Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy w XXI wieku można jeszcze powiedzieć coś nowego na temat natury ludzkiej? Tak!
Inteligencja makiaweliczna jest tego najlepszym przykładem, a fakty w niej przedstawione są nie tylko nowe, ale również zaskakujące. Oto okazuje się, że motorem rozwoju naszej inteligencji były oszustwa, kłamstwa, umiejętność nawiązywania sojuszów, rozwiązywania konfliktów, czytania w cudzych umysłach. Badania nad zachowaniem zwierząt, nad ewolucją inteligencji człowieka zaowocowały ogłoszeniem teorii inteligencji makiawelicznej, którą książka w przystępny sposób prezentuje. Autor nie poprzestaje jednak na tym. Odkrywa naturę makiaweliczną w życiu codziennym, w polityce, sztuce. Zastanawia się nad znaczeniem zdolności makiawelicznych we współczesnym trudnym świecie.
Ewolucja człowieka, a w szczególności jego umysłu, jest jedną z największych zagadek natury. Koncepcja inteligencji makiawelicznej, która stanowi kanwę książki, wyjaśnia w jaki sposób złożoność życia społecznego doprowadziła do powstania tak złożonego mózgu, jakim obecnie dysponujemy. Autor wyjaśnia pochodzenie inteligencji społecznej i politycznej. Pokazuje, w jaki sposób teoria umysłu, czyli umiejętność przewidywania motywów działania innych osobników, stymulowała rozwój naszej inteligencji, w jaki sposób wykształcała się w nas umiejętność obrony przedmakiawelicznymi zakusami innych. Książka godna polecenia wszystkim, którzy poszukują głębszego zrozumienia naszego zachowania.
Opinie:
“Największą zagadką przed jaką stoi człowiek jest on sam. Skąd pochodzimy? Czy różnimy się zasadniczo od innych zwierząt? Czy postępowaniem naszym rządzi rozum czy instynkty? Jaka jest relacja pomiędzy umysłem a mózgiem? To tylko niektóre z pytań, na które nauka poszukuje odpowiedzi. Dlatego sądzę, że „Inteligencja Makiaweliczna” Tomasza Witkowskiego, która włącza się w ten nurt poszukiwań, znajdzie wielu czytelników. Ludzką naturą zainteresowani są dziś już nie tylko psychologowie; w jej badania i wielką, nie wolną od swarów, debatę na jej temat angażują się także biolodzy, neurolodzy, socjologowie, prymatolodzy, nie mówiąc o ekonomistach i politologach. W skrajnych wersjach, koncepcje ludzkiej natury przyjmują, z jednej strony, postać biologicznego determinizmu, w myśl którego jesteśmy tylko skomplikowanymi automatami zaprogramowanymi do reprodukcji, z drugiej zaś marzycielskiego humanizmu, którego wyznawcy głoszą, że umysł ludzki jest wolny od biologicznych uwarunkowań. Oba przeciwne obozy zgodne są jednak co do tego, że zagadka człowieczeństwa tkwi w ludzkim mózgu. Tomasz Witkowski, który jest psychologiem, w sporze tym stara się zająć pozycję rozjemcy, próbującego doprowadzić uczestników sporu do pojednania. By dowiedzieć się w jakiej mierze mu się to udaje trzeba przeczytać jego książkę.”
Z recenzji prof. Krzysztofa Szymborskiego
O Autorze:
Zawsze byłem śpiochem. Poranne wstawanie przysparzało mi fizycznego bólu do tego stopnia, że cały okres dzieciństwa, kiedy musiałem zrywać się, aby dotrzeć do szkoły, wspominam źle przez pryzmat tych porannych tortur. A jednak zdarzały się dni, kiedy sam, z własnej woli wstawałem o świcie. Tak było wówczas, kiedy w jakiś dzień wolny od lekcji wyruszałem o świcie do lasu. Przełykałem smak niedospanej nocy, zabierałem przyszykowany wieczorem chlebak i wyruszałem. Rześkie, a czasami mroźne powietrze, szybko zmywało ostatnie resztki snu, a cisza poranka sprzyjała skupieniu. Po jakiejś godzinie marszu dochodziłem do śródleśnych łąk, mokradeł, gdzie miała swoje ostoje zwierzyna. Tam zaczynały się podchody, kluczenie albo wyczekiwanie. Wszystko to po to, aby spotkać się jak najbliżej, niemal twarzą w twarz, ze stadkiem saren, z jeleniem, z dzikiem, aby poobserwować zwierzynę. I nawet nie chodziło o zrobienie zdjęć. Pierwsze próby, kiedy udało mi się dotrzeć na odległość kilkunastu, dwudziestu paru metrów, co już samo w sobie jest sporym wyczynem, wykazały, że na zdjęciu widnieje mała, ledwo rozpoznawalna plamka, która pierwotnie była z trudem wytropionym kozłem sarny. Trofeum w postaci zdjęcia nie było celem tych wysiłków. A więc czy było coś ponad te powody?
Dzisiaj, patrząc z perspektywy czasu na te swoje, dziecięce jeszcze, eskapady uświadamiam sobie, że chodziło o coś w rodzaju gry. Owa gra była grą dwu inteligencji. Inteligencji, (lub jak woleliby niektórzy – instynktu), zwierzęcia i mojej. Najczęściej wygrywała inteligencja natury, a moje drobne sukcesy wystarczały jedynie do tego, aby nie zniechęcić mnie zupełnie.
