Jak dawniej jadano - Andrzej Fiedoruk - ebook + książka

Jak dawniej jadano ebook

Andrzej Fiedoruk

4,0

Opis

W tej książce znajdziesz mnóstwo smaczków z historii polskiego stołu. Przeczytasz, co jadali królowie, szlachta i chłopi w różnych okresach burzliwych dziejów Polski. Jak zmieniły kuchnię polską czasy zaborów, jak radzono sobie podczas wojen i okupacji, a jak w okresie PRL-u.

To niebanalna podróż do spiżarni, piwnic, kuchni, sklepów spożywczych oraz lokali gastronomicznych minionych lat. Poznaj dawne smaki i dowiedz się, czym były naroki, jak smakują chrapy łosia z figatelami i jak zrobić suropiecki.

Autor we wciągający, erudycyjny sposób opisuje historię naszej narodowej kuchni. Mnóstwo anegdot i opowieści z dawnych lat sprawia, że książkę czyta się niczym powieść. Zarazem jest to niezwykła i zaskakująca rozmachem próba całościowego spojrzenia na tę historię i jedna z nielicznych prób jej analizy z perspektywy ekonomiczniej i kulturowej.

 

Andrzej Fiedoruk – socjolog i historyk. Rodowity Białostocczanin. Swoje zainteresowanie wszelakimi aspektami kuchni i jedzenia przedstawił w ponad 60 publikacjach. W dorobku ma: powieści, felietony, eseje, a nawet powieść sensacyjną, związane z kulturą kulinarną. Jeden z recenzentów określił go mianem „kucharza publicysty”, gdyż jego książki, budowane na esencjonalnej historii, dosmaczane są komentarzem, doprawiane anegdotami i dykteryjkami kulinarnymi.

Patronat medialny:

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 430

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sweeciak

Dobrze spędzony czas

"Jak dawniej jadano” to podróż w czasie, która pozwala nam docenić bogactwo i różnorodność polskiej kuchni. To przewodnik po kulinarnej historii, jej kształtowaniu i ewolucji. To spora dawka wiedzy, którą polecam każdemu, kto chce poznać naszą kuchnię polską od podszewki.
00
lili_zileono_mi

Dobrze spędzony czas

Interesujecje się kuchnią i gotowaniem, a może ciekawi was co kiedyś jadano? Jeśli tak to mam dla was świetną pozycję. W książce mamy w ciekawy sposób opowiedziane co wcześniej gościło na polskich stołach, zaczynając już od czasów Słowian, do teraźniejszości. Wiedzieliście np że kiedyś 70% jedzenia na stołach pojawiało się dzięki kobietą i zbieradztwu, innymi słowy jedzono to co udało się znaleźć. Jadano np grzyby, nasiona komosy, rdest - kuzyn gryki, Glycelia fluitans powszechnie zwaną manną jadalną występującą głównie nad wodą, wszystkie odmiany mają jadalne delikatne ziarenka, a zbierana była o rosie, możni świata oczywiście chcieli na niej zarobić i obłożyli mannę daniną. Mogła bym tak wymieniać wiele fascynujących przykładów i historii zawartych w książce, jednak obawiam się że nie starczyło by mi tutaj na to miejsca. Serdecznie więc zachęcam by samemu sięgnąć po tą pozycję, bo wiedzą tu podana jest naprawdę w cudowny i ciekawy sposób
00

Popularność




Wprowadzenie

Tak ja­koś się dziw­nie składa, że hi­sto­ria na­szej kuchni, kto­kol­wiek pró­bo­wałby się z nią zmie­rzyć, za­czyna się od nie­śmier­tel­nego za­pi­sku Galla Ano­nima o dwóch ta­jem­ni­czych przy­by­szach[1]. Co bar­dziej do­cie­kliwy ama­tor hi­sto­rii – szcze­gól­nie tej zwią­za­nej z na­szą kuch­nią – za­pewne zada py­ta­nie: „A co było przed­tem?”. Jak i co ja­dali nasi pra­dzia­do­wie, jak go­to­wali? Uspra­wie­dli­wie­nie, że nie ma źró­deł pi­sa­nych, to brak uspra­wie­dli­wie­nia, mamy bo­wiem wy­niki sze­roko pro­wa­dzo­nych ba­dań ar­che­olo­gicz­nych i pa­le­on­to­lo­gicz­nych, czy wresz­cie pa­le­oan­tro­po­lo­gicz­nych. Tak jak choćby zna­ko­mite opra­co­wa­nie Hanny Lis i Pawła Lisa pod ty­tu­łem Kuch­nia Sło­wian. O żyw­no­ści, po­tra­wach i nie tylko[2]. Ko­lej­nym man­ka­men­tem ksią­żek o hi­sto­rii kuchni pol­skiej jest wy­biór­cze i frag­men­ta­ryczne po­dej­ście do te­matu. Bo to kuch­nia albo sta­ro­pol­ska czy szla­checka, albo okresu mię­dzy­wo­jen­nego czy kuch­nia zie­miań­stwa. Bra­kuje płyn­nego przej­ścia po­mię­dzy ko­lej­nymi okre­sami w hi­sto­rii kuchni.

I rzecz chyba naj­waż­niej­sza. Spo­sób pi­sa­nia o hi­sto­rii – a wła­ści­wie spo­sób jej pre­zen­ta­cji. Daty i fakty. Fakty i daty. A gdzie po­wią­za­nie z eko­no­mią, na­uką, kul­turą, sztuką, zmia­nami po­li­tycz­nymi? Ba­nały pod ha­słem „kuch­nia sta­ro­pol­ska cha­rak­te­ry­zo­wała się łą­cze­niem sma­ków kwa­śnego ze słod­kim” to tak, jakby po­wie­dzieć, że te­le­fon ko­mór­kowy służy do ko­mu­ni­ko­wa­nia się po­mię­dzy osob­ni­kami ro­dzaju ludz­kiego.

I śmieszno, i dur­no­wato!

Gdy zbie­rzemy wszyst­kie opra­co­wa­nia zwią­zane z na­szymi ku­li­nar­nymi tra­dy­cjami, to tak po praw­dzie nie bar­dzo wia­domo, czym jest kuch­nia pol­ska, jaka jest jej ge­neza i ja­kie są jej fi­lary. I wła­ści­wie kiedy po­wstała na­ro­dowa kuch­nia pol­ska?

Ni­niej­sza książka ma słu­żyć prze­cięt­nemu zja­da­czowi chleba nie tylko do po­zna­nia po­traw two­rzą­cych fi­lary na­szej kuchni na­ro­do­wej, lecz także do zro­zu­mie­nia jej po­cho­dze­nia oraz uwa­run­ko­wań kul­tu­ro­wych i spo­łecz­nych, ja­kie to­wa­rzy­szyły pro­ce­sowi jej po­wsta­wa­nia. Dla­tego też każdy roz­dział roz­po­czy­nać się bę­dzie krót­kim opi­sem hi­sto­rycz­nym na te­mat spo­so­bów po­zy­ski­wa­nia żyw­no­ści czy wy­ko­rzy­sty­wa­nych tech­no­lo­gii jej prze­twa­rza­nia. Mam na­dzieję, że ta­kie po­dej­ście do py­ta­nia „co i jak daw­niej ja­dano?” po­zwoli od­po­wie­dzieć na nie ho­li­stycz­nie. Jed­nak ważne jest także za­uwa­że­nie, że hi­sto­ria je­dze­nia składa się ze szcze­gó­łów. A że dia­beł tkwi w szcze­gó­łach? Na­to­miast dla do­sma­cze­nia ca­ło­ści do­rzucę też garść daw­nych i współ­cze­snych prze­pi­sów oraz ku­li­nar­nych aneg­dot.

Za­pra­szam więc na wę­drówkę po za­ka­mar­kach na­szych na­ro­do­wych sma­ko­wi­to­ści.

Au­tor

[1] Gall Ano­nim, Kro­nika pol­ska, przekł. R. Gro­decki, Wro­cław 2003.

[2] H. Lis, P. Lis, Kuch­nia Sło­wian. O żyw­no­ści, po­tra­wach i nie tylko, Kra­ków 2009.

Co i jak jadali Słowianie?

Kto to zacz Sło­wia­nie? Zbie­rać i ło­wić czy ho­do­wać i upra­wiać? Od brejki do po­lewki. Po­przez placki i pod­pło­myki do chleba. Owoce i wa­rzywa. A co z mięs? Słów kilka o po­czci­wym garnku. Je­dze­nie na co dzień i od święta. Po­trawy ob­rzę­dowe i kul­towe.

Na­szą wę­drówkę po kar­tach hi­sto­rii kuchni pol­skiej na­le­ża­łoby za­cząć od jej ko­rzeni, a więc od kuchni Sło­wian. Je­śli pla­nu­jemy wpaść do ko­goś z wi­zytą, to wy­pada cho­ciaż po­bież­nie zo­rien­to­wać się, kogo od­wie­dzimy. A więc…

W cza­sie naj­więk­szej eks­pan­sji swo­jego osad­nic­twa Sło­wia­nie zaj­mo­wali całą Eu­ropę Wschod­nią aż po Ural, Eu­ropę Środ­kową od Bał­tyku po Su­dety i Kar­paty, Bał­kany od Ad­ria­tyku po Mo­rze Czarne, w Azji pas po­łu­dnio­wej Sy­be­rii wzdłuż gra­nicy ro­syj­sko-mon­gol­skiej i ro­syj­sko-chiń­skiej, aż do wy­brzeża Oce­anu Spo­koj­nego nad Amu­rem! Nie­źle, prawda?

Gdzie jed­nak leży pra­ko­lebka Sło­wian? Głowy nad pro­ble­mem po­chy­lili aka­de­micy i po dłu­gich tar­gach wy­su­nięto dwie hi­po­tezy. Pierw­sza – au­to­chto­niczna – za­kła­dała, że przed ru­sze­niem ze swo­jej ko­lebki w świat Sło­wia­nie za­miesz­ki­wali te­reny środ­ko­wej Eu­ropy, w szcze­gól­no­ści ob­szar dzi­siej­szej Pol­ski, po­mię­dzy Odrą i Bu­giem. Ich opo­nenci, twórcy hi­po­tezy al­loch­to­nicz­nej, twier­dzili, że ru­szyli oni z te­re­nów Eu­ropy Wschod­niej z oko­lic Nad­dnie­prza. Oliwy do ognia do­lał Jo­hann Chri­stoph Jor­dan, pu­bli­ku­jąc w roku 1745 dzieło De ori­gi­ni­bus sla­vi­cis. Uczeni pew­nie spie­ra­liby się w za­ci­szach swo­ich ga­bi­ne­tów, po­wsta­wa­łyby roz­prawy na­ukowe, gdyby swo­ich trzech gro­szy nie do­rzu­cili po­li­tycy. W cza­sach za­bo­rów, bio­rąc przy­kład z Sien­kie­wi­czow­skiego po­krze­pia­nia serc, ko­lebkę sło­wiańsz­czy­zny przy­pi­sali oczy­wi­ście nam! Znacz­nie póź­niej na­ro­dowi so­cja­li­ści zza na­szej za­chod­niej gra­nicy w myśl prze­ciw­nej teo­rii wy­rzu­cili nas na Dzi­kie Pola. Po dru­giej woj­nie świa­to­wej obo­wiąz­kową stała się hi­po­teza au­to­chto­niczna, tym bar­dziej że roz­wią­zy­wała ona kwe­stię Sło­wian Za­chod­nich, czyli – Ziem Od­zy­ska­nych.

Dla po­lo­no­fi­lów mam nie­stety złą wia­do­mość. Prze­pro­wa­dzono (co prawda tylko jedne) ba­da­nia DNA, które nie dość, że wy­klu­czają moż­li­wość lo­ko­wa­nia pra­oj­czy­zny Sło­wian na te­re­nach Pol­ski, to na do­da­tek prze­no­szą ją na środ­kowe Nad­dnie­prze.

Zo­stawmy jed­nak ewen­tu­alne mo­car­stwowo-et­niczne za­pędy i zaj­mijmy się grupą Sło­wian za­miesz­ku­ją­cych tę do­mnie­maną ko­lebkę. We­dług ru­skiego kro­ni­ka­rza Ne­stora, gdy znu­dziło im się nad Du­na­jem, spa­ko­wali ma­natki i prze­nie­śli się nad Wi­słę. Na­zy­wano ich róż­nie: La­chami, Po­la­nami, Lu­ty­czami, Ma­zow­sza­nami czy wresz­cie Po­mo­rza­nami.

Tak więc, gdy już sie­dli nad Wi­słą, to za­jęli się ho­dowlą by­dła i uprawą ziemi, głów­nie prosa i beru. Swoje osady, skła­da­jące się ze sta­wia­nych w kilku rzę­dach zie­mia­nek, bu­do­wali wzdłuż rzek. Taka zie­mianka była ła­twa do wy­ko­na­nia, a do­dat­kowo słabo wi­doczna dla wroga. Rolę upra­wiano przez kilka lat, a po jej wy­ja­ło­wie­niu prze­no­szono się kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów da­lej. To ty­powa dla okresu przej­ścio­wego po­mię­dzy ło­wiec­twem-zbie­rac­twem a rol­nic­twem osia­dłym forma go­spo­da­ro­wa­nia.

Pod­sta­wową ko­mórką spo­łeczną i or­ga­ni­za­cyjną była ro­dzina. Grupa ro­dzin two­rzyła opola, które na­stęp­nie prze­kształ­cały się w ple­miona (Po­la­nie, Wi­śla­nie, Bo­brza­nie, Go­pla­nie). Opo­lem za­rzą­dzał i co­dzienne pro­blemy roz­wią­zy­wał wiec ple­mienny. W ra­zie za­gro­że­nia wy­bie­rano do­wódcę, póź­niej zwa­nego księ­ciem.

Go­spo­darka Sło­wian była na poły ło­wiecko-zbie­racką, a czę­ściowo rol­ni­czo-ho­dow­laną. Z tym że ho­dowla przy­po­mi­nała ra­czej pa­ster­stwo. Na­tu­ralny re­zer­wuar żyw­no­ści sta­no­wiły po­żytki le­śne. Bez­kre­sne pusz­cze da­wały zwie­rzynę, miód, dzi­kie owoce, grzyby, zioła uży­wane jako przy­prawy i jako le­kar­stwa.

