Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy kłamstwo jest lepsze od najgorszej prawdy? Czy wydarzenia z przeszłości mogą wpłynąć negatywnie na przyszłość? Czy rodzina może nas skrzywdzić? Jak pogodzić się z prawdą?
Molly ma fajne życie, ciekawą pracę, kochającego męża i… pilnie strzeżoną tajemnicę z przeszłości. Ich rodzina wkrótce się powiększy – pojawi się w niej adoptowane dziecko, tymczasem Molly walczy z niepewnością i lękiem. Czy pokocha maleństwo, którego nie urodziła? Czy będzie dobrą matką? Uświadamia sobie, że prawdziwa rodzina powinna być zbudowana na prawdzie. Dwadzieścia lat wcześniej w tragicznych okolicznościach straciła ukochanego ojca. Nigdy nie wybaczyła bliskim kłamstw, jakimi ją karmili. Odeszła z domu i przed światem udawała sierotę. Teraz musi wyznać mężowi, że jej matka wcale nie umarła na raka, a jej krewni wciąż mieszkają w Morrison Ridge, małej miejscowości w Karolinie Północnej. Co więcej, Molly ma dwie matki – adopcyjną i biologiczną. I obie nigdy o niej nie zapomniały. Molly boi się teraz, że wyznanie prawdy przekreśli jej największe marzenie, by zostać matką, i zrujnuje jej małżeństwo. Skoro pragnie być dobrą mamą, musi jednak znaleźć sposób, by pogodzić się ze swoją przeszłością i uwierzyć w przyszłość.
Diane Chamberlain w swojej pełnej empatii, poruszającej i intrygującej powieści odkrywa przed czytelnikiem najgłębsze zakamarki ludzkiego serca, przypomina o tym, jak złożonym i kruchym tworem jest rodzina i jak bardzo zawikłane i niszczące może być kłamstwo.
Wzruszająca historia.
„Woman and Home”
Bardzo poruszająca historia, która będzie trzymać czytelnika w napięciu do ostatniej strony.
RT Book Reviews
"Jak gdybyś tańczyła" to wielowarstwowa, wzruszająca powieść. Chamberlain mistrzowsko pisze ze znawstwem o problemach rodzinnych, o miłości i stracie, szacunku i nieprzewidywalności naszego życia.
„Booklist”
Diane Chamberlain jest nagradzaną autorką powieści obyczajowych, w tym „Sekretnego życia CeeCee Wilkes” i „Prawa matki”. Mieszka w Karolinie Północnej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 527
Tytuł oryginału
PRETENDING TO DANCE
Copyright © 2015 by Diane Chamberlain
All rights reserved
Projekt serii
Olga Reszelska
Opracowanie graficzne okładki
Agencja Interaktywna Studio Kreacji
www.studio-kreacji.pl
Zdjęcie na okładce
© Deborah Pendell/Arcangel Images
Redaktor prowadzący
Monika Kalinowska
Redakcja
Joanna Habiera
Korekta
Katarzyna Kusojć
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-8097-869-0
Warszawa 2017
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Dla Joann Lopresti Scanlon,
mojej siostry, inspiracji,
najdroższej przyjaciółki
2014
1
San Diego
Umiem dobrze kłamać.
Taką myślą się pocieszam, gdy siedzimy z Aidanem na naszej skórzanej kanapie, tak blisko siebie, że niemalże dotykamy się udami. Może za blisko? Na drugim końcu kanapy siedzi Patti z opieki społecznej i robi notatki, a ja z każdym ruchem jej pióra zamieram ze strachu, że ta kobieta właśnie przekreśla nasze szanse na dziecko. Wyobrażam sobie, co pisze: „Dostrzec można wzajemne uzależnienie, przekraczające zdrowe normy współżycia”. Aidan chyba wyczuwa moje zdenerwowanie, bo bierze mnie za rękę i lekko ściska moje palce swoją ciepłą dłonią. Jak on może być taki spokojny?
– Jesteście w tym samym wieku, trzydzieści osiem lat, zgadza się? – pyta Patti.
Oboje jednocześnie kiwamy głowami.
Patti jest zupełnie inną osobą, niż się spodziewałam. W myślach nazywam ją „Prędka Patti”. Wyobrażałam sobie, że będzie starsza, groźna i nastawiona krytycznie. Tymczasem ona, choć jest dyplomowanym pracownikiem opieki społecznej, ma nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Blond włosy związane w koński ogon, olbrzymie niebieskie oczy i rzęsy jak z reklamy w „Vogue”. Często się uśmiecha i promieniuje entuzjazmem. A jednak, mimo wszystko, nasza przyszłość spoczywa właśnie w rękach Prędkiej Patti i boję się jej, chociaż jest tak młoda i pełna radosnego wdzięku.
Patti odrywa wzrok od notatek.
– Jak się poznaliście? – pyta.
– Na konferencji prawniczej – odpowiadam. – W dwa tysiące trzecim roku.
– Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia – dodaje Aidan, a ja wiem, że mówi poważnie. Wiele razy mi to powtarzał. „To przez te twoje piegi”, wspomina i za każdym razem muska palcem grzbiet mojego nosa. W tej chwili też czuję na sobie jego ciepły wzrok.
– Od razu coś między nami zaiskrzyło. – Uśmiecham się do niego, przeżywając na nowo chwilę, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy. To było na warsztatach z prawa imigracyjnego, w którym Aidan miał się później wyspecjalizować. Spóźniony wszedł do sali z plecakiem na ramieniu i rowerowym kaskiem dyndającym na pasku. Był zdyszany, jasne włosy sterczały mu na wszystkie strony, a na koszulce widniały wilgotne plamy potu. Warsztaty prowadziła sztywna babka bez poczucia humoru, uczesana w ciasny kok. Posłała mu niechętne spojrzenie, ale on przepraszająco błysnął zza okularów brązowymi oczami i odpowiedział tym swoim ujmującym uśmiechem, który mówił: „Wiem, że się spóźniłem, i przykro mi, ale przekona się pani, że dobrze mieć mnie w swojej grupie”. I na moich oczach ta kobieta zmiękła, a jej ściągnięta twarz złagodniała; wskazała mu głową puste miejsce na środku sali. Ja w tamtym okresie byłam samotną, poranioną duszą. Po bolesnym rozstaniu z Jordanem, moim wieloletnim partnerem, obiecałam sobie, że to koniec z facetami, ale wtedy w mig pojęłam, że ten konkretny facet, Aidan James, jest wart bliższego poznania, więc przedstawiłam mu się na przerwie. Zawrócił mi w głowie. Był wesoły, seksowny oraz inteligentny – zniewalająca mieszanka. Upłynęło jedenaście lat, a ja wciąż nie potrafię mu się oprzeć.
– Pan zajmuje się prawem imigracyjnym, zgadza się? – Patti spogląda na Aidana.
– Tak. Obecnie wykładam na Uniwersytecie w San Diego.
– A pani jest specjalistką od prawa rodzinnego? – Patrzy na mnie. Przytakuję skinieniem głowy.
– Jak długo spotykaliście się przed ślubem?
– Około roku – odpowiada Aidan. Tylko osiem miesięcy, ale wiem, że jego zdaniem „rok” brzmi lepiej.
– Czy starania o dziecko podjęliście od razu?
– Nie – wyjaśniam. – Najpierw zdecydowaliśmy skupić się na pracy. Gdy w końcu zapragnęliśmy zostać rodzicami, okazało się, że mamy problem.
– A z jakiego powodu nie macie własnych dzieci?
– Na początku po prostu nie mogliśmy zajść w ciążę – odpowiada Aidan. – Po dwóch latach udaliśmy się do specjalisty.