Nie, nie zostałem myśliwym i nie gram w tę grę o wyższych (przynajmniej dla natury) stawkach. Z przyjemnością natomiast włóczę się nadal po lasach, polach, a do zrywania się o świcie skłaniają mnie prawie wyłącznie wyprawy w góry. Gra dwu inteligencji zamieniła się raczej w potrzebę obserwacji, zrozumienia, zbadania. Z równie wielką - jak kiedyś - pasją poszukuję dzisiaj śladów rzeczywistych motywów zachowań ludzi i zwierząt w gąszczu badań, eksperymentów. Czasami daję się zwieść fałszywym tropom, czasami gdzieś pojawi się upragnione odkrycie, by wkrótce ukryć się w gąszczu nowych faktów, jak spłoszona sarna.
Inteligencja makiaweliczna jest relacją z takiej wyprawy w poszukiwaniu śladów odpowiedzi na jedno z bardziej podstawowych pytań – o odrębność rodzaju ludzkiego, o to, w którym momencie zaczyna się nasze człowieczeństwo.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 286
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Zawsze byłem śpiochem. Poranne wstawanie przysparzało mi fizycznego bólu, do tego stopnia, że cały okres dzieciństwa, kiedy musiałem zrywać się, aby dotrzeć do szkoły wspominam źle poprzez pryzmat tych porannych tortur. A jednak zdarzały się dni, kiedy sam, z własnej woli wstawałem o świcie. Tak było wówczas, kiedy w jakiś dzień wolny od lekcji wyruszałem o świcie do lasu. Przełykałem smak niedospanej nocy, zabierałem przyszykowany wieczorem chlebak i wyruszałem. Rześkie, a czasami mroźne powietrze szybko zmywało ostatnie resztki snu, a cisza poranka sprzyjała skupieniu. Po jakiejś godzinie marszu dochodziłem do śródleśnych łąk, mokradeł, gdzie miała swoje ostoje zwierzyna. Tam zaczynały się podchody, kluczenie, albo wyczekiwanie. Wszystko to po to, aby spotkać się jak najbliżej, niemal twarzą w twarz, ze stadkiem saren, z jeleniem, z dzikiem, aby poobserwować zwierzynę. I nawet nie chodziło o zrobienie zdjęć. Pierwsze próby, kiedy udało mi się dotrzeć na odległość kilkunastu, dwudziestu paru metrów, co już samo w sobie jest sporym wyczynem, wykazały, że na zdjęciu widnieje mała, ledwo rozpoznawalna plamka, która pierwotnie była z trudem wytropionym kozłem sarny. Trofeum w postaci zdjęcia nie było celem tych wysiłków. A więc czy było coś ponad te powody?
Dzisiaj, patrząc z perspektywy czasu na te swoje, dziecięce jeszcze, eskapady uświadamiam sobie, że chodziło o coś w rodzaju gry. Owa gra była grą dwu inteligencji. Inteligencji, (lub jak woleliby niektórzy – instynktu), zwierzęcia i mojej. Najczęściej wygrywała inteligencja natury, a moje drobne sukcesy wystarczały jedynie do tego, aby nie zniechęcić mnie zupełnie.
Nie, nie zostałem myśliwym i nie gram w tę grę o wyższych (przynajmniej dla natury) stawkach. Z przyjemnością natomiast włóczę się nadal po lasach, polach, a do zrywania się o świcie skłaniają mnie prawie wyłącznie wyprawy w góry. Gra dwu inteligencji zamieniła się raczej w potrzebę obserwacji, zrozumienia, zbadania. Z równie wielką jak kiedyś pasją poszukuję dzisiaj śladów rzeczywistych motywów zachowań ludzi i zwierząt w gąszczu badań, eksperymentów. Czasami daję się zwieść fałszywym tropom, czasami gdzieś pojawi się upragnione odkrycie, by wkrótce ukryć się w gąszczu nowych faktów, jak spłoszona sarna.
Książka ta jest relacją z takiej wyprawy w poszukiwaniu śladów odpowiedzi na jedne z bardziej podstawowych pytań – o odrębność rodzaju ludzkiego. Myślę jednak, że do pytania tego nie można podejść wprost, tak jak nie można podchodzić zwierzyny z wiatrem. Czasami trzeba przemaszerować kawał lasu, aby znaleźć się bliżej od właściwej strony. Kiedy zadaję pytanie wprost: co nas różni od zwierząt, otrzymuję natychmiast wiele gotowych odpowiedzi. Nie o nie mi tutaj jednak idzie. Nie przyjmuję odpowiedzi stwierdzającej, że potrafimy myśleć abstrakcyjnie, a zwierzęta nie. Nie robi na mnie wrażenia fakt, że jako jedyny gatunek posługujemy się mową, korzystamy z języka. To wszystko czyni z nas tylko najbardziej zarozumiałe, najbardziej gadatliwe a do tego chyba jeszcze najbardziej seksualne małpy, a kiedy jestem wysoko w górach uświadamiam sobie, że dodatkowo jesteśmy najbardziej wszędobylskim i hałaśliwym gatunkiem. Chodzi mi o poważniejsze pytanie – w którym momencie zaczyna się nasze człowieczeństwo? To że zmierzamy dokądś w klimatyzowanym, luksusowym samochodzie, otoczeni doskonałą przestrzenią stereofonicznej muzyki, komunikujemy się w tym czasie przez telefon komórkowy i korzystamy ze wskazań satelity co do dalszego kierunku jazdy wcale jeszcze nie oznacza, że różnimy się tak bardzo od zwierząt, że mamy inny niż one cel.
