Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
REWOLUCYJNY PORADNIK O TYM, JAK NAUCZYĆ SIĘ OPOWIADAĆ WŁASNE HISTORIE
Opowiadanie historii (storytelling) jest jedną z najstarszych i najważniejszych umiejętności znanych ludzkości. To ponadczasowe narzędzie, które pomaga celebrować radość życia i stawiać czoła wyzwaniom. Dzięki niemu dzieci łatwiej będą radzić sobie z emocjami, nauczą się empatii czy lepiej zrozumieją świat, w którym żyjemy.
Ponadto opowiadanie historii kultywuje znaczenie więzi między opowiadającym a słuchaczem oraz budowanie intymności i zaufania między rodzicem czy opiekunem a dzieckiem.
W tej zachwycającej książce Silke Rose West i Joseph Sarosy – nauczyciele wczesnoszkolni z wieloma godzinami doświadczenia w opowiadaniu historii – prezentują kluczowe elementy storytellingu. Ich zaskakująco prosta metoda układania oryginalnych i pomysłowych historii uczyni z każdego eksperta gawędziarstwa. Za sprawą tej intuicyjnej techniki wykorzystującej elementy zaczerpnięte z życia codziennego opowiadanie historii będzie wyjątkowo łatwe.
Przenosząc punkt ciężkości z tworzenia narracji na wzmocnienie relacji z dzieckiem, książka ta obudzi umiejętności, o których istnieniu nie wiedzieliście. W komplecie z praktycznymi poradami i odrobiną nauki wyjaśnia, w jaki sposób historie wzbogacają nasze życie.
To lektura obowiązkowa dla rodziców, dziadków, nauczycieli i opiekunów. Książka pomoże ci odkryć historie, które już są w tobie, tylko czekają na opowiedzenie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 133
OPINIE
„Opowiadanie historii to bez wątpienia najlepszy sposób, aby przekazywać słuchaczowi wiedzę i wpajać mu idee. Ta książka pomoże w popularyzowaniu snucia opowieści jako ważnego narzędzia edukacyjnego”.
Dr Jane Goodall, założycielka Jane Goodall Institute i Posłaniec Pokoju ONZ
„Najlepsze historie opowiadają ci, którzy dobrze nas znają. A jeśli brak ci wiary w siebie, tu znajdziesz pomoc”.
Steve Biddulph, autor bestsellerów „New York Timesa”: Wszystkie sekrety szczęśliwego dzieciństwa, Wychowywanie chłopców i Sekrety wychowania dziewcząt
„Książka jest dobrze napisana i uczy bez moralizowania, że opowiadanie historii to sposób okazywania dzieciom uwagi, której tak potrzebują. Autorzy przez cały czas uspokajają czytelników, twierdząc, że jest to umiejętność, którą może opanować i praktykować każdy, nawet amator. Czytelnicy po przeczytaniu tej pozycji poczują się pewniej. Przykładowe opowieści dowodzą, że dla dzieci satysfakcjonujące są już proste fabuły, a ćwiczenia zawierają wskazówki i zachęcają do eksperymentowania. To praktyczny poradnik i kompendium wiedzy dla dorosłych, którzy chcą być dobrymi gawędziarzami”.
„Kirkus Reviews”
„Żałuję, że nie przeczytałem tej książki, kiedy dorastały moje dzieci. Dzięki zawartym w niej spostrzeżeniom i prostym wskazówkom stałbym się lepszym gawędziarzem”.
Charles Eisenstein, autor The More Beautiful World Our Hearts Know Is Possible
„Ta książka nie uczy techniki. Rozwiewa merytoryczne wątpliwości i ukazuje sedno sprawy: opowiadanie historii dzieciom wytwarza więź, wychowuje, kształci i jest dostępne dla każdego dorosłego. Silke i Joe zachęcają, żebyś podjął wielowiekowe dziedzictwo gatunku ludzkiego, czerpiąc radość i satysfakcję ze snucia opowieści, jakichkolwiek, dzieciom w twoim życiu”.
Joe Hayes, dwujęzyczny gawędziarz i autor A Heart Full of Turquoise
„Uważam, że właśnie tego rodzaju praktycznej wiedzy potrzebują ojcowie i matki, aby osiągnąć dobre porozumienie ze swoimi dziećmi. Szczerze mówiąc, to znacznie lepsze niż posyłanie ich do kościoła”.
o. Richard Rohr, autor bestsellerowych książek „New York Timesa” i założyciel Center for Action and Contemplation
„Bardzo podoba mi się ta książka! Opowiadanie historii pozwala nam się komunikować i zrozumieć, co nas łączy, a także szanować to, co nas cudownie różni”.
Melanie DeMore, afroamerykańska piosenkarka folkowa i gawędziarka
„Co za wspaniały pomysł na książkę! Ludzie uczą się rozumieć świat właśnie poprzez opowieści, a to znaczy, że możesz kształtować światy małych ludzi, których kochasz. Potrzeba do tego tylko trochę fantazji i dużo miłości”.
Bill McKibben, ekolog i autor bestsellera „New York Timesa” The End of Nature
„Ta książka cię zachwyci i pozwoli ci zbliżyć się do swoich dzieci. Da ci pewność, że potrafisz”.
Kim John Payne, psycholog rodzinny i autor bestsellera Wychowanie w duchu prostoty
„Po czterdziestu latach nauczania, szkolenia nauczycieli i opowiadania historii (co robię jeszcze dłużej) pierwszy raz natykam się na taką książkę”.
Sara Tisdel, nauczycielka i konsultantka
„Ta książka to perła. Autorzy, uwzględniając praktyczne rady, wiedzę naukową i ludową mądrość, dają nam istny skarb, budząc w nas gawędziarzy. Gorąco polecam”.
Rivera Sun, autorka The Way Between
„W czasach braku bliskości, codziennego stresu i traumy opowiadanie historii to narzędzie dostępne dla każdego rodzica, nauczyciela czy psychologa; pozwala nawiązywać relacje, dawać nadzieję, leczyć i wzmacniać – Silke i Joe ofiarowują nam prawdziwy dar w postaci swoich oryginalnych historyjek, dawnych opowieści i wskazówek”.
Kara Andresen, pracownica socjalna i psycholożka dziecięca
„To świetnie napisany poradnik, autorzy – utalentowani nauczyciele przedszkolni – odwołują się do ponadczasowej tradycji snucia opowieści, dając nam praktyczne narzędzia, które pozwalają zmieniać najzwyklejsze codzienne doświadczenia w magiczne przygody, wciągające słuchaczy w każdym wieku”.
Mirabai Starr, autorka Caravan of No Despair i Wild Mercy
„Każdy rozdział był dla mnie inspirujący. Dałam się ponieść, nie wiedząc, dokąd zabierze mnie ta opowieść”.
Jenny Sue Kostecki-Shaw, autorka i ilustratorka książek dla dzieci Same, Same but Different
Co o książce mówią rodzice
„Opowiadanie historyjek zawsze przychodziło mi łatwo, ale w czasach kwarantanny poczułem, że zasługuję najwyżej na czwórkę z minusem, a kiedy wieczorami byłem zmęczony – nawet na trójkę. Przeczytałem waszą książkę podczas lotu samolotem i na powitanie uraczyłem moje dzieci nowym rodzajem opowieści. Od tego czasu minął przeszło miesiąc i proszą mnie o historyjki dwa razy dziennie. Nasza ulubiona to Ślimak, który wiedział, o niebieskim ślimaku, w każdej historyjce odpowiadającym na jedno pytanie. Jak dotąd wśród pytań do tej wyroczni znalazły się między innymi: dlaczego spaghetti jest takie smaczne i dlaczego bąki przeważnie są śmierdzące?”
Linwood, ojciec Aspena (8 lat) i Skye (6 lat)
„To świeży głos w tym rodzicielskim zgiełku i konsumpcjonizmie, Dziękuję za inspirację”.
Melania, matka Lea (4 lata)
„Wróciłam do domu z warsztatu i zapytałam swojego synka, czy pomógłby mi wymyślić historyjki, które byśmy sobie opowiadali. Zapalił się do tego i już opowiedzieliśmy kilka z nich. W większości z nich występują czary, smoki, rycerze i tym podobne. Przekonuję się, że wasz pomysł, aby wplatać magię w codzienność, bardzo przemawia do dzieci”.
Liza, matka Augusta (8 lat)
„Wasza książka pomogła mi lepiej rozumieć dzieci. Pracuję jako nauczycielka na zastępstwa, uczę też korzystać z komunikacji dzieci z upośledzeniem wzroku. Zastosowałam wasze rady i moje lekcje bardzo na tym zyskały. Już nie obawiam się tak bardzo błędów i zwracam uwagę na relacje między mną a klasą. To sprawdza się także w przypadku moich nastoletnich dzieci”.
Miranda, matka Sophii (18 lat) i Julie Anne (17 lat)
„Przeczytałam waszą książkę parę miesięcy temu i zaczęłam opowiadać historyki mojemu trzyletniemu synkowi. Dziś zdarzyło się coś cudownego. To on opowiedział mi historyjkę! To było urocze, bo używał tych samych zwrotów i wyrażeń co ja, na przykład: »Aż tu nagle…«, »A wtedy…«. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. W każdym razie chciałam wam podziękować – sprawiliście, że opowiadanie historyjek weszło do naszego codziennego życia. Przepadłam z kretesem!”
Heidi, matka Colta (3 lata)
„Nigdy nie przypuszczałem, że snucie opowieści może być takie łatwe i naturalne! Dzięki, że dodaliście mi pewności – mogłem opowiedzieć historyjkę w trakcie lotu samolotem!”
Brock, ojciec Francisa (6 lat)
„Przeczytałam waszą książkę i zakochałam się w niej! Miałam ochotę opowiadać swoim dzieciom historie, ale bałam się, że jestem mało pomysłowa. Dzięki wam pozbyłam się zahamowań i poszło. Teraz dzieci wciąż domagają się historyjek, więc je dla nich wymyślam. Tak się cieszę, że trafiłam na tę książkę, bo pomogła wzmocnić relacje w naszej rodzinie”.
Christine, matka Chloe (7 lat) i Caroline (4 lata)
Tytuł oryginału: How To Tell Stories To Children: And Everyone Else Too
Redakcja: Malwina Kozłowska Adaptacja okładki: Magdalena Toczydłowska-Talarczyk Ilustracje: Rebecca Green Projekt layoutu: Melissa Lotfy Korekta: Ewa Skibińska, Beata Wójcik Redaktor inicjująca: Dominika Dudarew-Osiecka
Copyright © 2019, 2021 by Joseph Sarosy and Silke Rose West Illustrations copyright © 2021 by Rebecca Green Published by special arrangement with HarperCollins Publishers LLC Copyright © for the Polish translation by Magdalena Słysz, 2022 Copyright © for the Polish edition by ToTamto an imprint of Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie I
ISBN: 9788382521399
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Dla Earth Children
Wiara w to, co nierealne, ma niewidzialną moc, bardziej motywuje do działania niż wiara w to, co realne.
Brian Boyd, On the Origin of Stories
Dzieci budzą w nas gawędziarzy. Dzieje się to jeszcze przed ich narodzinami, kiedy zaczynasz mówić do tej nieznanej istoty, którą pragniesz zobaczyć i której pragniesz dotknąć. Powoli wprowadzasz swoje maleństwo w świat, kierując do niego czułe słowa i zapoznając je z językiem. Twój głos staje się dla niego przewodnikiem, sprawia, że czuje się bezpieczne. To pierwsze opowieści, których słucha dziecko. Wkrótce niemowlę eksploruje już każdy kąt w domu, a dzięki twoim objaśnieniom, tym króciutkim historyjkom, wszystko wydaje mu się znajome, a jedynie ukazane w nowym świetle.
Z czasem się uczymy, że gdy dziecko mówi: „Opowiedz mi jakąś historię”, wcale nie chce bajki. Domaga się naszej uwagi. Zaufanie dziecka jest cenne i jeżeli zrozumiemy, co próbuje ono wyrazić – pragnie się porozumieć, szuka kontaktu… ze mną! – zwykle jesteśmy gotowi otworzyć przed nim serca. Dostrzegamy w tym okazję. Opowieści, które rodzą się w takich chwilach, są proste, ale tak głębokie i autentyczne, że długo żyją w pamięci.
Czasami jednak jesteśmy poirytowani. Mamy za sobą ciężki dzień w pracy, wyczerpującą rozmowę ze współmałżonkiem, na lunch musieliśmy wypić kawę i zjeść baton wysokokaloryczny, dlatego myśl, że czeka nas jeszcze opowiadanie historyjki, budzi w nas jedynie zniechęcenie. Jeszcze jedno zadanie, jeszcze jedna próba dla naszych małych już zasobów energii i inwencji.
Łatwo się przestraszyć i zniechęcić, kiedy przychodzi do opowiedzenia jakiejś historii. Bywa, że czujemy się nie tylko zmęczeni, lecz także onieśmieleni przez gigantów w tej dziedzinie, takich jak Disney, Marvel czy J.K. Rowling. Czy możemy się z nimi mierzyć? Czy w ogóle powinniśmy? Może lepiej zdać się na specjalistów.
Taki sposób myślenia byłby uzasadniony, gdyby chodziło o samą opowieść, ale jak wykazują badania naukowe (i wkrótce sami się o tym przekonacie), opowiadanie historii ma na celu nawiązanie relacji między opowiadającym a słuchaczem, czyli między wami a waszym dzieckiem. Jeśli tak do tego podejdziemy, staje się to łatwiejsze i przyjemniejsze, ponieważ pozwala wyrazić miłość do dziecka i zbliżyć się do niego.
Gdy dziecko mówi: „Opowiedz mi jakąś historię”, nie chce wcale bajki. Domaga się naszej uwagi.
Czy przypominacie sobie tamten czas, kiedy rodzic – a może któryś z kochających dziadków, opiekun albo nauczyciel – opowiadał wam historię? Jeśli odczuwacie podobnie jak większość ludzi, wspominacie te chwile z rozrzewnieniem. Może nawet potraficie przywołać z pamięci same opowieści, ich treść; na pewno jednak pamiętacie, jak się czuliście, słuchając ich. Czuliście się kochani. Czuliście, że zasłużyliście na uwagę ukochanego rodzica.
O to właśnie chodzi w tej książce – nie o to, żeby opowiadać niesamowite historie, które zostaną sfilmowane i staną się kinowymi przebojami. Tylko o to, żeby snuć opowieści, proste opowieści, które umocnią wasze relacje z dzieckiem i zapadną mu w pamięć na całe życie.
W tej książce podzielimy się z wami wiedzą, jak należy opowiadać, i przedstawimy prostą metodę opowiadania, którą stosujemy z powodzeniem od ponad trzydziestu lat. To nie my ją wymyśliliśmy – istnieje bodaj od sześćdziesięciu tysięcy lat – my tylko ujmiemy ją w proste, zrozumiałe słowa. Przyswoicie ją sobie dzięki praktycznym ćwiczeniom i prostym przykładom, a po przeczytaniu tej książki na pewno poczujecie się pewniej. Dlaczego? Bo opowiadanie historii to coś, co już umiecie, tylko nie zdajecie sobie z tego sprawy.
Każdy, kto opowiada dziecku historie, wie jedno: później nie rozchodzicie się tylko z ciekawą opowieścią w pamięci – oboje czujecie się sobie bliscy. Lekarze i inni specjaliści nazywają to „więzią”, co jest obecnie modnym konceptem wśród rodziców. Jednak więź jest czymś dziwnym i niełatwym do zadzierzgnięcia. Według „Psychology Today” czterdzieści procent dzieci w Ameryce nie ma zdrowych więzi z rodzicami. Ich brak, kiedy osiągną dorosłość, może skutkować problemami zdrowotnymi1.
Podstawowym założeniem teorii więzi jest to, że zdrowa relacja dziecka z co najmniej jednym z rodziców albo opiekunów we wczesnych latach sprzyja zdrowym relacjom w jego późniejszym życiu. A te, ponieważ jesteśmy istotami społecznymi, niosą wyłącznie pozytywne skutki: sukcesy w nauce i pracy zawodowej, zdrowie psychiczne czy poczucie własnej wartości.
Ludzie, którzy nie mają z rodzicami czy opiekunami zdrowych relacji w dzieciństwie, jako dorośli nie radzą sobie w tej sferze życia. Zmagają się z problemami w nauce oraz w pracy, przejawiają zaburzenia psychiczne, od lęków i gniewu po ucieczkę.
Nie należy jednak utożsamiać więzi z miłością. Zdarza się, nawet często, że rodzice, którzy kochają swoje dzieci, nie potrafią nawiązać z nimi zdrowych więzi. Winę za to ponosi obecny styl życia: czas spędzany przed ekranami urządzeń elektronicznych, przepełniony terminarz. Cierpią na tym wszyscy. Rozumiemy to. Sami mamy mnóstwo zajęć. Dlatego właśnie chcemy pomóc rodzicom nawiązywać właściwe relacje z dziećmi.
Starą, sprawdzoną metodą na to jest opowiadanie historii i współcześni naukowcy w interesujący sposób tłumaczą, dlaczego działa tak skutecznie. Co ją wyróżnia spośród innych – to, że jest całkiem darmowa. Naturalna, dostępna i sprawdza się w każdej rodzinie, niezależnie od wyznawanych przez jej członków wartości, czy to religijnych, społecznych, czy kulturowych. I nikt nie musi wam mówić, jak to się robi, tak jak nie musi mówić, jak się chodzi. Zaczynacie i już. To od zarania dziejów głęboko zakorzeniona ludzka umiejętność.
Antropolodzy badają jej rolę od dziesięcioleci i odkryli, że najlepsi gawędziarze często zajmują w swoich społecznościach wysokie pozycje2. Jeśli przyjrzymy się współczesnemu światu, zauważymy analogię. Obecnie opowiadanie historii – poprzez filmy, książki, muzykę i gry wideo – stanowi dochodowy biznes. Aktorzy i pisarze są dla nas największymi bohaterami i znakomitościami.
Jednak najlepiej opowiada się w rodzinie. Snucie opowieści nie tylko buduje więź – można je porównać do szwajcarskiego scyzoryka, wielofunkcyjnego narzędzia, które pomaga rodzicom uczyć dzieci, wpajać im nowe umiejętności, wyrabiać w nich empatię; dzięki niemu one same mogą wyładowywać trudne emocje, czerpać naukę z ciężkich doświadczeń życiowych. Jak się przekonacie, jest ogromna różnica między opowiadaniem historii wymyślonej przez kogoś innego a własnej, stworzonej przez samego siebie.
Opowiadanie historii to coś, co już umiecie, tylko nie zdajecie sobie z tego sprawy.
To tak jakby porównać przecier z pomidorów w puszce z sosem pomidorowym domowej roboty. Wprawny gawędziarz czerpie w swojej inwencji z bezpośredniego otoczenia dziecka: na przykład wplata takie czynności jak zrywanie pomidorów czy zbieranie ziół z ogrodu do historyjki, która jest nie tylko zabawna (i pobudzająca apetyt), lecz także stworzona na użytek konkretnego słuchacza.
