Jego odkupienie - Adela D. Zalewska - ebook + audiobook

Jego odkupienie ebook i audiobook

Adela D. Zalewska

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Po wielu burzliwych przejściach, pragnąc odkupienia oraz żywiąc nadzieję na zmianę, Darek postanawia zmierzyć się ze swoją przeszłością kryminalną i zgłasza się na policję. Jego decyzja staje się punktem wyjścia do intrygi, która pogrąża nie tylko jego, ale także Joannę, wplątaną w grę pomiędzy tajemniczymi ludźmi z przeszłości Darka, jego rodziną i wymiarem sprawiedliwości.
W miarę jak wątki wielkiego biznesu i polityki na najwyższym szczeblu władzy splatają się z niebezpiecznym napięciem między bohaterami, Joanna odkrywa, że walka z przeciwnościami losu dopiero się rozpoczyna. To, co do tej pory uważała za problem, okazuje się błahostką, gdyż wkrótce rzeczywistość uderza w nią z całą mocą. Czy pełna wiary w ludzi Joanna poradzi sobie z nieznanymi dotąd faktami? Co zrobi, gdy okaże się, że nowym wrogiem jest człowiek jej najbliższy, i czy będzie potrafiła odnaleźć w nim tego, którego pokochała? Czy Darek znajdzie w sobie dość siły, aby zrozumieć, czym jest prawdziwe uczucie i go nie zaprzepaścić?
"Jego odkupienie" to zakończenie serii pełnej emocji i niebezpieczeństwa. Czy wszystkie tajemnice znajdą wyjaśnienie? Przekonaj się. Poznaj finał tej historii. Przenieś się w świat zawiłych intryg, namiętnych uczuć i walki o sprawiedliwość, w świat, gdzie rzeczywistość jest zawsze bardziej złożona, niż się wydaje.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 435

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 0 min

Lektor: Tomasz Bielawiec
Oceny
4,3 (3 oceny)
2
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Olazd

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna trylogia, miłość, sensacja, szybko się czyta. Polecam.
00
kati2001

Całkiem niezła

Dwie pierwsze części według mnie bardzo dobre, trzecia ostatnia rozwleczona. Wątek kryminalny dominuje pochłaniając lwią część książki.
00

Popularność




Adela D. Zalewska

Jego odkupienie

STOPKA

Jego odkupienie

Seria: Odkupienie

Copyright © Adela D. Zalewska

Wszelkie prawa zastrzeżone

Górki 2024

Redakcja: Dudziuk & Przyjaciele

Korekta: Joanna Struczko

Redakcja techniczna: A.Z. Co.

Przygotowanie okładki: A.Z. Co.

ISBN: 9788395879586

Dystrybucja: Adela D. Zalewska

Prolog

Trzy dni przed spektaklem Petera

Darek

— Czyli nadal nic nie mamy — stwierdzam, czytając po raz kolejny skan aktu notarialnego, według którego ja i Czarek jesteśmy współwłaścicielami spółki, o którą od ponad trzydziestu lat toczy się zawzięta walka.

Po kilku dniach odgadliśmy wreszcie hasło do pliku. Chociaż ojciec podał nam wskazówki, to dotychczas nie mogliśmy poradzić sobie z zagadką. Hasło jest w słoiku babci — powiedział, a my nie mieliśmy pojęcia, o co mu chodziło. Wpisywaliśmy na milion sposobów słowo „pieniądze”, w różnych językach i kombinacjach, aż wreszcie, kiedy już chciałem oddać zlecenie znajomemu informatykowi, przypomniałem sobie, jak babcia nazywała ten słoik. „Złoty dżem” jednak również nie pasował. Czarek zmuszał mnie do wytężenia umysłu i przypomnienia sobie jakichś szczegółów, bo twierdził, że nie możemy pozwolić, aby obca osoba weszła w posiadanie informacji, które mogą znajdować się w pliku. Siedziałem dwa dni, zastanawiając się, jaki szczegół mi umyka, gdy wreszcie sobie przypomniałem. W słoiku babci, poza pieniędzmi, które zbierała latami, znajdowało się zdjęcie, na którym uwieczniono mamę, nas dwóch i babcię. Nie wiem, kiedy i przez kogo zostało zrobione, ani także, dlaczego babcia miał do niego taki sentyment, ale faktem było to, że wyglądaliśmy na nim jak szczęśliwa rodzina. W sumie to nie wiem, co się ostatecznie z nim stało. Tak czy inaczej, ponownie niewiele nam to odkrycie dawało, bo wpisywanie wszelkich skojarzeń ze zdjęciem nie przynosiło rezultatu. Kiedy więc Czarek wreszcie wpisał „RODZINA” i plik się otworzył, z radości omal się nie popłakaliśmy. Teraz zaś, po przeczytaniu pierwszego z ponumerowanych dokumentów, znajdujących się w spakowanym folderze, nasz entuzjazm zmalał niemal do zera, ponownie bowiem byliśmy tam, gdzie wcześniej. Pośrodku wielkiego nigdzie.

— Ale przecież twierdził… — Czarek brzmi na załamanego, a wygląda jeszcze gorzej, gdy tak wpatruje się z niedowierzaniem w ekran.

— Nasz ojciec zawsze kłamał. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej — mówię, nie bez żalu. Naprawdę sądziłem, że chociaż na koniec życia nie kłamał. Ponownie wraca cały żal, który czułem do ojca, a który zdawało mi się, pogrzebałem wraz z nim.

— Czyli oddaliśmy firmę za darmo — mówi Czarek, wstając.

— Za pieprzone dziesięć milionów.

— Czyli za darmo — prycha. — Nie wierzę, że to się tak kończy.

Patrzę na ekran laptopa, czując zniechęcenie, rezygnację, która otula moje serce coraz ciaśniej. To rzeczywiście koniec. Wraz ze sprzedażą firmy sprawa się kończy. Może to i dobrze? W sumie to niczego nie tracimy. Jesteśmy zabezpieczeni finansowo, a biznes, który prowadzimy zapewni nam dobry byt. Może skoro firma nie należy już do nas, to Lont się od nas odpieprzy? Czy tego chcę? Czy to mi wystarczy? Czy nie zadręczy mnie świadomość, że gdzieś tam kryje się człowiek, który zrujnował życie moim rodzicom, a potem mnie i Czarkowi? Czy będę w stanie pozwolić by cała ta intryga poszła w zapomnienie? Po chwili stwierdzam, że to niemożliwe, aby to był koniec. Nie jestem w stanie uwierzyć, że faktycznie odzyskanie przez Lonta firmy kończy sprawę. Jego zawziętość świadczy, że majątek to nie wszystko i że on chce czegoś więcej. Poza tym jest jeszcze matka, którą obiecaliśmy odnaleźć, a którą uprowadził właśnie Farowski.

— To nie może być wszystko — mówi nagle Czarek. — Otwórzmy kolejne pliki, może tam coś będzie.

Wzdycham, ale robię, o co prosi i po chwili naszym oczom ukazuje się kilka zdjęć, na których widać odręczne zapiski, jakieś daty, powiązania, wydarzenia i inne zdjęcia. Najpierw nie rozumiem, na co patrzę, dopiero po chwili dociera do mnie waga informacji znalezionych przez ojca. Ale kiedy zaczynam rozumieć jakie znaczenie mają dla nas, wzdycham ciężko. Rzeczywiście, to z pewnością nie koniec. Nie wiem tylko, czy bardziej się cieszę czy martwię. Widzę, że Czarek także zrozumiał, jak wielką wagę mają informacje, które widnieją na ekranie. Nie odzywam się, bo zwyczajnie nie wiem, co właściwie powiedzieć. Ludzie, których nazwiska i twarze widnieją na ekranie, nie są zwykłymi ludźmi. To persony pełniące znaczące stanowiska w kraju i za granicą, a oskarżenia, które same formułują się w mojej głowie, ujawnione z pewnością wywołałyby międzynarodowy skandal. Siatka powiązań jest zagmatwana i aż trudno uwierzyć, że to nasz wolfram budzi aż takie zainteresowanie.

— Co z tym zrobimy? — pyta Czarek po bardzo długiej chwili ciszy, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem. — To taka bomba, że aż boję się o tym myśleć.

— Szczerze mówiąc nie spodziewałem się.

— A kto mógł się spodziewać? Ojciec mówił półsłówkami. Tylko co nam to tak naprawdę daje?

Patrzę na brata i nagle wpada mi do głowy myśl, którą wyrażam na głos.

— Nikt nie wie, że Edwin nie żyje. Ani Lont, ani Radomski, ani Jarczyk. Nikt, poza nami.

Czarek zerka na mnie zdezorientowany.

— O co ci chodzi?

— O to, że mamy takie karty, że wszyscy muszą się z nami liczyć.

— Chcesz to ujawnić?

— A ty nie?

Czarek spogląda na ekran, potem na mnie i się uśmiecha, a zaraz potem kręci głową.

— Znając polskie realia, to tego typu dowody nie będą wystarczające, aby wsadzić tych ludzi.

— Masz rację, ale mogą być dobrym punktem wyjścia w negocjacjach.

— Chcesz negocjować z Lontem? — Czarek wygląda na wystraszonego.

— Nie, nie z nim.

— Radomski to cienki Bolek — macha ręką.

— Myślę o kimś wyżej.

Czarek opada na oparcie krzesła.

— Prokuratura?

— CBA i ABW.

Mierzymy się chwilę wzrokiem, aż Czarek wypuszcza powietrze i się zamyśla.

— To, co tu mamy, wystarczyłoby na wywołanie bałaganu w kraju i za granicą — mówię — jednak ci ludzie potrafią sobie radzić z takimi problemami. Uciszyliby nas i ukręcili sprawie łeb tak szybko, że nie zdążylibyśmy mrugnąć. Dlatego musimy podejść do sprawy ostrożnie, przemyśleć ją i załatwić tak, abyśmy to my byli wygranymi.

— Szantaż?

— Nie, mam lepszy pomysł.

— Oświeć mnie, bo nie rozumiem.

Nachylam się do Czarka.

— Damy Lontowi Edwina, a służbom Lonta — mówię cicho.

— Niby jak?

— Jeszcze nie mam sprecyzowanego planu. Dopiero na to wpadłem. Ale jeśli wszystko dobrze pójdzie, to zapewnię nam wolność od tego burdelu, a sobie spokój sumienia.

Czarek parska.

— Co cię tak bawi? Perspektywa normalnego życia?

— Nie skąd, o tym wszyscy marzymy, ale czy aby nie za daleko wybiegasz z tym spokojem sumienia? Obaj wiemy, że w naszym przypadku to niemożliwe.

Zamykam oczy. Do tej pory sam tak myślałem. Jednak ostatnie kilka miesięcy bardzo mnie zmieniły. I chociaż wciąż mam wątpliwości, to wiara w lepsze jutro, tak charakterystyczna dla mojej żony, udzieliła się także mnie. I chociaż wiem, że odkupienie może być dla mnie niemożliwe, to będę go szukał.

— Spróbuję — stwierdzam.

W dążeniu do odkupienia

Plan

Darek

— Myślałeś, że twoje szczęście będzie trwało wiecznie? — Słyszę głos, który skądś znam, ale nie mogę sobie przypomnieć skąd.

Odwracam się w stronę kraty i widzę wysokiego faceta z brodą tak zadbaną, że fryzura Travolty z Gorączki sobotniej nocy, to przy tym kołtun. Wiem już, skąd znam tego gościa. To policjant, który był u mnie w domu razem z Radomskim, gdy szukali tych zaginionych nieletnich. Nie pamiętam jego nazwiska, ale za to pamiętam, że już wtedy wydał mi się strasznie narwany i ewidentnie cięty na mnie. Wtedy usadziłem go dość łatwo, za to teraz muszę pozwolić mu na chwilę triumfu.

— Wielki Szuma wreszcie za kratkami. — Facet opiera się o kratę. — Wiesz, że już cała Warszawa o tym trąbi? Nie minęła nawet godzina, odkąd tu jesteś i już wszyscy wiedzą, że mityczny nieuchwytny biznesmen z Kabatów wpadł. Wstyd, co nie?

Wzdycham tylko. W dupie mam to, co mówi ulica, a tym bardziej nie obchodzi mnie opinia tego gogusia z wymuskaną brodą. Odwracam głowę, ignorując go dość ostentacyjnie i zatapiam się w myślach. Przypominam sobie jej piękne niebieskie spojrzenie, w którym widziałem zrozumienie, wtedy gdy mnie zabierali. Bała się, ale chciała dać mi poczucie wsparcia. Nie płakała, chociaż łzy błyszczały w jej oczach. Uśmiechała się. I ten właśnie uśmiech teraz sobie wyobrażam. Chciałbym oszczędzić jej tego bólu, ale skoro nie mogę, to zadowolę się faktem, że nie rozpaczała, że zachowała się tak godnie, że jestem z niej dumny.

— Wyłaź — krzyczy nagle facet, którego przed momentem olałem i otwiera kratę. — Pogadamy sobie.

Chciałbym mu powiedzieć, że z nim nie będę rozmawiał, ale wiem, że to nie przyniesie mi nic dobrego. Nie zamierzam dyskutować ani się stawiać. Jestem tu w jednym celu i nie zepsuję tego chęcią pokazania temu młokosowi, gdzie jego miejsce. Przeczekam. Radomski niedługo przyjedzie i wszystko zacznie się toczyć tak, jak trzeba. Wstaję z pryczy i podchodzę do kraty, gdzie dyżurny zakłada mi kajdanki, a potem prowadzi do pokoju przesłuchań, ale wtedy tamten bierze mnie pod ramię i odsyła dyżurnego, a potem prowadzi do kibla. Wiem już, że mam przesrane. Nie przesłuchuje się aresztantów w kiblu, a skoro tu jestem, to ten goguś zamierza zrobić coś, co nie ma szans się nagrać. Zastanawiam się, co on ma do mnie? Ja nawet nie potrafię przypomnieć sobie jego nazwiska. Nie mam jednak czasu na dłuższe rozważania, bo obrywam kopniaka w tył nóg, a gdy opadam na kolana, do mojej szczęki dochodzi jeszcze sierpowy, który zwala mnie na podłogę.

— Kurwa, jakie to przyjemne! — cieszy się tamten, gdy ja próbuję podnieść się przynajmniej do pozycji siedzącej. — Marzyłem o tym, odkąd pierwszy raz cię zobaczyłem.

Chciałbym mu oddać. Tak bardzo chciałbym mu oddać. Wiem jednak, że nie mogę. On zapewne tylko na to czeka, aby dopieprzyć mi napaść na policjanta. Mógłby mnie wtedy zabić, niby w obronie własnej. Postanawiam przetrwać. Radomski zaraz powinien wrócić. Wstaję, choć nie bez wysiłku, poza tym ze skutymi rękami jest nieco trudniej.

— Tak wyglądają teraz przesłuchania? — pytam, ścierając krew z rozciętej wargi.

— A co, nie podoba ci się?

— Po prostu chcę poznać nowe zwyczaje. Kiedyś przesłuchujący przynajmniej się przedstawiał, zanim przystąpił do czynności.

Chcę zyskać na czasie, więc liczę, że gość jest rozmowny.

— A żebyś wiedział, że ci się przedstawię — syczy, zbliżając się. — Zapamiętasz każdą literę mojego nazwiska, bo ci ją wbiję pięścią do głowy!

Facet rusza na mnie z impetem i zamachuje się, jednak nie trafia. Robię kilka kolejnych uników, a potem podcinam go i pozwalam, by upadł. A potem się odsuwam. Najlepszym wyjściem byłoby w tej chwili stąd wyjść i pójść do dyżurnego, ale nagle dopada mnie myśl, że to nie jest zbieg okoliczności. Dlaczego bowiem policjant, który od lat mnie ściga, zamierza mi teraz wpierdolić? I to nie do końca po cichu? Nie wierzę, że aż tak zalazłem mu za skórę. Obawiam się, że to zaplanowane działanie. Czyje? Tego łatwo mogę się domyślić.

— Dużo ci zapłacili? — pytam, gdy facet gramoli się z podłogi. — Masz mnie zabić, czy tylko uszkodzić?

Gość rzuca się na mnie, ale puszczam go bokiem i po chwili przyciskam do ściany.

— Jak widzisz, mógłbym z łatwością skręcić ci teraz kark. Nie zrobię tego, tylko dlatego, że jestem tu w ważnej sprawie, którą chcę doprowadzić do końca. Nie wierzę, że stoisz po przeciwnej stronie barykady, dlatego pytam, kto ci zapłacił?

— Takie ścierwo jak ty sprzątam bez zapłaty — syczy, próbując się wyrwać, ale trzymam go jeszcze mocniej.

— Nie obrażę się, bo masz rację. I pewnie w innych okolicznościach sam bym się sprzątnął, ale teraz są ważniejsze sprawy.

— Nie dla mnie — mamrocze gość.

— Masz coś do mnie? — pytam i puszczam go. — Coś prywatnego?

Facet stoi chwilę tyłem do mnie z pochyloną głową, po czym ponownie rzuca się na mnie. Tym razem nie jestem przygotowany i nie mam szans odparować ataku. Potykam się i uderzam plecami w umywalkę, a potem upadam na podłogę. Facet błyskawicznie siada na mnie i zaczyna okładać, wyrzucając z siebie wściekłe słowa, z których niewiele mogę zrozumieć. Próbuję się zasłaniać, ale kajdanki bardzo mi to utrudniają. Obrywam w skroń i widzę gwiazdy, które szybko zanikają pod wpływem kolejnych ciosów. Usiłuję zwalić gościa z siebie, jest jednak bardzo silny. Po kilku próbach wreszcie udaje mi się za to zarzucić ręce za jego szyję i przyciskam go mocno do siebie, uniemożliwiając wyprowadzenie kolejnych ciosów w twarz. Teraz za to obija mi żebra. Zakładam zacisk nogami na jego biodrach i ściskam, licząc, że odbiorę mu trochę tchu. Ciosy są coraz lżejsze, ale trzymam go do momentu, aż zaczyna walczyć o oddech. Wtedy błyskawicznie go od siebie odpycham i odsuwam się pod drugą ścianę, aby znaleźć się poza jego zasięgiem. Czuję wściekłość, że znalazłem się w tej sytuacji, ale zmuszam się, aby zapanować nad odruchami. Tak bardzo chciałbym go zajebać, że aż się cały trzęsę. Nie mogę spowodować żadnych obrażeń ciała funkcjonariusza, bo oskarży mnie o napaść, a wtedy będę miał przesrane. Nie chcę popełnić głupiego błędu, do którego najwyraźniej chce mnie zmusić Lont. Nie mam wątpliwości, że to on nasłał na mnie tego policjanta. Gdyby chciał mnie zabić, to już bym nie żył. On miał za zadanie mnie sprowokować, tyle że coś poszło nie tak.

Spoglądam na niego i widzę, że jego złość nie maleje. Podnosi się i idzie w moim kierunku.

— Kurwa, człowieku, chcesz, żebym cię zabił?

— To ja ciebie zamierzam zajebać! — Rzuca się na mnie, próbując złapać mnie za szyję, ale ostatecznie sięga koszuli, szarpie i popycha mnie na ścianę.

— Zapłacili ci, żebym dostał zarzut napaści?

— W dupie mam ich kasę. Takich jak ty należy wyłapać i odstrzelić, a nie wsadzać. Strata czasu na takich śmieci.

— Czyli to sprawa osobista — stwierdzam.

Facet odrywa mnie od ściany i popycha na drugą.

— Może powiesz, czym ci zawiniłem?

Mam nadzieję go zagadać, zyskać jeszcze więcej czasu, jednocześnie zastanawiam się, gdzie do kurwy nędzy podziewa się Radomski.

— Czym? — syczy. — Jesteś zakałą tego miasta. Przez ciebie i ten twój biznes ludzie tracą rodziny, tracą wszystko, co cenne.

— Jesteś pewien, że zwykli ludzie?

Nie przemyślałem tego pytania i po chwili doświadczam furii faceta, który uderza mnie w brzuch.

— Nie waż się oceniać! — krzyczy. — Nie masz do tego prawa!

Dostaję jeszcze jeden cios na żebra, a kolejne, które miałyby paść na twarz, udaje mi się sparować. Na nic to się zdaje, bo jestem już zmęczony obroną bez ataku i nie jestem w stanie utrzymać równowagi, gdy tamten mnie podcina. Upadam na biodro i uderzam głową w ścianę, co na chwilę wprawia mnie w zamroczenie. Kiedy dochodzę do siebie, czuję dłoń zaciśniętą na szyi i pięść uniesioną do uderzenia.

— Halkiewicz! — słyszę od wejścia. — Co ty odpierdalasz?

Facet błyskawicznie mnie puszcza.

— Zaatakował mnie — mówi. — Musiałem się bronić!

Nie zamierzam się tłumaczyć, to poniżej mojej godności. Radomski patrzy na mnie i kręci głową.

— Spójrz w lustro, to się dowiesz czy ci wierzę — stwierdza komisarz i podchodzi do mnie, pomagając mi wstać. — Ciesz się, że żyjesz Halk — dodaje, uśmiechnąwszy się do mnie.

Radomski wie, że gdybym chciał, to gościa właśnie zeskrobywaliby ze ścian.

— Guzdrałeś się. Kurwa! — jęczę, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze.

— Poradziłeś sobie. –Wzrusza ramionami.

— Przyjebię ci zaraz — mamroczę, próbując zmyć krew.

Radomski uśmiecha się pobłażliwie, po czym podchodzi do tamtego.

— Oddaj broń, Halk.

— O co ci chodzi, Radar? — pyta młodszy policjant.

Zerkam na nich, bo pierwszy raz słyszę ksywę Radomskiego i chce mi się śmiać.

— Długo cię namierzałem — mówi tymczasem komisarz. — Trochę mi napsułeś planów.

— Konfident — syczy Halkiewicz.

— Ja? To ty zadajesz się z gorszym elementem od niego. — Wskazuje na mnie głową. — Bez urazy.

— Jasne — odpowiadam.

W drzwiach staje dwóch mundurowych, a ja opieram się o umywalkę obok Halkiewicza.

— Musiałem coś zrobić, bo ty nie robiłeś nic. Latami kryłeś tego skurwiela!

— Licz się ze słowami Fabian. Masz jeszcze szansę wyjść z tego z twarzą.

— Z twarzą? — śmieje się młody policjant. — W dupie to mam. Cały ten popierdolony system, gdzie takie ścierwa chodzą po świecie bezkarnie.

— I dlatego ułożyłeś własny plan, bez konsultacji z przełożonymi?

— Nie zamierzałem konsultować niczego z taką sprzedajną świnią jak ty.

— Dość tego! — stwierdza ostro Radomski. — Zabierzcie Halkiewicza do aresztu — zwraca się do policjantów, którzy przyglądają się całej wymianie zdań.

Zanim tamci się ruszą, Halkiewicz sięga do kabury, ale jestem szybszy. Doskakuję do niego i odbieram broń. Zaskoczony nie ma szans zareagować i tylko patrzy zdziwiony to na mnie to na Radomskiego. Po chwili zostaje skuty, a Radomski odbiera mu odznakę, zrywając ją z jego szyi.

— Naciesz się — drwi młody. — Nie masz pojęcia, z kim zadzierasz.

Nie mogę się powstrzymać i uderzam Halkiewicza, który właśnie by leżał, gdyby nie to, że trzymają go tamci dwaj.

— O ty, kurwa! — jęczy Halkiewicz, ocierając krew z wargi.

Radomski patrzy na mnie z przyganą, ale ja tylko rozkładam ręce, po czym oddaję mu broń tamtego.

— Wyprowadźcie go — mówi Radomski, gdy tamten jeszcze się odgraża.

Gdy zostajemy sami, komisarz przygląda mi się, po czym mówi z drażniącą wesołością:

— Dałeś się sprać.

— Ze skutymi rękami nie tak łatwo się bronić.

— Świetna wymówka. Potrzebujesz lekarza?

— Jedna sprawa załatwiona — mówię, ignorując jego pytanie. Czuję, że nieźle oberwałem, ale nie mam czasu teraz się nad sobą rozczulać. — Nie macie więcej kretów?

— Tego nie możemy być pewni, ale na razie liczę na spokój.

— Nie wiesz co Halkiewicz do mnie ma? Jego furia wyglądała na prywatne sprawy.

Radomski przygląda mi się chwilę, po czym wyciąga papierosa i zapala.

— Nie macie tu czujek dymu?

— Osobiście zepsułem tę tutaj. — Wskazuje na czujnik nad nami. — A co do Halka. Pamiętasz, jak dwa lata temu przyszliśmy do ciebie w sprawie zaginionych dziewczyn? Kierownik zamierzał odsunąć młodego od sprawy, bo jedną z ofiar była siostra Halka, ale ostatecznie uznał, że nie ma takiej potrzeby.

— To znaczy, że on nadal sądzi, że to ja porwałem te dziewczyny? Przecież załatwiliśmy wtedy sprawę, dziewczyny znalazły się u Farowskiego.

— Tak. Halk jednak drążył dalej, bo Paulina Halkiewicz krótko po powrocie do domu zniknęła ponownie.

— Może po prostu zwiała z domu?

— Na to wygląda. Z raportu od chłopaków z Wybrzeża wynika, że widziano ją w Sopocie w towarzystwie bogatego pięknisia — synalka jakiegoś biznesmena.

— Ale Halkiewicz w to nie wierzy? Myśli, że ją sprzedałem?

Radomski wzrusza ramionami.

— Teraz to ja już nie wiem, co on sobie tam myśli. Zresztą, mamy co innego na głowie. Za godzinę będzie prokurator. Jesteś gotowy?

— Na tyle, na ile można być gotowym na wywrócenie swojego życia do góry nogami.

— Jesteś zdecydowany? — pyta Radomski, a w jego twarzy dostrzegam zmartwienie.

— Nie mam wyjścia.

— Wiesz, że jeśli nie przekonasz prokuratora, to pójdziesz siedzieć?

— Będę się trzymać wiary, że to, co mam, przekona każdego.

Uśmiecham się, bo mój plan przewiduje coś więcej niż prokuraturę, ale komisarz o tym nie wie. Zamierzam rozpieprzyć cały system stworzony przez Lonta i uwolnić się wreszcie od przeszłości. Wiem wystarczająco dużo, aby zapewnić sobie wyjście z pudła i ochronę, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu, aby połączyć wszystkie fakty, a potem wyciągnąć starego Farowskiego z nory.

Joanna

Nie wiem, ile czasu spędziłam na tej ulicy wpatrzona w oddalające się światła policyjnej ciężarówki, a potem w ciemną dal, która z chwili na chwilę napawała mnie coraz większym lękiem. Czułam, że nasze życie zmienia się bezpowrotnie i w tamtym momencie nie byłam pewna, jak do tej zmiany podejść. Czy tego właśnie chciałam? Męża w więzieniu i niepewności co do jutra? Oczywiście, że nie. Pragnęłam natomiast jego odkupienia. Codziennie w modlitwie prosiłam Boga o litość dla niego. Żywiłam się nadzieją, że znajdzie się sposób, aby mógł odpokutować winy, wierząc dość naiwnie, że przy tym go nie stracę. Byłam naiwna, byłam głupia.

Łzy ponownie płyną mi po policzkach i nawet nie zauważam, kiedy podchodzi do mnie Czarek. Policjanci, którzy na prośbę Arka ze mną zostali, wsiadają teraz do samochodu i odjeżdżają, a Czarek prowadzi mnie bez słowa do swojego auta i wiezie do domu. Nie do końca wiem, jak przejeżdżamy przez miasto ani bowiem trasa, ani pogoda za szybą, ani nawet pora dnia nie są dla mnie czymś wartym zapamiętania. Jedyne co wiem, to że podczas jazdy zerkam na Czarka raz po raz, orientując się, że mimo iż bardzo się stara, nie potrafi ukryć faktu, że spodziewał się tego, co się stało.

— Zaplanowaliście to? — pytam, gdy wysiadamy z samochodu pod willą, ale on milczy. — Powiedz, proszę. — Idę za nim. — Ja muszę wiedzieć, co się dzieje. — Chwytam go za ramię, gdy jest już na schodach.

— Idź, odpocznij, Aśka. Pogadamy rano, dobrze? — odpowiada spokojnie i rusza w kierunku drzwi.

— Żartujesz? Mój mąż, a twój brat jest w areszcie, a ty wysyłasz mnie spać?! — Biegnę za nim. — Powiedz mi o co chodzi?

— To nie ja powinienem to zrobić.

— A kto?

— Darek.

— Przecież on jest w areszcie! Nie mam na razie możliwości, aby się z nim zobaczyć.

— Kosma już działa — stwierdza, wchodząc do domu.

— Czarek, do cholery, nie zbywaj mnie. Mam prawo wiedzieć, co się dzieje.

Wchodzę za nim do środka, ale on wciąż mnie ignoruje. Próbuje schować się w toalecie i zamyka mi drzwi przed nosem.

— Poczekam! Wiesz o tym? Nie dam się spławić! To jest poważna sprawa! — krzyczę, stojąc pod drzwiami. — Musisz mi powiedzieć o co chodzi, bo oszaleję!

— Musisz uzbroić się w cierpliwość — odpowiada, wychodząc po minucie.

— Dlaczego mnie tak traktujesz? Brat cię nic nie obchodzi?

Czarek spogląda na mnie z przyganą, wzdycha, a potem mija i wchodzi po schodach na górę.

— Nie rób mi tego, proszę. Tak nie można. Ty coś wiesz i nie chcesz mi powiedzieć! Jestem jego żoną!

— Co tu się dzieje? Dzieci śpią — mówi Wiktoria, która właśnie pojawia się na schodach.

— Wiki, może ty przemówisz mu… — Wybucham płaczem.

— Co się stało? — Wiktoria zbiega po schodach i mnie przytula.

— Darka aresztowali.

— O Boże…

— Czarek coś wie i nie chce mi powiedzieć.

— To prawda? — Wiktoria zerka na męża.

— Wkrótce. Wszystko wyjaśni się wkrótce — odpowiada twardo Czarek.

— Ale o co tu chodzi?

— Powtarzam. Wkrótce.

— Co to znaczy wkrótce, do cholery! — krzyczę. — Ile to oznacza? Dzień, dwa, tydzień, miesiąc?

— Nie wiem — odpowiada Czarek. — Musisz się uspokoić. Cierpliwość popłaca, wierz mi.

Patrzę na niego ze złością. Wiktoria przytula mnie mocniej i prowadzi do salonu, gdzie sadza na sofie.

— Asiu, wiem, że ci ciężko, ale musisz być cierpliwa. Skoro Czarek mówi, żebyśmy poczekali, to tak musimy zrobić.

— Ale skoro coś wie, to dlaczego nie może mi powiedzieć, o co chodzi? Przecież to oczywiste, że wie wszystko.

Wiktoria wzdycha.

— Myślę, że ma dobry powód. A ty musisz się nauczyć, że w tym świecie…

— Mam dość tych głupich zasad w tym waszym świecie! — Odpycham ją i wstaję. — Nic tu nie jest normalne! Wszędzie tylko ciemne interesy, podsłuchy, intrygi i czyhanie na drugiego. Zło czai się w każdym wydarzeniu, a ja mam tego dość!

— Wiedziałaś, za kogo wychodzisz! — mówi twardo Wiktoria.

— Tak! I właśnie ze względu na niego chcę, by to się skończyło!

— A pomyślałaś, że może właśnie to wszystko dzieje się po to, aby się skończyło?

Zastygam. Czy Wiktoria ma rację? Czy to możliwe, że Darek wymyślił sposób, aby nasze życie się zmieniło? Próbuję przypomnieć sobie jego ostatnie słowa i uświadamiam sobie, że dał mi subtelnie znak, że to wszystko ma swój cel. Mówił o zmianie, ale ja nie zrozumiałam. Potem zaś byłam w stanie myśleć tylko o tym, że jego przyszłością są kraty. Myślałam, że zdecydował się odpokutować, mimo iż to oznaczało, że już zawsze będziemy rozdzieleni. Jaka jestem krótkowzroczna! Może mój mądry mąż znalazł sposób na zadośćuczynienie, niekoniecznie pozwalając się zamknąć w więzieniu.

— Myślisz, że znalazł sposób, aby…

— Aśka, ja nic nie myślę! — przerywa mi Wiktoria. — Po prostu nie panikuję, czekam na rozwój sytuacji i nie wyciągam pochopnych wniosków. Staram się ufać chłopakom, bo oni wiedzą co robią.

— Ale może coś wymyślili?

— Teraz żałuję, że dałam ci się sprowokować — stwierdza z westchnieniem. — Nie sądziłam, że z ciebie taka panikara!

— Zwyczajnie nie wiem co robić.

Opadam ponownie na sofę. Nadzieja mnie opuszcza.

— Dziś po prostu spróbuj się położyć i przespać.

— Nie ma mowy.

— Dam ci coś na sen, jeśli chcesz.

— Nie chcę — mamroczę, wstając.

Wychodzę do ogrodu i siadam na naszej ławeczce. Tej, na której siedzieliśmy zaraz po tym, jak Darek przywiózł mnie tutaj ponad dwa lata temu, tej, z którą wiążą się także te piękne wspomnienia. Uśmiecham się, zamykam oczy i przypominam sobie te cudowne chwile, ale już po chwili myśli uparcie dążą do tego, co złe, do tego, co mnie przeraża. Tak wiele spraw pozostaje wciąż niewyjaśnionych, tak wiele niedopowiedzeń, tajemnic, małych kłamstw. Niestety, ja także mam w tym wszystkim udział. Tyle razy przymierzałam się, aby mu powiedzieć, ale Edwin prosił, abym powiedziała mu możliwie najpóźniej. Tylko co miał na myśli? Teraz nie żyje i już się nie dowiem. Tymczasem czuję, że to ten czas. On musi wiedzieć, że jego ojciec nie kłamał. Tylko jak do niego dotrzeć? Czy może powiedzieć Czarkowi? Nie mam pojęcia co robić.

Darek

Gdy wchodzę do pokoju przesłuchań, poza prokuratorem okręgowym, widzę tam także Jarczyka i mimowolnie parskam śmiechem. Nie mógł się powstrzymać, sprzedawczyk jeden. Zerkam na siedzącego przy stole Kosmę Werlego i wyczytuję na jego twarzy, że przed nami niełatwa przeprawa.

— Dzień dobry. Jaromir Miszczak-Holtz — prokurator okręgowy Warszawy — przedstawia się tymczasem człowiek, z którym i tak nie zamierzam rozmawiać. Prokuratura nie jest w stanie zapewnić mi wolnej stopy, więc muszę odbębnić to spotkanie, czekając na właściwych ludzi. — Proszę usiąść, Panie Szumiński.

— Dziękuję — stwierdzam, gdy funkcjonariusz rozkuwa moje dłonie, po czym siadam.

Prokurator również siada i zabiera się za przeglądanie teczki, na której widnieje moje nazwisko. Po grubości teczki stwierdzam, że lektura jest bardzo pokaźna, jednak wiem, że nie ma tam ani jednego dowodu. Przez tyle lat udawało mi się utrzymać moje imperium z dala od poważniejszych problemów z prawem, więc wiem, że nie muszę się obawiać. Teraz, z ostatnio zdobytą wiedzą, mam świadomość, że to, że mi się udawało, nie do końca było jedynie moją zasługą. Owszem doszedłem do mistrzostwa w zacieraniu śladów, owszem nauczyłem się panować nad swoją porywczością i nie robić głupot, owszem starałem się nie wchodzić w bagno spraw, którymi się brzydziłem, ale i tak interesy, które robiłem, mogły ściągnąć na mnie kłopoty. Ktoś trzymał nade mną parasol ochronny, ale nie dlatego, że chciał mi pomóc, raczej dlatego, że liczył na wielką kasę. Wciąż nie potrafię tego zrozumieć, bo intryga uknuta przez Lonta jest skomplikowana niczym sztuka przekładu poezji, czyli dla mnie jest czarną magią. Teraz, siedząc przed prokuratorem, wiem, że oni nic na mnie nie mają, jedynie poszlaki, jakieś donosy, żadnych konkretów. Ten fakt sprawia, że zaczynam się zastanawiać nad swoją decyzją. Czy aby na pewno podjąłem właściwą? Przecież mógłbym teraz wstać i po prostu wyjść bez żadnego oskarżenia. Tylko co dalej? Uciekać? Chować się przed Lontem? Znowu zaczynać to wszystko od początku? Nie, to nie w moim stylu. Zdecydowałem już i się nie wycofam. Ryzykuję spędzenie reszty życia w celi, jeśli się nie uda, a w najgorszym wypadku śmierć, ale mobilizuje mnie myśl o Joannie. To dla niej to robię. I zrobiłbym wiele więcej. Uśmiecham się, obserwując, jak ten Miszczak-Holtz przegląda teczkę i wtedy dociera do mnie coś, co już jakiś czas temu czułem, ale teraz przebija się wyraźnie: pragnienie zmiany. I tym razem nie wynika ono z chęci sprawienia przyjemności mojej żonie, ale z wewnętrznej potrzeby naprawienia życia. Zamyślam się nad tym tak bardzo, że dopiero chrząknięcie Kosmy przywraca mnie do rzeczywistości.

Prokurator patrzy na mnie pytającym wzrokiem, ale ja milczę, bo raz, że nie wiem, o co pytał, a dwa nie zamierzam odpowiadać na pytania przy Jarczyku. Nie wiem, skąd dowiedział się o przesłuchaniu, bo Radomski miał umówić mnie tylko z okręgowym, a do mnie należało popchnięcie sprawy wyżej, ponad Jarczyka.

— Panie Szumiński, mój czas jest cenny — stwierdza prokurator, wygładzając swoją śnieżnobiałą koszulę. — Z jakiegoś powodu pan tu jest, a ja chciałbym poznać ten powód.

Mam ochotę podroczyć się z nim, wytykając brak dowodów w wielkiej księdze Szumińskiego, ale mityguję się i zerkam na Kosmę. Rezygnuję z żartów, widząc jego minę.

— Co tu robi zastępca prokuratora generalnego? — pytam, rozpierając się na cholernie niewygodnym i ewidentnie za małym dla mnie krześle. — Aż tak ważny jestem?

— Nie pochlebiaj sobie, Szuma! — wybucha Jarczyk. — Obiecałem, że cię dopadnę i…

— Nie tym tonem panie prokuratorze — wcina się Kosma. — O ile wiem, mój klient zgłosił się na przesłuchanie dobrowolnie, a prokuratura nie wniosła przeciw niemu żadnego oskarżenia. Proszę więc, aby powstrzymał się pan od personalnych wycieczek, notabene nieuprawnionych. Poza tym, śledztwo prowadzi prokuratura okręgowa, o ile się nie mylę. Czy prokuratura generalna zamierza nadzorować każde przesłuchanie w Polsce?

Uśmiecham się bezczelnie, patrząc prosto w oczy Jarczyka, a ten zagryza zęby, próbując ukryć wściekłość.

— Prokurator Jarczyk jest dziś obserwatorem — mówi Miszczak-Holtz. — Ale jeśli pan mecenas potrzebuje wyjaśnienia, to informuję, że są powody, dla których prokuratura generalna zainteresowała się sprawą.

— Nie wątpię — prycham. — Ale nie usłyszy pan ode mnie ani jednego słowa, dopóki pan zastępca prokuratora generalnego — cedzę pełny tytuł, napawając się złością Jarczyka, — jest tutaj obecny.

— Czy ma pan jakieś zastrzeżenia do pana prokuratora?

Uśmiecham się.

— Owszem — odpowiada za mnie Kosma. — Pan prokurator Jarczyk jest uwikłany w sprawę dotyczącą brata pana Szumińskiego, dlatego jego bezstronność pozostawia w tym przypadku wiele do życzenia.

— Nie jesteśmy w sądzie panie mecenasie — odpowiada okręgowy, — a pana klient nie jest o nic oskarżony.

— Dokładnie. Jednak mój klient zamierza zapoznać prokuraturę z faktami, o których wolałby nie mówić przy osobie negatywnie do niego nastawionej.

— Jak ty mnie wkurwiasz, Szuma! — syczy Jarczyk, nachyliwszy się nad stołem.

— Panie prokuratorze — upomina go okręgowy. — Chyba się pan zagalopował. Myślę, że powinien pan wyjść.

— Nie będziesz mi Miszczak mówił co mam robić! Jestem tu z ramienia…

— Panie prokuratorze, po pierwsze proszę o szacunek, bo na niego zapracowałem, a po drugie przypominam, że to nie jest przesłuchanie i skoro pan Szumiński nie życzy sobie pana obecności, to…

— To trzeba było się spotkać w kawiarni!

Zerkam na Kosmę, wytrzymując przemożną chęć powiedzenia temu kapusiowi Jarczykowi z grubej rury, co o nim myślę. Czekam jednak, co zrobi okręgowy. Wiem od Kosmy, że Miszczak-Holtz jest godny zaufania ze względu na znaną w świecie prawniczym dociekliwość i uczciwość. Jak mówi Kosma, z nim nigdy nie mógł się dogadać, więc starał się organizować postępowania przedprocesowe tak, aby go unikać. Teraz jednak właśnie taki niesprzedajny człowiek z ideałami był nam potrzebny i dlatego to jego Kosma wybrał do rozmowy. To, że jest tu Jarczyk, niepotrzebnie zmarnowało nam kilkadziesiąt minut. Cały czas zastanawiam się, co on tu robi i jak się dowiedział. To nie może być przypadek.

— Panie prokuratorze, po co ten upór? — Prośba Miszczaka mnie bawi.

— Może po to, aby wiedzieć, co i komu donieść? — mówię wyprowadzony z równowagi.

Jarczyk blednie, Miszczak jest tak zaskoczony, że aż otwiera usta, a Kosma wywraca oczami. Wiem, że pokrzyżowałem nasze szyki, ale determinacja Jarczyka dała mi do myślenia. Doszedłem do wniosku, że muszę go unieruchomić, aby Lont za szybko nie dowiedział się o moich planach. Nie wiedziałem oczywiście, czy na podstawie informacji, które zamierzałem przekazać, mi się to uda.

— Co ty insynuujesz, Szuma? — Jarczyk pierwszy dochodzi do siebie po wstępnym szoku.

— Ja nie insynuuję. Ja twierdzę — mówię, patrząc w jego oczy.

— To blef, Szumiński! Oczywiste pomówienie, za które cię wsadzę.

— Nie sądzę.

Uznaję, że przyszedł odpowiedni moment, aby ujawnić to, czym dysponuję; przynajmniej tyle, aby postraszyć Jarczyka i zainteresować Miszczaka.

— Przypominam panu, panie zastępco prokuratora generalnego — Kosma znowu wywraca oczami, gdy po raz kolejny ironicznie zwracam się do tego dupka, — że nie tylko moja przeszłość jest zapisana w aktach. O panu również mam wiele ciekawostek, z których zaręczam, że każda będzie niezłym kąskiem dla opinii publicznej, mediów, a przede wszystkim zainteresuje organy ścigania.

— Nie rozśmieszaj mnie, Szumiński. Próbujesz pokazać, jaki jesteś ważny, ale tutaj każdy śmieć szybko trafia tam, gdzie jego miejsce, do śmietnika. Z tobą zrobię to samo.

— Ach, panie zastępco prokuratora generalnego — mówię rozbawiony, — warto było tu przyjść, choćby po to, by zobaczyć, jak daleko jesteście się w stanie posunąć. — Dotykam wymownie rozciętego łuku brwiowego, po czym poważnieję i patrząc Jarczykowi prosto w oczy, dodaję: — Niektóre gry są bardziej intrygujące od innych.

Jarczyk milczy, najwyraźniej przetrawia to, co mu powiedziałem. Jest inteligentny, więc szybko widzę, że dotarło do niego, co wiem. Teraz obaj zastanawiamy się, czy uda mi się doprowadzić do jego zatrzymania. Miszczak patrzy na mnie z wyrazem twarzy wskazującym na zaskoczenie, ale i zainteresowanie.

— Mam dowody na nieuczciwość i zaangażowanie w korupcję pana prokuratora Jarczyka — mówię. — Dlatego nie powiem nic więcej, dopóki ten człowiek tu jest.

Miszczak patrzy na mnie dłuższą chwilę tym razem z kamiennym wyrazem twarzy, po czym wstaje i bez słowa podchodzi do drzwi.

— Dyżurny — woła, wychyliwszy się na korytarz, a kiedy ten przychodzi mówi: –Paweł Jarczyk, jest pan zatrzymany jako podejrzany w sprawie popełnienia przestępstwa korupcji z artykułu 228…

— Co ty pierdolisz, Miszczak! — krzyczy Jarczyk.

— Przysługuje panu prawo do zachowania milczenia…

— Czy ty zdajesz sobie sprawę, co robisz, stary ramolu? Pożegnaj się z robotą. Od jutra nie pracujesz!

— W trakcie przesłuchania będzie pan mógł skorzystać z pomocy obrońcy — kończy formułę niezrażony Miszczak.

— Wierzysz temu bandycie? — Jarczyk rzuca się na okręgowego, ale ten zwinnie się odsuwa i popycha go tak, że ten ląduje na ścianie.

— Dyżurny, proszę odprowadzić pana prokuratora Jarczyka do celi, gdzie poczeka na odpowiednią procedurę i przesłuchanie.

Funkcjonariusz jest skonsternowany, ale widząc nieprzejednaną minę Miszczaka, zakuwa Jarczyka w kajdanki, po czym rusza z nim do wyjścia.

— Popełniłeś duży błąd, Szuma — stwierdza Jarczyk, mijając mnie.

Nie odpowiadam. Patrzę tylko prosto w oczy człowieka, przez którego Czarek omal nie zginął i czuję satysfakcję. Zdaję sobie sprawę, że wyjdzie błyskawicznie, ale może zyskam choć trochę czasu, aby przygotować się na uderzenie. W sumie to jestem zaskoczony rozwojem sytuacji. Nie sądziłem, że Miszczak tak szybko mi uwierzy. W końcu Jarczyk ma rację. To ja jestem przestępcą, a tamten reprezentuje wymiar sprawiedliwości. Normą jest, że w takich przypadkach wierzy się raczej temu drugiemu. Dlatego nie mogę zrozumieć, dlaczego tak łatwo mi poszło. Jego kolejne słowa, zaraz po wyjściu Jarczyka, utwierdzają mnie w przekonaniu, że miałem fart.

— Nie wierzę, że to robię — mamrocze, po czym zwraca się do mnie. — Lepiej, żebyś miał coś ważnego, bo inaczej postaram się o przywrócenie kary śmierci specjalnie dla ciebie!

Patrzę na niego z pobłażaniem.

— Nie wkurwiaj mnie Szumiński! I zacznij gadać.

— Nie tym tonem — odpowiadam.

— Właśnie posadziłem na dwadzieścia cztery zastępcę prokuratora generalnego, wiec mnie nie pouczaj! Ominąłem chyba wszystkie możliwe procedury. Wiesz, co mi za to zrobią?

— Proszę, abyśmy zachowali spokój — stwierdza Kosma. — Mój klient przekaże prokuraturze informacje, a także dowody pozwalające doprowadzić przed sąd pewne osoby, jednak oczekuje czegoś w zamian.

— Czy to są negocjacje? — pyta Miszczak.

— To nie jest nawet przesłuchanie. To luźna rozmowa.

— Jasne.

Mam dość tej farsy. Nie zamierzam przedłużać tej rozmowy.

— Mam informacje, które mogą zniszczyć kariery wielu ludzi, w tym prokuratora Jarczyka, jednak nie po to tu jestem — mówię.

— Masz dowody? — pyta Miszczak.

Patrzę na niego wzrokiem, od którego tamten się zapowietrza. Nie czekam, aż sformułuje kolejne głupie pytanie.

— Wiem, że gonienie za rybkami jest przyjemne, ale ja mogę dać wam wieloryba, może nawet niejednego.

— O kim mówisz? — oczy Miszczaka błyszczą zainteresowaniem.

Zerkam na Kosmę.

— I tu dochodzimy do najważniejszego — mówi mój adwokat. — Mój klient będzie rozmawiał tylko z odpowiednimi służbami.

— Co znaczy z odpowiednimi służbami? — dziwi się prokurator.

W tym momencie Kosma otrzymuje telefon. Ku zaskoczeniu Miszczaka odbiera go i wychodzi. Ponieważ domyślam się, kto i po co dzwoni, nalewam sobie wody i rozparłszy się ponownie na tym cholernie niewygodnym krześle, powoli opróżniam szklankę.

— W co ty pogrywasz, Szumiński? — pyta Miszczak, przyglądając mi się z zainteresowaniem.

— Za chwilę wszystko się wyjaśni — mówię, odstawiwszy szklankę. — A pan, panie prokuratorze ma szansę na kopnięcie kariery tak wysoko, że nigdy pan nawet o tym nie marzył.

Mógłbym się spodziewać radości w jego oczach, ale on wygląda, jakby niczego już od życia nie oczekiwał. Nie jest jeszcze w wieku emerytalnym, ale na jego twarzy widać zmęczenie, które nie jest wynikiem kilku nieprzespanych nocy, czy bieżących problemów. Jego pobrużdżona zmarszczkami skóra sugeruje, że ten człowiek przeszedł wiele i najwyraźniej ma dość. Nie wiem tylko, czego dokładnie. Słyszałem od Kosmy, że jego uczciwość dawała nieźle w kość wielu prawnikom, zwłaszcza tym reprezentującym takie mendy aspołeczne jak ja. Wiem też, że swojego czasu miał przejścia związane z zastraszaniem, podobno porwali mu nawet kogoś z rodziny, a on i tak nie dał się kupić. Dlatego teraz, patrząc na niego, czuję podziw.

— Powiedz mi jedno, Szumiński — stwierdza po chwili. — Powiedz, że nie będę żałował.

Uśmiecham się.

— Zapewniam, że nie — odpowiadam i wtedy do pokoju wraca Kosma.

Uśmiecha się nieznacznie, co daje mi do zrozumienia, że się udało. Czarek się sprawił.

— Możemy kontynuować? — pyta Miszczak, nachyliwszy się nad dokumentami.

— Za chwilę — mówi mój adwokat.

— Na coś czekamy?

— Owszem.

Po kilku minutach do pokoju wchodzą ludzie, których się spodziewałem. Radomski nie zawiódł. Na ich widok Miszczak-Holtz baranieje.

— Co to ma znaczyć? — pyta zaskoczony.

— Dziękujemy panie prokuratorze — mówi niski facet w ciemnym garniturze i okularach w grubych trendowych oprawkach, który podchodzi do stołu. — Sprawę przejmuje prokuratura krajowa.

Miszczak zerka na niego, potem na kolejnego faceta w garniturze, który staje w kącie pokoju, a następnie zatrzymuje wzrok na wysokim długowłosym gościu w skórze, który bezceremonialnie siada przy stole i zarzuca nogi na blat. Ten to Ziemowit Sypuła — taki polski James Bond. Kiedy go poznałem, to porównanie wywołało u mnie rozbawienie, bo chociaż urokiem osobistym może przypominać słynnego 007, to wyglądem i manierami jest daleki od brytyjskiego pierwowzoru. Pierwszy raz miałem z nim do czynienia kilka lat temu, gdy dokonywał audytu projektu błękitnego wolframu. Aby rozpocząć legalną produkcję, musiałem uzyskać zgodę departamentu Proliferacji ABW. Wtedy nie wiedziałem, kto nasłał na mnie zespół do spraw przeciwdziałania broni masowego rażenia, bo wolfram nie należy do materiałów niebezpiecznych. Dziś wiem, że wszystkie moje problemy prokurował pieprzony Lont.

— Co tu robi kontrwywiad? — pyta prokurator, rozglądając się. — O co tu chodzi? — pytanie kieruje do mnie.

Wzdycham.

— Pan prokurator zostaje — mówię.

— Wykonał już swoją robotę — stwierdza facet w okularach, którego nazwiska za nic nie mogę sobie przypomnieć.

— Nie będę powtarzał. — Mój głos jest spokojny, jednocześnie nie pozostawiający wątpliwości, kto ma w tej chwili lepsze karty.

— Siadaj Kondziołka i zacznijmy. Czas każdego z nas jest cenny — stwierdza mamrotliwym tonem Sypuła, wyskubując brud zza paznokci.

Na salony byś się nie nadał — myślę, patrząc na tę obrzydliwą czynność.

— Mów, czego chcesz, Szuma — mówi tymczasem Sypuła.

— Może najpierw niech powie, co ma i na kogo — stwierdza hardo ten w okularach, którego nazwisko daje mi do zrozumienia, z kim mam do czynienia. To Prokurator Krajowy Sebastian Kondziołka, a skoro jest tutaj tak wysoki rangą urzędnik, to wiem, że mam ich uwagę, zanim powiem cokolwiek.

— Jeśli Szumiński chce się dogadać, to nie zamierza nam opowiadać o kilku banknotach dla dozorcy Pałacu Kultury w zamian za wejście na taras widokowy po zamknięciu kas biletowych — mówi agent Sypuła, nadal oglądając swoje paznokcie.

— Skąd mamy mieć pewność, że nie chce ugrać…

— Siadaj człowieku — przerywa mu Sypuła. — Jarczyk to tylko początek, co? — pyta, wreszcie podnosząc głowę i patrząc na mnie swoimi przenikliwymi oczami.

— Góra lodowa — odpowiadam rozluźniony.

— Widzę, że już zaliczyłeś zderzenie — kpi, wskazując na moją twarz.

— Mały wypadek. Gdzie komisarz?

— Radar? Zaraz będzie.

— Robi się tu ciasno — żacha się Kondziołka.

Ignoruję jego żale i czekam, obserwując tymczasem stojącego w kącie drugiego faceta. Wiem, kim jest, ale jego osoba nieco mnie przeraża. Sam szef agencji odpowiedzialnej za ściganie korupcji pofatygował się na to spotkanie? Co mam myśleć? Zerkam na Kosmę, który wygląda na spokojnego, więc sam się rozluźniam. Ufam mu i wiem, że skoro na tym spotkaniu są te, a nie inne osoby, to jest ku temu przyczyna. Kiedy po chwili w pokoju pojawia się Radomski, biorę głęboki wdech. Czas rozpocząć grę, w której mogę stracić wszystko, albo zyskać życie, którego pragnę — życie z Joanną. Od tej rozmowy zależy, czy uda mi się wyeliminować wszystkich, którzy nam zagrażają, czy spędzę resztę życia w więzieniu. Na początek jednak muszę się upewnić, że to, co chcę ujawnić, spotka się z należytą nagrodą.

— Chcę abolicji — stwierdzam, obserwując zaskoczenie niemal na każdej twarzy obecnych tu ludzi. Tylko Sypuła wygląda na znudzonego.

— Myślałem, że chce pan kogoś udupić — stwierdza Kondziołka.

— Owszem i zrobię to z radością, ale muszę mieć pewność, że moje działania zostaną należycie wynagrodzone.

— Przecież nie jest pan skazany, mało tego, nawet o nic oskarżony.

— Nie, ale po tym, co powiem, z pewnością będę.

— Spowiedź to nie tutaj — śmieje się Sypuła. — Pomyliłeś budynki, Szuma.

Nie odpowiadam. Patrzę twardo w oczy prokuratora i czekam. Omawiałem tę sprawę z Kosmą wielokrotnie i wiem, jakie mam opcje w ramach prawa polskiego, a właściwie powinienem powiedzieć, że tak naprawdę, to zważywszy moją przeszłość, nie mam żadnych. Nie mam złudzeń, że mógłbym skorzystać z ułaskawienia, poza tym odrzucam tę możliwość głównie ze względu na zbyt długi czas, jakiego ta procedura wymaga. Nie mogę sobie pozwolić na proces, bo raczej byłby to cyrk, w którym grałbym rolę głównego klauna. Z kolei abolicja, o której wspomniałem, nie istnieje co prawda w polskich realiach, jednak sprawa, z którą przychodzę do najważniejszych służb państwowych odpowiadających za bezpieczeństwo kraju, nie jest zwyczajna i sięga tak głęboko i daleko poza granice naszego kraju, że mam nadzieję na jakiś cud.

— Wszystko, co dziś powiem, jest dobrze udokumentowane i zabezpieczone w miejscach, skąd wypłynie natychmiast, gdy zostanę uciszony — mówię. — Podobnie sprawa się ma z moją rodziną. Jeśli komuś przyjdzie do głowy igranie z moimi bliskimi, wszystkie dowody ujrzą światło dzienne. Problem jednak w tym, że skutki wypłynięcia tych spraw mogą sięgnąć dalej, niż naszego polskiego poletka i tak naprawdę są nieprzewidywalne. Mogę pomóc załatwić sprawę tak, że nie dojdzie do skandalu i doprowadzić przed sąd odpowiednich ludzi. Ceną jest moja wolność i całkowite ułaskawienie oraz spokój mojej rodziny.

— Najpierw musi pan podać kilka z tych swoich cennych informacji, abyśmy mogli ocenić czy warto podejmować współpracę — oznajmia Kondziołka.

To, że mnie nie wyśmiali i wciąż patrzą na mnie z zainteresowaniem, mówi mi, że moje żądania nie są niemożliwe, dlatego czuję się pewniej.

— I tu mamy problem — mówię. — Nie powiem nic, dopóki nie dostanę zapewnienia o spełnieniu moich warunków.

Kondziołka prycha.

— Chcesz abyśmy zapewnili ci ułaskawienie in blanco? — pyta człowiek, który do tej pory się nie odzywał, a który przybył razem z Kondziołką i do tej pory stał w rogu pokoju. — W Polsce abolicja jako prawo nie istnieje.

Przyglądam mu się chwilę, gdy pułkownik Radosław Melnik nachyla się na stołem, po czym się uśmiecham.

— Słyszałem, że dla CBA niemożliwe nie istnieje. Poza tym precedens to takie ładne słowo.

Sypuła parska, twarz pułkownika zaś nawet nie drgnie. Na chwilę w pokoju zapada cisza. Facet powoli odrywa dłonie od stołu, po czym siada i patrzy na Kondziołkę, który wygląda, jakby się bał. Zerkam na Radomskiego i widzę niepewność także w jego oczach. Kosma siedzi napięty do granic, prokurator Miszczak-Holtz wygląda, jakby nie wiedział, w jakiej rzeczywistości się znalazł, a Sypuła wrócił do dłubania w paznokciach, wywołując we mnie kolejną falę mdłości.

— Zgoda — słyszę wreszcie.