Nie oczekuję tutaj również łatwych odpowiedzi budowanych na gruncie religi. Patrząc na oddanie się większości przedstawicieli naszego gatunku codziennej krzątaninie i bezmyślnym, zabijającym czas czynnościom, po prostu nie wystarczają mi one. Oczekuję odpowiedzi wynikających z analizy naszego zachowania.
Wspomniałem o okrężnej drodze, jaką chciałbym zbliżyć się do odpowiedzi. Którędy ona przebiega?
Pierwszy jej etap, to próba spojrzenia na naszą przeszłość. Czy analizując zachowanie naszych przodków i protoplastów jesteśmy w stanie dostrzec próg, lub progi, po przekroczeniu których staliśmy się ludźmi? A może analiza doprowadzi nas do przekonania, że jesteśmy jednak ciągle zwierzętami – niezwykle inteligentnymi, ale kierującymi się wyłącznie tymi samymi motywami zachowań co wszystkie inne? Przyjrzenie się procesom ewolucyjnym, które doprowadziły do powstania ludzkiego mózgu powinno dostarczyć nam faktów ułatwiających sformułowanie odpowiedzi na te pytania. Zajmiemy się uważniej mózgiem, bo to jedyny narząd, którym różnimy się tak mocno od reszty zwierząt, więc prawdopodobnie w nim tkwią również przesłanki odpowiedzi. Na tym etapie skorzystamy z mądrej rady Johna Steinbecka, który powiedział:
Uważam za rzecz wskazaną by zrozumieć innego człowieka jako zwierzę, zanim gotów jestem poznać go jako istotę ludzką.
Prowadzone bez uprzedzeń badania genetycznie najbliższych nam zwierząt – wielkich małp człekokształtnych pozwolą być może odnaleźć te bariery, poza które zwierzęta nie są w stanie przejść, a tym samym zbliżą nas do odpowiedzi.
Etap drugi, to próba stworzenia obrazu całości z porozrzucanych klocków. Zadanie szczególnie trudne, ponieważ historia poznania natury ludzkiej pełna jest uprzedzeń, błędów i przesądów. Z jednej strony spotkamy się ze skrajnym antropocentryzmem z drugiej zaś doświadczymy totalitarnego determinizmu genetycznego. Będziemy zatem zmuszeni stawić czoła pytaniom o naturę inteligncji człowieka, o istotę świadomości, ale także o ich odrębność. Czy są one rzeczywiście czymś wyjątkowym w świecie istot żywych? A jeśli nie, to co w takim razie stanowi o naszej wyjątkowości?
I wreszcie trzeci etap to wnioski i próby odpowiedzi. Próby, gdyż książka ta nie ma na celu udzielenia ostatecznej odpowiedzi na stawiane pytanie. Tak można by uczynić mając w zanadrzu gotową odpowiedź i dobierając fakty dla jej udowodnienia. Książka ta ma pomóc zbliżyć się do odpowiedzi i zachęcić do dalszych poszukiwań. Po jej lekturze być może czytelnik dojdzie do smutnej konstatacji, iż tak naprawdę zmierzamy do tego samego celu co wszystkie organizmy żywe. Być może ukaże się jakiś obszar, w którym należy poszukiwać dalej? Z całą pewnością zachęci ona do przemyśleń, do formułowania własnych wersji odpowiedzi na jedno z najbardziej frapujących w historii nauki pytań.
A zatem w drogę czytelniku! Jest piąta rano, czas wstawać, zarzucić na ramię przygotowany wieczorem chlebak, przetrzeć zaspane oczy i zanurzyć się w rześkie, leśne powietrze. Czas na poszukiwania.
Oto cała historia. Człowiek jest tutaj od 32 000 lat. Ponieważ potrzeba było stu milionów lat, by świat dla niego przygotować, dowodzi to, że po to ten świat zrobiono. Myślę, że tak. Nie wiem. Gdyby wieża Eiffla wyobrażała wiek świata, warstwa farby na najwyższej gałce na jej szczycie odpowiadałaby udziałowi człowieka; i każdy by wiedzial, że po to zbudowano wieżę, żeby na niej znalazła się ta farba. Chyba każdy, nie wiem.
Mark Twain
Dla przeciętnie wykształconego człowieka ewolucja jest zjawiskiem dość oczywistym. Wyniesiona ze szkoły wiedza na ten temat, to prosty model darwinowski, w myśl którego powstawanie gatunków zależy od doboru naturalnego. Tenże dobór wspomagają przypadkowe mutacje, które powoli doskonalą gatunki w kierunku jak najlepszego przystosowania do środowiska. Wiedza ta utrwalana przez półtora stulecia stała się na tyle oczywista, że nawet Kościół znany z powściągliwości w stosunku do nowych idei tworzonych przez naukę, zaakceptował teorie ewolucji.1 A jednak kiedy wgłębimy się w zrozumienie zagadki życia przypomina to rozszyfrowywanie mrocznego kryminału. Wiele tu niejasności, pytań, paradoksów, nieobecnych świadków. Wnikając w zagadnienia ewolucji czasami ocieramy się o absolut, innym razem stajemy w obliczu zimnych, przerażających pustką równań chemicznych. Uproszczony model Darwina dawno już stracił na aktualności, a dodatkowo sytuację utrudnia postawa niektórych badaczy albo, precyzyjniej rzecz ujmując, adwersarzy w sporze o istotę pochodzenia życia. Z jednej strony mamy ortodoksyjnych ewolucjonistów, często broniących twierdzy Darwina, z drugiej zaś rozemocjonowanych kreacjonistów walczących o własną wersję wydarzeń. Stojąc z dala od którejkolwiek z katedr, zadziwia, dlaczego wszyscy ci, którzy tak mocno angażują się wspór i robią wokół niego tak wiele zamieszania, nie stawiają sobie pytania: "Jaka jest rzeczywista przyczyna i motor życia?" Przecież rzetelność naukowa wymagałaby takiego właśnie postawienia problemu i odważnego przyjęcia odpowiedzi, a nie angażowania w niekończące się spory. Na szczęście poza krzykliwymi obrońcami jednej lub drugiej wersji zdarzeń nad poszukiwaniem odpowiedzi pracują poważni naukowcy, nierzadko poświęcając tej pracy całe swoje życie.
Co utrudnia udzielenie odpowiedzi na to podstawowe pytanie? Co napędza spór? Pozostawiając z boku ewidentne korzyści psychologiczne wadzących się adwersarzy przyjrzyjmy się kilku faktom, które nie pozwalają na zaakceptowanie koncepcji Darwina już to w jej pierwotnej postaci już to tzw. „nowej syntezy” wypracowanej przez biologów ewolucji i genetyków w pierwszej połowie XX w. Fakty te uniemożliwiają ustalenie jednej wersji wydarzeń prowadzących do cudu jakim jest powstanie życia i niesamowite zróżnicowanie jego form. Co ciekawe, fakty te najczęściej pochodzą z laboratoriów ewolucjonistów, ale są bardzo chętnie wykorzystywane przez kreacjonistów do walki z tymi pierwszymi.
Jedna z zagadek, z którą borykają się ewolucjoniści, dotyczy pytania o to, jak doszło do tak wielkiego zróżnicowania form życia, do powstania tak wielu gatunków. Odpowiedź neodarwinstów wskazuje na mutacje genetyczne jako czynnik prowadzący do powstawania nowych gatunków. Niestety, mutacje badano intensywnie przez ostatnie pół stulecia a wynikiem tych wysiłków była rozpacz niektórych genetyków, kiedy nie udało się wykazać ich użyteczności dla ewolucji. Gdyby miały wyjaśniać mechanizm powstawania gatunków, powinny się kumulować. Niestety, tak się nie dzieje. Nawet gdyby kumulowały się, nie tworzą właściwego rodzajuzmiany. Nie prowadzą do wyłonienia się jakiegoś nowego rodzaju organizmu. Mutacje zmieniają i dostrajają szczegóły w istniejącychstrukturach - nie prowadzą zaś do stworzenia nowychstruktur.2 A to, co oddziela większe grupy biologiczne, to nie kumulacje szczegółów, ale systemowe, strukturalne różnice.
Stara hipoteza Lamarcka o dziedziczeniu nabytych właściwości, która mogłaby wyjaśnić proces różnicowania się gatunków również nie oparła się badaniom:
Genetyka pozbawia skrzętnie iluzji, że być może, w bezpośredniej konfrontacji ze środowiskiem, nowo wytworzone właściwości mogą zostać włączone do genu i być dziedziczone. Nie istnieje dziedziczenie nowo nabytych właściwości. Wykazała to seria eksperymentów. Bakterie nie stają się odporne na antybiotyki pod wpływem ich działania. To już wcześniej istniały mutanty potencjalnie odporne na dany antybiotyk.3
Jeżeli przyjąć scenariusz zaproponowany przez Darwina, to wszelkie wyliczenia związane z prawdopodobieństwem powstania życia stawiają nas w bardzo kłopotliwej sytuacji. Jeden z czołowych obrońców ewolucjonizmu, rosyjski uczony, Aleksander Oparin w książce The Origin of Life, mówi wręcz o braku takiej możliwości:
Nawet najprostsze z tych materiałów (białka), składające się z tysięcy atomów węgla, wodoru, tlenu i azotu, posiadające każde jedyny w swoim rodzaju projekt, stanowi wysoko wyrafinowaną strukturę. Badający strukturę białek widzą, że ukształtowanie się ich przez przypadek jest tak samo beznadziejne, jak przypadkowe ułożenie się znanego poematu Eneida rzymskiego poety, Wergiliusza, z rozrzuconych wokół liter alfabetu.4
Podobnych wypowiedzi nie brakuje, są one bardzo chętnie podchwytywane i przerysowywane przez kreacjonistów, choć najczęściej ich autorami są badacze ewolucji. Fred Hoyle, wybitny brytyjski astronom i fizyk stwierdził, że prawdopodobieństwo spontanicznego powstania życia na ziemi jest takie samo jak to, że huragan wiejący nad złomowiskiem złoży kompletnego Boeinga 747. Inny badacz ewolucjonista uznaje niemożliwość przypadkowego ukształtowania się białka przy pomocy innego przykładu. Według niego prawdopodobieństwo zbudowania tylko jednego białka potrzebnego do życia (cytochromu C) jest takie samo jak prawdopodobieństwo, że małpa napisze historię ludzkości na maszynie do pisania bez jednego błędu — zakładając, że uderza ona w klawisze na chybił trafił.
Nawet jeśli pominiemy skrajnie niewygodny problem powstania życia napotykamy na podobne nieprawdopodobieństwa związane z procesami ewolucji.
Jeżeli przepis informacji genetycznej, kodujący powstanie np. działającego oka kręgowca, rzeczywiście miałby powstać wskutek niezależnych zdarzeń losowych powodujących nagromadzenie tylu "właściwych" i "dopasowanych" mutacji, to okazałoby się, że wielki konstruktor - przypadek - nie dałby sobie z tym rady. (...) czas istnienia całego wszechświata nie wystarczyłby, żeby z pomocą przypadku, bez stadiów przejściowych powstało oko. Tego rodzaju przypadek mieści się w pojęciu gry loteryjnej. Nie ma ona sensu, jeśli chodzi o powstanie i rozwój życia.5
Problemy nie znikają również i wówczas, kiedy zajmiemy się małym wycinkiem ewolucji. Tym najbardziej interesującym nas jest ewolucja człowieka. I w tym przypadku można się poczuć bezradnym jak dziecko przed olbrzymią układanką puzzli składającą się z tysięcy kawałeczków. Fragmenty obrazka są poskładane, mnóstwo elementów leżących w nieładzie, a kiedy uda się ułożyć coś co zaczyna przypominać całość przychodzi ktoś, kto burzy spory fragment pokazując wcześniej, że połączenie elementów było niepoprawne. Spójrzmy na kilka dziur w naszej układance, przyjrzyjmy się bardziej krnąbrnym dzieciakom, którzy burzą nam całość...
Taką rolę wypełniają autorzy książki Zakazana archeologia.6Rozsypują całą układankę dotyczącą ewolucji. Robią to z premedytacją. Mało tego, nie proponują nic w zamian, pozostawiając nas z rozsypanymi kawałkami. Gdyby im wierzyć (nie jestem archeologiem, paleontologiem i dlatego nie jestem w stanie ocenić rzetelności zgromadzonych faktów) cała teoria ewolucji, którą tak pieczołowicie składamy z wydartych ziemii kawałków od 150 przeszło lat jest niczym niewartą iluzją na temat rozwoju człowieka. Dlaczego? Według przyjętych przez naukę dowodów wyodrębnienie się rodzaju Homo sytuuje się w czwartorzędzie, na początku plejstocenu czyli ok. 2 mln lat temu. Powstanie gatunku Homo sapiens sapiens datuje się na ok. 100 - 150 tys. lat temu. Tymczasem autorzy książki z niezwykłą drobiazgowością opisują w kilku rozdziałach wykopaliska, które dość brutalnie i kłopotliwie wskazują na obecność człowieka rozumnego w różnych epokach rozciągając jego obecność na Ziemii do absurdalnej wręcz daty 2800 mln lat temu! Gdyby nawet odrzucić najgorzej udokumentowane i najbardziej spektakularne zjawiska, to i tak stajemy przed kłopotliwymi znaleziskami z triasu, czyli sprzed ok. 200 mln lat. W świetle takich faktów chwieje się obowiązująca wersja ewolucji, co nie znaczy, że nie mogła ona przebiegać w jakiś inny, nieznany nam sposób.
Podobne głosy możemy usłyszeć wśród autorów prac popularnonaukowych programowo głoszących sensacje. Należy do nich z pewnością Hans-Joachim Zillmer.7 Szkoda, że argumenty przedstawiane przez niego wypowiadane są w tonie napastliwym, a często z brakiem szacunku dla innych opinii. Oto w jaki sposób rozpoczyna swoją książkę:
Był sobie kiedyś taki precyzyjny, naukowo dowiedziony światopogląd, który liczył sobie 200 lat. Do zbadania pozostały już tylko nieliczne rzeczy i nasza wiedza była prawie kompletna...Ta współczesna bajeczka to wynik teorii Isaaca Newtona (mechanika ciał niebieskich) i Karola Darwina (teoria ewolucji).8
W podobnym tonie utrzymana jest cała książka. Niestety, nadmierna pewność siebie w formułowaniu koncepcji ewolucyjnych może prowadzić jedynie do zamknięcia poznawczego i dogmatyzmu, a z drugiej strony będzie odrzucana przez innych jako taka właśnie. Niemniej, przedstawionym przez Zillmera faktom trzeba również się przyglądać.
Gdyby zaakceptować dowody podawane przez wyżej wymienianych autorów, dalsze pisanie tej książki byłoby bezużyteczne. Należałoby skłonić się ku koncepcjom kreacjonistycznym lub szukać źródeł pochodzenia człowieka poza naszą planetą. Takie rozwiązanie nie ma jednak specjalnego sensu. Jeżeli życie przywędrowało do nas z innej planety, to nadal nie znamy odpowiedzi na pytanie o to, jak ono powstało. Pytanie pozostaje aktualne, a dojdzie nam dodatkowe - gdzie i kiedy powstało? Jeśli przyjąć koncepcje kreacjonistów, to i wewnątrz ich teorii wiele jest niejasności i pytań. Czy Stwórca stworzył jedynie białko, które dalej samo ewoluowało? A może jedynie przyłożył rękę do stworzenia superinteligentnego mechanizmu DNA? Czy stwarzał każdy gatunek od początku do końca? A może uczestniczył jedynie w niektórych, przełomowych momentach ewolucji? Może, jak twierdzi Steve Jones, brytyjski genetyk ewolucjonista powołując się na papieża:
kiedyś, w przeszłości, jakiemuś naczelnemu, za sprawą Boskiej interwencji została zaszczepiona dusza, a to sprawiło, że staliśmy się ludźmi.9
Niestety, bez badań, dociekań analiz i rzeczowych dyskusji nie odpowiemy na te pytania. Nie możemy również ignorować takich dowodów, jak przedstawione w Zakazanej archeologii. Teoria ewolucji stanowi obecnie paradygmat w ramach którego możliwe jest prowadzenie badań i w ramach którego dodaje się kolejne fakty do układanki o człowieku. Jeżeli ten paradygmat zastąpi inny, który umożliwi dalsze dociekania, to najrozsądniej będzie go przyjąć i nadal prowadzić dalsze badania. Jest to całkowicie zgodne z filozofią rewolucyjnych zmian paradygmatów. Wg. Thomasa Kuhna prawdziwe kroki postępu w nauce polegają właśnie na zastępowaniu zużytych paradygmatów zupełnie nowymi.10 Być może jesteśmy w przededniu takiej zmiany? Zanim jednak to nastąpi musimy korzystać z najlepszego ze znanych obecnie rozwiązań, a mimo wszelkich niedogodności takim rozwiązaniem jest na razie teoria ewolucji.
Bez względu na to, czy przyjmiemy scenariusz kreacjonistów, czy punkt widzenia ewolucjonistów, ewolucja, choćby tylko mikroewolucja pozostaje faktem. Jeśli Bóg stworzył życie, to ewoluowało ono mimo wszystko. Jeśli Stwórca "wtrąca się" w kluczowych momentach, to mimo wszystko, duże fragmenty ewolucji mogą być przedmiotem badań. Jeśli życie pochodzi z kosmosu, to nadal ewoluuje ono na Ziemi. Również i w takim wypadku możemy badać ziemski fragment ewolucji niekoniecznie utożsamiając ją z pierwotnym, darwinowskim rozumieniem. Karl Popper w swojej filozofii nauki twierdził, że nauka powinna koncentrować się na falsyfikowaniu swoich hipotez. Jeżeli własne hipotezy spróbujemy obalić przy pomocy badań i przetrwają one taką "próbę ognia" to możemy wówczas traktować je poważnie. Hipotez niesfalsyfikowanych, a co gorsza niefalsyfikowalnych nie możemy traktować serio.11 Niestety, działalność kreacjonistów bądź zwolenników pozaziemskiego pochodzenia życia bardziej skupia się na obalaniu podstawowych twierdzeń ich adwersarzy niż falsyfikowaniu własnych hipotez.
W tej książce nie będę wkraczał do debaty ewolucjoniści – kreacjoniści. Nie będę także wdawał się w te fundamentalne i jakże często hałaśliwe i nagłaśniane spory, które będą pewnie toczyć się jeszcze bardzo długo. Wspominam o nich, aby pokazać kontekst w jakim rozwijają się badania tego drobnego fragmentu ewolucji, który doprowadził do wykształcenia takiego mózgu, jakim obecnie dysponujemy, a co za tym idzie, do tego kim naprawdę jesteśmy. Właśnie ewolucja mózgu i naszej inteligencji jest obszarem, którego w głównej mierze dotyczyć będzie ta książka. Zanim jednak rozpoczniemy poszukiwania odpowiedzi, przyjrzyjmy się niespodziankom, zagadkom i wątpliwościom z którymi borykają się badacze ewolucji człowieka.
Niezwykle niepokojącym faktem, który dotyczy ewolucji człowieka jest bardzo małe zróżnicowanie genetyczne wśród ludzi. Aborygen i Eskimos są bardziej do siebie podobni genetycznie niż osobniki z dwóch stad szympansów żyjących w tym samym lesie w Afryce.12 Co zrobić z tym fantem? Naukowcy poradzili sobie w tym miejscu tworząc wizję katastrofy, która na pewnym etapie rozwoju człowieka doprowadziła ten gatunek niemal do wyginięcia. A zatem, jednorodność genetyczną można wytłumaczyć faktem, że przeżyło bardzo niewiele osobników którzy przekazali w spadku swój genotyp całej ludzkości. Hipoteza prawdopodobna, ale niemal na równi z hipotezą Adama i Ewy, którzy obdzielili całą ludzkość jednakowym genotypem, bądź z hipotezą o pozaziemskim pochodzeniu człowieka. Znowu dość niewygodny puzzel. Gdzie i jak go wstawić w obrazek?
Innym, dość krnąbrnym dzieckiem, który zburzył spory kawałek układanki ewolucyjnej o człowieku był badacz fauny morskiej sir Alister Hardy. Zaproponował on konkurencyjną w stosunku do obowiązującej obecnie hipotezę o wodnym pochodzeniu człowieka, a właściwie o wodnym okresie w rozwoju ewolucyjnym. Na poparcie swojego stanowiska przytacza szereg imponujących dowodów. Należą do nich fakt, iż posiadamy bardzo elastyczny, charakterystyczny dla zwierząt wodnych kręgosłup, płaczemy łzami, podobnie, jak większość zwierząt morskich, a czego nie robią żadne naczelne, mamy nagie ciała z podskórną tkanką tłuszczową, pozostały nam resztki błon pławnych pomiędzy palcami rąk i nóg, mamy odruch nurkowania podobnie, jak ssaki morskie itd. Dowodów jest znacznie więcej, a hipoteza o wodnym pochodzeniu człowieka wyjaśnia niektóre luki w procesie ewolucji.
Hipotezę Hardy'ego propaguje i popularyzuje Desmond Morris13 oraz Elaine Morgan.14 Niestety, ponieważ zaproponowany fragment układanki nie pasuje do już ułożonych kawałków, badacze dość skrupulatnie omijają te hipotezy traktując je raczej jako fantazje niż poważne propozycje. Radykalne rewizje niektórych koncepcji naukowych, to również postawienie pod znakiem zapytania sensowności pracy badawczej całego życia wielu badaczy. Niełatwo jest to uczynić, dlatego wielu z nich broniąc sensu własnego życia będzie bronić wizji fałszywej. Można to zrozumieć, ale nie należy akceptować. Trzeba naprawdę niezwykłej odwagi, aby przyznać się do błędu, w którym tkwiło się przez dziesięciolecia. Gdyby założyć niewielkie nawet prawdopodobieństwo, iż hipoteza Hardy'ego jest słuszna, to szansa na jej udowodnienie, a nawet na poważne próby weryfikacji, maleje w zastraszającym tempie pod wpływem tych właśnie czynników psychologicznych.
