Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Inspirowana historią kilku księgarni, którym udało się przetrwać Blitz, Ostatnia księgarnia w Londynie jest ponadczasową opowieścią o wojennej stracie, miłości i niepokonanej sile literatury.
Sierpień, 1939. Londyn szykuje się do wojny, podczas gdy armia Hitlera szturmuje Europę. Grace Bennett zawsze marzyła o przeprowadzce do stolicy, ale nie spodziewała się, że zastanie w niej bunkry, worki z piaskiem i zasłony zaciemniające w oknach. A tym bardziej nie sądziła, że zatrudni się w Primrose Hill, zakurzonej księgarence w samym sercu Londynu.
W czasie coraz brutalniejszych ataków na pogrążone w ciemności miasto, Grace odkrywa potęgę opowieści, które potrafią zjednoczyć lokalną społeczność w niewyobrażalny sposób i rozjaśnić nawet najgęstszy wojenny mrok.
"Wciągające połączenie literatury, romansu i wojny. Nie obejdzie się bez dramatów, ale zakończenie podniesie was na duchu i sprawi, że każdy miłośnik książek uroni łezkę lub dwie."
Booklist
"Ostatnia księgarnia w Londynie to cudowna opowieść o przyjaźni, stracie i miłości. Martin błyskotliwie i zarazem pokrzepiająco opisuje trudy życia w targanym wojną Londynie. Książka, która doprowadzi was i do śmiechu, i do łez. Absolutnie wspaniała”"
Soraya M. Lane, autorka bestsellerów "Wives of War" i "The Last Correspondent"
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 325
Tytuł oryginału: The Last Bookshop in London
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN na podstawie projektu © Studio Piaude
Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz/Chat Blanc
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lena Marciniak-Cąkała, Katarzyna Zioła-Zemczak/Słowne Babki
Fotografia wykorzystana na okładce:
© Ildiko Neer/Arcangel
© 2021 by Madeline Martin.
All rights reserved including the right of reproduction in whole, or in part in any form. This edition is published by arrangement with Harlequin Books S.A.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022
© for the Polish translation by Grażyna Woźniak
Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Występujące w niej nazwiska, postacie, miejsca oraz wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób, zdarzeń, przedsiębiorstw lub ich siedzib jest przypadkowe.
ISBN 978-83-287-2320-7
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2022
– fragment –
Dedykuję tę powieść autorom wszystkich przeczytanych przeze mnie książek.
Dziękuję Wam za to, że mogłam się w nich zatracić, za wszystko, czego się przy okazji nauczyłam, oraz za to, w jaki sposób mnie ukształtowały.
SIERPIEŃ 1939 LONDYN
Grace Bennett zawsze marzyła o tym, by zamieszkać w Londynie. Nie spodziewała się jednak, że nie będzie miała innego wyboru, szczególnie tuż przed wybuchem wojny.
Pociąg zatrzymał się na stacji Farringdon, której nazwa widniała na ścianie na niebieskim pasku otoczonym czerwonym kółkiem. Ludzie tłoczyli się na peronie. Było im tak samo śpieszno, żeby wsiąść do pociągu, jak tym w środku, by z niego wysiąść. Nosili się elegancko, jak to w mieście. Znacznie wytworniej niż mieszkańcy Drayton w hrabstwie Norfolk.
Grace przeszył dreszcz niepokoju i ekscytacji.
– Jesteśmy na miejscu – zwróciła się do siedzącej obok Viv.
Przyjaciółka zamknęła szminkę i rozciągnęła w uśmiechu cynobrowe usta. Wyjrzała przez okno i omiotła wzrokiem szachownicę ogłoszeń na zaokrąglonej ścianie.
– Tyle lat marzyłyśmy o przyjeździe do Londynu – powiedziała, ściskając dłoń Grace – i w końcu nam się udało.
Kiedy były jeszcze podlotkami, Viv pierwsza wpadła na pomysł przeprowadzki z zabitego dechami Drayton do znacznie bardziej ekscytującej stolicy. Wtedy wydawało się to szalonym pomysłem – miałyby porzucić nudne wiejskie życie na rzecz gwarnego, tętniącego życiem Londynu. Grace nigdy nie przyszłoby do głowy, że któregoś dnia będzie do tego zmuszona.
Ale nic jej już nie trzymało w Drayton. A przynajmniej nic, do czego chciałaby wrócić.
Dziewczęta wstały z obitych pluszem siedzeń i zgarnęły swoje bagaże. Miały po jednej spłowiałej walizce, nie tyle zużytej, ile nadgryzionej zębem czasu. Obie ledwie się dopinały i były nie tylko bardzo ciężkie, lecz także nieporęczne w połączeniu z pudełkami na maski przeciwgazowe, które zwisały im z ramion. Władze zaleciły obywatelom nosić maski ze sobą na wypadek ataku gazowego.
Na szczęście od Britton Street dzielił je zaledwie dwuminutowy spacer, przynajmniej według słów pani Weatherford.
Starsza pani była dawną przyjaciółką matki Grace i miała do wynajęcia pokój, który zaproponowała dziewczynie rok wcześniej, gdy ta została sierotą. Oferta była bardzo szczodra – przez dwa pierwsze miesiące, do czasu znalezienia pracy, Grace mogła mieszkać u pani Weatherford za darmo, a później liczyć na zniżkę. I chociaż miała wielką ochotę jechać do Londynu – a Viv mocno jej w tym kibicowała – została w Drayton prawie rok, starając się poukładać swoje życie na nowo.
Wtedy jeszcze nie wiedziała, że dom, w którym mieszkała od urodzenia, był własnością jej wujka. I że ów wujek wprowadzi się tam razem ze swoją apodyktyczną żoną oraz piątką dzieci. Życie Grace jeszcze bardziej się skomplikowało.
We własnym domu czuła się jak intruz, a ciotka w niej to uczucie podsycała. Miejsce dawniej przepełnione miłością i spokojem przestało być przyjazne. Gdy ciotka w końcu ośmieliła się zasugerować Grace wyprowadzkę, dziewczyna wiedziała, że nie ma innego wyboru.
Napisanie do pani Weatherford miesiąc wcześniej listu z pytaniem, czy jej propozycja wciąż jest aktualna, było jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie przyszło zrobić Grace. Oznaczało poddanie się przeciwnościom losu, sromotną, miażdżącą klęskę. Największą w jej życiu porażkę.
Grace nigdy nie była odważna. Nawet teraz nie miała pewności, czy ośmieliłaby się przeprowadzić do Londynu, gdyby Viv nie uparła się, że pojadą razem.
Drżała ze strachu w oczekiwaniu, aż lśniące metalowe drzwi wagonu rozsuną się przed nimi, ukazując całkiem nowy świat.
– Będzie nam tu wspaniale – szepnęła pod nosem Viv. – Znacznie lepiej niż w Drayton, Grace. Masz na to moje słowo.
Drzwi pociągu otworzyły się z sykiem i dziewczęta wysiadły na peron, potrącane przez tłum ludzi przemieszczających się w różnych kierunkach. Później drzwi cicho się za nimi zamknęły, a podmuch powietrza za odjeżdżającym pociągiem potargał im spódnice i włosy.
Wisząca na ścianie reklama chesterfieldów przedstawiała przystojnego ratownika zaciągającego się papierosem; sąsiedni plakat wzywał londyńczyków, żeby wstąpili do wojska.
Było to przypomnienie nie tylko o wojnie, do której być może wkrótce mieli przystąpić, lecz także o ryzyku związanym z mieszkaniem w dużym mieście. Gdyby Hitler wyciągnął rękę po Wielką Brytanię, pewnie najpierw zaatakowałby Londyn.
– Och, Grace, spójrz tylko! – zawołała Viv.
Dziewczyna przeniosła wzrok z plakatu na metalowe schody, które sunęły w górę na niewidzialnym pasie, znikając pod sklepionym sufitem. Prowadziły prosto do ich wyśnionego miasta.
Grace szybko zapomniała o reklamie, podążając z Viv w kierunku ruchomych schodów. Obie starały się nie okazywać nadmiernej radości, gdy te powiozły je hen, hen w górę.
Ramiona Viv uniosły się jak pod wpływem niepohamowanego szczęścia.
– A nie mówiłam, że będzie niesamowicie?
Grace dopiero zaczynała to sobie uświadamiać. Po latach snów na jawie i planowania w końcu znalazły się w Londynie.
Z dala od despotycznego wujka Grace i surowych rodziców Viv.
Zapominając o problemach, wyfrunęły ze stacji niczym trzymane w klatce ptaki, które wreszcie mogły rozwinąć skrzydła.
Otaczające je budynki pięły się aż do nieba. Grace musiała zasłonić sobie ręką oczy, żeby zobaczyć ich wierzchołki. Szyldy pobliskich sklepów zachwalały kanapki, usługi fryzjerskie i aptekę. Po ulicy z łoskotem toczyły się ciężarówki i jadący w przeciwną stronę autobus piętrowy, którego wymalowany bok był tak samo czerwony i lśniący jak paznokcie Viv.
Grace z trudem powstrzymała się przed ściśnięciem przyjaciółki za rękę i stłumiła w sobie radosny pisk. Viv chłonęła otaczające je widoki szeroko otwartymi, błyszczącymi z emocji oczami. Ona też wyglądała na onieśmieloną dziewczynę ze wsi, mimo eleganckiej sukienki i modnie ułożonych kasztanowych loków.
Grace nie dorównywała jej klasą, chociaż miała na sobie najlepszą sukienkę, sięgającą tuż za kolano i przepasaną cienkim skórzanym paskiem tego samego koloru co czarne czółenka na niskim obcasie. Może jej kreacja nie była tak elegancka jak czarna sukienka w białe grochy jej przyjaciółki, za to jasnoniebieski materiał idealnie pasował do szarych oczu i jasnych włosów Grace.
Sukienkę, rzecz jasna, uszyła Viv, która zawsze się troszczyła o siebie i o Grace, snując ambitne plany na przyszłość. Godzinami szyły sobie sukienki, kręciły włosy, czytały artykuły w „Woman” i „Woman’s Life” poświęcone modzie i dobrym manierom, ciężko pracując nad pozbyciem się akcentu z Drayton.
Teraz Viv – za sprawą swoich wydatnych kości policzkowych i okolonych długimi rzęsami brązowych oczu – wyglądała, jakby sama miała trafić na okładkę jednego z kolorowych czasopism.
Dołączyły do tłumu pędzących przechodniów, przekładając ciężkie walizy z ręki do ręki, a Grace poprowadziła je w stronę Britton Street. Na szczęście wskazówki przesłane przez panią Weatherford w ostatnim liście okazały się wystarczająco szczegółowe i czytelne.
Nie wspomniała tylko o zwiastunach nadciągającej wojny.
Wszędzie wisiały plakaty. Niektóre wzywały mężczyzn, by wypełnili obywatelski obowiązek, inne zachęcały do zlekceważenia gróźb Hitlera i rezerwowania wakacyjnych wyjazdów. Po przeciwnej stronie ulicy worki z piaskiem otaczały wejście, nad którym wisiała czarno-biała tabliczka z napisem: „Schron przeciwlotniczy”.
Zgodnie ze słowami pani Weatherford po dwóch minutach Viv i Grace dotarły na Britton Street i stanęły przed ceglaną kamienicą. Budynek miał zielone drzwi z wypolerowaną mosiężną kołatką, a w oknie stała skrzynka pełna fioletowych i białych petunii. Sądząc po tym, co pisała w swoich listach pani Weatherford, to musiał być jej dom.
I zarazem nowy dom dziewcząt.
Viv weszła po schodach – zarzucając lokami przy każdym kroku – i zapukała do drzwi. Grace ruszyła za nią, drżąc z emocji. Miała przecież zamieszkać u najserdeczniejszej przyjaciółki matki; pani Weatherford kilka razy odwiedziła ich w Drayton, kiedy Grace była mała.
Przyjaźń obu kobiet miała swój początek w czasach, gdy pani Weatherford mieszkała jeszcze w Drayton. Zresztą trwała nawet po jej przeprowadzce do Londynu, przez całą pierwszą wojnę światową, która odebrała im mężów, a także podczas choroby, która ostatecznie pokonała matkę Grace.
Drzwi się otworzyły i stanęła w nich pani Weatherford. Wyglądała dojrzalej, niż Grace zapamiętała. Zawsze była pulchną kobietą o policzkach rumianych jak jabłuszka i błyszczących niebieskich oczach. Teraz miała na nosie okulary, a jej ciemne włosy były poprzetykane srebrzystymi nitkami. Spojrzenie gospodyni zatrzymało się najpierw na twarzy Grace.
Wydała z siebie zduszony okrzyk, przykładając palce do ust.
– Grace, wyglądasz zupełnie jak matka! Beatrice też miała śliczne szare oczy. – Starsza pani otworzyła szerzej drzwi. Była ubrana w bawełnianą sukienkę ozdobioną niebieskim kwiatowym wzorem, z guzikami tego samego koloru. Za jej plecami ukazał się wąski, lecz schludny korytarz, w większości zajęty przez schody prowadzące na piętro. – Wejdźcie, proszę.
Grace podziękowała za komplement, starając się nie dać po sobie poznać, że słowa gospodyni trafiły ją prosto w serce, wciąż przepełnione bólem po stracie matki.
Wtaszczyła walizkę do ciepłego domu, w którym unosił się smakowity aromat mięsa i warzyw. Ślina napłynęła jej do ust.
Od czasu śmierci matki Grace ani razu nie jadła domowego posiłku. A przynajmniej takiego, który by jej smakował. Ciotka była kiepską kucharką, ona sama zaś spędzała tyle godzin w sklepie, że nie miała czasu na gotowanie.
Kremowy dywan w pastelowe kwiaty stłumił odgłos kroków dziewczyny. Był czysty, chociaż poprzecierany w paru miejscach.
– Vivienne – zwróciła się do niej pani Weatherford, gdy Viv weszła do środka za przyjaciółką.
– Przyjaciele nazywają mnie Viv. – Posłała kobiecie swój firmowy, czarujący uśmiech.
– Obie wyrosłyście na ślicznotki. Przyprawicie mojego syna o rumieniec. – Pani Weatherford kazała im odłożyć bagaże na podłogę. – Colinie! – zawołała w górę błyszczących drewnianych schodów. – Zajmij się dziewczętami, a ja tymczasem wstawię wodę na herbatę.
– Jak się miewa Colin? – zagadnęła ją uprzejmie Grace.
Podobnie jak ona, był jedynakiem i stracił ojca podczas pierwszej wojny światowej. Chociaż Colin był od niej dwa lata młodszy, w dzieciństwie często się razem bawili. Grace wspominała tamte czasy z rozrzewnieniem. Colin zawsze miał w sobie pewien rodzaj łagodności, cechowały go nieudawana życzliwość i ponadprzeciętna inteligencja.
Pani Weatherford w teatralnym geście wyrzuciła ręce do góry.
– Próbuje ratować świat zwierzę po zwierzęciu, znosząc je wszystkie do domu. – Dobroduszny śmiech, którym się zaniosła, świadczył o tym, że aż tak jej to nie przeszkadzało.
Czekając na Colina, Grace dokładniej przyjrzała się korytarzowi. Na stoliku przy schodach stał lśniący czarny aparat telefoniczny. Tapeta z niebiesko-białego brokatu była nieco wypłowiała, pasowała za to do pomalowanych na biało drzwi i ościeżnic. Dom był skromny, lecz nienagannie utrzymany. Grace miała pewność, że nie znalazłaby nawet pyłku na żadnym ze sprzętów należących do przyjaciółki jej matki.
Po chwili rozległy się skrzypnięcie, odgłos kroków i na schodach pojawił się wysoki, szczupły młodzieniec. Miał schludnie uczesane ciemne włosy, a ubrany był w koszulę z kołnierzykiem i brązowe spodnie.
Nieśmiały uśmiech złagodził rysy chłopaka i sprawił, że nie wyglądał nawet na swoje skromne dwadzieścia jeden lat.
– Serwus, Grace.
– Colin? – zapytała z niedowierzaniem. Był teraz prawie trzydzieści centymetrów wyższy od niej i górował nad nią wzrostem tak, jak kiedyś ona górowała nad nim.
Chłopak się zarumienił.
Ależ to było rozczulające. Grace z ulgą odkryła, że przez te wszystkie lata, kiedy się nie widzieli, Colin nie stracił nic ze swojego uroku.
Popatrzyła na niego.
– Nie da się ukryć, że sporo urosłeś od naszego ostatniego spotkania.
Colin wzruszył kościstymi ramionami, wyraźnie skrępowany, po czym lekko skinął głową w kierunku Viv, z którą też się kiedyś bawił, jako że były z Grace nierozłączne.
– Serwus, Viv. Witajcie w Londynie. Nie mogliśmy się z mamą doczekać waszego przyjazdu. – Uśmiechnął się do Grace, a później schylił po stojące na podłodze bagaże. – Mogę je zabrać? – upewnił się.
– Proszę – odparła Viv. – Dziękujemy ci, Colinie.
Kiwnął głową, dźwignął walizki i bez wysiłku zaniósł je na górę.
– Pamiętacie, jak odwiedzaliśmy was z Colinem? – zapytała pani Weatherford.
– Oczywiście – powiedziała Grace. – Nic nie stracił ze swojego uroku.
– Za to przybyło mu centymetrów – wtrąciła Viv.
Starsza pani czule spojrzała na schody, jakby wciąż mogła go tam zobaczyć.
– To dobry chłopak. Chodźcie, napijemy się herbaty, a później pokażę wam dom.
Otworzyła drzwi do kuchni i zaprosiła Grace i Viv gestem do środka. Światło wpadało przez częściowo rozsunięte białe firanki w oknie nad zlewem oraz tylne drzwi. Wąska kuchnia wyglądała równie nieskazitelnie jak korytarz. Promienie słońca odbijały się od czystych białych blatów, na suszarce stało kilka schludnie ułożonych naczyń. Na wieszaku wisiały ściereczki w cytrynowym kolorze, a zapach przygotowywanej przez gospodynię potrawy był jeszcze bardziej kuszący.
Starsza pani wskazała im niewielki stolik z czterema białymi krzesłami, a sama ściągnęła z kuchni czajnik.
– Twój wujek wybrał sobie świetny moment na to, by upomnieć się o dom; tuż przed wybuchem wojny. – Zaniosła naczynie do zlewu i odkręciła kran. – Cały Horace – skwitowała z wyraźnym niesmakiem, przekrzykując szum wody. – Beatrice martwiła się, że może mu to przyjść do głowy, ale choroba dopadła ją tak nagle… – Zerknęła na dziewczynę znad napełniającego się wodą czajnika. – Nie powinnam o tym mówić, pewnie jesteś zmęczona po podróży. Bardzo się cieszę, że przyjechałaś. Żałuję tylko, że nie spotykamy się w przyjemniejszych okolicznościach.
Grace przygryzła dolną wargę, nie bardzo wiedząc, jak zareagować.
– Ma pani śliczny dom, pani Weatherford – odezwała się szybko Viv.
Przyjaciółka popatrzyła na nią z wdzięcznością, a Viv puściła jej oczko.
– Dziękuję. – Starsza pani zakręciła kran i rozejrzała się z uśmiechem po słonecznej kuchni. – Rodzina Thomasa mieszkała w nim od kilku pokoleń. Czasy świetności ma już, co prawda, za sobą, ale nie warto grymasić.
Grace i Viv usiadły na krzesłach. Poduszki z cytrynowym nadrukiem były tak cienkie, że czuło się przez nie twarde drewniane siedziska.
– Dziękujemy, że pozwoliła nam się tu pani zatrzymać. To bardzo wspaniałomyślne.
– Nie ma o czym mówić. – Pani Weatherford postawiła czajnik na kuchence i odkręciła kurek z gazem. – Zrobiłabym wszystko dla córki mojej najdroższej przyjaciółki.
– Myśli pani, że trudno nam będzie znaleźć pracę? – odezwała się Viv. Chociaż starała się to powiedzieć lekkim tonem, Grace wiedziała, jak bardzo jej przyjaciółce zależy na posadzie ekspedientki.
Prawdę mówiąc, jej też by to odpowiadało. Praca w domu towarowym – dużym i wspaniałym jak Woolworths, z piętrami wypełnionymi towarem, zajmującym całą przecznicę – wydawała się czymś prestiżowym.
Starsza pani uśmiechnęła się do nich tajemniczo.
– Tak się składa, że dobrze znam kilkoro właścicieli sklepów w Londynie. Na pewno będę mogła wam pomóc. A Colin pracuje w Harrodsie i również szepnie słówko komu trzeba.
Oczy Viv zalśniły, gdy bezgłośnie powtórzyła Grace nazwę sklepu ze słabo skrywaną ekscytacją.
Pani Weatherford sięgnęła po jedną z żółtych ściereczek, zdjęła z suszarki talerz i wytarła go do sucha.
– Muszę powiedzieć, że żadna z was nie mówi jak mieszkanka Drayton.
Viv zadarła podbródek nieco wyżej.
– Dziękuję. Włożyłyśmy w to dużo wysiłku. Mamy nadzieję, że dzięki temu łatwiej znajdziemy pracę.
– Wspaniale. – Pani Weatherford otworzyła szafkę i schowała talerz. – Pewnie postarałyście się też o listy polecające?
Viv poświęciła cały dzień przed wyjazdem do Londynu, by napisać taki list na pożyczonej maszynie. Chciała przygotować jeszcze jeden dla Grace, ale ta odmówiła.
Pani Weatherford ponownie odwróciła się w stronę suszarki. Viv znacząco uniosła brwi, dając przyjaciółce do zrozumienia, że należało się zgodzić.
– Mamy listy – oznajmiła pewnym siebie głosem w imieniu ich obu, bez wątpienia planując już, jak załatwi drugi list, dla Grace.
– Viv ma – poprawiła ją przyjaciółka. – Ja niestety nie. Wuj odmówił wystawienia mi referencji za czas, jaki spędziłam w jego sklepie.
Była to ostateczna zniewaga z jego strony, zemsta za to, że „porzuciła sklep”, w którym pracowała przez większość swojego życia. Nie przejmował się tym, że jego żona kazała Grace znaleźć sobie inne lokum. Interesowało go wyłącznie to, że nie będzie miał już siostrzenicy na każde zawołanie.
Czajnik zagwizdał przenikliwie, wyrzucając z gwizdka kłąb pary. Pani Weatherford zdjęła go z kuchenki, uciszając pisk, i odstawiła czajnik na trójnóg.
Cmokając z dezaprobatą, nałożyła łyżkę liści herbaty do zaparzacza, po czym nalała wrzątku do czajniczka.
– A to szkoda, wielka szkoda. – Mruknęła pod nosem coś na temat Horace’a i postawiła czajniczek na srebrnej tacy razem z trzema filiżankami, cukiernicą i mlecznikiem. Popatrzyła na Grace z ponurą rezygnacją. – Bez tego nie przyjmą cię do pracy w domu handlowym.
Żołądek podszedł Grace do gardła. Może jednak należało pozwolić Viv podrobić list polecający również dla niej.
– Jednakże – podjęła starsza pani, przynosząc tacę do stołu i wlewając parujący napój do filiżanek – jest jedno miejsce, w którym mogłabyś popracować przez pół roku i otrzymać stosowne referencje.
– Grace doskonale się tam sprawdzi. – Viv wyjęła kostkę cukru z miseczki i wrzuciła ją do herbaty. – W szkole zawsze miała najlepsze stopnie. Szczególnie z matematyki. Praktycznie sama prowadziła sklep wuja, dzięki czemu zaczął świetnie prosperować.
– W takim razie powinno się udać. – Pani Weatherford upiła łyk herbaty.
Nagle coś otarło się o łydkę Grace. Popatrzyła w dół i zobaczyła pręgowanego kociaka, który mierzył ją badawczym spojrzeniem wielkich bursztynowych oczu.
Przeciągnęła dłonią po miękkim futerku za uszami zwierzęcia. Odpowiedziało jej mruczenie.
– Widzę, że macie kota.
– Jeszcze tylko przez parę dni. Mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza. – Pani Weatherford próbowała przepędzić intruza, ale ten tkwił uparcie przy nogach Grace. – Nicpoń nie chce się ruszyć z kuchni, jak tylko poczuje jedzenie. – Posłała rozgoryczone spojrzenie zwierzątku, które patrzyło na nią bez cienia poczucia winy czy wstydu. – Colin cudownie sobie radzi ze zwierzętami. Gdybym pozwoliła mu zatrzymać każdą skrzywdzoną istotę, którą przyniósł do domu, mielibyśmy tu pokaźną menażerię. – Parsknęła śmiechem nad unoszącą się z filiżanki parą.
Kot przekręcił się na grzbiet, odsłaniając białą gwiazdkę na piersi. Grace podrapała go w tym miejscu, czując przetaczający się pod opuszkami palców pomruk.
– Jak się wabi?
– Pręgus. – Pani Weatherford komicznie przewróciła oczami. – Mój syn znacznie lepiej radzi sobie z ratowaniem zwierząt niż z wymyślaniem dla nich imion.
Jak na zawołanie w kuchni zjawił się Colin. Pręgus zerwał się na równe łapy i podszedł do swojego wybawcy. Chłopak ujął kociaka dużymi dłońmi, delikatnie obchodząc się z drobną istotką, która czule się w niego wtuliła.
Tym razem pani Weatherford postanowiła przepędzić z kuchni syna.
– Wynocha z nim.
– Przepraszam, mamo. – Chłopak posłał dziewczętom skruszony uśmiech i wycofał się na korytarz z wtulonym w niego kotem.
Kobieta pokręciła głową z czułym rozbawieniem, odprowadzając syna wzrokiem.
– Zapytam pana Evansa, czy nie przyjąłby cię do pracy w swoim sklepie. – Rozsiadła się na krześle i z westchnieniem wyjrzała do ogrodu.
Grace popatrzyła w okno, przez które widać było ziejącą dziurę obok ponurego stosiku wykopanych z ziemi kwiatów oraz stertę czegoś, co przypominało arkusze blachy aluminiowej. Pewnie miał z nich powstać schron Andersona.
Grace nie widziała niczego podobnego w Drayton, gdzie ryzyko bombardowania było stosunkowo niewielkie, ale słyszała, że dostarczono je do kilku miast. Niewielkich rozmiarów schrony przeciwlotnicze miały być zakopywane w ogrodach i służyć jako kryjówka na wypadek ataku Hitlera.
Grace przeszył dreszcz niepokoju. Że też musiały się przeprowadzić do Londynu akurat przed samą wojną. Trafiły w miejsce, które było głównym celem bombardowań.
Zresztą i tak nie miała zamiaru wracać do Drayton. Wolała już stawić czoła niebezpieczeństwu tam, gdzie była mile widziana, niż dalej znosić wrogość wuja.
Viv z zaciekawieniem zerknęła przez okno i szybko odwróciła wzrok. Po życiu spędzonym na wsi miała, jak sama to określiła, „serdecznie dosyć grzebania w ziemi”.
Pani Weatherford ponownie westchnęła, upijając łyk herbaty.
– Kiedyś to był piękny ogród.
– I znowu będzie – zapewniła ją Grace, chociaż wcale nie była tego taka pewna. Bo jeśli dojdzie do bombardowań, czy ogrody kiedykolwiek wrócą do pierwotnego stanu? A ludzie?
Podobne refleksje nawiedzały ją od jakiegoś czasu, rzucając na wszystko ponury cień.
– Pani Weatherford – odezwała się nagle, nie chcąc dłużej zaprzątać sobie głowy myśleniem o wojnie i bombach. – Czy mogę zapytać, jaki sklep prowadzi pan Evans?
– Naturalnie, kochaniutka. – Starsza pani ze szczękiem odstawiła filiżankę na spodek, a jej oczy rozbłysły entuzjazmem. – Księgarnię.
Grace próbowała zamaskować rozczarowanie. Wiedzę o książkach miała mizerną. Za każdym razem, gdy próbowała czytać, coś jej przerywało. Była zbyt zajęta pracą w sklepie u wuja, zarabianiem pieniędzy na utrzymanie siebie i matki, żeby zawracać sobie głowę publikacjami. A później matka zachorowała…
Praca w sklepie Horace’a nie była wymagająca, szczególnie że Grace sama korzystała z oferowanych w nim artykułów gospodarstwa domowego. Sprzedawanie czajniczków, ściereczek, dzbanków i innych przedmiotów codziennego użytku przychodziło jej naturalnie. Ale o literaturze nie wiedziała nic.
No, może nie całkiem.
Wciąż pamiętała należący do matki egzemplarz Baśni braci Grimm z wytworną księżniczką na okładce. Uwielbiała podziwiać kolorowe ilustracje, zasłuchana w głos matki roztaczający wokół magię. Jednak nie licząc Baśni braci Grimm,Grace nigdy nie miała czasu na czytanie.
– Wspaniale. – Uśmiechnęła się pogodnie, próbując ukryć niepokój. Jakoś sobie poradzi. I tak wszystko będzie lepsze niż praca w sklepie wuja.
Tylko jak miała sprzedawać coś, o czym tak niewiele wiedziała?
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz