Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak modlił się Jezus to coś więcej niż wprowadzenie do modlitewnych praktyk samego Jezusa. Książka jest próbą zbliżenia, pełnego szacunku zatopienia się w wewnętrzny świat Jezusa. Fundamentem barwnego, wartkiego narracyjnie opisu są Ewangelie i szeroko rozumiana tradycja Kościoła. W traktacie ks. Andrzeja Muszali znajdziemy kopalnię cytatów z największych autorytetów duchowych i teologicznych. Wszystko to tworzy razem wielobarwną syntezę najbardziej fascynującego wnętrza wszechczasów: intymności Boga-człowieka. Każdy, komu Jezus jest bliski, powinien zajrzeć do tego przewodnika po Jego wnętrzu.
ks. Robert J. Woźniak
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 234
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstęp
Bóg, który się modli... Czy to w ogóle ma sens? Czy Bóg może się modlić? Przecież to inni modlą się do Niego! A jednak... Wyobraź sobie małego Jezusa klęczącego w swoim domu, razem z Marią i Józefem. Rodzice uczą Go, jak zachowywać się w obliczu Boga, co mówić, i kiedy. Przekazują z własnego doświadczenia, w jaki sposób zwracać się do Najwyższego, jak nawiązywać z Nim kontakt. Czytają Pisma i Proroków. Opowiadają o przyszłym Mesjaszu, oczekiwanym od tylu już lat. Medytują wspólnie natchnione słowa. I tak trwają razem długie minuty. Zatopieni w Bogu. A Jezus szepcze tylko „Abba, Ojcze...” Pozostaje. Nie odchodzi...
Jako młodego chłopca znajdujemy Go w świątyni. Zatopionego w modlitwie, z twarzą ukrytą w dłoniach, zamkniętymi oczami, skupionego tylko na tym jednym: oto za zasłoną znajduje się Święte Świętych – przedsionek nieba, w którym mieszka On – Jego Ojciec. Bóg po jednej i po drugiej stronie. Tam Ojciec, tu – Syn. Oba światy zjednoczone w Duchu Świętym. I tak trwa przez trzy dni. Czasem wynurza się z ciszy, by wspólnie z rodakami śpiewać Psalmy, wychwalać Tego, którego imienia nikt nie śmie głośno wypowiedzieć, składać Mu ofiarę – z darów, ze zwierząt. Z siebie samego. Szczególnie upodobał sobie powtarzać słowa Pisma:
Nie chciałeś ofiary krwawej ani z płodów ziemi,
lecz otwarłeś mi uszy;
całopalenia i żertwy za grzech nie żądałeś.
Wtedy powiedziałem: „Oto przychodzę;
w zwoju księgi o mnie napisano:
Jest moją radością, mój Boże, czynić Twoją wolę,
a Twoje Prawo mieszka w moim sercu”.
(Ps 40, 7-9)
A teraz spójrz na dorosłego już mężczyznę, który wyszedł na pustynię. Chroni się w jaskini przed skwarem słońca, najpierw klęczy, potem siedzi. Nie mówi, lecz wsłuchuje się w głos Ojca. Od wielu dni nie miał nic w ustach, nie myśli o tym. Jest cały w obecności Tego, od którego wyszedł i do którego wróci za trzy lata. A właściwie którego nigdy nie opuścił. Choć nie widzi Go już od dawna, jednak wie, że On ciągle przy Nim – a raczej w Nim – jest. JESTEM – to Jego pierwsze, najwłaściwsze imię. „Ojcze, nadeszła godzina. Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wszystkim tym, których Mu dałeś...” (J 17, 1-2).
Syn Boży przyjął ludzką naturę. To dlatego modlił się do Boga. Wcielenie pozwoliło Mu znaleźć się w sytuacji człowieka, który pielgrzymuje przez ziemię do Niebieskiego Jeruzalem. Pracował, jadł, odpoczywał i modlił się każdego dnia. Choć nieustannie był złączony z Ojcem, jednak często odchodził na miejsca pustynne, by być jeszcze bardziej dla Niego (por. Łk 5, 16). Gdybyśmy mogli Go podpatrzyć!... Posłuchać, co mówi. Zobaczyć, co robi, jak się zachowuje w obliczu Ojca. Jaką przyjmuje postawę. O jakiej porze przychodzi na umówione spotkanie. Czy używa jakichś tekstów. Jakich? Gdybyśmy mogli to poznać – wówczas i nasza modlitwa stałaby się inna. Na Jego wzór. Oczyszczona z wielu niezrozumiałych naleciałości. Stałaby się aktem miłości. I spotkaniem z Trójcą Świętą.
Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami.
(Rz 8, 26)
Ewangelia to najlepszy podręcznik modlitwy, napisany życiem wcielonego Słowa i atramentem Ducha Świętego. W niej powinniśmy szukać odpowiedzi na nasze pytania. W Jezusie Chrystusie Bóg objawił nam wszystko. On był na tym świecie niczym substancja radioaktywna, emanująca niewidzialną światłością – światłością, która oświeca każdego człowieka. Swoim życiem, swoimi słowami, czynami, a przede wszystkim sobą samym „promieniował”, przekazując cząstki innego świata – Królestwa Niebieskiego, z którego do nas przyszedł. Chciał nam o nim opowiedzieć, zarazić nas tęsknotą do niego. Nauczyć, jak nawiązywać z nim łączność. On – Jezus Chrystus – jest modelem naszego człowieczeństwa (św. Maksym Wyznawca) i modelem naszej relacji z Bogiem.
Otwórzmy więc Ewangelię i podążajmy tropem wyznaczonym przez Ojców Kościoła pierwszych wieków. Jedni z nich – związani ze środowiskiem antiocheńskim (Diodor z Tarsu, Teodoret z Cyru i inni) – interpretowali Biblię w sposób dosłowny, starając się przeanalizować każdy opisany szczegół. Dokładnie badali, kim są bohaterowie danej sceny, co robią, gdzie się znajdują, w jakim czasie wydarza się dany epizod itp. Drudzy – teologowie z Aleksandrii (Klemens, Orygenes, Atanazy, Ewagriusz, Cyryl) – poszukiwali głębszego sensu każdej opowieści ewangelicznej, odczytując ją w sposób alegoryczny. Pod zewnętrzną warstwą tekstu dostrzegali ukryte, duchowe, istotne znaczenia. I tak rozmnożenie chleba było dla nich znakiem Eucharystii; uzdrowienie niewidomego – zapowiedzią przejrzenia dzięki łasce wewnętrznego spojrzenia wiary; kobieta z Samarii – symbolem ludzkiej duszy, zatopionej w doczesnych przyjemnościach, „poślubionej” pięciu zmysłom; studnia, przy której siedziała – obrazem głębi życia duchowego, do której Jezus zaprasza każdego, niezależnie od dotychczasowego curriculum vitae. Żaden szczegół nie był bez znaczenia, nawet pozostawiony dzban – symbol wielkiej „pojemności duchowej” owej kobiety, jak i każdej ludzkiej duszy, której nic, z wyjątkiem prawdziwego Oblubieńca, wypełnić nie może. Jak pisał jeden z najwybitniejszych przedstawicieli szkoły aleksandryjskiej:
Każda modlitwa, która ma za przedmiot dobra duchowe i mistyczne, zawsze zanoszona jest tylko przez tych, którzy przedkładają duchowy sens Pisma Świętego nad dobra, którym oferuje modlącym się sama litera.
(Orygenes, O modlitwie 13, 4)
Oba sposoby interpretacji Pisma Świętego okazują się dziś istotne, wręcz konieczne do jego właściwego zrozumienia. Pozwalają nam zanurzyć się także w modlitwie Jezusa opisanej tu i ówdzie przez Jego uczniów. Z pomocą Ducha Świętego doprowadzają nas do pełnej prawdy o tym najpiękniejszym, najwznioślejszym rendez-vous w dziejach świata.
Modlitwa Jezusa na ziemi skupia jak w soczewce to, co zawsze dzieje się między Ojcem i Synem w łonie Trójcy Świętej. Jest ludzkim wglądem w wewnętrzne życia Boga. W niej Obaj są razem. Zjednoczeni w miłości Ducha Świętego. Są jednym Bogiem w trzech osobach. Wzajemnym obdarowywaniem się sobą w miłości. Dlatego tak ważne jest jej śledzenie, medytowanie, podglądanie...
Pisząc powyższe słowa, zadrżałem. Kimże jestem, bym mógł porywać się na opisywanie tej najwznioślejszej i niewyrażalnej rzeczywistości, przed którą nawet aniołowie zakrywają twarz? Tego, czego ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało i nie zdoła nigdy pojąć? Czy można mieć o tym w ogóle jakiekolwiek pojęcie? Wszak to domena samego Boga, sanktuarium Jego wewnętrznego życia! czy ktokolwiek może tam wejść?... To tak, jakby ktoś usiłował przy pomocy „szkiełka i oka” badać przepływ miłości, który zachodzi między Ojcem i Synem w trakcie ich spotkania. Czyż nie byłby to największy nietakt? Świętokradztwo, i to w najbardziej niepożądanym momencie? Brak wychowania, prostactwo, wtargnięcie w najczystszą „przestrzeń” bez głębokości i szerokości, bez wysokości i długości? W przestrzeń, która rozciąga się w każdym kierunku w nieskończoność, gdyż jest święta i doskonała. Jaki śmiałek-intruz odważyłby się na coś podobnego? Jakim prawem porywam się na opisywanieBoga?... Może lepiej odłożyć pióro i wycofać się cichaczem, zamknąwszy drzwi. Nie przerywać tego najbardziej intymnego dialogu, w którym Ojciec i Syn jednoczą się ze sobą tak ściśle, iż stają się jednym Duchem...
A jednak... Ty i ja jesteśmy zaproszeni, by wejść. Choć umysł wzdraga się przed tym, intuicja podpowiada, że nie można uciekać i milczeć. Każdy człowiek ma swoje źródło właśnie tu – stąd wypłynął i tutaj kiedyś wróci. Tu, w łonie, w którym Ojciec rodzi swego Syna, Bóg będzie kiedyś wszystkim we wszystkich. Jezus zaś przyszedł na ziemię właśnie po to, by nas doprowadzić do tego miejsca. Niczego bardziej nie pragnie...
Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich.
(J 17, 24. 26)
On sam otwiera drzwi, byś modlił się z Nim w ukryciu. A Ojciec, który widzi w ukryciu, da się tobie (por. Mt 6, 6). Całkowicie... Da ci się poznać, obejmie cię i wciągnie w wir nieskończonej miłości, która jednoczy Go odwiecznie z Synem. Zostaniesz przeniknięty na wskroś Jego Duchem, stając się z Nim jedno – o wiele ściślej niż dwoje małżonków w akcie miłości. W pełni, bez żadnego braku. To tam właśnie jest NIEBO. Do tego miejsca zdążamy razem. I każdy, kto kiedykolwiek pojawił się na świecie. Czyż zatem nie warto?... A nawet nie trzeba koniecznie odpowiedzieć Fiat – jak Maria – i wejść do środka? Tam nikt nie patrzy na nasze zabłocone buty, ręce czy serce. Sam Jezus przepasuje się i obmywa nasze ciała i dusze. Przyobleka w godową szatę, na palec wkłada pierścień, na nogi – sandały. Tak obmytych i przystrojonych przedstawia Ojcu, my zaś wpadamy w Jego ramiona. Na zawsze... I ze zdziwieniem odkrywamy, że nie jesteśmy tu sami. Że w tym uścisku zawarte są niezliczone rzesze naszych braci i sióstr, którzy żyli przed nami i po nas. Znani i nieznani. Wszyscy odziani w białe szaty, a w rękach ich palmy. Śpiewają nową pieśń Bogu i Barankowi. Tam nie ma ni płaczu, ni wzdychania, jest tylko szczęście; tylko zjednoczenie w miłości. Wszystko jest doskonałe i czyste. Śnieżnobiałe. To nowe Jeruzalem...
Wyruszmy więc w drogę. Chodźmy za Nim na pustynię, w góry, do synagogi i Getsemani. By patrzeć i wyciągać wnioski. Pismo Święte to nie tylko najlepszy podręcznik modlitwy, ale to sam Jezus nieustannie uwielbiający i wsławiający Ojca. On – uosobiony prototyp modlitwy, którą mamy się stać. W pierwszej części przyjrzymy się Jego modlitwie ogólnie, niejako z boku. W drugiej – razem z Nim odmówimy „Ojcze nasz”. W trzeciej – przeanalizujemy trzy modlitwy Jezusa: na górze Tabor, w Ogrodzie Oliwnym i w Wieczerniku (modlitwa arcykapłańska). Na koniec dołączymy do kobiet zmierzających do pustego grobu, by osobiście podjąć modlitwę w duchu Ewangelii.
Chodźcie, wstąpmy na górę Pańską, do domu Boga
Jakubowego,
niech nas nauczy dróg swoich, byśmy chodzili
Jego ścieżkami.
Bo z Syjonu wyjdzie nauka i słowo Pańskie
z Jeruzalem.
(Mi 4, 2)
I. CZASOPRZESTRZEŃ MODLITWY JEZUSA
Rozprawianie o modlitwie jest tak trudną rzeczą, iż potrzeba światła Ojca, pouczenia Jego pierworodnego Syna i działania Ducha Świętego, aby ten ważny przedmiot można było poznać i godnie przedstawić. Dlatego też, jako przeciętny człowiek, który nie czuje się godnym, by mówić o modlitwie Ducha, zanim zacznę o niej rozprawiać, będę prosił, aby zostało mi dane jej dokładne i duchowe zrozumienie i byśmy mogli wyjaśnić modlitwy zapisane w Ewangelii. Zacznijmy więc mówić o modlitwie.
(Orygenes, O modlitwie 2, 6)
1. Czym jest modlitwa dla Jezusa?
Najkrócej: jest przebywaniem z Ojcem. Byciem-dla-Niego. Wejściem w inny świat – w niebo już tu na ziemi. Zjednoczeniem z Tym, który nieustannie Go rodzi. Oddaniem Mu siebie. Opisuje to pewna historia odnotowana w Ewangelii:
Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się, myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: „Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!” Na to odezwał się Piotr: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!” A On rzekł: „Przyjdź!” Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: „Panie, ratuj mnie!” Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?” Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym”.
(Mt 14, 22-33)
Aby właściwie zrozumieć ten tekst, nie możemy poprzestać tylko na jego warstwie zewnętrznej. Musimy – idąc tropem aleksandryjczyków – zanurzyć się w jego głębi, szukając sensu ukrytego, alegorycznego.
Jezioro Galilejskie (Yam Kineret). Miejsce wyjątkowe, bardzo dziwne na Bliskim Wschodzie. Niepodobne do innych, jakby wrzucone w obcy świat. Otoczone zewsząd pustynią i stepem. Od północy graniczące ze skalistymi górami Hermonu, od południa – z Pustynią Judzką, od wschodu – z wyżynną i suchą Transjordanią. W samym zaś środku zbiornik wody słodkiej, ten wielki rezerwuar życia zwierząt, roślin i człowieka. Ludzie czerpią zeń wodę, nad jego brzegami budują wioski, miasta, uprawiają pola, winnice, sady1. Wypływają na połów, wsiadają do łodzi, by przedostać się na drugi brzeg. Wieczorem wracają do swoich domów. Przestrzeń wód – choć pozwala im żyć – nie jest wszakże ich mieszkaniem.
Inaczej było w przypadku Jezusa. Czy zastanawiałeś się, dlaczego tak bardzo lubił to jezioro? Dlaczego związał z nim dużą część swego życia? Często wracał w jego okolice, jak do bezpiecznego schronienia. I niestraszne były Mu burze, bałwany morskie czy ciemności2. Chętnie siadał w łodzi, z której przemawiał do ludzi. Spał w niej jak we własnym łóżku. Nawet podczas sztormu. Chodził po falach i zapraszał Piotra, by czynił to samo. Kochał to miejsce; tam nic Mu nie groziło. W wioskach rozrzuconych na jego brzegach dokonał największej liczby cudów. To tam powołał swoich uczniów, tam najczęściej nauczał, tam ukazał osiem dróg szczęścia – błogosławieństwa stanowiące kodeks Nowego Przymierza. Drogowskazy prowadzące do pełni człowieczeństwa.
Dlaczego właśnie tam?...
Jezioro Galilejskie było dlań znakiem innej, pozaziemskiej rzeczywistości. „Przestrzenią Ojca”. Symbolem Królestwa Bożego na tym świecie. Akwenem życia nadprzyrodzonego wrzuconym w środek pustyni tego świata. Przedsionkiem nieba. Gdy na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie (por. Mt 23, 2), On – Słowo życia – obrał sobie inną katedrę – łódkę łagodnie unoszącą się na falach, by w różnych przypowieściach opowiadać o tym, jaki jest Ojciec. Że w Jego domu jest mieszkań wiele, tak że starczy dla każdego. Że Królestwo Niebieskie jest cenniejsze niż skarb ukryty w roli lub szlachetna perła znaleziona na rynku. Że zdaje się być maleńkie jak ziarnko gorczycy. Że zapuszcza korzenie tylko w odpowiedniej glebie, stając się wielkim drzewem...
Nie dziwi, że nauczał z łodzi – malował obraz Ojca, będąc w Jego domu. Opowiadał o Nim tym, którzy pozostawali jeszcze na brzegu3. Zapraszał do siebie wszystkich. Przynaglał uczniów, by wypływali na głębię, przeprawiali się na drugi brzeg. Oni zaś, czyniąc to, za każdym razem posuwali się po falach innego, boskiego świata. Mogli zeń czerpać nieskończone bogactwa, których symbolem były pełne sieci. „Przynieście jeszcze ryb, któreście ułowili” (J 21, 10) – powiedział zmartwychwstały Jezus podczas ostatniego spotkania, tam, w owym magicznym miejscu.
Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości sieć się nie rozerwała.
(J 21, 11)
Opisy wydarzeń znad Jeziora Galilejskiego ukazują nam, czym dla Jezusa była modlitwa: zanurzeniem w Ojcu. Najściślejszym zjednoczeniem z Nim i wejściem w Niego. Zatopieniem w Jego osobie, w Jego sercu. Jak ryba w wodzie. Tam – na modlitwie – cały był dla Ojca. Tam otwierał swoje wnętrze na Jego wolę. Nieustannie się w nią wsłuchiwał, choć przecież znał ją na pamięć! A Jego pokarmem było jej wypełnienie.
Ja i Ojciec jedno jesteśmy.
(J 10, 30)
Lecz jakie to ma dziś znaczenie dla ciebie i dla mnie? Wyobraź sobie, że przebywasz gdzieś na morskich wodach w małej łódce. Jednym oceanem jest Ojciec, drugim – Jego Jednorodzony Syn, trzecim – Duch Święty. Ich miłość przelewa się wokół ciebie, pod tobą i nad tobą. Ogarnia cię z każdej strony. Jesteś cały w głębinie. Jeszcze nie czujesz się w niej dobrze, bo jej nie znasz. Pewnie chciałbyś uciec, lecz z drugiej strony ona wciąga cię coraz bardziej i bardziej... Coś wypycha cię na środek, jak niegdyś Piotra. Przynagla, byś opuścił swój bezpieczny świat i wyszedł z łodzi. Nie wiesz, że to właśnie nieodparta siła Miłości...
Głębia przyzywa głębię hukiem swych wodospadów.
Wszystkie Twe nurty nade mną się przewalają.
(Ps 42, 8)
Modlitwa to kroczenie po jeziorze z oczami utkwionymi w Jezusa. To wejście w niebo, gdy wciąż jesteśmy jeszcze na ziemi. To zatopienie w Trójcy i zgoda, by Ona ogarnęła nas z każdej strony. By pochłonęła nasze plany i marzenia, a otworzyła na miłość Boga. I Jego wolę. Gdy zarzucisz w nią sieć, wyciągniesz sens, cel i radość twojego życia. Bo w rzeczy samej to właśnie ten ocean jest twoim prawdziwym domem! Nie ziemia.
„Wypłyń na głębię!” (Łk 5, 4) – zaprasza cię Jezus. Wypłyń tam, gdzie On zanurzał się każdego dnia. Z innymi. I sam.
2. W świątyni i w synagodze – modlitwa wspólnotowa
Od wczesnej młodości Jezus chodził do świątyni i do synagogi. Jedyny epizod Jego młodzieńczego życia odnotowany przez ewangelistę, związany jest z Jego świadomym pozostaniem w świątyni. Miał wówczas zaledwie dwanaście lat. Co robił tam przez trzy dni? Czy tylko dyskutował z uczonymi w Piśmie? Na pewno nie. Modlił się z innymi. Brał udział w liturgii. Oddawał cześć Ojcu.
Później, gdy był już dorosłym mężczyzną, często wracał do Jerozolimy. Przychodził do domu Ojca na wspólną modlitwę i czytanie Pisma. Cierpiał, gdy zamieniano go w arenę kupczenia i handlu. Nigdy nie wpadł w taki gniew, jak wtedy, gdy „wyrzucił wszystkich ze świątyni razem z owcami i wołami; a tym, którzy wymieniali pieniądze, porozrzucał monety i powywracał stoły” (J 2, 15).
Mój dom będzie domem modlitwy!
(Mt 21, 13)
Świątynia była dla Jezusa miejscem szczególnym. Namiotem spotkania z Ojcem. Choć z drugiej strony nie uzależniał od jej istnienia prawdziwego kultu. „Zaprawdę powiadam wam: Nie zostanie tu kamień na kamieniu – ani jeden nie zostanie na swoim miejscu” (Mt 24, 3). Jakże szybko miała się spełnić ta przepowiednia! W rozmowie z Samarytanką powiedział jeszcze dobitniej:
Wierz mi, kobieto, że już nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie oddawali czci Ojcu. Wy czcicie to, czego nie znacie, my zaś czcimy to, co znamy, bo zbawienie pochodzi od Żydów. Ale nadchodzi godzina, a właściwie już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w duchu i prawdzie. Bo i Ojciec szuka takich właśnie czcicieli. Bóg jest duchem i Jego czciciele winni oddawać Mu cześć w duchu i prawdzie.
(J 4, 21-24)
Na nic się zda zewnętrzny kult, jeśli nie jest związany z życiem duchowym – życiem w prawdzie i w postawie służby wobec bliźnich. Wiedział o tym Jezus, lecz czy wie współczesny chrześcijanin? Czy wie kapłan – sługa świątyni?
Nie każdy, kto mówi do Mnie: „Panie, Panie”, wejdzie do królestwa niebieskiego, ale ten, kto spełnia wolę mego Ojca, który jest w niebie. W owym dniu wielu mi powie: „Panie, Panie, czyż w Twoim imieniu nie prorokowaliśmy? I w Twoim imieniu nie wyrzucaliśmy czartów? I w Twoim imieniu nie dokonywaliśmy wielu cudów?” Wtedy im powiem: „Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wszyscy, którzy dopuszczacie się niesprawiedliwości!”
(Mt 7, 21-23)
Jakże mocne słowa! Świątynia, nabożeństwo, liturgia – to wszystko ma sens tylko wówczas, gdy wypływa z duchowej więzi z Bogiem. Z całkowitego oddania Mu swej woli. Z bezgranicznego zawierzenia. Z życia w służbie, to znaczy w zapomnieniu o sobie, a myśleniu o innych. W duchowym ubóstwie. Wtedy dopiero Jezus rozpoznaje człowieka i przygarnia go do siebie. Obyś był jednym z nich!
Dusza każdego sprawiedliwego jest ołtarzem, z którego wznoszą się naprawdę duchowe wonności – modlitwy pochodzące z czystego sumienia. Godnymi Boga posągami i wotami są nie dzieła artystów, lecz rozjaśnione Słowem Bożym i ukształtowane w nas cnoty, które są podobiznami Pierworodnego wszelkiego stworzenia (por. Kol 1, 15). Ci, którzy zwlekają z siebie dawnego człowieka, a przyoblekają się w nowego, budują w sobie Jego posągi, takie, jakich życzy sobie najwyższy Bóg.
(Orygenes, Przeciw Celsusowi VIII, 17)
Tak pisał aleksandryjczyk w czasach, kiedy nie istniał jeszcze żaden kościół chrześcijański. Czyż nie pora powrócić do tamtej gorliwości pierwszych uczniów Chrystusa i zamiast budować kościoły z kamienia wznosić świątynię duchową, zbudowaną na prawdziwym fundamencie, którym jest Chrystus? Wznoszoną powoli, dzień po dniu pracą nad sobą, życiem w postawie służby, troską o czyste sumienie, zgłębianiem Pisma Świętego, nieustającą modlitwą...
Zwycięzcę uczynię filarem w świątyni Boga mojego
i już nie wyjdzie na zewnątrz.
I na nim imię Boga mojego napiszę
i imię miasta Boga mojego,
Nowego Jeruzalem, co z nieba zstępuje od mego Boga,
i moje nowe imię.
Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do
Kościołów.
(Ap 3, 12-13)
* * *
Nie zawsze Jezus mógł być w wielkiej świątyni w Jerozolimie. O wiele częściej spotykamy Go w synagogach Galilei. Pisał o tym św. Łukasz:
Przybył też do Nazaretu, gdzie się wychował, i jak zwykle wszedł w szabat do synagogi, i zgłosił się do czytania. Podano Mu zwój z proroctwem Izajasza. Kiedy go rozwinął, znalazł miejsce, w którym było napisane: „Duch Pański nade mną, dlatego mnie namaścił, abym głosił ubogim dobrą nowinę, posłał mnie, abym obwieszczał więźniom uwolnienie, a ślepym odzyskanie wzroku. Abym wolnością obdarzał uciśnionych i ogłaszał rok zmiłowania Pańskiego”. Zwinąwszy zwój oddał go słudze i usiadł. A oczy wszystkich w synagodze były w Niego utkwione. Zaczął więc mówić do nich: „Dzisiaj wypełniło się to Pismo, któreście słyszeli”. A wszyscy to potwierdzali i podziwiali słowa pełne wdzięku, które płynęły z ust Jego.
(Łk 4, 15-22)
To najpełniejszy opis tego, co Jezus robił w domu Ojca. Brał czynny udział w liturgii. Angażował się. Nie pozostawał z boku. Czytał Pisma, komentował. Budująco, pozytywnie. Wlewał nadzieję w serca ludzi. Razem z innymi medytował święte teksty. Chwalił Boga Psalmami. Realizował to, co w pełni ma nastąpić w przyszłym życiu, o czym mówi Księga Apokalipsy:
I uniósł mnie w zachwyceniu na górę wielką i wysoką, i ukazał mi Miasto Święte – Jeruzalem zstępujące z nieba od Boga, mające chwałę Bożą. Źródło jego światła podobne do kamienia drogocennego, jakby do jaspisu o przejrzystości kryształu. A świątyni w nim nie dojrzałem, bo Pan, Bóg wszechrzeczy, jest jego świątynią i Baranek. Słudzy zaś Jego będą cześć Mu oddawali. I oglądać będą Jego oblicze, a imię Jego – na ich czołach. I odtąd już nocy nie będzie. A nie potrzeba im światła lampy ani światła słońca, bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi i będą królować na wieki wieków.
(Ap 21-22, passim)
Wchodząc do świątyni, uczestniczysz z twoimi braćmi i siostrami w oratorium chwały i niekończącej się pieśni ku czci Boga i Baranka. Pieśni, która nie pochodzi z żadnego instrumentu ani z twoich ust, lecz jedynie z życia – w duchu i w prawdzie. Nie pozostań wtedy z boku. Nie bądź biernym słuchaczem, lecz – wzorem Jezusa – otwieraj Księgę i czytaj. Czytaj i komentuj, spieraj się. Pozytywnie. Służ... Przynależysz do kapłańskiego ludu, także jako świecki. Ty też otrzymałeś Ducha Świętego! Nie zakopuj Jego darów w ziemi, byś przypadkiem nie usłyszał kiedyś słów: „Sługo zły i gnuśny!”... (Mt 25, 26).
3. Spożywanie zwojów – lectio divina
Jezus czytał i medytował Pisma. Często. Z innymi i sam – w domu, na pustyni, w łodzi, wszędzie. Znał dobrze księgi Mojżeszowe, proroków i Psalmy. W rozmowach z uczonymi w Piśmie i faryzeuszami cytował różne passusy, co dowodzi Jego zażyłości z tekstami biblijnymi. Można przypuszczać, że używał ich zawsze na modlitwie – tej wspólnej i tej osobistej. Był przecież synem swojego narodu, w którym często odczytywano teksty patriarchów. „Czytając Biblię, Jezus przeglądał się w niej jak w lustrze”4.
Słuchaj, Izraelu! Pan jest naszym Bogiem – Panem jedynym. Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił.
(Pwt 6, 4-5)5
SzmaIsrael... I Jezus słuchał. Słuchał i miłował jak nikt inny na świecie. Niczego nie odmówił Ojcu...
Jeśli chcesz, by twoje spotkanie z Bogiem było żywe, musisz podjąć niezłomną decyzję, by czytać codziennie Jego Słowo. Inaczej twoja modlitwa pozostanie jałowa, pozbawiona fundamentu. Będzie tylko monologiem – a nie wsłuchiwaniem się w szept Trójcy Świętej. Będzie na miarę ludzką – a nie boską. Będzie kręceniem się wokół twoich spraw – a nie pełnieniem dzieł Tego, który cię posłał na ziemię. Święty Hieronim mówił, iż nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa. Dziwisz się, dlaczego tak trudno ci się modlić? Wróć do czytania! Otwórz Nowy Testament i teksty, które ci pomagają nawiązać kontakt z Jezusem. Choćbyś tylko czytał, nic nie mówiąc, to o wiele lepsze, niż gdybyś miał mówić, nie czytając. Bo Ewangelia – to sam Jezus!6 Medytując ją, „spożywasz” Jego ducha. Wchłaniasz Jezusa całą powierzchnią skóry. Przeżuwanie Ewangelii jest jak przyjmowanie Eucharystii przez uszy. Jest trawieniem Chrystusa kawałek po kawałku i rozprowadzaniem Go po całym organizmie. Aż do szpiku kości...
Słowo Boże jest żywe, skuteczne i ostrzejsze niż obosieczny miecz i tak przenikliwe, że aż rozdziela spojenia i rdzenie duszy i ducha, a zdolne jest rozsądzać myśli i zamiary serca.
(Hbr 4, 12)
To Słowo ma w sobie niepojętą moc. Pierwsi chrześcijanie wierzyli, iż – w razie nieobecności kapłana – powolne czytanie Ewangelii odpuszcza grzechy7. To wszak słowo samego Jezusa! Nigdy nie zdezaktualizowane czy przebrzmiałe, zdolne przeniknąć do najgłębszej warstwy sumienia, jak przed laty. Dlatego czytali je w więzieniach, szczególnie w czasach prześladowań, przed egzekucją, rzuceniem na pastwę dzikich zwierząt. Ich chrztem było męczeństwo oraz wewnętrzne pragnienie poślubienia Chrystusa, zaś sakramentem pojednania – czytanie Biblii. Wierzyli, że każde słowo, które pochodzi z ust Boga, potrafi przywrócić do życia i postawić na nogi. Jak w przypadku ewangelicznych postaci – dwunastoletniej córki Jaira czy sparaliżowanego człowieka, którego ziomkowie spuścili z dachu przed Jezusa.
„Ufaj, synu! Odpuszczają ci się twoje grzechy”. Na to pomyśleli sobie niektórzy z uczonych w Piśmie: On bluźni. A Jezus, znając ich myśli, rzekł: „Dlaczego złe myśli nurtują w waszych sercach? Cóż bowiem jest łatwiej powiedzieć: «Odpuszczają ci się twoje grzechy», czy też powiedzieć: «Wstań i chodź!» Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów – rzekł do paralityka: «Wstań, weź swoje łoże i idź do domu!»” On wstał i poszedł do domu. A tłumy ogarnął lęk na ten widok, i wielbiły Boga, który takiej mocy udzielił ludziom.
(Mt 9, 2-8)
Czy Słowo utraciło swą moc z chwilą wniebowstąpienia Jezusa? Tego, który pozostaje z nami aż do skończenia świata (por. Mt 28, 20)? Wielu chrześcijan żyje w stanie niemożności uzyskania sakramentalnego rozgrzeszenia; czy wiedzą, że czytając Biblię, wchodzą pod duchowy prysznic obmywający ich z wszelkiego brudu? Że Słowo natchnione penetruje i oczyszcza ich wnętrze aż do najgłębszych warstw? Wcielone Słowo Boga wciąż przenika ludzkie dusze, resetuje je, usuwając panujący w nich chaos i bezład, układając wszystko na swoim miejscu. Jeśli tylko człowiek otworzy mu drzwi, zapraszając: „Wejdź!”...
* * *
Jezus nie tylko czytał, ale też interpretował teksty Pisma. Zauważ jednak że Jego interpretacja szła w kierunku coraz większych wymagań, a nie ich łagodzenia. Wymagań najpierw stawianych sobie, potem innym:
Słyszeliście, że powiedziano ojcom waszym „Nie zabijaj! A kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi”. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi.
Słyszeliście, że powiedziano: „Nie cudzołóż!” A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa.
Słyszeliście również, że powiedziano przodkom: „Nie będziesz fałszywie przysięgał, lecz dotrzymasz Panu swej przysięgi”. A Ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie, ani na niebo, bo jest tronem Bożym; ani na ziemię, bo jest podnóżkiem stóp Jego; ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego Króla. Ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nie możesz nawet jednego włosa uczynić białym albo czarnym. Niech wasza mowa będzie: „Tak, tak; nie, nie”. A co nadto jest, od Złego pochodzi.
Słyszeliście, że powiedziano: „Oko za oko, ząb za ząb”. A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie.
(Mt 5, passim)
Czy twoja rezygnacja z lectio divina nie jest ucieczką od trudu duchowej wspinaczki? Od stawiania sobie coraz ambitniejszych celów? Jak możesz wiedzieć, czego od ciebie oczekuje Bóg, jeśli nie otwierasz listu od Niego?...
Większość czasu, może nawet cały swój czas poświęcacie na świeckie zajęcia: część czasu tracicie na rynku, część na załatwianiu interesów, część w polu, część w sporach sądowych – na słuchanie słowa Bożego nikt albo prawie nikt nie ma czasu.
(Orygenes, Homilia 10 do Księgi Rodzaju 1)
Do której grupy osób należysz? Tych pierwszych, trwoniących czas na rynkach centrów handlowych, realnych i wirtualnych, czy do tych drugich, którzy zrozumieli, że nie samym chlebem żyje człowiek?...
* * *
W końcu Jezus przeczytane teksty wcielał w życie. „Dzisiaj wypełniło się to Pismo, któreście słyszeli” (Łk 4, 21). Realizował to, co czytał. W zwykłych sytuacjach życia – gdy był z ludźmi, jadł posiłek, rozmawiał z kobietą lekkich obyczajów, przychodził z ulgą chorym, nauczał... I w tych niezwykłych – szczególnie w ostatnich chwilach życia. Nie ma modlitwy bez lectio divina. Święta Teresa z Lisieux powiedziała kiedyś:
Gdybym była kapłanem, nauczyłabym się hebrajskiego i greckiego, nie zadowoliłabym się łaciną; w ten sposób poznałabym prawdziwy tekst podyktowany przez Ducha Świętego.
(św. Teresa z Lisieux, Żółty zeszyt, s. 112)
Czy jest w tobie tak wielki żar?...
4. W wewnętrznej ciszy – modlitwa indywidualna
„On zaś odchodził na pustynię i tam się modlił” (Łk 5, 16). Gdzie dokładnie modlił się Jezus? Kiedy? W jakich porach dnia? Nocy?... Szukajmy wytrwale, a znajdziemy. Idąc po tropach pozostawionych w Ewangelii, napotykamy własną drogę do miejsca wyznaczonego na intymne spotkanie z Umiłowanym.
Czas i miejsce modlitwy Jezusa
Jezus kochał samotność. Ona pozwalała Mu na najbardziej osobisty kontakt z Ojcem. Często wycofywał się na miejsca pustynne. Czasem wręcz uciekał od ludzi:
Duch zaprowadził Jezusa na pustynię (Mt 4, 1).
Wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił (Mk 1, 35).
Wówczas poszedł na górę, aby się modlić (Łk 6, 12)...
Wszystkie Ewangelie zawierają wiele podobnych zdań. Powtarzają je niczym refren między zwrotkami codziennej aktywności Jezusa. Ten, który przyszedł leczyć nasze słabości i szukać tego, co zginęło, chronił się w miejscach cichych, odosobnionych. Czasem była to pustynia, innym razem brzeg jeziora, szczyt góry, załamanie skalne lub prywatny ogród. Nie miał stałej kaplicy, lecz dostosowywał się do zewnętrznych warunków. Mimo to modlitwa Jezusa nie była improwizacją. Szukał dla niej nie tylko odpowiedniej przestrzeni, lecz także czasu:
Rankiem, kiedy było jeszcze ciemno... (Mk 1, 35).
Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał (Mt 14, 23).
Całą noc modlił się do Boga (Łk 6, 12).
I nauczał za dnia w świątyni, a na noc wychodził i spędzał ją na górze zwanej Oliwną (Łk 21, 37).
Każda pora była sposobna, by odejść gdzieś na ubocze i dawać się Ojcu. Był elastyczny. Dostosowywał modlitwę do zewnętrznych zajęć, lecz nigdy jej nie opuszczał. Bez niej nie szedł do ludzi. Nie mógłby wtedy dobrze pracować ani właściwie reagować. Potrzebował samotności, mimo że był Synem Bożym! Można pokusić się o stwierdzenie, że modlitwa w ciszy była ulubioną formą kontaktu Jezusa z Ojcem. Jak oblubieniec z oblubienicą, będąc w gronie przyjaciół, tęsknią za chwilą, gdy znajdą się znowu sam na sam. Tylko dla siebie...
Szczególnie upodobał sobie w godzinach porannych i wieczornych, sprzyjających wewnętrznemu skupieniu. Krył się w miejscach pustynnych lub w górach, by spotykać swego Boga i Ojca. Modlił się w czasie chrztu, przed powołaniem apostołów, przed wyznaniem wiary Piotra oraz na górze Przemienienia. Modlił się, by nie ustała wiara Szymona, jak w trakcie swojej walki, prosząc Ojca, by Jego wola mogła się w Nim wypełnić. Modlił się na krzyżu i w swojej śmierci.
(F.-X. Durrwell, Le Père, s. 217)
Przykład Jezusa ukazuje, że i ty nie możesz obyć się bez chwil samotności, w której jesteś cały dla Boga. Codziennie. Sam Jezus mówi o tym:
Ty, kiedy się modlisz, wejdź do swej izdebki i zamknąwszy drzwi, módl się w ukryciu do swego Ojca, a twój Ojciec, który widzi w ukryciu, da się tobie.
(Mt 6, 6)
„Izdebka” nigdy do ciebie nie przyjdzie – ty sam musisz o nią walczyć! Świat zawsze będzie usiłował zniszczyć to twoje sanktuarium skupienia i rzucić cię na fale tego, co zewnętrzne, hałaśliwe i gwarne, wmawiając, że „szkoda każdej chwili”, którą można „poświęcić pracując dla bliźnich”. Jakże łatwo w to uwierzyć!
Znajdź dzisiaj swoją izdebkę! To znaczy wprowadź porządek w swoje zajęcia, by codziennie przynajmniej przez pół godziny przebywać z Bogiem sam na sam. Pomyśl zawczasu, gdzie będziesz mógł to uczynić, by nikt cię nie rozpraszał. Może będzie to półmrok cichego kościoła, może mały kąt twojego pokoju, a może skrawek lasu nieopodal.
Jeśli chodzi o miejsce modlitwy, to trzeba wiedzieć, iż każde miejsce do niej się nadaje, bylebyśmy tylko należycie się modlili: „Na każdym miejscu, mówi Pan, składajcie mi ofiarę kadzidła” (Ml 1, 11). I: „Chcę, aby mężczyźni modlili się na każdym miejscu” (1 Tm 2, 8).Aby jednak wszyscy spokojnie i bez roztargnienia mogli odprawiać swe modlitwy, polecone jest wybrać w swym domu, w miarę możliwości, jakieś, że tak powiem, godniejsze miejsce i tu się modlić.
(Orygenes, O modlitwie 31, 4)
Jeśli modlitwa w ciszy jest dla ciebie czymś istotnym, zawsze znajdziesz sposób. Wystarczy kilkanaście centymetrów na biurku, by postawić ikonę, świecę, położyć Pismo Święte. W tak zorganizowanej „izdebce” Ojciec „da się tobie”8 i kropla po kropli upodobni cię do siebie. Wracając do ludzi, będziesz funkcjonował właściwie. Będziesz wiedział, co powiedzieć, jak się zachować. Inni zobaczą w tobie wciąż żyjącego Chrystusa. I o wiele więcej dla nich zdziałasz. Uwierz w to!
Pan zalecił w swoim nauczaniu, abyśmy modlili się w ukryciu, w odosobnionych i samotnych miejscach, w najbardziej zacisznych pokojach, ponieważ taka modlitwa najlepiej świadczy o naszej wierze. Powinniśmy zrozumieć, że Bóg jest obecny wszędzie, że widzi i słucha wszystkich, przenikając dzięki wspaniałości swego majestatu najbardziej odległe i zagubione miejsca.
(św. Cyprian, O modlitwie Pańskiej 4)
Zatem nie uciekaj! Bóg stoi u twoich drzwi i kołacze!... Jeśli usłyszysz Jego głos i otworzysz, On wejdzie do środka. Zamieszka u ciebie. I będzie z tobą wieczerzał (por. Ap 3, 20)...
Powiedz sobie: „Siedzę, nic nie robię, nie będę nic robić przez pięć minut”, a potem odpręż się, nieustannie w tym czasie myśląc: „Jestem tu w obecności Boga, siebie samego i wszystkich otaczających mnie mebli; nie ruszam się, nie odchodzę, nigdzie nie idę, nigdzie się nie wybieram”.
(A. Bloom, Beginning to pray, s. 85)
Słowo „izdebka” brzmi dla współczesnego ucha dość archaicznie. Jest ono tłumaczeniem użytego przez św. Mateusza greckiego terminu tameion, który w zamierzchłych czasach oznaczał alkowę – sypialnię małżonków, pokój, do którego nikt – prócz nich – nie miał wstępu. Nawet dzieci, tym bardziej goście. Sekretne „święte świętych”, w którym mąż oddawał się żonie, a żona mężowi. Tam trwali w uścisku miłości, stając się jednym ciałem i jednym duchem. Tam przeżywali szczyt swego małżeństwa i swego szczęścia – w ekstazie; opuszczając siebie, bardziej byli drugim niż sobą; bardziej w drugim niż w sobie. Rozumiesz? Tak Bóg chce ci się dać dzisiaj. Tameiony XXI wieku – jakież to by było wspaniałe! W każdym domu, na każdym osiedlu, na pierwszym i na ostatnim piętrze wieżowców, w prywatnych mieszkaniach. Wszędzie! Czemu nie wykorzystać wielu pustych przestrzeni? Niezagospodarowany strych, pokój na poddaszu, opuszczona szopa w ogrodzie, dom letniskowy gdzieś na wsi, w górach, pod lasem czy nad jeziorem, do którego uciekasz na weekend – wszystko możesz urządzić tak, by poszerzyć przestrzeń biblijnej pustyni-izdebki. Ileż nowych „kaplic” mogłoby powstać, gdyby tylko ludzie trochę bardziej zechcieli zwrócić się ku temu, co duchowe, niewidzialne i boskie w ich życiu! Gdyby uwierzyli, że wewnątrz – w duchu – żyje się o wiele intensywniej niż na zewnątrz! Niech nikt nie idzie dziś spać spokojnie! Niech nie ustanie, dopóki nie urządzi swojego tameionu!
A dlaczego nie umieścić tam Eucharystii? Uczniowie Chrystusa w Damaszku, Antiochii, Koryncie, Efezie, Filippi, Rzymie otworzyli na oścież drzwi swoich domów Jezusowi. Czy nie nadszedł już czas, by powrócić do tamtej bezpośredniej zażyłości z Panem? Do owej pierwotnej miłości całego Kościoła? Współcześni chrześcijanie kontemplatycy ponownie staliby się solą tej ziemi, przemieniając ją od wewnątrz, jak niegdyś uczniowie Chrystusa cesarstwo rzymskie. Jakże inna byłaby dziś ludzkość, gdyby Pan znalazł w każdym mieście dziesięciu „sprawiedliwych”, którzy trwają przed Nim codziennie, dając Mu się bez reszty! Nie prosząc o nic dla siebie, tylko o zbawienie świata – swoim kosztem. Nie mówiąc już o tym, gdyby znalazł ich pięćdziesięciu! W Londynie, Warszawie, Tokyo, Bostonie, Moskwie. W małych wioskach i osadach. Prywatne mieszkania zamienione w tameiony, a w każdym z nich miejsce dla żywego Chrystusa! Namiot nadprzyrodzoności rozbity na pustyni tego świata, z którego promieniuje słońce i bucha żar Ducha Świętego. „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął!” (Łk 12, 49). Oto pragnienie Jezusa – mieszkać między ludźmi, a nie w zamkniętym, pustym kościele. Czy zechcesz je spełnić? Spadkobiercy Kleofasa, Pawła, Barnaby, Dionizego, Tekli, Ignacego, Justyna, Tarsycjusza, Agnieszki – czy odważymy się wspólnie na ten krok?...
„Plan modlitwy” Jezusa
Z rozproszonych tu i ówdzie odprysków ewangelicznych spróbujmy posklejać „schemat modlitwy Jezusa”. Odtwórzmy krok po kroku Jego spotkanie z Ojcem. Stańmy gdzieś z boku, niewidoczni za skalnym załomem, by patrzeć, co robi...
Najpierw czyta. Powoli... Proroków i Psalmy. Odnosi te teksty do swojej sytuacji. Rozważa... „Twoje słowo jest prawdą” (J 17, 17). Zatapia się w duchu. Medytuje... Sam wszakże jest Słowem nieustannie wypowiadanym i rodzonym przez Ojca.
Potem patrzy. Ogląda Ojca wewnętrznym spojrzeniem duszy. Kontempluje Jego Oblicze. Jego decyzje. Jego wolę. Jego piękno. Niewiele mówi, najczęściej nic... Tylko patrzy. Jest cały dla Niego...
Po dłuższym czasie wykonuje kluczowy krok wyrażający Jego najbardziej fundamentalną dyspozycję – składa się w ręce Ojca. Czyni akt samo-oddania i całkowitego zawierzenia się Ojcu. Poświęca Mu wszystko i siebie samego. Chce być w Nim, z Nim i tylko dla Niego.
Wszystko, co Mi dałeś, pochodzi od Ciebie...
Wszystko moje jest Twoje, a Twoje jest moje...
Aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, ze Mną, a Ja z Tobą. Ja w nich, a Ty we Mnie...
Aby miłość, którą Mnie obdarzyłeś, w nich była, i Ja w nich...
(J 17, passim)
W tym akcie samo-oddania trwa długo. Godzinami. Czasem całą noc. Na pustyni aż czterdzieści dni...
Oto modlitwa wewnętrzna Jezusa. Modlitwa, dzięki której nigdy niczego nie odmówił Temu, który Go posłał. Jeśli chcesz, by twoja modlitwa była autentycznym spotkaniem z Bogiem, powtarzaj kroki Jezusa. Wejdź w ciszę. Nie trzeba, abyś dużo mówił, lecz abyś dużo kochał (św. Teresa z Ávila).
Modląc się, nie mówcie wiele jak poganie. Im się wydaje, że dzięki wielomówności zostaną wysłuchani. Nie upodabniajcie się do nich! Bo wasz Ojciec wie, czego potrzebujecie, zanim Go poprosicie.
(Mt 6, 7-8)
Orygenes komentuje te słowa następująco:
Nikt nie uniknie grzechu w wielomówstwie i łudzi się, kto myśli, że w swym wielomówstwie znajdzie wysłuchanie. Stąd nasze modlitwy niech nie będą podobne do gadulstwa czy wielomówstwa pogan. Jako Ojciec świętych wie Bóg o wszystkim, czego potrzebują Jego dzieci, gdyż są godne ojcowskiej wiedzy. Kto nie zna Boga i Jego przymiotów, ten nie zna nawet własnych potrzeb, bo zgubne jest to, co uważa za potrzebne.
(Orygenes, O modlitwie 21, 2)
Odłóż swoje książeczki, nabożeństwa, litanie, nowenny... Nie bój się uczynić tego radykalnego kroku! Skoro Bóg dał ci jedne usta i dwoje uszu, znaczy to, że dwie trzecie czasu poświęconego na modlitwę powinieneś słuchać. Tylko jedna trzecia przeznaczona jest na mówienie. Zamilknij więc, a w zamian za to:
Otwórz Pismo Święte. I czytaj. Powoli... I jeszcze raz to samo. Rozważaj, co przeczytałeś. Odnoś to do swojego życia. Medytuj. Przeżuwaj przeczytany tekst. Dziś ty jesteś Magdaleną, Nikodemem, Samarytanką, Marią...
Ludzie pustyni zabierają na pustynię tylko jedną książkę – Pismo Święte. Czytają ją na kolanach, nie poświęcając uwagi jakimkolwiek kwestiom czysto naukowym, a może nawet zupełnie się nimi nie interesując. Pismo Święte jest dla nich wcieleniem Słowa Bożego i uważają, że na jego czytanie nie starczy całego życia. Z głębokim przekonaniem wierzą, że ilekroć je otwierają, stają twarzą w twarz ze Słowem.
(C. de Hueck Doherty, Pustynia, s. 36)
Potem patrz na Trójcę Świętą, która mieszka w tobie. Nie spiesz się. Patrz dalej. Oczami swej duszy. Możesz użyć wyobraźni, choć niekoniecznie. Możesz „prostym wejrzeniem” oglądać Niewidzialnego.
I w końcu oddaj się Mu cały. Trójca Święta to twoja Oblubienica. Nie odmawiaj Jej niczego. Uczyń niekończący się akt zawierzenia. Akt oddania siebie, swego życia, swoich planów na przyszłość, swego serca. Akt miłości. Trwaj w nim jak najdłużej. Jak Jezus. Pozostań tam tak długo, jak długo trwa zjednoczenie w miłości męża i żony. W tej ciszy nie tylko ty modlisz się do Boga, ale i Bóg się modli. Twoje trwanie w Nim jest największym arcydziełem pod słońcem. Nieporównywalnym z niczym innym. Nawet z tym, gdybyś odprawił wszystkie nabożeństwa i zbudował kilka kościołów. Całe niebo milknie wtedy z wrażenia. Bóg popada w zachwyt, bo znalazł kogoś, kto nie domaga się niczego dla siebie.
I zapanowała w niebie cisza jakby na pół godziny...
(Ap 8, 1)
5. Modlitwa nieustająca
Jezus nigdy nie przestawał się modlić. Jego cisza wewnętrzna przedłużała się na następne godziny, dni, lata. Nieustannie zwracał swe serce wzwyż. Ewangelie w kilku miejscach wspominają o tym jakby mimochodem:
[Uzdrawiając głuchoniemego]: Spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: Effatha.
(Mk 7, 34)
[Rozmnażając chleb]: A kiedy wziął pięć chlebów i dwie ryby i wzniósł oczy do nieba, wielbił Boga, połamał je i podawał uczniom, aby rozdawali tłumowi.
(Łk 9, 16)
[Przywracając do życia Łazarza]: Jezus podniósł oczy w górę i rzekł: „Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że zawsze Mnie wysłuchujesz, ale powiedziałem to ze względu na tłum, który wokół Mnie stoi, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał”.
(J 11, 41-42)
Był z ludźmi, rozmawiał z nimi, pracował, nauczał. A równocześnie pozostawał w stałej łączności z Ojcem. Na gorącej linii, online. Nawet wówczas, gdy spał. Jak to możliwe? To proste – bo modlitwa była dla Jezusa nie tylko czynnością intelektualną. Była czymś więcej, czymś nadprzyrodzonym: przebywaniem-z-Ojcem. To znaczy pracą, posiłkiem, odpoczynkiem, spotkaniem z innymi – w Jego obecności. Była stylem życia Jezusa, a nie jeszcze jedną formą aktywności. Do każdej chwili Jego pobytu na ziemi można odnieść zdanie: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10, 30).
Wyobraź sobie mężczyznę zakochanego bezgranicznie i z wzajemnością w swojej żonie. Pewnego dnia dostaje polecenie kilkumiesięcznego wyjazdu na misję specjalną, gdzieś bardzo daleko. Codziennie dzwoni do swojej ukochanej, wysyła e-maile, nosi na sercu jej fotografię, często na nią spogląda. Owszem, pracuje, wykonuje swoje zadanie, lecz inaczej niż siedzący obok niego samotny człowiek. Nie zawsze może wprost o niej myśleć, jednak cały czas jest z nią związany. „Ja i ty jedno jesteśmy” – mógłby powiedzieć, parafrazując słowa Jezusa. Sercem jest ze swoją ukochaną. I dla niej. A ona jest z nim. I dla niego.
Tym wysłanym był Jezus. Pewnego dnia opuścił dom Ojca i udał się w odległy kraj, by wypełnić najbardziej specyficzną misję. Przebywał z ludźmi przez trzydzieści trzy lata. Lecz tak naprawdę nigdy nie opuścił Tego, który Go posłał. Jego myśli wciąż były przy Nim. Zamiast fotografii – nosił w sobie Jego samego. Nie na sercu, lecz w sercu.
„Czuwajcie i módlcie się nieustannie” (Łk 21, 36).To frapujące zdanie z Ewangelii św. Łukasza zwykle bywa albo pomijane, albo rozumiane niewłaściwie. Niektórzy zalecają powtarzanie w myśli setki, nawet tysiące razy dziennie pewnych formuł modlitewnych lub zdań, jak np. „Panie Jezu, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną”. A przecież nie o to chodzi! Nigdzie w Ewangelii nie znajdziemy śladu, by Jezus tak czynił. Być może taka forma pobożności doprowadziła niektórych (pustelników tradycji wschodniej) do kontemplacji, jak jednak mogłaby być realizowana dziś, w nowoczesnym świecie, gdzie rzeczywistość wirtualna i realna zmienia się z prędkością światła? Jezus nie żąda od ciebie, byś się rozdwajał w umyśle na pracę i recytowanie formuł, ryzykując popadnięcie w duchową schizofrenię. On chce tylko jednego – byś żył w Jego obecności. Jak On z Ojcem. Jak mąż ze swoją żoną – jako jedno ciało i jeden duch. Zawsze. Choć może w danym momencie dzielą ich setki kilometrów...
By to osiągnąć, spróbuj każdego dnia kilkakrotnie pomyśleć o tym, że Jezus mieszka w tobie. Choćby tylko przez sekundę – gdy siedzisz w fotelu, myjesz zęby, zakładasz buty, jedziesz metrem... Zwłaszcza w chwilach, które są „pustym przebiegiem” – gdy czekasz na autobus, stoisz w kolejce do kasy, idziesz na wykład. Im częściej to uczynisz, tym łatwiej ci będzie z dnia na dzień żyć w przeświadczeniu, że nigdy nie jesteś sam. Twoje życie stanie się nieustającą modlitwą...
To proste w teorii, lecz trudne w praktyce. Tak, lecz wszystko, co piękne, wymaga trudu. A na koniec – pewna pouczająca historia z Księgi Ojców pustyni:
Do abba Lucjusza do Enaton przyszli kiedyś mnisi zwani euchitami; a starzec ich zapytał: „Jaką ręczną pracą wy się zajmujecie?” Odrzekli: „My pracy ręcznej nie tykamy, ale według słów apostoła modlimy się nieustannie” (por. 1 Tes 5, 17). I spytał starzec: „Czy nie jadacie?” Odpowiedzieli: „Owszem”. On rzekł: „Kiedy więc jecie, któż modli się za was?” I pytał dalej: „Czy nie sypiacie?” Odpowiedzieli: „Owszem”. A starzec na to: „Kiedy więc śpicie, któż modli się za was?” I nie mieli na to odpowiedzi. A on powiedział: „Wybaczcie mi, ale nie tak żyjecie, jak mówicie. A ja pokażę wam, że wykonując pracę ręczną, modlę się nieustannie. Bo trwając w obecności Bożej, zwilżam sobie włókna palmowe; a siedząc i skręcając linę, mówię: „Zmiłuj się nade mną, Boże, w miłosierdziu swoim; w ogromie swej litości zgładź nieprawość moją”. I zapytał ich: „Czyż to nie modlitwa?” Odpowiedzieli: „Owszem”. On zaś mówił dalej: „I kiedy tak spędzę cały dzień na pracy i modlitwie, zarabiam mniej więcej szesnaście groszy: z tych dwa składam w bramie kościoła, a za resztę się utrzymuję. Ten zaś, kto weźmie tamte dwa grosze, modli się za mnie, czy ja jem, czy śpię; a tak za pomocą Bożą wypełniam nakaz modlitwy nieustannej”.
(Apoftegmaty Ojców Pustyni, t. 1, s. 321-322)
Modlimy się zawsze albo nie modlimy się wcale.
(W. Stinissen, Droga modlitwy wewnętrznej, s. 15)
6. Skutki modlitwy
Modlitwa zmienia życie. Całkowicie! Oczywiście nie każda – tylko ta, która jest aktem bezgranicznego oddania się Bogu i otwarciem na wypełnienie Jego woli. A taka właśnie była modlitwa Jezusa. Dlatego jej skutki widoczne są na każdym kroku i na każdej stronie Ewangelii. Myślenie Jezusa, Jego słowa, czyny, wrażliwość na ludzi; całe Jego życie było przemienione przez modlitwę. Jego reakcje zawsze trafne. Każda chwila wykorzystana jako akt zawierzenia i miłości ku Ojcu. Przypatrzmy się temu bliżej.
Myślenie Jezusa
Stała łączność z Ojcem powodowała, że Jezus myślał w sposób całkowicie czysty i wolny od jakiejkolwiek formy samolubstwa. Nie przyjmował ziemskiej hierarchii wartości, w której liczy się to, co zewnętrzne: prestiż, władza, siła, wiedza, uroda. Patrzył na to, co ukryte – na serce. Co więcej, odwracał ludzkie klasyfikacje i wartościowania, gdy mówił:
Kto chciałby być wielkim wśród was, niech będzie sługą wszystkich. A kto by chciał być pierwszym, niech będzie waszym sługą. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł po to, aby Mu służono, ale by służyć i oddać swoje życie na okup za wielu.
(Mt 20, 26-28)
Zysk polega na stracie, a prawdziwe szczęście na zapomnieniu o swoich przywilejach i nieszukaniu korzyści:
Kto chce iść za Mną, niech zapomni o sobie, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje. Kto chciałby zachować swoje życie, straci je. A kto stracił swoje życie dla Mnie, ten je znajdzie.
(Mt 16, 24-25)
I Jezus tak żył. Nigdy nie kierował się wygodą czy własną przyjemnością. Nie szukał pierwszego miejsca. Umierał w opuszczeniu. Wcześniej umył uczniom nogi – jak niewolnik swemu panu. Oni zaś w tym czasie, za Jego plecami, rozprawiali, kto z nich jest największy (por. Łk 22, 24). Wydaje się, że przez dwadzieścia wieków niewiele się zmieniło...