Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To już siódmy sezon towarzyski lady Violet, a ona nadal jest panną. Jeżeli i tym razem nie znajdzie męża, zostanie odesłana do siostry, by pomóc jej w wychowaniu czwórki dzieci. Na jednym z przyjęć spotyka Setha, wieloletniego znajomego. Kiedyś zranił jej uczucia, lecz teraz szybko odnajdują wspólny język. Violet wspiera go radą, bo Seth, który niespodziewanie odziedziczył tytuł, nie odnajduje się w nowej roli. W obawie przed plotkami nie afiszują się z przyjaźnią. Pomimo ostrożności wywołują tak głośny skandal, że jedynym rozwiązaniem jest szybki ślub. Violet nie chce małżeństwa z rozsądku, ale Seth, któremu dawno zawróciła w głowie, obmyśla plan, jak zdobyć jej serce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 251
Madeline Martin
Jak wywołać skandal
Tłumaczenie:
Ewelina Grychtoł
Mojej mamie, która zawsze była moim największym wsparciem. Kocham cię bardziej, niż umiem wyrazić słowami, i każdego dnia dziękuję za to, że jesteś.
Londyn, Anglia, czerwiec 1815 r.
Lady Violet Lavell została wezwana do gabinetu hrabiego Hollingstona, co nigdy nie wróżyło dobrze. Siedziała teraz niepewnie na skraju krzesła, które jej najstarsza siostra ochrzciła kiedyś "piskokrzesłem."
Jej ojciec był onieśmielającą personą z dużą, kwadratową twarzą i oczami, które wwiercały się człowiekowi prosto w duszę. Zdarzały mu się chwile ojcowskiej czułości, ale to nie była jedna z nich.
- Masz cztery siostry, które wyszły za mąż i urodziły dzieci, i brata, który nie tylko założył rodzinę, ale też każdego dnia ciężko pracuje, by być godnym dziedzicem tytułu. - Podniósł brązowe oczy znad arkusza papieru, a właściwie kilku stosów arkuszy papieru. - Wszystkie moje dzieci ułożyły sobie życie. Prócz jednego.
Przeszył Violet spojrzeniem, jakby była jednym z nieszczęsnych motyli przyszpilonych do ramki na ścianie.
- Ciebie.
Violet poruszyła się na krześle, zanim zdążyła się powstrzymać.
Krzesło zapiszczało przeraźliwie.
Do diaska!
- Masz dwadzieścia trzy lata - kontynuował jej ojciec. - Jesteś już prawie starą panną, ale wydajesz pieniądze jak panna na wydaniu. - Postukał palcami w stos dokumentów.
Jej rachunków, bez wątpienia.
- Nie spodziewasz się nieoczekiwanego przypływu gotówki, prawda? - Uniósł brwi.
Właściwie to spodziewała się, ale nie chciała dzielić się tym z ojcem. Nie, póki jej rubryka pod tytułem "Lady Oko" w "Dzienniku Towarzyskim" nie zdobędzie popularności.
Siedziała cicho jak myszka na owianym złą sławą piskokrześle. Jej ojciec musiał wziąć milczenie za zgodę, bo zaczął mówić dalej.
- Violet, dostatecznie długo folgowałem twojej chęci pozostania niezamężną. Najwyższy czas, żebyś wzięła ślub.
- Proszę, nie zmuszaj mnie, ojcze!
Lord Hollingston ze znużeniem potarł grzbiet nosa.
- Przewidywałem, że odpowiesz w ten sposób. Jeśli odmawiasz, obawiam się, że będę musiał nalegać, żebyś wyjechała na wieś.
Violet powoli pokiwała głową. Wyjazd na wieś. To nie było idealne, ale lepsze niż zamążpójście.
- Tak się składa, że twoja siostra poszukuje guwernantki i przydałaby się jej pomoc, póki jej nie znajdzie.
Krzesło zapiszczało.
- Która siostra? - zapytała szybko Violet, by zagłuszyć jęk sprężyn.
Proszę, niech to nie będzie Sophie. Proszę, niech to nie będzie Sophie.
- Sophie - odparł jej ojciec.
Sophie miała czworo dzieci. Były rozpuszczonymi, nieokiełznanymi bachorami, które wrzeszczały, gryzły i miały mnóstwo innych złych nawyków.
Wzdrygnęła się.
- Ale już cztery guwernantki zrezygnowały z pracy dla Sophie.
Spojrzenie lorda Hollingstona było niewzruszone.
- Zapewne dlatego potrzebują kolejnej.
- Wolałabym nie, proszę.
- Obawiam się, że możesz albo wziąć ślub przed końcem sezonu, albo wyjechać na wieś i pomagać Sophie.
- Tato, do końca sezonu zostały co najwyżej trzy tygodnie! Może miesiąc, w najlepszym wypadku.
- Zgadza się.
- Może podczas następnego sezonu…
- Miałaś już sześć, żeby znaleźć sobie męża - odparł sucho jej ojciec. Jego palce zastukały w stos rachunków. Nie musiała na nie patrzeć, by wiedzieć, że są od modystki i krawcowej.
Potrzebowała nowych ubrań. Żeby zbierać plotki do swojej rubryki, musiała poruszać się swobodnie w towarzystwie. Jak miałaby to zrobić w starych łachmanach?
- Koniec dyskusji. - Lord Hollingston wstał i wskazał jej drzwi. Obszedł biurko i wyszedł za nią z gabinetu. - Nie robię tego z okrucieństwa. - Jego ton nieco złagodniał. - Po prostu nie możesz tak dłużej żyć, Violet. Potrzebujesz celu.
Violet zacisnęła usta. Miała cel. "Lady Oko" pochłaniała cały jej wolny czas, ale nie mogła mu tego powiedzieć. Nikt nie wiedział, że jest autorką rubryki, a ona nie chciała, żeby się dowiedzieli. Dlatego po prostu skinęła głową i ruszyła w stronę schodów.
Dotarłszy do podestu, zawahała się i zastanowiła się nad dostępnymi możliwościami.
Wejście po schodach zaprowadzi ją do jej sypialni. Ale jeśli pójdzie przed siebie korytarzem, dotrze do kuchni, gdzie kucharka upiekła wcześniej wyborne ciasta.
Wiedziała, że nie powinna jeść słodyczy, ale już czuła słodko-kwaśny dżem truskawkowy na języku. Jej zęby tylko czekały na to, żeby wbić się we francuskie ciasto i napotkać delikatną chrupkość kryształków cukru, które błyszczały na wierzchu jak szron.
Tak. Pójdzie do kuchni. Obróciła się.
- Nawet nie próbuj. - Lord Hollingston podniósł wzrok znad dokumentu, który czytał po drodze. - Twoja matka przewidziała, że możesz zareagować emocjonalnie, i poprosiła kucharkę, by schowała wszystkie ciasta do szafki i zamknęła ją na klucz.
Emocjonalnie? Wszystkie?
Violet próbowała zdusić rozczarowanie, ale i tak z jej ust wydarł się jęk.
- Dobranoc, Violet. - Ojciec znacząco spojrzał w stronę jej sypialni.
Gardło Violet było zbyt ściśnięte, więc po prostu kiwnęła głową i ruszyła w górę schodów, powłócząc nogami.
Po drodze układała w głowie nowy odcinek "Lady Oko".
"Felietonistka ze znanej gazety towarzyskiej niespodziewanie znika ze społeczeństwa. Plotka głosi, że została obarczona przyziemną rolą darmowej guwernantki dla czworga dzieci swojej siostry. Prawdziwy skandal!"
Nie żeby ktokolwiek zauważył, gdyby zniknęła. Czymże była jedna mniej panna podpierająca ściany? Węzeł w jej gardle zacisnął się mocniej i prawie wybuchnęła płaczem.
Nie mogła, po prostu nie mogła zostać guwernantką dla dzieci Sophie.
Za to małżeństwo…
No, tego też nie mogła zrobić. Otworzyła drzwi, weszła do sypialni i spojrzała na srebrną suknię na manekinie krawieckim ustawionym pod ścianą. Większość uznałaby ją za modną dekorację, ale dla Violet to było bolesne memento. Tego, co straciła. Tego, jak bardzo zawiodła. Tego, że powinna starać się bardziej.
Poczuła przypływ gniewu.
Przeszła obok sukni i wyjęła z szuflady niepozorne pudełko, w którym chowała zapas toffi na czarną godzinę. Wyjęła jedną czekoladkę, rozwinęła szeleszczący papierek, włożyła ją do ust i jęknęła, gdy bogactwo słodkich smaków rozpłynęło się jej na języku.