Pamiętam te lata aż nazbyt dobrze. Płakałam co miesiąc, gdy dostawałam okres. Za każdym razem.
– W końcu się udało – podejmuję. – Poroniłam w dwudziestym tygodniu, konieczna była histerektomia.
Te słowa brzmią sucho w moich ustach, nie ma w nich śladu tamtego cierpienia. Nasza mała Sara. Nasze niespełnione marzenie.
– Współczuję – mówi Patti.
– To był koszmar – dodaje Aidan.
– Jak sobie z tym poradziliście?
– Bardzo dużo rozmawialiśmy – wyjaśniam. Aidan wciąż trzyma mnie za rękę; zaciskam mocniej palce. – Kilka razy spotkaliśmy się z psychologiem, ale głównie rozmawialiśmy we dwoje.
– Zawsze radzimy sobie z problemami w ten sposób – dodaje Aidan. – Nie dusimy ich w sobie i umiemy słuchać siebie nawzajem. To proste, kiedy ludzi łączy miłość.
Mam wrażenie, że odrobinę przesłodził, ale wiem, że naprawdę tak myśli. Poszczęściło się nam, jesteśmy zgranym małżeństwem, zazwyczaj świetnie się dogadujemy. Teraz jednak, kiedy pomiędzy nami stoi mur moich kłamstw, mam dreszcze, gdy słyszę od niego takie słowa.
– Czy utrata dziecka wzbudziła w pani złość? – To pytanie Patti kieruje do mnie.
Cofam się pamięcią o rok. Nagła operacja. Koniec nadziei. Nie, złości sobie nie przypominam.
– Czułam się zdruzgotana, niezdolna do przeżywania takich emocji – odpowiadam.
– Przeorganizowaliśmy się – dodaje Aidan. – Kiedy w końcu byliśmy w stanie jasno myśleć, dotarło do nas, że nic się nie zmieniło… że nadal chcemy… mieć rodzinę, zaczęliśmy więc gromadzić informacje na temat otwartej adopcji. – Można by odnieść wrażenie, że decyzję o adoptowaniu dziecka podjęliśmy natychmiast. Przypuszczam, że jemu przyszła bez trudu.
– Dlaczego właśnie otwarta adopcja? – dopytuje Patti.
– Ponieważ nie chcemy mieć przed naszym dzieckiem żadnych tajemnic – wyjaśniam. Może nieco zbyt stanowczym tonem, ale moje uczucia w tym względzie są bardzo silne. O tajemnicach wiem wszystko i zdaję sobie sprawę, jaką krzywdę mogą wyrządzić dziecku. – Nie chcemy, aby zadawało sobie pytania typu: „Kim są moi biologiczni rodzice?” albo „Dlaczego oddali mnie do adopcji?” – wyjaśniam.
Mówię to z mocą i zdecydowaniem, ale żołądek mam ściśnięty w twardą kulę. Nie osiągnęliśmy z Aidanem pełnego porozumienia w pewnych kwestiach naszej otwartej adopcji.
– Czy jesteście skłonni na bieżąco informować biologicznych rodziców o ich dziecku? Udostępniać zdjęcia? Być może pozwolić, aby utrzymywało z nimi kontakt, jeśli sobie tego zażyczą?
– Zdecydowanie – zapewnia Aidan, a ja kiwam głową. To nie jest odpowiedni moment na dyskusję o moich zastrzeżeniach. Zdążyłam już pokochać tych bezimiennych, anonimowych ludzi, którzy powierzą nam swoje dziecko, ale jeszcze nie wiem, jak bliskie stosunki chcę z nimi utrzymywać.
Patti zmienia pozycję, pociąga lekko swój koński ogon.
– Jak opiszecie swój tryb życia? – Nieoczekiwanie zmienia temat, a ja gwałtownie potrząsam głową, aby usunąć sprzed oczu wizję wielkodusznych biologicznych rodziców. – Jakie miejsce zajmie dziecko w waszym życiu?
– Cóż, oboje pracujemy – odpowiada Aidan. – Ale Molly bez problemu może przejść na pół etatu.
– Jeśli adoptujemy dziecko, wezmę też sześć tygodni urlopu.
– Nie „jeśli”, lecz „kiedy”. – Aidan ściska moją rękę. – Więcej optymizmu.
Uśmiecham się do niego. Szczerze mówiąc, najchętniej w ogóle zwolniłabym się z pracy. Jestem już zmęczona: ciągle tylko rozwód za rozwodem. Coraz mniej lubię zawód prawnika. To jednak temat na osobną rozmowę.
– Spędzamy czas dość aktywnie – informuję Patti. – Piesze wycieczki, biwaki, rowery. Latem często jeździmy nad morze. Oboje surfujemy.
– Cudownie będzie dzielić to wszystko z dzieckiem – mówi Aidan. Mam wrażenie, że tam, gdzie nasze dłonie się stykają, czuję przez skórę jego ekscytację.
Patti odwraca kartkę w notesie.
– Proszę mi opowiedzieć o waszych rodzinach – zwraca się do nas. – Jak was wychowywano? Co bliscy sądzą o decyzji adoptowania przez was dziecka?
„Tutaj rozmowa zejdzie na manowce”, myślę. „Tutaj muszę zacząć kłamać”. Na szczęście Aidan zabiera głos jako pierwszy.
– Moja rodzina popiera nas w stu procentach – oznajmia. – Wychowałem się tutaj, w San Diego. Mój ojciec też jest prawnikiem.
– Jak widzę, tradycja rodzinna – uśmiecha się Patti.
– Mama była nauczycielką, obecnie na emeryturze, a moja siostra Laurie pracuje jako szef kuchni – ciągnie Aidan. – Już zaczęli kupować rzeczy dla dziecka.
Brzmi to jak opis idealnej rodziny. I rzeczywiście, jego rodzina jest idealna. Kocham ich z całego serca: błyskotliwego ojca, łagodną mamę, twórczą i opiekuńczą siostrę oraz jej małych bliźniaków. Z biegiem lat zastąpili mi własnych krewnych.
– Jakie jest podejście pańskich rodziców do wychowania dzieci? – pyta Patti.
– Na luzie – odpowiada Aidan i odpręża się, wymawiając te słowa. – Przekazali nam dobre wartości, a potem zachęcali do podejmowania własnych decyzji. Oboje, Laurie i ja, wyrośliśmy na porządnych ludzi.
– A jak w domu wyglądała kwestia dyscypliny?
– Główną metodą było odbieranie przywilejów. Kary cielesne – wykluczone. Nigdy w życiu nie dałbym dziecku klapsa.
– Jak było z dyscypliną w pani domu? – Patti z kolei zwraca się do mnie, a ja dziękuję Bogu, że opuściła pytanie pod tytułem „Opowiedz mi o swojej rodzinie”.
– Każdy problem trzeba było wałkować do upadłego. – Uśmiecham się. – Mój ojciec był psychologiem terapeutą, więc kiedy zrobiłam coś nie tak, musiałam to dogłębnie przeanalizować. – „Czasem naprawdę wolałabym dostać w skórę”, dodaję w myślach.
– Czy pani matka pracowała, poza prowadzeniem domu?
– Była aptekarką – odpowiadam. Zresztą, o ile mi wiadomo, Nora wciąż może pracować w aptece. Będzie teraz miała sześćdziesiąt parę albo około siedemdziesięciu lat.
– Czy pani rodzice także pochodzą z tych okolic? – pyta Patti.
– Nie. Oboje już nie żyją. – To jest pierwsze prawdziwe kłamstwo, które padło z moich ust podczas tej rozmowy.
– Och, współczuję – mówi Patti. – Ma pani braci albo siostry?
– Nie mam rodzeństwa. – Miło, że tym razem mogę powiedzieć prawdę. – A wychowałam się w Karolinie Północnej, więc z dalszą rodziną nie widuję się często.
Właściwie nie widuję się z nikim i nigdy. Utrzymuję kontakt jedynie z kuzynką Dani, ale sporadyczny. Nagle czuję, że Aidan lekko się napina. Wie, że stąpamy po niebezpiecznym gruncie. Nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo niebezpiecznym.
– Skupmy się teraz na kwestiach zdrowotnych – mówi Patti. – W jakim wieku zmarli pani rodzice? I z jakiej przyczyny?
Milknę, bo nie mogę się zdecydować, co odpowiedzieć.
– Czy to ma coś do rzeczy? – pytam po chwili, starając się zachować przyjazny ton. – Przecież gdybyśmy mieli własne dzieci, nikt by nas nie pytał…
– Kochanie – odzywa się Aidan – to ważne, bo…
– Wydaje się, że pani rodzice zmarli dość młodo – przerywa mu Patti, ale jej głos jest łagodny. – To nie przekreśla pani szans na adopcję, ale jeśli mieli jakieś dziedziczne choroby, to biologiczni rodzice dziecka powinni o tym wiedzieć.
Puszczam rękę Aidana i wycieram wilgotne dłonie o bluzkę.
– Mój ojciec chorował na stwardnienie rozsiane – mówię. – A mama miała raka piersi.
Żałuję, że taką wersję przedstawiłam Aidanowi. To kłamstwo może teraz ściągnąć na nas problemy.
– Ale ja jestem zdrowa – zapewniam szybko. – Badałam się na obecność genu… – Urywam w pół słowa. Jak on się nazywał? Gdyby moja matka naprawdę miała raka piersi, nie zacięłabym się teraz.
– BRCA – podpowiada Patti.
– Właśnie. – Uśmiecham się. – I jestem zdrowa.
– Ani Molly, ani ja nie mamy żadnych przewlekłych chorób – mówi Aidan.
– Co sądzicie o szczepieniach?
– Popieramy – odpowiada mój mąż, a ja przytakuję i dodaję: – Nie rozumiem, jak można odmówić dziecku ochrony, skoro jest dostępna.
Cieszę się, że to już koniec pytań o rodzinę.
Dalej rozmowa przebiega gładko, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Kiedy Patti zamyka wreszcie notes, informuje nas, że chciałaby obejrzeć dom, a także podwórko. Od samego rana odkurzaliśmy podłogi i wycieraliśmy półki, jesteśmy gotowi na inspekcję. Prowadzimy ją do pokoju dziecięcego. Ściany są sterylnie białe, a drewniana podłoga pusta, ale stoi tam cudne mahoniowe łóżeczko, które dostaliśmy od rodziców Aidana, kiedy byłam w ciąży. Jest tam również biała biblioteczka, którą zapełniłam moimi ulubionymi książkami dla dzieci. Nie zrobiliśmy nic więcej, aby przygotować pokój na pojawienie się naszej córeczki. Cieszę się z tego. Nigdy tam nie wchodzę. Zbyt wiele bólu mnie kosztuje patrzenie na łóżeczko, przypominam sobie wtedy, z jaką radością wyszukiwałam te książeczki. Teraz jednak, mając u boku Patti, ośmielam się dopuścić do siebie nadzieję i wyobrażam sobie ściany pomalowane na ciepły żółty kolor. W kącie fotel na biegunach. Przy oknie przewijak. Po moich ramionach przebiega niepewny dreszcz wyczekiwania.
Po obejrzeniu pokojów sypialnych wychodzimy na zewnątrz. Nasz biały, piętrowy dom zbudowany jest w stylu hiszpańskim i znajduje się w Kensington, jednej z najstarszych dzielnic San Diego, a w jasnym blasku słońca nasza dobrze utrzymana okolica dosłownie lśni. Na niewielkim podwórku rosną dwa drzewka pomarańczowe, jedno cytrynowe i stoi mała huśtawka – kolejny przedwczesny prezent od rodziców Aidana. Patti rozgląda się i co najmniej pięć razy powtarza: „Fantastyczne!”. Aidan i ja patrzymy na siebie z uśmiechem. „Uda się”, myślę. „Dostaniemy zgodę na adopcję. Znajdą się jacyś rodzice, którzy nas wybiorą i powierzą swoje dziecko na wychowanie”. Czuję jednocześnie ekscytację i przerażenie.
Patti wsiada do swojego zaparkowanego na podjeździe samochodu i macha nam na pożegnanie. Aidan obejmuje mnie i szeroko uśmiechnięci patrzymy, jak odjeżdża.
– Moim zdaniem zdaliśmy na szóstkę – mówi mój mąż, po czym ściska mnie za ramiona i całuje w policzek.
– Chyba tak. – Głęboko nabieram powietrza w płuca; mam wrażenie, że przez całe popołudnie wstrzymywałam oddech. Odwracam się i zarzucam mu ręce na szyję. – W weekend popracujemy nad naszym portfolio, dobrze? – Baliśmy się zrobić ten krok, odwlekaliśmy kompletowanie wymaganych fotografii i informacji na nasz temat, na wypadek gdybyśmy nie zdali domowej wizytacji.
– Popracujemy. – Aidan całuje mnie w usta, a jeden z naszych sąsiadów, który akurat przejeżdża ulicą, wciska klakson. Śmiejemy się na głos; Aidan całuje mnie jeszcze raz.
Pamiętam, jak się zastanawiałam, czy nasza córka będzie miała brązowe oczy po nim, czy błękitne po mnie. Jego mocną budowę ciała czy moje szczupłe, smukłe kończyny. Czy będzie spokojna jak on, czy humorzasta jak ja. Teraz jednak wychodzi na to, że nasze dziecko nie będzie posiadało żadnej z tych cech – w każdym razie nie odziedziczy ich po nas – a ja powtarzam sobie, że to nie szkodzi. Miłością, którą Aidan i ja w sobie nosimy, można obdzielić znacznie więcej osób niż tylko dwie. Czasem mam wrażenie, że ta miłość aż się przelewa, chociaż jednocześnie modlę się, abym umiała obdarzyć nią dziecko, którego nie nosiłam pod sercem. Którego nie urodziłam. Skąd we mnie tyle wątpliwości?
* * *
Tej nocy Aidan zasypia pierwszy, a ja leżę obok, myśląc o rozmowie z Patti. Zapewniam sama siebie, że niczym nie muszę się martwić. Patti nie będzie szukać nekrologu mojej matki. Nic nam nie grozi.
Wszystkie kłamstwa, które usłyszał ode mnie Aidan, kiedy zaczęliśmy się spotykać – o tym, że moja matka umarła na raka, a krewni się mną nie interesują – przyjął bez zastrzeżeń. Wyznałam mu, że wyjechałam z Karoliny Północnej w wieku osiemnastu lat i odcięłam się od mojej przeszłości. A on mi uwierzył. I już nigdy nie wracaliśmy do tych kłamstw. Aż do dziś nie było najmniejszej potrzeby. Mam nadzieję, że po rozmowie z Patti znów tak będzie. Musimy stworzyć naszą własną rodzinę, zdrową fizycznie i psychicznie, szczęśliwą i pełną miłości.
Myślę o tej „otwartej komunikacji” pomiędzy nami, o której mówił Aidan w rozmowie z Patti. O naszym uczciwym związku. Miewam wyrzuty sumienia, że tyle przed nim zataiłam, ale naprawdę nie jestem pewna, czy chciałby to wiedzieć. Próbuję wyobrazić sobie moment, gdy wyznaję: „Moja matka zamordowała mojego ojca”. Raz komuś powiedziałam i słono za to zapłaciłam. Nie powiem tego już nigdy. Nikomu.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI