tam, gdzie Kartezjusz używał czasowników „myśleć” i „wiedzieć” (lub „poznać”). Natychmiast pojawiły się zastrzeżenia do użycia tego terminu. Kartezjusz zapewne żałował, że w ogóle po niego sięgnął, gdyż musiał bez końca wyjaśniać, co miał na myśli, usiłując rozstrzygnąć, czy świadomość ma charakter refleksyjny – czyli jest myśleniem o myśleniu – czy też jest myśleniem w sensie ogólnym. Kartezjusz używał tego terminu w odniesieniu do naszej wiedzy o tym, co się dzieje w naszym umyśle, która – jak twierdził – jest niewątpliwa i nieomylna (do tego wniosku doszedł na drodze logicznego rozumowania). Jeśli na przykład myślę, że mam najlepszą winnicę na świecie, to nie mam wątpliwości, że tak właśnie myślę, a zatem moja wiedza jest niewątpliwa. Ponadto nie mylę się w tym, że tak właśnie myślę, a co za tym idzie – jest to wiedza nieomylna. Kartezjusz wiedział na pewno, co myśli, a to oznaczało, że znał swój umysł lepiej niż swoje ciało. Według Kartezjusza świadomość nie mogła go oszukać.
Kartezjusz i francuscy myśliciele dali początek całej dziedzinie filozoficznej, która od tamtej pory stara się wyjaśnić ideę świadomości – pojęcie, które od samego początku nie zostało jasno zdefiniowane. Przypomina to słynną wypowiedź sędziego amerykańskiego Sądu Najwyższego, Pottera Stewarta, na temat pornografii: „Nie będę próbował jej zdefiniować (…) i chyba nigdy nie zdołam tego zrobić. Ale kiedy ją widzę, wiem, że to ona”.
***
Opuszczamy siedemnastowieczną Francję, wyposażeni w mechanistyczny model wszechświata i dwa odmienne opisy umysłu. Przed Kartezjuszem ludzką myśl zdominowało pojęcie duszy – materialnej lub niematerialnej. Wydawało się, że świadoma obecność, jaką my, ludzie, odczuwamy i jakiej doświadczamy, niemal uniemożliwia wyobrażenie sobie duszy jako kawałka mięsa. To zrozumiałe, iż myśl, że po mozołach całego życia wszystko się kończy w chwili śmierci, wydaje się trudna do przyjęcia i nader irytująca. Arystoteles próbował skierować nas na właściwy tor, stwierdzając bez ogródek, że dusza umiera wraz ze śmiercią ciała. Mimo to dzisiaj, po dwóch tysiącach lat gromadzenia wiedzy o świecie, większość ludzi nadal nie godzi się z prostym faktem, że to nasze ciało (i mózg) decyduje o tym, kim jesteśmy – w całej naszej złożoności biologicznej i kulturowej.
W drodze do teraźniejszości Kartezjusz śmiało oddzielił nieśmiertelną duszę (a wraz z nią umysł) od mechanicznego wszechświata i mechanicznego ciała. Kiedy umysł i ciało uznano za całkowicie odrębne, to umysł stał się najważniejszą zagadką. Uważano, że jest niematerialny, niewątpliwy, nieomylny i wieczny. Poprzez nadanie umysłowi statusu nadprzyrodzonego Kartezjusz uczynił go niedostępnym badaniom naukowym. Nigdy nie zdołał wyjaśnić, w jaki sposób ów niematerialny umysł współpracuje z materialnym ciałem, ale jego teoria na ponad dwieście lat zahamowała rozważania nad fizycznymi aspektami umysłu. Wielu wybitnych myślicieli współczesnych Kartezjuszowi, takich jak Pierre Gassendi, zgadzało się, że istnieje niematerialna, rozumna dusza, z powodu przekonania, że atomy – w żadnej kombinacji – nie byłyby zdolne do refleksji nad samymi sobą ani do spostrzegania wykraczającego poza informacje dostarczane przez zmysły. Jakkolwiek dziwaczne i bezużyteczne wydawały się te siedemnastowieczne idee w tamtych czasach, pogląd, że stany mentalne rzeczywiście istnieją, trzyma się świetnie w nauce XXI wieku. Współczesna nauka zastąpiła niematerialny umysł krążący w każdym z nas umysłem umiejscowionym w mózgu, całkowicie fizycznym. Wciąż jednak pozostaje pytanie: jak, do licha, to działa?
[1] Tłum. Maciej Słomczyński.
[2] Zan Boag, 2014.
[3] Frankfort i in., 1977.
[4] Pneuma (tchnienie, duch) – pojęcie filozoficzne oznaczające niezwykłą substancję, mieszankę powietrza i ciepła, ożywiającą ciała istot żywych (przyp. tłum.).
[5] Inaczej: Andreasa Vesaliusa (przyp. tłum.).
[6] Podkreślenie Rosena.
[7] Rosen, 1991, s. 20.
[8] Descartes, 1918, tłum. Tadeusz Boy-Żeleński.
[9] Właśc. Elisabeth Simmern van Pallandt, filozofka wczesnonowożytna (przyp. tłum.).
[10] Hatfield, 2014.
[11] Descartes, 1984.
Tytuł oryginału:The consciousness Instinct
Copyright © 2018 by Michael S. Gazzaniga
All rights reserved.
Copyright © 2013, 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Smak Słowa
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Nowak-Młynikowska
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawnictwa Smak Słowa.
Edytor: Anna Świtajska
Redakcja i korekta: Małgorzata Jaworska
Opracowanie graficzne i skład: Intergraf Gdańsk
Okładka i strony tytułowe: Agnieszka Karmolińska
ISBN 978-83-66420-07-6
Wskazówki dla bibliotekarzy:
1/ neuropsychologia 2/ neuronauka 3/ medycyna 4/ psychologia społeczna
Smak Słowa
ul. Boh. Monte Cassino 6A
81-805 Sopot
www.smakslowa.pl
Szukaj nas także na:
Konwersja do ePub:
Bartosz Oczko
e-mail: [email protected]