Jane Seymour. Brzemię królowej - Alison Weir - ebook

Jane Seymour. Brzemię królowej ebook

Alison Weir

0,0
84,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jane od dziecka marzy o byciu zakonnicą, ale krewni mają względem niej inne plany. Kiedy dorasta, zostaje wysłana na dwór, by dołączyć do fraucymeru Katarzyny Aragońskiej, dobrej i pobożnej pani, niemal drugiej matki, która cieszy się szacunkiem wszystkich swoich dwórek. Kiedy więc do jej komnat docierają pogłoski o awansach czynionych przez Henryka VIII Annie Boleyn (także damie dworu królowej), wywołują szok i powszechne zgorszenie, a w łagodnej Jane budzą wspomnienia o pewnym incydencie, który ukształtował jej pogląd na temat małżeństwa.
W końcu Henryk odtrąca Katarzynę i czyni Annę swoją nową królową. Jego drugie małżeństwo na zawsze zmienia religijny krajobraz Anglii, ale triumf Anny okazuje się krótkotrwały. Uwagę króla przykuwa bowiem niepozorna Jane, którą krewni, pragnący podniesienia rangi swego rodu, nakłaniają do przyjęcia królewskich względów. W ten sposób Jane zostaje wplątana w niebezpieczną polityczną grę i musi stoczyć wewnętrzną walkę – walkę sumienia z pragnieniami.
Czy kochająca i współczująca Jane udźwignie to brzemię i odnajdzie się w roli królowej na pełnym intryg dworze? Czy będzie żoną, która obdarzy Henryka długo oczekiwanym męskim potomkiem? Czy może zostanie odtrącona, jak kobiety, które przed nią znalazły się w królewskim łożu?

To niezwykła historia skromnego Kopciuszka, ukazująca drogę córki prowincjonalnego rycerza do roli królowej Anglii.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 744

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Six Tudor Queens Jane Seymour The Haunted Queen

Copyright © Alison Weir 2018

Copyright © Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2024

Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2024

Przekład: Natalia Rataj

Przygotowanie edycji: Jacek Małkowski

Redakcja: Barbara Faron

Korekta: Wydawnictwo Astra

Ilustracja na okładce: © Balbusso Twins

Projekt okładki: Stephen Raw

Skład, adaptacja okładki, przygotowanie do druku: Wydawnictwo Astra s.c.

Wydanie I Kraków 2024

ISBN 978-83-67276-69-6

Wydawnictwo Astra 31-010 Krakówul. Rynek Główny 34/15 tel. 12 292 07 30

[email protected]

Zezwalamy na udostępnienie okładki w Internecie

Dedykuję tę powieść trzem wspaniałym redaktorkom: Mari Evans, Susannie Porter oraz Florze Rees

Jest najbardziej uroczą damą, jaką kiedykolwiek dane mi było poznać i najbardziej urodziwą królową w całej chrześcijańskiej Europie. Zapewniam cię, mój panie, że dzięki niej król trafił z piekieł prosto do niebios, tak jak wcześniej przez tamtą ściągnął na siebie niechęć i nieszczęście. Przy następnej okazji przekaż w liście królowi, jak bardzo cieszysz się z tego, że wybrał tak pełną wdzięku niewiastę.

Cytat z listu sir Johna Russella do lorda Lisle, 1536

Jako że zdobione klejnotami korony i mieniące się berła zwiastują śmierć i nieszczęście.

Z wiersza autora

I PEWNA MŁODA DAMA

Rozdział I

1518

Zdrowie panny młodej! – zawołał radośnie sir John Seymour, wznosząc toast.

Jane wzięła łyk wina, patrząc jak jej nowa bratowa uroczo się rumieni. Edward nie widział świata poza świeżo upieczoną i o rok młodszą małżonką. Siedemnastoletnia Katarzyna była niezwykle urodziwym dziewczęciem i Jane nie mogła się nadziwić jej umiejętnościom w sztuce kokietowania, dzięki czemu wywierała duże wrażenie na mężczyznach. Wyglądało na to, że oczarowała nawet sir Johna.

Siedzący wygodnie ojciec Katarzyny, sir William Fillol, z zadowoleniem przyglądał się młodej parze – i nic dziwnego, gdyż Edward, jako spadkobierca swego ojca, miał przed sobą obiecującą przyszłość i nie brakowało mu determinacji w dążeniu do celu. Również Jane, mimo że liczyła sobie zaledwie dziesięć wiosen, miała świadomość, że ambitnego brata, który wżenił się teraz w zamożną rodzinę, czeka świetlana przyszłość.

Sir William Fillol przechwalał się, że jego ród pochodzi od jednego z rycerzy Wilhelma Zdobywcy.

– Tak jak i ród Seymourów! – zawołał z dumą sir John.

Zawarty mariaż był satysfakcjonujący dla obu rodzin i godny hucznego świętowania. Długie stoły w Broad Chamber w pałacu Wulfhall uginały się więc pod wykwintnymi daniami przyrządzonymi pod czujnym okiem samej lady Seymour. Biesiadnicy raczyli się wszelkiego rodzaju mięsiwem, których ukoronowaniem był wspaniały pieczony paw ozdobiony w pióra. Na tę specjalną okazję sir John sprowadził najlepsze wino z Bordeaux, a wszyscy goście przywdziali najwytworniejsze szaty.

Sir William, który na co dzień rezydował niecałe osiemdziesiąt kilometrów od Wulfhall, w Woodlands niedaleko Wimborne, udostępnił swe włości weselnikom i Jane wraz z rodzicami oraz rodzeństwem udała się do Essex. Jej ojciec był tak zachwycony nową synową, że uparł się, aby sir William i lady Dorothy dotrzymali Katarzynie towarzystwa, kiedy Edward przywiózł ją z powrotem do Wulfhall. W związku z tym matka wzięła się za pospieszne przygotowania do dalszego świętowania i nikt nie wątpił, że idealnie spełniała się w roli gospodyni.

Nastał zmierzch. Zapalono świece stojące na gzymsie kominka i na parapetach, a ich płomienie tańczyły radośnie, odbijając się w szybkach w kształcie rombu. Kiedy Jane obserwowała, jak Edward i Katarzyna rozmawiają, kradnąc sobie całusy, uświadomiła sobie, że za nieco ponad osiemnaście miesięcy sama osiągnie wiek odpowiedni do zamążpójścia. Na szczęście ojciec nie miał jeszcze wobec niej żadnych sprecyzowanych planów. Z kolei ona nie żywiła ambicji zostania czyjąkolwiek żoną, a wręcz przeciwnie – pragnęła wstąpić do klasztoru, co narażało ją na żarty domowników, ponieważ żaden z nich nie brał jej deklaracji na poważnie. A niechże się podśmiewają, myślała. Wkrótce im udowodni, że nie żartowała. Podobnie jak brat, Edward, była konsekwentna w dążeniu do celu, zwłaszcza jeśli czegoś bardzo pragnęła i nawet nie przychodziło jej do głowy, by drogi ojczulek i ukochana matula mogli się temu sprzeciwić. Przecież zdawali sobie sprawę, że chciała uklęknąć przed Najświętszą Panienką i przywdziać welon mniszki. Taka wizja nawiedziła ją pewnej nocy przed rokiem, po tym jak Seymourowie zabrali swoje dzieci do kościoła św. Melariusza w opactwie Amesbury. Była zachwycona wspaniałą świątynią i jej zapierającą dech w piersiach ośmiokątną iglicą. Klęcząc obok rodzeństwa, modliła się pokornie, tak jak ją nauczono, przy grobie zamordowanego księcia.

W tamtej chwili postanowiła poświęcić życie Bogu. Oczyma wyobraźni widziała siebie śpiewającą wraz z mniszkami nabożne pieśni na chwałę Pana, zbierającą jabłka w sadzie lub łowiącą ryby ze stawu i zapragnęła pracować fizycznie do końca życia. W przyszłym roku miała osiągnąć wiek, w którym mogłaby wstąpić do klasztoru jako nowicjuszka. Teraz jednak wspólnie świętowała z rodziną, śmiejąc się z żartów przy stole, ciesząc się radosną atmosferą i przekomarzając się z bratem Tomaszem, młodszym od niej o niecały rok. Tomasz właśnie rzucał w nowożeńców łakociami, na co matka nieco się nachmurzyła.

– Katarzyno, wybacz – rzekła. – Łobuziak nie wie, kiedy zaprzestać psot. Tom, dość już.

– Tak wyśmienity humor u chłopca tylko dobrze wróży na przyszłość – zauważył sir William z pobłażaniem, na co jego żona się żachnęła.

– Przez te psoty może zrobić komuś krzywdę – stwierdził Edward z powagą. Jane usłyszała westchnienie matki. Edward nigdy nie miał czasu dla najmłodszego brata i zawsze traktował go jak natrętnego chochlika. Młodszy od niego o osiem lat Tomasz uparcie jednak dawał się mu we znaki i próbował zwrócić na siebie uwagę, jakby pragnąc zamanifestować, że jest równie ważny. Nie było to łatwe, ponieważ Edward urodził się spadkobiercą i należało mu się pierwszeństwo we wszystkim. Kiedy Jane liczyła sobie sześć wiosen, posłano go do Francji, gdzie miał pełnić rolę pazia w orszaku księżniczki Marii, siostry króla Henryka, która poślubiła króla Ludwika. W kolejnym roku zaś rozpoczął naukę na uniwersytetach w Oksfordzie i Cambridge, a później podjął służbę na dworze, gdzie okazał się użytecznym sługą króla Henryka i kardynała Wolseya, który zdaniem wielu osób sprawował faktyczne rządy w królestwie.

W Broad Chamber panował zaduch. Chociaż był środek lata, matula kazała utrzymywać ogień w kominku na wypadek, gdyby komuś zrobiło się chłodno. Jane zdjęła wianuszek, którego podwiędłe już kwiaty opadały na jej długie, jedwabiste włosy koloru jasnej słomy. Edward, Tomasz, Anthony i malutka Elżbieta odziedziczyli ciemne czupryny po ojcu, ale Jane, Harry i Margery mieli jasne włosy po matce.

Jane poczuła chwilowy smutek na myśl, że gdy przyjdzie pora założyć welon mniszki, będzie musiała obciąć swoje ładne włosy. Nie należała do piękności – miała okrągłą twarz, zbyt duży nos, szpiczasty podbródek, małe usta i bladą cerę, ale włosy dodawały jej uroku. Gdy spojrzała na braci i na śliczną siostrę Margery, doszła do wniosku – bez cienia zazdrości czy żalu – że oni wszyscy wydają się bardziej powabni, bardziej towarzyscy i bardziej żywiołowi.

Dla matki rodzenie dzieci było jednym wielu obowiązków. Zanim powiła Jane, wydała na świat pięciu synów, ale najstarszy John, którego Jane ledwie pamiętała, zmarł w wieku jedenastu lat. Kolejny syn również umarł przedwcześnie. Harry i Anthony byli ulepieni z innej gliny niż pozostali bracia. Harry, chłopiec spokojnego charakteru, nie przejawiał większych ambicji, by wyrwać się z Wulfhall, za to Anthony był głodny wiedzy, chciał pójść w ślady brata i rozpocząć naukę na uniwersytecie. Mówiono także, że rozpocznie karierę duchownego. Myśl ta stała się dla Jane pokrzepiająca. Skoro rodzice byli gotowi oddać syna na służbę Bogu, to ileż Bożych łask zaskarbiliby sobie, gdyby również córce pozwolili pójść w ślady brata?

Sześcioletniej Margery zezwolono siedzieć przy stole, ale maleńka Elżbieta, którą wcześniej przyniosła niańka, by pokazać ją gościom, spała teraz na piętrze w pokoju dziecinnym. Seymourowie tworzyli szczęśliwą rodzinę. Rozglądając się po dużej komnacie wypełnionej radością i szczęściem, Jane czuła się bezpiecznie i – bez względu na to, co miała przynieść przyszłość – była dumna, że należy do rodu Seymourów.

Kiedy Jane była malutka, myślała, że w pałacu w Wulfhall grasują wilki. Sprawdzała wszystkie kąty i otwierała szafy w obawie, że któryś ją zaatakuje. Nocami zrywała się ze snu, drżąc na myśl, co zrobi, gdy napotka jednego z nich. Pewnego razu Tomasz nastraszył ją, wyskakując znienacka ze spiżarni i krzycząc: „Jestem wilkiem!”, za co ojciec dał mu reprymendę i zapewnił córkę, że w pałacu nie ma żadnych drapieżników.

– Niegdyś nazywano ten dom Ulf’s Hall na cześć szlachcica, który go zbudował setki lat temu – wyjaśnił, sadzając córkę na kolanach. – Przez lata nazwa nieco się zmieniła. Czy teraz jesteś spokojniejsza, kochanie? – zapytał, całując ją w czoło i zsadzając na podłogę, by mogła pobawić się zabawkami.

Jane miała świadomość, że w ciągu stuleci posiadłość była kilka razy przebudowywana, a od ostatniej, większej, minęło trzysta lat. Pałac miał dwa dziedzińce: jeden, mniejszy, z pomieszczeniami gospodarczymi oraz główny, przy którym mieszkała cała rodzina. Ze starego gładkiego kamienia powstały dolne części ścian, na których wspierały się wyższe partie domu o konstrukcji szachulcowej. Przechodząc przez przedsionek, wchodziło się do dużego holu, na którego końcu znajdowały się drzwi prowadzące do mniejszej Broad Chamber, gdzie najbardziej lubiła przesiadywać rodzina, gdyż łatwiej było tę komnatę ogrzać. Szybki w oknach Broad Chamber i kaplicy mieniły się w słoneczne dni niczym bajecznie kolorowe klejnociki. W rogu głównego dziedzińca wznosiła się wysoka wieża – pozostałość niegdysiejszej konstrukcji domu.

Sir John był człowiekiem majętnym. Posiadał sporo ziemi w hrabstwie Wiltshire, dzięki czemu mógł sobie pozwolić na dobudowę stylowej, długiej galerii, w której członkowie rodziny spędzali czas w deszczowe dni. Na bielonych wapnem ścianach wisiały sporządzone przez wędrownych malarzy rodzinne portrety, wśród których znajdował się wizerunek domniemanego założyciela rodu Seymourów, normańskiego rycerza Williama de Saint-Maura.

„Tylko nie to”, pomyślała Jane. Ojciec znowu będzie wszystkich zanudzał rodzinną historią.

– Towarzyszył Wilhelmowi Zdobywcy w podboju Anglii w 1066 roku – opowiadał z dumą sir John. – I od tej pory Seymourowie wiernie służyli Koronie. Nasi przodkowie zajmowali się uprawą roli, byli właścicielami ziemskimi i z powodzeniem sprawowali publiczne urzędy. Niektórzy nawet zasiadali w parlamencie – rzekł, nalewając sobie wina. Dopiero zaczynał snucie opowieści, którą jego dzieci słyszały już wielokrotnie. – W wieku osiemnastu lat, po stłumieniu buntu Kornwalijczyków u boku mego ojca, zostałem pasowany na rycerza. Jak wiecie, było to w czasie koronacji, kiedy wybrano mnie na rycerza króla Henryka.

Sir William pokiwał głową.

– Trudno uwierzyć, że minęło już dziesięć lat, a całe to gadanie o podboju Francji poszło na marne.

Ojciec walczył dla króla Henryka we Francji i prawdopodobnie, jak zasugerowała mateczka za jego plecami, uśmiechając się czule, wyolbrzymiał swoje zasługi.

– Na wszystko przyjdzie czas – wyjaśnił, ale bardziej obchodził go wątek rodzinnych zasług i chęć zaimponowania gościom. – Widzicie ten róg na ścianie? – zapytał, wskazując na wielki, oprawiony w srebro róg myśliwski spoczywający na żelaznych wspornikach nad kominkiem. – Miałem zaszczyt nosić go jako strażnik Savernake Forest. I spójrzcie na drzewa za oknem – rzekł, wskazując ręką na gęsty las na wzgórzu. – To prastary bór, który rozciąga się przez Marlborough do Bedwyn Magna, naszej najbliżej parafii.

Jane sądziła, że ojciec jak zwykle będzie się przechwalał, jakim to jest wspaniałym zarządcą od czasu zakończenia walk i że opowie o misjach dyplomatycznych odbywanych w imieniu króla Henryka. Nie bez przyczyny został szeryfem Wiltshire, Dorset i Somerset i nie bez przyczyny był sędzią pokoju w Wiltshire. Ale jednak…

– A teraz zajmuję się gospodarstwem i to mi wystarcza – zakończył. – Trzeba iść z duchem czasu. W samym Wulfhall mam aż tysiąc dwieście siedemdziesiąt akrów, które zamieniłem na pastwiska dla owiec.

Krzaczaste brwi sir Williama uniosły się ze zdziwienia.

– I nikt nie oponował? Słyszałem, że inni szlachcice, którzy przekształcili swoje grunty na pastwiska dla owiec, spotkali się z kategorycznym sprzeciwem. Nawet sir Tomasz More, którego widywałem na dworze, twierdzi, że owce oskubują ludzi. Taka jest zresztą prawda, gdyż szlachta, a nawet ludzie Kościoła, bogacą się na najlepszej wełnie, nie zostawiając miejsca pod uprawę, przez co wielu nieszczęsnych ludzi straciło zajęcie.

– Moi dzierżawcy nieco się burzyli – przyznał ojciec. – Ale zadbałem o to, by żadnego nie zostawić w potrzebie i znalazłem im inne źródło zarobku. Przeto z dumą mogę powiedzieć, że nadal mnie szanują.

Pomimo młodego wieku Jane wywnioskowała, sądząc po zachowaniu innych ludzi w gospodarstwie, że ojca naprawdę traktowano z szacunkiem i że nawet na dworze, jak mówił Edward, chwalono jego mądre zarządzanie.

Robiło się już późno. Nad domem zapadał letni zmierzch, który przynosił orzeźwienie. Pośród gwaru panującego w sali mateczka oznajmiła dzieciom, że czas na spoczynek. Kiedy Katarzyna ziewnęła, ojciec zasugerował, żeby poszła spać. Edward wstał od stołu, by odprowadzić ją do sypialni.

Jane również wstała i grzecznie się pożegnała. W sali wciąż było gorąco i z ulgą wyszła na świeże powietrze. W Wulfhall najbardziej lubiła to, że dom otaczały trzy ogrody. Spacerowała po ogrodzie My Old Lady’s, który znajdował się tuż przed domem i otrzymał nazwę na cześć jej babki, która urodziła się jako Elżbieta Darell i zmarła wkrótce po narodzinach Jane. Babka miała pasję do roślin i stworzyła piękny ogród pełen róż, lewkonii i bratków, a także efektownych żywopłotów oraz krzewów uformowanych na kształt figur szachowych. Po wschodniej stronie rozpościerał się ogród My Young Lady’s, ulubione miejsce matki. Pani Seymour po ślubie zasadziła w klombach zioła, których używała do sporządzania potraw, lekarstw, maści oraz do robienia plecionek na podłogę. Po zachodniej stronie znajdował się Great Paled Garden z malowanym płotem i łąką pełną kwiatów, gdzie Jane i jej rodzeństwo oddawali się dziecięcym harcom.

Siedząc na ławce i napawając się rześkim wieczornym powietrzem, rozmyślała, jakie to szczęście mieć najlepszą matkę na świecie. Lady Seymour była sercem domu. Niezależnie od autorytetu, jakim cieszył się sir John, dom Wulfhall skupiał się wokół matki. Jane i Margery spędzały większość poranków w kuchni lub w spiżarni, gdzie matka udzielała im lekcji prowadzenia domu.

– Przyda się wam to wszystko, gdy za sprawą Boga same będziecie mężatkami – twierdziła. A widząc, że Jane otwiera buzię, by coś odpowiedzieć, uprzedziła ją: – Mniszki również muszą wiedzieć, jak dobrze gospodarzyć!

Krzątająca się nieustannie lady Seymour sprawdzała, czy mięso równomiernie przypieka się na ruszcie i czy ciasto na chleb odpowiednio wyrosło. Mimo że miała szlacheckie pochodzenie, a jej rodowód w zasadzie wywodził się od królów, nie uważała, by nadzór nad pracami domowymi – ba, nawet zajmowanie się nimi osobiście – uwłaczał jej godności. Poważnie traktowała rolę pani domu. Jej gościnność słynęła w okolicy, a ona sama cieszyła się poważaniem. I biada kucharzom lub kuchennym służkom – albo nawet własnym córkom – które nie potrafiłyby spełnić jej wymagań. Nie to, żeby służący jej nie lubili albo się jej bali. Była dobrą i uprzejmą gospodynią, ale wymagała szacunku i sumienności. Rzadko podnosiła na kogokolwiek głos i nigdy nie wykorzystywała swej pozycji, by winowajcę ukarać. Nawet psotny Tomasz słuchał się jej bez mrugnięcia okiem. Wszystkie dzieci były w nią zapatrzone, a służący cenili ją za sprawiedliwość i szczodrość i cieszyli się, że mogą u niej pracować.

Mateczka niezłomnie kierowała się uczciwością, prawością, pokorą i rozwagą. Wychowywała córki w duchu posłuszeństwa wobec rodziców – aby potem, jak na prawdziwe chrześcijanki przystało, były tak samo lojalne wobec własnych mężów. Przede wszystkim wpajała dzieciom wiarę w Boga, szacunek dla autorytetów oraz króla i papieża. Często, gdy stawała przy dużym, wyszorowanym stole kuchennym albo sporządzała perfumy i lekarstwa w destylarni, dzieliła się swoimi wspomnieniami w przekonaniu, że latorośle powinny znać dzieje rodziny. Wiedziały zatem, że jej przodkowie wywodzili się z wielkiego rodu Neville’ów od Edwarda III oraz od sir Henryka Percy’ego, który miał przydomek Hotspur i był bohaterem bitwy pod Shrewsbury. Jako młoda dziewczyna była pięknością i nawet teraz, w wieku czterdziestu jeden lat, mogła poszczycić się aksamitną, zdrową cerą i pięknymi włosami.

– Gdy miałam siedemnaście lat – lubiła opowiadać, zwracając się do Jane i Margery – byłam dwórką księżnej Norfolk w Yorkshire. Pewnego razu na święto majowe urządzono widowisko w zamku Sheriff Hutton, podczas którego nagrodzono młodego poetę Skeltona, wręczając mu wieniec zdobiony jedwabiem, złotem i perłami. Napisał dla mnie wiersz. – Mówiąc to, popadała w zamyślenie, jakby duchem powracając do tamtego lata i przypominając sobie, jak to jest być młodą dziewczyną w rozkwicie. – Wiersz nosił tytuł Dla panny Margery Wentworth. Nazwał mnie w nim ślicznym pierwiosnkiem.

Jane uznała, że określenie to wciąż pasuje do matki. W rodzinnych archiwach znajdowała się kopia wiersza, napisana zamaszystym pismem, którą pokazywano przy kilku okazjach.

Układając różyczki z ciasta, mateczka opowiadała o swej młodości.

– Dwa lata po tym, jak mistrz Skelton napisał dla mnie wiersz, poznałam waszego ojca. Został właśnie pasowany na rycerza i poprosił mnie o rękę. Och, był taki przystojny i zakochany we mnie, a ja byłam nim oczarowana. Wasz ojciec należał do grona ludzi, którzy cieszyli się względami poprzedniego króla; ludzi, którzy wykazali się lojalnością, ciężką pracą i poświęceniem i daleko bardziej zaskarbili sobie szacunek odwagą aniżeli szlacheckim rodowodem. Wasz dziadek Wentworth także doceniał w nim te zalety i doskonale wyczuł, że będzie dla mnie dobrym mężem. Oczywiście dla waszego ojca było to wyjątkowo korzystne małżeństwo, w dużym stopniu wpisujące się w rodzinną tradycję, gdyż poprzez dobre mariaże zamożni przodkowie z rodu Seymourów powiększali swoje włości, majątki oraz prestiż. Ale nasze małżeństwo jest najlepsze z nich wszystkich, a nasze szczęście jest błogosławieństwem.

Mateczka niekiedy rumieniła się z zawstydzeniem, mimo że nie była już młódką. To, że rodzice żyli w szczęściu, było wszystkim wiadome. Również Jane pojmowała, że są ze sobą szczęśliwi i wiedziała, że nie wszyscy małżonkowie żyją tak zgodnie. Instytucja małżeństwa wydawała się jej ryzykownym przedsięwzięciem niczym hazard – nigdy nie było wiadomo, na kogo się trafi.

Nazajutrz po uczcie niemal wszyscy spali do późna, a potem leczyli ból głowy. Jane wstała z łóżka, które dzieliła z Margery, mając nadzieję, że skradnie dla siebie chwilę samotności w kaplicy, zanim przyjdzie matka i wezwie ją do pomocy w kuchni.

Kaplica znajdowała się za Broad Chamber. Pod maswerkowymi oknami i witrażami przedstawiającymi Zwiastowanie stał ołtarz udekorowany haftowanym jedwabnym antepedium oraz wysadzanym klejnotami krucyfiksem i gipsową figurką Najświętszej Maryi Panny i Dzieciątka Jezus. Jane pomyślała, że nie ma nic piękniejszego od twarzy tej figurki. Malował się na niej spokój, pokora i radość, i pragnęła być właśnie taka, jak Najświętsza Panienka.

W powietrzu unosił się zapach kwiatów, które mateczka kazała przygotować na cześć nowożeńców. Przed ołtarzem klęczał ojciec Jakub, kapłan rodziny, który sprawował opiekę nad Jane i jej braćmi. Dobrze pamiętała tabliczkę z abecadłem, która wisiała u jej szyi oraz trudną naukę czytania, pisania, liczenia i katechizmu. Gdy narzekała na znużenie, słyszała, że powinna być wdzięczna za daną jej możliwość nauki czytania i pisania, gdyż nie wszyscy rodzice zapewniali córkom edukację. Ona jednak wolała robótki ręczne, których nauczyła ją matka. Wiele przyjaciółek z dumą nosiło wykonane przez nią haftowane czepce i gorsety, które rozdawała jako podarki. Antepedium również było jej dziełem i, tworząc w myślach wizję swojej przyszłości, wierzyła, że talent do szycia znajdzie dobre zastosowanie w klasztorze Amesbury.

Ojciec Jakub przeżegnał się i ukłonił przyjaźnie, wyciągając na powitanie ręce.

– Jane, moja droga córko!

Był przyjacielem rodziny uwielbianym przez trzódkę wiernych, a Jane miała w nim powiernika.

– Ojcze – rzekła. – Przyszłam się pomodlić, ale skoro cię tu zastałam, proszę o poradę.

– Usiądź, moje dziecko – odparł, wskazując obite skórą krzesło sir Johna. – W czym mogę ci pomóc?

Mateczka przebywała akurat w Broad Chamber, sprawdzając, czy służący doprowadzili salę do porządku po weselu.

– Czy możemy pomówić? – zwróciła się do niej Jane.

– Co się stało, drogie dziecko? – zapytała matka, marszcząc brew na jedną ze służek. – Nell, na litość boską, proszę, wytrzyj ten stół, jak należy.

– Matko, czy możemy porozmawiać na osobności?

Lady Seymour skinęła na służącego.

– Sprawdź czy posprzątano komnatę – rozkazała, a potem zabrała córkę do niewielkiej komnaty, która stanowiła jej służbowe lokum i w której gromadziła wszystkie swoje dokumenty i świadectwa. To z tego miejsca zarządzała domem.

– Co cię trapi, moja droga? – zagaiła, siadając przy stole.

Jane wzięła taboret przeznaczony dla służących, którzy chcieli zamienić słowo ze swoją panią.

– Matko, pragnę zostać mniszką w Amesbury.

Lady Seymour długo się w nią wpatrywała.

– Wiem, Jane, ale musisz skończyć jedenaście lat. Poza tym takiej decyzji nie należy podejmować pochopnie. Gdy będziesz starsza, jakiś młodzieniec może poprosić cię o rękę i twoje powołanie obróci się w pył. Byłam kiedyś świadkiem takiej historii i nie zakończyła się ona pomyślnie. Otóż, moja kuzynka poznała młodzieńca, który przybył wraz z jej rodziną na ceremonię złożenia zakonnych ślubów. Był narzeczonym jej siostry, ale kiedy go ujrzała, dosięgła ją strzała Amora. To był początek jej końca. Nie chciałabym, żeby i ciebie to spotkało.

Jane poczuła gorycz rozczarowania.

– Jestem pewna swego powołania. Zwierzyłam się już ojcu Jakubowi i nie próbował mnie odwodzić od powziętego zamiaru. Kazał mi z tobą porozmawiać i dał mi swoje błogosławieństwo. Matko, sama wiesz, jak bardzo pragnę wstąpić do klasztoru i wieść tam spokojne życie. Nie chcę wychodzić za mąż.

– Drogie dziecko, jeśli szukasz w klasztorze ucieczki od życia, srogo się rozczarujesz. Pobyt tam będzie ciężką pracą i nie zaznasz absolutnego spokoju, a wewnętrzny spokój zawsze ma bardzo wysoką cenę. Zrozum to.

– Dlaczego wszyscy próbują mnie zniechęcić? – Jane westchnęła.

– Jeśli naprawdę czujesz powołanie, Bóg na ciebie poczeka. – Lady Seymour się uśmiechnęła. – Najpierw jednak musisz się wiele nauczyć. Nie patrz tak na mnie, drogie dziecko. Proszę cię jedynie o to, żebyś nie uciekała od tego świata i doświadczyła nieco więcej życia, zanim zdecydujesz się poświęcić Bogu. Jeśli w wieku osiemnastu lat nadal będziesz czuła powołanie, porozmawiam z twoim ojcem.

– Osiemnaście? To za osiem lat! – krzyknęła Jane.

– Posłuchaj – powiedziała matka czule. – Z biegiem lat będziesz się zmieniać pod wieloma względami i dorośniesz. Bądź cierpliwa. Dobre rzeczy są warte czekania.

– Ale… matko!

– To moje ostatnie słowo. I nie idź z tym do ojca. Oboje mamy takie samo zdanie.

Rozdział II

1526

Jane kurczowo trzymała się swego postanowienia. Wreszcie, gdy ukończyła osiemnasty rok życia, rodzice dali jej swoje błogosławieństwo i napisali do przeoryszy Amesbury, Florence Bonnewe, która zgodziła się, by sir John sprowadził córkę do klasztoru.

Kiedy rodzina zebrała się w Great Court, by ją pożegnać, przeżyła chwilę zwątpienia. Oczywiście rozumiała, że wstąpienie do klasztoru będzie oznaczało rozstanie z krewnymi i porzucenie znanego jej świata. Przez ostatnie lata nieustannie zapytywała samą siebie, czy jest pewna podjętej decyzji i czuła, że tak i że Bóg ją powołał. Ale teraz, gdy przyszedł czas pożegnania ze wszystkimi, których kochała, gdy widziała, jak matka i siostry szlochają, ogarnęły ją wątpliwości. W myślach słyszała natrętny głos, że rodzina jej potrzebuje i że nie powinna wyjeżdżać. Edward i Katarzyna, choć w pierwszych miesiącach małżeństwa wydawali się tacy zadowoleni, nie byli razem szczęśliwi. Katarzyna, jakże urocza ze swym urzekającym uśmiechem i miodowymi włosami, ostatnio rzadko się uśmiechała, a Edward przestał się nią interesować. Uśmiech na jej twarzy pojawiał się już tylko w obecności ich synka Johna, który był niczym wykapany dziadek i na którego cześć zresztą otrzymał imię. Teraz liczył sobie siedem lat, tyle samo, co jego najmłodsza ciotka, Dorothy, którą sir John nazywał Małą Niespodzianką, gdyż lady Seymour była pewna, że po Elżbiecie nie będą mieli więcej dzieci.

Jane czuła się potrzebna zwłaszcza matce. Gdy weszła w okres dojrzewania, lady Seymour polegała na niej coraz bardziej. Wydawało się, że matka nie była już taka jak dawniej i że coś ją trapi. Nawet ojciec się o nią niepokoił. Jane obawiała się, że mateczka choruje, ale kiedy próbowała nakłonić ją do zwierzeń, ta zapewniała, że czuje się znakomicie.

Teraz Katarzyna szlochała, obejmując wijącego się synka. Ostatnimi czasy byle drobiazg doprowadzał ją do wzruszenia. Sir John objął synową ramieniem, a to, że okazywał jej tyle wsparcia, było doprawdy wzruszające.

Jane uściskała Edwarda, wiedząc, że pod jego niewzruszoną twarzą kryje się smutek z powodu jej wyjazdu. Nawet Tomasz ucichł w tej doniosłej chwili. Harry, próbując powstrzymać łzy, serdecznie ją przytulił, Anthony zaś udzielił jej błogosławieństwa. Och, jak bardzo będzie za nimi tęsknić! Przylgnęła do sióstr, a potem do matki, która mocno ją przygarnęła.

– Niechaj Bóg będzie z tobą, moje drogie dziecko – szlochała. – Niedługo cię odwiedzę.

Przeorysza okazała się przysadzistą, groźnie wyglądającą niewiastą. Siedziała w swym saloniku, zadowolona z siebie, a spod śnieżnobiałego welonu wyzierały zarumienione policzki. Zakonnica poradziła, aby Jane zamieszkała w klasztorze na kilka tygodni i przekonała się o słuszności swojego powołania.

– Nie będziemy omawiać kwestii posagu, dopóki nie nabierzesz pewności, czy chcesz z nami pozostać, ale datki na rzecz klasztoru zawsze będą mile widziane. Nasz zakon bowiem żyje w ubóstwie.

Widok salonu ozdobionego tureckim dywanem, rzeźbionymi meblami dębowymi i srebrem stołowym raczej przeczył temu oświadczeniu, ale sir John bez wahania wręczył przeoryszy ciężką sakiewkę. Potem uścisnął dłoń Jane, udzielił jej błogosławieństwa i wyszedł.

Pod surową klasztorną regułą Jane niebawem pojęła, jak wielką swobodą cieszyła się w domu i jak bardzo jej rodzice byli pobłażliwi wobec swoich latorośli. Przyjeżdżając z domu pełnego życia i gwaru, z trudem znosiła klasztorną ciszę. W Wulfhall cieszyła się wyśmienitą kuchnią i wygodami, a tutaj, w małej celi, miała do dyspozycji jedynie liche posłanie. W dodatku habit drapał jej ciało. Co prawda, nie spodziewała się wygodnego życia w klasztorze i wiedziała, że będzie musiała wcześnie wstawać na nabożeństwo, ale nie sądziła, że poranne wstawanie tak bardzo da się jej we znaki. Wiedziała też, że będą wymagać od niej czystości, ale nie zdawała sobie sprawy, że nigdy więcej nie będzie mogła dotknąć żadnego człowieka, chyba że w nagłych przypadkach. Wiedziała, że będzie musiała żyć w ascezie, ale w klasztorze panował okropny chłód i wciąż doskwierało jej zimno – z wyjątkiem tej zbawiennej godziny dziennie, kiedy mniszki mogły spędzić czas w ogrzewanej komnacie, jedynym pomieszczeniu, w którym znajdował się kominek.

Starała się z pokorą znosić owe trudy. Wspaniałe śpiewy chóru mniszek w kaplicy wzbudziły w niej wręcz nabożną radość. Modliła się tam godzinami, jednocząc się z Bogiem i usiłując znaleźć wewnętrzny spokój, by usłyszeć jego głos. Oddawała cześć świętym, wyobrażonym w figurkach, które zaczęła traktować niczym przyjaciół, tak jak niegdyś traktowała figurkę Najświętszej Panienki w domowej kaplicy. Z czasem poczuła sympatię do sióstr zakonnych, z którymi miała okazję lepiej się poznać podczas wspólnych chwil przeznaczonych na wypoczynek, i szczerze się ucieszyła, gdy pochwaliły jej talent hafciarski. A jednak po okresie próbnym w Amesbury wróciła do domu. Spokój, jakiego oczekiwała w klasztorze, okazał się iluzją i zrozumiała, że zawsze będzie jej towarzyszyć jakieś doczesne pragnienie, z którym musiałaby walczyć. Czuła, że nie ma na tyle cierpliwości.

Poza tym istniała jeszcze jedna sprawa i to dość niepokojąca. Skoro mniszki ślubowały ubóstwo, dlaczego przeorysza nosiła habit z wytwornego jedwabiu i miała do dyspozycji wygodne lokum? I jakim prawem posiadała psa, tego głośnego kundla, który szczerzył kły, gdy tylko ktoś obcy odważył się zbliżyć?

– Mam wątpliwości co do swego powołania – wyznała Jane ostatniego poranka w klasztorze. Naprawdę jednak chciała powiedzieć, że nie tak sobie wyobrażała życie klasztorne w Amesbury.

– Życie w klasztorze wymaga wielu wyrzeczeń – rzekła przeorysza. – Wolę, by mniszka była pewna podjętej decyzji. Jedź do domu i przemyśl wszystko raz jeszcze, masz moje błogosławieństwo.

Tak więc Jane udała się do domu. Im bliżej była Wulfhall, tym większą zyskiwała pewność, że Amesbury nie jest miejscem dla niej. Istniały rzeczy, których rzecz jasna będzie jej brakować, ale opuszczając klasztorne mury, poczuła ulgę. Domowników zaś uradował jej powrót.

– Tęskniliśmy za tobą! – oznajmił Harry, przytulając ją mocno. – Wulfhall bez ciebie nie jest takie samo.

– I tak nie nadawałaś się na mniszkę – uśmiechnął się Anthony.

Matka kręciła głową, obejmując Jane.

– Czułam, że będziesz miała wątpliwości – stwierdziła z uśmiechem.

Jane ucałowała ją, kryjąc irytację.

– Sama nie wiem. Być może wstąpię do innego klasztoru. Opowiem ci o Amesbury. To nie jest najlepsze miejsce, w którym można by poddawać swoje powołanie próbie. Mimo wszystko wciąż pragnę zostać mniszką.

Bardzo chciała im udowodnić, że nadaje się do klasztornego życia.

Rozdział III

1527

Opatulona w podszyty futrem płaszcz Jane obserwowała z siodła, jak jej sokół dopada kuropatwę. Polowanie zakończyło się całkiem sporym łupem – w sam raz, by mateczka mogła sporządzić pastetę z drobiu. Jak dobrze było spędzić czas na świeżym powietrzu razem z dorosłymi braćmi i piętnastoletnią Margery! Jane uwielbiała patrzeć, jak jej ptak wznosi się wysoko, by potem zanurkować w dół, przecinając błękit nieba. Poczucie wolności towarzyszące jej podczas jazdy konnej oraz dreszczyk emocji związany z polowaniem sprawiały, że jej serce wypełniała radość. Kiedy Anthony ruszył po upolowany łup, od strony wzgórza nadjechał Edward – a raczej sir Edward, pasowany na rycerza przez księcia Suffolk, u którego boku służył we Francji przed czterema laty. Ostatnimi czasy bardzo rzadko bywał w domu, ponieważ większość czasu spędzał w zamku Sheriff Hutton w Yorkshire jako koniuszy bękarta Henryka VIII, ośmioletniego księcia Richmond, który liczył wówczas tyle lat, co mały John. To było bardzo pożądane stanowisko, nadawane przez samego króla.

– Brawo! – zawołał Edward. – Jednak pora wracać do domu.

– Daj nam jeszcze pół godziny – odezwał się Tomasz. Obaj bracia wciąż nie mogli się powstrzymać od przekomarzania.

– Matka nas wyczekuje – odparł stanowczym tonem Edward.

– W takim razie musimy wracać – przytaknął Harry.

Gdy bracia zawrócili konie, Tomasz się nachmurzył.

– Margery, wracamy! – zawołała Jane, po czym wszyscy pogalopowali przez rozległe tereny Wiltshire w kierunku Wulfhall.

Gdy na horyzoncie zamajaczył dom, przeszli z galopu na kłus, a Jane dogoniła Edwarda, by zamienić z nim słowo.

– Muszę z tobą pomówić – rzekła. – O poranku Katarzyna znowu płakała i nie mogła wydusić z siebie słowa. Edwardzie, co się dzieje?

Edward zacisnął usta.

– To sprawy osobiste – odparł po chwili. Niespodziewanie podjechał do nich Tomasz, który rzucił:

– To przez Joan Baker. Nie próbuj się wybielać, bracie. Przypuszczam, że nie jest jedyna.

Edward się zarumienił, a Jane dopiero po chwili zrozumiała, co Tomasz miał na myśli. Joan Baker, wesoła blondynka z obfitym biustem, była praczką w Wulfhall. Gdyby matka poznała prawdę, natychmiast by ją zwolniła.

– Nie wtykaj nosa w cudze sprawy – syknął Edward, na co Tomasz się nadąsał.

– To również nasza sprawa, Edwardzie – rzekła Jane. – Od dawna widzimy, że Katarzyna jest nieszczęśliwa. Poza tym niedawno urodziła i tym bardziej powinieneś ją wspierać.

– Co ty nie powiesz, Jane! – ryknął Edward. – Nie masz pojęcia o małżeństwie, a co dopiero o sprawach między mną a moją żoną. Zajmij się klasztorami.

– Po prostu pęka mi serce, gdy widzę, jak się smuci i płacze – ciągnęła niezrażona. – A co do klasztoru… – urwała. Liczyła sobie teraz dziewiętnaście wiosen i chociaż kwestie religijne wciąż miały dla niej ogromne znaczenie, musiała przyznać matce rację. Coś się zmieniło i nie była już tak pewna swego powołania jak przed rokiem.

Jechali w przejmującym milczeniu. Jane rozmyślała o nieszczęsnej Katarzynie, łudząc się nadzieją, że Edward wreszcie się opamięta i pocieszy małżonkę. I że może ktoś z domowników – niekoniecznie ona sama, ale choćby matka – napomknie Katarzynie, by starała się uszczęśliwiać swego męża w łożu. Jane bowiem podejrzewała, iż właśnie tutaj leży źródło ich małżeńskich problemów.

Po powrocie do domu zdjęła płaszcz i skórzane buty, włożyła miękkie pantofle i udała się do sypialni po przybory do szycia. Wychodząc z komnaty, usłyszała hałas za drzwiami. Edward krzyczał, nie bacząc na płacz Katarzyny i ich nowo narodzonego dzieciątka, Neda. Wszyscy w domu wiedzieli, że ich małżeństwo od dawna jest w kryzysie. Częste nieobecności Edwarda i życie na odległość nie pomagały. Kiedy przyjeżdżał w odwiedziny, co rzadko się zdarzało, zachowywał się niespokojnie, jakby nie mógł doczekać się wyjazdu. Domownicy starali się pocieszyć Katarzynę – zwłaszcza ojciec okazywał jej troskę – ale żadne słowa otuchy nie mogłyby ocieplić chłodu Edwarda i sprawić, by nagle między małżonkami zapanowało szczęście. Owszem, ojciec nie omieszkał przypomnieć synowi o mężowskich obowiązkach, ale nie dość, że jego słowa nie przynosiły skutku, to jeszcze pogorszyły relacje z synem.

Katarzyna coraz bardziej pogrążała się w smutku i niemal wszystko doprowadzało ją do łez – cieszyła się jedynie z dzieci. Matka przypuszczała, że synowa może być znowu przy nadziei, a Jane podejrzewała, że bratową doszły słuchy o Joan Baker i innych kochankach Edwarda.

Leżąc tej nocy w łożu z baldachimem i słuchając miarowego oddechu Margery, Jane wracała myślami do chwil spędzonych w Amesbury i zastanawiała się, czy Lacock Abbey, inny wielki klasztor w Wiltshire, mógłby spełnić jej nadzieje. Ale prawdą było to, że teraz miała wątpliwości, czy życie zakonne rzeczywiście jest dla niej – i nabrała obawy, że już zawsze będzie się wahała.

– W razie wątpliwości… – rzekła matka, nie kończąc zdania. – Zawsze mówiłam, że gdyby tylko pojawił się przystojny młodzian, wiedziałabyś dokładnie, czego pragniesz od życia.

Żaden przystojny młodzieniec jednak się nie pojawił. Mimo że ojciec mógł pozwolić sobie na hojny posag dla niej, Jane podejrzewała, że nikt nie ubiega się o jej rękę, ponieważ jest zbyt przeciętna i nudna. A ponieważ nikt nie podjął nawet najmniejszego wysiłku, by ją adorować, zaczynała oswajać się z perspektywą pozostania w domu, gdzie będzie się opiekowała starzejącymi się rodzicami. Taka wizja przyszłości zbytnio jej nie martwiła, ponieważ kochała ich oboje i kochała rodzinne gniazdo. Zaczęła też powoli godzić się ze świadomością, że małżeństwo nie będzie jej pisane i pocieszała się myślą, że w małżeńskim stadle nie zawsze panuje sielanka. Wystarczyło chociażby spojrzeć na związek Edwarda i Katarzyny. Czasami jednak wizja życia pozbawionego miłości męża, którą matka nazywała największym błogosławieństwem Bożym, napawała ją lękiem.

Poczuła łzy płynące po twarzy. Aby stłumić łkanie, schowała twarz w poduszkę, ale Margery ją usłyszała.

– Co się stało? – szepnęła.

– Powiedz szczerze, czy jestem brzydka? – zapytała Jane, szlochając. Margery wyciągnęła dłoń, by pogładzić ją po ramieniu.

– Oczywiście, że nie – odparła. – Jesteś śliczna i taka promienna.

– Raczej zbyt blada.

– Niejedna dziewczyna mogłaby ci pozazdrościć urody. Masz alabastrową cerę i takie niebieskie oczy. Wyglądasz jak te wszystkie święte z obrazków – rzekła, próbując powiedzieć komplement.

– To dlaczego żaden mężczyzna nie stara się o moją rękę?

Margery westchnęła.

– Żyjemy tu zbyt spokojnie, z dala od ludzi, a goście są starzy i nudni. Rozmawiają tylko o domach, podatkach i o tym, jak nienawidzą kardynała Wolseya.

Jane usiadła, wpatrując się w gasnący płomień świecy.

– Myślisz, że ojciec zaniedbał sprawę, nie znajdując nam mężów?

– Dlaczego miałby ci szukać męża, skoro od lat powtarzasz, że pragniesz zostać mniszką? – odburknęła Margery.

Jane musiała przyznać jej rację.

– Zgoda, ale ty nie zamierzasz być mniszką, a mimo wszystko ojciec nie spieszy się z wydaniem cię za mąż.

– Może woli, byśmy zostały w domu. W każdym razie mnie niespieszno do małżeństwa. Nie chciałabym skończyć jak nieszczęsna Katarzyna, przy boku tak nieczułego człowieka, jakim jest Edward. Ty jednak powinnaś powiedzieć ojcu, że chcesz mieć męża. A teraz spróbujmy zasnąć.

Jane pomyślała, że Margery ma rację i postanowiła rano porozmawiać z ojcem. Kiedy jednak nastał poranek, wciąż nie miała pewności, czego tak naprawdę pragnie.

W maju do Wulfhall zawitali państwo Fillol, którzy przyjechali z Woodlands, aby poznać swojego nowego wnuka. Przed domem czekali już na nich państwo Seymourowie oraz Edward z Katarzyną i pozostałymi domownikami, włącznie z gromadką podekscytowanych dzieci. Edward z dumą niósł synka, by przedstawić go babce. Po narodzinach drugiego dziecka otrzymał przepustkę od księcia Richmond i wyruszył z Yorkshire, aby spędzić trochę czasu z małżonką i dziećmi. Jane jednak wyczuła, że brat bardzo się niecierpliwi, jakby nie mógł się doczekać wyjazdu z domu.

Gdy gościom podano wino i łakocie, przez okna wpadały już promienie popołudniowego słońca. Wszyscy byli pochłonięci rozmową, ale Katarzyna niewiele się odzywała. Sir William przyglądał się córce z niepokojem.

– Jesteś nieco blada, moja droga – zauważył. – Coś ci dolega?

Na te słowa Edward spochmurniał, ale Katarzyna zdobyła się na uśmiech i odparła:

– Wszystko w porządku, ojcze. Dziękuję za troskę.

– Ma trudny czas za sobą – zainterweniowała lady Seymour.

– To prawda – szepnął Anthony do ucha Jane – choć nie w tym sensie, co myśli matka. – Po czym oznajmił głośno: – Mam dobre wieści. Zaproponowano mi stanowisko sekretarza u mego wuja, sir Edwarda Darella, w Littlecote House. Zaczynam we wrześniu.

Państwo Fillol natychmiast mu pogratulowali i rozmowa zeszła na bezpieczniejszy temat. Katarzyna starała się być bardziej rozmowna, a Edward nieco się rozchmurzył. Lady Seymour przygotowała kolejną wspaniałą ucztę i kiedy wnoszono wykwintne dania, Jane z niepokojem zauważyła, że do komnaty weszła Joan Barker, którą wezwano z pralni do pomocy przy stole.

– Matka nie może się dowiedzieć, co zaszło między nią a Edwardem – szepnęła do Tomasza, który usiadł obok niej.

– Módlmy się, by braciszek nie dał niczego po sobie poznać – odparł z szelmowskim uśmiechem. W głębi duszy poczułby satysfakcję na widok zakłopotanego brata. Jane wstrzymała oddech, gdy Joan się nachyliła, by sięgnąć po półmisek stojący tuż przed matką i Edwardem. Na twarzy służącej malowała się obojętność, ale gdy odwróciła się od stołu, musnęła piersiami policzek Edwarda.

– Pardon, sir – rzekła mimochodem i odeszła.

Edward spojrzał gniewnie na Tomasza, który z trudem powstrzymywał chichot. Jane dostrzegła wymianę spojrzeń między ojcem a Katarzyną i zaczęła przyglądać się gościom. Sir William głośno chwalił wołowinę, ale lady Fillol miała nietęgą minę. Jane modliła się w duchu, aby nic nie zepsuło małżonkom wspólnych chwil w rodzinnym gronie i sama poruszała tylko neutralne tematy. Matka bardzo dbała, aby goście czuli się komfortowo, jednak gdy tylko wyniesiono potrawy i podano ostatni dzban korzennego wina, Katarzyna nieoczekiwanie wybuchnęła płaczem.

– Co się stało? – zapytał donośnie sir William.

Lady Seymour szybko podeszła, aby pocieszyć synową, a wszyscy inni się zbiegli, pytając, dlaczego płacze. Edward pogładził dłoń Katarzyny i próbował okazać jej troskę, ale z jego oczu biły chłód i gniew. Z kolei ojciec wyglądał na zakłopotanego.

– Chodź, moje dziecko. Porozmawiamy w cztery oczy – rzekła lady Fillol, biorąc córkę pod rękę i prowadząc ją do kapliczki.

– Po porodzie stała się bardziej płaczliwa – stwierdził głośno sir William.

– Też to zauważyłem – odparł Edward.

– Kłamczuch – burknął pod nosem Tomasz. – Dobrze wie, co jej dolega.

– Owszem, ostatnio wydaje się nieco rozkojarzona – rzekła matka, kręcąc głową. – Staramy się ją pocieszać.

– Nie wątpię w to, jaśnie pani – zapewnił sir William. – Mniemam, że to tylko kobiece nastroje, w końcu niedawno urodziła. Cóż, na mnie już czas. Pozwólcie, że udam się na spoczynek. Niewątpliwie moja małżonka wszystko mi opowie. Życzę wszystkim dobrej nocy.

Po jego wyjściu biesiadnicy siedzieli jeszcze przez chwilę, nasłuchując głosów dobiegających zza zamkniętych drzwi.

– A zatem, moi drodzy, czas się położyć – rzekł jak zawsze pomocny Harry. – Poczekam tu, by się upewnić, że wszystko jest w porządku.

– Zostanę z tobą – zaproponowała Jane, czując ulgę na myśl, że ów będzie tuż obok. Często przebywał w Taunton, gdzie od kilku lat służył jako kasztelan zamku biskupa Winchesteru. – Matko, wyglądasz na wyczerpaną, połóż się spać.

– Muszę się upewnić, że z Katarzyną wszystko w porządku – zaprotestowała lady Seymour.

– Zostanę tu i będę czuwał – oznajmił ojciec tonem, który przed sądem potrafił uciszyć niejednego wygadanego złoczyńcę. – Idźcie wszyscy spać.

Podczas śniadania nazajutrz atmosfera była napięta. Matka wstała jako pierwsza, aby zadbać, by nikomu nie zabrakło chleba, mięsa i piwa. Edward zszedł na dół w towarzystwie Jane i Margery. Na ten dzień zorganizował polowanie na cześć teściów i wyglądał na niewyspanego.

– Dzień dobry – rzekł. Gdy teściowie ostentacyjnie zignorowali jego obecność, Jane natychmiast pomyślała, że Katarzyna wyjawiła rodzicom prawdę o Joan Baker.

– Katarzyna zamierza odpoczywać w łożu – wyjaśnił Edward. – Boli ją głowa, ale prosiła, abyśmy nie odwoływali polowania. Ruszamy zaraz po śniadaniu. Konie będą gotowe.

– Bardzo mi przykro, ale nie mogę wam towarzyszyć – oświadczył ojciec. – Mam dziś do załatwienia pewne sprawy majątkowe i cały dzień będę poza domem. Ale zapewniam cię, że w tak piękny, słoneczny dzień wolałbym pojechać z wami.

Sir Seymour pomachał gościom na pożegnanie i udał się do pokoju, który służył mu za gabinet. Nikt nawet nie napomknął o wczorajszym incydencie i Jane miała nadzieję, że sytuacja się uspokoi. Matka przygotowała dla wszystkich wiktuały. Kiedy Jane wyszła na mały dziedziniec, gdzie czekały konie, zobaczyła wielki wóz wyładowany koszami, stołkami i zwiniętym w rulon dywanem. Wokół panował wesoły gwar, a dzieci skakały z radości.

– Lizzie, John, Dorothy! – zawołała matka. – Wsiadajcie do lektyki. Jedziecie ze mną.

Dzieci miały spędzić ten dzień na zabawach pod gołym niebem i harcach po lesie, matka zaś miała ich pilnować i raczyć przysmakami.

Jane dosiadła konia, a następnie wygładziła dół jeździeckiej sukni, poprawiła czapkę z piórami i założyła rękawice. Wyciągając rękę, czekała, aż sokolnik przyniesie drzemlika i przywiąże go pętcą1 do jej rękawicy. Kłusując obok Margery, podążała za niewielkim orszakiem, który przejechał przez wielką bramę ku ścieżce przy ogrodach, a potem pogalopowali po otwartej drodze. Dobrze było znów cieszyć się wolnością, rześkim powietrzem i pięknem przyrody. Tylko Bóg wiedział, jak bardzo wszyscy pragnęli odetchnąć od napiętej atmosfery panującej w domu.

Potem przyszła pora, by usiąść razem na zielonej polance i rozkoszować się smakołykami rozłożonymi przez matkę na wielkim białym obrusie. Tego dnia lady Fillol wydawała się cicha. Z kolei sir William starał się być miły, jednak Jane zauważyła, że nie odzywał się do Edwarda, ten zaś unikał teścia. Jak dobrze, że orszak składał się z jedenastu osób, które mogły ze sobą poplotkować, stwarzając iluzję harmonii i zgody.

Jane zauważyła, że lady Fillol nic nie zjadła, zapewne z przejęcia, aż wreszcie odłożyła talerz i rzekła:

– Wybacz lady Seymour, ale nie czuję się zbyt dobrze. Pozwól, że wrócę do domu i odpocznę.

– Mam nadzieję, że nie zaszkodziło ci jedzenie? – zaniepokoiła się matka.

– Absolutnie nie. Po prostu jestem trochę zmęczona.

– Pojadę z tobą – rzekł sir Fillol. – Wybaczcie, drogie panie i panowie.

Obserwując, jak małżonkowie się oddalają w kierunku drzewa, do którego przywiązane były ich konie, Jane odczuła ulgę. Sir William zachował zimną krew, ale jego małżonka nie potrafiła ukrywać poruszenia.

– Myślę, że Katarzyna powiedziała jej o Joan Baker – szepnęła Jane do Tomasza, wykorzystując hałas, jaki robiły dzieci.

– Jestem tego pewien – odparł, schylając się, gdy mały John uderzył go drewnianym mieczem. – Stój, młodzieniaszku! Ostrożnie z tym ostrzem! – powiedział żartem, John zaś uciekł z chichotem.

– Odetchnę dopiero, gdy państwo Fillol wrócą do domu – powiedziała Jane.

– Bądź pewna, że Edward również odetchnie – odparł z przekąsem brat.

Orszak powrócił do Wulfhall o czwartej po południu. O dziwo, pod domem na wielkim dziedzińcu stała lektyka państwa Fillol, a ich bagaże już czekały w przedsionku.

– Cóż to, czyżbyście wyjeżdżali? – zapytała zakłopotana matka.

– Lady Seymour – odezwał się sir William, z trudem dobywając z siebie głosu – niestety byłem dziś świadkiem czegoś, co przekracza wszelkie granice przyzwoitości.

– Dobry Boże, co takiego? – zdumiała się matka.

– Przez wzgląd na poczucie wstydu nie przystoi mi nawet o tym mówić, zwłaszcza przy tak dostojnej damie. Okazałaś nam, pani, gościnność ponad miarę, ale wiedz, że moja noga już nigdy nie postanie w waszym domu.

– Na litość boską! – wykrzyknął Tomasz. – Chyba przesadziłeś, panie.

– Milcz, Tomaszu – wtrąciła matka, po czym zwróciła się do sir Williama: – Przez wzgląd na Katarzynę nie powinniście teraz wyjeżdżać. Wasza córka jeszcze bardziej pogrąży się w smutku.

– Nie mam już córki! – zagrzmiał sir William.

– Zechciej nam wyjaśnić, co się stało, panie – domagał się Edward, trzymając dłoń na rękojeści miecza.

– Sir Williamie, prosimy… jeśli coś złego wydarzyło się pod naszym dachem, to tym bardziej powinniście nam powiedzieć. Wszak milczenie byłoby wręcz nieuprzejmością z waszej strony – odezwała się Jane.

– Lepiej zapytaj Katarzynę, młoda damo – odburknął, rzucając jej gniewne spojrzenie, po czym zwrócił się do swej małżonki: – Chodźmy moja droga, nic tu po nas.

Edward natychmiast zagrodził im przejście i zwrócił się do teścia posępnym głosem:

– Zapewne powiedziała ci coś na mój temat…

– Nie mam ci nic do powiedzenia, panie – parsknął teść. – Przepuść nas.

– Dlaczego powiadasz, że nie masz już córki, skoro Katarzyna nie uczyniła nic złego?

– Sam jej zapytaj! – warknął sir William i przedarł się wraz małżonką ku czekającej na nich lektyce.

– Pozwól im odejść – rzekł Anthony do starszego brata. – Potrzebują czasu, by ochłonąć i przemyśleć wszystko na spokojnie.

– Nie wtrącaj się w cudze sprawy – syknął Edward, po czym ruszył na górę, by pomówić z Katarzyną. Matka szlochała, a Jane i Margery starały się ją pocieszać. Tomasz zaś zabrał dzieci do ogrodu.

– O czym on mówił? – dopytywała matka. – Poczekajmy na powrót ojca, zobaczymy, co powie.

Edward zszedł na dół, kręcąc głową.

– Milczy jak zaklęta i nie przestaje rozpaczliwie szlochać. Zostawiłem ją z pokojówką.

Godzinę później do domu wrócił sir John. Zdziwił się na widok nietęgiej miny małżonki i poruszonych domowników, i natychmiast zaczął pytać o państwa Fillolów. Tomasz pospieszył z wyjaśnieniem, z kolei Edward milczał, a matka wciąż głośno pytała: „Co się stało?”.

Ojciec usiadł z rezygnacją na krześle z wysokim oparciem, które stało przy kominku. Nie dość, że cały dzień użerał się z najemcami, to jeszcze w domu panowała napięta atmosfera. Wyglądał na wyczerpanego.

– Czy Katarzyna wyjaśniła, dlaczego rodzice się jej wyrzekli? – zapytał.

– Nie chce nic powiedzieć, jest zbyt roztrzęsiona – wycedził Edward przez zęby.

– Porozmawiam z nią – rzekł ojciec. – Leży w łóżku?

– Gdy wychodziłem od niej, siedziała przy stole w naszym pokoju.

– Pójdę sprawdzić – odparł ojciec.

Cokolwiek powiedział Katarzynie zachował to dla siebie, a Jane pomyślała, że w ten sposób starał się zaoszczędzić Edwardowi wstydu. Matka bez skutku próbowała się czegoś dowiedzieć od męża, po tym jak zawołał ją i starsze dzieci do salonu, a młodsze pociechy odesłano na wieczorny posiłek.

– Ale dlaczego sir William wyrzekł się własnej córki? – indagowała.

– Nie mam pojęcia – odchrząknął.

– Czy ona także nie wie, co się stało?

– Sama jest zdziwiona, jak my wszyscy.

– A może ty masz coś z tym wspólnego? – Matka bardzo stanowczo zwróciła się do Edwarda.

– Matko… – Edward się zarumienił. – Przyznaję, nie zawsze byłem przykładnym mężem… ale może sir William uznał, że Katarzyna dała mi powód do niewierności.

Twarz lady Seymour spąsowiała z gniewu.

– Dopuściłeś się niewierności? Bóg mi świadkiem, że gdybyś nie był dorosłym mężczyzną, przełożyłabym cię przez kolano za to, co uczyniłeś tej nieszczęsnej dziewczynie!

Edward z pokorą zwiesił głowę, a Jane rzuciła gniewne spojrzenie chichoczącemu Tomaszowi.

– Cóż, mężu, może upomnisz łaskawie swego syna? – powiedziała matka z pretensją.

– Nasz syn jest świadom złego postępku. Największą karą dla niego będzie żyć z wyrzutami sumienia. To wystarczająca kara – rzekł ojciec z grymasem na twarzy.

Wieża w Wulfhall była użytkowana głównie jako przechowalnia. Był to relikt minionej epoki, dzieci jednak uwielbiały bawić się w chowanego wśród starych mebli pokrytych pajęczynami i kurzem sprzed dziesięcioleci, jeśli nie wieków.

Dzień po wyjeździe Fillolów mały John gdzieś zniknął. Był to zuchwały i żądny przygód chłopiec o jasnej czuprynie, który lubił chować się na przekór wszystkim. Ojciec Jakub czekał na niego niecierpliwie z poranną lekcją, jednak chłopczyk nie był skory do nauki. Katarzyna, Jane i Margery zaczęły go szukać i nawoływać.

– Na pewno ukrył się na wieży – powiedziała matka.

– Powtarzajcie na głos, że spuszczę mu lanie, jeśli się nie pokaże – wtrącił sir Seymour, nieco rozbawiony. Uwielbiał swojego wnuka i podziwiał jego nieokiełznanego ducha i silny charakter.

Jane sprawdziła wnękę pod spiralną klatką schodową u podnóża wieży, podciągnęła dół sukni i zaczęła wchodzić po stopniach, nawołując, choć wiedziała, że i tak jej nie odpowie. Wślizgnęła się do pokoju na piętrze i zaczęła się rozglądać. W środku stało łoże z wielką stertą zużytej pościeli i stare kufry. Zajrzała pod nie, ale nikogo tam nie było. Pomyślała, że może chłopiec schował się w którejś ze skrzyń. Gdy otworzyła pierwszą, jej oczom ukazały się stare, zjedzone przez mole futra, skórzany kaftan i zniszczona aksamitna suknia z wysokim stanem i szerokim kołnierzem z haftem ze srebrnej nici. Johna nigdzie nie było. W następnej skrzyni znalazła stare dokumenty, popsute zabawki, a w jeszcze kolejnych znajdowały się stare graty i ubrania. Dojrzała również oparty o ścianę popękany portret kobiety, ale nie wiedziała, kogo przedstawia. Kobieta miała na głowie szpiczasty kapelusz, modny jakieś siedemdziesiąt lat temu. Odchyliła obraz, by sprawdzić, czy chłopiec się za nim nie ukrywa, ale tam również go nie znalazła. Przy pozdzieranej boazerii znalazła poplamioną i pożółkłą chustkę z misternie wyszytą literą K. Nie miała żadnych wątpliwości, że należała do Katarzyny. Odchyliła rąbek poniszczonej narzuty przykrywającej stertę pościeli w nadziei, że między pledami i poduszkami znajdzie Jana. Na materacu zauważyła plamy podobne do tych, jakie dostrzegła na chusteczce. Domyślając się, skąd mogą pochodzić te plamy, upuściła ją obrzydzeniem. Czy Katarzyna dopuściła się zdrady? To pewne, że była tutaj, ale czy przyszła na potajemną schadzkę, w dodatku z obcym mężczyzną? W głowie Jane kotłowały się rozmaite myśli. Nagle usłyszała hałas.

– John?! – zawołała, ruszając po schodach, by doścignąć chłopca. Postanowiła, że nikomu nie powie o tym, co zobaczyła na wieży – wszak czyż w Piśmie Świętym nie jest wyraźnie powiedziane, by „nikogo nie lżyć”2? Poza tym matka zawsze powtarzała, że „lepiej się nie odezwać, niż powiedzieć za dużo”.

Sir John brał akurat udział w posiedzeniach sądu w Salisbury, a spokój w domu był tylko pozorny. Dwa dni później Katarzyna otrzymała list od swego ojca. Stojąca za nią na werandzie Jane czekała, aż rozpieczętuje wiadomość. Po chwili Katarzyna rozpaczliwie westchnęła i upadła na kolana.

– Co się stało? – zapytała Jane, obejmując bratową.

Po chwili rozległy się kroki.

– Pokażcie mi to! – rozkazał Edward, biorąc list. Gdy czytał wiadomość, jego twarz spochmurniała: – Bóg mi świadkiem, że za to odpowie!

– Co tam jest napisane? – zapytała Jane.

– Mówże! – wtrąciła matka.

– Sir Fillol sporządził nowy testament, zgodnie z którym ani jego córka, ani jej dzieci, ani ja sam nie otrzymamy ani skrawka jego ziemi. Będzie wypłacał Katarzynie czterdzieści funtów rocznie pod warunkiem, że wstąpi do klasztoru i będzie żyć cnotliwie jak mniszka. – Katarzyna wybuchnęła płaczem, ale Edward odsunął się, zamiast udzielić jej wsparcia. – To skandaliczne. Bóg mi świadkiem, że podważę testament. Nikt nie odbierze mi tego, co zgodnie z prawem jest moje.

– Przecież cały majątek sir Fillola miał zostać podzielony między Katarzynę i jej siostrę – oburzyła się matka. – Po narodzinach Johna sir William zapewniał, że wnukowi również należy się spadek. Edwardzie, mogę zrozumieć, dlaczego zostałeś wykluczony z testamentu, ale tego, że twoja małżonka i synowie zostali wydziedziczeni, nie jestem w stanie pojąć! Katarzyno, moja droga, powiedz nam, co się stało? Mamy prawo znać prawdę.

Jane natychmiast pomyślała o poplamionym materacu i chusteczce, którą znalazła na wieży.

– Katarzyno! – warknął Edward, ale ona była zbyt roztrzęsiona, by odpowiedzieć. – Bóg mi świadkiem, że dojdę do prawdy! – rzucił gniewnie i wyszedł.

Matka osunęła się na kolana i objęła synową. Na szczęście Tomasz przebywał poza domem, w przeciwnym razie pogorszyłby sytuację, wtrącając swoje trzy grosze. Jane wstała i poszła za Edwardem. Zastała go siedzącego przy jadalnym stole i spoglądającego przez okno. Trząsł się ze złości. Usiadła przy nim.

– Zdradziła mnie. Jestem tego pewien – rzucił. – I to pod moim dachem. Tamtego dnia jej rodzice musieli coś zobaczyć i dlatego wyjechali tak nagle. To nie był żaden z naszych braci, bo wszyscy byliśmy na polowaniu. Bóg mi świadkiem, że jeśli zdradza mnie ze służącym, osobiście zawiozę ją do klasztoru!

Jane walczyła z pokusą. Czy powinna opowiedzieć Edwardowi o tym, co widziała? Wszak nie miała niezbitych dowodów na to, że Katarzyna dopuściła się zdrady, a przede wszystkim nie chciała pomówieniami skrzywdzić bratanków. Łzy napłynęły jej do oczu.

– Edwardzie, wasze dzieci nie są niczemu winne. Posyłając Katarzynę do klasztoru, zadasz wielki cios chłopcom, którzy będą musieli dorastać w poczuciu, że ich matka jest cudzołożnicą. Porozmawiaj z nią spokojnie i wydobądź z niej prawdę, lecz nie zapominaj o synach.

Edward odwrócił się, wpatrując się w jej twarz swymi błękitnymi oczami.

– Przecież o nich myślę! Ale jeśli rzeczywiście mnie zdradziła, jest niegodna bycia matką. I co, jeśli dzieci nie są moje? – rzekł, ledwo trzymając nerwy na wodzy. Jane powstrzymała się przed powiedzeniem mu, iż sam, mając zdrady na sumieniu, nie powinien rozprawiać na temat moralności. Wstała.

– To tylko przypuszczenia, Edwardzie, przypuszczenia! Porozmawiaj z nią. Jako sędzia pokoju dobrze wiesz, że bez dowodów oskarżony jest niewinny. Porozmawiaj z nią dla dobra dzieci i dla spokoju naszej matki.

– Dobrze – wymamrotał, po czym oboje wyszli z jadalni.

Katarzyna wciąż płakała w objęciach lady Seymour, a Jane przegoniła dzieci skradające się pod drzwiami.

– Musimy pomówić w cztery oczy – rzekł Edward, zabierając zrozpaczoną Katarzynę na górę. Po godzinie wyszedł z pokoju, by oznajmić Jane i matce, że Katarzyna przyrzekła, że jest mu wierna i że ich dzieci pochodzą z małżeńskiego łoża. – Ale wciąż nie zgadza się, bym podważył testament – mówił dalej – dlatego jej nie wierzę. Zamierzam udać się do Woodlands i zażądać wyjaśnień od sir Williama. Niechaj mi powie, co się stało tamtego dnia.

– Czy to rozsądne? – zapytała Jane.

– To jedyne, co mogę uczynić w tej sytuacji – stwierdził.

Niebawem do drzwi zapukał lokaj.

– Mój panie, przybył posłaniec od kardynała Wolseya i pyta o sir Edwarda.

Czym prędzej wyszli z komnaty i ujrzeli sługę w liberii kardynała, który pokłonił się i wręczył Edwardowi list.

– Panie, Jego Eminencja prosi, byś niezwłocznie udał się do Hampton Court, a następnie towarzyszył mu w misji do Francji.

Jane pozazdrościła bratu tak zaszczytnej służby. Edward dla zjednania sobie przychylności możnych zawsze gotów był przyjąć każde zadanie. Zresztą i on, i ojciec wiedzieli, że wielu mężów zaszło daleko w służbie Wolseya, aby potem przejść na służbę u boku samego króla.

– Dziękuję Jego Eminencji – rzekł Edward. – Daj mi godzinę, panie. Spakuję rzeczy i pojadę z tobą. Muszę napisać również do mego pana w Richmond.

– Już go powiadomiono.

– W takim razie rozgość się, moja matka poda ci poczęstunek – odparł.

Matka już ponagliła lokaja, by kazał przynieść dobry posiłek i piwo, a Jane pobiegła na górę za Edwardem.

– Co będzie z twoim małżeństwem?

– Ta sprawa musi poczekać do mojego powrotu – odpowiedział.

– Możesz wrócić dopiero za kilka tygodni…

– I dzięki Bogu. Nie mogę się doczekać wyjazdu. Muszę wszystko przemyśleć, potrzebuję czasu. A teraz Jane, pozwól, że się spakuję.

Jane wyszła, czując dziwny niepokój, ale nie był on spowodowany kłopotami małżeńskimi Edwarda i Katarzyny. Bynajmniej. Uczucie to ogarnęło ją na wieść, że Edward wyrusza w wielki świat, do Hampton Court, a ona zostaje tutaj, w domu. Uświadomiła sobie, że gdzieś tam tętni życie i że ona także pragnęłaby doświadczyć uroków tamtego świata. Za chwilę jednak ogarnęła ją myśl o klasztorze i o potrzebie zatopienia się w ciszy pobożnego życia. Czuła się rozdarta między tymi dwoma pragnieniami i zmęczona własnym niezdecydowaniem. Och, gdyby tylko Bóg dał jej jakiś znak!

Zakradła się do pustej kaplicy i uklękła, wpatrując się w piękne oblicze Madonny. Przecież istnieją ludzie, którzy nie zrezygnowali z dóbr doczesnego świata, a mimo to pozostali pobożni. Na przykład mateczka albo sama królowa Katarzyna, słynąca z bogobojności. Obie cieszyły się urokami życia małżeńskiego, macierzyństwa i doczesnymi przyjemnościami, jednocześnie zachowując silną wiarę w Boga. Ona również pragnęła pozostać wierna Bogu, ale poza klasztorem. Zdała sobie sprawę, że właśnie podjęła decyzję.

– Dziękuję ci – wyszeptała, patrząc na Madonnę. – Dziękuję, że wskazałaś mi drogę.

Katarzyna nie czuła się na siłach, by podać mężowi strzemiennego na pożegnanie. Wyręczyła ją w tym matka.

– Niech Bóg ma cię w opiece, synu – rzekła, przyglądając mu się badawczo. – Pisz do nas.

– Obiecuję, matko – odparł i po chwili odjechał z posłańcem.

Jane bardzo pragnęła pojechać razem z nim do Surrey! Gdy pożegnała brata, poszła na górę i zapukała do Katarzyny. Gdy ta nie odpowiadała, Jane podniosła rygiel i zakradła się do pokoju. Katarzyna siedziała nad kołyską Neda, zapatrzona w okno. Szlochała.

– Czy zdradzisz mi, co się dzieje? – zapytała Jane, zajmując miejsce obok. – Przyrzekam, że dochowam tajemnicy.

– Nie chcę na ten temat rozmawiać. Proszę, zostaw mnie w spokoju – odparła.

– Nie możesz tak po prostu siedzieć i płakać w nieskończoność – zaprotestowała Jane. – Miej wzgląd na przyszłość dzieci. Umyj twarz i zejdź na dół. Czekają na ciebie obowiązki domowe.

– Zejdę za chwilę – obiecała Katarzyna.

W końcu przyszła do kuchni, by pomóc w przygotowaniach do wieczerzy. Na jej twarzy malował się smutek i zmęczenie. Przez kolejny tydzień snuła się po domu niczym cień dawnej siebie albo obsesyjnie tuliła do siebie dzieci, nie bacząc na to, że John wyrywa się z objęć. Nawet żarty Harry’ego nie były w stanie jej rozbawić.

– Tak dłużej być nie może – stwierdziła matka pewnego wieczoru, gdy Katarzyna udała się wcześniej na spoczynek.

– Próbowałaś z nią pomówić? – zapytała Jane.

– Oczywiście, że tak. Nie chce się nikomu zwierzyć. Ty także próbowałeś, prawda? – zwróciła się do Anthony’ego.

– Owszem. Parsknęła, że mam się nie wtrącać w jej sprawy – rzekł.

– I ja próbowałem – wtrącił Harry. – I tak samo mnie zbyła.

– Zamierzam udać się do Woodlands i porozmawiać z lady Fillol – oznajmiła matka. – Musimy wiedzieć, co się wydarzyło.

– Matko, to aż osiemdziesiąt kilometrów! – przypomniał jej Harry. – Poza tym, skoro nie chcieli wyjawić prawdy wcześniej, to i teraz jej nie zdradzą.

– I nie masz pewności, czy raczą cię przyjąć – zmartwiła się Jane.

– Mimo wszystko powinnam spróbować – westchnęła matka. – Nie możemy tak dalej żyć.

– To prawda – zawtórowała jej zaniepokojona Margery. – To dotyka nas wszystkich.

– Pojadę tam jutro – postanowiła matka.

– W takim razie pojadę z tobą – obiecał Harry.

1 Rzemień przytrzymujący ptaka łownego (przyp. tłum.).

2 Za: Biblia Tysiąclecia, List do Tymoteusza 3, 2 (przyp. tłum.).

Rozdział IV

1527

Kiedy lady Seymour zaczęła pakować się do wyjazdu, przybył posłaniec z Woodlands ze smutną nowiną o śmierci sir Fillola.

– Miał atak apopleksji – oznajmił, na co Katarzyna wybuchnęła płaczem, a pozostali domownicy uczynili znak krzyża. Jane zastanawiała się, czy do śmierci sir Williama nie przyczynił się przypadkiem jego ostatni atak furii. Mimo wielkiej tragedii, jaka spotkała rodzinę, zapragnęła znaleźć się jak najdalej od domu, żeby choć na chwilę o wszystkim zapomnieć.

– W takim razie pojedziemy na pogrzeb – postanowiła matka.

Posłaniec się zarumienił.

– Wybacz, pani, ale lady Fillol nie życzy sobie waszej obecności na ceremonii.

– Cóż, skoro tak! – żachnęła się. – Chciałam jak najlepiej, ale nigdy nie spodziewałam się w zamian takiej niewdzięczności… Cóż za zniewaga!

Twarz posłańca jeszcze bardziej spąsowiała.

– Wybacz, pani. Powtarzam tylko to, co kazano mi przekazać.

– Oczywiście – odparła. – To nie twoja wina. Możesz odejść.

Dzieci spoglądały na siebie ze zdumieniem. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby matka odprawiła gościa bez poczęstunku. Jej cierpliwość najwyraźniej sięgnęła granic.

Niebawem do domu wrócił Tomasz, a zaraz po nim pojawił się zmęczony ojciec, który cały tydzień sądził zabójców i złodziei. Kiedy lady Seymour przekazała mu tragiczne wieści, wydawał się bardziej zdumiony sprawą testamentu niż śmiercią sir Williama.

– Edward ma zamiar walczyć o spadek – powiedziała matka, gdy po wieczerzy wszyscy usiedli w salonie. Wszyscy poza Katarzyną, która przeprosiła i udała się na spoczynek. W żałobnej sukni wyglądała jeszcze bardziej ponuro.

– Nawet niech się nie waży. Tylko ściągnie na nas hańbę – stwierdził ojciec. – Honor naszej rodziny jest ważniejszy.

Matka nerwowo odstawiła kielich.

– Pozwolisz, by twój syn stracił posag małżonki? Pomyśl o niewinnych dzieciach, które śpią na górze. Im także coś się należy.

Położył dłoń na jej dłoni. Jego twarz zdradzała zakłopotanie.

– Wierz mi, najdroższa, w tym przypadku Edward nic nie wskóra.

– Przecież nie ma żadnych dowodów na złe uczynki Katarzyny – wtrącił Anthony. – A co, jeśli sir Williamowi coś się przywidziało? Jeśli to tylko pomówienie, szkoda, by ucierpiały Bogu ducha winne dzieci.

Jane ugryzła się w język. Czy to, co zobaczyła w pokoju na wieży, może stanowić jakiś dowód obciążający Katarzynę? Czy powinna powiadomić o tym rodzinę? Co by się stało, gdyby powiedziała prawdę? A może lepiej przemilczeć sprawę. W jej głowie kotłowały się najrozmaitsze myśli, a w sercu znowu pojawiło się pragnienie ucieczki od rodzinnych problemów.

– Mój drogi – lady Seymour zwróciła się do męża – może pojedziesz do Woodlands i pomówisz z lady Fillol? Może tobie wyzna prawdę?

– Wątpię. Poza tym nie chciałbym nachodzić wdowy w tak przykrych okolicznościach. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli porozmawiam z Katarzyną. Ale teraz pomówmy o innych sprawach.

– Ojcze – wtrąciła Jane, aby zmienić temat. – Po długim namyśle postanowiłam. Chciałabym wstąpić na służbę u królowej lub księżniczki Marii. Oczywiście, jeśli będzie to możliwe.

Na twarzy ojca pojawiła się ulga i wszyscy zaczęli mówić jeden przez drugiego.

– Taka szara myszka, jak ty? – zaśmiał się Tomasz.

– Och, moje drogie dziecko! – dodała matka. – Ależ mnie zaskoczyłaś!

– Uschnę z tęsknoty za tobą! – zawołała Margery.

– Pamiętaj, że dwór jest miejscem pełnym intryg i zawiści – oznajmił Anthony. – Pożrą cię tam jak wilki owieczkę.

– Nie pojmuję, dlaczego chcesz wyjechać z Wulfhall – odezwał się Harry.

– A ja wcale się jej nie dziwię – burknął Tomasz.