Z jej pełnych słodyczy ust wydarł się szloch. Ukryła twarz w dłoniach i poddała się uczuciu rozpaczy pusto rozbrzmiewającej w jej piersi.
Co ona miała zrobić?
Seth Sinclair, hrabia Dalton, wszedł do domu na Grovesnor Street po raz pierwszy od prawie sześciu lat. Pod jego nieobecność stary ceglany front został pokryty sztukaterią, która ukryła spękania i linie zaprawy.
Opuścił ten dom jako drugi syn, bez żadnego celu prócz kupionego wojskowego stanowiska. Teraz niechętnie wracał, ledwie tydzień po dużej bitwie, jako zupełnie nieprzygotowany do swojej roli hrabia, który wolałby być żołnierzem. Zwłaszcza że zostało mu tylko kilka miesięcy do awansu na majora, rangi, na którą tak ciężko pracował.
Gibbons wciąż był taki sam, stary lokaj, wyglądający na dziewięćdziesiąt lat. Wzruszenie zaróżowiło policzki staruszka, gdy witał się z Sethem, z trudem zachowując rezerwę.
W przeciwieństwie do zmian na fasadzie domu, wnętrze pozostało niezmienione, z błyszczącą marmurową podłogą w szachownicę i bladozieloną jedwabną tapetą na ścianach. Portrety wielu pokoleń Sinclairów patrzyły bez wyrazu na Setha. Bez wątpienia byli nim rozczarowani. Większość jego rodziny była.
Choć wszystko wyglądało jak dawniej, Seth nie czuł się, jakby wracał do domu. Ale przecież Dalton Place nigdy nie było domem, przynajmniej nie dla niego.
Jego kroki odbijały się echem na posadzce, kiedy szedł do salonu, gdzie wedle słów Gibbonsa jego matka właśnie piła herbatę. Seth zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami, zdziwiony i zirytowany tremą, unoszącą włoski na jego karku. Wysłał matce list, żeby poinformować ją o swoim przybyciu. Bez wątpienia spodziewała się go.
- Seth? - Głos lady Dalton dobiegł zza drzwi. Pobrzmiewało w nim coś, co niemal przypominało nadzieję.
Seth odetchnął, otworzył drzwi i wszedł do środka. Jego matka zdążyła już podnieść się ze swojej ulubionej granatowej aksamitnej sofy i stała teraz w eleganckiej pozie. Choć od śmierci Williama minął ponad rok, wciąż miała na sobie czarną żałobną suknię.
Oczywiście. Gdyby to Seth umarł, zapewne byłaby odziana w pastelowy muślin.
- Zostałeś ranny? - wyszeptała.
Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy w jej głosie szczerą troskę. Znienawidzony ból przeszył jego pierś. Po tylu latach powinien był dawno porzucić nadzieję.
- Nie, nie zostałem ranny - odparł, myśląc o tym, że wielu jego towarzyszy broni nie miało tyle szczęścia. Ci, którym udało się ujść z życiem, wrócili do domu trwale okaleczeni.
Ale nie mógł myśleć o Waterloo. Nie teraz. Nie kiedy od bitwy minęły mniej niż dwa tygodnie i wciąż czuł w nozdrzach zapach prochu i krwi.
Ponuro zacisnął usta.
Jego matka wyprostowała się, a jej twarz błyskawicznie przybrała swój zwykły, obojętnie pogodny wyraz.
- W takim razie wróciłeś do domu? Na dobre?
- Sprzedałem mój patent oficerski - odparł. Musiał to zrobić, żeby nie kusił go powrót do żołnierskiego życia.
- Tak. Wróciłem.
Skinęła głową i przyglądała mu się przez długą chwilę. Bez wątpienia porównywała go z Williamem. Seth okaże się gorszy w tym zestawieniu. Zawsze tak było.
Zmarszczyła brwi i Seth pomyślał, że może zechce wyrazić niepokój o jego losy przez sześć lat wojny, najpierw na Półwyspie Iberyjskim, a teraz pod Waterloo. Wielu jego towarzyszy broni zginęło przez te lata, choć to Waterloo dokonało największych spustoszeń.
Zacisnął pięści. Przestań o tym myśleć, nakazał sobie
- Minął ponad rok - powiedziała jego matka głosem zduszonym od nadmiaru emocji. Seth nie pamiętał, żeby kiedykolwiek widział ją w takim stanie. Przełknęła łzy. - Minął ponad rok, odkąd William… Nie zjawiłeś się na jego pogrzebie.
- Eskortowałem Napoleona na Elbę, kiedy to się wydarzyło, a potem uczestniczyłem w Kongresie Wiedeńskim. - Seth pilnował, żeby jego odpowiedź była pozbawiona emocji. - Kiedy dotarła do mnie wieść o śmierci Williama, było już po pogrzebie.
- Ale i tak nie wróciłeś do domu - odparła oskarżycielsko. Jej łzy płynęły już szerokim strumieniem.
- Walczyłem o Anglię.
- Walczyłeś o chwałę! - prychnęła gniewnie. Wyminęła go i wyszła na korytarz, nie zadając sobie trudu, żeby zamknąć za sobą drzwi.
Seth westchnął w pustkę. To poszło dokładnie tak źle, jak przewidywał.
- Seth? - Za jego plecami zabrzmiał łagodny dziewczęcy głos.
Odwrócił się i zobaczył swoją młodszą siostrę Caroline stojącą w otwartych drzwiach. Nie była już małą dziewczynką, ale dziewiętnastolatką dwa lata po debiucie. To też go ominęło, choć czytał o tym w gazetach kilka miesięcy później, kiedy wreszcie je dostarczono.
- Caroline, tak bardzo mi przykro, że mnie przy tobie nie było - powiedział.
Przebiegła po grubym, tureckim dywanie i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Nie masz za co przepraszać. - Uścisnęła go mocno. - Jesteś w domu. Tylko to się liczy.
Dom. Słowo, które tak lekko spłynęło z jej języka. Ale to miejsce nie było jego domem, a hrabiowski tytuł nie był jego tytułem. Nie miał nawet własnego lokaja. Wszystko od zawsze należało do Williama. Seth był tylko drugoplanową postacią, majaczącą w tle niczym duch.
Uśmiechnął się do niej bez przekonania.
- Możliwe, że jesteś jedyną osobą, którą ucieszył mój powrót.
Caroline wypuściła go z ramion i cofnęła się. Wyrosła na piękną kobietę. Miała takie same ciemne oczy i włosy jak Seth.
- Matka bardzo źle to wszystko zniosła. - Caroline zerknęła za siebie i zniżyła głos. - Prawnik, który zajmował się naszymi sprawami, okazał się oszustem. Ukradł jej wszystkie klejnoty. Matka robiła wszystko, żeby to nie wyszło na jaw, ale… - Caroline zacisnęła usta - ...sprawa wypłynęła. Mieliśmy tu spory skandal.
Seth skrzywił się.
- A mnie tu nie było, żeby się o was zatroszczyć. - Po raz pierwszy naprawdę pożałował swojej nieobecności w Londynie.
- Walczyłeś o nasz kraj. - Caroline nieznacznie wzruszyła ramionami. - A teraz jesteś tutaj. Tylko to się liczy. Tak się cieszę, że wróciłeś do domu, braciszku.
- Zamierzam wziąć na siebie obowiązki hrabiego i doglądać wszystkich naszych spraw. Żadna z was nie będzie musiała się więcej martwić - obiecał. I, na Boga, mówił szczerze. Zrobi wszystko, by być równie dobrym hrabią, jak William.
Choć przed wyjazdem na wojnę Seth bywał na balach u lady Richmond, powrót do przepychu po latach nurzania się w błocie odebrał mu dech. Sala balowa błyszczała niewyobrażalnym splendorem. Świece migotały złocistym blaskiem, a ogromne lustra zwielokrotniały ich płomień. Skomplikowane aranżacje z egzotycznych kwiatów dodawały wnętrzu koloru, a ponad szmerem rozmów rozbrzmiewały słodkie takty muzyki.
To wszystko było pięknym marnotrawstwem. Żołnierze walczący za ojczyznę musieli miesiącami obywać się bez żołdu, a tymczasem towarzystwo marnowało pieniądze bez opamiętania.
Ale jeszcze bardziej niż niepotrzebna ekstrawagancja, Setha zszokowała czystość. Tak samo było w jego domu. Błyszczące drewniane meble, podłogi i tapety bez krzty kurzu.
Jego żołnierskie życie polegało na nieustannej walce o przetrwanie. Cierpiał głód, zimą trząsł się z zimna, a latem zlewał potem w upale, opędzając się od gryzących insektów i brnąc w lepkim błocie.
Przez te lata ani razu nie zaznał luksusu.
Choć w czarnym fraku i jedwabnych bryczesach nie wyróżniał się z otoczenia, czuł się, jakby pochodził z innego świata. Spojrzał na swoje dłonie w białych rękawiczkach. Jego paznokcie i skórki wciąż były poczerniałe od brudu wojny, mimo wysiłków jego odziedziczonego po bracie lokaja. Godziny, które Benet poświęcił, by doprowadzić go do porządku, sprawiły, że poczuł się jak ten dom: wyszczerbiona, popękana cegła przykryta atrakcyjną fasadą.
- Dalton. - Czyjaś ręka poklepała go po ramieniu. Seth okręcił się i zobaczył szeroko uśmiechniętego markiza Kentwortha.
- Wieki cię nie widziałem, stary druhu. Nadal wyglądasz jak żołnierz. - Wskazał czerwoną kamizelkę Setha.
Seth z rozmysłem wybrał ten kolor. Nie wolno mu już było nosić munduru, zrezygnował z tego przywileju, decydując się sprzedać patent oficerski. Ale, na Boga, wciąż mógł nosić wojskowe barwy.
- Rawley, zobacz, kto do nas wrócił. - Kentworth trącił ramię mężczyzny obok siebie.
Wicehrabia Rawley odwrócił się, a jego melancholijną twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Lord Dalton! Cieszę się, że wróciłeś bezpiecznie do domu.
Seth skłonił głowę.
- Teraz wreszcie będę miał z kim się napić! - Kentworth mrugnął do Setha. - Po tym, jak dopełnimy swoich obowiązków na balu, może poszukamy dżinu i jakiejś spódniczki?
Kiedyś taka oferta byłaby bardziej niż kusząca, ale teraz Seth potrząsnął głową.
- Obawiam się, że nie mogę. Jutro wczesnym rankiem mam spotkanie z moim nowym prawnikiem.
Kentworth szerzej otworzył oczy.
- Słyszałem o tym perfidnym łajdaku, który okradł twoją rodzinę, kiedy ty dzielnie walczyłeś za Anglię. - Prychnął z dezaprobatą. - Godne pogardy, naprawdę.
- Znaleźli go już? - zapytał Rawley.
- Znaleźli? - Seth zmrużył oczy. - Dalej jest na wolności?
Rawley przejechał ręką po włosach, jakby obawiał się, że zepsuł sobie fryzurę. To było przyzwyczajenie jeszcze z czasów młodości.
- Z tego, co wiem, pierzchnął z prawie całą biżuterią lady Dalton i nigdy więcej o nim nie słyszano. - Przepraszająco wzruszył ramionami. - Mogę się mylić.
- Nie mylisz się - potwierdził Kenworth. - Ten łajdak ukrył się Bóg wie gdzie. - Pomachał do kogoś po drugiej stronie pomieszczenia.
Sethowi kręciło się w głowie. Nie tylko nie udało mu się uchronić matki i Caroline przed podłością tego oszusta, ale tego łajdaka nawet nie spotkała kara.
Ale przecież niewiele dbał o swoją rodzinę, kiedy był w wojsku, czyż nie? Nie zadał sobie trudu, żeby skontaktować się z przyjaciółmi i poprosić, by mieli baczenie na jego matkę i siostrę.
Nie, przeczytał wiadomość o śmierci Williama jak gazetę, którą może odłożyć i nie zaprzątać sobie nią więcej głowy. I podczas gdy pozwalał, żeby sprawy majątku leżały odłogiem, jego rodzina cierpiała.
Zrobi wszystko, by naprawić swoje błędy. Poczynając od znalezienia tego drania, który miał czelność okraść Sinclairów.
- Przepraszam, ale muszę lecieć. - Kentworth znów klepnął Setha w ramię. - Potem możemy spotkać się u White'a na drinka, a później pojedziemy na Kings Place. Nie pożałujesz. - Markiz znacząco poruszył brwiami, wymieniając nazwę miejsca, gdzie mieścił się jego ulubiony burdel.
Sala balowa pękała w szwach od ludzi. Ktoś wpadł na Setha i wymamrotał przeprosiny.
Nagle Seth poczuł, że kręci mu się w głowie. Tłum był zbyt gęsty, zbyt bliski, światła były za jasne. Potrząsnął głową.
- Już mówiłem, że nie mogę wam dzisiaj towarzyszyć.
- Proszę - wyszeptał Rawley.
Kentworth zaśmiał się z przyjaciela.
- A co cię to obchodzi, Rawley? Napijesz się szkockiej, zerkniesz na zegarek i wyjdziesz, zanim moja babcia położy się do łóżka.
Rawley westchnął boleśnie.
- To nie znaczy, że nie będziesz mnie dręczył, żebym do ciebie dołączył.
- Dręczył? - parsknął Kentworth. - Pewnego dnia może pozwolisz sobie dobrze się zabawić.
Odeszli, żeby zagadnąć kolejnego kumpla ze studiów, którego imienia Seth nawet nie pamiętał. Tłum stał się jeszcze gęstszy. Podczas bitwy było tak samo. Gorzej. Wystrzały z broni palnej, huk armat, ogień zamieniający pola Mont-Saint-Jean w cholerne piekło.
Wbił palce we wnętrze dłoni.
Nie myśl o bitwie. Nie tutaj. Nie teraz.
Potrzebował czegoś, co odwróci jego uwagę. Przeczesał wzrokiem pomieszczenie.
Kobieta o ciemnobrązowych włosach w niebieskiej sukni zwróciła jego uwagę. Stała pośród matron i starych panien, wciśnięta w tył pomieszczenia, ale zbyt piękna, zbyt pełna życia, żeby wtopić się w tło.
To była kobieta, którą rozpoznałby wszędzie. Córka jego sąsiada i przyjaciółka z dzieciństwa, lady Violet Lavell.
"Śmierć na balu!
Znękana przyszła stara panna zmarła z nudy na najbardziej pozbawionym plotek balu, jaki kiedykolwiek wyprawiono.
Choć straciła swoje młode życie, powszechnie uznano, że było to łaskawe wybawienie od uciążliwego losu darmowej guwernantki."
Violet stukała obcasem w rytm muzyki, do której nie zatańczy, i pilnowała pogodnego wyrazu twarzy, w głowie układając treść kolejnego odcinka "Lady Oko". Każdy, kto by ją zauważył, uznałby, że po prostu cieszy się muzyką. Ale to nie na tym się skupiała.
Łowiła uchem plotki.
Każdy bal był pełen szeptów i ten niczym nie różnił się od reszty. Niestety wszystko, co słyszała, było wtórne, opisane w gazetach już w zeszłym tygodniu. Z trudem powstrzymała się, by nie westchnąć z rozczarowaniem.
Nawet oglądanie tego, co działo się wokół, nie było żadną rozrywką. Żaden dżentelmen nie tańczył z damą, z którą nie powinien, nikt nie wypił tyle wina, żeby zrobić coś zabawnego. Cóż, ostatecznie jeszcze nawet nie podano kolacji.
Słyszała, że daniem głównym będą steki z karmelizowaną cebulą i sosem ostrygowym. Och, jakże uwielbiała steki! Zawsze przypominały jej tamten dzień, kiedy poszła na podwieczorek do lady Norrick i wpadła na genialny pomysł, by zacząć pisać "Lady Oko".
Zresztą każde jedzenie byłoby lepsze niż raki w galarecie, które także miały zostać podane tego wieczoru. Biedne stworzenia były zdecydowanie nieapetyczne w tej wersji, ugotowane na czerwono i zastygłe w galarecie z czarnymi oczami Zadrżała, mając nadzieję, że nie usiądzie koło patery z tym daniem.
Mimo woli przeszukała wzrokiem salę balową, rozglądając się za hrabią Daltonem. Plotki głosiły, że miał się tu zjawić. Bohater wracający w chwale po latach wojen. Violet nie zauważyła jeszcze jego twarzy w tłumie i była wdzięczna za ten uśmiech losu.
Nie. To nieprawda. Była wdzięczna, ale zarazem rozczarowana. Hrabia Dalton był czarującym mężczyzną, pociągającym ją wyglądem i charakterem, który powinna uważać za odpychający.
Na samą myśl o nim coś przeszyło jej pierś. Postanowiła to zignorować.
- Lady Sarah cieszy się sporym powodzeniem wśród dżentelmenów - wyszeptała kobieta w pierzastym turbanie do swojej koleżanki.
Violet natychmiast nadstawiła ucha, uradowana, że pojawiło się coś, co odwróci jej uwagę od niechcianych myśli.
- Słyszałam, że jest najnowszą uczennicą tej nierządnicy.
Violet udała zainteresowanie czymś po drugiej stronie pomieszczenia i nieznacznie zbliżyła się do kobiet.
- Nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że kurtyzana zaczęła uczyć młode damy z towarzystwa - powiedziała z wyższością starsza z nich. - To doprawdy oburzające.
Niestety w tej chwili dwie młode debiutantki przeszły obok Violet, rozprawiając głośno o najnowszych trendach. Z ukłuciem irytacji Violet porzuciła podsłuchiwanie rozmowy o najnowszej uczennicy Lottie.
Choć kobiety nie wymieniły nazwiska kurtyzany, Violet dobrze ją znała. Ostatecznie to jej własna kuzynka, lady Eleanor, teraz księżna Somersville, pierwsza poszła do Lottie, prosząc o pomoc w sztuce flirtu.
Po tym, jak jej nauki wyszły na jaw, potajemne lekcje u Lottie stały się całkiem popularne. Jak na ironię uczęszczali na nie ci sami ludzie, którzy narzekali na ich wulgarność.
Mimo ogólnego zbulwersowania Damami Lottie, jak je nazywano, wciąż krążyły plotki o wysoko urodzonych pannach poszukujących jej rady. Co więcej zdarzały się damy które kłamały, że chodzą na takie lekcje, by przyciągnąć uwagę mężczyzn.
Ponieważ kawalerowie interesowali się Damami Lottie. Do tego stopnia, że każda kobieta, o której mówiono, że uczęszcza na te lekcje, prawie zawsze brała ślub w ciągu miesiąca.
Ciekawość, co też mogło się dziać podczas spotkań ze słynną kurtyzaną, nie dawała Violet spokoju.
A może sama powinna wybrać się do Lottie? Nie po to, żeby zdobyć męża, ale żeby napisać o niej w swojej rubryce.
Gdyby Violet opisała, co naprawdę dzieje się w salonie niesławnej Lottie, "Lady Oko" zyskałaby nowych czytelników, a Violet zaczęłaby dostawać znacząco wyższe honoraria.
Violet była tak uradowana swoim pomysłem, że zrobiła coś, na co nigdy nie pozwalała sobie na balu. Podeszła do stołu z przekąskami i wzięła mały kawałek ciasta.
Właściwie to wybrała największy kawałek na tacy, z piękną marcepanową różą. Zanim zdążyła się rozmyślić, włożyła go do ust.
- Lady Violet.
W pierwszej chwili nie rozpoznała głosu, który rozbrzmiał za jej plecami. Zacisnęła usta i zakryła je dłonią, pospiesznie przeżuwając ciasto. Akurat w tej chwili ktoś musiał do niej podejść! I to mężczyzna. Na Boga.
- Przepraszam - dodał mężczyzna. - Nie chciałem przeszkadzać.
Violet potrząsnęła głową i machnęła ręką, sygnalizując, że to nie problem. Ale to był problem. Duży. Nigdy nie pozwalała sobie podjadać ze stołu z przekąskami. Na pewno nasłucha się od matki w drodze do domu.
Pospiesznie przełknęła i odwróciła się do dżentelmena, który tak nieuprzejmie przerwał jej chwilę przyjemności i zamarła. Ciasto ugrzęzło jej w gardle.
Lord Sinclair.
Nie, nie lord Sinclair. Teraz był przecież hrabią.
Lord Dalton.
Obserwował ją z lekkim uśmiechem, tak samo przystojny, jak dawniej.
Może nawet bardziej.
Jego ciemne włosy zawsze były w nieładzie, ale zamiast sprawiać, że wyglądał nieporządnie, przydawały mu niesfornego, chłopięcego uroku.
Ale to nie jego fizjonomia, a jego oczy zawsze pozostawiały Violet całkowicie oczarowaną. Z tęczówkami tak ciemnymi, że nie dało się ich odróżnić od źrenicy, były lustrem tych wszystkich emocji, których nie zdradzał wyraz twarzy. W tej chwili widziała w jego wzroku zainteresowanie i szczerą radość.
Naprawdę to niesprawiedliwe, że był taki atrakcyjny. Jego uroda sprawiała, że przypominała sobie o każdym niedostatku własnej.
"Przyszła stara panna, prawie za stara na małżeństwo, umiera na widok świeżo upieczonego hrabiego po jego powrocie z wojny."
- Dobry wieczór, lordzie Dalton - powiedziała. - Proszę o wybaczenie.
- Przeszkodziłem pani - odparł. - To ja powinienem panią przeprosić. Co pani robi wśród starych panien i starych kobiet?
Violet spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
- Mogą pana usłyszeć!
- Wiedzą, kim są - odparł, ale zniżył głos. - Dlaczego nie tańczy pani z mężem?
Violet marzyła, żeby zamknąć oczy i naprawdę wtopić się w ścianę. Zamiast tego wyprostowała się i spojrzała mu w oczy mimo gorąca palącego jej policzki.
- Jestem niezamężna.
- Nie może pani mówić poważnie.
To był moment, w którym powinna powiedzieć coś błyskotliwego. Ale przez lata stępiła ostrze swojego humoru w próbie wtopienia się w tło. Właściwa odpowiedź z pewnością przyjdzie jej do głowy między trzecią a czwartą rano.
Zamiast inteligentnej riposty bezradnie wzruszyła ramionami.
- Minęło sporo czasu od pani debiutu, to już chyba siódmy, o ile się nie mylę - powiedział. - To znaczy, że jest pani prawie starą panną. - W jego wzroku było coś, czego nie chciała widzieć. Odraza? Współczucie?
Nagle przypomniała sobie czasy, kiedy byli dziećmi, a on zdruzgotał jej ducha słowami, które bolały. Na przykład nazywając ją bujną i zwracając uwagę na to, że nie jest chuda jak inne dziewczynki.
- Może dlatego, że jestem taka bujna - odparowała. Chciałaby być całkowicie spokojna, mówiąc to, chciałaby, żeby jej serce nie trzepotało gorączkowo.
Lord Dalton zmrużył oczy.
- Mam wrażenie, że to była jakaś sugestia, której nie zrozumiałem.
- Ależ nie - odparła. - Powiedział mi pan to, kiedy byliśmy dziećmi.
- Pamięta to pani?
- Pamiętam wiele rzeczy, które mi pan mówił, kiedy byliśmy dziećmi. A także kiedy byliśmy starsi.
Mięsień zadrgał na jego policzku. Przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę, jakby poczuł się niekomfortowo.
- W czasach młodości bardzo często zachowywałem się jak idiota - powiedział powoli.
- A teraz jest pan lepszym człowiekiem? - Znów przeszyło ją rozczarowanie tamtej nocy, otwierając starą ranę, którą uważała za zabliźnioną. Wtedy trzymał jej serce na sznurku, dyndajac nim, bawiąc się nim. A ona tak chętnie oddała mu tamten sznurek, spragniona miłości, marząca, żeby zobaczył w niej kogoś więcej niż przelotny obiekt flirtu. Może dlatego to, co stało się później, tak bardzo ją zdruzgotało.
- Mam taką nadzieję. - Wzrok lorda Daltona złagodniał.
- A zatem wrócił pan do domu? - zapytała. - Na stałe?
Nie chciała go urazić tym pytaniem, ale skóra wokół jego oczu napięła się.
- Tak, wróciłem - odparł. - Mam nadzieję, że teraz będziemy częściej się widywać.
To nie było stwierdzenie, raczej pytanie. Zaproszenie. Lepiej, żeby wyjęła osełkę i naostrzyła swój dowcip. Bo nawet z podniesioną gardą lepiej nie przychodzić bez broni na starcie z człowiekiem takim jak lord Dalton.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Tytuł oryginału: How to Start a Scandal
Pierwsze wydanie: Pierwsze wydanie: Harlequin Books S.A., 2020
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2020 by Madeline Martin
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-863-5
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek