Jak poślubić kurtyzanę - Madeline Martin - ebook

Jak poślubić kurtyzanę ebook

Madeline Martin

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Lottie popełniła w życiu tylko jeden błąd, ale zapłaciła za niego wysoką cenę. Porzucona przez ukochanego, zhańbiona i bez środków do życia, próbowała swych sił na scenie, potem była kurtyzaną. Teraz uczy młode panny z dobrych domów sztuki flirtu, a jej lekcje cieszą się coraz większą popularnością. Niespodziewane spotkanie z dawnym ukochanym, lordem Evanderem, traktuje jak policzek od losu. Gdy Evander próbuje desperacko odzyskać jej uczucia, Lottie reaguje coraz gwałtowniejszymi wybuchami gniewu. Miałaby zaufać mężczyźnie, który okrył ją niesławą? Po co wciąż ją odwiedza, przynosząc coraz okazalsze bukiety? Ona go nienawidzi, zapewne dlatego na jego widok tak mocno się rumieni, a jej puls przyspiesza...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 265

Oceny
3,7 (3 oceny)
1
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Madeline Martin

Jak poślubić kurtyzanę

Tłumaczenie:

Aleksandra Tomicka-Kaiper

Rozdział pierwszy

Czerwiec 1816, Londyn, Anglia

Pierścionek leżący na stole domagał się odpowiedzi.

Lottie odwróciła się gwałtownie. Krew szumiała jej w uszach.

Tego właśnie chciała, kiedy była dziewczyną. Jednak teraz była kobietą, która rozumiała skutki miłości i która poświęciła za dużo.

Nawet nie otworzyła pudełka. Klejnot w środku nie miał większego znaczenia. Miała pieniądze, mogła sama kupić sobie pierścionek.

Liczyło się to, co symbolizował.

Wszystko.

Miała już kiedyś pierścionek na palcu, a jej serce płonęło miłością, która powinna być wieczna. Jak bardzo się myliła.

Evander zaplanował wszystko perfekcyjnie. Tego dnia Lottie już ukończyła wszystkie lekcje dla kobiet z towarzystwa, które przychodziły do niej, by nauczyć się sztuki uwodzenia i flirtu. W końcu po co innego miałyby przychodzić do byłej kurtyzany?

Nie żeby Lottie chciała takiego życia. Która córka pastora tego chciała? Nie miała jednak wielkiego wyboru. Zaoferowała Evanderowi zbyt wiele w młodzieńczym zauroczeniu i zrujnowała swoje szanse na dobre życie.

Świadomość tego, co trzeba zrobić, by przetrwać, raniła duszę. Żeby ochronić tych, których się kochało.

Właśnie dlatego decyzja była teraz tak trudna. Kiedy marzenie o miłości walczyło z rzeczywistością. Kiedy pożądanie pojawiło się pomimo obowiązków. Kiedy społeczeństwo stawało na drodze szczęściu.

W jej życiu nie było teraz mężczyzny, bo ich wsparcie finansowe nie było jej potrzebne, gdy stała się nauczycielką dobrze urodzonych dam.

Te, o których plotkowano, że są jej uczennicami, cieszyły się zainteresowaniem na balach i przyjęciach, a korowód ich zalotników nie miał końca. Choć niektórzy zakładali, że jej lekcje mają charakter erotyczny, to tak naprawdę Lottie zawsze uczyła kobiety samoakceptacji.

Powinna odesłać pierścionek Evanderowi. Hrabia Westix nie potrzebował u swego boku kobiety o złej reputacji.

Podniosła pudełko z chłodnego marmurowego blatu. Leżało przy kolejnym wspaniałym bukiecie cieplarnianych kwiatów, które przysłał. Tym razem były to irysy i białe tulipany. Równie piękne, co niechciane.

Postanowiła otworzyć pudełko.

Na błyszczącej czarnej satynie leżał pierścionek z brylantem, który do niej mrugał. Cofnęła się, jakby otrzymała cios w samo serce.

Spodziewała się czegoś wielkiego i okazałego, godnego hrabiego, który widział świat i zdobył fortunę, a ten kamień był skromnym drobiazgiem. Kiedyś był najpiękniejszym klejnotem, jaki widziała. Myślała, że przepadł na zawsze, gdy ściągnęła go z palca w zamku Comlongon. A jednak znów tu był, błagając o to, czego nie mogła dać.

