Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Jak Ukraina traciła Donbas” opowiada najnowszą historię dwóch obwodów Ukrainy, donieckiego i ługańskiego. Autorzy, z lokalnej perspektywy górniczych osiedli, przyglądają się kształtowaniu się potężnych klanów oligarchicznych na tle katastrofy gospodarczej, bolesnej dla mieszkańców regionu transformacji ekonomicznej oraz ekspansji Rosji. Dowiedzcie się, jak elity Donbasu podsycały ogień nienawiści w regionie, by następnie samemu w nim spłonąć i pogrążyć cały region w wojennej otchłani.
Denys Kazanski - jest dziennikarzem śledczym, prezenterem telewizyjnym i blogerem wideo, którego publiczność na Ukrainie liczy ponad milion subskrybentów. Autor „Czarnej gorączki” (2015) poruszającej temat nielegalnego wydobycia węgla w regionie Donbasu. Do 2014 roku mieszkał i pracował w Doniecku.
Maryna Worotyncewa - dziennikarka. Przed 2014 r. była współzałożycielką i redaktorem naczelnym gazety „Wostochnyj Wariant” z siedzibą w Ługańsku. Jest także konsultantką ds. PR, komunikacji i marketingu. Zajmowała stanowiska kierownicze w działach komunikacji w instytucjach publicznych i firmach prywatnych, ściśle współpracując z różnymi politykami. Ma bogate doświadczenie w zarządzaniu projektami medialnymi podczas kampanii wyborczych oraz tworzeniu i wdrażaniu strategii marketingowych dla przedsiębiorstw.
Maciej Piotrowski - tłumacz literatury ukraińskiej. Autor przekładów Mike’a Johannsena, Andrija Bondara, Łesia Bełeja i Wasyla Barki. Współtwórca portalu Rozstaje.art. Za przekład „Podróży uczonego doktora Leonarda…” otrzymał nominację do Nagrody Literackiej Gdynia 2024.
Blurb
„Jak Ukraina traciła Donbas” to przede wszystkim skrupulatna rekonstrukcja procesów społecznych i politycznych, które doprowadziły do wojny. Zarówno tej, która zaczęła się w 2014 roku, ale i pełnoskalowej rosyjskiej agresji na Ukrainę osiem lat później. Niekwestionowaną zaletą tej książki jest fakt, że jest to pozycja wielowymiarowa. Po pierwsze, to kompetentnie napisana historia najnowsza dwóch obwodów na wschodzie Ukrainy, czyli Ługańszczyzny i Doniecczyzny napisana przez osoby związane z Donbasem. Denys Kazanski i Maryna Worotyncewa obserwowali z bliska opisane w książce procesy Byli świadkami między innymi rajdu Igora Girkina z Krymu do Słowiańska, który stał się wydarzeniem przełomowym w najnowszej historii regionu. Do dzisiaj pozostają w Ukrainie niekwestionowanymi autorytetami w sprawach Donbasu. Książka „Jak Ukraina traciła Donbas” to także książka o masowej manipulacji, o tym, jak łatwo jest w sytuacji, w której sparaliżowane są podstawowe instytucje państwa, relatywnie niewielkimi siłami rozpocząć koszmar wojny. Co ciekawe, jest to proces, który nawet dla jego aktywnych uczestników wydawał się nierealny. W oddali pobrzmiewają więc w niej nuty o banalności przemocy, która zakrada się niepostrzeżenie, a potem znosi z powierzchni ziemi wszystko, razem z ludźmi, który tę przemoc inicjowali.
dr Wojciech Siegień
[Fragment]
Latem 2012 roku Donieck gościł mistrzostwa EURO 2012 w piłce nożnej. Stolica Donbasu wydawała się wtedy ostatnim miejscem, w którym może dojść do krwawych starć. Wojna? To sprawa peryferii, krajów dzikich i zacofanych, a nie miasta błyszczących witryn, kwitnących róż, zabawy, beztroskiej młodzieży, futbolu, restauracji czy eleganckich samochodów.
Zaledwie dwa lata później ten syty, zaciszny świat zniknął, zastąpiony przez surrealistyczny horror. Ulice wypełnił warkot czołgów i odgłosy wystrzałów. Region zamieszkany przez miliony osób pogrążył się w anarchii. Wszystko to wydarzyło się w ciągu kilku miesięcy. Nawet wtedy gdy usłyszeliśmy pierwsze strzały, trudno było uwierzyć, że do naszego kraju przyszła wojna. W końcu to sobie uświadomiliśmy – ale wskazanie momentu, w którym jeszcze dałoby się odwrócić bieg wydarzeń, okazało się równie niełatwe.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 345
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Seria ESEJ
· Michał Tabaczyński, Pokolenie wyżu depresyjnego
· Łukasz Łuczaj, Seks w wielkim lesie
· Dawid Kujawa, Pocałunki ludu. Poezja i krytyka po roku 2000
· Magdalena Okraska, Nie ma i nie będzie
· Wojciech Jóźwiak, Nasze zwierzęta mocy
· Adrianna Alksnin, Na coś trzeba umrzeć. Kolejna książka o raku
· Derek Jarman, Współczesna natura, przełożył Paweł Świerczek
· Paul Kingsnorth, Wyznania otrzeźwiałego ekologa i inne eseje,przełożył Tomasz Sikora
· Rafał Woś, Dług jest dobry,przełożył Tomasz Sikora
· Mo Wilde, Dzikość, która uzdrawia,przełożył Tomasz Sikora
· Denis Kazanski, Marina Worotyncewa, Jak Ukraina traciła Donbas,przełożył Maciej Piotrowski
W PRZYGOTOWANIU
· Judith Schalansky, Rozchwiane kanarki,przełożył Kamil Idzikowski
Prolog
W tej książce nie przeczytacie o bitwach i zmianach linii frontu. Zostawmy ten temat wojskowym. My chcemy opowiedzieć o wydarzeniach, które doprowadziły do wybuchu wojny.
W mediach łatwo znaleźć dokładne informacje o przebiegu działań zbrojnych, ofiarach cywilnych i wojennych zniszczeniach. Trudniej dowiedzieć się, jakie zdarzenia doprowadziły do walki na śmierć i życie między wczorajszymi sąsiadami.
Latem 2012 roku Donieck gościł mistrzostwa EURO 2012 w piłce nożnej. Stolica Donbasu wydawała się wtedy ostatnim miejscem, w którym może dojść do krwawych starć. Wojna? To sprawa peryferii, krajów dzikich i zacofanych, a nie miasta błyszczących witryn, kwitnących róż, zabawy, beztroskiej młodzieży, futbolu, restauracji i eleganckich samochodów.
Zaledwie dwa lata później ten syty, zaciszny świat zniknął, zastąpiony przez surrealistyczny horror. Ulice wypełniły warkot czołgów i odgłosy wystrzałów. Region zamieszkany przez miliony osób pogrążył się w anarchii. Wszystko to wydarzyło się w ciągu kilku miesięcy. Nawet wtedy, gdy usłyszeliśmy pierwsze strzały, trudno było uwierzyć, że do naszego kraju przyszła wojna. W końcu to sobie uświadomiliśmy – ale wskazanie momentu, w którym jeszcze dałoby się odwrócić bieg wydarzeń, okazało się równie niełatwe.
Właśnie po to napisaliśmy naszą książkę.
Chcemy rozplątać ten długi splot wydarzeń, który doprowadził Donbas do tragedii w 2014 roku, oraz dowiedzieć się, kto i w jaki sposób wciągał ten region do wojny. Celem naszej pracy nie jest wskazanie prostych odpowiedzi w stylu „Za wszystkim stał Putin” lub „To wina kijowskiej junty”. Konflikt w Zagłębiu Donieckim został wywołany przez synergię wielu zewnętrznych i wewnętrznych czynników. Gdyby występowały osobno, nie doprowadziłyby do tak potężnej katastrofy, ale razem uformowały śmiercionośną, piorunującą mieszankę, która wysadziła cały region w powietrze.
Punkt zwrotny
1 marca w 2014 roku w centrum Doniecka doszło do masowej demonstracji. Wzięło w niej udział od piętnastu do dwudziestu tysięcy osób. Jak na stolicę Donbasu, do tej pory nieodznaczającą się polityczną aktywnością mieszkańców, było to niezwykłe wydarzenie. Plac wypełniła ludzka masa, ubrana w typowe dla tego regionu szarobure ubrania. Nie powiewały nad nią ukraińskie flagi, lecz trójkolorowe barwy Rosji, sztandary z czasów ZSRR i chorągiewki partii Blok Rosyjski. Uczestnicy nieśli transparenty z hasłami: „W Rosji mieszkają nasi bracia, a w Europie będziemy służącymi”, „Donbas przeciwko banderowcom”. Tłum żądał krwi.
Donbas nie zapisał się w dziejach jako „europejska beczka prochu”. Nie zasłużył nawet na porównanie do pudełka zapałek. To nie Bałkany ani Kaukaz, gdzie do wybuchu wystarczyła iskra. Jego mieszkańcy byli skupieni na swoich sprawach i nie słynęli z zapalczywości. To region z dość krótką historią, gęsto zaludniony dopiero od XIX wieku. Nie odkładały się tutaj wielowiekowe warstwy sąsiedzkiej nienawiści oraz etnicznej wrogości, charakterystyczne dla innych punktów zapalnych. Zburzenie równowagi na Donbasie i doprowadzenie do wybuchu niekontrolowanej agresji wymagało wielu starań.
Tamtego dnia ludzie wyszli na ulice także w wielu innych miastach południa i wschodu Ukrainy. 1 marca uznano za początek „rosyjskiej wiosny” – bo tak rosyjskie media ochrzciły antyukraińskie powstanie po obaleniu prezydenta Wiktora Janukowycza, które przerodziło się w działania zbrojne na wschodzie kraju. Wojna dojrzewała długo. Doprowadziły do niej działania wielu manipulatorów politycznych i ideologów, którzy wypracowali teoretyczne podstawy dla przyszłego konfliktu.
To jasne, że regiony państwa ukraińskiego różnią się od siebie. Przyczyn należy szukać w historii – w skład współczesnej Ukrainy weszły należące w przeszłości do różnych organizmów państwowych ziemie, które rozwijały się w odmienny sposób. Nie oznacza to jednak, że byliśmy skazani na konflikt.
Przez pierwsze dwadzieścia lat po ogłoszeniu niepodległości regionalne odmienności nie doprowadzały do konfliktów zbrojnych. W latach dziewięćdziesiątych historyczne, ideologiczne i językowe sprzeczności nie były dla mieszkańców Lwowa czy Doniecka najważniejszym problemem. Ludzi bardziej obchodziła ich sytuacja gospodarcza niż polityka. Oczywiście zdarzały się pewne tarcia i konflikty. Pierwsze lata istnienia Ukrainy przyniosły poważne niebezpieczeństwo separatyzmu na Krymie. Na szczęście ten problem udało się zażegnać. Choć przez wschód kraju przechodziły niekiedy polityczne burze, to w żadnym stopniu nie przypominały one ówczesnych wydarzeń z Jugosławii czy z niektórych byłych republik sowieckich. W Ukrainie ścierali się ze sobą wyłącznie radykałowie – i to głównie na łamach gazet i ulotek.
Ukraińcy obserwowali wojenne tragedie przeważnie w telewizji. Po sąsiedzku wybuchła wojna w Naddniestrzu. W wieczornych wiadomościach pokazywano reportaże o oblężeniu Sarajewa czy walkach na ulicach Suchumi w Abchazji. Największe wrażenie na obywatelach naszego kraju zrobiły wieści z Czeczenii, pojawiające się w rosyjskiej telewizji, która nadawała wówczas na terytorium Ukrainy. Miliony z nas patrzyły na krwawe starcia w Groznym jak na własną wojnę.
Na tle byłych republik radzieckich Ukraina lat dziewięćdziesiątych wyglądała jak wyspa stabilności i spokoju, czym szczyciła się kijowska władza, uznając tę sytuację za swoją główną zasługę. W kampanii prezydenckiej w 1999 roku Leonid Kuczma, ubiegający się o drugą kadencję na stanowisku prezydenta, wykorzystał hasło: „Nasi wojskowi wracają do domu”. W klipie reklamowym można było zobaczyć szczęśliwego żołnierza przyjeżdżającego do rodziny po odbytej służbie. Taki przekaz przyciągał ludzi znających rozmiary tragedii w Czeczenii. Kuczma wygrał tamte wybory, zdecydowanie wyprzedzając Petra Symonenkę, kandydata radykalnie prorosyjskiej opozycji.
W tamtych czasach można było odnieść wrażenie, że nasi żołnierze wracali do domów już na zawsze. Jednak pięć lat później na wszystkich ogólnoukraińskich kanałach w kółko puszczano spot wyborczy stworzony przez PR-owców Wiktora Janukowycza – ówczesnego premiera Ukrainy, wyznaczonego na następcę Kuczmy. W filmiku – głosem popularnego rosyjskiego wokalisty Josypa Kobzona – grożono, że w Ukrainie wybuchnie wojna domowa, jeśli wyborcy zagłosują na prozachodniego, pomarańczowego [barwy wybrane przez ukraińską opozycję demokratyczną w 2004 roku – przyp. tłum.] kandydata Wiktora Juszczenkę.
Jakie zmiany nastąpiły między rokiem 1999 a 2004? Dlaczego w spocie politycznym pojawił się wówczas motyw wojny, która dekadę później stała się rzeczywistością? Jaki łańcuch wydarzeń doprowadził do masowych demonstracji w miastach Donbasu wiosną 2014 roku, a potem do wtargnięcia rosyjskich dywersantów do Słowiańska?
Jeśli chcemy poznać odpowiedzi na te pytania, musimy cofnąć się do lat dziewięćdziesiątych i przyjrzeć bliżej najnowszej historii Donbasu oraz zrozumieć sens tamtejszej polityki. Korzenie złowieszczych procesów, które wprowadziły ten region na wojenną ścieżkę, sięgają wielu lat wcześniej. Kiedy przeanalizujemy je szczegółowo, przekonamy się, że w dziejach Ukrainy i Donbasu doszło do kilku punktów zwrotnych. Gdyby w odpowiednich momentach wybrano inaczej, uniknięcie wojny stałoby się możliwe. Jednak w każdym z tych przypadków politycy podejmowali błędne decyzje...
Doniecki separatyzm w Ukrainie odżywał regularnie – raz na dziesięć lat. Każda następna erupcja była znacznie silniejsza od poprzedniej. W latach 1993 – 1994 doszło do strajków i stawiania ultimatów, które zakończyły się nikczemnym pseudoreferendum określonym jako „doradcze badanie opinii publicznej”. Zjazd siewierodoniecki, zorganizowany w 2004 roku przez Partię Regionów, doprowadził państwo na skraj przepaści. Za to w 2014 roku doszło już do działań wojennych z udziałem oddziałów sąsiedniego państwa.
Nie możemy zmienić przeszłości, ale warto wyciągnąć z niej wnioski. Wojny nie biorą się znikąd. Zawsze można wskazać tych, którzy pociągają za spust, i takich, którzy do tego namawiają. Bywa, że pierwsze podszepty i pierwsze strzały dzielą lata lub nawet dekady. Na Donbasie długo pracowano nad doprowadzeniem do wybuchu wojny. Niektórzy robili to świadomie, inni bezwiednie. Do ostatniego momentu nie wierzono, że dojdzie do wojny. Nawet w gorącym maju 2014 roku, gdy od eksplozji min opadały kwiaty jabłoni, na ulicach wyrastały barykady, a uzbrojone bandy przejmowały całe miasta – nawet wtedy zdawało się, że to wszystko nie dzieje się na poważnie, a strony konfliktu już za chwilę opamiętają się i odłożą broń.
Gdzie jest ten motyl, który uderzeniami swoich skrzydeł wywołał burzę? Należy go szukać w okresie prenatalnym współczesnego państwa ukraińskiego. Separatyzm doniecki zawsze towarzyszył próbom ogłaszania niepodległości Ukrainy. Było tak już w 1918 roku, gdy bolszewicy w kontrze do budowy Ukraińskiej Republiki Ludowej ogłosili stworzenie Doniecko-Krzyworoskiej Republiki Radzieckiej. Wprawdzie nie przetrwała ona długo i właściwie nikt nie zauważył jej istnienia, ale sam fakt powstania takiego państwa służył później jako istotny symbol donieckim separatystom.
Separatyzm doniecki podniósł głowę po raz drugi, gdy rozpadał się ZSRR. Analogicznie, ruch ten był skierowany przeciwko młodemu państwu ukraińskiemu, które właśnie miało zaistnieć na mapie świata. Symboliczny początek tej ery można powiązać z dniem wymyślenia w Doniecku czarno-niebiesko-czerwonego sztandaru, który stał się atrybutem donieckich separatystów, a później, w 2014 roku, flagą quasi-republiki, utworzonej po zakończeniu rewolucji na kijowskim Majdanie. Właśnie wtedy rozpoczęła się epoka donieckiego separatyzmu we współczesnej formie. Był słaby i nieznaczący, gdy nie otrzymywał zewnętrznego wsparcia. Nawet w okresie największej polityzacji społeczeństwa, kiedy w całym kraju powstawały rozliczne partie, ruchy i organizacje społeczne, donieccy separatyści byli praktycznie pozbawieni poparcia społecznego i nie potrafili wpłynąć na przebieg zdarzeń.