Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ona nie ma nic do stracenia.
On stracił już wszystko.
Dariusz sam o sobie mówi, że jest okrutny i bezwzględny, jego życie nie szczędziło mu cierpienia, ale miał tyle silnej woli, że przetrwał, jednak nie do końca jest pewien, czy to dobrze. Jego siła to broń w kaburze i brak litości, kiedy jednak do jego samochodu wsiada Joanna, jego spojrzenie na życie się zmienia tak szybko, że sam jest zaskoczony. Czy to przypadkowe spotkanie pozwoli mu odzyskać dziecięce pragnienia, czy wystarczy mu sił by walczyć też za drugiego człowieka? Czy jego świat pozwoli mu na odrobinę wytchnienia i ogrzanie się w świetle dobra, czy może mrok pochłonie go jeszcze bardziej?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 417
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przyszła cicho, znienacka,
zburzyła moje życie, a świat zachwiał się w posadach…
Kiedy to się stało? Pytam sam siebie, patrząc na wystraszoną, obitą gębę Gajewskiego. Zastanawiam się, w którym momencie mojego życia, przekroczyłem tę cienką granicę pomiędzy dobrem i złem, kiedy stałem się bezwzględnym, pozbawionym uczuć człowiekiem, potrafiącym zabijać z zimną krwią? Czy mam jeszcze prawo w ogóle nazywać się człowiekiem? Kiedy upadłem tak nisko? Nie wiem, skąd nagle takie myśli w mojej głowie, bo o ile przyczyna tego, gdzie teraz jestem jest dość oczywista, o tyle sam sposób przebycia tej drogi napawa mnie obrzydzeniem do samego siebie. Siedzę w luksusowej limuzynie, z przodu siedzą moi goryle, a ja zamierzam wykonać wyrok na człowieku, który co prawda jest gnidą i jego śmierć będzie tylko pożytkiem dla społeczeństwa, ale mnie wciąż męczy pytanie: kto mi dał prawo, aby decydować o czyimś życiu bądź śmierci?
– Szefie, czternasta – informuje mnie mój człowiek.
– Ok – wzdycham i pocieram czoło, a wraz z tym gestem wszystkie myśli odlatują. Jestem tu w pewnym celu i nie zamierzam dłużej tracić czasu.
– Jesteś durniem Gajewski– mówię spokojnym, opanowanym głosem, – a do tego złodziejem, kłamcą i pierdolonym padalcem, którego żona powinna kopnąć w dupę dawno temu– wzdycham głęboko i kontynuuję: – Powiedz mi Gajewski, o czym ty myślałeś? Chciałeś oszukać mnie? Naprawdę myślałeś, że mnie można wykiwać?
– Ale ja przepraszam, panie Szumiński… – facet łka, kuląc się w rogu kanapy mojej limuzyny – obiecuję, że oddam, tylko…
– Tylko kurwa, co? – wrzeszczę, nagle znajdując się lata świetlne od przemyśleń sprzed chwili. – Masz mnie za idiotę?
– Oddam! Oddam wszystko! – zarzeka się.
Patrzę na człowieka, któremu pożyczyłem kasę i zastanawiam się, dlaczego ludzie to robią, dlaczego pożyczają pieniądze od szemranych typów takich jak ja, a potem płaczą, gdy przychodzi dzień spłaty. Przecież to nie tajemnica, że nie jestem zwykłym bankiem. Nie ukrywam niczego, chociaż wielu innych mnie podobnych tak robi. Zasady pożyczki są jasne i każdy od początku wie, że jeśli nie odda w terminie, to spotka go nieciekawy los. Nie jestem jakimś chciwym lichwiarzem, który odbiera trzystuprocentowe odsetki na drugi dzień. W tej kwestii jestem rozsądny i zależy mi na klientach, zwyczajnie nie chcę ich straszyć. Mam kasę i pożyczam głównie większym graczom, a procent jest u mnie niewiele wyższy niż w banku, a i termin nie niemożliwy do dotrzymania. Właściwie, jedyna różnica jest taka, że nie pierdolę się z oszustami. Jeśli ktoś przyjdzie do mnie sam, prosząc o wydłużenie terminu i oczywiście podając logiczne wytłumaczenie, to zwykle dostaje ulgę, ale jeśli, po sprawdzeniu rzeczywistej sytuacji, okazuje się, że delikwent chce mnie wydymać, to kończy się to dla niego tak, jak za chwilę skończy się dla Gajewskiego.
Dupek myślał, że wykpi się z długu, próbując wmówić mi, że stracił kasę na giełdzie, nawet przygotował odpowiednią historyjkę oraz scenografię w postaci zapyziałej dziury na Bródnie, która miała udawać jego dom. Nie wiedział tylko, że ja zawsze sprawdzam swoich dłużników, zanim pożyczę im kasę, a potem, powiedzmy, monitoruję sytuację. On ulokował moje pieniądze w akcjach młodej firmy, zajmującej się oprogramowaniem do systemów ochrony danych osobowych, a kiedy akcje firmy poszybowały, zarobił grubą kasę. Moje doświadczenie w biznesie mówiło mi, że ten startup ma szansę się wybić, dlatego pożyczyłem Gajewskiemu, który do tej pory grał na niskich kwotach na giełdzie. Ta inwestycja była jego pomysłem, uwierzył w projekt i miał nadzieję na nim zarobić, tym razem inwestując znacznie więcej. Pamiętam, że nawet go za to podziwiałem, zwłaszcza wtedy, gdy firma po zaledwie roku, stała się gigantem w Europie. Tymczasem on wymyślił sobie, że kupi posiadłość we Włoszech i wyjedzie nie spłaciwszy długu. W swoim planie jednak nie uwzględnił możliwości spotkania ze mną w przeddzień wylotu, kiedy to moi chłopcy zgarnęli go, gdy wychodził z banku, w którym prowadził konto. Sprawdziłem, że dwa dni wcześniej zlecił z niego duży przelew do banku w Walencji. Jaka szkoda, że już nigdy tej Walencji nie zobaczy.
Patrzę na Warszawę przez ciemną szybę samochodu. Bardzo się zmieniła odkąd zaczynałem tu studia. A może po prostu wtedy inaczej na wszystko patrzyłem? Ekonomia, potem prawo, najlepsze wyniki na roku, plany, nadzieje, marzenia. Świetna praca, wpłacona zaliczka na dom, miła dziewczyna u boku i ciekawość świata. O tym marzyłem jako dziecko i dokonałem tego, całkiem sam. Doszedłem tak wysoko, aż nie mogłem uwierzyć. Miałem wspaniałe perspektywy i nagle, w jednej chwili to wszystko straciłem, a może raczej zamieniłem na to, co mam teraz. W żadnych planach nigdy nie uwzględniałem takiego scenariusza, nigdy nie sądziłem, że będę tym, kim jestem i wciąż próbuję zrozumieć, co się ze mną stało. Przez lata starałem się wyjść na ludzi, robiłem wszystko, aby nie wrócić do tej biedy, w której się wychowałem i gdzieś, w dziecięcej duszy, miałem zakodowane pragnienie dobrej drogi, takiej która pozwoli mi żyć inaczej niż wskazywało moje pochodzenie. Tymczasem moje życie potoczyło się kompletnie nie tak, jak tego chciałem.
Siedzę teraz w swoim wypasionym samochodzie, zakręcając tłumik na pieprzonej spluwie i obserwując moje miasto. Tak, to jest moje miasto, w dosłownym znaczeniu. Rządzę nim, dzielę, kupuję, sprzedaję, otwieram, zamykam, sprawuję władzę, o jakiej wielu tylko śni, a jednak wolałbym być teraz gdzie indziej, nie wiem gdzie, po prostu gdzie indziej. Czuję, że to nie jest życie, którego chciałem, ale wiem też, że nie mam wyjścia, muszę grać rolę, którą wymyślił mi pieprzony los, a raczej w którą sam wszedłem
Wymierzam broń w kierunku Gajewskiego i kładę palec na spuście. Tak wiele razy to robiłem, że już nic nie czuję, dlatego gdy facet zaczyna się trząść i błagać, nie mam ochoty oglądać tego żałosnego przedstawienia ani tym bardziej zmieniać podjętej już decyzji. Gajewskiego już nie ma, a jego nadzieja tylko mnie drażni.
– Wiedziałeś, że mnie nie robi się w chuja.
Strzelam. Bez mrugnięcia okiem, bez zawahania, jak zwykle. Jego ciało osuwa się w kierunku szyby, brudząc tapicerkę. Strzelanie do palantów we własnej limuzynie nie jest zbyt estetyczne, ale jestem tak znużony, że nie dbam o to. Rozglądam się i widzę Lasek Bielański.
– Węgrzyn, zatrzymaj się – mówię beznamiętnie do kierowcy.
– Szefie…
– Zatrzymaj, mówię – ponawiam polecenie tonem nieznoszącym sprzeciwu, a gdy ten je wykonuje, wysiadam, żeby się odlać, a gdy wracam Węgrzyn się śmieje.
– Czego rżysz baranie? – pytam, wsuwając się na kanapę naprzeciwko martwego Gajewskiego, zajmując siedzenie za kierowcą.
– Myślałem, że go tu wyrzucimy – odpowiada, a siedzący z przodu Tyrol parska.
Kręcę głową i sam się śmieję, choć bardziej z tego z jakimi idiotami przyszło mi pracować. To dobre chłopaki, wierne i solidne, ale durne aż dupa boli. Cóż, gdybym został kierownikiem banku, jak przewidywało moje alternatywne życie, współpracowałbym z ludźmi o większym poziomie inteligencji, ale czy wiedzieliby co to lojalność? Z drugiej strony, czy lojalność wymuszona groźbą skończenia na dnie Wisły, to nadal lojalność czy już zwykły strach przed odgryzieniem jaj przez szczupaka? Czy gdyby taki dajmy na to Węgrzyn, nie bał się mnie, nadal chciałby dla mnie pracować? Czy gdyby któryś z „moich ludzi” pewnego dnia przyszedł do mnie i powiedział, że chce odejść i zająć się uprawianiem pomidorów w przydomowym ogródku, to bym go puścił? Jasne! Kurwa, chyba by te pomidorki nawoził.
Sadowię się na siedzeniu, śmiejąc się z własnych myśli, gdy nagle drzwi się otwierają i do mojej limuzyny wsiada dziewczyna.
– Dworzec Wileński – mówi drżącym głosem, siadając obok mnie.
Zdziwienie, jakie wywołuje jej wtargnięcie, powoduje zanik myślenia na dłuższą chwilę. Chłopaki są w chyba podobnym szoku jak ja, bo cisza jaka zapada w samochodzie trwa wieczność, wręcz słyszę bicie własnego serca oraz ciężkie oddechy chłopaków. Czuję się jak w filmie oglądanym przez kogoś na starym VHS-ie po wciśnięciu zwolnionego tempa. Tymczasem dziewczyna podnosi głowę i jej wzrok pada na trupa Gajewskiego. Mimowolnie zaciskam dłoń na broni na lewym boku i w przypływie rozumu zamykam zamki.
– Jedź! – wrzeszczę do Węgrzyna, a film rusza jakby nagle puszczony szybciej.
Węgrzyn wrzuca bieg i rusza z piskiem, klnąc na czym świat stoi, Tyrol co chwilę ogląda się do tyłu, jest blady jak ściana, zupełnie jakby miał się za chwilę porzygać, a ja próbuję uspokoić galopujące myśli i pozbierać się ze zdziwienia. Dziewczyna chyba wreszcie otrząsa się z pierwszego szoku, bo zaczyna krzyczeć i próbuje się wydostać, słyszę jej świszczący oddech i widzę drżące dłonie, którymi szarpie klamkę, ale nie wie, że to bezcelowe. Wtedy mój rozum wraca wreszcie na swoje miejsce i rzucam się w jej kierunku, łapię za ręce i ryczę w twarz:
– Zamknij się!
Dziewczyna milknie natychmiast, przez moment rozgląda się po samochodzie i mimo wyraźnego strachu ogarniającego jej ciało, patrzy wprost w moje oczy. Przerażenie na jej twarzy nie robi na mnie wrażenia, co innego przykuwa moją uwagę – jej błękitne, teraz lekko załzawione oczy są jakimś dejavu, które przenosi mnie do czasów, gdy planowałem swoje życie. Błyskawicznie odpływam w świat, który mozolnie budowałem od czasu, gdy miałem osiem lat. Ten, o którym marzyłem, gotując zupę dla odsypiającej tygodniowy ciąg matki, ten świat, którego chciałem dla mnie i dla Czarka. Świat, w którym codziennie jedliśmy ciepłe posiłki, chodziliśmy czysto ubrani, mieliśmy dom i pracę oraz kolejne marzenia, których spełnienie byłoby banalnie proste, gdyby nie to co wydarzyło się później. Próbuję się otrząsnąć z nagłego dziwnego rozmarzenia i dociera do mnie położenie w jakim się znalazłem. W mojej limuzynie wiozę trupa oraz świadka morderstwa, a z tego z pewnością nie wyniknie nic dobrego.
– Trzeba ją sprzątnąć! – krzyczy Tyrol.
– Widziała! – dodaje niezbyt rezolutnie Węgrzyn. – Co teraz?
– Zamknijcie się, do cholery! – drę się, próbując pozbierać myśli.
Chłopaki mają rację. Nie potrzebuję świadka morderstwa Gajewskiego, ale kolejny trup jest mi w tym momencie potrzebny jak drzwi w lesie.
– Kurwa mać! – klnę głośno. – Ja pierdolę, co za gówno. Skąd się tu wzięłaś, dziewczyno!? Ślepa jesteś do kurwy nędzy?
Spoglądam ponownie na nieproszonego gościa, ale ona nie odzywa się ani słowem, siedzi jak zamurowana. Najprawdopodobniej jest w szoku. Oddycha nierówno, próbując zachować względny spokój, ale widzę jak drży, oblizuje suche usta i nerwowo skubie palce, co chwila zerkając na trupa. Tymczasem ja podjąłem już decyzję: trafiła w złe miejsce, w złym czasie, a ja nie należę do tych, co zostawiają świadków przy życiu. Dziewczyna, jakby czytając mi w myślach, zaczyna bardziej drżeć i kuli się przy szybie, ale kiedy wyciągam broń słyszę, że jej oddech zwalnia. I wtedy, ku mojemu zdziwieniu, następuje coś zupełnie niebywałego: dziewczyna się uspokaja, a potem powoli odwraca się od szyby i patrzy mi prosto w oczy, podczas gdy ja mierzę do niej z mojej broni. Spokój jaki widzę w jej oczach zaskakuje mnie tak bardzo, że doznaję jakiejś blokady, ręka jakby nie chciała ze mną współpracować, zaczyna drżeć. Nie rozumiem, co się dzieje, mam wrażenie, że jej spokój udziela się także mnie i ulegam, jest mi dobrze z jej spojrzeniem. Jest takie spokojne, zupełnie jakby była pogodzona z tym, co ma nastąpić. Waham się, chyba po raz pierwszy w życiu. Próbuję odwrócić wzrok, ale nie potrafię. Zanurzam się w ten niezmierzony błękit oczu, kompletnie owładnięty jakimś dziwnym przeczuciem, którego nie jestem w stanie sprecyzować. Ta chwila trwa wiecznie, jakieś zawieszenie pomiędzy decyzją a wykonaniem. Sam już nie wiem, czego chcę, jedyne czego jestem pewien, to że nie strzelę.
– Szefie? –słyszę zdziwienie w głosie Tyrola i to mnie wyrywa z odrętwienia.
– Do mnie – mówię, chowając broń.
– Szefie, ale…
– Słyszałeś, kurwa?!
***
Kiedy docieramy do mojego domu mam w głowie mętlik. Właśnie przyjechałem pod willę z trupem i świadkiem morderstwa w samochodzie. Co ja sobie myślałem, zabijając Gajewskiego w limuzynie? Co ja sobie myślałem, lejąc w Lasku Bielańskim? Co ja sobie do cholery myślałem, przywożąc tę dziewczynę tutaj? Powinienem był ją zabić i pozbyć się kłopotu, a już na pewno nie przywozić do domu. Co ja sobie myślałem? Powtarzam to pytanie w myślach jak mantrę, tak jakbym dzięki temu, mógł znaleźć na nie odpowiedź.
Wysiadam kompletnie nie wiedząc co dalej, obchodzę samochód i siłą wyciągam dziewczynę na zewnątrz. Całą drogę siedziała bez ruchu, patrząc w swoje dłonie, nie spojrzała ani na mnie, ani nigdzie, nie podniosła oczu nawet raz. Obserwowałem ją uspokajając myśli i próbując zrozumieć to, co właśnie się działo, ale nie byłem w stanie tego ogarnąć, podobnie jak teraz stojąc przed nią przy samochodzie i czując na sobie spojrzenia chłopaków.
– Wiecie co robić – mówię, nie spuszczając wzroku z dziewczyny.
– Jasne szefie – słyszę za swoimi plecami głos Węgrzyna.
Chwytam dziewczynę za rękę i ciągnę za sobą po schodach do domu. Moi ludzie, stojący przy drzwiach robią wielkie oczy, ale nie ośmielą się skomentować widoku. Uśmiechają się tylko drwiąco. Pewnie myślą, że przywiozłem sobie dziwkę do towarzystwa. Nigdy żadnej nie przywiozłem do domu, zawsze bzykam w klubie, albo hotelu, nigdy w domu, ale przecież nie zamierzam się tłumaczyć swoim gorylom.
– Zejdźcie mi z oczu – warczę do kilku kolejnych na schodach, a oni natychmiast umykają, orientując się po moim tonie, że w tym momencie jestem na skraju wybuchu.
Dziewczyna cały czas idzie za mną, nie stawiając większego oporu, mimo to szarpię nią i prowadzę na piętro, gdzie siłą sadzam na kanapie w bibliotece. Nie mam pojęcia po co ją tu przyprowadziłem, zamiast kazać chłopakom zamknąć ją na dole, abym miał czas pomyśleć. Działam jak w malignie, zupełnie jakbym wszystko robił cudzymi rękami. Idę do barku, nalewam sobie pół szklanki wódki i wypijam duszkiem. Ostry smak natychmiast wyostrza moje zmysły.
– Mi też nalej – słyszę jej głos.
W pierwszej chwili jestem zaskoczony jej żądaniem. Kilkanaście minut temu, chciałem ją zabić, a mimo to odzywa się w ten sposób. Normalnie taki brak szacunku spotkałby się raczej z gwałtowaną reakcją z mojej strony, więc sam się sobie dziwię, co robię, ale nalewam jej wódki i podaję. Wypija wszystko i zaczyna kaszleć. Śmieję się, ale po chwili poważnieję, bo dociera do mnie rzeczywistość: przywiozłem do domu świadka morderstwa i piję z nim wódkę. Całkiem mi odjebało, ale za żadne skarby nie potrafię się zmusić do myślenia. Patrzę na nią i nie wiem, co powiedzieć, o co zapytać, co zrobić. Łeb mi zaczyna pulsować ze złości, a ona tylko patrzy tymi swoimi spokojnymi, nienormalnie spokojnymi oczami. Wkurwia mnie to, ale także w jakiś pokręcony sposób uspokaja. Co ona robi? Gdybym wierzył w jakieś magiczne sprawy, to dałbym sobie głowę uciąć, że jest jakąś pieprzoną czarodziejką. Co? Jasna cholera! Co się ze mną dzieje? Jaką kurwa czarodziejką? Po co ją tu przywiozłem?
Chodzę w tę i z powrotem, czując potrzebę ruchu aby zniwelować nerwowe mrowienie ciała i mdłości, które nie ustępują od chwili, gdy wsiadła do samochodu. Analizuję całą sytuację sprzed kilkudziesięciu minut i próbuję wyłapać moment, w którym podjąłem tę idiotyczną decyzję. To spojrzenie, którym mnie obdarzyła, takie spokojne w obliczu niechybnej śmierci, tak pełne zrozumienia. Nie pojmuję tylko jak można zrozumieć, że ktoś chce cię zabić? To dziwne. Zerkam na nią i przyglądam się dokładniej, bo, co u mnie rzadkie jestem jej ciekawy. Drobna postać ginie na mojej wielkiej sofie. Siedzi jak kukła, dokładnie tak, jak ją posadziłem. Na moje oko ma może dwadzieścia dwa – dwadzieścia cztery lata, młodziutka. Bardzo jasne blond włosy, które zdają się być naturalne, wiją się niesfornymi kosmykami, które opadają na bladą twarz, musi je ciągle odgarniać bo zasłaniają jej cudne niebieskie oczy. Błękitna sukienka, którą ma na sobie, podkreśla kolor oczu, na którym w tej chwili się zafiksowuję. Mam chęć znów zobaczyć ten błękit, ale teraz twarz schowana jest we włosach. Chciałbym podejść i odgarnąć je z jej twarzy, a to pragnienie jest tak nieodparte, że ruszam bezwiednie w jej kierunku. W ostatniej chwili powstrzymuję się przed rozczuleniem.
– Co mam z tobą zrobić? – pytam wreszcie, rezygnując z próby zbliżenia, w pewnym sensie chyba się jej boję.
Kiedy spogląda na mnie, zaczynam żałować, że chciałem ujrzeć te oczy, widzę w nich bowiem tyle emocji, że czuję jak coś zaciska się na moim gardle. Pośród ogromu żalu i cierpienia, które biją z jej spojrzenia, mnie uderza najbardziej coś innego – wyrzut, jakieś oskarżenie i najgorsze: błaganie. O co? O życie? Nie sądzę, ale nie mogę być pewien. Jej oczy mnie przyciągają i nie mogę oderwać od nich wzroku, a po chwili mam wrażenie, że przed tym przenikliwym spojrzeniem nie jestem w stanie się ukryć. Próbuję w końcu odwrócić wzrok, jednak wciąż nie mogę i wpatruję się w nią jeszcze intensywniej.
– Zabij mnie – mówi cicho.
Teraz wiem, co mówiły mi jej oczy przed chwilą. Gdy wyraża to wcześniejsze nieme błaganie, w jej głosie brzmi zniechęcenie i ponownie ten cholerny spokój. Jestem zdziwiony. Jeszcze nikt nigdy nie prosił mnie o śmierć. Zawsze prosili o życie, błagali w spazmach, łkali, smarkali i rzygali ze strachu, ale zawsze, zawsze błagali o życie. Nawet jeśli byłoby to marne niewolnicze egzystowanie, nawet gdyby ich przyszłość miała być poddańczą walką o przetrwanie, nawet gdyby mieli resztę życia spędzić w bólu, zawsze chcieli żyć. Tymczasem ona, młoda dziewczyna, nie chce żyć? Co to ma być, kurwa, o co tu chodzi? Pierwszy szok staram się ukryć pod drwiącym uśmiechem, ale ten wkrótce zamienia się w zainteresowanie.
– Chcesz umrzeć? Dlaczego? – pytam tak łagodnie, że aż zdumiewa mnie mój ton.
Nie odpowiada, patrzy tylko tępo przed siebie. Podchodzę do niej i biorę podbródek w dłoń. Dotyk jej skóry sprawia, że przebiega mnie dreszcz, próbując to ukryć, zaciskam palce na jej twarzy, zapewne sprawiając ból. Chcę poznać odpowiedź, bo nie przywykłem, by moje pytania pozostawały bez nich.
– Tak ci się śpieszy na tamten świat? – pytam ze złością, gdy próbuje się wyszarpnąć. – To może wcześniej się zabawię, a potem oddam chłopakom?
Widzę, że drży, ale chwilowe przerażenie zastępuje coś, co nazwałbym brawurą.
– Pytasz mnie o zgodę? – patrzy mi prosto w oczy.
Jej wyzwanie wyprowadza mnie z równowagi i w jednej chwili tracę nad sobą panowanie. Zanim pomyślę, wymierzam jej policzek i patrzę jak jej drobne ciało uderza o brzeg sofy, a następnie spada na podłogę. Zamieram, nie mogę uwierzyć, w to co właśnie zrobiłem. Uderzyłem ją! Kurwa, co jest ze mną nie tak? Próbuje sobie wytłumaczyć, dlaczego tak zareagowałem i nie mam pojęcia. Bo niby co mnie tak wkurzyło? To, że próbowała zachować godność w obliczu wulgarnej perspektywy? Jaki ze mnie kutas! Uderzyłem bezbronną dziewczynę tylko dlatego, że odważyła mi się postawić? Przecież nie jestem taki! Kiedyś nigdy nie podniosłem ręki na kobietę, z żadnego powodu. Co się ze mną dzieje? Czy przebywanie wśród tych wszystkich niewydarzonych troglodytów, wiecznie napalonych na byle dupę, zaciskających palec na spuście w ciągłym oczekiwaniu niepewnego jutra, zrobiło ze mnie tępego osiłka bijącego kobiety? Czy takim człowiekiem się staję?
Zły na siebie podchodzę do niej i próbuję pomóc wstać. Odtrąca moją rękę, ale nie zrażam się, chwytam zdecydowanie za łokieć, podnoszę z podłogi i sadzam z powrotem na sofie. Widzę, że łzy płyną jej po policzkach. Dlaczego mnie to rusza? – pytam siebie w myślach. – Dlaczego do cholery jej łzy mnie ranią?
– Przepraszam– mówię, nie wierząc, że takie słowa potrafią w ogóle przejść mi przez usta.
Ona nie reaguje, co mnie w sumie nie dziwi, nawet na mnie nie patrzy, tylko podkula nogi i głaszcze się po zaczerwienionym policzku. Ten widok mnie rozczula, a to już jest jak na mnie zdecydowanie za dużo. Znowu ze zdenerwowania przemierzam bibliotekę kilka razy, aż w końcu podchodzę i siadam zrezygnowany na stoliku naprzeciwko niej.
– Nie mogę cię wypuścić –szepczę, oparłszy łokcie o kolana.
– Zabij mnie – powtarza, a mnie znowu trafia szlag.
– Cholera, dziewczyno, co z tobą? Nienormalna jesteś? Dlaczego tak bardzo chcesz umrzeć?
Przyglądam się jej. Jest taka młoda, niewinna, a jednocześnie mam nieodparte wrażenie, że jej życie nie jest tak piękne jak ona sama. Tak, jest cholernie piękna, muszę to przyznać. Jest młoda, piękna i w innej sytuacji pewnie użyłbym wszelkich środków, aby ją przelecieć. Ale teraz, głównym uczuciem jakie we mnie wzbudza jest ciekawość. Z jakiegoś powodu jest całkowicie złamana, coś wydarzyło się w jej życiu, co spowodowało, że nie chce żyć. Zastanawiam się, czy ktoś ją skrzywdził, a może ma problemy finansowe, może wyleciała z pracy, ale czy to są powody aby umierać? Może ma depresję i obrała kurs na zagładę? Wtedy dociera do mnie, że tak naprawdę to nie moja sprawa. Walczę ze sobą, nie mogąc zrozumieć dlaczego mi zależy? Przecież nawet jej nie znam, powinno mi zależeć jedynie na tym, aby mnie nie wydała policji. Pocieram czoło w nadziei powrotu rozsądku, jednak nic takiego nie następuje. Ciekawość wygrywa i postanawiam wyciągnąć z niej powód jej obojętności w sposób, według mnie najszybszy. Wyciągam z kabury mojego Kimbera i dopiero wtedy ganię się w myślach za ten pomysł. Czy jestem już aż tak przesiąknięty tym gangsterskim gównem, że nie potrafię rozmawiać inaczej? Wzdycham, kręcąc głową, ale i tak realizuję zamiar.
– Skoro i tak zginiesz, to możesz mi podać powód, prawda? – mówię beznamiętnie, odbezpieczając broń.
Patrzy na mnie lekko zaskoczona, potem zerka na broń i widzę wahanie. Uśmiecham się, bo wiem, że wygrałem. To jednak zawsze działa. Ale ja muszę wiedzieć dlaczego. Przykładam jej lufę do czoła, bo jak być skurwysynem to do końca.
– Zabij mnie – mówi cicho, zamknąwszy oczy, ale drżenie jej głosu utwierdza mnie w przekonaniu, że ona wcale nie jest pewna tego, czego chce.
– Nie dosłyszałem – bawię się z nią.
– Strzelaj!
– Jesteś pewna? – czuję, że przeginam.
– Tak, do cholery! – podnosi głos, otwierając oczy.
Kurwa! Znowu tonę w tym przeklętym błękicie, a na dodatek tak bardzo chcę ją teraz pocałować, że aż mnie mrowią usta. Totalny pojeb ze mnie!
– Dlaczego? – pytam. – Dlaczego chcesz umrzeć?
– Nie dręcz mnie – jęczy.
– Dlaczego!? – krzyczę, przyciskając mocniej lufę do jej skóry. – Chcę wiedzieć!
– Gówno ci do tego!
– Skoro to ja mam cię pozbawić życia, to chcę znać powód! Nie uważasz, że mam do tego prawo?
– Nie zabijasz bez powodu? – drwi.
– A żebyś wiedziała, że nie!
– Tamten w limuzynie zginął z jakiegoś powodu?
– Oczywiście – wzruszam ramionami wciąż trzymając broń przy jej głowie.
– Z jakiego?
– Żarty sobie robisz?
– Mam prawo wiedzieć!
Parskam i opuszczam broń.
– A to dobre… jesteś niezwykła wiesz? – mówię rozluźniony. – Ok, powiem ci: ten gość był oszustem. Oszukał swoją rodzinę i się jej wyrzekł. Zainwestował kupę kasy, mojej kasy w świetnie rokujący biznes i mu się udało, zarobił takie pieniądze, że rodzina mogłaby żyć w luksusach do końca życia, ale on znalazł sobie kochankę, kupił dom w Wenecji i postanowił wyjechać nie oddawszy długu. Zamierzałem jedynie połamać mu kilka kości, ale kiedy pojechałem do jego mieszkania i zobaczyłem, w jakich warunkach żyje jego rodzina, nerwy mi puściły.
– A co ty jesteś jakiś mściciel? Nie widzę peleryny…
Rozbawiła mnie. Zacząłem się śmiać, aż brakowało mi tchu. Kiedy wreszcie się uspokoiłem, usiadłem ponownie przed nią i całkowicie poważnym tonem powiedziałem:
– Teraz twoja kolej. Dlaczego twierdzisz, że chcesz umrzeć?
– Bo chcę!
– Dlaczego?
– Bo i tak umrę! – wyrzuca z siebie z taką rozpaczą, że czuję ukłucie w sercu. – I tak umrę – powtarza przez łzy. –Dzięki tobie mogłoby być szybko i bezboleśnie.
Patrzę na nią zdziwiony, czekając na wyjaśnienie. Dostaję je szybko, ale nie jestem pewien, czy chciałem to usłyszeć.
– Białaczka. Trzeci nawrót. Przy pierwszym pół roku szpitala, dwie serie chemii i naświetlania. Remisja. Po dwóch latach powtórka i przeszczep szpiku – mówi, patrząc mi prosto w oczy, bez emocji, bez strachu, bez wątpliwości. Opowiada prostymi zdaniami, jakby relacjonowała wydarzenie z klasowej wycieczki, a nie dramatyczne losy swojego życia. – Remisja była dość długa, nawet uwierzyłam w życie. Wróciłam na studia, podjęłam pracę, próbowałam układać sobie świat. Dziś lekarz rozwiał moje nadzieje. Konieczna jest chemia, ale bez dobrego rokowania – kończy, a ja wciąż wpatruję się w jej oczy i jestem w szoku.
Potrafię sobie radzić z handlarzami bronią, dilerami, podstarzałymi alfonsami, zakłamanymi hazardzistami i wszelkim elementem aspołecznym. Potrafię radzić sobie w sytuacjach stresowych, nie przeraża mnie krew, ani widok zmasakrowanych ciał, ale do jasnej cholery nie mam pojęcia jak zareagować na coś takiego.
– Ale jakaś szansa na pewno jest– stwierdzam, zanim pomyślę.
Dziewczyna uśmiecha się drwiąco i wywraca oczami.
– Jesteś młoda, silna – dalej silę się na jakieś dyrdymały, choć wiem, że nie przekonałyby nawet mnie. – Poza tym na pewno masz dla kogo żyć – dodaję na koniec.
Kręci tylko głową.
– A twoja rodzina? – pytam, czując jak moje gardło się zaciska.
– Nie mam.
Marszczę brwi.
– Ojciec umarł rok temu, rodzeństwa nie mam, matki nie znałam – wymienia, a mi robi się ciemno przed oczami. – Chłopak rzucił mnie dzisiaj, gdy dowiedział się, że mam nawrót. – Uśmiecha się niemrawo. – Powiedział, że nie jest w stanie sobie z tym poradzić.
On nie jest w stanie sobie z tym poradzić? Kurwa, co za chuj! – krzyczę w myślach. Najchętniej znalazłbym tchórza i obiłbym mu gębę. Bo tylko to umiem… Zamyślam się. Siedzę jak ta pizda przed nią, przekładając spluwę z ręki do ręki i czuję, że łzy cisną mi się do oczu. Odwracam się i wstaję aby ukryć wzruszenie.
– Nie mam już sił – zaczyna łkać. – Nie mam po co, ani dla kogo, poza tym nie ma nadziei.
– Zawsze jest nadzieja.
Słyszę, co mówię i natychmiast żałuję, bo uznaję te słowa za totalne bzdury, jednak nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Nie jestem dobry w pocieszaniu. To co robiłem przez ostatnie dziesięć lat było raczej powodem do pocieszania dla innych, tymczasem teraz mam wewnętrzny przymus poprawienia humoru tej dziewczyny. Nie wiem skąd to uczucie, ale wiem, że po prostu muszę zdobyć się na coś więcej niż tylko trywialne „będzie dobrze”.
– Na pewno jest coś, dla czego warto żyć – mówię. – Praca, przyjaciele, pragnienia… – wymieniam, co mi przyjdzie do głowy. – Nie uwierzę, że kompletnie nic na tym świecie nie sprawia ci radości.
– Co ty wiesz?
W sumie ma rację, bo cóż mogę wiedzieć o tym, co przeżywa, o jej cierpieniu, o jej życiu? Ale we mnie wstępuje przekorny duch i nie wiedząc czemu postanawiam znaleźć jakieś argumenty. Przecież sam wiem coś o śmierci, nawet całkiem sporo, bo się w niej taplam od wielu lat. Teraz buzują we mnie emocje.
– To ty gówno wiesz! – wykrzykuję. – Nie masz pojęcia czym jest śmierć. – Podnosi na mnie oczy i wiem, że mam jej uwagę, więc kontynuuję: – Widziałem śmierć najgorszą z możliwych, w upodleniu, we łzach i cierpieniu, taką, która odbiera nadzieję i zabija wszelkie uczucia. I widziałem ludzi kurczowo trzymających się nawet najnędzniejszego życia. Znam cierpienie i ból, bo sam zadałem ich wiele. Ludzie chcą żyć, mimo wstydu, mimo beznadziei, mimo krzywd, mimo odrazy do samego siebie. – Wypluwam słowa wprost w jej twarz. – Wiem jak wygląda wola życia! Dlatego nie próbuj mi wmówić, że naprawdę chcesz umrzeć, bo twoje oczy mówią co innego – kończę cicho.
Dziewczyna zalewa się łzami, więc wiem, że trafiłem, tyle, że jakoś wcale się nie cieszę. Jej łzy są dla mnie trudne do zniesienia. Siadam naprzeciwko i czuję jakby ktoś nagle włożył serce do mojej pustej dotąd piersi. Widzę jak bezwiednie podnoszę ręce i obejmuję dziewczynę. Przytulam ją i czuję jak rozluźnia się w moich ramionach, a kiedy biorę głęboki wdech tuż przy jej włosach, do moich nozdrzy dociera zapach kokosa. Mam wrażenie, że jestem odurzony jej zapachem, jej delikatnością, jej samotnością, jej historią, nią całą. Nie rozumiem co się dzieje, bo nigdy w życiu tak się nie czułem. Nigdy nie miałem potrzeby dbania o kogoś, poza bratem, ale to co czuję teraz jest zupełnie inne. Nie wiem, czy w ogóle potrafię się zachować w takiej sytuacji, ale tak bardzo pragnę dać tej dziewczynie ukojenie, że jestem w stanie zrobić wiele. Zdaję sobie sprawę, że jestem sztywny jak kołek, ale nie bardzo potrafię zrozumieć powód tego stanu. Nie mam pojęcia o bliskości, o pocieszaniu, więc ignorując sztywność ciała po prostu ją tulę, głaszczę jej włosy i pozwalam, by jej łzy wsiąkały w moją koszulę. Płacze długo, jakby łzy zalegały w niej od dawna, jakby razem z nimi uchodziły wszystkie, nagromadzone latami emocje. Nic nie mówię, tylko słucham tego szlochu, który po jakimś czasie przeradza się w ciche łkanie. Nie wiem ile tak siedzimy, ale w końcu jej oddech powoli się uspokaja i mam wrażenie że zasypia. Biorę jej drobną postać na ręce i kompletnie bezrefleksyjnie niosę do swojej sypialni, gdzie układam na łóżku. Przez chwilę siedzę przy niej, walcząc z myślami. Powinienem ją zabić. Wiem to. Zdaję sobie sprawę z tego, że widziała jak zabijam Gajewskiego i że teraz stanowi dla mnie zagrożenie, ale jakakolwiek decyzja jest dla mnie trudnością nie do przejścia. Wiem co powinienem zrobić. Sięgam ponownie po mojego Kimbera, aby szybko załatwić sprawę. Zaciskam palce na broni i rozluźniam, powtarzam to kilkukrotnie, aż wreszcie cofam rękę. Widziała – podpowiada mi rozum, ale gdy patrzę na jej delikatną twarz, mokrą od łez, nie jestem w stanie jasno myśleć. Powoli wstaję, biorę koc, aby położyć się na kanapie. Zamierzam przemyśleć to wszystko rano.
– Zostań proszę – mówi cicho, a ja zamieram tyłem do niej. – Po prostu połóż się koło mnie. Potrzebuje kogoś – dodaje.
– Jesteś pewna, że jestem właściwą osobą? – pytam wciąż stojąc tyłem.
Nie odpowiada, dlatego odwracam się, a wtedy widzę jak patrzy nam mnie, a w jej oczach tańczy wątłe światło zza okna. Nie rozumiem, czy to przebłysk szaleństwa, czy rozpaczy, czy jednego i drugiego, ale spełniam jej prośbę, choć wiem, że to nie jest dobry pomysł. Nie znam jej, a ona nie zna mnie, na dodatek może wsadzić mnie za kratki. Mimo to, gdzieś podświadomie wiem, że nic mi przy niej nie grozi. Kładę się niepewnie za jej plecami i wzdycham, zaciągając się jej zapachem. Wtedy ona nagle obraca się do mnie i wtula w moją pierś. Jestem tak oszołomiony, że nie mogę się ruszyć. Leżę jak kłoda, prawie nie oddycham. Tymczasem jej oddech uspokaja się i czuję jak zwalnia jej serce. Zasypia.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Jego olśnienie
Seria:
Odkupienie
Copyright © Adela D. Zalewska
Wszelkie prawa zastrzeżone
Górki 2022
Redakcja: Dudziuk & Przyjaciele
Korekta: Joanna Węglarska-Struczko
Redakcja techniczna: A.Z. Co.
Przygotowanie okładki: A.Z. Co.
FB: Adela Zalewska
Dystrybucja: Adela D. Zalewska
ISBN 978-83-958795-7-9