Ponieważ zostały jej tylko wspomnienia lepszych czasów, pięknych miejsc, miłości, która była niewinna i cenna. Rzeczy, które nigdy nie mogły się powtórzyć.

Rzeczy, których nadal pragnęła.

Rozdział drugi

Sierpień 1809 roku, Bedfordshire, Anglia

Sala balowa rozbrzmiewała subtelną muzyką, a kryształowe żyrandole odbijały złote światło świec. Nieopisane piękno dla dziewczyny takiej jak Lottie, która spędziła życie w małej wiosce w domku pastora.

Pożyczona suknia z jasnoniebieskiej satyny, z klejnotami wszytymi w delikatny materiał, którą miała na sobie, aż lśniła.

– Czy spełniły się twoje marzenia? – zapytał znajomy głos.

Odwróciła się i spojrzała na Charlesa, jedynego syna księcia Somersville’a, człowieka, którego pozycja oznaczała, że nigdy nie powinna się z nim spotkać. Jednak jego posiadłość znajdowała się niedaleko wioski, w której mieszkała, spędzali razem każde lato, zanim Lottie zaczęła rozumieć, czym jest pozycja społeczna.

A teraz miał wyruszyć na swoją wielką wyprawę, przemierzając świat, jak kiedyś jego ojciec. To był ostatni wspólny wypad Charlesa i Lottie. Zapowiedział, że będzie wspaniale.

Właśnie dlatego nalegał, by przyjęła propozycję jego starzejącej się ciotki i odwiedziła jej posiadłość w Bedfordshire. Lady Hasgrove była zamożną wdową, która zawsze lubiła towarzystwo Lottie, a bal, który zorganizowali jej sąsiedzi, okazał się magiczny.

– To więcej, niż oczekiwałam – wyznała.

Zaśmiał się.

– Wiedziałem, że ci się spodoba. – Jego błękitne spojrzenie przesunęło się po pokoju. – Jacyś zalotnicy?

– Z pewnością żartujesz? Nie jestem typem kobiety, która przyciąga mężczyzn. I wiesz, że nie przyjechałam do Bedfordshire, by…

– Lordzie Folton, żądam, by przedstawił mnie pan tej boskiej istocie.

Oboje odwrócili się. Ujrzeli wysokiego, szczupłego mężczyznę, nienagannie ubranego w dopasowaną czarną marynarkę i zieloną kamizelkę, która nadawała jego oczom oszałamiający odcień jadeitu. Jego kasztanowe włosy były starannie zaczesane na bok, a w uśmiechu odsłaniał proste, białe zęby.

Serce Lottie zamarło.

Wszyscy mężczyźni tutaj byli przystojni, elegancko ubrani, wyrafinowani, ale ten zawstydzał ich wszystkich.

Charles uniósł brwi i spojrzał na Lottie, jakby chciał powiedzieć, że tego się spodziewał. Na pewno wytknie jej to później.

– Panno Rossington, ten łajdak to Evander, baron Murray. Jego ojciec, hrabia Westix i ja należymy do tego samego klubu. – Charles przeniósł uwagę na dżentelmena. – Murray, czy mogę przedstawić moją najdroższą przyjaciółkę, pannę Charlotte Rossington?

– Panno Rossington.

Uwaga barona skupiła się na Lottie. Podniósł jej dłoń do ust i ukłonił się.

– Enchanté.

Jego łagodny głos i szczere zainteresowanie w spojrzeniu wywołały mrowienie na jej skórze.

– Miło mi pana poznać – powiedziała głosem znacznie łagodniejszym niż zwykle.

– Uwierzyłbyś, że ta boska istota nie ma jeszcze ani jednego nazwiska w karnecie?

Charles szturchnął lorda Murraya. Policzki Lottie zapłonęły gorącem, ale zanim zdążyła zganić Charlesa za jego bezczelność, lord Murray się odezwał:

– Żałuję, że nie mogę zapełnić całej listy swoim nazwiskiem.

– Możesz przynajmniej wpisać się na pierwsze miejsce.

Spojrzała na niego spod rzęs i zauważyła, że uśmiecha się do niej w sposób, który sprawił, że przyspieszył jej puls.