Co prawda nie mamy żad­nych źró­deł pi­sa­nych, ale liczne ba­da­nia ar­che­obo­ta­niczne do­star­czają wy­star­cza­ją­cego ma­te­riału, żeby po­ku­sić się o próbę opisu kuchni daw­nych Sło­wian. Na po­czą­tek pro­po­nuję po­pu­ścić wo­dze fan­ta­zji i prze­nieść się do spi­żarni na­szych przod­ków.

Zbieractwo

Zbie­rac­two jest jed­nym z ostat­nich po­wią­zań czło­wieka z na­tu­ral­nym śro­do­wi­skiem, od któ­rego z ta­kim mo­zol­nym tru­dem i upo­rem sta­rał się w ciągu ty­siąc­leci unie­za­leż­nić, a za­ra­zem źró­dłem do­świad­czeń i ob­ser­wa­cji, które w kon­se­kwen­cji umoż­li­wiły mu unie­za­leż­nie­nie od oto­cze­nia i z kon­su­menta za­mie­niły w pro­du­centa[1].

Jak po­twier­dzają ba­da­nia sta­no­wisk z okresu wcze­snego śred­nio­wie­cza, na te­re­nach pol­skich wy­stę­po­wało 147 ga­tun­ków ro­ślin dziko ro­sną­cych, które mo­gły być wy­ko­rzy­stane przez ów­cze­snych lu­dzi. Na­wet je­żeli przyj­miemy, że część ro­ślin zna­la­zła się na sta­no­wi­sku ba­daw­czym przez przy­pa­dek, wy­klu­czymy te, z któ­rych wy­twa­rzano barw­niki, le­kar­stwa czy wręcz tru­ci­zny, to wciąż trzeba po­wie­dzieć, że ku­li­narna za­rad­ność na­szych przod­ków była godna po­dziwu. In­stynkt, za­pewne wy­kształ­cony przez do­świad­cze­nie, pod­po­wia­dał im wy­bór ga­tun­ków ro­ślin ob­fi­tych w sole mi­ne­ralne, glu­kozę, że­lazo, garb­niki i chlo­ro­fil.

Jak wy­nika z ba­dań z za­kresu ar­che­olo­gii eks­pe­ry­men­tal­nej, nasi pra­przod­ko­wie na ze­bra­nie pod­sta­wo­wej dzien­nej por­cji ży­wie­nio­wej la­tem po­świę­cali dwie go­dziny. Wio­sną trwało to pół go­dziny dłu­żej. Znacz­nie wię­cej czasu zaj­mo­wało im prze­two­rze­nie swo­ich zbio­rów do formy zja­dli­wej – to ko­lejne pięć go­dzin. Tak więc około ośmiu go­dzin na przy­go­to­wa­nie ca­ło­dzien­nego po­siłku z pro­duk­tów le­śnych! Zbie­rac­two do­star­czało także białka zwie­rzę­cego – wio­sną z gniazd wy­bie­rano pta­sie jajka, a z po­bli­skiego je­ziora lub rzeczki – śli­maki i małże! Warto wie­dzieć, że w cza­sach zbie­rac­twa ko­biety do­star­czały około 70% je­dze­nia.

Leśna spiżarnia Słowian

Po pro­wiant do tej spi­żarni – ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa – wy­bie­rano się gru­powo. Matki tar­gały na ple­cach nie­mow­laki, a star­sza dzie­ciar­nia drep­tała za nimi. Po­nie­waż na po­łu­dniu Pol­ski lasy bu­kowe i dę­bowe wy­stę­po­wały w czy­stej po­staci, cza­sami za grupą zbie­ra­czek wę­dro­wały oswo­jone świ­nie.

Zbie­rac­two w przy­padku ple­mion sło­wiań­skich miało formę se­lek­tywną – nie sta­no­wiło już pod­stawy wy­ży­wie­nia, ale uzu­peł­niało pro­dukty żyw­no­ściowe po­cho­dzące z rol­nic­twa i ho­dowli. Taka forma po­zy­ski­wa­nia żyw­no­ści oka­zy­wała się szcze­gól­nie przy­datna w okre­sie przed­nów­ko­wym, kiedy wy­czer­pały się zi­mowe za­pasy, a or­ga­nizm de­ter­mi­no­wany gło­dem ja­ko­ścio­wym zwięk­szał za­po­trze­bo­wa­nie na wi­ta­miny, białko i skład­niki mi­ne­ralne. Zbiory wio­senne i wcze­sno­let­nie uzu­peł­niały więc co­dzienną dietę, na­to­miast płody je­sieni prze­zna­czone były na za­pasy.

Po­zy­ski­wano głów­nie ro­śliny lub ich czę­ści: kłą­cza, ce­bulki, ko­rze­nie, ło­dygi, li­ście, na­siona i owoce. Naj­po­pu­lar­niej­sze były orze­chy la­skowe, które z ra­cji swo­jej war­to­ści od­żyw­czej i sma­ko­wej pla­so­wały się naj­wy­żej w hie­rar­chii zbie­ra­czy. Zbie­rano też: owoce tar­niny, ka­liny, ma­liny i je­żyny. Z owo­ców de­re­nia świ­dwy tło­czono wy­ko­rzy­sty­wany do oświe­tla­nia olej. Po­wszech­nie zbie­rano żo­łę­dzie i bu­kiew, uży­wane jako pa­sza dla zwie­rząt. Ów­cze­snym re­zer­wu­arem cu­krów oraz wi­ta­min były ja­gody: po­ziomki, bo­rówki, czarne ja­gody, ło­chy­nie (bo­rówki ba­gienne) i żu­ra­winy, a także owoce ja­łowca i ja­rzę­biny. Nie­które ro­śliny i zioła wy­ko­rzy­sty­wano rów­nież do ce­lów lecz­ni­czych. Przy­kła­dem może być sze­roko wy­stę­pu­jący w ma­te­ria­łach wy­ko­pa­li­sko­wych bez le­kar­ski (czarny), nie­które ro­śliny rde­sto­wate, kłą­cza dzi­kiego szcza­wiu i chrzanu. Me­todą zbie­racką po­zy­ski­wano także chmiel, który tak jak ba­gno[2] po­sia­dał wła­ści­wo­ści kon­ser­wu­jące i osza­ła­mia­jące i już wtedy był przez Wi­kin­gów uży­wany jako do­da­tek do piwa.

Zbie­rane czę­ści ro­ślin lub ich kwia­to­stany wy­ko­rzy­sty­wano do spo­rzą­dza­nia zup – barsz­czy czy kwa­śnych po­le­wek. Naj­po­pu­lar­niej­szy był szczaw, i to w kilku od­mia­nach: kę­dzie­rzawy, po­lny i zwy­czajny oraz dziki (tzw. barszcz zwy­czajny), który dał na­zwę na­szej na­ro­do­wej po­tra­wie. Pod ko­niec maja, kiedy w ko­mo­rze-spi­żarni było pu­sto, zbie­rano ko­mosę wiel­ko­listną, je­sienną, trój­kątną i siną. Uzu­peł­nie­nie diety sta­no­wiły po­krzywy (zwy­czajna i że­gawka) oraz rdest – sze­ro­ko­listny, po­wo­jowy i ptasi. Na­siona ko­mosy i rde­stu z ra­cji du­żej za­war­to­ści tłusz­czów w okre­sach gło­do­wych mie­lono i do­da­wano do mąki, z któ­rej wy­pie­kano chleb. Doj­rzałe na­siona można upra­żyć na pa­telni jak… po­pcorn.

_______

Co się stało z komosą?

Po dru­giej woj­nie świa­to­wej ko­mosa prak­tycz­nie znik­nęła z ja­dło­spi­sów. Jej pro­we­nien­cja nie pa­so­wała do aspi­ra­cji ów­cze­snych władz, a i lu­dzie mieli dość wspo­mnień biedy zwią­za­nej z wojną. Ten ste­reo­typ jest do­sko­nale wi­doczny w skle­pach ze zdrową żyw­no­ścią, gdzie za ame­ry­kań­ską ku­zynkę na­szej ko­mosy – ko­mosę ry­żową – płaci się kro­cie. A na­szą tępi jako chwast!

_______

Wy­ko­rzy­sty­wano kilka ga­tun­ków rde­stu. Naj­czę­ściej wę­żow­nik, któ­rego li­ście po spa­rze­niu można było go­to­wać, du­sić czy po­da­wać w for­mie su­rówki. Po­nie­waż rdest jest ku­zy­nem gryki, za­sto­so­wa­nie znaj­do­wały także jego na­siona. Rdest ostro­gorzki sto­so­wano jako przy­prawę. Dzi­siaj na­zy­wany jest pie­przem wod­nym i wcho­dzi w skład pie­przu zio­ło­wego.

Pro­dukty zbo­żowe z uprawy uzu­peł­niano zbie­rac­twem, a pro­ces ten na­zy­wano „dzi­kimi żni­wami”. Cho­ciaż nie były one w tym cza­sie pod­stawą wy­ży­wie­nia lud­no­ści, sta­no­wiły jed­nak ważny do­da­tek i uroz­ma­ice­nie diety oraz nie­jed­no­krot­nie były ra­tun­kiem pod­czas klęsk głodu. Zo­baczmy więc, co zbie­rano pod­czas dzi­kich żniw!

Gly­ce­ria flu­itans, po­wszech­nie zwana manną ja­dalną, wy­stę­puje u nas w kilku ga­tun­kach, zwy­kle nad wo­dami, wszyst­kie mają ja­dalne de­li­katne zia­renka. Zbie­rano ją ran­kiem od po­łowy czerwca do po­łowy lipca. Ran­kiem, czyli jak daw­niej ma­wiano „o ro­sie”, de­li­kat­nie strzą­sano całe kło­ski na sito. A dla­czego o ro­sie? Wtedy kło­ski ła­two odła­my­wały się od ło­dyg, a wil­gotne na­siona nie roz­sy­py­wały się. Po wy­su­sze­niu ziarnka de­li­kat­nie ob­tłu­ki­wano w stę­pie i od­wie­wano lek­kie plewki. W wy­niku tego pra­co­chłon­nego pro­cesu otrzy­my­wano nie­zwy­kle de­li­katną, sma­ko­witą i naj­droż­szą ka­szę, która zło­tymi zgło­skami za­pi­sała się w na­szej hi­sto­rii ku­li­nar­nej. Jesz­cze w po­cząt­kach XX wieku zbie­rano ją i sprze­da­wano na kre­so­wych tar­go­wi­skach. Możni ów­cze­snego świata szybko po­ło­żyli łapę na tym przy­smaku i ob­ło­żyli mannę da­niną, co skwa­pli­wie od­no­to­wano już w ra­chun­kach dworu króla Wła­dy­sława Ja­giełły oraz w wielu póź­niej­szych do­ku­men­tach. Ta szla­chetna ka­sza, która po­ja­wia się w Sta­rym Te­sta­men­cie, nie omi­nęła także pierw­szych pol­skich ksią­żek ku­char­skich.

Prze­stano jej uży­wać z po­wodu li­kwi­da­cji da­nin dwor­skich, osu­sze­nia ba­gien i po­prawy sy­tu­acji chło­pów (zbie­ra­nie manny było żmudne)[3].

Chwast­nica jed­no­stronna to dzi­siaj po­spo­lity chwast ro­ślin oko­po­wych, mię­dzy in­nymi ziem­nia­ków. Sło­wia­nie za­li­czali ją do ro­ślin typu proso. Jest ła­twa w zbio­rach, a zmie­lone na mąkę ziarna do­sko­nale na­dają się do wy­pie­ków, go­to­wane zaś mogą być na­miastką ka­szy. Młode pędy oraz śro­dek ro­śliny można za­ja­dać na su­rowo lub go­to­wać.

Dziki ber (wło­śnica zie­lona) i jego ku­zynka wło­śnica sina to także chwa­sty ro­ślin oko­po­wych, które dają nie­zwy­kle sma­ko­wite ziarna na­da­jące się do pie­cze­nia plac­ków. Znawca kuchni daw­nych Sło­wian i wszyst­kiego, co da się zjeść – Łu­kasz Łu­czaj – twier­dzi, że ziarna są smaczne na­wet w po­staci su­ro­wej i je­dy­nie ze względu na wy­stę­pu­jące na ich po­kry­wie wło­ski, które po spo­ży­ciu dra­pią w gar­dle, za­leca je go­to­wać albo piec. Z tego ga­tunku po­cho­dzi też naj­star­sze upra­wiane przez czło­wieka zboże – włoś­nica ber.

_______

Orzech wodny zwany kotewką

Wiele daw­niej­szych po­kar­mów bez­pow­rot­nie nie tylko znik­nęło z na­szych ja­dło­spi­sów, lecz także po­szło w cał­ko­witą nie­pa­mięć. Jedną z ta­kich ro­ślin jest orzech wodny, z ra­cji twar­dych wy­rost­ków przy­po­mi­na­ją­cych ko­twice zwany też ko­tewką. W sta­nie su­ro­wym orze­chy są so­czy­ste i kru­che, po­zo­stają chru­piące rów­nież po ugo­to­wa­niu lub upie­cze­niu. I daw­niej tak wła­śnie je zja­dano. Po wy­su­sze­niu i zmie­le­niu po­zy­ski­wano z nich mąkę. Pie­czono je też na wzór kasz­ta­nów ja­dal­nych – ma­ro­nów.

Te niby-orze­chy były nie tylko ła­twym w po­zy­ska­niu, ale także bo­ga­tym w skład­niki od­żyw­cze źró­dłem po­ży­wie­nia daw­nych Sło­wian. Jak po­li­czyli współ­cze­śni ba­da­cze, swoją ka­lo­rycz­no­ścią do­rów­nują zbo­żom i mięsu!!! Za­wie­rają zbli­żoną do psze­nicy ilość białka, któ­rego skład jest nie­zwy­kle ko­rzystny – znaj­dują się w nim znaczne ilo­ści ami­no­kwa­sów eg­zo­gen­nych, czyli tych, któ­rych nasz or­ga­nizm nie jest w sta­nie syn­te­ty­zo­wać sam. Dzi­siaj, na­wet je­śli znaj­dziemy ko­tewkę, to jej nie po­sma­ku­jemy, gdyż zo­stała wpi­sana do Pol­skiej Czer­wo­nej Księgi Ro­ślin jako ga­tu­nek kry­tycz­nie za­gro­żony!

_______

Daw­nych po­kar­mów mo­żemy za to za­kosz­to­wać w po­ło­wie kwiet­nia, wy­bie­ra­jąc się nad staw albo je­zioro. Znaj­dziemy tam pałkę wodną. Na­sady jej mło­dych pę­dów (białe środki) – tro­chę przy­po­mi­na­jące pory – mo­żemy zjeść i go­to­wane, i na su­rowo. A kiedy la­tem staną się one łu­ko­wate, mo­żemy zbie­rać po­żywny – bo­gaty w białko – żółty py­łek. Można do­da­wać go do ciast jako barw­nik lub do­pra­wić nim po­trawy z mio­dem.

Je­sień przy­nosi nam ko­lejną ko­rzyść z pałki wod­nej, a są nią jej kłą­cza. Na­dają się do spo­ży­cia aż do ko­lej­nej wio­sny. Ze względu na dużą za­war­tość skrobi (30–46%) i białka (6–8%) kłą­cza pałki słu­żyły jako po­ży­wie­nie wielu lu­dom pier­wot­nym na róż­nych kon­ty­nen­tach. Pie­czono je w ża­rze lub w dole ziem­nym, a po­tem wy­sy­sano skro­bię spo­mię­dzy włó­kien, nie ba­wiąc się w kro­je­nie kłą­czy. Na­wet zimą, kiedy pałki za­czy­nają roz­sy­py­wać swój puch, mo­żemy go – tak jak nasi przod­ko­wie – wy­ko­rzy­stać do… wy­py­cha­nia po­du­szek. Na­leży tylko pa­mię­tać, że nasi przod­ko­wie uwa­żali, że w pałce sie­dzi dia­beł, więc taką po­duszkę trzeba na wszelki wy­pa­dek przed zło­że­niem na niej głowy – po­świę­cić!

Grzyby

Ów­cze­sne je­dze­nie uzu­peł­niano i do­sma­czano grzy­bami. Były one szcze­gólną do­meną Sło­wian, gdyż w od­róż­nie­niu od Ger­ma­nów nasi przod­ko­wie ja­dali je ko­pami[4], i to w naj­róż­niej­szych kon­fi­gu­ra­cjach. Grzyby we­szły do ka­nonu na­szej kuchni na­ro­do­wej, wy­pada więc opo­wie­dzieć o nich nieco sze­rzej.

Grzyby naj­czę­ściej po­ja­wia­jące się po bu­rzach, a nie­po­sia­da­jące wy­raź­nych oznak swego po­cho­dze­nia, u sta­ro­żyt­nych ucho­dziły za zro­dzone z ude­rze­nia pio­runa lub uwa­żano je za wy­ziewy wil­got­nej ziemi. Na­to­miast nieco póź­niej o grzy­bach my­ślano tak: „Śre­dnio­wie­cze, za­prząt­nięte dia­bel­skimi sztucz­kami, uznało grzyby za dzieło cza­row­nic, a al­che­micy szu­kali w nich ta­jem­nicy stwo­rze­nia: ży­cia od­ro­dzo­nego przez zgni­liz­nę, przez śmierć”[5].

Wy­daje się jed­nak, że nasi przod­ko­wie, za­nim po­znali smak pie­czo­nego w ża­rze ogni­ska ry­dza, fak­tycz­nie zna­leźli w nich sza­tań­skie ziarno! Otóż w daw­nych oby­cza­jach grzyby miały jesz­cze jedno ob­li­cze i swoim dzia­ła­niem znacz­nie wy­prze­dziły al­ko­hol. Nie­malże w każ­dej kul­tu­rze do­pusz­czano sto­so­wa­nie jed­nej lub kilku sub­stan­cji zmie­nia­ją­cych świa­do­mość, czyli ha­lu­cy­no­gen­nych. Miało to szcze­gólne zna­cze­nie przy ini­cja­cjach ple­mien­nych. Ple­miona Sy­be­rii gu­sto­wały w grzyb­kach, po­dob­nie jak rdzenne ludy Ame­ryki Pół­noc­nej. Na­to­miast ich po­łu­dniowi są­sie­dzi odu­rzali się ay­ahu­asca – kok­taj­lem spo­rzą­dzo­nym z na­sion ruty ste­po­wej.

Pierw­sze, co[rdzenni miesz­kańcy – przyp. aut.]po­da­wali na ucztach, to mały czarny grzy­bek, który upaja i wy­wo­łuje wi­zje, a także skła­nia do roz­pu­sty. Je­dli go przed świ­tem z mio­dem, a gdy się roz­grzali, za­czy­nali tań­czyć. Jedni śpie­wali, dru­dzy pła­kali, pi­jani od tych grzy­bów. Nie­któ­rzy nie śpie­wali, tylko sie­dzieli w za­my­śle­niu w swo­ich cha­tach. Jed­nym zda­wało się, że za­raz umrą, i szlo­chali, in­nym – że po­że­rają ich dzi­kie be­stie albo że stali się na­gle bo­ga­czami, wła­ści­cie­lami rzesz nie­wol­ni­ków. Jesz­cze inni czuli, że zo­staną oskar­żeni o cu­dzo­łó­stwo i roz­trza­skają im głowę lub że do­pusz­czą się kra­dzieży i zo­staną za­bici, mieli jesz­cze wiele in­nych wi­zji. Kiedy spo­wo­do­wane przez grzyby upo­je­nie mi­nęło, roz­ma­wiali ze sobą o swo­ich wi­zjach[6]

Trudno mó­wić o pierw­szych za­sto­so­wa­niach grzy­bów w kuchni Sło­wian, gdyż jako ma­te­ria nie­trwała nie po­zo­sta­wiły po so­bie wy­raź­nych śla­dów. Za­pewne do­da­wano je do mdłych kasz czy bry­jek, a przy­pie­czone w ża­rze ogni­ska czy na roz­grza­nym ka­mie­niu zja­dano spod ręki. Do dziś znamy smak sma­żo­nych ry­dzów czy zie­lo­nek!

Miód

Grupka zbie­ra­czy nie­rzadko na­po­ty­kała na swo­jej dro­dze męż­czyzn zbie­ra­ją­cych miód. Miód był naj­cen­niej­szym pro­duk­tem po­zy­ski­wa­nym przez bart­ni­ków z te­re­nów le­śnych. Bar­cie dziano w pniach so­sno­wych lub dę­bo­wych, rza­dziej jo­dło­wych czy je­sio­no­wych, które drą­żono że­la­znymi pierzch­niami[7]. W tak spre­pa­ro­wa­nych pier­wot­nych ulach osa­dzano zła­pane roje dzi­kich psz­czół. Po­twier­dze­niem da­to­wa­nia po­cząt­ków bart­nic­twa na te­re­nach Pol­ski jest wy­ło­wiona z Odry barć kło­dowa, któ­rej po­cho­dze­nie den­dro­chro­no­lo­dzy okre­ślili na XI wiek. Miodu uży­wano do sło­dze­nia po­traw i wy­pie­ków. Miał też wie­lo­ra­kie za­sto­so­wa­nie w me­dy­cy­nie lu­do­wej i prak­ty­kach re­li­gij­nych.

Miód był wielce ce­nio­nym da­rem lasu i naj­czę­ściej po­ja­wiał się w kuch­niach star­szy­zny ple­mien­nej czy wo­dzów. Uboż­szym słu­żył jako to­war wy­mienny na po­trzebne w go­spo­dar­stwach ar­ty­kuły i sprzęty. Za­wsze tak jest, że na dro­gich – a więc po­żą­da­nych – pro­duk­tach łapę po­łożą kre­zusi.

Jed­nakże wraz z po­wsta­niem or­ga­ni­za­cji pań­stwo­wej oraz na­ło­że­niem da­nin eks­plo­ata­cja zwłasz­cza barci ob­jęta zo­stała pra­wem ksią­żę­cym, a bart­nicy na te­re­nach do­meny ksią­żę­cej we­szli za­pewne w skład or­ga­ni­za­cji słu­żeb­nej[8].

Łowiectwo, rybołówstwo

Po­lo­wa­nie na żu­bra, ło­sia czy je­le­nia za­strze­żone było dla na­czel­nika ple­mie­nia, a póź­niej – księ­cia. To do nich na­le­żały mięso i skóry upo­lo­wa­nych zwie­rząt. Po­lo­wano przy uży­ciu łuku, dzidy, a za­pewne za­sta­wiano też, szcze­gól­nie na zwie­rzynę stadną, pu­łapki. W tym celu wy­ko­rzy­sty­wano ukształ­to­wa­nie te­renu: jary, wą­wozy, doły.

Mniej za­cni człon­ko­wie ple­mie­nia po­lo­wali na zwie­rzynę mniej­szą: lisy, norki, wie­wiórki czy za­jące i ptac­two. Mięso na­le­żało do nich, ale mu­sieli od­da­wać skórki, które wów­czas na­zy­wano pła­ci­dłem i były obok miodu naj­cen­niej­szym po­żyt­kiem le­śnym.

Mięso po­cząt­kowo kon­ser­wo­wano po­przez su­sze­nie i wę­dze­nie. Su­sze­nie jako me­toda wy­ko­rzy­stu­jąca słońce sto­so­wana była po­wszech­nie w kli­ma­cie cie­plej­szym, czyli na po­łu­dniu. Na te­re­nach pół­noc­nych, gdzie opału było pod do­stat­kiem, upo­wszech­niło się wę­dze­nie, a do su­sze­nia wy­ko­rzy­sty­wano piece po wy­pieku chleba albo pro­dukty roz­wie­szano po pro­stu nad pa­le­ni­skiem lub na pod­da­szu. Wraz z więk­szą do­stęp­no­ścią soli mięsa so­lono.

Na te­re­nach, gdzie osia­dali dawni Sło­wia­nie, znaj­do­wało się znacz­nie wię­cej niż obec­nie ma­łych zbior­ni­ków wod­nych czy stru­mieni, w któ­rych ob­fi­cie wy­stę­po­wały ryby. Po­ła­wiano je pry­mi­tyw­nymi me­to­dami. Naj­wię­cej ryb po­zy­ski­wano po ustą­pie­niu wio­sen­nych roz­to­pów, kiedy wody spły­wały do ko­ryta rzeki, a w oko­licz­nych roz­le­wi­skach po­zo­sta­wały tylko te spóź­nial­skie. „W wo­dach słod­kich i sło­na­wych ło­wiono je­sio­try, ło­so­sie (kon­su­mo­wano owe rzad­kie póź­niej ryby dość czę­sto przed XII w.), tro­cie, wę­go­rze, san­da­cze, szczu­paki, certy, ciosy, krąpy, ka­ra­sie, wzdręgi, liny, kar­pio­wate, lesz­cze, oko­nie, pło­cie, mię­tusy, pstrągi itp.”[9]. Wy­ła­py­wano je ko­szami lub rę­koma.

W od­róż­nie­niu od ko­rzy­ści z po­żyt­ków le­śnych po­łowy na wo­dach śród­lą­do­wych uwa­żano za wspólny przy­wi­lej. W Bi­sku­pi­nie od­kryto po­cho­dzące z VIII–X wieku jamy słu­żące do wę­dze­nia ryb. W tych pierw­szych wę­dzar­niach zna­le­ziono łu­ski i ości po­tęż­nych su­mów, które praw­do­po­dob­nie prze­zna­czone były na da­ninę lub świad­cze­nia dla pa­nu­ją­cego lub jego mi­ni­ste­riała[10].

Obok tych jam znaj­do­wało się wiele pa­le­nisk wy­pełnio­nych war­stwą mierzwy, ziemi i od­pa­dów ry­bich. Słu­żyły one do pod­su­sza­nia ryb, roz­wie­szo­nych na drąż­kach nad ma­łym ogniem. Pod­su­szone nad pa­le­ni­skami ryby za­wie­szano w ja­mach na prę­cie nad tle­ją­cym się na dnie ogni­skiem, po czym za­my­kano otwór jamy de­skami. Próba wę­dze­nia do­ko­nana w ja­mach ar­che­olo­gicz­nych uka­zała, że pro­ces wę­dze­nia mu­siał trwać pół­to­rej do dwóch go­dzin w tem­pe­ra­tu­rze nie­prze­kra­cza­ją­cej 40°C[11].

Z pola i ogrodu

Go­spo­darka wcze­snego śre­dnio­wie­cza na­le­żała do eks­ten­syw­nych. Wy­ma­gało to – za­równo do pro­duk­cji go­spo­darki rol­nej, jak i ho­dowli – znacz­nych prze­strzeni. Aby sku­tecz­nie pro­wa­dzić dzia­łal­ność pro­duk­cyjną, po­je­dyn­cze są­sia­du­jące ze sobą osady, po­sia­da­jące prawo użyt­ko­wa­nia ota­cza­ją­cych je ziem, łą­czyły się w jed­nostki zwane wspól­no­tami te­ry­to­rial­nymi. W tych gru­pach spo­łecz­nych po­cząt­kowo silne więzi ro­dzinne z cza­sem prze­kształ­cały się w związki ty­powo są­siedz­kie.

Jak wy­nika z ba­dań ar­che­olo­gicz­nych, w końcu VI i w VII wieku były to nie­wiel­kie go­spo­dar­stwa. Naj­czę­ściej wo­kół grodu, na ob­sza­rze kilku ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych, funk­cjo­no­wało kilka ta­kich osad. W IX wieku, w po­bliżu two­rzą­cych się w tym cza­sie pań­ste­wek te­ry­to­rial­nych, po­wstają więk­sze wspól­noty. Mimo że zaj­mo­wały one ob­szar 100–250 km2, to tylko nie­wielka ich część była wy­ko­rzy­sty­wana go­spo­dar­czo.

Zie­mie do uprawy przy­dzie­lane były po­przez lo­so­wa­nie, jed­nak w miarę do­sko­na­le­nia me­tod uprawy naj­lep­sze grunty prze­cho­dziły na wła­sność wiel­kich ro­dzin. Po­zo­stałe pola na wy­pa­le­ni­skach, pa­stwi­ska, lasy i wody sta­no­wiły wła­sność wspól­noty. Prze­ciętne go­spo­dar­stwo ob­sie­wało rocz­nie około 8,5 ha. W upra­wie prze­wa­żały zboża: proso, żyto, psze­nica, jęcz­mień i owies. W upra­wie po­lo­wej tego okresu wy­stę­pują także groch, bób (była to nie­znana obec­nie od­miana cel­tycka), a za­pewne także len i ko­no­pie.

Po­zo­stałe ro­śliny, ta­kie jak mar­chew, ogórki, ko­per, chmiel i pa­ster­nak, upra­wiano w ogro­dach. Jak wska­zuje na­zwa, były to te­reny ogro­dzone pło­tami, po­ło­żone w po­bliżu za­bu­do­wań. Upra­wiano w nich za­pewne ce­bulę, ka­pu­stę oraz pewne od­miany kłą­czy po­dob­nych do bu­ra­ków. Po­cho­dzące z X wieku źró­dła ar­che­olo­giczne do­ku­men­tują pro­wa­dzoną w tam­tych cza­sach uprawę ka­pu­sty, która daw­niej na­zy­wana zie­lem staje się w Pol­sce naj­po­pu­lar­niej­szym wa­rzy­wem upraw­nym. Swoją po­pu­lar­ność za­wdzię­cza wa­lo­rom sma­ko­wym, ła­two­ści prze­cho­wy­wa­nia, róż­no­rod­no­ści, a przede wszyst­kim pro­sto­cie w przy­go­to­wa­niu. Nie bez zna­cze­nia są też duża wy­daj­ność i oszczęd­ność w uży­ciu. Ka­pu­sta w for­mie ki­szonki za­wiera wiele wi­ta­min i mi­kro­ele­men­tów. Ła­two było z niej spo­rzą­dzić szybki po­si­łek, do­da­jąc ka­wałki po­śled­niej­szego mięsa czy ryby i za­gęsz­cza­jąc ca­łość ka­szą lub gro­chem (przy­sło­wiowy groch z ka­pu­stą).

Ważne miej­sce w upra­wach zaj­mo­wała rzepa. Daw­niej upra­wiano dwa ga­tunki rzepy: zwy­czajną – więk­szą, o ko­rze­niu ku­li­stym, oraz rzepę zwaną póź­nej kol­ni­kiem – o ko­rze­niu po­dłuż­nym. Nie­stety oba ga­tunki nie nada­wały się do dłuż­szego prze­cho­wa­nia. Do­piero pod ko­niec śre­dnio­wie­cza po­ja­wia się trzeci ga­tu­nek za­cho­wu­jący długą trwa­łość, który szybko pod­bija stoły za­równo bie­doty, jak i moż­nych. Czy smak tego spe­cy­fiku sta­no­wił o jego po­pu­lar­no­ści? Może dla za­moż­nych tak, jed­nak dla bie­doty naj­waż­niej­szy był fakt, że rzepki nie pod­le­gały obo­wiąz­kowi dzie­się­ciny. To war­to­ściowe wa­rzywo jesz­cze do nie­dawna miało też za­sto­so­wa­nie w lecz­nic­twie lu­do­wym, na przy­kład w le­cze­niu ro­ba­czycy.

Hi­sto­rycy i ar­che­olo­dzy spie­rają się, czy Sło­wia­nie upra­wiali owoce, czy też swoją dietę uzu­peł­niali dzi­kimi owo­cami. Tak czy siak fak­tem jest, że: „W war­stwach kul­tu­ro­wych wcze­sno­śred­nio­wiecz­nych sta­no­wisk z te­renu Pol­ski za­cho­wały się pestki na­stę­pu­ją­cych owo­ców: ja­błoni, gru­szy po­spo­li­tej, śliwy, śliwy lu­buszki, śliwy do­mo­wej (po­pu­lar­nej wę­gierki), wi­śnio­śliwy, brzo­skwini, cze­re­śni, wi­śni, wi­śni zwy­czaj­nej, wi­śni kar­ło­wa­tej i wi­no­ro­śli wła­ści­wej”[12].

_______

Wędrówki egzotycznych owoców

Różne były drogi, któ­rymi do­cie­rały do nas eg­zo­tyczne owoce. Na przy­kład znana w Chi­nach już w III ty­siąc­le­ciu p.n.e. brzo­skwi­nia do­piero w X wieku do­tarła na na­sze te­reny z Nie­miec. Na­to­miast wi­śnio­śliwa przy­była do nas w tym sa­mym okre­sie z za­chod­niej Azji i Kau­kazu, ale na te­re­nach Nie­miec po­ja­wiła się do­piero w XVII wieku!

_______

Mięso

Do VII wieku w mię­snej die­cie na­szych przod­ków do­mi­no­wały dzi­czy­zna i by­dło. Woły wy­ko­rzy­sty­wano do orki i trans­portu, a kiedy wy­ko­nały swoje za­da­nia, szły do garnka. Jed­nak od VIII wieku zna­cząco za­czyna wzra­stać spo­ży­cie mięsa wie­przo­wego, ba­ra­niego i ko­ziego. Jest to stały trend, który w po­szcze­gól­nych re­gio­nach miał różne pro­por­cje. Prze­waga ho­dowli by­dła wy­raź­nie za­ry­so­wuje się w Ma­ło­pol­sce i dzi­siej­szej Lu­belsz­czyź­nie, Pol­sce cen­tral­nej, Ma­zow­szu i te­re­nach pół­nocno-wschod­nich. Na­to­miast na Ślą­sku, Po­mo­rzu Za­chod­nim i Gdań­skim oraz w Wiel­ko­pol­sce do­mi­nuje trzoda chlewna. Ta­kie zróż­ni­co­wa­nie za­so­bów two­rzy pierw­sze – jesz­cze mgli­ste – zręby kuchni re­gio­nal­nych.

W kuchni dawnych Słowian

Wróćmy do na­szej grupy ko­biet, które z peł­nymi ko­szami do­tarły do swo­ich do­mostw. Trzeba po­sor­to­wać zbiory i uwa­rzyć go­rą­cej strawy. Czyn­ność roz­nie­ca­nia ognia była dość skom­pli­ko­wana i pra­co­chłonna. Dla­tego też ogień utrzy­my­wano cią­gle. Tylko w przy­padku za­razy lub ochrony przed nią stary ogień wy­ga­szano i roz­pa­lano nowy, tak zwany żywy ogień. Szu­kano wtedy na gwałt albo bliź­nia­ków, albo osób uro­dzo­nych tego sa­mego dnia (bo prze­cież nie mógł to być zwy­kły zja­dacz chleba), któ­rzy ten ogień roz­nie­cali. Taki żywy ogień roz­no­szono do do­mostw.

Ro­dzaj pa­le­ni­ska i spo­sób jego urzą­dze­nia okre­ślał moż­li­wo­ści wy­ko­rzy­sta­nia go do ce­lów ku­li­nar­nych.

We­dług K. Mo­szyń­skiego Sło­wia­nie wschodni wa­rzyli po­ży­wie­nie na ogniu przy­sło­nię­tym, czyli w piecu. Sło­wia­nie za­chodni zwy­kli to czy­nić na ogniu otwar­tym, na przy­piecku, Sło­wia­nie po­łu­dniowi zaś – na otwar­tym ogni­sku znaj­du­ją­cym się po­środku lub w głębi chaty. Choć au­tor tego twier­dze­nia prze­strzega, aby nie trak­to­wać go jako ści­słej re­guły, to sam fakt wy­ka­za­nej róż­no­rod­no­ści ob­ra­zuje mno­gość moż­li­wo­ści i spo­so­bów go­to­wa­nia strawy[13].

Po­cząt­kowo piece były wy­ko­pa­nymi w ziemi do­łami, do któ­rych wrzu­cano roz­grzane ka­mie­nie lub w środku wy­ło­żo­nym ka­mie­niami roz­pa­lano ogień. Z cza­sem ów­cze­śni ku­cha­rze za­uwa­żyli moż­li­wość uspraw­nie­nia pracy i po­lep­sze­nia ja­ko­ści przy­go­to­wy­wa­nych po­traw. Po­kom­bi­no­wali ze zdu­nami i nad niecką pieca za­częto bu­do­wać kon­struk­cje albo z ka­mie­nia z otwartą górną czę­ścią, albo z gliny jako za­mknięte ko­puły. Glinę na­kła­dano na kon­struk­cję z wy­gię­tych pa­ty­ków. W piecu szy­bo­wym ogień roz­pa­lano przed pie­cem w za­głę­bie­niu po­łą­czo­nym z nim tu­ne­lem (także ule­pio­nym z gliny). W ta­kim piecu kiep­sko się go­to­wało, na­to­miast do­sko­nale pie­kło, a na­wet wę­dziło. Do go­to­wa­nia i pie­cze­nia chleba lep­sze były piece ko­puł­kowe, które można było wy­ko­rzy­stać na dwa spo­soby: albo pa­lić ogień tak jak w szy­bo­wym, albo roz­pa­lić ogień we­wnątrz pieca i po na­grza­niu go do od­po­wied­niej tem­pe­ra­tury wy­gar­nąć żar i wsta­wić garnki lub chleb. W piecu ko­puł­ko­wym do­sko­nale uda­wały się po­trawy wy­ma­ga­jące dłu­go­trwa­łej ob­róbki ter­micz­nej. To już wstęp do współ­cze­snego pieca chle­bo­wego. I to chyba wła­śnie mo­del ży­wie­niowy mię­sny (w przy­padku pieca szy­bo­wego) albo mo­del oparty na po­tra­wach mącz­nych i zbo­żo­wych de­cy­do­wał o ro­dzaju bu­do­wa­nego pieca.

A jak daw­niej wy­glą­dało go­to­wa­nie? Po­ku­śmy się o małą re­kon­struk­cję.

Na po­le­pie pieca pani domu roz­pa­lała kilka ma­łych ognisk. Każde dla in­nej po­trawy. Uży­wała su­chego, cienko łu­pa­nego drewna, uni­ka­jąc du­żych, iskrzą­cych po­lan. Garnki przy­sta­wiała jedną stroną do ognia – w wy­niku czego po­trawa czę­sto z jed­nej strony się przy­pa­lała, a z dru­giej strony zo­sta­wała nie­do­go­to­wana. Z cza­sem zli­kwi­do­wano tę nie­do­god­ność, usta­wia­jąc garnki na pod­staw­kach, tak zwa­nych de­nar­kach czy dre­ifu­sach, albo za­wie­szano na łań­cu­chu nad ogniem.

Jak spraw­dzono pod­czas warsz­ta­tów ar­che­olo­gii do­świad­czal­nej, przy­go­to­wa­nie po­siłku dla około pię­cio­oso­bo­wej ro­dziny wy­ma­gało uży­cia trzech–czte­rech garn­ków śred­niej wiel­ko­ści.

Naj­waż­niej­szym sprzę­tem ku­chen­nym był nóż, tak nie­zbędny za­równo przy spo­rzą­dza­niu po­sił­ków, jak i ich kon­sump­cji.

Noże sło­wiań­skie nie były zbyt duże. Ich pro­ste, lan­ce­to­wate w kształ­cie ostrza osią­gały dłu­gość od kilku do kil­ku­na­stu cen­ty­me­trów i po­sia­dały z re­guły lekko zwę­ża­jący się trzpień, na któ­rym osa­dzana była drew­niana lub ko­ściana, czę­sto zdo­biona, rę­ko­jeść. Oso­bliwą formę wcze­sno­śre­dnio­wiecz­nego noża sta­no­wiły od­kry­wane na te­re­nach Niżu Pol­skiego noże z rę­ko­je­ściami że­la­znymi, za­koń­czo­nymi roz­dwo­jo­nym, wo­lu­towo (spi­ral­nie) wy­gię­tym w obie strony uchwy­tem[14].

Nie­które wy­ko­nane były skom­pli­ko­waną me­todą dzi­we­ro­wa­nia, czyli sku­wa­nia w jedną ca­łość kil­ku­na­stu lub na­wet kil­ku­dzie­się­ciu warstw że­laza. To me­toda po­dobna do sto­so­wa­nej przy pro­duk­cji stali da­ma­sceń­skiej. Był to drogi sprzęt, za­pewne ob­cego po­cho­dze­nia.

Pod­sta­wowe na­czy­nia wy­ko­ny­wano z jed­nego ka­wałka drewna me­todą dłu­ba­nia. Naj­po­pu­lar­niej­sze były dzieże do za­ra­bia­nia cia­sta na chleb, kubki i czer­paki do wody. Je­dzono drew­nia­nymi łyż­kami, u za­moż­nych czę­sto bo­gato zdo­bio­nymi. Ze słomy, z wi­kliny czy też sprę­ży­stych ko­rzeni ja­łowca oraz aka­cji wy­pla­tano także na­czy­nia słu­żące do prze­cho­wy­wa­nia żyw­no­ści. Du­żych umie­jęt­no­ści i przy­go­to­wa­nia prak­tycz­nego wy­ma­gała pro­duk­cja na­czyń klep­ko­wych. Trud­nili się tym ła­giew­nicy, póź­niej zwani z nie­miecka bed­na­rzami. Wodę prze­cho­wy­wano w ce­brach zro­bio­nych z kle­pek, ale bez ka­błąka. Za­pewne ce­bry słu­żyły też do prze­cho­wy­wa­nia żyw­no­ści, co za­uwa­żył Gall Ano­nim: „Po­le­cają też za­bić wspo­mnia­nego pro­siaka, któ­rego mię­sem – rzecz nie do wiary – na­peł­nić miano dzie­sięć na­czyń, zwa­nych po sło­wiań­sku ce­bry”[15]. Z kle­pek po­wsta­wały też szkopki, uży­wane przy do­je­niu krów jako na­czy­nia, i ma­sel­nice do ubi­ja­nia ma­sła.

Stępy słu­żyły do przy­go­to­wa­nia wszel­kich kasz i ja­gieł. Były to drew­niane na­czy­nia z tłucz­kiem zwa­nym stę­po­rem. Ubi­ja­nie miało usu­nąć z ziarna łu­ski i plewy. Po ich wy­dmu­cha­niu otrzy­my­wano ja­gły albo krupy. Z jęcz­mie­nia po­wsta­wał pę­czak, a z prosa – ka­sza ja­glana. W stę­pach po­cząt­kowo tłu­czono też ziarno na grubą mąkę. W dru­giej po­ło­wie X wieku do użytku we­szły róż­nego ro­dzaju żarna: roz­cie­ra­cze, żarna pół- i peł­no­obro­towe. Ucie­rano w nich też ziarno szcze­gól­nie przy­datne pod­czas wy­praw wo­jen­nych – płatki. Wrzu­cone do wrzątku z do­dat­kiem ka­wałka mięsa szybko da­wały gę­stą, po­żywną strawę. Pro­to­typ młynka ręcz­nego skła­dał się z dwóch okrą­głych, umiesz­czo­nych je­den na dru­gim ka­mieni. Górny ka­mień ob­ra­cano za po­mocą umo­co­wa­nego na obrzeżu kołka, który speł­niał funk­cję rączki. Miał on wy­drą­żoną dziurę w środku, w którą wsy­py­wano ziarno. Zboże mie­lono, trąc ziarno mię­dzy dwoma ka­mie­niami. Po­sia­da­nie ta­kiego młynka ręcz­nego było dla ży­cia ro­dziny tak ważne, że urzą­dze­nia tego nie wolno było na przy­kład brać li­chwia­rzom w za­staw… „bo ta­kowy jakby du­szę brał w za­staw”[16]. Kil­ka­krotne prze­pusz­cze­nie mąki przez te żarna po­zwa­lało uzy­skać bar­dzo miałki pro­dukt, była to jed­nak praca wielce uciąż­liwa. Pierw­sze młyny w Eu­ro­pie po­ja­wiają się w I wieku p.n.e., a wia­traki to wiek XII.

Rewolucja garnka

Okres daw­nych Sło­wian to także czas, kiedy po ad­ap­ta­cji ognia w kuchni na­stę­puje ko­lejna – jakże istotna dla kul­tury ku­li­nar­nej – zmiana. Ja na­zwał­bym ją wła­śnie re­wo­lu­cją garnka!

Ko­rzy­ści pły­nące z wy­ko­rzy­sta­nia wrzą­cej wody do przy­rzą­dza­nia po­kar­mów znano od dawna. Pro­ble­mem był jed­nak brak od­po­wied­nich na­czyń. Pró­bo­wano go­to­wać w musz­lach czy sko­ru­pach żółwi. Ma­la­jo­wie na­dzie­wali ry­żem wy­drą­żone bam­busy, które wkła­dali do żaru ogni­ska. Po­trawy go­to­wano także w gru­bej skó­rze, którą na­stęp­nie umiesz­czano nad ogniem.

_______

Garnek ze skóry

Współ­cze­śnie próbę go­to­wa­nia me­todą na­szych przod­ków pod­jął nie­jaki M.I. Ru­der. Za­in­spi­ro­wany szes­na­sto­wieczną ry­ciną, na któ­rej Ir­land­czycy go­to­wali w umo­co­wa­nym na trzech pa­li­kach garnku ze skóry ba­rana zupę, eks­pe­ry­men­ta­tor pod­jął próbę za­go­to­wa­nia tym spo­so­bem wody. Nie­stety naj­wi­docz­niej da­leko mu było do po­ziomu przod­ków, po­nie­waż eks­pe­ry­ment za­koń­czył się cał­ko­witą klapą.

_______

Do­piero wy­na­la­zek ognio­trwa­łych na­czyń zbli­żył nas do wyż­szego sta­dium go­to­wa­nia, które przy­nio­sło ol­brzy­mie zmiany cy­wi­li­za­cyjne. Czło­wiek po­sze­rzył swoje spek­trum ży­wie­niowe o do­tych­czas nie­ja­dalne su­rowe ro­śliny. Sztuka prze­ra­bia­nia – go­to­wa­nia trudno straw­nych na­sion na po­żywne po­trawy – za­chę­ciła czło­wieka do ich uprawy. To z ko­lei przy­czy­niło się do roz­sze­rze­nia uprawy roli na ko­lejne te­reny, które po­przed­nio od­stra­szały swoim ubó­stwem. A że można się było tam osie­dlić tylko w pew­nych wa­run­kach, po­bu­dzało po­my­sło­wość czło­wieka, co za tym idzie – pod­rzu­cało mu do roz­wią­zy­wa­nia co­raz to now­sze pro­blemy. Ten splot wy­da­rzeń, które roz­po­czął gar­nek, dał po­czą­tek sku­pio­nemu, kształ­cą­cemu try­bowi ży­cia. Można więc po­ku­sić się o hi­po­tezę, że naj­waż­niej­szym przy­czyn­kiem do osia­dłego trybu ży­cia, ko­niecz­nego wa­runku dal­szego roz­woju cy­wi­li­za­cji, była wła­śnie sztuka go­to­wa­nia – je­den z fi­la­rów na­szej cy­wi­li­za­cji.

Pierw­sze gli­niane na­czy­nia do go­to­wa­nia wy­twa­rzano róż­nymi spo­so­bami.

Stwier­dzono więc tech­nikę wy­gnia­ta­nia z jed­nego ka­wałka gliny, bu­do­wa­nia tech­niką wa­łecz­kowo-ta­śmową i wa­łecz­kowo-pier­ście­niową, po­le­ga­jącą na do­le­pia­niu do sie­bie gli­nia­nych pier­ścieni lub taśm, oraz tech­nikę śli­zgowo-ta­śmową sto­so­waną przy jed­no­cze­snym uży­ciu koła garn­car­skiego. W po­cząt­ko­wym okre­sie wcze­snego śre­dnio­wie­cza sto­so­wano głów­nie dwie pierw­sze tech­niki, a od wieku VII ob­ser­wu­jemy co­raz więk­szy wzrost liczby na­czyń, na któ­rych stwier­dzamy ślady for­mo­wa­nia na kole garn­car­skim[17].

Nie­zbyt duże garnki do go­to­wa­nia le­piono ze spe­cjal­nie przy­go­to­wa­nej gliny i tłucz­nia ka­mien­nego, co za­bez­pie­czało je przed szyb­kim pę­ka­niem. Gar­nek po wy­su­sze­niu, a przed wy­pa­le­niem, po­wle­kano roz­rze­dzoną glinką, two­rząc do­dat­kową war­stwę izo­la­cyjną. W pierw­szych garn­kach funk­cję uszu speł­niały na­le­pione gli­niane li­stwy. Cza­sami zdo­biono je rzę­dami głę­bo­kich za­szczy­pów pal­co­wych. Wiel­kość i kształt garnka za­le­żały od tego, do go­to­wa­nia ja­kich po­traw były prze­zna­czone. Rzad­kie po­lewki i zupy go­to­wano w wy­so­kich, smu­kłych garn­kach. Do gę­stych kasz uży­wano niż­szych, sze­ro­kich.

Codzienne menu

Sta­bi­li­za­cja osia­dłego trybu ży­cia de­ter­mi­nuje także ów­cze­sną dietę – ty­powo ro­ślinną. Pod­stawą po­ży­wie­nia były placki, które pie­czono na roz­grza­nych ka­mie­niach, w po­piele ogni­ska, na rusz­tach lub w pie­cach. Jak sma­ko­wały chleby-placki?

Po­trzebne do plac­ków zboże po­cząt­kowo rów­nie mało się oczysz­cza lub wy­łu­skuje jak na po­lewkę lub bryję. Nie­usu­nięte łu­ski, plewy i czę­ści źdźbła oraz pia­sek po­cho­dzący z ka­mieni żarn są zwy­kłemi za­nie­czysz­cze­niami plac­ków. […] za­wsze placki te są ro­bione z gru­bego, nie­czysz­czo­nego śrutu i za­wie­rają dużo włókna drzew­nego i pia­sku. Nie miękną w ustach, są nie­strawne. Czę­ści ro­ślinne zdrew­niałe są w naj­lep­szym wy­padku je­dy­nym środ­kiem roz­luź­nia­ją­cym placki i je­dy­nem spo­idłem za­kal­co­wa­tego „ośrodka”, je­żeli w ogóle o nim mó­wić można. Lecz i pla­cek z py­tlo­wa­nej, ciem­nej lub bia­łej mąki rów­nież nie wy­ra­sta. Jest on za­kal­co­waty, ciężki, a wy­stu­dzony i wy­su­szony staje się po­dobny do rogu, przej­rzy­sty w prze­kroju i prze­ła­mie. Nic też dziw­nego, że lu­dzie go je­dzą na cie­pło, gdyż w su­chym sta­nie ka­le­czy wprost ję­zyk i pod­nie­bie­nie[18].

Formą po­śred­nią po­mię­dzy plac­kiem a chle­bem były su­szone placki ro­bione z mąki i śrutu z do­dat­kiem róż­nych owo­ców. Nada­wały się one do dłu­giego prze­cho­wy­wa­nia, szybko i ła­two się je przy­go­to­wy­wało: „pod­pło­myk, mię­dzy wę­glem upie­czony pla­cek, czyli chleb pod­po­pio­łowy; je­śli go­rący po­wie­dziono czèm tłu­stem, na­tarto ce­bulą, czost­kiem, dość przy­jem­nym dla nie­szu­ka­ją­cych wy­twor­no­ści sta­wał się po­kar­mem”[19].

Pod­stawą go­to­wa­nych zup, a wła­ści­wie brei, były ka­sze. Naj­czę­ściej spo­ty­kana to ka­sza z prosa ubi­ja­nego w ste­pach lub grubo zmie­lo­nego na żar­nach. Tu znaczną zmianę umoż­li­wił piec ko­puł­kowy. Otwarte pa­le­ni­sko da­wało roz­go­to­waną lub przy­pa­loną breję, na­to­miast wsta­wie­nie garnka do pieca ko­puł­ko­wego owo­co­wało ka­szą wy­pie­czoną o sta­łej kon­sy­sten­cji. Ta tech­no­lo­gia otwie­rała jesz­cze jedną istotną moż­li­wość – ugo­to­wane i wy­su­szone ja­gły da­wało się utłuc w stę­pie, dzięki czemu otrzy­my­wało się pro­to­typ zupy w proszku, którą można było za­brać na wy­prawę jako pro­wiant. Po za­la­niu ta­kiej zupki wrząt­kiem szybko otrzy­my­wało się po­żywną strawę.

Nasi przod­ko­wie go­to­wali rów­nież barszcz – zupę z ro­śliny, która ro­śnie na łą­kach jako chwast po­spo­lity, zwany po pro­stu barsz­czem. Praw­do­po­dob­nie był to pro­to­pla­sta barsz­czu Sosn­kow­skiego. Ze­wnętrzna strona ło­dygi tej ro­śliny za­wiera ja­do­wity sok, na­to­miast część środ­kowa jest słod­kawa, a za­kwa­szona daje płyn, z któ­rego dawni Sło­wia­nie go­to­wali kwa­śną po­lewkę. Nieco gęst­sze po­lewki spo­rzą­dzano z ko­mosy bia­łej (le­biody).

Nasi przod­ko­wie swoją dietę uzu­peł­niali ro­śli­nami strącz­ko­wymi o wy­so­kiej za­war­to­ści białka, ta­kim jak: groch, bób i rza­dziej so­cze­wica. Ziarna te w po­łą­cze­niu z ka­szami dają pod­wa­liny do ko­lej­nego ka­nonu wielu kuchni sło­wiań­skich, w tym i pol­skiej – gro­chówki. Są­dząc na pod­sta­wie za­cho­wa­nych szes­na­sto­wiecz­nych po­cho­dzą­cych z te­re­nów Li­twy ma­te­ria­łów etno­gra­ficz­nych, część zia­ren prze­su­szano w pie­cach pie­kar­skich, mie­lono i tak przy­go­to­wany pół­pro­dukt prze­cho­wy­wano w wor­kach (za­stę­po­wał on chleb). Z ta­kiego su­szu za­la­nego wrząt­kiem w ra­zie po­trzeby można było także szybko przy­rzą­dzić po­żywny po­si­łek.

Za­pewne z ryb z do­dat­kiem kasz spo­rzą­dzano także pier­wotne zupy-breje. Chyba spore pro­blemy mieli nasi przod­ko­wie z so­le­niem ryb. Wy­ni­kało to za­pewne z faktu, że sól była bar­dzo droga i do kon­ser­wa­cji sto­so­wano jej mi­ni­malne ilo­ści. Ryby sma­żono w gli­nia­nych ry­nien­kach, w któ­rych pod­le­wano je ole­jem lnia­nym lub ko­nop­nym. Jesz­cze do XIX wieku za­cho­wał się we wsiach po­le­skich i bia­ło­ru­skich cie­kawy spo­sób so­le­nia ma­łych ry­bek sty­nek, uklei i kiełbi. Wrzu­cano je do beczki, po­sy­py­wano solą, ubi­jano tłucz­kiem i przy­ci­skano z wierz­chu cia­sno wiecz­kiem. Przy­po­mina to rzym­ski spo­sób spo­rzą­dza­nia ga­rum oraz pro­ces ki­sze­nia, który był już znany w opi­sy­wa­nym okre­sie.

Ki­szono ko­rze­nie i nie­które wa­rzywa. W do­syć ory­gi­nalny spo­sób po­twier­dza ten fakt Mau­ri­zio, kiedy to w cza­sach nie tak daw­nych: „chłopi w gu­bernji Wiac­kiej za Wołgą kwa­szą różny ma­ter­jał ro­ślinny w dość oso­bliwy i pier­wotny spo­sób. Beczka na ten cel prze­zna­czona stoi pod ście­kiem z da­chu cha­łupy, kładą zaś do niej różne od­padki je­dze­nia jak ziem­niaki, ka­pu­stę, bu­raki, różne ja­rzyny i owoce. Pod je­sień od­sta­wia się tę beczkę, do któ­rej lała się woda z da­chu; za­war­tość to mar­z­nie, to taje i ki­śnie. Je­dzą chłopi tę ki­szonkę także i na wio­snę i w le­cie; za­bie­rają pewną część z sobą, idąc na pole do pracy, w worku skó­rza­nym, który za­wią­zują sznur­kiem. Worki, le­żąc na słońcu, roz­dy­mają się i prze­wra­cają z boku na bok. Ma­zi­stą tę masę ki­szoną, o nie­po­kaź­nym wy­glą­dzie, zwaną w miej­sco­wym dia­lek­cie sa­ła­matą i sa­ła­pu­trą, ja­dają chłopi z wiel­kiem upodo­ba­niem”[20].

U nas sa­ła­ma­cha, a w da­le­kiej Azji kim­czi.

Spo­ży­wano także na­biał, a mleko prze­ra­biano na znacz­nie trwal­szy ser. Drób w die­cie Sło­wian po­ja­wia się do­piero pod ko­niec XII wieku.

Oce­nia się, że pro­cen­towy udział mięsa w die­cie Sło­wian wa­hał się w gra­ni­cach jed­nej pią­tej do jed­nej czwar­tej ogółu spo­ży­wa­nych po­kar­mów. Fak­tem jest jed­nak, że mięso w tam­tym okre­sie sto­sun­kowo czę­sto go­ściło na­wet na mniej za­moż­nych sto­łach. Po­cząt­kowo wy­ko­rzy­sty­wano je w po­staci rą­banki, czyli dzie­lono je na ka­wałki ra­zem ze sło­niną, a na­stęp­nie so­lono lub wę­dzono.

Et­no­gra­fo­wie na pod­sta­wie oceny stanu ko­ści za­cho­wa­nych w wy­ko­pa­li­skach z okresu wcze­snego śre­dnio­wie­cza wska­zują trzy spo­soby przy­go­to­wy­wa­nia po­traw mię­snych:

go­to­wa­nie ga­la­rety i po­lewki na ko­ściach zwie­rzę­cych,

go­to­wa­nie mięsa w wo­dzie,

sma­że­nie mięsa lub pie­cze­nie.

Mięso w du­żych ka­wał­kach – cza­sami na­wet z ko­ścią – pie­czono na roż­nie. To jed­nak taka tech­no­lo­gia, która daje aro­ma­tyczne mię­sko, ale też spra­wia, że traci soki i tłuszcz, dla­tego sto­so­wano ją, gdy mięsa było pod do­stat­kiem, czyli po uda­nym po­lo­wa­niu czy uboju. Naj­czę­ściej jed­nak lą­do­wało w garnku.

Tu­sze zwie­rzęce pie­czono także w ca­ło­ści, wy­ko­rzy­stu­jąc do tego celu jamy wy­drą­żone w zbo­czach pa­gór­ków lub w gli­nia­stej ziemi.

Ze źró­deł et­no­gra­ficz­nych znamy prze­bieg ta­kiego pie­cze­nia ca­łego zwie­rza: w ja­mie drą­żo­nej w ziemi roz­pa­lano ogni­sko lub wrzu­cano go­rące ka­mie­nie dla roz­grza­nia jej wnę­trza. Na­stęp­nie wkła­dano do niej po spo­pie­le­niu ogni­ska całe wy­pa­tro­szone zwie­rzę, nie­rzadko w skó­rze, ob­le­piano roz­grzaną gliną i przy­kry­wano grubo go­rą­cym po­pio­łem. Jamę na­kry­wano grubo ga­łę­ziami z li­śćmi, roz­pa­la­jąc na nich ogień. Je­śli otwór był wy­drą­żony w zbo­czu wzgó­rza, roz­grze­wano go pierw ogniem, wkła­dano w po­piół za­bitą sztukę, a otwór za­le­piano gliną. Pie­cze­nie trwało w za­leż­no­ści od wiel­ko­ści sztuki od dwóch do kilku go­dzin (np. ba­rana można było upiec w prze­ciągu 2–3 go­dzin). Był to może naj­prost­szy spo­sób przy­rzą­dza­nia więk­szej por­cji mię­siwa na uro­czy­sto­ści ro­dzinne lub uczty o cha­rak­te­rze kul­to­wym[21].

Współ­cze­śni re­kon­struk­to­rzy daw­nej kuchni pró­bo­wali w po­dobny spo­sób upiec świ­niaka. Jed­nak efekty nie były tak za­chę­ca­jące, aby pod­jąć ko­lejne próby. Czy błąd tkwił w kiep­skiej tech­no­lo­gii, czy też gu­sta na­szych przod­ków były mniej wy­bredne? Nie­stety ten ku­char­ski se­kret hi­sto­ria przy­kryła swo­imi kar­tami.

Po­trawy mię­sne były po­żą­da­nymi, acz­kol­wiek rzad­kimi na sło­wiań­skim stole. Po­da­wano je pod­czas uczt ry­tu­al­nych, ple­mien­nych czy waż­nych wy­da­rzeń ro­dzin­nych.

Pierw­szym i za­pewne pod­sta­wo­wym na­po­jem we wcze­snym śre­dnio­wie­czu była woda. Sło­wia­nie za­kła­dali osady przy zbior­ni­kach wod­nych, a naj­chęt­niej przy źró­dłach. W go­spo­dar­stwach do­mo­wych wodę prze­cho­wy­wano w po­bliżu pa­le­ni­ska. I cho­ciaż in­for­ma­cja ta – prze­ka­zana przez Ibra­hima ibn Ja­kuba – do­ty­czy daw­niej­szej łaźni albo cze­goś na kształt współ­cze­snej sauny, to lo­gicz­nym jest, że sa­gan lub drew­niany ce­ber trzy­many w po­bliżu ognia sam się ogrzewa. Nie bez zna­cze­nia było za­pewne to, że woda w po­bliżu ognia mo­gła słu­żyć jako daw­niej­sza, pod­ręczna ga­śnica. W No­wo­gro­dzie od­kryto po­cho­dzące z po­czątku XI wieku szczątki rur i drew­nia­nych zbior­ni­ków, które bez wąt­pie­nia były wo­do­cią­giem.

Daw­niej stro­niono od wody jako na­poju. Uwa­żano ją bo­wiem, i po­nie­kąd słusz­nie, za źró­dło za­razy. W po­wszech­nym spo­ży­ciu było piwo. Znano też wszel­kiego ro­dzaju kwasy spo­rzą­dzane z wy­ko­rzy­sta­niem resz­tek pie­czywa czy fer­men­tu­ją­cej brei, za­la­nych wrząt­kiem, osło­dzone odro­biną miodu i po­zo­sta­wione na kilka dni do fer­men­ta­cji. Za­pewne do fer­men­ta­cji wy­ko­rzy­sty­wano też sok z dzi­kich owo­ców, brzozy czy klonu i oczy­wi­ście miód.

Uży­wa­nie ły­żek i no­żów było ogólne, każdy je za pa­sem no­sił, ale do juch i po­le­wek uży­wano i skórki chle­bo­wej, gdy się mię­kisz wy­ja­dło; do mis pal­cami się­gano. Stoły były pier­wot­nie tak ni­skie, że sia­dano i na ziemi na ko­żu­chach; z cza­sem się wzno­siły i sia­dano do nich na ła­wach i krze­słach[22].

Pokarmy kultowe, obrzędowe

Po­stę­pu­jąca chry­stia­ni­za­cja naj­pierw za­go­ściła na dwo­rach ksią­żę­cych, ni­ziny spo­łeczne zaś cał­kiem ofi­cjal­nie hoł­do­wały po­gań­skim kul­tom, ob­rzę­dom i wie­rze­niom. Zwią­zane z nimi ry­tu­ały można po­dzie­lić na do­mowe (od­pra­wiane w kręgu ro­dziny) oraz so­lenne (od­by­wa­jące się pu­blicz­nie we­dług usta­lo­nej li­tur­gii). W obu przy­pad­kach skła­dano ofiary, w tym spe­cjal­nie przy­go­to­wane po­karmy. W za­mian za szczę­ście i ob­fi­tość pło­dów rol­nych sym­bo­licz­nie dzie­lono się z bó­stwem je­dze­niem: „Naj­star­sza go­spo­dyni za­bi­jała czarną kurę w po­bliżu pa­le­ni­ska, krew ofiary spusz­cza­jąc do dołka przy pa­le­ni­sku, na­stęp­nie cząstki kury wraz z chle­bem i wi­nem za­no­szono na pod­da­sze domu”[23]. Taką ofiarę na­zy­wano sto­pa­nową go­zbą (go­zba – ja­dło).

_______

Opiekuńczy wąż

Sto­pan w mi­to­lo­gii po­łu­dnio­wych Sło­wian był do­bro­tli­wym de­mo­nem – opie­ku­nem domu i ro­dziny. Naj­czę­ściej ob­ja­wiał się pod po­sta­cią węża lub żmii. W za­mian za po­ży­wie­nie zsy­łał na do­mow­ni­ków po­myśl­ność.

_______

Przy ob­rzę­dach so­len­nych jako ofiarę naj­czę­ściej skła­dano zwie­rzęta: ja­gnię albo wołu. Były także: na­biał, ryby, miód i cia­sta o kształ­tach przy­po­mi­na­ją­cych mo­sty czy stud­nie. Kiedy spra­wu­jący li­tur­gię ka­płan ogło­sił, że ofiara zo­stała przez bó­stwo przy­jęta, roz­po­czy­nała się uczta – obo­wiąz­kowo od ko­ła­cza. Ob­szerny opis ta­kiego ob­rzędu po­zo­sta­wił nam duń­ski śre­dnio­wieczny hi­sto­ryk i kro­ni­karz Saxo Gram­ma­ti­cus:

Przy­no­szono także w ofie­rze ko­łacz, przy­pra­wiony mio­dem, okrą­głego kształtu, a ta­kiej wiel­ko­ści, że do­rów­ny­wał pra­wie wy­so­ko­ści czło­wieka. Sta­wia­jąc go po­mię­dzy sobą a lu­dem, zwykł się py­tać ka­płan, czy Ru­gia­nie go wi­dzą. Gdy ci od­po­wia­dali, że go wi­dzą, wy­po­wia­dał ży­cze­nie, aby za rok nie mo­gli go zo­ba­czyć. Tym ży­cze­niem obej­mo­wał on nie tylko swoją lub ludu przy­szłość, lecz po­myślny uro­dzaj w przy­szło­ści w ogóle[24].

Na­stęp­nie ka­płan spraw­dzał, czy nie ubyło miodu na­la­nego do rogu trzy­ma­nego przez po­sąg Świę­to­wita. Jego uby­tek ozna­czał kiep­skie zbiory w przy­szłym roku. Wszyst­kie te ob­rzędy od­pra­wiane je­sie­nią, po za­koń­cze­niu żniw, sta­no­wiły po­dzię­ko­wa­nie za ze­brane plony i prośbę o więk­sze w na­stęp­nym roku. Uro­dzaj ozna­czał do­sta­tek, brak plo­nów głód, a na­wet śmierć. Warto było więc się nieco po­fa­ty­go­wać.

W oko­li­cach wio­sen­nej rów­no­nocy ob­cho­dzono święta wio­senne, ści­śle zwią­zane z kul­tem jajka. Po­strze­gane było ono jako sym­bol od­ra­dza­ją­cego się ży­cia, a skła­dano je w for­mie na­tu­ral­nej oraz jako pi­sanki.

Sło­wia­nie po­przez uczto­wa­nie na gro­bach zmar­łych od­da­wali im na­leżny sza­cu­nek. Było to też na­wią­za­nie sym­bo­licz­nej więzi z du­chami przod­ków. Taką ucztę na­zy­wano strawą, a znacz­nie póź­niej prze­ro­dziła się w stypę. Ja­dano na niej po­trawy z ro­ślin strącz­ko­wych, spo­ży­wano także na­poje al­ko­ho­lowe.

Nasi przod­ko­wie o po­wo­dze­nie swo­ich no­wych bu­dowli dbali po­przez skła­da­nie tak zwa­nych ofiar za­kła­dzi­no­wych. W na­roż­niku bu­do­wa­nej cha­łupy albo pod belką fun­da­men­tową skła­dano ofiarę, którą naj­czę­ściej był czarny ko­gut.

Sło­wia­nie trwali w prze­ko­na­niu, że du­sze zmar­łych przod­ków mogą uka­zy­wać się ży­wym w po­staci ma­te­rial­nej czy też jako cie­nie. Na­le­żało więc do­star­czyć im po­ży­wie­nia i cie­pła. Stąd do­mi­nu­jącą formą ob­rzę­dów w kul­cie zmar­łych były uczty i pa­le­nie ognisk. Jak po­daje A. Brück­ner, dla dusz zmar­łych bu­do­wano na­wet spe­cjalne łaź­nie, któ­rych pod­łogi wy­sy­py­wane były po­pio­łem: ślady na nich miały zdra­dzić od­wie­dziny umar­łych przod­ków, dla któ­rych kła­dziono na piecu ja­dło: mięso, mleko, ma­sło czy jajka[25].

_______

Polewka z lebiody (komosy białej)

2–3 gar­ście mło­dych list­ków le­biody, 0,2 kg mięsa (może być su­szone) lub ko­ści na wy­war, 0,2 l śmie­tany, 1 czu­bata łyżka mąki, sól, mie­lona czar­nuszka, szczy­pio­rek, ko­pe­rek, 5 go­to­wa­nych ja­jek

Z dwóch li­trów wody go­tu­jemy wy­war na mię­sie lub ko­ściach. Młodą le­biodę płu­czemy. Do go­to­wa­nia uży­wamy list­ków oraz mło­dych ga­łą­zek, kro­imy je drobno i do­da­jemy do go­to­wego wy­waru, so­limy. Go­tu­jemy jesz­cze około 15–20 mi­nut. Do smaku do­pra­wiamy mie­loną czar­nuszką, ko­per­kiem lub po­szat­ko­wa­nym szczy­pior­kiem. Za­pra­wiamy śmie­taną roz­mą­coną z mąką. Po­da­jemy z go­to­wa­nymi jaj­kami.

Po­lewkę za­miast na mię­sie można ugo­to­wać na łyżce ma­sła czy łyżce skwar­ków z boczku[26].

_______

[1] E. Twa­row­ska, Zdo­by­wa­nie po­ży­wie­nia. Zbie­rac­two wcze­sno­śre­dnio­wieczne, [w:] Czło­wiek w pra­dzie­jach, red. J.K. Ko­złow­ski, S.K. Ko­złow­ski, War­szawa 1983, [za:] H. Lis, P. Lis, Kuch­nia Sło­wian o żyw­no­ści, po­tra­wach i nie tylko, Kra­ków 2009, s. 59.

[2] Ba­gno zwy­czajne – krzew na­le­żący do ro­dziny wrzo­so­wa­tych, z ra­cji po­do­bień­stwa na­zy­wany jest też dzi­kim roz­ma­ry­nem. W Pol­sce spo­tyka się go na ob­sza­rach ni­zin­nych. Ziele to daw­niej sto­so­wano jako śro­dek lecz­ni­czy i od­stra­sza­jący owady. Współ­cze­śnie ziele sto­suje się jako śro­dek od­stra­sza­jący mole.

[3] Ł. Łu­czaj, Dzika Kuch­nia, War­szawa 2013, s. 291.

[4] Kopa – 60 sztuk.

[5] M. To­us­sa­int-Sa­mat, Hi­sto­ria na­tu­ralna i mo­ralna je­dze­nia, War­szawa 2002, s. 58.

[6] Tamże, s. 60–61.

[7] Pierzch­nia – wy­ko­nany z me­talu przy­rząd w kształ­cie łomu do wy­bi­ja­nia prze­rę­bli w lo­dzie.

[8]Hi­sto­ria kul­tury ma­te­rial­nej Pol­ski w za­ry­sie. Tom I od VII do XII wieku, red. M. Dem­biń­ska, Z. Pod­wiń­ska, Wro­cław–War­szawa–Kra­ków–Gdańsk 1978, s. 109–110.

[9] Tamże, s. 115.

[10] Mi­ni­ste­ria­ło­wie – słu­żeb­nicy dwor­scy pa­nu­ją­cego, wy­ko­nu­jący różne pro­fe­sje w służ­bie ło­wiec­kiej, ho­dow­la­nej, rze­mieśl­ni­czej i in­nych.

[11]Histo­ria kul­tury ma­te­rial­nej Pol­ski w za­ry­sie. Tom I od VII do XII wieku, dz. cyt., s. 195.

[12] H. Lis, P. Lis, dz. cyt., s. 75.

[13] Tamże, s. 113.

[14] Tamże, s. 138–139.

[15] Gall Ano­nim, dz. cyt., s. 13.

[16] http://bi­blie­pol­skie.pl/zztek­sty­_wer.php?book=5&chap­ter=24&verse=6&tlid=8.

[17]Hi­sto­ria kul­tury ma­te­rial­nej Pol­ski w za­ry­sie. Tom I od VII do XII wieku, dz. cyt., s. 163.

[18] A. Mau­ri­zio, Po­ży­wie­nie ro­ślinne i rol­nic­two w roz­woju dzie­jo­wym, War­szawa 1926, s. 259.

[19] Ł. Go­łę­biow­ski, Domy i dwory, War­szawa 1830, s. 304.

[20] A. Mau­ri­zio, dz. cyt., s. 13–14.

[21]Hi­sto­ria kul­tury ma­te­rial­nej Pol­ski w za­ry­sie. Tom I od VII do XII wieku, dz. cyt., s. 296.

[22] A. Brück­ner, Dzieje kul­tury pol­skiej, War­szawa 1958, s. 193.

[23] H. Lis, P. Lis, dz. cyt., s. 198.

[24] Saxo Gram­ma­ti­cus, Ge­sta Da­no­rum, [za:], H. Lis, P. Lis, dz. cyt., s. 201.

[25] H. Lis, P. Lis, dz. cyt., s. 206–207.

[26] Re­cep­tura zo­stała opra­co­wana i spraw­dzona pod­czas re­ali­za­cji pro­gramu ba­daw­czego ar­che­olo­gii do­świad­czal­nej „Po­ży­wie­nie Sło­wian” i za­miesz­czona w książce H. Lis, P. Lis, dz. cyt., s. 224.

Kuchnia czasów piastowskich

Społeczna funkcja jedzenia

Co jadano za czasów Piasta i Rzepichy

W kuchni Rzepichy

Mieszczańskie pojadanie

Za królewskim stołem

Renesansowa kuchnia Jagiellonów

Kuchnia uboga i głodowa

Na włościańskim stole

Kuchnia staroświecka

Staropolskie jadło

Na jagiellońskim dworze

Kuchnia Rzeczypospolitej Obojga Narodów

Kuchnia barokowa

Polska kuchnia szlachecka

Mieszczańskie kulinaria

Coraz bardziej ubogi chłopski stół

Czasy stanisławowskie

Kuchnia okresu zaborów

Na bogatych stołach

W ziemiańskiej – szlacheckiej kuchni

Mieszczańskie obyczaje żywieniowe

Kuchnia robotnicza

Chłopskie jadło

Polskie kartofle

Dzieci za stołem

Produkcja żywności. Oświeceniowe nowinki

Pierwsi smakosze i restauratorzy. Początki gastronomii

Niedojadanie i głód

Książki kucharskie. Lucyna Ćwierczakiewiczowa

Kuchnia dwudziestolecia międzywojennego

Kuchnia narodowa a kuchnie regionalne

Handel

Zwyczaje kulinarne

Kuchnia inteligencji pracującej

Kuchnia biedoty miejskiej

Kuchnia chłopska

Gastronomia

Kuchnia czasów wojen i okupacji

Pierwsze aprowizacyjne wprawki drugiej wojny światowej

Mały szmugielek i duży szmugiel

Bimber

Mieszczanin rolnikiem

Nowe stare pomysły

Erzace – zamienniki

Kryzysowe książki kucharskie

Gastronomia

Głód w gettach

Powstańcza kuchnia

Kuchnia PRL-u

Rolnictwo i dostawy obowiązkowe

Deficytowe mięso i nagie haki w sklepach?

Kuchnia domowa

Gastronomia

Dlaczego karp?

Gorzkie słodkości

Święta

Zamiast zakończenia

Bibliografia

Akta Unji Pol­ski z Li­twą: 1385–1791, wy­dali Sta­ni­sław Ku­trzeba i Wła­dy­sław Sem­ko­wicz, Kra­ków 1932.

An­to­lo­gia po­ezji pol­skiej, wy­bór J. Po­la­nicki, A. Rajca, War­szawa 2001

As­so­uline P., Lu­te­tia, Gal­li­mard 2005.

Ba­ra­now­ski B., Pol­ska karczma, Wro­cław–War­szawa–Kra­ków 1979.

Bart­kow­ski J., Wspo­mnie­nia z po­wsta­nia 1831 r. i pierw­szych lat emi­gra­cji, Kra­ków 1966.

Boc­ken­heim K., Przy pol­skim stole, Wro­cław 1999.

Bo­rzym J., Pa­mięt­nik pod­la­skiego szlach­cica, Łomża 2009.

Bril­lat-Sa­va­rin A., Fi­zjo­lo­gia smaku, tłum. J. Guze, War­szawa 1966.

Brück­ner A., Dzieje kul­tury pol­skiej, War­szawa 1958.

Brück­ner A., En­cy­klo­pe­dia sta­ro­pol­ska, War­szawa 1990.

By­stroń J.S., Dzieje oby­cza­jów w daw­nej Pol­sce wiek XVI–XVIII, t. II, War­szawa 1994.

Chrząszcz T., Til­gner D.J., Wła­sno­ści i trwa­łość pol­skich wę­dlin, Po­znań 1937.

Ciun­dzie­wicka A., Go­spo­dyni li­tew­ska, wy­da­nie z 1898 roku, na­kła­dem księ­garni Jó­zefa Za­wadz­kiego, Wilno 1914.

Ciun­dzie­wicka A., Za­wadzka W., Go­spo­dyni li­tew­ska, wyd. III, Wilno 1856.

Cza­chow­ski H., Świech I., Wi­gi­lia czas ocze­ki­wa­nia, czas ma­gii, Ko­men­tarz wy­stawy, Mu­zeum Et­no­gra­ficzne im. Ma­rii Zna­mie­row­skiej-Prüf­fe­ro­wej w To­ru­niu, To­ruń 2000.

Czer­niecki S., Com­pen­dium Fer­cu­lo­rum, albo ze­bra­nie po­traw, opr. J. Du­ma­now­ski, War­szawa 2021.

Czo­chań­ski H., Bim­brow­nic­two na Pod­la­siu. Hi­sto­ria i współ­cze­sność, Bia­ły­stok 2011.

Ćwier­cza­kie­wi­czowa L., 365 obia­dów, Kra­ków 1985.

Dą­brow­ska M., Dzien­niki, War­szawa 1988.

Dłu­gosz J., Rocz­niki czyli kro­niki słyn­nego Kró­le­stwa Pol­skiego, War­szawa 2016.

Do­broń­ski A., Bia­ły­stok. Hi­sto­ria mia­sta, Bia­ły­stok 1998.

Do­ku­ment gor­licki z 1417 r., taksy kra­kow­skie z XV w.

Du­dek A., Zblew­ski Z., Uto­pia nad Wi­słą. Hi­sto­ria Pe­erelu, War­szawa–Biel­sko-Biała 2008.

Du­ma­now­ski J., Paw­las A., Po­znań­ski J., Se­krety mi­strzow­skie Sta­ni­sława Czer­niec­kiego, War­szawa 2010.

„Dzien­nik Bia­ło­stocki”, 22 stycz­nia 1922 r.

„Dzień Do­bry”, 10 li­sto­pada 1932 r.

Fa­li­mierz S., O zio­łach y o mo­czy ich, o pa­le­niu wo­dek z zioł, o oley­kach przy­pra­wia­niu, o rze­czach za­mor­skich, Kra­ków 1534.

Fer­nan­dez-Ar­me­sto F., Wo­kół ty­siąca sto­łów, czyli hi­sto­ria je­dze­nia, War­szawa 2003.

Fie­do­ruk A., Le­chow­ski A., Kuch­nia daw­nego Bia­łe­go­stoku, Bia­ły­stok 2023.

Fi­li­po­wicz W., Przy stole z kró­lem. Jak uczto­wano na kró­lew­skim dwo­rze, od Ja­giełły do Elż­biety II, Kra­ków 2020.

Gall Ano­nim, Kro­nika pol­ska, przekł. Ro­man Gro­decki, Wro­cław 2003.

„Ga­zeta Bia­ło­stocka”, 4–17 sierp­nia 1913 r.

Glo­ger Z., En­cy­klo­pe­dia sta­ro­pol­ska, t. I–IV, War­szawa 1985.

Glo­ger Z., Rok pol­ski w ży­ciu, tra­dy­cji i pie­śni, War­szawa 1900.

Goff J. le, Tru­ong N., Hi­sto­ria ciała w śre­dnio­wie­czu, tłum. I. Ka­nia, War­szawa 2006.

Go­łę­biow­ski Ł., Domy i dwory, War­szawa 1830.

Go­spo­darka mię­sna w Pol­sce. Za­rys dzie­jów, t. I a, praca ze­spo­łowa pod re­dak­cją W. Pe­zac­kiego.

Gram­ma­ti­cus S., Ge­sta Da­no­rum.

Hal­bań­ski M., Lek­sy­kon sztuki ku­li­nar­nej, War­szawa 1987.

Hal­ska M., Co dzi­siaj jeść i jak go­to­wać?, War­szawa 1942.

Har­tleb K., Kul­tura Pol­ski od za­ra­nia dzie­jów po dni ostat­nie, przed­mowa Jan Le­choń, New York 1945.

He­nisch B.A., Fast and Fe­ast. Food in Me­die­val So­ciety, Pen­n­sy­lva­nia 1977.

Her­ba­czyń­ski W., W daw­nych cu­kier­niach i ka­wiar­niach war­szaw­skich, War­szawa 1983.

Her­bich A., Dziew­czyny z po­wsta­nia, Kra­ków 2014.

Her­cius S.K., Ban­kiet na­ro­dowi ludz­kiemu od Mo­nar­chy Nie­bie­skiego za­raz przy stwo­rze­niu świata z róż­nych ziół, zbóż, owo­ców, by­dląt zwie­rzyn, pta­stwa, ryb etc. zgo­to­wany, Kra­ków 1660.

Hi­sto­ria kul­tury ma­te­rial­nej Pol­ski w za­ry­sie. Tom I od VII do XII wieku, red. M. Dem­biń­ska, Z. Pod­wiń­ska, Wro­cław–War­szawa–Kra­ków–Gdańsk 1978.

Hi­sto­ria kul­tury ma­te­rial­nej Pol­ski w za­ry­sie. Tom II od XIII do XV wieku, red. A. Rut­kow­ska-Płach­ciń­ska, Wro­cław–War­szawa–Kra­ków–Gdańsk 1978.

Hi­sto­ria kul­tury ma­te­rial­nej Pol­ski w za­ry­sie. Tom III od XVI do po­łowy XVII wieku, red. A. Kec­kowa, D. Mo­lenda, Wro­cław–War­szawa–Kra­ków–Gdańsk 1978

Hof­f­ma­nowa z Tań­skich K., Jan Ko­cha­now­ski w Czar­no­le­sie. Ob­razy z końca szes­na­stego wieku, Lipsk 1866.

„Ilu­stro­wany Ku­ryer Co­dzienny”, 14 sierp­nia 1922 r.

Ja­ki­mo­wicz-Klein B., Kuch­nia gó­ral­ska, Wro­cław 2014.

Jana Ko­cha­now­skiego dzieła pol­skie, opr. J. Lo­ren­to­wicz, War­szawa 1919.

Ja­nicki K., Pi­jana wojna. Al­ko­hol pod­czas II wojny świa­to­wej, War­szawa 2012.

Ja­rzęb­ski A., Go­ści­niec albo opi­sa­nie War­szawy 1643 r., War­szawa 1909.

Ja­sie­nica P., Pol­ska Ja­giel­lo­nów, War­szawa 1986.

Je­licz A., Ży­cie co­dzienne w śre­dnio­wiecz­nym Kra­ko­wie (wiek XIII–XV), War­szawa 1966.

Je­żew­ski A., War­szawa na sta­rej fo­to­gra­fii, War­szawa 1960.

Je­żow­ski W., Oeko­no­mia abo po­rzą­dek za­baw zie­miań­skich, we­dług czte­rech czę­ści roku.

Kar­ma­now­ski O., Ol­brychta Kar­ma­now­skiego po­ety wieku XVII-go, wier­sze różne, ze­brał J.K. Ple­bań­ski, War­szawa 1890.

Kie­nie­wicz A., Nad Pry­pe­cią, dawno temu… Wspo­mnie­nia za­mierz­chłej prze­szło­ści, Wro­cław 1989.

Kilka słów o ta­nich kuch­niach war­szaw­skich, w dru­karni A. Ginsa, War­szawa 1878.

Ki­to­wicz J., Opis oby­cza­jów za pa­no­wa­nia Au­gu­sta III, tom I–II, War­szawa 2003.

Kluk K., Dyk­cy­onarz ro­ślinny, War­szawa 1805.

Kohn E., „Zdro­wie”, t. VIII, 1892.

Kol­berg O., Li­twa, [w:] Dzieła wszyst­kie Oskara Kol­berga, War­szawa 1966.

Ko­nop­nicka M., Dam­nata. Po­ezyje, Lwów 1900.

Ko­wal­ski P., Opo­wieść o chle­bie, Kra­ków 2007.

Ko­wecka E., Dwór „Naj­rząd­niej­szego w Pol­sz­cze Ma­gnata”, War­szawa 1991.

Ko­wecka E., W sa­lo­nie i w kuchni, War­szawa 1984.

Kpia­rze pod Gie­won­tem, opr. R. Hen­nel, War­szawa 1987.

Kra­sicki I., Sa­tyry. Za przy­wi­le­jem. W War­sza­wie 1779, War­szawa 1779.

Kra­szew­ski J.F., Wspo­mnie­nia Wo­ły­nia, Po­le­sia i Li­twy, War­szawa 1985.

Kru­szew­ski J., Przed pół­wie­kiem w sto­licy, War­szawa 1969.

Ku­śnie­wicz A., Mie­sza­niny oby­cza­jowe, War­szawa 1985.

La­sota E., Be­au­plan W., Opis Ukra­iny, War­szawa 1972.

Lem­nis M., Vi­try H., W sta­ro­pol­skiej kuchni i przy pol­skim stole, War­szawa 1989.

Le­wicki T., Pol­ska i kraje są­sied­nie w świe­tle Księgi Ro­gera geo­grafa arab­skiego z XII w. Al In­drisi’ego, cz. I, Kra­ków 1945.

Lis H., Lis P., Kuch­nia Sło­wian. O żyw­no­ści, po­tra­wach i nie tylko, Kra­ków 2009.

Lesz­czyń­ski A., Chłopi swo­ich pa­nów, „Ale Hi­sto­ria”, nr 43, 28.10.2013.

Łow­miań­ski H., Pod­stawy go­spo­dar­cze for­mo­wa­nia się państw sło­wiań­skich, War­szawa 1953.

Ło­ziń­ska M., Ło­ziń­ski J., W przed­wo­jen­nej Pol­sce. Ży­cie co­dzienne i nie­co­dzienne, War­szawa 2011.

Ło­ziń­ski W., Ży­cie pol­skie w daw­nych wie­kach, Kra­kó­w1974.

Łu­czaj Ł., Dzika Kuch­nia, War­szawa 2013.

Łyki i koł­tuny. Pa­mięt­nik miesz­cza­nina Pod­la­skiego (1790–1816), wy­dał z rę­ko­pisu, przy­pi­skami i wstę­pem opa­trzył K. Bar­to­sze­wicz, Kra­ków–War­szawa 1917.

Ma­chaut G. de, La Preis d’Ale­xan­drie ou chro­niqe du roi Pierre de Lu­si­gnan, Ge­newa 1877.

Mal­czew­ski R., Od ce­pra do wa­riata. Fe­lie­tony za­ko­piań­skie, War­szawa 2012.

Mar­kuza-Bie­niecka B., Kuch­nia kra­jów nad­bał­tyc­kich, War­szawa 1986.

Ma­ro­szek J., Le­oń­czuk J., Wielka księga tra­dy­cji ku­li­nar­nych Pusz­czy Kny­szyń­skiej, Su­praśl 2011.

Mau­ri­zio A., Po­ży­wie­nie ro­ślinne i rol­nic­two w roz­woju dzie­jo­wym, War­szawa 1926.

Mey­zie P., Kuch­nia w Eu­ro­pie doby no­wo­żyt­nej. Jeść i pić: XVI–XIX wiek, War­szawa 2012.

Mic­kie­wicz A., Pan Ta­de­usz czyli ostatni za­jazd na Li­twie, War­szawa 1982.

Mi­kul­ski K., Kra­kow­ski Zjazd Mo­nar­chów Czyli Uczta u Wie­rzynka, por­tal ma­ga­zynu hi­sto­rycz­nego „Mó­wią Wieki”.

Mo­raw­ski Z., Gdzie ten dom, gdzie ten świat?, War­szawa 1994.

Morsz­tyn J.A., Do Sta­ni­sława Morsz­tyna, [w:] Po­ezye ory­gi­nalne i tło­ma­czone. Po­ezye li­ryczne – Lut­niéj księga pierw­sza, War­szawa 1883.

Morsz­tyn J.A., Utwory ze­brane, red. L. Ku­kul­ski, War­szawa 1971.

Na­kwa­ska K., Dwór wiej­ski, t. I, Po­znań 1843.

Ne­stor, Po­wieść mi­nio­nych lat, przeł. F. Sie­licki, Kra­ków 1968.

Niem­ce­wicz J.U., Ju­liana Ur­syna Niem­ce­wi­cza po­dróże hi­sto­ryczne po zie­miach pol­skich mię­dzy ro­kiem 1811–1828, Pa­ryż 1858.

Nie­ży­chow­ski J.J., Wiel­ka­nocna spo­wiedź sma­ko­sza, „Twój Styl” 1996, nr 12.

Oby­czaje w Pol­sce. Od śre­dnio­wie­cza do cza­sów współ­cze­snych, praca zbio­rowa pod re­dak­cją A. Chwalby, War­szawa 2004.

Ochman-Sta­ni­szew­ska S., Dy­na­stia Wa­zóww Pol­sce, War­szawa 2006.

Or­gel­brand S., En­cy­klo­pe­dia po­wszechna, Wy­daw­nic­two To­wa­rzy­stwa Ak­cyj­nego Od­lewni Czcio­nek i Dru­karni S. Or­gel­branda Sy­nów, 1901.

Osiecka A., W żół­tych pło­mie­niach li­ści, http://mag­dau­mer.pl/home/spiew­nik/w-zol­tych-plo­mie­niach-li­sci/ (data do­stępu: 04.04.2024 r.).

Ossow­ska M., In­te­li­gent pol­ski na tle grup to­wa­rzy­skich Eu­ropu Za­chod­niej, „Myśl Współ­cze­sna” 1947, nr 5.

Pa­mięt­niki chło­pów, se­ria II, War­szawa 1936.

Peszke J., Kuch­nia pol­ska dawna. Urywki z jej dzie­jów od naj­daw­niej­szych cza­sów do końca wieku XVII, „Ga­zeta do­mowa”, War­szawa 20 grud­nia 1903.

Pi­roż­ni­kow E., Szy­mań­ski W.M., Rola dziko ro­sną­cych ro­ślin w po­ży­wie­niu miesz­kań­ców osady z okresu wpły­wów rzym­skich i wę­dró­wek lu­dów w Pa­prot­kach ko­lo­nii sta­no­wi­sko 44 w Kra­inie Wiel­kich Je­zior Ma­zur­skich, „Spra­woz­da­nia Ar­che­olo­giczne” 57.

Po­kor­ska B., Piwo w na­szym domu, War­szawa 1987.

Pol W., Opo­wia­da­nie łow­czego, [w:] te­goż, Rok my­śliwca, Lu­blin 2007.

Po­śpie­szyń­ska K., Przy­goda ku­li­narna, War­szawa 1987.

Po­tocki W., Mo­ra­lia abo rze­czy do oby­cza­jów, nauk i prze­stróg, t. II, Kra­ków 1915.

Pru­szak T.A., O zie­miań­skim świę­to­wa­niu. Tra­dy­cje świąt Bo­żego na­ro­dze­nia i Wiel­kiej­nocy, War­szawa 2006.

Przy­czyna we­so­ło­ści, śmie­chu, na­by­cia do­brego hu­moru y ucie­chy. Apropo czyli przy­to­cze­nie w kon­wer­sa­cyi ia­ko­wej wia­do­mo­ści cie­ka­wej w krót­kich hi­sto­ry­ach, fa­bu­łach, od­po­wie­dziach, po­wie­ściach tre­fun­ko­wych za­wie­ra­jące się, rkp. Ar­chi­wum Ko­mie­row­skich z Ko­mie­rowa, nr 101, Wo­je­wódz­kie Ar­chi­wum Pań­stwowe w Byd­gosz­czy.

Raj­zner E., Lew H.R., Losy nie­opo­wie­dziane, War­szawa 2013.

Re­dliń­ski E., Ni­ki­formy, War­szawa 1982.

Rej M., Wi­ze­runk wła­sny ży­wota czło­wieka po­czci­wego, [w:] te­goż, Dzieła wszyst­kie, t. VII, Wro­cław 1971.

Rej M., Ży­wot czło­wieka po­czci­wego, „Bi­blio­teka Pol­ska”, ze­szyt piąty, Kra­ków 1859.

Roz­mowa Mi­strza Po­li­karpa ze Śmier­cią, sta­ro­pol­ska.pl, http://sta­ro­pol­ska.pl/sre­dnio­wie­cze/po­ezja­_swiecka/dia­lo­g_02.html (data do­stępu: 24.03.2024).

Ró­życki A., Kra­kow­skie wy­roby wę­dli­niar­skie, Kra­ków 1926.

Ru­bin­stein A., Kuch­nia Neli, War­szawa 2003.

Ruch lu­dowy na Ma­zow­szu, Kur­piach i Pod­la­siu, red. A. Łu­czak, War­szawa 1975.

Sa­ry­usz-Sto­kow­ska M., Co kiedy, jak i z kim, Żnin 1937.

Sło­nim­ski A., Wspo­mnie­nia war­szaw­skie, War­szawa 1957.

Sło­wacki J., Po­dróż na Wschód. Po­emat nie­do­koń­czony, [w:] te­goż, Pi­sma po­śmiertne, ogł. A. Ma­łecki, t. 1, Lwów 1866.

Smolka S., Mieszko Stary i jego wiek, War­szawa 2009.

Stille S.J., Po­dróż do Pol­ski, War­szawa 1985.

Sy­reń­ski Sz., Ziel­nik Sy­re­niu­sza druk czcionką współ­cze­sną. Tom I–VI, Kro­sno 2017.

Sza­rota T., Oku­po­wa­nej War­szawy dzień po­wsze­dni, War­szawa 1988.

Szromba-Ry­sowa Z., Po­ży­wie­nie, [w:] Pod­hale – tra­dy­cja we współ­cze­snej kul­tu­rze wsi, Kra­ków 2000.

Szy­mań­ski W., Pi­ko­lak z ho­telu Ritz, au­dy­cja, Pol­skie Ra­dio Bia­ły­stok 2003

Szyt­tler J., Kuch­nia my­śliw­ska, czyli na ło­wach, Wilno 1845.

Święch I., Bie­siada trwa. Wi­gi­lijny kod ku­li­narny, [w:] Smak bie­siady. An­tro­po­lo­giczne szkice o kul­tu­rze szla­chec­kiej i współ­cze­snej, pod red. J. Eich­sta­edta, Oża­rów 2000.

Ta­ra­sie­wicz K., Kawa i her­bata na zie­miach pol­skich. Han­del, kon­sump­cja, oby­czaje, War­szawa 2009.

Ta­ra­sie­wicz K., Przy­gody z kawą i her­batą. Aneg­doty, wy­da­rze­nia, War­szawa 2000.

Ta­zbir J., Kul­tura szla­checka w Pol­sce. Roz­kwit – upa­dek – re­likty, War­szawa 1979.

To­us­sa­int-Sa­mat M., Hi­sto­ria na­tu­ralna i mo­ralna je­dze­nia, War­szawa 2002.

Trem­becki J.T., Wi­ry­darz po­etycki, Lwów 1910.

Twa­row­ska E., Zdo­by­wa­nie po­ży­wie­nia. Zbie­rac­two wcze­sno­śre­dnio­wieczne, [w:] Czło­wiek w pra­dzie­jach, red. J.K. Ko­złow­ski, S.K. Ko­złow­ski, War­szawa 1983.

Wal­dorff J., Śmierć mia­sta, War­szawa 1946.

Wań­ko­wicz M., Monte Cas­sino, War­szawa 1978.

Wań­ko­wicz M., Szcze­nięce lata, Kra­ków 1974.

Wań­ko­wicz M., Tedy i owędy, War­szawa 1971.

Wań­ko­wicz M., Ziele na kra­te­rze, War­szawa 1976.

We­resz­czyń­ski J., Go­ści­niec pewny nie­po­mier­nym mo­czy­gę­bom a ob­mier­z­łym wy­dmi­ku­flom świata tego, Kra­ków 1585, dru­kar­nia A. Piotr­kow­czyk; frag­menty przedr. J. Krzy­ża­now­ski i K. Żu­kow­ska-Bi­lip, Dawna fa­ce­cja pol­ska (XVI–XVIII w.), War­szawa 1960.

Wer­nick F., Fritza Wer­nicka opis War­szawy z 1876 r., opr. i tłum. I. i J. Ko­si­mo­wie, [w:] Stu­dia war­szaw­skie, t. VI, War­szawa 1970.

Wier­nicki W., Wspo­mnie­nia o war­szaw­skich knaj­pach, War­szawa 1994.

Wie­sio­łow­ski J., Kul­tura Pol­ski pro­win­cjo­nal­nej u schyłku śre­dnio­wie­cza, „Znak”, R. XVIII, nr 157/8.

Wło­dar­czyk A., Femme ter­ri­ble Lu­cyna Ćwier­cza­kie­wi­czowa i 365 obia­dów za 5 zło­tych, „Wy­so­kie ob­casy”, 31.07.2012 r.

Woź­niak O., Hi­sto­ria mle­kiem pi­sana, „Ga­zeta Wy­bor­cza”, 8 sierp­nia 2013.

Wyn­ny­czuk J., Knajpy Lwowa, War­szawa 2008.

Za­prutko-Ja­nicka A., Oku­pa­cja od kuchni. Ko­bieca sztuka prze­trwa­nia, Kra­ków 2015.

Za­wadzka W., Ku­charka li­tew­ska, Wilno 1870.

Jak dawniej jadano

Andrzej Fiedoruk

© Wydawnictwo RM, 2024 All rights reserved.

Wydawnictwo RM03-808 Warszawaul. Mińska 25 [email protected] www.rm.com.pl

ISBN 978-83-8151-894-9 ISBN 978-83-7147-145-2 (ePub) ISBN 978-83-7147-146-9 (mobi)

Edytor: Justyna MrowiecRedaktor prowadząca:Barbara Ramza-KołodziejczykRedakcja: Klaudia GolonKorekta: Michał Trusewicz, Anita Rejch, Anna Sajnog, Julia ZającEdytor wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikcja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.

Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.

Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: [email protected]