Idąc jednak dalej w poszukiwaniach początków naszych nieprawdopodobnych zdolności poznawczych, inteligencji i świadomości, musimy sobie postawić pytanie o pochodzenie naszego mózgu. Skąd ten nieproporcjonalnie intensywnie rozwinięty narząd? Wbrew temu, czego nauczano nas w szkołach, niełatwo odpowiedzieć na te pytania. Tradycyjny pogląd, który pamiętam jeszcze ze szkoły głosi, iż przyczyną rozwoju naszego mózgu było przyjęcie wyprostowanej postawy ciała oraz wykorzystanie rąk do posługiwania się narzędziami.15 Tak proste wyjaśnienie niestety dawno już uległo pod naporem krytyki. Najbardziej podważające hipotezę o kluczowym znaczeniu wykorzystywania narzędzi dla rozwoju mózgu były odkrycia pokazujące, że niektóre naczelne również z powodzeniem wykorzystują narzędzia. Półtora kilograma wilgotnej, pofałdowanej i upchniętej w czaszce tkanki dysponuje potencjałem o setki, jeśli nie tysiące razy większym niż ten, jakiego wymaga stosowanie narzędzi.
Nowsze, ale jeszcze bardziej kuriozalne i - moim zdaniem - ślepe uliczki, to koncepcje upatrujące przyczyn rozwoju w pojedyńczych warunkach środowiska zewnętrznego. Wiliam R. Leonard pisze o diecie, jako głównym motorze ewolucji naszego mózgu.16 W dużym skrócie rzecz ujmując, autor uważa, iż to przede wszystkim wzbogacenie diety hominidów (zwiększenie jej kaloryczności) przyczyniło się do rozwoju mózgu. Jak każda teoria, wyjaśniająca złożony proces przy pomocy jednego czynnika nie może oprzeć się krytyce. Gdyby koncepcja ta miała pozostać słuszną, to należałoby zadać pytanie, dlaczego żywiące się niezwykle wysokoenergetycznym pożywieniem drapieżniki nie ewoluowały w tym kierunku, a zdarzyło się to wśród, pierwotnie roślinożernych, naczelnych? Tymczasem mózgi wielkich sprawnych kotów w najmniejszej mierze nie dorównują naszym. Z całą pewnością dieta była czynnikiem wspomagającym ewolucję, ale nie kluczowym i nie jedynym.
Istnieje szereg innych hipotez, które dość często balansują na pograniczu kawiarnianych spekulacji i dyskusji pomiędzy uczonymi. A wszystkie one starają się odkryć zagadkę, dlaczego nasz mózg jest tak wyjątkowo przydatny przy rozwiązywaniu zadań logicznych, przed którymi nasz paleolityczny przodek nie miał w żadnych okolicznościach szansy stanąć. Z tą przeszkodą poradził sobie polski naukowiec i autor fantastyki naukowej Konrad Fiałkowski, który twierdził, że udoskonalenie inteligencji wcale nie było zamierzonym celem ewolucji mózgu, lecz stanowiło jedynie jej produkt uboczny. Wg hipotezy Fiałkowskiego, który odwołał się do tzw. idei preadaptacji, przyczyną nagłego powiększenia się ludzkiego mózgu była konieczność skutecznego jego chłodzenia w czasie długotrwałych pogoni podczas polowań na grubą zwierzynę. Osiągnięcie Fiałkowskiego nie polega tutaj na wskazaniu konieczności chłodzenia mózgu jako przyczyny jego rozwoju, lecz na wskazaniu możliwości powstawania pewnych produktów ubocznych ewolucji - idea, którą zajęła się szczegółowo zintegrowana teoria ewolucji, a którą omówię w następnym podrozdziale.
Podobna do koncepcji Fiałkowskiego jest hipoteza amerykańskiego neurofizjologa Williama Calvina, zdaniem którego umiejętnością, jaką musiał rozwinąć prehistoryczny człowiek, by stać się skutecznym myśliwym, była zdolność celnego rzucania kamieni czy dzidy do poruszających się celów. Wymaga to wysoce rozwiniętej sieci neuronalnej: konieczna jest koordynacja informacji wzrokowej z mięśniami i umiejętność kalkulacji trajektorii pocisku, a wszystko to mózg musi wykonać w ułamku sekundy. Tak pobudzony do aktywności mózg jest jednak wykorzystywany sporadycznie. Przez większość czasu pozostaje bezczynny i z nudów zaczyna zajmować się rozwiązywaniem różnorakich problemów.
W ramach dyskusji nad przyczynami rozwoju mózgu głos zabrali również zwolennicy psychologii ewolucyjnej. Jednym z nich jest Geoffrey Miller.
Według jego koncepcji wielki mózg człowieka powstał w wyniku doboru płciowego jako narząd przydatny w "grze miłosnej" między mężczyzną i kobietą. Hipoteza ta ma co najmiej dwie zalety. Po pierwsze, wiąże bezpośrednio wielkość mózg z sukcesem rozrodowym, koniecznym dla utrwalenia w populacji wyselekcjonowanej cechy. Po drugie, nie wymaga specjalnie wyrafinowanej racjonalizacji. Doborem płciowym rządzą podobne prawa, jak te, które decydują o panującej modzie. Już w latach trzydziestych wybitny brytyjski badacz Ronald Fisher stwierdził, że samica pawia nie potrzebuje innego powodu, by cenić u swych partnerów długie i barwne ogony, jak tylko ten, że inne samice także cenią długie i barwne ogony.17 Zdaniem Millera ludzkie samice zachowują się podobnie, poszukując u swych partnerów poczucia humoru, twórczej wyobraźni czy talentów gawędziarskich, które to walory są niczym innym, jak świadectwem sprawności (a co za tym idzie, rozmiarów) ich mózgów.18
Jeśli spojrzymy na badania poświęcone ewolucji naszego umysłu, zastanowi nas i zadziwi, jak wiele jest spekulacji i zarazem jak skromna jest nasza wiedza na ten temat. Borykając się z zagadkami ewolucji badacze stosunkowo niewiele uwagi poświęcają temu zagadnieniu, a wszak rozwój mózgu, to jeden z większych jakościowych skoków w ewolucji człowieka. Australopiteki, które uznaje się za naszych przodków objętością mózgu niewiele różniły się od innych naczelnych. Ich mózg powiększył się z ok. 400 cm3 przed 4 mln lat do zaledwie ok. 500 cm3 2 mln lat później. Tymczasem u przedstawicieli rodzaju Homo mózg gwałtownie zwiększył się z 600 cm3 u Homo habilis przed ok. 2 mln lat do 900 cm3 u wczesnego Homo erectus zaledwie 300 tys. lat później. Jego następca - człowiek rozumny (Homo sapiens sapiens) osiągnął rozmiar ok. 1350 cm3. W jaki sposób nastąpiła tak duża zmiana jakościowa? Jakie były jej przyczyny?
Stojąc w obliczu tak wielu różnych pytań i zagadek należałoby uporządkować nieco ten chaos i, aby uczynić dalsze rozważania możliwymi, spróbować znaleźć własną ścieżkę dla poszukiwań istoty natury umysłu człowieka rozumnego. W następnym rozdziale przyjrzymy się niektórym próbom odpowiedzi dotyczących zagadki życia, różnicowania się jego form a w szczególności odnoszących się do ewolucji ludzkiego mózgu.
Rys. 1 Średnia wielkość mózgu małp zwierzokształtnych, człekokształtnych, gatunków kopalnych i ludzi
1 Jako oficjalną wypowiedź na ten temat można potraktować list Jana Pawła II do Papieskiej Akademii Nauk, z 23 października 1996 roku. Napisał w nim, iż teoria ewolucji jest czymś więcej niż tylko teorią i że można akceptować ewolucjonizm pozostając katolikiem, pod warunkiem przyjmowania tezy, że na drodze ewolucji powstało tylko ciało człowieka, ale dusza jest każdorazowo stwarzana przez Boga.
2 R. Frick, In the beginning..., "Policy Review", 31, Heritage Foundation, 1985.
3 J. H. Reichholf, Twórczy impuls. Nowe spojrzenie na ewolucję. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1996.
4 A. I. Oparin, The origin of life. Dover, New York 1952.
5 J. H. Reichholf, Twórczy impuls. Nowe spojrzenie na ewolucję. Wyd.cyt.
6 M. A. Cremo, R. L. Thompson, Zakazana archeologia. Ukryta historia człowieka. Wydawnictwo Arche, Wrocław 1998.
7 H. J. Zillmer, Pomyłka Darwina. Zadziwiające dowody podważające teorię ewolucji. Wydawnictwo Amber, Warszawa 2003.
8 Tamże.
9 Wypowiedź pochodzi z wywiadu udzielonego S. Zagórskiemu, Mój brat banan. "Duży Format. Magazyn Gazety Wyborczej", nr 49/560 Poniedziałek 1 grudnia 2003.
10 T. S. Kuhn, Struktura rewolucji naukowych. PIW, Warszawa 1968.
11 K. R. Popper, I. Lakatos, H. Albert, W. Stegmüller, P. Feyerabend, Fakt i teoria. Teksty źródłowe. Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1986.
12 Największe zróżnicowanie genetyczne ma miejsce pomiędzy Afrykańczykami a mieszkańcami pozostałych kontynentów. Różnica ta wynosi zaledwie 0,18%. P. Andrews, C. Stringer, Rozwój naczelnych. (w:) S. J. Gould (red.), Dzieje życia na ziemii. Od bakterii do homo sapiens. Świat Książki, Warszawa 1998.
13 D. Morris, Zwierzę zwane człowiekiem. Wydawnictwo Prima, Świat Książki, Warszawa 1997.
14 E. Morgan, The aquatic ape. Souvenir Press, London 1982.
15 W. Stęślicka, Praca stworzyła człowieka. (w:) E. Konopka (red.) Wszechświat, życie. Człowiek. Książka i Wiedza, Warszawa 1955.
16 W. R. Leonard, Pokarm dla umysłu. "Świat Nauki. Wydanie Specjalne" nr 3, 2003.
17 Zdaniem etologów wzorzec kolorystyczny na piórach ogona pawia przypominający do złudzenia oko, miał duże znaczenie przystosowawcze w naturalnych warunkach. Rozłożony ogon pawia odstraszał napastników widokiem wielu par wpatrujących się w nie dużych oczu. (przyp. mój)
18 K. Szymborski, Poprawka z natury. Biologia, kultura, seks. Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 1999.