Jak być człowiekiem - Svend Brinkmann  - ebook + książka

Jak być człowiekiem ebook

Svend Brinkmann

5,0

Opis

Duński przepis na to, jak zachować człowieczeństwo we współczesnym świecie

Postęp i rozwój technologii od kilku dekad nabierają coraz większego tempa – nic więc dziwnego, że człowiek czuje się zagubiony. Jak pozostać sobą w czasach, w których ludzi zastępuje się maszynami? Kim tak naprawdę jesteśmy – dziełem Boga czy efektem ewolucji? 

Svend Brinkmann zabiera nas w fascynującą wyprawę po Europie, w czasie której towarzyszymy młodemu Andreasowi. Wraz z bohaterem – podróżującym z tajemniczym manuskryptem – dowiadujemy się, dlaczego warto stawiać sobie pytania o naturę człowieczeństwa, poznawać historię i kulturę naszego kontynentu oraz na czym polega najważniejsze zadanie ludzkości. W czasie zwiedzania Francji, Florencji, Pragi i innych miejsc odkrywamy ludzką naturę na sześć sposobów.

Ta opowieść to fascynująca podróż po meandrach człowieczeństwa. Skupia się na wszystkich zagrożeniach i szansach, jakie stwarza sobie człowiek, ale przede wszystkim pozwala zrozumieć, jak skomplikowanymi istotami jesteśmy i dokąd zmierzamy. 

Drogi człowieku, przede wszystkim musisz wiedzieć, że człowiek to jedyna istota, która potrafi zachowywać się nieludzko. To stwierdzenie brzmi jak żart, ale należy je potraktować poważnie.
Svend Brinkmann

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 275

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ketrab13

Nie oderwiesz się od lektury

W tej książce można doświadczyć niezapomnianych wrażeń. Autor wiedział, co pisze, i wiedział jak napisać. Gorąco polecam!
10
marekhitlerek
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna refleksja nad kondycją człowieka. Bardzo wartościowa, w świecie zagrożeń potencjalnie możliwych, w związku z rozwojem technologicznym i przewartościowaniami kulturowymi naszych czasów. Wymaga uważnego czytania. Dla młodzieży.i nie tylko. Gorąco polecam!
00

Popularność




Wstęp

Co to znaczy być człowiekiem? To wielkie pytanie stanowi istotę tej książki. Nie chodzi w niej o to, co to znaczy być mną czy tobą – pojedynczymi osobami, ani o to, w jaki sposób realizujemy się jako jednostki, ale o to, jaką istotą jest człowiek i w jaki sposób realizowany jest ludzki potencjał. Chcąc udzielić odpowiedzi na to pytanie, opowiadam historię młodego mężczyzny odbywającego podróż edukacyjną po Europie. Z czasem nasz bohater dowiaduje się coraz więcej o ludziach – poznaje istotę ludzką na dobre i na złe. Na swojej drodze spotyka oczywiście również różnych ludzi oraz doświadcza stymulacji, konfrontując się ze słynnymi dziełami, które tworzą historię europejskiej kultury i sztuki, a jednocześnie opowiadają tak wiele o samym człowieku.

Przedstawiona historia jest czystą fikcją, niemniej występujący w niej wielcy filozofowie i naukowcy są (prawie wszyscy) postaciami historycznymi. Starałem się bardzo wiernie oddać ich przekonania i argumenty. Wszystkie lokalizacje geograficzne mają również odzwierciedlenie w rzeczywistości, z wyjątkiem jednej, znajdującej się w rozdziale o człowieku przyszłości. W tym przypadku pokusiłem się też o stworzenie fikcyjnych badaczy.

Jako naukowiec nigdy wcześniej nie korzystałem z fikcji literackiej i w zasadzie w ostatnim czasie przygotowywałem książkę o charakterze popularnonaukowym, faktograficzną, o przedstawieniach człowieka, której intencją było ukazanie filozoficznych i naukowych koncepcji człowieka. Chciałem dotrzeć zwłaszcza do młodszych czytelników, bo wydaje mi się, że to właśnie oni mają wyjątkową potrzebę zastanowienia się nad tym, co to znaczy być człowiekiem. Po pewnym czasie zdecydowałem się więc na zmianę typowej formy publikacji fachowej na to mniej tradycyjne ujęcie z wykorzystaniem fikcji, poniekąd dlatego, że czułem pewne znużenie linearną formą przekazu używaną niemal jak szablon do tego typu wywodów. Ponadto kilku moich kolegów wydało w ostatnim czasie znakomitą antologię o różnych przedstawieniach człowieka, które i ja chciałem ująć w swojej książce. Gorąco polecam ich publikację zatytułowaną Kampen om mennesket. Forskellige menneskebilleder og deres grænsestrid (Walka o człowieka. Różne ujęcia przedstawień człowieka i spory o ich granice1) pod redakcją Davida Budtza Pedersena, Finna Collina i Frederika Stjernfelta.

Z powyższych przyczyn musiałem raz jeszcze przemyśleć swój projekt i zdecydowałem się na wykorzystanie zabiegu literackiego – fikcji i opowieści – jako formy przekazu, co dla mnie jako naukowca i autora książek popularnonaukowych stanowiło swoisty eksperyment. Rezultatem tej koncepcji jest książka o podróży Andreasa, w której próbuję przedstawić interesujące mnie zagadnienia, nie ograniczając się do określonego, analitycznego dystansu. Nie pokazuję w niej Andreasa jako przykładu do naśladowania. Jego postać konfrontuje się z różnymi ludzkimi doświadczeniami, przy czym niektóre z nich są charakterystyczne dla czasów, w których bohater żyje, inne mają charakter uniwersalny i chciałbym, aby czytelnik potrafił się z nimi zidentyfikować.

Każdy z głównych rozdziałów przedstawia określoną perspektywę na to, co ludzkie, a jednocześnie podejmuje jeden konkretny temat. Najpierw dowiadujemy się o człowieku jako gatunku zwierzęcym (tematem jest nasz stosunek do otoczenia), potem pojawia się człowiek rozumny (zagadnienie kształcenia), uczuciowy (problematyka moralności), później dołącza człowiek społeczny (motyw zła), następnie rozważania dotyczą człowieka przyszłości (wątek szczęścia), aż wreszcie refleksja obejmuje człowieka religijnego (temat smutku).

Żadna przedstawiona w książce perspektywa nie dominuje nad inną, a wręcz przeciwnie, chodziło o to, aby pokazać, że wszystkie są niezbędne, by móc całościowo zrozumieć człowieka w takim stopniu, jak to w ogóle możliwe, bo człowiek zawsze będzie czymś więcej niż tylko sumą proponowanych perspektyw i to jest również jedna z głównych puent tej książki. Krótki epilog zawiera też moją własną interpretację projektu tej książki i jej filozoficznej antropologii.

Bardzo dziękuję mojej redaktorce Anne Weinkouff, która wspierała moją pracę i okazała mi nieocenioną pomoc. Dzięki Anne! Poza tym kieruję je do Andersa Petersena, Andersa Matthiasa Overgaarda Hjorta, Anne Liv Hjuler Kristensen, Alfreda Bordado Skölda, Camillii Larsen Schmidt, Ester Holte Kofod, Evy Danø, Lene Tanggaard, Madsa Varby, Marie Melhof, Otto Larsena Schmidta, Thei Damgaard Marcussen i Thomasa Szulevicza za przydatne komentarze do tekstu. Jak zawsze dziękuję niezmiennie Signe Winther Brinkmann za to, że jest częścią mojego życia.

Książkę dedykuję moim dzieciom – Ellen, Karlowi i Jensowi.Największą radość w życiu sprawia mi obserwowanie, jak stają się ludźmi.

Prolog

Uwielbiał stukot pociągu. Jego ciche odgłosy, a zwłaszcza to rytmiczne puff-uff, puff-uff, wybrzmiewające podczas jazdy po szynach. Przymknął oczy i przyłożył ucho do ściany przedziału. Odgłosy sunącej maszyny się nasiliły i miał uczucie, jakby dźwięk zagnieździł się w jego głowie, a potem w całym ciele.

Mechaniczny rytm i towarzyszący mu stukot działały na niego uspokajająco. Wcześniej próbował zarówno medytacji, jak i psychoterapii, regularnie też w pierwszej i drugiej klasie liceum chodził na spotkania ze szkolnym psychologiem. To właśnie ten ostatni nauczył go medytacji mindfulness, jednak Andreas przekonał się, że nie lubi odbierać bodźców płynących z wewnątrz. Nie przepadał też za ciszą. Gdy wykonywał ćwiczenia skanowania ciała, leżąc na macie do jogi podarowanej mu na urodziny przez mamę, przez cały czas myślał tylko o tym, aby się ruszyć lub gdzieś uciec. Medytacja sprawiała, że czuł niepokój, gdy tylko słyszał szum krwi w żyłach i dudnienie w uszach. I pomyśleć, że czyjeś całe życie zależało od takiego kruchego ciała, od skurczów i rozkurczów mięśnia sercowego.

Stukot pociągu to coś zupełnie innego. Ten dźwięk pomagał mu zniknąć. Pochodził z zewnątrz. Zaczął fantazjować o tym, że wypełni cały pociąg pacjentami psychiatrycznymi, poprosi ich o zamknięcie oczu, przywarcie do plastikowej ściany przedziału i wtedy ruszą jako regularne połączenie, zabierając ludzi z różnych części kraju, kierując się z Kopenhagi do Aarhus, a może nawet do Aalborga. To byłaby taka terapia pociągowa. Gdyby się okazało, że na innych działa podobnie jak na niego, społeczeństwo mogłoby oszczędzić wiele miliardów. A duńskie koleje miałyby pewnych klientów przez wiele kolejnych lat. Cała sztuka polegałaby na przekonaniu ludzi, aby przymknęli oczy i poddali się dochodzącym odgłosom. Jemu też na początku trudno było się skupić, bo pojawiła się potrzeba nieustannego sprawdzania telefonu czy zegarka. Dopiero gdy pewnego dnia odwiedził swoją babcię w Kopenhadze, a jego telefon się rozładował, w drodze powrotnej po raz pierwszy poczuł stukot pociągu w swoim ciele nieabsorbowanym sygnałem telefonu. Odprężający efekt odgłosów odczuł zaraz po tym, gdy usadowił się na swoim miejscu. Musiał tylko pamiętać o zarezerwowaniu miejsca przy oknie, by móc oprzeć głowę o ścianę przedziału.

Spuścił wzrok na swoje trampki. Jedna sznurówka się rozwiązała. Najchętniej robiłby zakupy w sieci, aby nie przebywać wśród obcych ludzi, ale mama uparła się, żeby się wybrał po buty do sklepu. Zawsze trzeba było je najpierw przymierzyć, dlatego tak rzadko kupował nowe. Zniszczone buty go przygnębiały. A raczej przypominały o smutku, który rozgościł się w jego ciele. Jak zwykle cieszył się na odwiedziny u Anny, choć tym razem celem podróży nie było jej przytulne mieszkanie w mieście, lecz Hospicjum Świętego Łukasza w Hellerup. Została tam przeniesiona niecały tydzień temu i teraz miał ją odwiedzić w nowym miejscu po raz pierwszy. Cały rok wyczekiwał tego lata, w którym Anna miała przejść na emeryturę, a on skończyć drugą klasę liceum, bo na wakacje zaplanowali wspólną podróż po Europie. Andreas odczuwał potrzebę, aby gdzieś wyjechać, a Anna chciała pokazać mu świat. W swoim życiu bardzo wiele podróżowała do różnych odległych miejsc zarówno jako turystka, jak i menedżerka do spraw badań w firmie farmaceutycznej MediStar. Latała na konferencje do Nowego Jorku, Tokio, Londynu, dlatego po przejściu na emeryturę chciała razem z Andreasem odbyć niespieszną podróż jego ukochanym pociągiem. To był jej prezent dla niego – podróż w ramach biletu InterRail po Europie. Podróż edukacyjna dla niego i dla niej.

Wtedy okazało się, że zachorowała. Zaczęło się od nudności, nocnych potów i utraty wagi, które przez dłuższy czas bagatelizowała, przypisując je stresowi związanemu z kończeniem zadań przed przejściem na emeryturę. Zdecydowała się na ten krok wcześniej, niż to było konieczne, bo nowy szef kadr zdołał ją pozbawić radości z wykonywanej pracy. Okazał się zwolennikiem koncepcji rozwoju firmy przeniesionej na rodzimy grunt prosto ze Stanów Zjednoczonych. Koncepcję określano jako SuperPerform. Andreas zapamiętał nazwę, bo Anna wielokrotnie o niej wspominała. Zawsze drwiącym tonem. Twierdziła, że nazwa przypominała jakiś produkt do pielęgnacji włosów. Jej zdaniem SuperPerform całkowicie zniszczył jej dotychczasową grupę badawczą. Zwolniono doświadczonych pracowników, a na ich miejsce zatrudniono nowe talenty z Narodowego Uniwersytetu Singapuru. Z relacji Anny wynikało, że choć ci ludzie pracowali po dwanaście godzin dziennie, nigdy nie stali się częścią zespołu, nad którego stworzeniem jego babcia pracowała od dekady. Z trudem przyszło jej się pożegnać ze swoimi kolegami, a jeszcze trudniej wprowadzić nowych. Ponadto Anna wspomniała Andreasowi, że MediStar zaczął walkę o pierwszeństwo we wprowadzeniu na rynek tabletki na kreatywność. Wspominano o tym również w wiadomościach. Spodziewano się zysków rzędu setek milionów ze sprzedaży pigułki podnoszącej kreatywność uczniów, studentów i pracowników. To był bardzo trudny okres dla Anny, więc po pewnym czasie powróciły dawne symptomy stresu. Tak wówczas sądziła, bo gdy wreszcie wybrała się do lekarza, usłyszała o wiele poważniejszą diagnozę. Rak żołądka. Kiedy stanowczo zaczęła dopytywać o swoje realne szanse, usłyszała, że to raczej kwestia paru miesięcy niż roku.

Andreas w dzieciństwie nie miał bliskiego kontaktu z Anną. Była jego babcią ze strony ojca, ale jak sięgał pamięcią, zawsze mieszkał tylko z mamą i nie miał kontaktu z ojcem, a zaledwie sporadyczny z jego rodziną. Anna była zajęta swoją karierą, ale gdy przystępował do konfirmacji, zjawiła się u nich w domu i podarowała mu wielką stertę książek i srebrny nożyk do papieru, a potem regularnie go odwiedzała. Wiele z tych książek pochodziło z antykwariatu i miało nieporozrywane strony, stąd ten nożyk. Nie ukrywała, że wyłącznie od niego zależy, czy będzie chciał je przeczytać, i dodała, że sama uwielbia literaturę i chętnie by z nim o niej porozmawiała. Jej ulubioną książką okazał się Moby Dick. Od tego czasu upłynęły już cztery lata, a Andreasowi udało się przeczytać zaledwie jedną trzecią prezentu. Także tę powieść o Moby Dicku, białym kaszalocie. Od czasu konfirmacji bardzo zacieśnili kontakty. Andreas odwiedzał Annę w Kopenhadze, rozmawiali też przez telefon i skype’a – przynajmniej raz w tygodniu. Był jej jedynym wnukiem, a do tego rozmowy z babcią okazały się niemal równie kojące jak podróże pociągiem. Ich relacje nabrały z czasem charakteru przyjaźni i niekiedy zwracał się do niej po imieniu zamiast nazywać ją babcią.

Zdaniem mamy zawsze cechował go wrażliwy umysł – tak o nim mówiła, od kiedy był jeszcze zupełnie mały. To mu nigdy nie pomagało w kontakcie z rówieśnikami. Przez pewien czas, gdy zaczął chodzić do szkoły, wręcz protestował przed opuszczeniem rano domu i miał skłonność do zamartwiania się wszystkim, co popadnie: od chorób po nowe pomysły amerykańskiego prezydenta. W miarę jak dorastał, lęk zaczął się stopniowo wyciszać, a w każdym razie złagodniał, ale w zamian opuścił go zapał do nauki i energia potrzebna do udziału w drużynie piłki nożnej, na co tak bardzo naciskała jego mama. Nie miał właściwie na nic ochoty, a niekiedy zupełnie się zawieszał, wybierając kontakty z kolegami wyłącznie przez telefon.

Jako mały chłopiec chodził do psychologa, aby zwalczyć symptomy lęku, jednak gdy stał się nastolatkiem, coraz trudniej było znaleźć skuteczną metodę. Ostatecznie zdiagnozowano u niego depresję i wówczas zetknął się z medytacją, psychoterapią, a przez pewien czas musiał korzystać z antydepresantów, których nie znosił z powodu skutków ubocznych. Irytowało go, gdy gazety pisały o „tabletkach szczęścia”. To w każdym razie nie było dla niego. Prędzej nazwałby je pigułkami mdłości. Jego psycholog twierdził, że sposobem na przezwyciężenie depresji jest lepsze poznanie siebie, popracowanie nad samooceną i takie tam. Jego pomysły bardzo przypominały to, co już wcześniej słyszał od nauczycieli i szkolnych pedagogów. Przez cały okres szkoły uczył się wyczuwać siebie, poznał swój indywidualny styl uczenia (okazał się wzrokowcem, a nie kinestetykiem), a także prowadził zapiski ze swojego merytorycznego i emocjonalnego rozwoju. Za każdym razem, gdy odczuwał lęk przed pójściem do szkoły lub na piłkę nożną, mama przekonywała go, aby po prostu był sobą. Później psycholog upierał się przy tym samym: „Bądź sobą, Andreasie! Dowiedz się, kim jesteś!”. Znał te wszystkie frazy na pamięć, bo powtarzano je nieustannie przez całe jego przepełnione lękiem dzieciństwo i naznaczone depresją dorastanie. Ale w jaki sposób było się sobą? Czy to oznaczało, że najbardziej przypominał siebie, gdy przygnębiony leżał na sofie i oglądał Grę o tron? To była przerażająca myśl. I nie dlatego, że chciałby być kimś innym. Chodziło bardziej o to, że nie znał nikogo godnego podziwu. Może z wyjątkiem Anny. Była jedyną osobą, która przychodziła mu na myśl.

Znajomi z klasy byli właściwie całkiem mili, ale Andreas od zawsze miał problem, żeby nawiązać z nimi kontakt. Niekiedy przychodziło mu do głowy, że byli zajęci sobą równie mocno jak on sam. Podczas lekcji rozmawiali wyłącznie o swoich własnych przeżyciach. Niezależnie od tego, czy chodziło o zajęcia z duńskiego, czy historii, wszystko zawsze odnosili do swoich doświadczeń. I to nie dlatego, że byli tacy leniwi. W większości oddawali na czas prace domowe i otrzymywali przyzwoite oceny. Andreas też. Znakomicie dawał sobie radę z egzaminami i ogólnokrajowymi testami. Nauczyciel w podstawówce ocenił nawet, że znajduje się w „górnej ćwiartce”, ale co z tego, skoro nie miał przyjaciół. Wyglądało na to, że koledzy nawiązywali przyjaźnie, ale on nie bardzo rozumiał, jak znajdowali na to czas. Chodzili do szkoły, potem odrabiali lekcje, uprawiali sport, a do tego zamieszczali mnóstwo postów w mediach społecznościowych. Wszyscy dążyli do tego, aby być jak najlepszym, i w zasadzie od zerówki nieustannie ich oceniano, gdyż szkoły konkurowały ze sobą o najwyższy poziom nauczania. Podobnie było w liceum, które od dłuższego czasu walczyło z tak zwanym przeciętniactwem, rywalizując z sąsiednimi placówkami. Niedawno dyrektor zwołał poranne zebranie i opowiedział im o metodzie „widocznego uczenia się” – learning all around, jak nazwali ją konsultanci z Duńskiego Uniwersytetu Pedagogicznego, a której zastosowanie podobno zapewniało uczniom lepsze oceny niemal z każdego przedmiotu.

Siedząc w pociągu, nie o tym jednak rozmyślał. Przyglądał się swoim butom. Jego myśli poszybowały też do babci. Zastanawiał się, jak długo jeszcze będzie żyła. Myślał także o tym, że jedyna rzecz, na którą po raz pierwszy od lat tak bardzo się cieszył – ich wspólna podróż pociągiem po Europie czy też „podróż edukacyjna”, jak ją Anna nazwała – musiała zostać odwołana. W dodatku jego mama od razu zaznaczyła, że nie zamierza spędzać lata w pociągu, więc nie zastąpi Anny na tej wyprawie.

* * *

Anna zadeklarowała, że zapłaci za taksówkę – uznała, że ma wystarczająco dużo pieniędzy, których i tak nie zdoła wydać przed śmiercią – więc prosto z pociągu, który zatrzymał się na dworcu głównym, skierował się na postój, a po zajęciu miejsca w pojeździe ruszył na północ do Hospicjum Świętego Łukasza. Wczesnym latem budynek i okolica robiły przyjemne wrażenie. Rzędy starych drzew, zielone żywopłoty i trawniki oraz budynki z żółtej cegły przykryte czerwoną dachówką ładnie odznaczały się na tle niebieskiego nieba. Poddał się atmosferze panującego tu spokoju. Gdy wszedł do sali, Anna siedziała w łóżku. Przywitała go z uśmiechem na twarzy. Miała przerzedzone włosy i poszarzałą twarz, ale jej spojrzenie nie straciło na intensywności, podobnie jak dobitny, głęboki głos przywykły do wydawania ludziom poleceń.

– Cześć, Andreasie, jak minęła podróż?

– W porządku – odpowiedział, obejmując ją ostrożnie. – Zorientował się, że bardzo schudła. Miała na sobie własne luźne ubranie, ale i tak jej ramiona i barki wydały mu się niezwykle kruche.

– Nie pytaj mnie, jak się czuję – ciągnęła łagodnym, ale i stanowczym tonem. – Nie chcę o tym rozmawiać. Chcę posłuchać o tobie.

– Niewiele jest do opowiadania – odparł Andreas. Nie chciał jej jeszcze bardziej przygnębiać swoimi problemami z samotnością czy smutkiem. To przecież ona była umierająca. Co prawda od czasu do czasu poruszali jego problemy, ale najlepiej wychodziły im rozmowy o polityce, serialach telewizyjnych czy książkach. Nie chodziło o to, że świadomie unikali rozmów na tematy osobiste, jednak Andreas postrzegał ich spotkania jako jedne z nielicznych sytuacji, w których nie doszukiwał się podtekstów. Po prostu rozmawiali o rzeczach, jakie ich interesowały. Teraz mimo wszystko poczuł, że chciałby zapytać o jej sytuację i samopoczucie. Przecież tak należało.

– W takim razie posłuchaj. – Anna przerwała jego rozmyślania, zanim zdołał wyartykułować jakieś uprzejme pytanie. Wskazała palcem na coś, co przypominało używaną dawno temu płócienną siatkę na zakupy. W środku znajdowała się sterta książek. – Wyjmij je. – Sięgnął po siatkę i zajrzał do wnętrza. Znalazł tam różne pozycje o filozofii i nauce, ale także pokaźny manuskrypt wydrukowany na stronach A4. Otworzył książkę i przeczytał tytuł na głos: Być człowiekiem. Skrypt składał się z czterystu gęsto zapisanych stron.

– Kto to napisał? – zapytał. Na okładce brakowało autora.

– Stary znajomy – odpowiedziała. – Manuskrypt nigdy nie został wydany, bo autor zwykle zajmował się innymi rzeczami. Nie jest do końca gotowy, ale uważam że powinieneś to przeczytać! – Przekartkował manuskrypt, zwracając uwagę na tytuły rozdziałów po łacinie. Pierwszy traktował o Homo sapiens, drugi o Homo rationalis. Wyglądało na to, że każdy z nich miał coś wspólnego z Homo, co jak wiedział, po łacinie oznaczało człowieka.

Anna zaczęła pokasływać, gdy sięgała po manuskrypt, więc zaniechała pomysłu i opadła na poduszkę.

– Wiem, że bardzo się cieszyłeś na naszą wspólną podróż – powiedziała, a potem ciągnęła dalej: – A teraz posłuchaj. Uważam, że i tak powinieneś pojechać. Beze mnie. Zabierzesz ze sobą te wszystkie książki i oczywiście manuskrypt. Przecież już dawno temu kupiłam bilety i zarezerwowałam hotele, więc tak naprawdę wystarczy tylko wyruszyć w drogę.

W jego oczach pojawiły się łzy.

– Ale przecież chciałem podróżować razem z tobą. A ty jesteś chora. Jeżeli wyjadę, nie będę mógł cię odwiedzać.

– To prawda, nie będziemy się widywali fizycznie – odparła – ale możemy się kontaktować przez skype’a. Użyjesz kamery, żeby pokazać mi te miejsca, które zwiedzisz, i będziemy mogli porozmawiać o tym, czego doświadczysz w podróży. A także o tym, co przeczytasz i o czym będziesz wtedy myślał. To nadal będzie podróż edukacyjna, a ja będę w niej uczestniczyć nawet z tego łóżka. To moja propozycja.

Nie bardzo wiedział, co na to odpowiedzieć. Anna niezbyt dobrze znosiła ciszę, więc szybko zmieniła temat. Opowiadała o posiłkach w hospicjum, o artykule, który przeczytała w gazecie, opisującym odkrycie struktur mózgowych ulegających modyfikacji u terrorystów.

– Świat jest ogromny, Andreasie. Jest tak wiele rzeczy, które chciałabym poznać lub ich doświadczyć. Ale teraz twoja kolej. To twoje zadanie – rzekła poważnym tonem, spoglądając mu głęboko w oczy. Zauważył, że oczy jej wyblakły, ale ton głosu zachował siłę i stanowczość. Nigdy wcześniej nawet sobie nie wyobrażał, że miałby ruszyć w samotną podróż po Europie. Jednak Anna najwyraźniej tego chciała. Nie była w stanie zrobić tego osobiście, ale mogła uczestniczyć w podróży dzięki jego oczom i kamerze.

Do sali weszła pielęgniarka, aby pobrać krew. Siedział u babci już ponad godzinę. Kiedy się objęli na pożegnanie, Anna chwyciła go za ramiona, uniosła brwi i zapytała:

– Więc jak?

– Pojadę, babciu – obiecał. – Wyruszę w twoją podróż edukacyjną.

Część I. Człowiek jako istota

Od odwiedzin u Anny upłynął niecały tydzień. Andreas wrócił do hospicjum jeszcze kolejny raz, ale większość czasu poświęcał na czytanie, pakowanie i grę na komputerze. Zamierzał zabrać ze sobą wszystkie książki, które dostał od Anny, jednak musiał też oczywiście spakować odpowiednio dużo odzieży, aby wystarczyło mu na trzytygodniową wycieczkę po Europie. Powinien pamiętać również o przenośnych ładowarkach do komputera, telefonu i tabletu, na wypadek gdyby potrzebował tego sprzętu poza hotelem czy podróżą pociągiem.

– Kiedy w młodym wieku podróżowałam w ramach biletu InterRail – zauważyła jego mama – nie mieliśmy ze sobą ani telefonu, ani komputera. Dzwoniliśmy do domu z budek telefonicznych kilka razy w tygodniu. I pomyśleć, że obecnie do takich kontaktów niezbędnych jest tyle różnych sprzętów! – Chwilę później ponownie weszła do jego pokoju i dodała: – Pamiętaj, że masz się ze mną codziennie kontaktować przez telefon albo skype’a! Nie podoba mi się, że wybierasz się sam w taką podróż. Czy naprawdę nie ma żadnego kolegi, który mógłby pojechać z tobą?

Nie było. Nawet nie miał pojęcia, kogo mógłby zapytać. A poza tym gdyby jeden czy drugi kolega z jego klasy się na to zgodził, chyba straciłby ochotę na tę podróż. Podczas ostatniego tygodnia pomysł podróży pociągiem po Europie coraz bardziej w nim dojrzewał i rzeczywiście chciał ją odbyć sam. Wyobrażał sobie, jak wypróbowuje swoją „pociągową terapię” w różnych europejskich wersjach, a jednocześnie cieszył się na to, że uda mu się zobaczyć kawałek świata.

– Nie zapomnij, broń Boże, zabrać swoich witamin! – krzyknęła matka z kuchni, dokąd poszła, aby przygotować sobie herbatę. – I pamiętaj o ćwiczeniach relaksacyjnych, przynajmniej trzy razy dziennie.

* * *

Pierwszym przystankiem była Francja. Anna opracowała plan podróży i postanowiła mu go przedstawiać na bieżąco.

– Jest dokładnie taki, jaki sama zamierzałam zrealizować – wyjaśniła przez telefon. – Spróbujmy się go trzymać. Jeżeli jednak będziesz nalegał, żeby od razu poznać całość, daj mi znać. Nie upieram się przy tym, aby pozostał tajemnicą.

Zwykle nie przepadał za niespodziankami, ale w tym przypadku pomysł wydał mu się zabawny. I teraz siedział po raz pierwszy w pociągu relacji międzynarodowej, telepał się przez Niemcy i rozmawiał z Anną na skypie.

– Przeczytaj wstęp do tego manuskryptu, który ci podarowałam, a potem wrócimy do naszej rozmowy. Teraz muszę się zdrzemnąć – poprosiła i przerwała połączenie. Odszukał skrypt Być człowiekiem i zagłębił się w lekturze pierwszego rozdziału.

TA KSIĄŻKA TRAKTUJE o tym, co to znaczy być człowiekiem. Drogi człowieku, przede wszystkim musisz wiedzieć, że człowiek to jedyna istota, która potrafi zachowywać się nieludzko. To stwierdzenie brzmi jak żart, ale należy je potraktować poważnie. Oznacza, że dla ludzi to, co ludzkie jest wyjątkową kwestią i może okazać się problemem. Dla psa bycie psem nie stanowi wyzwania. Chociaż psy potrafią niekiedy zachowywać się agresywnie i atakują ludzi, nie możemy przecież powiedzieć, że zachowują się nieludzko ani nawet „nie po psiemu”. Zawsze pozostają psami, niezależnie do tego, czy wygrzewają się na słońcu, czy też się jeżą i powarkują. Ludzie oczywiście też na swój sposób zawsze pozostają ludźmi. Należymy do gatunku Homo sapiens, niezależnie od tego, co nam przyjdzie do głowy. Jednak rzeczywiście potrafimy zachowywać się nie po ludzku. Gdy komuś przypisujemy nieludzkie cechy, robimy to albo w kontekście pozytywnym, bo ktoś wykonał coś godnego podziwu (na przykład pobicie rekordu podczas maratonu wymaga „nieludzkiego wysiłku”), albo negatywnym, ponieważ oceniamy czyjeś zachowanie jako bardzo złe. Na przykład możemy słusznie powiedzieć, że nazistowskie działania związane z eksterminacją były nieludzkie. Mówiąc to, mamy na myśli, że naziści sprzeniewierzyli się powszechnie obowiązującym ludzkim wartościom, elementarnemu człowieczeństwu. Zachowywali się nie po ludzku, chociaż oczywiście nadal pozostawali ludźmi. To już taki nasz ludzki los, że potrafimy robić takie rzeczy.

Należy zatem być człowiekiem, żeby umieć reagować nie po ludzku! Psy, koty czy żyrafy nie mogą się tak zachowywać, bo nie są ludźmi. Fakt, że tylko człowiek potrafi postępować nieludzko, jest paradoksem wskazującym na to, że człowiek jest istotą, która zawsze jest nie do końca sobą. Inne istoty żyjące na Ziemi cechuje dużo większy stopień naturalności w stosunku do świata i zaufania do samego siebie. Gdy pies jest głodny, szuka pożywienia. Kiedy suka ma cieczkę, szuka psa, z którym będzie mogła kopulować. Stosunek człowieka do zaspokajania głodu i reprodukcji okazuje się o wiele bardziej złożony. Jest dużo mniej naturalny i nie tak bezpośrednio sterowany przez instynkty, które dzielimy z psami i innymi ssakami. Poza instynktami i żądzami, sterującymi przetrwaniem i przedłużeniem gatunku, ludzie dysponują również samoświadomością, która sprawia, że mamy tendencję, żeby się do nich ustosunkować. Dzieje się tak, ponieważ żyjemy w kulturach, które mają różne normy odnośnie do tego, co należy jeść i kiedy, a także te, mówiące o tym, z kim należy uprawiać seks i w jakich okolicznościach. Oczywiście również dlatego, że mamy duży mózg. W przeciwieństwie do psa nie oddajemy się naszym najskrytszym potrzebom przez cały czas, gdyż nasze żądze są regulowane przez normy kulturowe, dzięki którym jesteśmy w stanie do pewnego stopnia nauczyć się nad nimi panować.

To wszystko oznacza, że bycie człowiekiem samo w sobie okazuje się trudniejsze niż bycie psem. Bycie człowiekiem to zadanie. Pies jest po prostu psem – niezależnie od tego, co robi. Zwierzę odczuwa radość i ból, ale nie przeżywa problemów egzystencjalnych, nie martwi się o swoją spuściznę, nie gnębią go wyrzuty sumienia w związku z tym, co zrobiło parę lat temu. Natomiast człowiek powinien pozostać człowiekiem – a stawanie się nim i pozostawanie nim nastręcza problemów. Oczywiście każde nowo narodzone dziecko jest człowiekiem od chwili narodzin, ale jednocześnie musi przez całe życie uczyć się realizować swoje człowieczeństwo, między innymi przez unikanie nieludzkiego zachowania.

Najlepsze, co może się zdarzyć człowiekowi, to zapewne w rzeczywistości stać się po prostu człowiekiem. Czy jednak naprawdę wiemy, co to oznacza? Czy zdajemy sobie sprawę, w jaki sposób staliśmy się tymi, którymi dzisiaj jesteśmy? W jaki sposób podejmujemy wyzwanie bycia człowiekiem?

Większość z nas zna biologiczną definicję człowieka: Homo sapiens. Ale czy jesteśmy jeszcze kimś poza tym? Czy jesteśmy agresywni, serdeczni, odważni, poszukujący poczucia bezpieczeństwa, rozsądni, wrażliwi, a może stanowimy połączenie wszystkich tych cech? Jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga czy stanowimy wyłącznie gatunek, który rozwinął się w drodze ewolucji?

Poszczególne kultury stworzyły różne obrazy człowieka, które ludzie wykorzystują, aby zrozumieć samych siebie, i ta książka stanowi próbę przyjrzenia się niektórym z nich po to, aby zebrać i określić kilka podstawowych cech charakteryzujących człowieka, które mogą stać się pewnym drogowskazem dla tego, co ludzkie. Jako autor mam nadzieję, że takie spojrzenie okaże się pomocną wskazówką – zarówno dla młodych dorastających ludzi, jak i starszych, którzy pomagają im w tym zadaniu (i być może niekiedy sami odczuwają potrzebę, aby się zastanowić na tym, jaką istotą jest człowiek).

Podsumowując: ta książka mówi o tym, co to znaczy stać się i pozostać człowiekiem. W przeciwieństwie do wielu innych pisanych współcześnie pozycji o samorozwoju nie traktuje o tym, jak stać się sobą – odrębną jednostką – ale o tym, w jaki sposób stajemy się ludźmi w ogólnym tego słowa znaczeniu. I to nie dlatego, że bycie sobą jest postrzegane jako nieważne, tylko dlatego, że pytanie o bycie człowiekiem staje się w dzisiejszych czasach istotne ze względu na silną tendencję do indywidualizacji. Znajdą się tacy, którzy z całą stanowczością zaprzeczą, że istnieje coś, co można określić mianem czegoś ogólnoludzkiego. Ta książka nie reprezentuje tego poglądu. Traktuje to, co ogólnoludzkie, jako zbiór cech, które warto przyswoić i zrozumieć, bo to ważne, żeby zdawać sobie sprawę z tego, jaką jesteśmy istotą, a także dlatego, że w postrzeganiu siebie przede wszystkim jako człowieka, a dopiero potem jako konkretnej jednostki, jest coś budującego. W każdym razie ja w to wierzę. Parafrazując Nikolaia Grundtviga (który, jak wiadomo, powiedział: najpierw człowiek, potem chrześcijanin), w naszym przypadku to najpierw człowiek, potem jednostka.

Trudno tego jednoznacznie dowieść, ale żywię głębokie przekonanie i nadzieję, że zrozumienie, iż życie nie polega wyłącznie na realizacji własnego, pełnego, indywidualnego potencjału i odniesienia w tym względzie sukcesu, ale przede wszystkim na byciu człowiekiem, pozwoli nam wszystkim zdjąć z ramion przygniatający ciężar. Dlatego też moją intencją w tej książce jest zachęta do zagłębienia się w podstawowe kulturowe perspektywy, które zdeterminowały nasze spojrzenie na człowieka i rozumienie samego siebie. Możemy je nazwać przedstawieniami człowieka, a ich znajomość pozwoli nam przypuszczalnie na osiągnięcie tego, co w życiu najistotniejsze: realizacji naszego człowieczeństwa. Ta wiedza być może uchroni nas również przed tym, co najgorsze: przed brakiem człowieczeństwa. Właśnie o tym traktuje humanizm – światopogląd, który w tej książce stanowi podstawę refleksji.

Z perspektywy historycznej widać, że zwłaszcza filozofia podejmowała problem bycia człowiekiem. W starożytnej Grecji skazany na śmierć Sokrates w swojej słynnej mowie obrończej powiedział do przyjaciół:

Jeśli zaś znowu mówię, że największe dobro dla człowieka to prowadzenie każdego dnia rozważań na temat cnoty i innych spraw, o jakich słyszeliście, gdy rozprawiałem, badając siebie i innych – a dla człowieka życie bez namysłu nad nim niewarte jest przeżywania – wówczas jeszcze mniej skłonni jesteście dać wiary moim słowom1.

Sokrates uważał, że życie, które nie jest badane, okazuje się niewiele warte. Mówiąc to, z pewnością nie miał na uwadze autoanalizy, jakiej poddają się współcześni ludzie, gdy zaglądają w głąb siebie, aby zrozumieć swoje unikatowe życie i związane z nim możliwości. Sokrates dążył raczej do tego, aby jego słuchacze zaczęli dyskutować o tym, kim jest człowiek jako taki i w jaki sposób można stać się przyzwoitym. Filozofia uprawiana w starożytnej Grecji nie zajmowała się „rozwojem osobistym” ani tym, w jaki sposób stać się swoją najlepszą wersją. Przede wszystkim rozpatrywała takie kategorie jak sprawiedliwość, piękno, dobro, a głównie to, w jaki sposób stać się możliwie najlepszym człowiekiem.

I właśnie na takim filozoficznym ujęciu bazuje ta książka: na sztuce refleksji, która pozwoli nam się zmierzyć z wyzwaniem bycia człowiekiem i wyeliminować w nas to, co nieludzkie. Nie tylko w myślach, ale i w życiu. Książka przedstawia kilka podstawowych ujęć człowieka, a każde z nich nosi w sobie część prawdy o tym, co ludzkie, i dzięki połączeniu tych koncepcji możliwe jest wyłonienie w miarę kompleksowego obrazu człowieka.

Pierwszy rozdział traktuje o Homo sapiens. To darwinowskie ujęcie człowieka przedstawionego jako uspołeczniony gatunek zwierzęcia, analogicznie do pszczół, łabędzi czy szympansów. Koncepcja stanowi istotne źródło tego, w jaki sposób postrzegamy siebie współcześnie, dlatego okazuje się bardzo ważne, aby prawidłowo przedstawić to ujęcie, by zrobić to bez nadmiernego redukowania obrazu człowieka. Jesteśmy, co prawda, rozwiniętym w naturalny sposób gatunkiem zwierząt, ale też dość szczególnym – takim, który charakteryzuje się językiem, empatią, samoświadomością i moralnością. Wyżej wymienione cechy nie dadzą się uzasadnić wyłącznie walką o przetrwanie w czysto ewolucyjnym rozumieniu. Już sama koncepcja, że jesteśmy zwierzętami, wielu osobom wyda się prowokująca, ale uważam, że może stanowić podstawę zrozumienia naszej przynależności do świata, który nas otacza i za który ponosimy coraz większą odpowiedzialność, gdyż jako ludzie wpływamy na większość procesów zachodzących na naszej planecie. Jak powiada Mały Książę w pobudzającej do refleksji książce Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, na zawsze stajemy się odpowiedzialni za to, co już oswoiliśmy, a przecież ludzie na przestrzeni dziejów zdołali oswoić tak ogromną część natury, że istnieje ryzyko, iż zapomną, że sami stanowią jej część. Pamiętanie o tym okazuje się najważniejszym zadaniem w procesie naszego rozwoju.

Andreas uniósł wzrok znad manuskryptu i wyjrzał przez okno. Przez pół godziny, która upłynęła mu na lekturze, nie spojrzał ani razu na telefon. Nie zdążył nawet poczuć ochoty, aby wesprzeć się wygodnie na oparciu siedzenia, żeby poczuć uspokajający rytm jazdy. „Kim jest człowiek? Dobre pytanie!”. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał. Często pytano go o to, kim się czuł. „Kim ty jesteś, Andreasie? Czego oczekujesz? O czym marzysz? Kim chciałbyś zostać, gdy dorośniesz?”. Wątpliwe, aby kogoś usatysfakcjonowała odpowiedź: człowiekiem. Może rzeczywiście autor tego opracowania miał rację, że najpierw należałoby zadać pytanie o człowieczeństwo, a dopiero potem skupić się na byciu sobą.

Jego tablet leżący na niewielkim stoliku w wagonie rozbłysnął ikonką wiadomości na Skypie. To Anna próbowała się z nim skontaktować.

– Przeczytałeś wstęp? – zapytała.

– Tak – odparł. – Zapowiada się interesująco, choć miejscami może wydawać się nieco drętwy.

– Najważniejsze, że zdołał przykuć twoją uwagę – stwierdziła. – Zamysł jest taki, żebyś przeczytał całość podczas tej podróży. A może nawet i kilka innych pozycji, które ze sobą zabrałeś.

– Dokąd mam się wybrać we Francji? – dopytywał.

– Do Dordogne – odpowiedziała. – To francuski region położony nieco na południu, w zachodniej części kraju. Najpierw wybierzesz się do Limoges, a potem odwiedzisz mniejsze miasteczko Souillac. Gdy już tam dotrzesz, zostanie ci niecała godzina jazdy samochodem do pierwszego przystanku podczas twojej podróży. Dotrzesz do jaskini w Lascaux i obejrzysz naskalne rysunki. To najstarsza sztuka wykonana ludzką ręką.

* * *

Andreas przenocował w przytulnym, niewielkim hoteliku Auberge du Puits w Souillac. Zamienił parę słów z właścicielką Claudine, która zorganizowała mu transport do jaskini w Lascaux. Nie potrafił, co prawda, powiedzieć dużo po francusku, ale posiłkował się translatorem zainstalowanym w telefonie, bo okazało się, że Claudine równie słabo włada angielskim. Była jednak bardzo miła i sporo się uśmiechała, a on sam stwierdził, że rozmowa prowadzona za pomocą gestów, mimiki i telefonu okazała się bardziej spontaniczna niż ta werbalna. Nigdy nie przepadał za small talkiem. Uważał tego typu konwersacje za dziwaczne i nie czuł się komfortowo, gdy ludzie zbyt długo spoglądali mu w oczy. Claudine się tak nie zachowywała, natomiast emanowała ciepłem i rozmawiając z nim, dotykała jego ramienia. Jej kuzyn prowadził niewielką kafejkę w pobliżu jaskini, więc tak czy owak zmierzał w tamtym kierunku i mógł go ze sobą zabrać. Anna o sporo rzeczy zadbała zawczasu, uprzedzając Claudine mailowo o przyjeździe Andreasa. Chciała mu ułatwić pierwszy postój. Zależało jej, żeby już na samym początku nie musiał za dużo improwizować, skoro po raz pierwszy znalazł się sam tysiąc osiemset kilometrów z dala od matki.

Andreas cieszył się, że wkrótce obejrzy naskalne malunki, ale też z przyjemnością odkrywał uroki miasteczka. Souillac nie było wielkie, ale za to spokojne i piękne niczym miejsce z widokówki, zupełnie inne od szalonego, imponującego Londynu czy Paryża, które odwiedził wspólnie z matką. Po długiej podróży pociągiem przespał niemal pół doby w hoteliku czy może należałoby raczej powiedzieć w gospodzie. Była bardzo stara i usytuowana w pobliżu klasztoru Abbaye Sainte-Marie. W przewodniku turystycznym, który podarowała mu Claudine, przeczytał, że klasztor pochodził z XII wieku, ale obecną formę zawdzięcza odbudowie, która nastąpiła pięćset lat później po zniszczeniach wywołanych wojnami religijnymi. Okrągłe kopuły świątyni bardzo mu się podobały, a gdy usiadł na ławeczce ustawionej na placu przed klasztorem i korzystając z ładnej pogody zaczął się im przyglądać, poczuł przyjemny spokój w całym ciele.

Anna zadzwoniła na jego tablet.

– Jesteś gotowy, aby zobaczyć groty? – zapytała. Spojrzał na obraz na ekranie. Anna miała poszarzałą, bardzo zmęczoną twarz, ale jej oczy błyszczały.

– Tak, wydaje mi się, że tak. Ale dlaczego wybrałaś właśnie jaskinie na nasz pierwszy przystanek?

– Bo są przykładem najstarszej sztuki, będącej dziełem człowieka – odparła. – Ryty naskalne mają ponad piętnaście tysięcy lat, a może nawet dwadzieścia. Zostały odkryte w 1940 roku przez psa, który wabił się Robot. Czy to nie jest dość zabawne? Robot! – zaśmiała się Anna.

Od zawsze przywiązywała wagę do imion. – Właściciel Robota nazywał się Marcel Ravidat – ciągnęła – i miał zaledwie osiemnaście lat, gdy on… a właściwie jego pies odkrył jaskinie w Lascaux na początku drugiej wojny światowej. Spójrz, jakie są piękne – zarekomendowała, zbliżając tablet do ściany przy łóżku. Wisiał tam plakat, który zabrała ze swojego mieszkania, przedstawiający fragment naskalnych rytów z postacią byka.

– Wyobrażasz sobie, że to malowidło ma być może dwadzieścia tysięcy lat? – zapytała. – Słońce świeciło już wysoko na niebie i trudno było o wyraźny obraz na ekranie, ale mimo to Andreas dostrzegł, jak bardzo był piękny. Wokół byka, obok i powyżej dostrzegł też inne motywy zwierzęce: jelenie, konie i inne byki. – Największy z nich ma ponad pięć metrów długości – ciągnęła Anna – a w całej jaskini znajduje się ponad sześć tysięcy namalowanych figur. To zupełnie niesamowite! Pomyśl, że już wtedy potrafiono w ten sposób malować. Nie było przecież ani szkół artystycznych, ani muzeów, gdzie można by zaczerpnąć inspiracji. Sami to wszystko wymyślili!

Andreasa ucieszył zapał w głosie Anny. Wiedział, że gdy się już rozkręci, potrafi snuć długie wywody na tematy, które ją zajmowały. „Oby się tylko od tego nie rozchorowała!”. Przyszło mu do głowy, że niedawno gdzieś przeczytał, iż niektóre ze skalnych malowideł mogły pochodzić nie od człowieka, a od neandertalczyka. Gdy wspomniał o tym Annie, odparła bez wahania:

– To nie w tym przypadku. Neandertalczycy wymarli na długo, zanim namalowano te dzieła sztuki w Lascaux. Ale to prawda, w Hiszpanii odkryto jaskinie z malowidłami sprzed sześćdziesięciu tysięcy lat, a o autorstwo niektórych z nich podejrzewa się właśnie człowieka neandertalskiego.

– Skąd ty właściwie to wszystko wiesz, babciu? – zapytał Andreas. Nie potrafił zrozumieć, skąd ta jej ogromna wiedza o malowidłach naskalnych. Specjalizowała się przecież w naukach przyrodniczych, a nie w archeologii czy historii sztuki.

– Jak myślisz, co porabiam, leżąc w tym łóżku? Mam dla siebie każdego dnia parę godzin, więc gdy jestem w formie, większość czasu spędzam przed komputerem, przeglądając Wikipedię i inne strony internetowe. Gromadzę w ten sposób zapasy. Bez nich nie mogłabym być twoim przewodnikiem! Chętnie przeznaczyłabym na poszukiwania więcej czasu, ale niestety szybko się męczę.

Andreas poczuł dziwny chłód na całym ciele, chociaż temperatura w Souillac zdążyła się znacznie podnieść. Zdał sobie sprawę, że właściwie nie wiadomo, ile czasu zostało Annie.

– Jesteś pewna, że chcesz przeznaczyć swój czas na czytanie o starych rytach naskalnych? – upewniał się. „W twojej sytuacji”, zamierzał jeszcze dodać, mając na uwadze jej poważny stan, ale powstrzymał się od tego komentarza.

– Tak, całkiem pewna – odparła. – I niczego bardziej nie pragnę. No tak, pewnie, że wolałabym być zdrowa i móc z tobą podróżować, ale skoro to niemożliwe, zamierzam pokazać ci najważniejsze dokonania ludzkości. I w tym kontekście jaskinie w Lascaux wydają się niezbędne. Może zabrzmi to dziwnie, ale cieszy mnie myśl, że jako człowiek, który żyje współcześnie, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, pochodzę od ludzi, którzy stworzyli te niesamowite malowidła. Andreasie, wszyscy jesteśmy częścią tego łańcucha pokoleniowego. Każdy z nas to taka drobinka niezmierzonej natury, prawda? Pamiętałeś o zabraniu ze sobą manuskryptu, żeby w drodze móc poczytać dalej?

Pamiętał, ale w tym momencie musiał przerwać i szybko się pożegnać, bo zauważył kuzyna Claudine zbliżającego się w jego stronę w niewielkim peugeocie. Mężczyzna najwyraźniej go rozpoznał, bo gwałtownie przed nim zahamował i uchylił drzwi, nawet nie wysiadając z samochodu.

– Wskakuj – polecił po angielsku. Przedstawił się jako Simon i gdy tylko Andreas usadowił się we wnętrzu pojazdu, ruszył z impetem.

Dotarcie do jaskini miało im zająć około czterdziestu minut. Rozmawiali niezobowiązująco i w pewnym momencie Andreas zdał sobie sprawę, że w obcym języku rozmowa przychodzi mu jakoś łatwiej. Zwłaszcza w sytuacji, gdy Simon prowadził i prawie nie mieli ze sobą wzrokowego kontaktu. Kierowca pewnie przemieszczał się krętą drogą prowadzącą przez okolice Dordogne, opowiadając jednocześnie mnóstwo ciekawostek na temat jaskini w Lascaux. – Szczerze mówiąc, nigdy nie byłem we wnętrzu jaskini i tobie też się to nie uda.

– Dlaczego nie? – dociekał Andreas. – Czy to nie do nich właśnie zmierzamy?

– Owszem, ale zwiedzać można jedynie kopię jaskini. Oryginalna grota została zamknięta w osiemdziesiątym trzecim. Właściwie dostęp ograniczono już w latach sześćdziesiątych, kiedy na ścianach pojawił się grzyb spowodowany obecnością i przemieszczaniem się ludzi, a dwadzieścia lat później wprowadzono całkowity zakaz wstępu. Teraz, tylko w wyjątkowych przypadkach, jaskinię udostępnia się wyłącznie naukowcom. Sądzę, że już nigdy nie pokażą jej szerszej publiczności.

Andreas zobaczył oczami wyobraźni ogromne jaskinie z wieloma rytami naskalnymi. Na swój sposób było to satysfakcjonujące, że odizolowano je od ludzi. Niczym zaginione królestwo na dnie morza.

– To trochę tak jak z motylem – zauważył Simon, przerywając myśli Andreasa. – Kiedy człowiek go złapie i zaczyna dotykać, niszczy mu skrzydła i ten nie potrafi już latać. Podobnie dzieje się z jaskiniami. Czasami myślę, że ludzie mają to do siebie, że niszczą rzeczy, które uważają za cenne, ponieważ chcą je posiadać. Niekiedy należy po prostu odpuścić. Ale sam prowadzę swoją kawiarenkę tylko dlatego, że osiemdziesiąt lat temu Ravidat odkrył groty, więc chyba nie powinienem się rozpędzać w tych spostrzeżeniach.

– To przecież nie on, tylko jego pies – sprostował Andreas.

– Oh, qui, to prawda! Robot! – zaśmiał się Simon.

* * *

Dotarli do Lascaux II, jak nazywano replikę jaskini. Simon wysadził Andreasa i umówił się z nim, że wróci po niego, gdy skończy pracę. Jako że zwiedzanie odbywało się tylko o określonych godzinach i wyłącznie za okazaniem biletu, który Andreas już wcześniej kupił, miał teraz przed sobą parę godzin oczekiwania. Zrobiło się ciepło, więc nabył butelkę oranginy i usadowił się pod jednym z platanów rosnących przed kompeksem skopiowanych jaskiń. Oparł głowę o pień, przymknął oczy i zaczął się przysłuchiwać cykadom. Hałasowały naprawdę głośno, ale był to przyjemny szum. Wyobraził sobie, że przodkowie cykad robili dokładnie to samo dwadzieścia tysięcy lat temu, gdy jaskiniowcy – bo chyba tak ich należało nazwać – poruszali się we wnętrzu jaskini, malując swoje motywy. Miał ochotę dowiedzieć się czegoś więcej o życiu tych ludzi. „Może Anna coś wie na ten temat?”. Zadzwonił do niej.

– Dotarłeś na miejsce? – zapytała.

– Tak, siedzę i czekam na swoją kolej. Ale chyba wiesz, że zwiedzać można jedynie replikę jaskini?

– Tak, byłam zorientowana. Jednak chciałam, żebyś sam to odkrył. Uważasz, że to ma jakieś znaczenie?

– Jestem nieco rozczarowany.

– Rozumiem cię. Sama czułam podobnie, gdy odwiedziłam Lascaux wiele lat temu. Chociaż, szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, dlaczego to takie rozczarowujące. Co prawda to tylko replika, ale poszczególne pomieszczenia mają dokładnie te same proporcje, a malowidła są identyczne z oryginałami. No tak, jednak my, ludzie, najchętniej obcowalibyśmy z oryginałami. Wiesz, myślę, że to w sumie zabawne, gdy pomyśleć, że człowiek prehistoryczny kopiował zwierzęta, malując je na skałach, a teraz ten współczesny kopiuje te odwzorowania zwierząt! Niektórzy uważają, że to jest właśnie definicja kultury, kiedy używamy znaków i symboli do odwzorowania innych znaków i symboli. Kopie kopii. Obrazy z obrazów obrazów… Niekiedy zupełnie zapominamy, że poza naszą kulturotwórczą działalnością istnieje odrębny świat. No tak, wygląda na to, że znowu się pokusiłam o kolejny wykład! Przepraszam, chyba za bardzo się rozpędzam!

– Nic nie szkodzi – odparł Andreas. Zafascynowały go słowa Anny. – Ale co to właściwie byli za ludzie, ci, którzy stworzyli te malowidła? – zapytał.

– Hm, można powiedzieć, że pod wieloma względami byli dokładnie tacy sami jak my. Byli Homo sapiens, ale żyli ze zbieractwa i polowań. Nie istniały wtedy żadne miasta ani krainy, tylko grupy ludzi, o których w sumie bardzo niewiele wiemy. O tym chyba słyszałeś już w szkole, prawda?

– Tak – przytaknął Andreas. – Trochę o nich wiem, ale nie za wiele. – Chciał ją zachęcić do rozwinięcia tematu. Uwielbiał te jej miniwykłady. Odnosił wrażenie, że każde jej słowo ma znaczenie, również dla niej samej.

– Ich ciała i mózgi w zasadzie przypominały nasze. Czytałam w pewnej książce, że w tamtych czasach żyło na ziemi około dwóch milionów ludzi2. Pomyśl tylko, że dzisiaj jest nas siedem i pół miliarda! Zakłada się, że nasz gatunek istnieje od co najmniej dwustu tysięcy lat, a może nawet dłużej. Pochodzimy z terenów sawanny w Afryce Wschodniej, ale to określenie „pochodzimy” brzmi dość zabawnie, nie uważasz?

– O czym konkretnie myślisz?

– No wiesz, mówiąc „pochodzimy”, mam na uwadze, że z tymi ludźmi żyjącymi dziesięć tysięcy lat temu łączy nas pewna wspólnota. Byli przecież takimi samymi istotami jak my. Właśnie dlatego możemy użyć słowa „my”.

– Skąd się wzięliśmy? Czy raczej oni, to znaczy… no, ludzie? – dopytywał Andreas.

– Stało się to w wyniku tego wszystkiego, co odkrył przecież Darwin. Dobór naturalny, pamiętasz? Jednak badacze nie są całkowicie zgodni co do tego, co sprawiło, że człowiekowi pierwotnemu udało się przeżyć. Dlaczego po prostu nie wymarł? Pewnego razu na którejś konferencji poznałam badacza, który próbował zrozumieć choroby ludzkości w kontekście historii naszej ewolucji. Był zdania, że przetrwanie zawdzięczamy, czy raczej oni je zawdzięczali, umiejętności poruszania się na dwóch nogach – to miało decydujące znaczenie3. Niektóre istoty żyjące przed Homo sapiens potrafiły najwyraźniej przyjmować postawę pionową. Dzisiaj wiemy, że tego rodzaju przełomowe wydarzenia wynikają ze zmian genetycznych i to one, między innymi, spowodowały, że te istoty były w stanie polować za dnia, nie ryzykując poparzeń na całym ciele. Najbardziej narażona była głowa i dlatego rosną na niej włosy, prawda? Potrafimy oddawać ciepło o wiele lepiej od innych ssaków, które mają futro, i jesteśmy w stanie pobiec znacznie dalej od niemal każdego innego zwierzęcia. Wiele innych ssaków jest od nas szybszych, ale to Homo sapiens potrafił cierpliwie tropić zwierzynę w afrykańskim upale, aż w końcu ją dopadł i zdobył pożywienie! Poza tym miał wolne ręce, których nie używał do poruszania się, jak robią to inne czworonożne zwierzęta, więc mógł zacząć używać narzędzi, a z czasem rozwinąć zdolności motoryczne. Stopniowo jego mózg stawał się coraz większy, a to sprzyjało prowadzeniu bardziej złożonych form życia społecznego, a także rozwojowi języka. Tak więc było wiele czynników, które ze sobą współgrały i stworzyły nas: Homo sapiens.

– Czytałem o teorii ewolucji Darwina na lekcjach biologii. Pamiętam, że było tam coś o tym, że przeżywa najsilniejszy, mam rację? – wtrącił Andreas – Że obowiązywały prawa dżungli? – Opowieść Anny sprawiła, że w jego głowie pojawiły się nowe myśli, których wcześniej nie miewał. Miał poczucie, że jest częścią życia na Ziemi. Poczuł też dziwny ścisk w żołądku, gdy uprzytomnił sobie, że sam jest zwierzęciem, które walczy o przetrwanie. Spuścił wzrok na stopy. Potem spojrzał na dłonie. I pomyśleć, że te części ciała, które od zawsze są jego integralną częścią, miały historię sięgającą setki tysięcy lat wstecz. Poczuł, jak kąciki ust wykrzywiają mu się w uśmiechu radości.

– Wygląda na to, że znasz nieco uproszczoną wersję teorii Darwina – powiedziała Anna. – Wiesz co, trochę się już zmęczyłam i muszę chwilę odpocząć, ale byłoby dobrze, gdybyś sięgnął po manuskrypt i poczytał o człowieku jako istocie biologicznej. Może zdążysz to zrobić, zanim wejdziesz do jaskini. Uważam, że rozwój człowieka był możliwy, bo udało nam się przełamać prawo dżungli. W każdym razie w pewnym stopniu.

– Chętnie o tym poczytam – zgodził się Andreas. Umówili się na kolejną rozmowę już po zwiedzaniu jaskini, więc sięgnął po Być człowiekiem.

DROGI CZYTELNIKU, jesteś częścią tej długiej historii sięgającej zamierzchłych czasów. Jakieś 13,7 miliarda lat temu w wyniku Wielkiego Wybuchu wyłonił się wszechświat. Układ Słoneczny powstał 4,6 miliarda lat temu na skutek grawitacyjnego zapadnięcia się obłoku molekularnego, a nasza planeta Ziemia uformowała się w podobnych okolicznościach kosmicznych. Musiał upłynąć kolejny miliard lat, aby pojawiło się na niej życie i jeszcze więcej, aby Homo sapiens – nasz gatunek, pojawił się na scenie w miejscu, które dzisiaj nazywamy Afryką. Z czasem rozprzestrzenił się po całej planecie z pożądanym, a niekiedy opłakanym skutkiem. „Opłakanym”, bo nasza obecna działalność, zdaniem geologów, oznacza, że żyjemy w epoce antropocenu, w której człowiek – po grecku antropos – stał się siłą natury zmieniającą planetę równie mocno co trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów. Staliśmy się czynnikiem o charakterze geologicznym. „Pożądanym”, bo stworzyliśmy malunki naskalne, symfonie, filozofów i demokracje i w wyjątkowy sposób potrafimy czerpać radość z tego, że jesteśmy częścią tego świata.

Nam, ludziom współczesnym, żyjącym w czasach po rewolucyjnej koncepcji Darwina, zakładającej, że człowiek jest gatunkiem pochodzącym od zwierząt i podobnie jak wszystkie inne gatunki podlega ustawicznemu rozwojowi i adaptacji w zmieniającym się świecie, trudno jest sobie wyobrazić, w jaki sposób postrzegaliśmy się wcześniej na przestrzeni dziejów. Dzieło Darwina O powstawaniu gatunków zostało wydane dopiero w 1859 roku i do tego czasu większość ludzi sądziła, że to Bóg, w gotowej i ostatecznej formie, stworzył człowieka i wszystkie inne istoty na Ziemi. Tak wynika przecież z Biblii. Trudno dzisiaj w to uwierzyć, ale jeszcze paręset lat temu sądzono, że wszechświat ma około sześciu tysięcy lat. Nic nie wiedziano o istnieniu prehistorii, tych zamierzchłych czasów przed pojawieniem się człowieka4.

Ze swoją teorią ewolucji Darwin wstąpił w szeregi badaczy, którzy w różny sposób zakwestionowali pozycję człowieka jako najważniejszego i najdoskonalszego stworzenia. Astronom Mikołaj Kopernik dowiódł ponad pięćset lat temu, że Ziemia obraca się wokół Słońca, a nie odwrotnie. W tak zwanej teorii heliocentrycznej umieścił Słońce w centrum Układu Słonecznego, co wywołało skandal w środowisku kościelnym. Mniej więcej sto sześćdziesiąt lat temu Darwin stwierdził, że człowiek nie jest istotą niezmienną, stworzoną przez inteligentnego projektanta, ale podobnie jak wszystkie inne żyjące stworzenia podlega przypadkowym zbiegom okoliczności zachodzącym w przyrodzie, do których musi się dostosować i dzięki temu się rozwija. A sto dwadzieścia lat temu pojawił się neurolog Sigmund Freud ze swoją psychologiczną teorią (psychoanalizą), argumentujący, że człowiek nie jest nawet panem samego siebie. Nasze świadome przeżycia i decyzje stanowią odzwierciedlenie życia psychicznego, które składa się z podświadomych procesów i życiowej dynamiki, mających swoje korzenie w dzieciństwie jednostki.

Wszyscy powstaliśmy w ten sposób – jako wynik procesów astronomicznych, ewolucyjnych i psychologicznych – w sposób, którego nie potrafimy kontrolować ani poznać do końca, a to sprawia, że nasze życie nosi znamiona przypadkowości. Kopernik, Darwin i Freud byli wielkimi naukowcami, którzy zrzucili człowieka z majestatycznego tronu. Teraz już wiemy, że żyjemy w niepewnym świecie, bez gwarancji na szczęście czy sukces. Co więc mamy z tą wiedzą zrobić? Coś można – przyznał Darwin w swojej ostatniej książce o dżdżownicach, których życie studiował przez niemal czterdzieści lat. Powinniśmy zachowywać się tak jak te robaki, ale więcej na ten temat później.

Darwin jest najprawdopodobniej najbardziej znanym badaczem w historii świata. Jego myśli zrewolucjonizowały nasze rozumienie natury i myślenie człowieka o sobie samym. Na swój sposób istnieje świat przed i po Darwinie. Ten badacz potrafił wnikliwie obserwować procesy zachodzące w przyrodzie i zebrać swoje badania w uogólniające, wyjaśniające teorie5. Na statku „Beagle” odbył słynną podróż do Ameryki Południowej i na archipelag Galapagos, która trwała niemal pięć lat. Jednakże była to też jedyna dłuższa podróż w jego życiu. Gdy wreszcie powrócił do Anglii, wolał spędzać czas w swoim domu na wsi z rodziną i tam przez resztę życia prowadził badania.

Istnieje wiele zwierząt kojarzonych z nazwiskiem Darwina. Wielu z nas pomyśli zapewne o ziębach. Te ptaki zamieszkują między innymi wyspy Galapagos, gdzie żyje ich czternaście gatunków, różniących się przede wszystkim kształtem dzioba. Ptaki o masywnych dziobach mogą się żywić na przykład orzechami, a te o szpiczastych potrafią wychwycić z głębokich szczelin różne owady. Darwin sporządził mnóstwo notatek i zgromadził spory zbiór poszczególnych przykładów tych ptaków. Gdy dotarł do domu, do Anglii, opracował koncepcję, z której wynikało, że wszystkie zięby mają tego samego przodka, który przybył z Ameryki Południowej na Galapagos i adaptował się do lokalnego środowiska. Badacz doszedł też do wniosku, że zięby, które miały wrodzoną przewagę (na przykład szczególny kształt dzioba), w odróżnieniu od innych osobników radziły sobie lepiej i przekazywały tę cechę swojemu potomstwu. Z czasem z jednego przodka wykształciły się różne gatunki. Jak długo nie muszą konkurować ze sobą o pożywienie, potrafią koegzystować, a nawet wzajemnie się uzupełniać we wspólnym ekosystemie.

Historia zięb pokazuje, że gatunki potrafią przetrwać, adaptując się do otoczenia. Te jednostki, które odznaczają się wrodzoną przewagą wykorzystywaną w danym otoczeniu, mają większe szanse na przeżycie, a tym samym na reprodukcję i przekazanie swoich przydatnych cech następnym pokoleniom. Na tym właśnie opiera się słynna koncepcja Darwina o doborze naturalnym. Jakkolwiek dzisiaj wydaje się wielu z nas oczywista (w każdym razie w naszej części świata), to jeszcze w XIX wieku, gdy została opublikowana, uchodziła za bardzo radykalną.

Kontynuując ten tok myślowy, można szybko dojść do wniosku, że wszystkie zwierzęta – a w zasadzie wszystkie żywe stworzenia na naszej planecie – pochodzą od wspólnego przodka, czyli od prostej, pierwotnej formy życia, która w ciągu setek tysięcy lat rozwinęła się w różne złożone gatunki. Istnienie różnych gatunków roślin i zwierząt to wynik doboru naturalnego, polegającego na przekazywaniu niezbędnych do przetrwania cech i właściwości na przestrzeni dziejów. Aby jednak zrozumieć dynamikę koncepcji Darwina w stosunku do organizmów i ich otoczenia, nie wystarczy ograniczyć się do zięb i świadomości, że dany gatunek podlega adaptacji, gdyż wszystkie żywe stworzenia są jednocześnie w stanie wpływać na środowisko, w którym funkcjonują. Zięby żywią się na przykład innymi zwierzętami i w ten sposób również wpływają na ekosystem, w którym żyją.

Właśnie w tym miejscu warto wspomnieć o zainteresowaniu Darwina dżdżownicami. Badacz odkrył mianowicie, że należą one do organizmów kształtujących swoje warunki bytowe – glebę, w której żyją – w równie dużym stopniu, w jakim ona zdeterminowała ich funkcjonowanie. Dżdżownice jedzą przez cały czas i dlatego każdego dnia produkują odchody w ilości o połowę większej od ich własnej wagi. Odchody mieszają się z glebą, w której żyją dżdżownice, i użyźniają ją, stwarzając jednocześnie warunki życia dla innych roślin i zwierząt. W ten sposób powstaje wiele substancji organicznych (z martwych zwierząt), które są przyswajane przez dżdżownice, i tak funkcjonuje cały obieg. To właśnie ta współzależność między dżdżownicami a ich otoczeniem tak bardzo zafascynowała Darwina. Jest ona w przyrodzie bardzo powszechna, na przykład na poziomie zupełnie elementarnym, gdy rośliny „zjadają” dwutlenek węgla wydychany przez ludzi i zwierzęta, a jednocześnie same, w drugą stronę emitują do atmosfery tlen niezbędny do funkcjonowania żywych organizmów. Gdy oddychamy, wdychamy wydaliny roślin, a gdy wypuszczamy powietrze, przesyłamy im pożywienie z powrotem.

Takie współoddziaływanie jest powszechne, bo w przyrodzie nie ma statycznych zależności, cechuje ją nieustanna dynamika. To sprawia, że teoria Darwina o doborze naturalnym okazuje się dużo bardziej złożona od koncepcji adaptacji, w której przeżywają najsilniejsze osobniki, jak najlepiej dopasowując się do swojego otoczenia. W pewien sposób oznacza to też, że żadne środowisko nie jest stabilne i nie można się do niego dopasować raz na zawsze. Środowisko, w którym określone cechy organizmów dają im przewagę przetrwania (i dlatego są preferowane), jest przecież modyfikowane również przez ich własną aktywność. Poszczególne gatunki są o wiele bardziej powiązane ze swoim otoczeniem, niżby można sądzić.

Z ewolucyjnego punktu widzenia nie wystarczy zatem powiedzieć, że na przykład ptaki, które potrafią dostrzegać kolory, są uprzywilejowane i przetrwały dzięki temu, że umiały znaleźć najsłodsze owoce (na przykład czerwone jabłka). To tylko jedna strona medalu. Należy też dodać, że drzewa wydające najbardziej jaskrawe kolorystycznie owoce były łatwiej dostrzegalne przez ptaki, które rozsiewały ich pestki, umożliwiając wyrośnięcie kolejnych drzew i przetrwanie danego gatunku. Chodzi o to, że nie tylko ptaki rozwinęły zmysł wzroku, żeby dostrzec czerwone jabłka. Nie, również jabłka przybrały wyrazistą barwę, aby ptaki mogły je łatwiej dostrzec6. Żywe organizmy i środowisko, w którym funkcjonują, są w tym sensie nierozerwalnie ze sobą złączone, a ich rozwój został uwarunkowany wzajemną interakcją.

W literaturze naukowej taki pogląd nazywany jest mutualizmem od angielskiego słowa oznaczającego wzajemną zależność (mutuality), które z kolei pochodzi z łaciny7. Ta wzajemność dotyczy nie tylko żywych organizmów i ich środowiska, ale także genów odpowiadających za ich rozwój i przetrwanie. Darwin nie wiedział o genach – to zakonnik Gregor Mendel na podstawie badań z grochem sformułował genetyczne prawa dziedziczenia pod koniec XIX wieku. Darwin nie wiedział też nic o epigenetyce, która dzisiaj bardzo zajmuje biologów molekularnych – okazało się, że geny mogą być „włączane” i „wyłączane” pod wpływem czynników środowiskowych. Darwin nie miał też dostępu do współczesnego postrzegania plastyczności mózgu zakładającego, że nasze mózgi kształtują się przez całe życie w wyniku bodźców i interakcji ze środowiskiem. Umiemy kształtować środowisko, gdyż mamy duże mózgi sprawiające, że jesteśmy mądrzy i potrafimy tworzyć przedszkola, szkoły, miejsca pracy i całe społeczeństwa, a jednocześnie jesteśmy kształtowani przez środowisko, w którym egzystujemy. Środowisko kulturowe stanowi glebę, w której żyje człowiek – świat, który nieustannie kształtujemy, a on z kolei formuje nas.

To wszystko oznacza, że wcześniejsze rozumienie zmienności i dynamiki procesów, które przeczuwał Darwin, dzięki zdobyczom nauki bardzo się od tamtego czasu zradykalizowało. Z pewnością postrzegamy siebie jako stosunkowo stabilne jednostki, ale w rzeczywistości jesteśmy poddawani nieustannym zmianom i współoddziaływaniu z otoczeniem. W ciągu zaledwie roku 99 procent atomów w naszym ciele ulega wymianie: nasze mózgi zmieniają się przez całe życie, a nasz gatunek – Homo sapiens – jest pod wieloma względami przypadkowym produktem dynamicznych procesów zachodzących w przyrodzie i bez wątpienia w przyszłości ulegnie kolejnym zmianom, między innymi właśnie pod wpływem aktywności człowieka.

Andreas poczuł, że jest spragniony. Nie miał już więcej oranginy, a na jego T-shircie w okolicach szyi i pod pachami zaczął gromadzić się pot. Zastanawiał się, kto też mógł być autorem tych zdumiewających słów, które znalazł w książce. Przemknęło mu przez myśl, że gruczoły potowe, rozwinięte w wyniku ewolucji, wykonywały teraz swoją pracę w upale i to one były odpowiedzialne za jego przepoconą koszulkę. Co prawda już wcześniej słyszał o Darwinie i jego historii doboru naturalnego, ale zawsze przerażało go myślenie o człowieku jako gatunku wywodzącym się od zwierząt, podległym kaprysom natury. Kto wie, może pewnego dnia w Ziemię uderzy jakaś asteroida, uśmiercając jego mamę, Annę i jego samego? Oglądał takie sceny w amerykańskich filmach katastroficznych. Może wszyscy ludzie wymrą i wyginie cała ludzkość? Tak jak wymarły dinozaury, ustępując miejsca ssakom, a tym samym ludziom. Już wcześniej się nad tym zastanawiał, ale tym razem robił to bez strachu. Właściwie podobała mu się myśl, że człowiek nie jest niczym wyjątkowym. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że istnieją ewidentne różnice między ludźmi i innymi istotami żyjącymi na Ziemi. Na czym polegały te różnice? Wrócił do lektury.

DLACZEGO DARWIN tak bardzo interesował się tymi niepozornymi dżdżownicami? Można powiedzieć, że te zwierzęta kształtują glebę, a z drugiej strony same są przez nią formowane, gdyż stanowi dla nich źródło życia. Jednocześnie Darwin w swojej ostatniej książce, Formation af Vegetable Mould through the Action of Worms, with Observations of their Habits (w XIX wieku tytuły bywały naprawdę długie!), interesował się tymi robakami nie tylko jako zdystansowany naukowiec badający swój obiekt, ale także jako człowiek poszukujący pocieszenia, inspiracji i siły duchowej8. Jego zainteresowanie robakami miało charakter egzystencjalny!

Darwin nie przez przypadek zajmował się robakami, gdy sam był już starym umierającym człowiekiem. Zwierzęta, które zazwyczaj kojarzymy z rozkładem i śmiercią, dla badacza były istotami użyźniającymi glebę i ciężko pracującymi. Można powiedzieć, że Darwin zastąpił mit o stworzeniu (Bóg stworzył świat raz na zawsze) nowym, laickim mitem o podtrzymaniu9. Chodzi w nim o to, że wszystkie żywe istoty podtrzymują swoje uwarunkowania i dbają o nie, gdyż od tego jest uzależnione ich przeżycie. Organizmy żyjące na Ziemi, w tym także człowiek, stanowią część obiegu przyrody. Nie ma w nas niczego poza samą naturą – ani niczego ponadnaturalnego, ani też nienaturalnego i ta myśl była dla Darwina bardzo pokrzepiająca. My, którzy należymy do gatunku Homo sapiens, jesteśmy na wskroś przesiąknięci naturą, ale taką, która nieustannie modyfikuje zarówno nasze własne ciało, jak i środowisko, w którym żyjemy.

Zazwyczaj myślimy wtedy o kulturze, jednak z mutualistycznego punktu widzenia kultura nie jest przeciwieństwem natury, ale jej szczególną realizacją – gdyż natura kultywuje – to znaczy przetwarza samą siebie. A człowiek potrafi tego dokonać w znacznie większym stopniu niż dżdżownice, psy czy szympansy, chociaż pod względem genetycznym jesteśmy do nich bardzo podobni. To oznacza, że nasz wpływ na otoczenie, które z kolei również na nas oddziałuje, jest o wiele intensywniejszy i odbywa się z dużo większą prędkością rozwojową niż u innych gatunków. Dlatego też ewolucja natury w przypadku gatunku ludzkiego stała się na przestrzeni dziejów ewolucją kultury – a niekiedy nawet rewolucją. Nasze środowisko nie składa się tylko z żyznej ziemi i jabłoni, ale też ze szkół, fabryk, szpitali, uniwersytetów, kin, boisk do piłki nożnej, seriali telewizyjnych i wielu innych rzeczy, które stworzył człowiek, a które jednocześnie zwrotnie na nas oddziałują i które umieszczamy pod wspólnym mianownikiem kultury.

Używając innego porównania, można powiedzieć, że kultura stała się dla Homo sapiens tym, czym gleba dla