Omawiamy w tej książce najważniejsze elementy intuicyjnego snucia opowieści, żebyście zaczęli improwizować, osadzając swoje historyjki w świecie, w którym żyjecie wy i wasze dzieci. Jesteśmy rodzicami i nauczycielami, mającymi za sobą setki, a nawet tysiące godzin opowiadania historii, ale nie chcemy uczyć was, jak opowiadać nasze – bo macie opowiadać własne.
Ponieważ celem tego jest wzmocnienie relacji. Wasze opowieści mogą poprawić dziecku humor, stać się dla niego cennymi życiowymi lekcjami, a wam pomóc zdobyć jego zaufanie; bywa też, że dzięki nim całej rodzinie będzie łatwiej poradzić sobie ze stratą, kiedy umiera jeden z jej członków. Jeśli uważalibyśmy, że dzieje się tak za sprawą samych historii, opublikowalibyśmy je. Według nas ich zasługą jest jednak to, że wyrastają, jak wszystkie dobre opowieści, z pełnej miłości przestrzeni między opowiadającym a słuchaczem. I niemal niezauważalnie docierają do zainteresowanych odbiorców. Dlatego właśnie nie ma lepszego gawędziarza niż wy, kiedy opowiadacie swojemu dziecku.
Silke jest nauczycielką z nurtu pedagogiki waldorfskiej i od przeszło trzydziestu lat uczy dzieci w wieku przedszkolnym. W 1995 roku z kilkoma innymi osobami założyła Taos Waldorf School, a obecnie prowadzi niezależne leśne przedszkole Taos Earth Children, słynie w nim ze swoich przedstawień marionetkowych i opowiadania historii. Jest także doradczynią nauczycieli i szkół w całym kraju. Ja, Joe, pracowałem z nią w Taos Earth Children przez dwa lata i w 2018 roku założyłem niezależny ośrodek kształcenia na poziomie klas pierwszej i drugiej, który ściśle współdziała z przedszkolem Silke. Pisuję także jako wolny strzelec do „Fatherly” i zainicjowałem kampanię #GreatDad, która ma zwracać uwagę na wspaniałych ojców w Stanach Zjednoczonych.
Oboje poświęcamy na opowiadanie historii główną część dnia. Tak nauczamy. I tak się bawimy. Większość czasu spędzamy na dworze, w lasach i kanionach północnego Nowego Meksyku, więc nasze opowieści często mówią o zwierzętach oraz roślinach, które tam spotykamy, o nadchodzących świętach albo o tym, co właśnie robiliśmy z podopiecznymi. Nasi bohaterowie niejednokrotnie znajdują się w sytuacjach, z którymi dzieci niedawno się zetknęły, związanych na przykład z lepkimi przedmiotami w klasie albo przejawami złego zachowania. Bywa, że na koniec takiej opowieści dzieci wykrzykują: „To najlepsza historia ze wszystkich!”.
To, co trzymacie w rękach, nie jest zbiorem opowiadań. To poradnik, jak wymyślać je samemu.
To prawda, że umiemy opowiadać, ale najważniejszą rolę odgrywa tu emocjonalna więź i wspólne przeżywanie, a także to, że nasze historie są inspirowane wydarzeniami i rzeczami, które dzieci dobrze znają. Z takiej perspektywy celem snucia opowieści jest wymyślenie wcale nie najbardziej wciągającej fabuły, ale zwykłej historii z dnia codziennego, do której dziecko może się odnieść i która służy budowaniu bliskości i zaufania między nim a rodzicem (albo nauczycielem).
Mamy dziś dostęp do setek książeczek z historyjkami, również takich, które zawierają porady, jak opowiadać. Bywają wśród nich naprawdę świetne, ale generalnie zalecają one opowiadanie historii wymyślonych przez kogoś innego. Nie taka jest nasza intencja. To, co trzymacie w rękach, nie jest zbiorem opowiadań. To poradnik, jak wymyślać je samemu.
Technika jest prosta, stosujemy ją codziennie bardzo swobodnie i w wielu wariacjach. W dużym stopniu opiera się na wynikach badań naukowych i konsultacjach. Wymaga jedynie emocjonalnego kontaktu z małymi słuchaczami, który doskonale potraficie nawiązać.
Zestawmy to z przesłaniem gawędziarki Marie Shedlock, pochodzącym ze wstępu do jej klasycznego dzieła The Art of the Storyteller: „Należy mieć nadzieję, że pewnego dnia historie będą opowiadać uczniom tylko specjaliści, którzy poświęcili czas i trud, by opanować tę sztukę”. Shedlock ma na pewno dobre intencje, ale jej podejście stanowi zupełne przeciwieństwo naszej koncepcji. Każdy może być dobrym gawędziarzem, a żaden specjalista nie zastąpi troskliwego i kochającego rodzica czy opiekuna, który czerpie inspirację z otoczenia dziecka i stwarza atmosferę zażyłości. Dlaczego? Ponieważ w opowiadaniu historii chodzi o więź, nie o fabułę.
Intuicyjna metoda, którą przedstawiamy w tej książce, jest łatwa, a sama opowieść ma prostą strukturę i bierze początek od przedmiotów i czynności, z którymi dziecko bezpośrednio styka się na co dzień. Może odtwarzać konflikt między dziećmi pod postacią kłótni wiewiórek, ale przeważnie wychodzi od czegoś całkiem zwyczajnego jak bose stopy dziecka i mówi o tym, jak sznurówka wybrała się na spacer nad potok. Takie historyjki bawią małych słuchaczy i pobudzają ich do myślenia. Przemawiają do nich, bo postacie z opowieści i to, co ich spotyka, nie są im obce. Czują się zauważani.
W opowiadaniu historii nie musicie dążyć do perfekcji.
To jednak nie wszystko. Ponieważ historyjki biorą się z życia dziecka, często są okazją do zabawy. Stwarzają wspaniałą opowieściową pętlę, o czym powiemy więcej w rozdziale pierwszym. Nietrudno wyobrazić sobie na przykład, co takie bose dziecko, które właśnie usłyszało historyjkę o swojej sznurówce, zrobi, kiedy ją znajdzie.
Kolejne rozdziały tej książki są poświęcone poszczególnym zagadnieniom jednej metody opowiadania, ale każdy z nich stanowi samodzielną całość, do której możecie się swobodnie odwoływać, kiedy tylko zaistnieje taka potrzeba. Każdy da się przeczytać w niecałe dziesięć minut i zawiera na końcu przykładową historyjkę, ilustrującą przedstawione w nim zalecenie. Książka może być lekturą na całe popołudnie czy wieczór, ale doskonale sprawdzi się również wtedy, gdy zapoznacie się z jednym rozdziałem i wypróbujecie go w kontakcie z dzieckiem, a następnego dnia zajrzycie do kolejnego. W każdym z nich zamieszczamy praktyczne ćwiczenia, które pomogą wam zacząć. Wbrew temu, co twierdzi Marie Sheldock, w opowiadaniu historii nie musicie dążyć do perfekcji. Tu praktyka czyni mistrza. I nie trzeba się spieszyć.
Wierzymy w tę metodę, bo korzystamy z niej niemal codziennie. Obserwowaliśmy przez całe lata, że jest skuteczna w różnych okolicznościach. Daje swobodę i łatwo ją opanować. Warto poznać jej zasady, zwłaszcza gdy się zaczyna, ale nie ma dwóch takich samych historii ani dwóch takich samych gawędziarzy. Dobre opowieści, tak jak dobrzy ludzie, różnią się od siebie jak szczyty łańcucha górskiego z oddzielającymi je dolinami i strumieniami. Znajdźcie swoje miejsce. Znajdźcie swój ton. Wasze opowieści przyniosą owoce, kiedy przestaniecie słuchać rad i po prostu dacie się ponieść biegowi historii, którą nosicie w sobie.
Mamy nadzieję, że po lekturze tej książki zrozumiecie jedno: już jesteście świetnymi gawędziarzami. Ta umiejętność czyni was ludźmi w dosłownym znaczeniu tego słowa. Otrzymujecie ją w pakiecie razem z włosami i przeciwstawnymi kciukami. Więc pamiętajcie, jeśli chcecie zjeść dobry sos pomidorowy, zróbcie go sami. Wypróbujcie różne przepisy. Potem nie tkniecie więcej przecieru w puszkach. A kiedy już odnajdziecie właściwy smak, porzućcie książkę kucharską. Kierujcie się intuicją, a ona zawiedzie was i wasze dzieci dalej, niż śmielibyście marzyć.
Naukowcy od lat gromadzą fakty dotyczące opowiadania historii. Opowiadanie pomaga zapamiętywać informacje, skupiać uwagę, rozwijać empatię i pokonywać trudności życiowe. Jednak dopiero niedawno kilku z nich zaczęło pytać: jak to się dzieje?
W opowiadaniu historii chodzi o więź, nie o fabułę.
„Dlaczego w świecie obowiązków spędzamy z własnej woli tyle czasu, śledząc historie, o których wszystkim wiadomo, że nigdy się nie zdarzyły i nie zdarzą?”3 To wciąż otwarte pytanie postawił Brian Boyd w On the Origin of Stories. Podobne można znaleźć na stronach Darwin’s Cathedral Davida Sloana Wilsona. Wilson, wybitny wykładowca biologii i antropologii na Uniwersytecie Binghamton, otrzymał wiele nagród za swoje dokonania, a ostatnio przyznano mu także fundusze z National Science Foundation na przekształcenie jego programu badań nad ewolucją w konsorcjum państwowe. Czy to możliwe – zastanawia się – że opowieści wywodzące się z danej kultury (w jego przypadku zwłaszcza religijnej) pomagają jednoczyć słuchaczy w grupę dla konkretnych korzyści ewolucyjnych?4
Te zagadnienia wykraczają daleko poza tematykę naszej książki (jesteśmy tylko nauczycielami przedszkolnymi!). Niemniej dyskusja prowadzona przez specjalistów z zakresu kognitywistyki, neurobiologów i naukowców zajmujących się teorią ewolucji rzuca nowe światło na znaczenie opowiadania historii i warto poświęcić jej uwagę.
Innymi słowy: jesteśmy gatunkiem społecznym, czasami mówi się nawet, że superspołecznym. Sukces, który osiągnęliśmy – jako gatunek, a więc także jako jednostki – zawdzięczamy w dużej mierze naszej zdolności do współpracy… i współzawodnictwa. Ta współpraca w ramach rodziny, klanu i sąsiedztwa, czasami przekształcająca się we współzawodnictwo, umożliwiła rozwój niezwykłych narzędzi, które pozwalały dzielić się informacjami, zatrzymywać je, odczytywać zamiary innych oraz wyrażać albo ukrywać własne.
Jedynym z tych narzędzi jest opowiadanie historii. To za jego pośrednictwem przekazujemy, co się zdarzyło, co chcielibyśmy, aby się stało, co pragniemy zrobić. Jennifer Aaker, wykładowczyni marketingu w Stanford Graduate School of Business, twierdzi, że ludzie zapamiętują informacje włączone do narracji „aż o 22 razy częściej niż gołe fakty”5. Opowiadanie historii to także najlepszy sposób, żeby wprowadzać innych w błąd – albo próbować to robić. Większość czterolatków automatycznie zmyśla, aby nie przyznać się do czegoś, do czego nie chce się przyznać6. Dorośli nie są od nich lepsi. Plotki stanowią prawie 65 procent wiadomości, które publicznie sobie przekazujemy7.
Jednak opowieści to coś więcej, znacznie więcej niż tylko metoda ukrywania prawdy czy też zwodzenia. Jak wiemy z przynoszących milionowe zyski filmów, bestsellerów książkowych i liczących trzydzieści tysięcy lat malowideł naskalnych, opowiadanie historii to jedna z najbardziej pochłaniających człowieka aktywności na całym świecie. Jesteśmy gotowi płacić za dobrą historię, mimo że jak podkreśla Brian Boyd, „zarówno ten, kto ją opowiada, jak i ten, kto jej słucha, wiedzą, że nigdy się nie zdarzyła ani nie zdarzy”. Dlaczego tak się dzieje?
Ludzie wykorzystują opowieści nie tylko po to, żeby przekazywać sobie informacje albo wzajemnie się oszukiwać, lecz także aby przyciągać uwagę, udawać (również emocje) i symulować oraz zdobywać zaufanie. Opowiadanie historii to nasz najstarszy sposób przekazywania sobie wartości w ramach grupy społecznej czy z pokolenia na pokolenie. „Opowieści – głosi artykuł w »The Atlantic« – mogą dawać ludziom poczucie kontroli nad światem. Pozwalają im dostrzegać porządek tam, gdzie panuje chaos… Służą rozwiązywaniu problemów egzystencjalnych”8.
Może już więc rozumiemy, dlaczego David Sloan Wilson uważa, że opowieści wywodzące się z danej kultury czy religii dają ewolucyjną przewagę ich słuchaczom. Współpraca między członkami społeczności – dowodzi – zawsze była warunkiem przetrwania człowieka. „Miłość do doskonałego bóstwa i chęć służenia mu motywuje znacznie silniej niż miłość do niedoskonałego sąsiada i chęć służenia mu”. Mówiąc inaczej, „oparty na fikcji system wierzeń, który jest przyjazny i skłania do korzystnych dla adaptacji zachowań, przewyższa ten realistyczny, którego zrozumienie wymaga pewnego wykształcenia”. Wilson – trzeba zaznaczyć – twierdzi, że to nieważne, czy wiara opiera się na prawdzie, czy na fikcji; ważne, że niesie ze sobą opowieści, które kształtują zachowania.
Opowiadanie historii powoduje, że między ludźmi buduje się zaufanie.
Większość rodziców zauważa to na co dzień. Dzieci zachowują się i mówią jak bohaterowie historii, które ostatnio słyszały, czytały albo oglądały, czy będzie to Harry Potter, czy postać z produkcji Disneya. Dorośli tak samo powtarzają najlepsze kwestie ze swoich ulubionych filmów, a nawet przejmują sposób wyrażania się ich bohaterów.
Opowiadanie historii to jeden z najstarszych sposobów przekazywania wzorców (i treści) kulturowych z ojca na syna i między sobą nawzajem. A także zachowań. Póz. Tonu. Stwarzania pozorów. Historii rodzinnej. „Kiedy słuchasz opowieści, twoje fale mózgowe synchronizują się z falami mózgowymi opowiadającego” – pisze Elena Renken na npr.org9. Parafrazuje słowa Uriego Hassona, wykładowcy psychologii i neurobiologii na Princeton University, którego pogadanek o opowiadaniu historii i komunikacji międzyludzkiej na TED Talku warto posłuchać.
Opowiadanie historii jest jak dotyk – zbliża ludzi i powoduje, że buduje się między nimi zaufanie. Ci, którzy często snują opowieści, mają przeważnie niezwykłe i silne relacje z innymi. Dlatego właśnie „Psychology Today” zaleca wszystkim rodzicom, którzy pragną wychować szczęśliwe dziecko, żeby czytali na głos swoim pociechom10. Nieważne co. Pragniemy emocjonalnej bliskości, a jak się okazuje, opowiadanie i słuchanie historii stwarza ją skuteczniej niż prawie wszystko inne.
W ważnej książce The Storytelling Animal Jonathan Gottschall pisze, że opowieści „rozwijają empatię i pomagają przezwyciężać trudności życiowe”11. Są niczym próba generalna przed wkroczeniem w prawdziwe życie – twierdzi. Powołuje się na Marca Iacoboniego, wytyczającego nowe drogi neurobiologa z Uniwersytetu Kalifornijskiego, który zajmuje się badaniem neuronów lustrzanych: „Bohaterowie opowieści budzą w nas empatię… ponieważ doświadczamy tych samych uczuć co oni”. Opowiadanie historii to nie ślepa uliczka ewolucyjna. Gottschall konkluduje: „Snucie opowieści… nam służy”.
Mamy nadzieję, że ta książka was zainspiruje i będziecie kontynuować tradycję, jaką jest opowiadanie historii. Macie to w sobie, a całe nasze akademickie gadanie nie jest wam potrzebne. W gruncie rzeczy już snujecie opowieści przez większość dnia, czy to na własny użytek, w pracy, czy w kręgu przyjaciół. Gottschall dobrze to ujął: „Opowieść jest dla człowieka tym, czym woda dla ryby”. Dysponujecie narzędziami. Macie gotową historię. Wchodząc świadomie w rolę gawędziarza wobec dziecka, odtwarzacie podróż, jaką odbyły miliony rodziców i opiekunów przed wami. Kiedy nabędziecie wprawy, może nawet stwierdzicie, że jesteście doskonałymi gawędziarzami. Jedno jest pewne: więź emocjonalna, którą buduje opowiadanie historii, będzie wspaniałym prezentem dla was i waszych dzieci.
Istnieje tyle sposobów snucia opowieści, ilu jest ludzi na świecie. Metodę tu przedstawioną nazywamy „opowiadaniem intuicyjnym”, co oznacza, że nie wymaga ona żadnego przygotowania. Wymyślasz historię na poczekaniu. Początkowo może się to wydawać trudniejsze niż opowiadanie klasycznej bajki, ale gdy tylko zrozumiesz główną zasadę – opartą na „opowieściowej pętli”, jak ją nazwaliśmy – przekonasz się, że jest równie proste jak chodzenie. Robisz to bez namysłu.
W tej metodzie podoba nam się to, że każdemu pozwala wyrażać siebie i przekazywać swoje wartości rodzinne na różne niepowtarzalne sposoby. Mogą ją stosować wszyscy bez wyjątku, ponieważ chodzi w niej o sam proces, nie o treść. Jak zobaczycie, rozmaitość form wyrazu pozwala dostosować ją do dzieci w miarę, jak dorastają, dorośleją i stają wobec trudnych doświadczeń życiowych.
Jak to działa: zróbcie łódkę z gałązek i trawy. Albo weźcie kluski, części komputera, skrawki dywanu. Wszystko jedno co. I dajcie to dzieciom do zabawy. Może nawet śmierdzieć, nieważne. Tylko się przy tym śmiejcie. Później, po lunchu albo w czasie przeznaczonym na odpoczynek, opowiedzcie historię o myszce (albo o dobrym duszku, mrówce i tym podobnych), która znajduje łódkę i wypływa nią w podróż.
Nie możecie zrobić takiej łódki? To zbudujcie domek albo fort. Możecie wykorzystać plecak dziecka, znalezioną gumę do żucia, drzewo o nietypowej gałęzi. Cokolwiek. Wykorzystajcie codzienną rzecz (albo zdarzenie), jedną, maksymalnie trzy, i potraktujcie jako punkt wyjścia swojej opowieści.
Ta technika łączy rzeczywistość z wyobraźnią. Dzieci prawdopodobnie będą potem chciały odgrywać fragmenty historyjki i mogą potrzebować do tego łódki. To właśnie jest „opowieściowa pętla” – prawdziwa sytuacja, która daje pole wyobraźni. W efekcie powstaje nowa rzeczywistość – bardzo rozmaita. Można to zilustrować w taki sposób:
Początkujący gawędziarz przeważnie zaczyna od prostych, oczywistych historii, ale potem, kiedy już nabierze wprawy, potrafi dostrzec opowieściowe pętle w rozmaitych sytuacjach, na przykład gdy dzieci się kłócą. Oczywiście, można je zbesztać, ale lepiej odwołać się do opowieści. To je zjednoczy, a nie podzieli, a wówczas będą miały możliwość utworzyć drużynę, żeby odegrać historyjkę. Dwie bandy groźnych piratów, które się łączą, żeby złapać największą ośmiornicę, jaką tylko można napotkać na otwartych wodach. Wszystkie ręce na pokład! To rzeczywiste wydarzenie, które przez opowieść zamienia się w nową rzeczywistość.
Gawędziarz, kiedy nabierze wprawy, potrafi dostrzec opowieściowe pętle w rozmaitych sytuacjach.
„Była sobie kiedyś dziewczynka z bolącym zębem, który już tak jej dokuczał, że wyruszyła w drogę, aby coś na to zaradzić. Idąc, napotkała bobra; bóbr musiał nieustannie coś gryźć, ponieważ cały czas rosły mu zęby.
– Wydaje ci się, że strasznie cierpisz? – zapytał trochę niegrzecznie. Nawet kiedy mówił, żuł drewno.
Potem dziewczynka spotkała słonia. Był wyraźnie zasmucony.
– Dolegliwości związane z dorastaniem – powiedział ze współczuciem – to najbardziej bolesne przeżycia w moim życiu.
Później na jej drodze pojawił się krokodyl, nieco opryskliwy. A potem rekin. I wreszcie tygrys szablastozębny. Każde z nich było inne, jedno ofiarowywało pocieszenie, drugie tylko zrzędziło. Wreszcie dziewczynka spotkała starego górnika mieszkającego w jaskini, małego jak krasnal, który zbierał zęby dla wróżki zębuszki.
– Te trzonowce zawsze sprawiają kłopoty – orzekł. – Muszę wdrapywać się wysoko na nos dziecka, ciągnąć i szarpać, żeby wyszły. Nic dziwnego, że sprawiają taki ból”.
Ta historyjka nie uśmierzy bólu zęba, ale jeśli będzie się ją opowiadać ze współczuciem i może lekkim humorem, dziecko poczuje się trochę lepiej. I taki jest cel opowieściowej pętli – rzeczywiste wydarzenie dzięki przesłaniu nabiera sensu. A to stwarza ogromne możliwości dla nas jako rodziców.
Pomagamy dzieciom przechodzić od rzeczywistości w świat wyobraźni. Mostem jest opowieść.
Opowieściowa pętla jest jak podróż, w którą zabieramy dzieci. Czasami trwa ona wiele godzin. A czasami zaledwie kilka minut. Często służy tylko zabawie (i dlatego lubią ją początkujący gawędziarze); gdy jednak nabierzecie wprawy, zdziwicie się, jak łatwo można pogłębić przesłanie takiej historyjki. W końcu czym są ewangelie i wedy, jeśli nie opowieściami?
Można rozmaicie zaczynać i kończyć historie rozgrywające się w wyobraźni, ale w tej książce zalecamy włączanie do narracji elementów świata rzeczywistego. Dzięki temu pomagamy naszym dzieciom (i samym sobie) łączyć to, co rzeczywiste, z wyobrażonym. Z czasem ta prosta strategia może stać się wam już niepotrzebna, jeśli jednak dopiero zaczynacie jako gawędziarze, stwierdzicie, że daje wam mnóstwo materiału do eksploracji i tu, i tam. Opowieść to pomost.
Pomyślcie o opowieściowej pętli jak o podróży – przez most i z powrotem. Jeśli wzięlibyśmy igłę, moglibyśmy zszyć te dwa światy, świat rzeczywisty i świat wyobraźni. Doświadczony opowiadacz ma za sobą setki takich szwów w tkaninie rzeczywistości. Przerzuca mosty rozważnie, wybierając miejsca odpowiednie do wieku dziecka i jego rodzinnych wartości. Dziecko, które towarzyszy mu w tych podróżach, samo bez trudu przechodzi przez taki most. Stale splata wyobraźnię z rzeczywistością, z przedmiotami w swoim domu, sąsiedztwie, mieście. Budzi się w nim ciekawość, którą będzie przejawiało już potem do końca życia. Takie dziecko dostrzega drzwi do opowieści nawet w najbardziej prozaicznych sytuacjach. Ty także się tego nauczysz.
Żeby opowiadać prosto i bez wysiłku, trzeba jedynie być obecnym i pozwolić historii się rozwijać.
Ta metoda jest tak skuteczna, bo nie wymaga wielkich przygotowań. Inne, do których potrzebne jest przygotowanie czy nauka pamięciowa, choć może dobre, sprawiają trudność rodzicom i nauczycielom, którym brakuje czasu i motywacji. I jeśli opowiadający historię będzie próbował przewidzieć albo wymyślić jej zakończenie w trakcie opowiadania, istnieje ryzyko, że się zdekoncentruje i jego wysiłki nie przyniosą efektu, bo opowieść rozejdzie się w szwach. Żeby opowiadać prosto i bez wysiłku, trzeba jedynie być obecnym i pozwolić historii się rozwijać.
Inaczej mówiąc, nie piszemy konspektu, ze wstępem i zakończeniem. Nie musimy nawet mieć jasnego wyobrażenia, jak potoczy się opowiadana przez nas historia. Po prostu przechodzimy przez most, ciekawy most, i obserwujemy, dokąd zaprowadzi nas wyobraźnia. Kiedy opowieść dobiegnie końca, zamkniemy pętlę i wrócimy do rzeczywistości.
Nie musimy mieć jasnego wyobrażenia, jak potoczy się opowiadana przez nas historia.
Na początek znajdźcie punkt wyjścia, coś z otoczenia waszego dziecka. Może to być zabawka, ale także miejsce, w którym byliście, albo motyl zauważony przez was podczas popołudniowego spaceru. Jednak powinno to być coś, na co także wy sami zwróciliście uwagę. Jesteście ważną częścią opowieści i nie chcemy zgubić was po drodze.
Przypuśćmy na przykład, że siedzimy na trawie, na stoku wzgórza, i bawimy się lalkami. Poniżej płynie strumyk. W chwili odpoczynku, choćby po lunchu, możemy opowiedzieć historyjkę o tym, jak to jedna z lalek, gdy nikt nie patrzył, zeszła nad wodę, żeby popływać. Tu lalka jest punktem wyjścia, pierwszym krokiem przez most; dalej już opowieść toczy się sama, bez planu, bez wcześniejszych założeń. Jak ta lalka się porusza? Powoli i ostrożnie? Szybko, nie patrząc pod nogi? Czy nieuważnie? Potyka się i wpada do wody z głośnym pluskiem? Co dostrzega po drodze? W trakcie opowiadania obserwujecie lalkę w swojej wyobraźni. Co robi, kiedy już znajdzie się na brzegu strumienia? To zależy od was i wrażeń w danej chwili.
Niektórym może się to wydawać nieco wymuszone, ale nadchodzi taki moment, kiedy opowieść sama niesie opowiadającego. To tak, jakbyśmy przechodzili przez most, nie bardzo wiedząc, dokąd idziemy, już trochę się niepokoimy i nagle ukazuje się przed nami drugi brzeg; uśmiechamy się wtedy i zaczynamy biec w jego stronę. „Chcę, żeby ta lalka znalazła się w łódce razem z rakiem”. O to chodzi: to nie ma być wyuczona na pamięć fabuła, bo od tego punktu historia toczy się sama. Opowiadający daje się ponieść wyobraźni i już nic go nie rozprasza. Jego podekscytowanie udziela się dziecku. Nieważne, jak ta opowieść się skończy. Bo kiedy to nastąpi, dziecko będzie inaczej patrzyło na swoją lalkę. Może zechce samo odegrać tę historyjkę. I będzie potrzebować raka. Albo zabierze lalkę na nową wyprawę. I to właśnie jest nasz cel.
Most możemy znaleźć także wśród zabaw i zajęć sportowych, jak skakanie przez skakankę. Wtedy opowiemy na przykład o mrówce, która to uwielbiała i dołączyła do niej gąsienica. Kiedy wyobrazicie sobie mrówkę skaczącą przez skakankę, co przychodzi wam na myśl? A gąsienicę? Pewnie trudno by jej było jednocześnie oderwać od ziemi wszystkie nogi… Dzięki takim prostym historiom jak ta nudne popołudnie staje się bardzo ciekawe. Zabawa, która zostanie wymyślona na podstawie takiej historii, może sprawić, że skakanie przez skakankę od nowa zyska na atrakcyjności, na przykład jeśli się będzie próbowało odtworzyć ruchy gąsienicy, odrywając od ziemi po jednej nodze.
Opowieść może zmotywować do zabawy, ale nie musi. Nie zmuszamy dziecka, aby się potem bawiło, nawet go nie zachęcamy. Opowiedziana historia na to pozwala, otwiera drogę, bo daje rzeczywiste punkty wyjścia, kotwice, znane już z opowieści. Jednak to dziecko ma decydować, czy chce podążać w tym kierunku. Kiedy opowiadanie historii wejdzie na stałe do rozkładu dnia czy tygodnia, przekonacie się, jak często przeradza się w zabawę i odwrotnie. Na tym polega magiczne działanie opowieściowej pętli. Nie stanie się tak za każdym razem i należy pamiętać, żeby zostawić dziecku wybór. Trzeba też liczyć się z tym, że nie zawsze wasze historie będą udane. Nie ma w tym nic złego.
Przykłady podane w tym rozdziale są przeważnie naciągane, ponieważ od takich historyjek zwykle się zaczyna. Bliskość, która się dzięki nim zrodzi, z czasem pozwoli wam znajdować mosty w bardziej złożonych, trudniejszych sytuacjach, jak skaleczenie, problemy w relacjach społecznych czy śmierć ukochanej osoby. W dalszych rozdziałach omówimy to szerzej, teraz damy tylko próbkę.
Wyobraźcie sobie dziecko, które często gubi kurtkę, zostawia ją a to w szkole, a to w parku, u kolegi w domu i tak dalej. Łatwo się wtedy zirytować, upominać je, żeby następnym razem jej nie zapomniało. Ono potulnie obiecuje, że się postara, ale mimo to ją gubi, co staje się dla was i dziecka zarzewiem konfliktu.
Wykorzystajmy tę kurtkę jako most i włączmy ją do historyjki o niedźwiedziu, który wybrał się popływać i rozpiął futro. Zostawił je na brzegu rzeki, a potem o nim zapomniał i był bardzo zawstydzony, kiedy wrócił do domu goły. Potem nadeszła zima i musiał wyruszyć na poszukiwanie zguby; wtedy zobaczył, że kilka wiewiórek i zając zrobiły sobie z jego futra namiot. Taka opowiastka rozśmieszy dziecko i jednocześnie da mu wskazówkę – ale bez krytyki. Kurtka być może zostanie jeszcze nie raz zgubiona, ale teraz będziecie mieli sposób rozładowywania napięcia. „Hej! Bo zostaniesz niedźwiedziem golaskiem!” – taka uwaga pozwala zabawnie i łagodnie przypomnieć dziecku, aby pamiętało o kurtce. Tego rodzaju historyjki zbliżają do siebie rodziców i dzieci.
*Ćwiczenie nr 1 Po prostu obserwujcie
Zanim zaczniecie opowiadać historię, rozejrzyjcie się za mostem prowadzącym do świata wyobraźni. Mogą to być zabawki, miejsca, zdarzenia czy nawet jedzenie z otoczenia dziecka. Co zwraca waszą uwagę, co was śmieszy? Bądźcie wobec siebie szczerzy. Wśród przykładów w tym rozdziale znalazły się dobry duszek, lalki i mrówka, ale może wam żółwie ninja albo gry komputerowe wydadzą się ciekawsze. O czymkolwiek pomyślicie, spróbujcie zobaczyć w tym most albo drzwi do świata opowieści. Dokąd chcielibyście zaprowadzić swoje dzieci?
Przykładowa opowieść
Skrzat z metalowej rury
Joseph Sarosy
To zabawna historyjka, która pokazuje, jak posłużyć się opowieściową pętlą. Łatwo zidentyfikować w niej kotwicę, czyli punkt wyjścia, rzeczywisty obiekt, od którego zaczynamy, i zobaczyć, jak łączy świat realny ze światem wyobraźni. Na koniec przekonacie się, że zarówno rodzice, jak i dzieci znaleźli się w nowej, bardzo konkretnej rzeczywistości.
Jechaliśmy z kolegą jego samochodem po dwupasmowej autostradzie, a nasze córki, pięcio- i sześciolatka, siedziały z tyłu i oglądały książeczkę z obrazkami. Byliśmy w drodze już od pół godziny, a do celu podróży mieliśmy jeszcze daleko. Przed nami i za nami jechali inni rodzice z dziećmi. Całe nasze przedszkole wybierało się do Farmer Ron’s, żeby kolejny raz zobaczyć tamtejsze sady i pola.
Poruszaliśmy się jednak wolno. Wzdłuż drogi ze wspaniałym widokiem na Rio Grande właśnie kładziono rurę z gazem i dlatego jeden pas autostrady był wyłączony z ruchu. Raz po raz napotykaliśmy sygnalizatory drogowe, wskazujące kierunek jazdy, i wlokąc się w sznurze samochodów, widzieliśmy robotników w pomarańczowych kamizelkach i żółte dźwigi, układające wielkie stalowe rury.
– Tato, nudzi mi się – zwróciła się do mojego kolegi jego córka, rzucając na podłogę książeczkę z obrazkami. – Opowiesz nam historyjkę?
– No… Eee… – mruknął wymijająco. Wynikało z tego jasno, że nie zna żadnej. Historyjka? Skąd się one biorą? Przecież nie rosną na drzewach…
Przez chwilę słuchałem, jak mój przyjaciel i jego córka się targują, a tymczasem w samochodzie, który prawie wcale nie posuwał się naprzód, narastały niezadowolenie i frustracja. Siedziałem cicho, bo chciałem być uprzejmy. Kiedy wreszcie stało się oczywiste, że kolega nie ma na podorędziu żadnej historyjki, ośmieliłem się włączyć do rozmowy.
– Wiecie co? – zagadnąłem. – Ja opowiem wam historyjkę. Ale pod jednym warunkiem…
– Jakim?
– Że nie będziecie się z niej śmiały.
Dziewczynki od razu parsknęły śmiechem. Mój kolega zarechotał. Moja córka wyjaśniła pospiesznie:
– On tylko tak mówi. – I pokręciła głową. – Wcale nie o to mu chodzi.
– Nieprawda – odciąłem się.
Przewróciła na to oczami. Uwielbiam takie przekomarzanki.
– No dobrze – zgodziłem się. – Wiecie, że Silke zawsze opowiada historyjki o skrzatach?
– Tak, wiemy.
Kiedy mój kolega targował się z córką, zdążyłem rozejrzeć się po okolicy. W polu widzenia nie było łódki z gałązek ani porośniętego pnączem zamczyska. Ani nawet plastikowej lalki. Ale były za to metalowe rury. Całe kilometry rur. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, widać było skopaną ziemię. I robotników w kaskach, którzy dzierżyli łopaty i grabie, kierowali maszynami i doglądali przy świetle latarek rozkładu rurociągu. Nie był to sielski obrazek, ale niczym innym nie dysponowałem.
– Hm – zacząłem, jeszcze nie wiedząc, co to będzie za historyjka. W moim zamierzeniu jej bohaterem miał być „pewien skrzat zmierzający do Taos”. Wyobraziłem go sobie, przysadzistą małą istotę w szpiczastym kapeluszu. – No więc ten skrzat wędrował sobie wzdłuż drogi, tej drogi, bo pragnął pomóc ludziom przygotować się do Bożego Narodzenia.
Silke w tym tygodniu właśnie opowiadała nam o takich skrzatach. Nazywają się chochliki i występują w niemieckich bajkach: pomagają w różnych zajęciach przed świętami, na przykład rąbią drewno na opał albo czyszczą kominki. Obie dziewczynki wiedziały także, że skrzatów nie można zobaczyć.
– Szedł sobie poboczem, trzymając się linii traw i zarośli, żeby nie było go widać, kiedy nagle natknął się na wykopy. Rozległe błotniste wykopy. Wszędzie stały różne maszyny i leżały rury. Na szczęście był weekend i robotnicy rozjechali się do domów. Pewnie przygotowywali się do Gwiazdki.
Kawalkada samochodów nadjeżdżających z przeciwka wreszcie się zatrzymała i pilotujący je samochód drogówki, odwróciwszy się na trzy, stanął na czele naszej kolejki. Osoba kierująca ruchem dała nam znak, że możemy jechać, więc powoli ruszyliśmy.
– Nasz skrzat zaczął przedzierać się przez te wykopy. Szło mu bardzo wolno, wdrapywał się na śliskie pagórki, a ponieważ nie było tam zbyt dużo trawy, to, aby pozostać niewidoczny, musiał przebiegać od jednej maszyny do drugiej. Naprawdę wymagało to dużo wysiłku. W pewnej chwili zza zakrętu z piskiem hamulców wyjechał samochód, więc skrzat pospiesznie rozejrzał się za kryjówką. Nie miał jednak gdzie się schować. Spojrzał w lewo, potem w prawo, aż wreszcie zauważył przed sobą wielką metalową rurę, więc do niej wskoczył!
Dziewczynki zachichotały. Mój kolega parsknął śmiechem. Jeśli mam być szczery, do tego momentu jeszcze nie bardzo wiedziałem, dokąd ta historyjka zmierza. Po prostu opowiadałem, czekając na inspirację. Ale gdy mój skrzat znalazł się w rurze, uśmiechnąłem się do siebie. Poczułem grunt pod nogami.
– W środku było ciemno choć oko wykol – podjąłem już swobodniej, z większą pewnością siebie. – Skrzat rozejrzał się wokół, ale nic nie widział. – Opowieść już nas wciągnęła. – W końcu coś usłyszał. – Przerwałem, jakbym sam nasłuchiwał. – Łup, łup. Stuk, stuk, stuk… Trudno było się zorientować, co to jest, ale brzmiało tak, jakby uderzały o siebie jakieś metalowe przedmioty albo jakby… jakby widelec upadł na podłogę. Brzęk, brzęk, brzęk… Wszędzie było słychać te dźwięki. Dochodziły ze wszystkich stron i wypełniały całą rurę. Brzęk, brzęk, brzęk… Skrzat trochę się przestraszył, ale wtedy coś zobaczył. Zapaliło się światło. – Zamilkłem.
Ciemność. Dziejące się w rzeczywistości magiczne rzeczy, których nie widzimy. Zapala się światło. W takiej chwili, zanim podejmie się opowieść, ma się ochotę zadać pytanie – co widzicie? Co widziały dziewczynki? Bo to jest najważniejsze. W samochodzie była nas czwórka i każdy widział co innego. Historyjka brała początek w świecie rzeczywistym, który mieliśmy przed oczami, jednak wymagała od każdego z nas wyobraźni i inwencji. A przy tym wiązała nas wszystkich. Na tym polega magia takich opowieści.
– Skrzat dostrzegł coś w oddali – kontynuowałem. – Nie jedno. Było tego wiele. Może nawet… całe setki. Tysiące. Stuk, stuk, stuk. Gdy te obiekty się zbliżyły, okazało się, że to mnóstwo malutkich maszyn. Były tego samego koloru co rura, jakby z niej powstały… Maleńkie roboty z maleńkimi kółkami, wysięgnikami i końcówkami. Jeden miał zamiast ramienia wielki świder, a drugi spawarkę. Jeszcze inny nagle zamienił się w buldożer, zepchnął z drogi kawałki metalu i wcisnął je w ścianę.
„Ojej” – powiedział skrzat, bo zrozumiał, że to te małe maszyny budują rurociąg. Robotnikom na zewnątrz tylko się wydawało, że coś robią. Tak naprawdę całą pracę wykonywały te maleńkie maszyny!
Jeden z robotów zbliżył się do skrzata, przyjaźnie świecąc żarówkowymi oczami. Otworzył schowek w swoim brzuchu i wyjął z niego ser i krakersy na tacy. Skrzaty przepadają za serem i krakersami! A nasz w dodatku bardzo zgłodniał po tym całym marszu. Maleńki robot podsunął mu tacę. Skrzat chętnie się poczęstował. I bardzo mu smakowało.
Samochód znowu zwolnił – kolejny znak „stop” i doskonały moment na zwrot w opowieści. Byłem ciekaw dalszego jej ciągu tak samo jak pozostali. Najlepsze historie to dla mnie te, które widzę, bo to znaczy, że działa moja wyobraźnia. Nie ćwiczę się w ich wymyślaniu ani nie odtwarzam zasłyszanych czy przeczytanych. Nawet jeśli próbuję opowiedzieć cudzą historyjkę, zwykle zupełnie mi to nie wychodzi. Wolę, kiedy inspiruje mnie otoczenie. Lubię wplatać do opowieści drzewa i widoki. Wtedy – kiedy naprawdę słucham – mam wrażenie, że przemawia przeze mnie ziemia. Historyjki po prostu się dzieją. Wystarczy tylko uważnie się rozglądać. To, co wychodzi z moich ust, jest tylko próbą opisu tego, co widzę – albo może co chciałbym zobaczyć. To ja opowiadam historię, ale śledzę ją tak samo jak reszta słuchaczy. Jak już wspomniałem, każdy z nas ma przed oczami co innego, ale łączy nas wspólne przeżywanie. To dzieje się w nas. Ja jedynie wypowiadam słowa.
– Po zjedzeniu sera i krakersów skrzat uniósł głowę i zobaczył, że roboty stoją wokół niego i patrzą. Ponownie opuścił wzrok na tacę, na której zostały już tylko okruszki, i nagle się zawstydził. Zjadł wszystko sam. Poczuł wyrzuty sumienia, ale wtedy coś zauważył. Jeden z robotów machnął ręką, jakby chciał powiedzieć: „Nie, nie… Nic się nie stało”. Podszedł do metalowej ściany (bo to był robot chodzący) i zastukał w nią trzy razy: stuk, stuk, stuk. Wówczas otworzyły się w niej duże drzwi, jakby szafy. Za nimi znajdowało się jeszcze więcej robotów, które zaczęły wydawać buteleczki z olejem. Te przed drzwiami przekazywały je sobie, odkorkowały i wypiły ich zawartość… gul, gul, gul.
Pierwszy robot wytarł usta rękawem.
„Pycha!” – powiedział, najwyraźniej zaspokoiwszy pragnienie smacznym napojem. Potem wszystkie inne roboty podniosły buteleczki w geście toastu i zawołały: „Hura!” na cześć skrzata. To wywołało uśmiech na jego twarzy.
Ojej, ale zrobiło mu się ciepło na sercu. Kiedy odkrył te wszystkie małe maszyny w metalowej rurze, bardzo się przestraszył, a one okazały mu tyle życzliwości! Nie do wiary. Kiedy jednak spojrzał na swoich nowych przyjaciół, przypomniał sobie, że przecież idzie do Taos, i zaczął się zastanawiać, jak się tam dostać.
Jeden z robotów jakby czytał mu w myślach, bo pobiegł na koniec rury, postukał w nią dwa razy – stuk, stuk – a wtedy otworzyły się inne drzwi. Wysunęła się zza nich półka, na której leżała para malutkich rolek. Robot je wziął i wręczył skrzatowi, a później wyjaśnił mu, że rura biegnie w dół w kierunku Toas, więc będzie mógł przejechać całą drogę na rolkach.
„O rany! – pomyślał skrzat. – Ci goście są bardzo mili”. Włożył rolki, spojrzał na nowych przyjaciół i poczuł, że do oczu napływają mu łzy. Smutno było się żegnać. „Och, nie martw się – rzucił jeden z robotów. – Zawsze nas tu znajdziesz. Wpadaj z wizytą, kiedy tylko zechcesz”.
Po tym skrzat powiedział „do widzenia” i pomachał wszystkim zebranym na pożegnanie. Wiedział, że jeszcze się spotkają. Roboty zrobiły mu przejście i też pomachały. Wreszcie któryś lekko go pchnął.
Początkowo skrzat jechał powoli. Zdążył się jeszcze odwrócić i ostatni raz pokiwać robotom, a później nabrał prędkości. Łup, łup, na spawie między jednym fragmentem rury a drugim trochę podskoczył, jednak później znowu toczył się gładko. Łup, łup, i już jechał kolejnymi rurami. Miał do przebycia wiele kilometrów, ale mimo spawów mknął szybko. Od czasu do czasu napotykał następne roboty, lecz kiedy je mijał, wtapiały się w metalowe ściany. Raz czy dwa razy się odwrócił, aby na to popatrzeć. Gdy przejeżdżał, roboty ponownie oddzielały się od ściany i dalej robiły to, co wcześniej. Machał do nich. I one do niego machały. To było niesamowite.
Znowu przemknęły obok nas samochody jadące w przeciwnym kierunku, wóz drogówki wykonał zwrot i na znak policjanta ponownie ruszyliśmy.
– Podróż trwała długo. Skrzat jechał godzinami, co jakiś czas wykonując skoki i piruety. Ponieważ nabrał szybkości, mógł wjeżdżać na ściany rury, a nawet jechać do góry nogami. Wreszcie po naprawdę długim czasie coś przed sobą dostrzegł. Światło. Jasne światło. Białe, niebieskawe, zielonkawe. Zbliżało się błyskawicznie.
Wiecie co? Nadchodził ranek. Skrzat jechał przez całą noc, aż zaczęło świtać. Był poniedziałek, więc robotnicy po weekendzie wrócili do pracy. Jedni już wzięli łopaty. Inni wsiadali do traktorów i dźwigów, a jeszcze inni wyjmowali spawarki. Oczywiście, to wszystko było zupełnie niepotrzebne, bo całą robotę wykonywały roboty we wnętrzu rury. Ale ludzie muszą zarabiać, więc…
Kiedy skrzat zbliżał się do końca rury, jeden z operatorów dźwigu podniósł przedostatni odcinek, żeby połączyć go z ostatnim. Skrzat jechał już naprawdę szybko. Szybciej niż my teraz. Mknął wnętrzem rury. Nagle dotarło do niego, że musi się zatrzymać. Jak miał tego dokonać? Nabrał naprawdę dużej prędkości. Światło na końcu rury było coraz bliżej. Nic nie mógł w tej sytuacji zrobić. Pokonał ostatni spaw, łup, łup, wzniósł się w powietrze i szybował w stronę wylotu.
Siup! Mały skrzat wystrzelił z rury… i pędził ku niebu. Przez chwilę jednemu z robotników wydawało się, że widzi wylatującego z rury malutkiego człowieczka na rolkach. Przetarł oczy, zamrugał, a potem wziął kubek z kawą. Pomyślał, że chyba się nie wyspał i ma zwidy.
Tymczasem skrzat leciał coraz wyżej i wyżej. Wznosił się z taką prędkością, że zbliżył się do chmur. W końcu zaczął zwalniać. Spojrzał na kilometry rurociągu w dole, na błękitne niebo nad sobą, na rzekę płynącą niedaleko drogi, na samochody, robotników, maszyny budowlane. Widok był piękny. Przez całą noc pędził rurą z szaloną prędkością. A teraz szybował w powietrzu jak skrzaci pocisk.
Zostawmy go na chwilę w tym locie i wróćmy do robotów na pierwszym odcinku rury, które dobrze wiedziały, co się dzieje na całej jej długości. Nie były głupie. Powołały mały komitet i wybrały spośród siebie trójkę, która miała wyjść z rury i udać się nad rzekę. Kiedyś we wnętrzu rury próbowała uwić gniazdo czapla niebieska. Ale miała z tym trudności i koniec końców uwiła je nad rzeką. Ale przy okazji zaprzyjaźniła się z robotami, podobnie jak nasz skrzat. I teraz ta trójka powiedziała jej o nim. O Bożym Narodzeniu, rąbaniu drewna na opał, Niemczech i całej reszcie. Czapla poleciała więc na północ. I kiedy skrzat zaczął spadać, wylądował na poduszce z miękkich piór. Piór czapli niebieskiej. Te roboty miały głowy nie od parady.
Mógłbym opowiadać dalej, ale wystarczy, jeśli się dowiecie, że skrzat wreszcie dotarł do Taos. Pomógł pewnej rodzinie porąbać drewno, ale tak, żeby nikt tego nie widział. A nocą pozmywał naczynia. Przywiązał sobie gąbki do stóp i jeździł na nich, jednocześnie szorując podłogę. Kotom się to nie podobało, ale nie mogły go złapać. Tak to jest. U was w domu pewnie też dzieją się takie rzeczy, ale to już koniec mojej opowieści. Przynajmniej na razie.
W samochodzie na chwilę zapadło milczenie. Minęliśmy już teren budowy i jechaliśmy dalej. Farmer Ron’s to cudowne miejsce, są tam maliny, jabłka i kukurydza w kolorach tęczy. Do celu podróży mieliśmy już niedaleko. Wreszcie cisza została przerwana.
– To była najlepsza historia ze wszystkich! – zawołały dziewczynki z tylnego siedzenia samochodu. – Opowiesz nam jeszcze jedną?
– Nie. Na tej skończymy – odrzekłem z uśmiechem.
Opadłszy na oparcie fotela, ogarnąłem wzrokiem prostą drogę przed nami, ostatnie brązowe liście na gałęziach topoli, i uśmiechnąłem się do siebie z zadowoleniem, podczas gdy dziewczynki nagabywały mnie o następną historyjkę. Domagały się jej jeszcze przez minutę albo dwie, ale ja nie ustępowałem. Takie opowieści mogą być spontaniczne, improwizowane, swobodne, jednak muszą mieć jakiś zamysł. Wreszcie dziewczynki zrozumiały, że nie dam się namówić, i zaczęły odtwarzać moją historyjkę, wprowadzając do niej nowe elementy, komplikacje i zwroty akcji. Mój kolega i ja odetchnęliśmy z ulgą, słysząc, jak nasze córki chichoczą. Na tym właśnie polega opowieściowa pętla. Pozwala przekształcić świat realny w nierealny.
Niektórym ludziom snucie opowieści przychodzi całkiem naturalnie, czują się pewnie w roli gawędziarzy. U innych budzi to opory. Jedni opowiadają barwne, pełne napięcia historie. Drudzy po prostu za temat obierają spacer po trawie. Jeszcze inni chcą bawić i śmieszyć. Są niezliczone sposoby opowiadania historii; jest ich tyle, ilu ludzi na ziemi, dlatego wszyscy opowiadacze ogromnie różnią się od siebie.
Kiedy snujecie historię, ofiarowujecie dziecku samych siebie – swoją uwagę, miłość, troskę. To prawda, że dobra historia nas porywa i zabiera gdzie indziej, ale musicie mieć pewność, że to, co wnosicie, jest autentyczne. Tu nie chodzi o doskonałą opowieść. Celem jest nawiązywanie i podtrzymywanie więzi. Dlatego dobry gawędziarz do końca pozostaje sobą. Nieważne, kim jesteście, sławną na cały świat gwiazdą rocka czy skromnym bibliotekarzem.
W naszym przedszkolu czasami zaskakujemy rodziców albo gości, prosząc ich, żeby coś opowiedzieli. I od razu się orientujemy, kto dobrze się czuje w tej roli. Tym, którzy pozostają sobą, idzie najlepiej. Przez chwilę się namyślają, a później opowiadają krótką historyjkę, na przykład o biedronce, płatku śniegu albo czymś zupełnie niezwyczajnym, co wydarzyło się tego dnia. Taka opowieść rzadko bywa porywająca, ale dzieciom się podoba. Są zainteresowane osobą, która ją snuje. Zauważają, kiedy ktoś jest z nimi naprawdę. Nie ma znaczenia, że historyjka jest krótka albo naciągana. Jest autentyczna i tylko to się liczy.
Nie chodzi o doskonałą opowieść. Celem jest nawiązywanie i podtrzymywanie więzi.
Inaczej jest z rodzicami – często bardzo inteligentnymi – którzy wytężają umysły, przygryzają wargi, a potem się tłumaczą, że nie są przygotowani. Nie wierzą, że potrafią opowiedzieć dobrą historyjkę, więc wolą nie opowiadać żadnej. Wszyscy to znamy. I rozumiemy. Jako dorośli wybaczamy i puszczamy w niepamięć. Jednak dziecko odbiera to zupełnie inaczej. Ono słyszy: nie mam nic dla ciebie.
Rodzice, którzy postawieni wobec takiego zadania mają problem, zwykle wyznają błędne przekonanie: żeby być dobrym gawędziarzem, muszę opowiedzieć jakąś wspaniałą historię. Oczywiście, nie ma nic złego we wspaniałych historiach, ale dążenie, aby taką opowiedzieć, często prowadzi na manowce. Wydaje nam się, że musimy wymyślić jakąś niesłychanie wciągającą opowieść. Człowiek łatwo wpada w onieśmielenie, kiedy przypomni sobie takie kinowe hity jak Spiderman czy Mała syrenka. Boimy się, że nasze historyjki im nie dorównają.
Taka postawa prowadzi do tego, że przestajemy być sobą: próbujemy uchwycić (i zapamiętać) coś ulotnego, aby uraczyć tym nasze dzieci. Dobrze, jeśli to ci służy, ale jeśli powoduje, że wątpisz w siebie, daj sobie spokój i opowiedz zwykłą historyjkę.
Żeby podzielić się jakąś opowieścią, nawet najprostszą, musicie ją cenić. A żebyście mogli ją cenić, powinniście cenić samych siebie. Więc uwierzcie, że właśnie tacy, jacy jesteście, zasługujecie na uwagę. Dla większości z nas to niełatwe, ale przecież tego właśnie chcemy nauczyć swoje dzieci. Bliskość, jaka wytwarza się podczas opowiadania historii, pomaga wyzbyć się barier obronnych i dać się poznać. Jeśli tak na to spojrzeć, łatwo odnieść sukces.
Kiedy dziecko prosi: „Opowiedz mi historyjkę!”, nie chodzi mu o fabułę. Chodzi o waszą uwagę.
Kiedy dziecko prosi: „Opowiedz mi historyjkę!”, nie chodzi mu o fabułę. Chodzi o waszą uwagę. Jeśli mu tę uwagę poświęcicie, historyjki same zaczną płynąć z waszych ust. Z czasem ten ciąg – poczucie swobody, bliskość i opowieść – pomoże wam udoskonalić technikę lepiej niż rady specjalistów. Przestaniecie widzieć w opowiadaniu historii odtwarzanie fabuły, a zobaczycie wspólne przeżywanie.
Kiedy snując opowieść, czujecie się swobodnie i jesteście sobą, dziecko potem chętnie wraca do świata bajek – a co ważniejsze, wy także. Natomiast gdy w trakcie opowiadania czujecie frustrację i podlegacie presji, żeby „zrobić to dobrze”, będzie to dla nich negatywne przeżycie, nawet jeśli historyjka wam się uda. A dla was ta czynność staje się jak praca, obowiązek. Jeżeli jednak wyjdziecie od tego, jacy jesteście naprawdę i przestaniecie się wysilać, będzie to przyjemne, pozytywne doświadczenie. Wspomnienia z tym związane będą miłe, sielskie, może radosne, wesołe, i wracając do nich, będziecie czuli dumę, a to pozwoli wam snuć następne opowieści.
To wasz główny cel, zanim jeszcze przystąpicie do opowiadania pierwszej historyjki: bądźcie sobą. Nie można być dobrym gawędziarzem, jeśli nie jest się autentycznym. To takie łatwe – i takie trudne – że może wykreować gawędziarza i go zniszczyć. Nie ma znaczenia, czy jesteście matką jak z bajki, o złotych warkoczach, czy kierowcą autobusu w szarych roboczych spodniach. Opowiadajcie swoje historie. Bądźcie prawdziwi, a zdobędziecie miłość swoich dzieci.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Berit Brogaard, Parental Attachment Problems (listopad 2016). Z: https://www.psychologytoday.com/us/blog/the-mysterieslove/201611/parental-attachment-problems. [wróć]
Ed Yong, The Desirability of Storytellers (grudzień 2017). Z: https://www.theatlantic.com/science/archive/2017/12/ the-origins-of-storytelling/547502/. [wróć]
Brian Boyd, On the Origin of Stories, Cambridge, MA, Belknap Press, 2009. [wróć]
David Sloan Wilson, Darwin’s Cathedral, Chicago, University of Chicago Press, 2003. [wróć]
Jennifer Aaker, Lean In: Harnessing the Power of Stories (2014). Plik wideo z: https://leanin.org/education/harnessing-thepower-of-stories. [wróć]
Romeo Vitelli, When Does Lying Begin? (11 listopada 2013). Z: https://www.psychologytoday.com/us/blog/media-spotlight/ 201311/when-does-lying-begin. [wróć]
Ben Healy, Gossiping Is Good (lipiec/sierpień 2018). Z: https://www.theatlantic.com/magazine/archive/2018/07/gossip-is-good/561737/. [wróć]
Cody C. Delistraty, The Psychological Comforts of Storytelling (2 listopada 2014). Z: https://www.theatlantic.com/health/ archive/2014/11/the-psychological-comforts-of-storytelling/381964/. [wróć]
Elena Renken, How Stories Connect and Persuade Us (11 kwietnia 2020). Z: https://www.npr.org/sections/health-shots/2020/04/11/815573198/how-stories-connect-and-persuade -us-unleashing-the-brain-power-of-narrative. [wróć]
Pam Allyn, 10 Ways to Raise a Happy Child (11 lipca 2013). Z: https://www.psychologytoday.com/us/blog/litlife/201307/10-ways-raise-happy-child [wróć]
Jonathan Gottschall, The Storytelling Animal, New York, Houghton Mifflin Harcourt Publishing Co., 2012 [wróć]