– Ten taniec już się rozpoczął. – Lord Murray podniósł wzrok. – Wygląda na to, że będziemy musieli poczekać do następnego. – Westchnął. – Przypuszczam, że jesteśmy zmuszeni dotrzymywać sobie towarzystwa, dopóki się nie zacznie. Cóż za przykrość…

Mrugnął, pokazując, że nie jest z tego powodu bardziej smutny niż ona. Prawdę mówiąc, chciała wiedzieć wszystko o tym człowieku. Jego ojcem był hrabia Westix, tak powiedział Charles. Nazwisko było rzeczywiście znajome, ponieważ ojciec lorda Murraya często pojawiał się w towarzystwie ojca Charlesa.

– Przynieść pani szklankę ponczu? – zapytał lord Murray.

Choć Lottie ucieszyłaby się z poczęstunku, nie miała ochoty tracić towarzystwa lorda Murraya, szczególnie że dopiero się poznali.

Potrząsnęła głową.

– Nie, dziękuję.

– Może to i lepiej. Lady Pensville słynie z rozwadniania napojów. – Lord Murray wykrzywił twarz w przesadnym grymasie.

Lottie z przerażeniem zakryła usta dłonią.

– Nie powinien pan mówić takich rzeczy.

Wzruszył ramionami.

– Cóż, to prawda. Może pani spróbować. – Wskazał na nakryty lnianym obrusem stół, na którym stała duża kryształowa misa. Znajdujący się w niej płyn wydawał się dość klarowny.

– Cóż, gdy zarekomendował ją pan z takim zapałem… – zaśmiała się i potrząsnęła głową.

– Ach. – Uniósł palec wskazujący. – Boi się pani, że będzie musiała skłamać i powiedzieć, że smakowało, prawda?

Było coś w jego nonszalancji, w sposobie, w jaki łamał zasady, których przestrzegała przez całe życie, że aż zakręciło jej się w głowie.

– Rumieni się pani? – drażnił się z nią. – Śmiem twierdzić, że ma pani moralny kompas córki pastora.

– Być może dlatego, że jestem córką pastora.

– Gdyby wszystkie córki pastora były tak urocze jak pani, każdy mężczyzna w Anglii chodziłby do kościoła.

– Każdy mężczyzna w Anglii powinien chodzić do kościoła – odparła.

– Tak, ale wtedy rzeczywiście by chodzili. Zapewniam panią, panno Rossington, że nie żartuję.

– Czy zawsze mówi pan to, co myśli? – zapytała, szczerze zaciekawiona i zaintrygowana jego postawą.

– Mówię. – Uniósł brew. – Każdy powinien.

– Nawet kobiety? – zapytała.

Pochylił się bliżej i poczuła przyjemny zapach drzewa sandałowego.

– Zwłaszcza kobiety. Jak mamy was zrozumieć, skoro nigdy nie dzielicie się tym, co dzieje się w waszych ślicznych główkach?

Zastanowiła się. Ojciec zawsze pozwalał jej mówić, co myśli, i oczywiście zawsze mówiła wszystko Charlesowi. Ostrzegano ją jednak przed robieniem tego przy innych ludziach.

Jak teraz. Lord Murray przyglądał się jej, przechylając głowę.

– Myśli pani o czymś przejmującym, a jednak nic nie mówi. – Pochylił się tak blisko, jak tylko mógł, co skandalicznie graniczyło z niestosownością i wyszeptał: – Powiedz mi.

– W młodości nauczono mnie, że panowie nie interesują się inteligentnymi kobietami.

W jego oczach zabłysła iskierka i wyprostował się. Mogła odetchnąć, przynajmniej na tyle, na ile pozwalał stanik jej sukni. Była pożyczona i uszyto ją na ciało innej kobiety, dlatego była nieco przyciasna.

– Jeśli jest pani równie inteligentna, co piękna, być może powinienem oświadczyć jej się właśnie tej nocy. – Uśmiechnął się uśmiechem, który dotarł do jej serca.

– Jeśli jest pan równie uczciwy, co czarujący, mogłabym rozważyć taką propozycję. – Nigdy nie była nieśmiała, a on wręcz zachęcał do śmiałości. Podobało jej się to. Podobnie jak uznanie dla jej intelektu, co było naprawdę rzadkie.

Roześmiał się.

– Naprawdę jest pani czarująca.

– Jeśli komplement pochodzi od człowieka tak szczerego, to przyjmuję go z największą przyjemnością.

– Powinna pani.

Muzyka w sali ucichła i tancerze zaczęli wracać na miejsca.

– Ośmielę się zapytać, co pani myśli o mnie? – Lord Murray odwrócił od nich jej uwagę.

– Nie jestem aż tak śmiała – odparła. – Przypuszczam, że będzie pan musiał poczekać na moją ocenę.

– Zabijasz mnie, pani.

– Cierpliwość jest cnotą.

Wypowiedziała słowa, które często powtarzał jej ojciec, bardziej jako przypomnienie dla siebie, bo zawsze była niecierpliwa. Nawet teraz budził się w niej niepokój, bo pragnęła dowiedzieć się o tym lordzie czegoś więcej. I zastanawiała się, jak mogłaby spotkać go ponownie.

To było oczywiście głupie.

Lord Murray był pierwszym mężczyzną, który poprosił ją do tańca, pierwszym, który poświęcił jej choćby odrobinę uwagi. Ale musiałaby być idiotką, oddając mu serce, nic o nim nie wiedząc.

Jednak on wcale nie wydawał się zniechęcony jej odpowiedzią. Zamiast tego oczy zabłysły mu złośliwym ognikiem.

– Tak, ale taniec jest zdecydowanie lepszy niż cierpliwość. Idziemy?

Wsunęła dłoń w ciepłe zgięcie jego łokcia i dołączyli do kotylionu.

– Często bywa pani na balach?

– Muszę przyznać, że to mój pierwszy.

Otworzył ze zdziwienia usta, ale teraz tańczyli osobno, z innymi partnerami. Kiedy wrócili do siebie, wyglądał na bardzo zirytowanego.

– Więc przypuszczam, że jakakolwiek nadzieja na spotkanie pani na balu w Londynie jest płonna?

– Niestety.

– Gdyby była pani w Londynie, znalazłbym ją na każdym balu. Spacerowalibyśmy przez ogrody Vauxhall i upewniłbym się, że wszyscy widzą panią siedzącą u mojego boku w operze.

– To brzmi ekscytująco.

– Spodobałoby się pani.

– Chcę o tym wszystkim usłyszeć.

– W Vauxhall nocą płoną latarnie, wszędzie.

Wyobraziła sobie plamki światła migoczące pośród morza ciemności i uśmiechnęła się.

– Niech pan powie więcej.

Opowiedział o świecie wspaniałych rozrywek w Londynie i wakacjach spędzanych w rodzinnym zamku w Szkocji. Lottie zawsze ceniła swoje życie w Binsey i nigdy nie uważała go za nudne, a przynajmniej nie do teraz.

Wsłuchując się w szczegóły, nie mogła się powstrzymać od marzeń o świecie, do którego przeniósł ją lord Murray – świecie, o którym aż do tej nocy nie miała pojęcia.

Podczas tego wieczoru tańczyła też z innymi mężczyznami, ale lord Murray zaprosił ją ponownie do ludowego tańca, którego kroki były tak żywe, że niewiele było okazji do rozmowy. Mimo to śmiali się, a serce biło jej szybciej.

Zmierzenie się z końcem wieczoru było trudne. Ten bal był najbardziej magiczną rzeczą, jaka kiedykolwiek wydarzyła się w jej życiu, a lord Murray najbardziej fascynującym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała.

Nigdy nie znała nikogo, kto mówiłby tak szczerze. To była odświeżająca odmiana od uładzonych rozmów, które prowadziła na co dzień. Wypełnił jej umysł obrazami, które elokwentnie opisał. I chociaż nigdy nie zmieniłaby swojego szczęśliwego życia w Binsey na nic innego, nie mogła stłumić nadziei na ponowne spotkanie z lordem Murrayem.

Evander dzień po balu lady Pensville unosił się w przysłowiowych chmurach. W ciągu ostatnich lat było kilka dam, które wpadły mu w oko, gdy szukał żony. Kilka z nich odwiedził nawet dzień po kolejnym balu, z kwiatami w ręku. Nigdy jednak nie wybierał bukietu z większą nerwowością.

Ironią losu było, że spotkał taką kobietę akurat w momencie, gdy miał wrócić do Westix Manor w Southampton, by pomóc ojcu po jego powrocie z Indii.

Evander spojrzał na kwiaty. Żonkile na znak szacunku, różowe goździki na znak uczuć i kilka gałązek mirtu jako obietnica miłości i małżeństwa. Kiedy jednak zatrzymał powóz przed rozległą posiadłością lady Hasgrove, przemyślał swoją decyzję i wyrwał gałązki mirtu.

Leżały teraz porzucone na kamieniach, którymi wysypany był podjazd. Co gorsza, po ich usunięciu bukiet wyglądał żałośnie.

Cholera.

Zganił się za to, że nie wybrał róż, tulipanów czy cholernych lilii. Nawet hiacyntów. Czegoś modnego i okazałego.

Wyskoczył z powozu z zamiarem odzyskania mirtu, gdy wesoły głos wdarł się w ciszę wiejskiego poranka.

– Dzień dobry, Murray.

Charles, lord Folton, uśmiechnął się przyjaźnie.

– Czy mogę zaryzykować przypuszczenie, że twoja wizyta ma coś wspólnego z pewną uroczą córką pastora?

Evander cofnął się, zostawiając białe kwiaty tam, gdzie leżały.

Kiedy Folton zasugerował poprzedniej nocy, że nikt nie wpisał się w karnet panny Rossington, Evander założył, że książęcy dziedzic nie jest zainteresowany oszałamiającą młodą kobietą. Ale jeśli przyszedł do niej teraz, po balu, na którym również z nią tańczył… Lord Folton zmarszczył brwi na widok kwiatów, których smukłe łodygi chwiały się w dłoni Evandera.

– Śmiem twierdzić, że lady Langston będzie zdenerwowana tym, co bez wątpienia zrobiłeś w jej ogrodzie, by je zdobyć.

Evander zacisnął zęby. Prawdę mówiąc, wybrał się do ogrodu w posiadłości Langstonów, gdzie mieszkał z przyjacielem ze studiów. Był zbyt spragniony spotkania z panną Rossington i nie chciał zawracać sobie głowy szukaniem kogoś, kto sprzedawał kwiaty z oranżerii.

Rzucił okiem na kwiatki i westchnął.

– To był głupi pomysł.

Folton roześmiał się.

– Nie jesteś pierwszym mężczyzną, który stracił głowę z powodu panny Rossington.

– Nie? – Evander skierował na niego spojrzenie, z zamiarem poznania prawdy.

Folton uniósł ręce.

– Nie ja. Pannę Rossington łączy ze mną przyjaźń, która nie jest nawet w najmniejszym stopniu romantyczna. Jest dla mnie bardziej siostrą, jako że oboje nie mamy rodzeństwa i od dziecka tak się traktujemy. – Chwycił Evandera za ramię. – Miałem jedynie na myśli wiele serc, które niechcący złamała w Oxfordshire. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że ci biedacy się nią interesują.

Evander był tak zauroczony panną Rossington, że nie pomyślał o tym, by zapytać, czy ma konkurenta.

– Więc nie ma nikogo, kogo faworyzuje w…? – Jak do diabła nazywała się ta wioska?

– …Binsey – podpowiedział Folton. – Nie ma. I nigdy nie widziałem, żeby zwracała uwagę na jakiegokolwiek mężczyznę. – Ścisnął na moment ramię Evandera. – Aż do teraz.

Evander poczuł dreszcz emocji. Z pewnością okazała mu zainteresowanie. Choć tańczyła z innymi, zauważył, że przy nich jej uśmiechy były mniej promienne, a zachowanie bardziej powściągliwe.

– Chodź, byłem w drodze do ciotki. – Folton podszedł do schodów prowadzących do masywnych drzwi. – Jak długo zostaniesz u Langstonów?

– Obawiam się, że wyjeżdżam dziś po południu – odparł Evander ze szczerym żalem. – Wygląda na to, że obaj nasi ojcowie właśnie wrócili z Indii i zostałem wezwany do Southampton, bym pomóc mu z pewnymi przedmiotami, które zdobył.

– Rozumiem. – Lord Folton odwrócił się i ruszył w przeciwnym kierunku, oddalając się od domu.

Evander zmarszczył brwi.

– Co do diabła? Dokąd idziesz?

– Odwiedzę ciotkę później, zostaję w Bedfordshire jeszcze kilka dni. – Folton odwrócił się, by spojrzeć na Evandera. – Na razie zostawię cię z panną Rossington. Uprzedzam, że moja ciotka ma tendencję do zasypiania przy herbacie. – Mrugnął porozumiewawczo i ruszył ścieżką, bezczelnie machając ręką. – Bonne chance.

Evander uniósł dłoń w podziękowaniu.

Gdy dotarł do schodów, ręce mu zadrżały, choć zwykle był opanowany. Przynajmniej dopóki nie doświadczył blasku panny Rossington.

Była niezwykle urocza, ale to jej dowcip sprawiał, że błyszczała tak olśniewająco. To oraz sposób, w jaki jej oczy rozszerzały się zdumienia, gdy opowiadał o Londynie i Szkocji. Było coś w sposobie, w jaki go obserwowała, co sprawiło, że zapragnął zabrać ją do tych miejsc, okryć najwspanialszymi jedwabiami i pozwolić jej kosztować najlepszych potraw i najwspanialszych win.

Lokaj zaprowadził go do salonu, gdzie miał poczekać na pannę Rossington, wciąż trzymając żałosny bukiet chwastów. Pokój miał dziwny zielony kolor przypominający szparagi i mnóstwo małych stolików zagraconych figurkami ustawionymi na kawałkach koronki, która pożółkła ze starości.

Drzwi otworzyły się i weszła panna Rossington z lady Hasgrove, a Evanderowi serce zakołatało w piersi. Strumień porannego światła wpadł przez okno niczym promień z niebios, oświetlając pannę Rossington, która uśmiechnęła się uroczo.

– Lordzie Murray – odezwała się. Kilka razy zastanawiał się, co powie, gdy znów ją zobaczy, ale teraz wszystkie starannie przygotowane powitania wyleciały mu z głowy.

Była piękna w białej muślinowej sukni, która podkreślała kremową cerę i błyszczące ciemne włosy, upięte w prosty węzeł. W dzisiejszych czasach kobiety często miały bardzo skomplikowane fryzury, ale brak ozdób panny Rossington jawił mu się jako bardziej elegancki.

– Panno Rossington – wykrztusił. – Dobrze pani wygląda. – Pamiętał o manierach, więc ukłonił się lady Hasgrove, której panna Rossington pomagała usiąść na pluszowej sofie. – Dzień dobry, lady Hasgrove.

Starsza kobieta skinęła mu głową, gdy usiadła na poduszce, a jej powieki zaczęły opadać.

Panna Rossington uśmiechnęła się i wskazała krzesło naprzeciwko. Na rękawach jej sukienki, przy nadgarstkach, widniały niewielkie plamki pastelowego koloru. Farba.

Zauważywszy, że jej się przygląda, szybko ułożyła ręce na kolanach.

– Wypije pan z nami herbatę?

– Tak, dziękuję. I przyniosłem to dla pani. – Wyciągnął wiązankę.

Gdy jej krystalicznie błękitne spojrzenie padło na bukiet, zobaczył, jak wątłe łodygi ugięły się pod ciężarem płatków.

– Przypuszczam, że przydałoby im się trochę wody – mruknął. – Być może powinienem był przynieść róże, ale wydawały się zbyt pospolite dla tak niezwykłej kobiety.

Przyjęła bukiet i starannie ukryła za nimi poplamione rękawy.

– Woda zdziała cuda. – Zadzwoniła po służącego, a potem przyjrzała się bukietowi. – Podoba mi się pański wybór.

– Proszę pamiętać, że lubię szczerość. A trzeba przyznać, że to smutna wiązanka chwastów.

– Wcale nie. – Na jej ustach zagościł tęskny uśmiech. – Przypominają mi o domu. Pod oknem mam goździki. – Przejechała opuszkiem palca po żółtym płatku żonkila. – Szacunek. – Następnie dotknęła goździka. – Uczucie.

Na jej policzkach pojawił się rumieniec i skromnie utkwiła oczy w kwiatach, po czym spojrzała na niego.

– Nie wyobrażam sobie doskonalszego bukietu.

Wszedł służący i wziął od niej kwiaty, aby umieścić je w wazonie. W tym momencie Evander był wdzięczny za wybór, jakiego dokonał. Większość kobiet w socjecie kręciłaby nosem na jego bukiet, ale nie panna Rossington. Była równie czysta i łaskawa, co piękna. Kobieta, która sprawiała, że pragnął obdarowywać ją prezentami i uczuciem.

Przysiągł sobie, że znajdzie sposób, by ponownie znaleźć się na jej drodze.

Rozdział trzeci

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Tytuł oryginału: How to Wed a Courtesan

Pierwsze wydanie: Harlequin Historical, 2021

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2021 by Madeline Martin

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-917-5

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek