Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy można wybaczyć to, co niewybaczalne?
Hania, mimo nie całkiem dobrego dzieciństwa i trudnej miłości rodziców, przez całe życie była dziewczyną o wielkim sercu. Cicha, dobra, wierząca w ludzi – nawet wtedy, gdy ci ranili ją najbardziej. Joachim, jej przyjaciel z dzieciństwa, wydawał się wyjątkiem. Bogaty, pewny siebie, a jednak zawsze gotowy stanąć w jej obronie, zawsze mający dla niej czas i szukający u niej rady. Do czasu.
Kiedy Hania zostaje oskarżona o coś, czego nie zrobiła, Joachim jako pierwszy wątpi w jej niewinność. Porzucona przez najbliższych, Hania zostaje zniszczona nie tylko przez fałszywe oskarżenia, ale i przez brutalną rzeczywistość więzienia. Jednak największe rany pojawiają się na jej sercu wraz ze zdradą najlepszego przyjaciela.
Po latach, wolna, lecz złamana, Hania próbuje odnaleźć nowy sens życia. Jednak przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Joachim powraca, a Hania staje przed najtrudniejszym wyborem: wybaczyć zdradę czy zamknąć ten rozdział na zawsze?
Czy miłość i przyjaźń mogą odrodzić się na nowo? Czy są sprawy, które definitywnie zamykają drogę do szczęśliwego zakończenia?
"Już wystarczy" to poruszająca opowieść o sile wybaczenia, granicach krzywdy i o tym, jak często największe walki toczymy w swoim sercu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 430
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dedication
Prolog
1. To nie ja.
2. Co zabije nadzieję?
3. Dobrzy i źli.
4. W nowym miejscu.
5. Przeszłość nigdy nie odpuszcza.
6. Konfrontacja z prawdą.
7. Zadośćuczynienie.
8. Niewłaściwa radość.
9. Walka wewnętrzna.
10. Wybaczenie i co dalej?
11. Rozdarcie.
12. Sprawdzam.
13. Najprawdziwsza prawda.
Epilog
Wybaczenie jest potrzebne osobie wybaczającej, niekoniecznie zaś tej która zawiniła.
Tym, dla których wybaczenie zdaje się czymś niemożliwym.
– JESTEŚ DLA MNIE najważniejsza – powiedział Joachim, parząc w gwiazdy.
Hania ścisnęła jego dłoń. Leżenie nocą na dachu domu, groziło furią ojca Joachima, ale nigdy się tym nie przejmowali. Byli z Hanią nierozłączni i nawet kary w postaci szlabanów, wyznaczane przez ojca, nie robiły na Joachimie wrażenia. Zawsze znalazł sposób, by spotkać się ze swoją Hanią. Dziś była ciepła noc, bezchmurna, więc gwiazd było bez liku, a nagrzany wiosennym słońcem dach, jeszcze teraz dawał przyjemne ciepło nocnym obserwatorom nieba.
– A skąd możesz to wiedzieć? Jesteś jeszcze mały i nie znasz dużo ludzi – powiedziała Hania.
– Sama jesteś mała – odparł buńczucznie. – Ja mam osiem lat!
– No i co z tego?
– Ty masz siedem, więc jesteś młodsza.
– Ale dziewczynki są mądrzejsze!
– Akurat! – żachnął się Joachim.
– Tak pisało w gazecie!
– Zmyślasz. Jesteś kłamczuchą. Nie wolno kłamać! – poderwał się Joachim i podparł na łokciach. – Jeśli będziesz kłamać, to nie będę cię lubił.
– Nie kłamię – zaczęła płakać. – Nigdy cię nie okłamałam i nigdy nie okłamię. – Łzy wielkości grochu płynęły teraz po jej twarzy, a ogromne oczy wyrażały tak wielką żałość, że nie sposób było przejść obok tego obojętnie.
Joachimowi zrobiło się przykro i poczuł smutek, że doprowadził Hanię do płaczu. Kiedy robił to z pracującymi w jego domu pokojówkami, to nawet go to bawiło, podobnie jak doprowadzanie do płaczu matki, której łzy nigdy nie robiły na nim wrażenia. Ojciec mawiał, że kobiece łzy są nic niewarte i służą tylko do wymuszania swojego zdania na mężczyznach. Wielokrotnie widział, jak bezdusznie ojciec obchodzi się pracownikami, ale to kobiety były przez niego traktowane gorzej. Dlatego widok kobiecych łez, mimo że był dzieckiem, zwykle nie wywoływał u Joachima żadnych emocji. Płacząca Hania była tu wyjątkiem.
– Przepraszam, Haniu – powiedział, delikatnie głaszcząc ją po ramieniu. – Nie płacz.
– Ale… ty … mi nie … wierzysz – chlipała.
– Wierzę – odparł pewnie.
– To dlaczego… tak powiedziałeś? – podniosła na niego zapłakane oczy.
– Bo chciałem ci zrobić na złość.
– Ale mówiłeś, że jestem dla ciebie najważniejsza. – Patrzyła na niego ufnym wzrokiem.
– Bo tak jest – odparł. – I zawsze będzie.
Hania uspokoiła się nieco. – A jeśli poznasz inną przyjaciółkę? – zapytała.
– Nie poznam.
– Skąd wiesz?
– Bo nie chcę innej przyjaciółki.
– Każdy chce mieć dużo przyjaciół.
– Ale nie ja.
– Dlaczego?
– Bo ty mnie nigdy nie okłamiesz – powiedział, spoglądając w jej oczy, w których wciąż szkliły się łzy.
Oczy Joachima nagle się zmieniają. Hania ma wrażenie, że palą ją żywym ogniem, wręcz wypalają od środka całe jej wnętrze. Zaczyna czuć fizyczny ból, coraz większy ból, całe ciało ją boli, pali, swędzi, zupełnie jakby obdzierano ją ze skóry. A to wszystko te oczy. Jego oczy. Takie puste, takie brutalne, złe. Nagle dociera do niej, że to musi być sen. Otwórz oczy! Otwórz oczy! Szybko, otwórz oczy! Otwiera. Ale to, co widzi, sprawia, że czuje, jakby wpadła w kolejny koszmar.
PIĘKNY, WIOSENNY DZIEŃ, pachnący bzami i świeżym deszczem, kompletnie nie pasował do sytuacji, w jakiej znalazła się Hania. Do tego, co ją spotkało w ciągu ostatnich kilku dni, bardziej by pasowała szalona burza gradowo-deszczowa z ponurym listopadowym niebem. Nie potrafiła poradzić sobie z tym, co ją spotkało, nie rozumiała niczego, co się wokół działo, a jej zagubienie było tym większe, że jej najlepszy przyjaciel ją opuścił. Jak mogła sobie poradzić z czymkolwiek bez niego, bez jego wsparcia, bez jego zrozumienia, bez jego pewności siebie? Jej od zawsze brakowało tych cech, była zbyt delikatna, zbyt krucha, a przede wszystkim za bardzo polegała na nim. Dziś już wiedziała, że to był jej największy błąd.
Siedziała w swoim nowiutkim Citroenie, który kupiła z zaoszczędzonych przez ostatni rok pieniędzy. Studia na wydziale zarządzania warszawskiej Politechniki, chociaż w pierwszym odczuciu wszystkich znajomych, nie były tym, co powinna wybrać spokojna, zagubiona w kontaktach z ludźmi dziewczyna, okazały się skutecznym sposobem uzyskania dobrej pracy. Jeszcze podczas studiów, Hania dostała się na praktyki do dużej korporacji zajmującej się branżą sportową. Pracowała jako asystentka jednego z głównych specjalistów do spraw reklamy internetowej i sprawdziła się na tyle, że po zdobyciu tytułu magistra, jej szef, zadowolony z dotychczasowej współpracy, zaproponował jej stały etat. Płaca, jaką jej zaoferowano była więcej niż zadowalająca i po roku, Hanię było stać na kupno samochodu. Jakże ona się cieszyła, gdy jechała z salonu do domu, po odebraniu auta. Joachim, który pomagał jej w wyborze pojazdu, nie czuł takiego zachwytu. Sam chciał jej kupić BMW, bo jak mówił, swojej przyjaciółce zapewni wszystko, co najlepsze. Jednak Hania zareagowała kategorycznym „nie” na jego propozycję i poprosiła, by jedynie jej towarzyszył w wycieczce po salonach. Obejrzała kilkanaście samochodów, wśród których mogła wybrać Audi, Toyotę, albo nawet Alfę, której Joachim, nie wiedzieć dlaczego, nie cierpiał. Ale ona, ku zgrozie przyjaciela, musiała się zdecydować na tę cytrynę. I to dosłownie! Wściekle żółty Citroen pasował jednak do Hani – słonecznej, delikatnej, pozytywnej.
Teraz Hania była w zupełnie innym nastroju. Nie mogła zrozumieć, jak to wszystko się tak pokomplikowało i to w takim tempie. Nie wiedziała, dlaczego ktoś miałby jej zrobić coś takiego, czuła jedynie, że musi porozmawiać z Joachimem. Dlaczego jednak od kilku dni nie odbierał jej telefonów? Czy uwierzył w to wszystko? Czy naprawdę pomyślał, że mogłaby zrobić takie świństwo komukolwiek, czy uważał ją za jakiegoś potwora? Po tylu latach wspólnych wycieczek nad rzekę, całonocnych rozmów pod gwiazdami na dachu jego domu, wobec tego, co o sobie wiedzieli i jak głęboka więź ich łączyła, Hani nigdy nie przyszłoby do głowy, że jej najlepszy przyjaciel uwierzy w tego typu brednie. Jednak jednocześnie zupełnie jasne dla Hani było to, że Joachim był pod wpływem Patrycji. Z jednej strony, takie poddanie się jej przez tego pewnego siebie i zawsze twardo stąpającego po ziemi mężczyznę było dziwne, ale z drugiej, Hania obawiała się, że to wynik zakochania.
– Jak to się stało? – pytała siebie po raz setny, ściskając kierownicę tak mocno, że aż zbielały jej palce.
Nie chciała się rozpłakać. Nie chciała się rozpłakać po raz kolejny. Chciała być gotowa, gdy przyjedzie Joachim. Skoro bowiem nie chciał odebrać od niej telefonu, to chciała z nim porozmawiać osobiście. SMS, którego dostała od niego kilka dni temu, zmroził jej krew w żyłach.
Joachim: Nie spodziewałem się czegoś takiego po tobie. Oszukałaś mnie! Nie chcę cię znać. Zrobię ci z życia piekło!”
To, co czuła, widząc te słowa, było połączeniem zaskoczenia, żalu i niedowierzania. Przyjęcie do wiadomości, że jej najlepszy przyjaciel, człowiek, który był dla niej najważniejszy, któremu ufała i dla którego zrobiłaby wszystko, teraz tak o niej myśli, było dla niej niemożliwe. Całe życie go idealizowała. Żadne jego gierki, żadne wybryki, nie były w stanie zmienić jej opinii o nim. Był dla niej cudownym chłopcem, najzdolniejszym i najmądrzejszym i nic przez lata nie zmieniało jej zdania. Tym razem także próbowała znaleźć wytłumaczenie jego zachowania, a sprawa nie była prosta. Jego narzeczona została porwana i wróciła ranna. Mógł więc być wzburzony, miał prawo być rozbity i szukać winnych. To oczywiste, że się martwił i czuł złość, ale dlaczego tak łatwo uwierzył, że to Hania mogła zrobić coś takiego?
Wróciła do rzeczywistości w chwili, gdy na podjeździe, który blokowała swoim autem, pojawiła się limuzyna Joachima. Jej postanowienie zapanowania nad łzami wzięło w łeb i kiedy spojrzała w lusterko, skrzyżowała oczy z zapuchniętą, czerwonolicą, smutną dziewczyną, która nie przypominała już Hani. Już sięgała do klamki, aby wysiąść, gdy do jej drzwi podbiegł kierowca Joachima i zapukał w szybę.
– Niech pani odjedzie – powiedział błagalnym tonem, gdy uchyliła szybę.
– Ale ja chcę porozmawiać – odparła cicho. – Proszę.
– Pan Joachim nie chce z panią rozmawiać – oznajmił przepraszająco kierowca. – Niech pani odjedzie, bo wezwiemy policję.
– Proszę mu powiedzieć… – zaczęła, ale mężczyzna nie dał jej skończyć.
– Haniu – nachylił się do niej. – Odjedź, proszę, bo to się źle skończy.
Łzy zaszkliły się w oczach Hani i zrozumiała, że nie ma wyjścia. Znała pracowników Joachima, a oni znali ją, jednak w tym momencie te znajomości nie miały znaczenia. Kiwnęła tylko głową, wrzuciła wsteczny i odjechała na bok. Wysiadła z samochodu i stanęła tuż przy wjeździe, licząc na to, że Joachim się zlituje. Nic takiego się jednak nie stało. Limuzyna przejechała obok niej, szyba pasażera nawet nie drgnęła, a po chwili brama z cichym szczękiem zamknęła się jej przed nosem. Hania patrzyła za samochodem, wciąż mając nadzieję, że Joachim na nią spojrzy, gdy będzie wysiadał. Brakowało jej jego widoku, brakowało jej jego uśmiechu, jego głosu. Tak bardzo go kochała. On jednak zawsze traktował ją tylko jak przyjaciółkę. Długo zbierała się, by powiedzieć mu, co czuje, aż w końcu straciła szansę.
Jako dzieci, byli nierozłączni. Widywali się codziennie, właściwie nie dopuszczając do swojej przyjaźni nikogo innego. Hania miała trudne dzieciństwo, w którym brakowało jakiegokolwiek zainteresowania ze strony rodziców. Dbali oni tylko o własne sprawy, a Hania była wpadką, nieplanowanym dzieckiem, które byli zmuszeni wychować. Nie brakowało jej jedzenia ani ubrania, ani żadnych wygód, nie brakowało jej tak naprawdę niczego, poza miłością rodziców. Właściwie nie interesowali się życiem Hani i przez długie lata nie mieli pojęcia, że niemal co noc wymyka się do domu Joachima. Gdyby nie on, pewnie Hani by już nie było. Ignorowana przez rodziców, zajmująca się sama sobą i szukająca uznania u każdego, kto się nawinął dziewczyna, mogłaby skończyć w nieciekawym towarzystwie. Niestety jej ufność w połączeniu z żalem i brakiem wsparcia, zapewne doprowadziłoby Hanię do poprawczaka. Rodzice Joachima natomiast byli bardzo bogaci. Nazwisko Pilarscy było znane w polskim biznesie, a wśród warszawskiej śmietanki byli niemal gwiazdami. Podobnie jak u Hani, w jego domu również próżno było szukać miłości. Co prawda rodzice Joachima interesowali się jego życiem, ale było to z kolei przegięcie w innym kierunku niż u Hani. Kontrola i planowanie życia to była codzienność Joachima. Kiedy więc po raz pierwszy spotkał Hanię, uznał ją za zjawisko, które wkrótce okazało się częścią jego życia. Tylko przy Hani mógł czuć i mówić to, co naprawdę myślał, tylko ona wysłuchiwała go zawsze, nie oceniając i do niczego nie zmuszając. Wkrótce stali się sobie niezbędni niczym powietrze.
Ich przyjaźń kwitła, nikt nie był w stanie ich rozdzielić. Podstawówka była czasem utwierdzenia tej przyjaźni, ale w liceum coś się zmieniło. Joachim zaczął spotykać się z dziewczynami, co znacznie zmniejszało ilość spędzonego wspólnie czasu. Wtedy też Hania zauważyła, że to, co czuje przy nim, nie jest już tym samym dziecięcym radosnym zachwytem co kiedyś. Rumieniła się, gdy komentował wygląd dziewczyn, odczuwała frustrację, gdy opowiadał swoje randki, a kiedy chciał rozprawiać o pocałunkach, niemal się rozpłakała. Wkrótce zrozumiała, że darzy Joachima uczuciem i słuchanie o jego dziewczynach sprawiało jej ogromny ból. Nie potrafiła mu powiedzieć, zwyczajnie się bała. Podobnie jak obawiała się, że Joachim się od niej odsunie, kiedy będzie miał dziewczynę. Znalazła więc inny sposób na zatrzymanie jego uwagi. Zaczęła mu doradzać w sprawach randkowych, podpowiadać co lubią dziewczyny, jakich słów powinien używać i jakie gesty pozwalają rozkochać w sobie płeć przeciwną. Hania była dobrą obserwatorką i wkrótce okazało się, że jej rady sprawdzają się niemal za każdym razem. Niestety dla niej oznaczało to jeszcze mniej spędzonego z Joachimem czasu. Ten bowiem, umawiał się na randki coraz częściej, podrywał dziewczyny na imprezach i zdaniem Hani zwyczajnie je wykorzystywał. Wszystko jeszcze bardziej się rozjechało na studiach. Wybór Politechniki dla Hani był oczywisty – tam studiował Joachim i wydawało jej się, że dzięki temu będzie bliżej niego. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała jej wyobrażenie. Przede wszystkim nie mieli szansy widywać się na uczelni, a ze względu na inne roczniki i inne wydziały, wkrótce Joachim otoczył się nowymi znajomymi. Wciąż znajdowali czas dla siebie po wykładach, ale nie było to już to, co wcześniej. Ich przyjaźń wyblakła, chociaż bardzo starali się ją ożywiać. Niestety ich starania nie były wystarczające, a dodatkowym problemem było to, co tliło się w sercu Hani. Widok Joachima coraz częściej sprawiał jej ból zamiast radości, a na ostatnim roku jego studiów, podczas jednej z imprez, Hania wpadła w rozpacz, widząc go z Patrycją – koleżanką, z którą sama go poznała. Joachim spotykał się z nią od kilku miesięcy, jednak tego dnia żal w sercu Hani stał się nie do zniesienia. Widząc tych dwoje w objęciach, upiła się tak, że nie była w stanie nawet stać, a kiedy Joachim odwiózł ją do domu, powiedziała mu, co czuje. Wyznała wszystko, tyle że on wziął to za pijacki bełkot i kiedy o poranku Hania zapytała go o tę sytuację, sprowadził to do żartu i zignorował. Hania więcej nie próbowała, miała jednak wciąż nadzieję, że Joachim poczuje do niej to samo. Starała się być zawsze blisko, zawsze była gotowa go wysłuchać, pomóc, zrobiłaby dla niego wszystko. I to wszystko właśnie się na niej mściło.
***
CHCĘ TYLKO POROZMAWIAĆ. Proszę.
Pozwól mi wyjaśnić.
Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać?
Wiadomości przychodziły co chwila. Joachim wściekał się ciągłym sygnałem. Nie mógł wyłączyć telefonu, bo to był numer służbowy. Kilka dni temu zablokował numer Hani, a wtedy ona zaczęła wysyłać SMS-y z innego. Wiedział, że ponowna blokada nic nie da, więc czytał wszystkie wiadomości, karmiąc się coraz większą złością, którą czuł, patrząc na wciąż łagodne słowa Hani. Jej pokora nakręcała go jeszcze bardziej. Był rozżalony, był wściekły. I te uczucia przesłaniały mu zdrowy rozsądek. Powtarzał sobie, że ona skrzywdziła jego narzeczoną. Nie zasługiwała na litość, bo sama jej nie okazała. Dowody były jednoznaczne i żadne tłumaczenie nie było tu potrzebne. Po prostu nic nie mogło sprawić, aby zmienił zdanie.
Jesteśmy przyjaciółmi. Dlaczego mnie ignorujesz?
Słuchasz wszystkich, tylko nie mnie?
Co ja ci zrobiłam?
– Co zrobiłaś?! – wrzasnął do ekranu Joachim. – Co zrobiłaś? Ty kłamliwa dziwko!
Podszedł do okna i widok, który tam ujrzał, wyprowadził go jeszcze bardziej z równowagi. Hania wciąż stała przed bramą, jej czarne włosy przykleiły się do jej głowy i ciała, bo kilka minut temu zaczęło padać. Widział, z okna, że jej ciało drży, nie wiedział jednak, czy z zimna, czy z płaczu, bo rozpadało się tak, że trudno było odróżnić łzy od kropli deszczu. Kiedyś ten widok by go rozczulił, kiedyś zbiegłby po schodach i okrył Hanię swoją marynarką, a potem zaniósł do domu. Uwielbiał ją nosić. Była taka lekka i pachniała tak znajomo. Kiedyś zaparzyłby jej gorącej herbaty i wsadził do wanny z ciepłą wodą, aby ją ogrzać. Kiedyś położyłby ją do łóżka, okrył kołdrą i czytałby jej książkę, aż by zasnęła. Kiedyś, nie teraz.
To była kobieta, którą przez lata uważał za niewinną i bezbronną. Zapewniał jej opiekę w szkole, dbając, aby nikt jej nie dokuczał z powodu jej wyobcowania. Pomagał w codziennych czynnościach w domu, gdy rodzice zostawiali ją samą, wyjeżdżając w podróże mniej lub bardziej służbowe. Pilnował jej na imprezach, odwoził do domu, gdy za dużo wypiła, przynosił kwiaty i spełniał drobne marzenia. Uwielbiał z nią przebywać, rozmawiać, śmiać się. Nie potrafił oderwać wzroku od jej pięknych szarych oczu. Opowiadał jej najintymniejsze sprawy, powierzał sekrety. I teraz tego wszystkiego żałował.
– Wykorzystałaś to wszystko przeciwko mnie – mamrotał groźnie pod nosem. – Dałem się nabrać na te słodkie oczka i udawaną niewinność. Już ja ci pokażę, co robię z tymi, którzy ze mną zadzierają.
Ruszył do wyjścia z salonu i stanąwszy w drzwiach, krzyknął:
– Panie Leszku…
Po chwili w korytarzu pojawił się siwy, niewysoki mężczyzna.
– Tak, panie Joachimie. W czym mogę pomóc.
– Pójdziesz do tej tam… – machnął niedbale ręką, wskazując kierunek bramy. – I powiesz, że spotkam się z nią pod kilkoma warunkami.
– Jakie to warunki?
– Wprowadź ją za bramę i powiedz, że ma klęczeć na żwirze, aż zdecyduję się z nią porozmawiać – powiedział Joachim ze złośliwym uśmiechem.
– Żartuje pan?
– Nie żartuję – głos Joachima był pozbawiony emocji.
– Po co pan to robi?
– Wykonaj polecenie – odparł Joachim, odwracając się i idąc w kierunku okna.
– Nie zgodzi się – stwierdził mężczyzna.
– Zobaczymy.
Słyszał jeszcze westchnięcie pracującego od wielu lat w jego rodzinie lokaja. Pan Leszek to był dobry człowiek, nigdy nie podnosił głosu, był zawsze miły i uczynny. Joachim wiedział, że tym poleceniem robi mu krzywdę, ale nie dbał o to. Teraz liczyło się tylko to, by wyrządzić krzywdę jej. Nie mógł być pewien, że Hania zrobi to, czego chciał, ale musiał skorzystać z okazji, aby ją upokorzyć.
Po kilku minutach patrzył przez firankę, jak Pan Leszek rozmawia z Hanią. Doskonale wiedział, kiedy dziewczyna usłyszała ultimatum, bo natychmiast poderwała wzrok, aby spojrzeć w okno jego sypialni. Był lekko zdziwiony, gdy nagle Hania kiwnęła głową i pozwoliła się wprowadzić za bramę, po czym klęknęła na żwirze. Pan Leszek coś jeszcze mówił, ale Hania tylko pokiwała głową i wpatrzyła się w okno, gdzie stał Joachim. Miała na sobie sukienkę, wiec kamienie musiały wbijać jej się w kolana, ale on się tym nie przejmował. Oglądał swój triumf chwilę, aby wkrótce się znudzić i ruszyć do swoich spraw.
Pół godziny później wyjechał z posesji, mijając klęczącą Hanię. Gdy się odwrócił, zobaczył jeszcze jej smutne oczy i krew sączącą się z kolan, ale nie było w nim nawet krztyny współczucia. Miał dla niej coś znacznie lepszego - kolejny etap zemsty - który będzie tylko rozgrzewką do tego, co dla niej planował.
***
TYMCZASEM HANIA STAŁA wpatrzona w bramę, nie rozumiejąc co się właściwie działo. Jej wrodzona ufność, nie pozwalała dopuszczać do siebie myśli, że Joachim nie chce z nią rozmawiać. Zwyczajnie nie była świadoma, że się nią bawił, że po prostu chciał zadać jej ból. Tak bardzo go kochała, że nawet próbowała wyjaśnić jego zachowanie jakimś testem, tłumaczyła jego brak zaufania do niej przeżytą traumą, a nawet doszukiwała się w tym wszystkim własnej winy. Wmawiała sobie, że jeśli cierpliwie będzie dążyła do spotkania i pokaże swoje oddanie, to on ją wysłucha, a wtedy przecież wszystko się ułoży. Jeszcze nie wiedziała, jak bardzo się myliła.
– Pan Joachim musiał pilnie wyjechać – usłyszała nagle głos obok siebie. – Wróci późno. – Mężczyzna, który wcześniej poinformował ją o warunku Joachima, tym razem się zawahał. – Pan Joachim powiedział, że do jego powrotu ma pani sprzątnąć stajnię.
Hania patrzyła na tego starszego człowieka ze smutkiem. Czuła, że to, co robi Joachim, jest złe i że nie powinna mu na to pozwalać, ale tak bardzo chciała się z nim spotkać i móc wreszcie wyjaśnić wszystko, że ignorując ból kolan i przemożne zimno, które po ponad godzinie na deszczu dawało jej się we znaki, kiwnęła głową, zgadzając się na polecenie Joachima. Pan Leszek, zwykle rozmowny i wesoły człowiek, który bardzo Hanię lubił, tym razem był bardzo cichy. Zaprowadził Hanię do stajni, nawet na moment nie podnosząc na nią wzroku. Wyjaśnił jej, co ma zrobić i poklepał ją pokrzepiająco po ramieniu, po czym wrócił do rezydencji. Hania rozejrzała się po stajni – miejscu, w którym często bywała z Joachimem, kiedy zabierał ją na konne przejażdżki, a potem leżeli dla odmiany na trawie, obserwując przesuwające się chmury i opowiadali sobie o swoich najskrytszych pragnieniach. Tym razem była tu jednak nie dla przyjemności. Według wytycznych od pana Leszka miała wysprzątać dwa boksy, które wyglądały, jakby od lat nie były sprzątane. Zgniła słoma połączona z odchodami koni, oblepiała dokładnie każdy skrawek podłogi i ścian do wysokości co najmniej kolan. To nie była praca dla delikatnej dziewczyny, tym bardziej ubranej w sukienkę i tenisówki, ale czując wzmagające się dreszcze, postanowiła ruszyć do pracy, aby się trochę rozgrzać. Wmówiła sobie, że to jedyna szansa, aby porozmawiać z Joachimem, a przynajmniej taką miała nadzieję. Znalazłszy łopatę i taczkę, wzięła się do pracy.
Z zapałem wynosiła z boksów łajno, ładowała na taczkę i wywoziła na zewnątrz. Gdy uporała się z tym zadaniem, wzięła się za czyszczenie ściany i drzwi, a potem przyniosła nową słomę. Podczas pracy widziała, jak przez stajnię przemknęło kilku pracowników Pilarskich, ale żaden nawet się do niej nie odezwał, patrzyli tylko z odrazą i wyrzutem. Wyglądało na to, że wszyscy uważają ją za winną.
Cały czas zastanawiała się, jak znalazła się tamtego dnia w tym pustostanie pod Warszawą. Nie pamiętała niczego z tamtego dnia od chwili, gdy o poranku zajechała do pracy. Zaparkowała na podziemnym parkingu swojej korporacji, kupiła kawę na stoisku przy wyjściu z parkingu i dalej miała czarną dziurę, kompletnie nie pamiętała, co robiła. Obudziła się w tym domu pod Warszawą, gdy wpadła policja. Zakuli ją wtedy w kajdanki i stawiając zarzuty porwania i uszkodzenia ciała, wsadzili do aresztu. Rodzice wpłacili kaucję, ale nie chcieli z nią rozmawiać, z pracy dostała telefon, że może nie pokazywać się, bo została zwolniona, a Joachim przestał odbierać telefony. Analizowała to wszystko pewnie z milion razy przez te kilka dni, ale w żaden sposób nie mogła rozwikłać tej zagadki. Niestety wszystko wskazywało na to, że to ona porwała Patrycję. Kamery biurowca Joachima zarejestrowały ją, jak przynosi kopertę ze zdjęciami porwanej Patrycji oraz ultimatum. Tyle że to sama Patrycja prosiła ją o zaniesienie koperty do biurowca. W dniu porwania wysłała jej SMS-a, że wrzuciła jej kopertę do skrzynki. Miały być w niej jakieś ważne dokumenty, których pilnie potrzebował Joachim. W drodze do centrum Patrycja miała otrzymać jakieś pilne wezwanie do klienta poza Warszawą, a ponieważ była blisko domu Hani, to poprosiła ją o pomoc, bo sama się bardzo spieszyła. Hania nie była w stanie tego udowodnić. Poza tym, aresztowani w sprawie dwaj mężczyźni, zgodnie twierdzili, że to Hania była ich zleceniodawcą. Zeznali, że to ona kazała porwać Patrycję, ukryć na tej działce pod Warszawą i czekać na dalsze polecenia. Hania nie znała żadnego z nich, jednak pamiętała, że kiedyś w klubie, do którego wyciągnęła ją Patrycja, przysiedli się do nich dwaj mężczyźni. To byli właśnie ci dwaj. Najgorsze było to, że policja dysponowała zdjęciami, na których uwieczniono właśnie to spotkanie. Niestety na żadnym z nich nie widniała Patrycja, widać było jedynie Hanię.
Rozmyślania sprawiły, że Hania uporała się z oboma boksami w miarę sprawnie, ale okupiła pracę krwawiącymi odciskami na dłoniach i bólem mięśni, jednak najgorszy był bijący od niej smród, gdyż uwalana była cała końskim łajnem. Westchnęła z ulgą po skończonej pracy i poszła do willi Joachima. Widziała stojącą przed domem limuzynę, dlatego nabrała nowej nadziei, że uda jej się z nim porozmawiać. Ucieszona ruszyła dziarsko do wejścia, ale zatrzymał ją ostry głos:
– Co pani wyprawia?
Odwróciła głowę i zobaczyła stojącego na rogu domu lokaja Pilarskich.
– Sprzątnęłam stajnię – powiedziała pewnie, chociaż ze zmęczenia drżał jej głos. – Chcę się zobaczyć z Joachimem.
– W takim stanie? – zapytał starszy człowiek.
– Pracowałam w stajni. Wiem, że nie pachnę łąką…
– Niech pani jedzie do domu – powiedział lokaj tonem pobrzmiewającym litością. – Pan Joachim dziś się z panią nie zobaczy.
Hania poczuła, jakby dostała mocny cios w brzuch. Ze zmęczenia ledwo patrzyła na oczy, rany w kolanach zaczynały palić niczym przypalane ogniem, a serce wciąż wydzierało się z piersi z przeogromną potrzebą wyjaśnienia.
– Ja chciałam tylko porozmawiać – wymamrotała. – Tylko wyjaśnić…
Nagle obraz zaczął się zamazywać i po chwili była już w nicości.
Kiedy się obudziła, siedziała w swoim Citroenie. Była zdezorientowana, głodna, zmęczona, potwornie brudna, śmierdząca i zakrwawiona i najwyraźniej jakiś czas temu zemdlała. Ale nikt o nią nie zadbał, nikt nie wezwał karetki, nikt się nią nie przejął. Ktoś tylko wsadził ją do samochodu, a prawdopodobnie, gdyby nie jej auto, pewnie wyrzuciliby ją za bramę jak psa. Westchnęła ciężko, rozejrzała się po aucie i zobaczyła dużą kopertę na siedzeniu. Na początku się wzdrygnęła, obawiając się, że to kolejna pułapka. Była naiwna i ufna, ale nie aż tak, aby po wydarzeniach ostatnich dni nie nabrać nieco rozumu. Przyjrzała się kopercie, po czym przez materiał sweterka, który leżał na siedzeniu, podniosła ją. Była otwarta. Wysunęła się z niej kartka. Łzy znowu popłynęły jej po twarzy, gdy przeczytała treść:
Przyjdź jutro do mojego biura o 8:00.
J.
***
HANIA TEJ NOCY prawie nie spała. Była tak zmęczona i obolała, że powinna spać jak dziecko, jednak ekscytacja, która ją wypełniała na myśl, że wreszcie porozmawia z Joachimem, nie pozwoliła jej zmrużyć oka. Rano wyglądała fatalnie, jednak w miarę możliwości doprowadziła się do porządku i wyszła z domu nieco wcześniej, aby być na miejscu na czas. W windzie biurowca Pilarskich była sama. Przyglądała się swojemu umęczonemu odbiciu i zastanawiała, gdzie się podziała Hania, ta prawdziwa, nieco wycofana, ale radosna i pełna wiary. W ciągu zaledwie kilku dni zamieniła się w zalęknioną, smutną i zmęczoną życiem kobietę, nad którą zawisła groźba więzienia. Co gorsze, nie miała pojęcia jak się przed tym wszystkim bronić. Uświadomiła sobie, że do tej pory wszelkie sprawy załatwiał za nią Joachim. Od czasu, gdy się poznali, on wspierał ją niemal we wszystkim. W dzieciństwie to wsparcie było spędzaniem razem większości czasu, później Joachim pomagał jej palić w piecu, gdy rodzice wyjeżdżali na firmowe szkolenia, dokonywał drobnych napraw w domu, wyręczał w zakupach. Na studiach także nie zostawił jej samej, nieraz wykonując za nią niektóre zadania, a nawet przychodząc na egzaminy w celu pokazania jej wsparcia. Stojąc w tej windzie, Hania analizowała swoje życie i docierało do niej, jak bardzo uzależniła się od swojego przyjaciela. Wiedziała, że to, że dostała pracę w tak znanej firmie, także nie było tylko jej zasługą. Próbowała kiedyś podziękować Joachimowi za tę pomoc, ale stwierdził, że nic w tej sprawie nie zrobił i że to tylko ona sama zapracowała na tę posadę. Wiedziała, że nie mówi prawdy, ale odpuściła. Podobnie odpuszczała wiele razy później: gdy znalazł dla niej mieszkanie, gdy opłacił kaucję, gdy załatwił jej paszport w dwa dni, bo kiedy chciał zabrać ją na wakacje i okazało się, że ona nie ma dokumentów, gdy właściwie sam zarejestrował jej samochód. Wiele spraw załatwiał za nią, jednocześnie pozbawiając ją umiejętności poruszania się po świecie. Teraz wiedziała, jak bardzo ją od siebie uzależnił. Nieświadomie, nie specjalnie, ale z dnia na dzień przekonywała się, jak wielki był to obecnie problem.
Na piętrze, gdzie znajdowało się biuro Joachima, powitała ją sekretarka, która przekazała jej, że Joachim ma pilne sprawy i trzeba zaczekać. Uśmiechnęła się do kobiety, którą dobrze znała, jednak Tamara nie odwzajemniła jej entuzjazmu.
– Proszę tu zaczekać – powiedziała służbowo, wskazując nieokreślone miejsce w korytarzu.
Hania rozejrzała się skonsternowana zachowaniem Tamary. Zwykle bowiem nie kazano nikomu, aby czekał na spotkanie z dyrektorem w korytarzu, goście zawsze byli zapraszani do pomieszczenia wyposażonego w fotele, gdzie serwowano im napoje i przekąski. Tu, w korytarzu nie było nawet krzesła. Stwierdziwszy, że Tamara z roztargnienia nie zaprosiła jej do pokoju dla gości, ruszyła w jego kierunku.
– To może pójdę do poczekalni – powiedziała, wciąż ufając, że to wszystko to jakaś pomyłka.
– Pan Pilarski mówił, aby pani zaczekała tutaj – odparła Tamara i ruszyła do swojego biurka.
Hania z zaskoczenia aż otworzyła usta, ale nie próbowała dyskutować, tym bardziej że Tamara przestała zwracać na nią uwagę. Pokiwała więc jedynie głową i uznała, że oczekiwanie nie potrwa długo, bo przecież była umówiona na ósmą, a jeśli Joachimowi coś wypadło, to ona musi to zrozumieć. Starała się zepchnąć myśl, jak ją potraktował, w jak najgłębsze zakamarki umysłu i pocieszała się, że pewnie za kilka minut ją przyjmie. Z kilku minut jednak zrobiło się pół godziny, potem godzina, a następnie dwie. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, coraz bardziej przypominając bólem mięśni o wczorajszym dniu wypełnionym pracą. Kilka razy walczyła z sobą, aby po prostu pójść usiąść, ale zaraz wracała do niej myśl, że jeśli przez zmęczenie rozminie się z Joachimem, to sobie tego nigdy nie wybaczy. Trwała więc wciąż z nadzieją patrząc na drzwi biura. Opierała się o ścianę, próbowała przysiąść na poręczy schodów, ale zmęczenie dawało jej się we znaki. Najgorsza jednak była świadomość, która bardzo nieśmiało rozrastała się w ufnym sercu Hani: Joachim znowu ją oszukał, a na dodatek wystawił na publiczne obśmianie. Widziała ludzi wchodzących i wychodzących z gabinetu Joachima, Tamarę donoszącą napoje i czuła, że coś tu było nie tak. Goście obrzucali Hanię ciekawskimi spojrzeniami, które w drodze powrotnej zamieniały się w pogardliwe westchnienia i rzucane pod nosem obelgi. Jeden z mężczyzn, niby przez przypadek wpadł na Hanię, wywracając ją i oblewając kawą. Intencje były jednak jasne, gdy swój uczynek skwitował szybkim „Ups. Śpieszę się” i po chwili zniknął w windzie, kompletnie nie interesując się ofiarą swojej nieuwagi.
Mijała trzecia godzina tego przedstawienia, gdy do głowy Hani wreszcie dotarło, co Joachim o niej myśli. Wyglądało na to, że z niej zakpił i od początku wcale nie miał ochoty się z nią spotkać. Tylko po co to wszystko? Po co cała ta farsa? Wczorajsze warunki - kompletnie bez sensu, dzisiejsze zignorowanie. Co to wszystko miało znaczyć? Chciał sprawdzić, jak daleko może się posunąć, zanim Hania będzie miała dość? Smutek rozlał się w jej sercu na myśl, że jej Joachim traktuje ją w ten sposób. Musiała wreszcie przyznać sama przed sobą, że on jej nienawidzi i z pewnością nie zechce się z nią spotkać. I choć każdy na jej miejscu w tym momencie dałby spokój, Hania pomyślała, że musi znaleźć inny sposób, aby mu to wszystko wyjaśnić. Przełknęła cisnące się do oczu łzy i ruszając do windy, powiedziała cichutko: – Do widzenia.
Sekretarka zerwała się jak oparzona i podbiegłszy do Hani, próbowała ja zatrzymać: – Pan Pilarski kazał czekać – powiedziała.
Hania spojrzała na Tamarę ze swoim ciepłym uśmiechem. Lubiła ją. Nawet zdarzało im się pogawędzić przy kawie, w oczekiwaniu na zakończenie spotkania Joachima z jakimś klientem. Dziś jej nie poznawała. To nie była już ta szalenie ambitna, ale jednocześnie niezwykle miła dziewczyna. Dziś była niedostępną służbistką, której Hania zwyczajnie współczuła.
– Pan. Pilarski. Kazał. Czekać – powtórzyła Hania jak mantrę. – Cóż, ja już nie chcę czekać – dodała i nacisnęła guzik, przywołując windę.
– Ale…
– Tamara – rzekła Hania. – Nie musisz już udawać. Wszyscy traktujecie mnie jak trędowatą, nawet nie próbując mnie wysłuchać. Nie rozumiem tylko, po co bierzesz udział w tym wszystkim. Pewnie też ci kazał?
Tamara zmieszała się lekko.
– Jeśli teraz wyjdziesz, stracisz szansę… – powiedziała.
– Na co?
– Stracisz szansę… – ostrzegawczy ton Tamary zlał się z dzwonkiem windy.
– A czy w ogóle ją miałam? – zapytała Hania, nie potrafiąc już powstrzymać łez, które wraz ze szlochem wypłynęły z jej oczu, gdy wchodziła do windy.
Nie patrzyła już na Tamarę, nie spojrzała też na drzwi Joachima w głębi korytarza, po prostu wcisnęła przycisk i drzwi się zamknęły. O dziwo nagle poczuła się lepiej. Miała chwilę na doprowadzenie się do ładu, przed wyjściem z budynku, więc poprawiła włosy i makijaż, a w celu ukrycia plamy po kawie na bluzce założyła marynarkę, którą dotychczas trzymała przewieszoną na torbie. Uśmiechnęła się do siebie. Jeszcze nie wiedziała, jak, ale zamierzała stawić czoła temu, co los jej zgotował.
Gdy drzwi się otworzyły na dolnym korytarzu, ruszyła do wyjścia, jednak drogę zastąpiło jej dwóch mężczyzn. Nieco zdezorientowana, zatrzymała się i rozejrzała. W holu było kilkoro ludzi, jednak ją interesowała tylko jedna osoba: Joachim. Stał oparty biodrem o ladę recepcji i uśmiechał się w sposób, który zjeżył Hani włosy na całym ciele.
– Joachim? – zapytała niepewnie.
Tymczasem jeden z mężczyzn zaszedł ją od tyłu, a drugi wyjął odznakę i powiedział:
– Hanna Kotecka?
– Tak – powiedziała cicho, nie rozumiejąc, co się dzieje.
– Jest pani aresztowana pod zarzutem szantażu oraz matactwa w śledztwie w sprawie porwania Patrycji Strzelczyk.
– Szantażu? – zapytała Hania, spoglądając na Joachima. – Przecież…
– Proszę nie stawiać oporu – powiedział mężczyzna.
– Przecież nie stawiam – wymamrotała Hania, opuszczając ręce.
Wiedziała, że dalsze dyskusje nie mają sensu. Torba zsunęła się jej z ramienia. Czuła się pokonana. Wciąż patrzyła w oczy Joachimowi, gdy policjant zakładał jej kajdanki. Jego wzrok mógłby podpalać, zabijać jednym mgnieniem. Takiego go nie poznawała. Jej Joachim zniknął.
***
JEŚLI CHOĆ PRZEZ moment Hania sądziła, że ten Joachim przy jej aresztowaniu był najgorszą wersją tego człowieka, to jeszcze niewiele widziała. O tym, co potrafi „jej przyjaciel”, miała się dopiero przekonać.
Dni w areszcie mijały tragicznie wolno, w przeciwieństwie do terminie procesu, który pojawił się błyskawicznie. Za cztery tygodnie Hania miała stanąć przed sądem, w sprawie o porwanie Patrycji. Z jednej strony cieszyła się, że proces przyspieszono, z drugiej zaczynała się obawiać znaczenia tego, co się działo wokół niego. Szok, który towarzyszył jej od chwili, gdy się tu znalazła, powoli tajał i zamieniał się w niewysłowiony żal. Nadal nie rozumiała, dlaczego tu była, skoro nic złego nie zrobiła. Była niewinna i nie mogła pojąć, że niewinność nie wystarczy, że prawda nie ma znaczenia, jeśli nie potrafi się jej udowodnić. A tego nie potrafiła. Nie była w stanie z nikim się skontaktować, bo nikt nie chciał jej znać, a ponieważ wcześniej, jeszcze na wolności, zaabsorbowana próbami przekonania Joachima o swojej niewinności, nie zajęła się poszukaniem adwokata, teraz musiała się zadowolić podstarzałym grubasem, który próbował namawiać ją do przyznania się do winy, a na dodatek robił niewybredne seksistowskie komentarze. Oskarżenie o porwanie znała, jednak dowody posiadane przez prokuraturę, jakie przedstawił jej adwokat w sprawie rzekomego szantażu, przeraziły ją. Były to zdjęcia jej klęczącej przy bramie, sprzątającej stajnię, a także stojącej w holu biura Joachima. Najpierw nie rozumiała, czego miałyby dowodzić, bo przecież nie próbowała tego ukryć, nie miała powodu, bo nic złego nie zrobiła. Adwokat wyjaśnił jej, że zdjęcia są dowodem na szantaż, jednak do niej to nie docierało. Wszystko stało się jasne, gdy zobaczyła wysłanego z jej konta maila, w którym miała grozić ujawnieniem informacji o brutalności Pilarskich, gdyby nie wycofali zarzutów. Przypomniała sobie, jak w po aresztowaniu w biurowcu Pilarski Electronics prokurator pytał ją o ten dzień, gdy była na terenie posiadłości Joachima. Wtedy nie rozumiała co to ma do rzeczy, dlatego, zamiast skorzystać z prawa do odmowy zeznań, odpowiedziała na wszystkie pytania. Jej szczerość bawiła prokuratora, który cały czas się uśmiechał. Teraz wiedziała, że to była drwina. Śmiał się z jej głupoty. Nie miała chęci powtarzać tego adwokatowi, zwłaszcza że była pewna, że zapoznał się z materiałem, także jej zeznaniami, jednak kiedy znowu próbował przekonać ją do przyznania się do winy, zaczęła się zastanawiać nad sytuacją. Dlaczego wszyscy tak łatwo przyjmują za prawdę fakt, że taki ktoś jak ona mógłby dopuścić się takiego przestępstwa? Dlaczego nawet ludzie, których uważała za swoich przyjaciół lub choćby dobrych znajomych, odcięli się od niej i nikt nie chce jej znać? Uderzyło ją odkrycie, że większość z tych ludzi była powiązana z Joachimem. Ona nie miała swoich znajomych, wszyscy, z którymi utrzymywała dotychczas kontakt, to byli znajomi Joachima. Jak to możliwe? Przez tyle lat nie zaprzyjaźniła się z nikim? Przez tyle lat nie szukała swojego życia, tylko podporządkowywała swoje własne pod opinie i decyzje Joachima? Odkąd go poznała, spotykali się codziennie i byli dla siebie jedynym towarzystwem. Joachim wypełnił jej życie tak bardzo, że nie próbowała nawiązywać innych znajomości. Do liceum poszła za nim, na studia podobnie. Szukała jego opinii we wszystkim, także w wyborze drogi życiowej, czekała na jego aprobatę, akceptowała jego pomysły. Nie mogła przy tym powiedzieć, że Joachim ją ograniczał, podobnie jak ona nigdy nie ograniczała jego, przynajmniej tak jej się wydawało. Teraz docierało do niej, że ich relacja sprawiła, że wzajemnie się blokowali.
Przyjrzała się adwokatowi i stwierdziła, że jest on całkowicie obojętny na jej krzywdę, ale mimo to postanowiła zawalczyć. Powtórzyła temu człowiekowi wszystko, przedstawiła swoją wersję wydarzeń, licząc, że przekona przynajmniej jego. Szybko się zorientowała, że nie ma na to szans, gdyż facet nawet nie próbował udawać, że jej wierzy. Zanotował co prawda kilka jej zdań, ale nie zadał ani jednego pytania, nie podniósł jej na duchu, ani nawet nie zapytał, czy czegoś jej potrzeba. Gdy wróciła do celi tego dnia, popłakała się z bezsilności.
Wszystko zdawało się działać na jej niekorzyść. Dowody jej udziału w porwaniu zdawały się niepodważalne. Z jej perspektywy to wszystko wyglądało jak perfekcyjnie przygotowany plan, bez słabych punktów, bez możliwości podważenia. Przez kolejne cztery tygodnie starała się przejrzeć dowody i choć wszystko to było kłamstwem, ona nie była w stanie tego dowieść. Uświadomiła sobie, że wcześniej, jeszcze zanim tu trafiła, zaraz po pierwszym aresztowaniu, powinna była wynająć detektywa, albo szukać innych sposobów znalezienia dowodów swojej niewinności. Zamiast uganiać się za Joachimem, mogła spróbować przekonać rodzinę, aby mieć jakiekolwiek wsparcie. A tymczasem teraz, powoli musiała pogodzić się z faktem, że pójdzie do więzienia, i nikogo to nie obejdzie. Była sama i to właśnie okrycie najbardziej ją przygniotło. Jej rezygnację wyczuł adwokat i ponownie próbował namówić ją do przyznania się do winy, ale Hania tego jednego była pewna: nigdy nie będzie kłamać. Obiecała to Joachimowi i zamierzała tej obietnicy dotrzymać. Powtórzyła więc po raz kolejny wszystko, co pamiętała z tego dnia, opowiedziała o relacji z Joachimem i Patrycją i liczyła, że zdarzy się coś, co jej pomoże.
Cud jednak nie nastąpił. W sądzie sprawy przybrały tragiczny obrót. Wszystko, co mogło pójść źle, poszło jeszcze gorzej. Zeznania tych dwóch facetów i Patrycji pogrążyły Hanię, a jej własna wersja zdarzeń, nazwana przez prokuratora „ckliwą bajeczką”, nie zrobiła żadnego wrażenia ani na sędzinie, ani Joachimie, ani nawet na jej adwokacie. Słuchała kłamstw opowiadanych przez Patrycję i zastanawiała się, czy to jeszcze rzeczywistość, czy już wytwór jej wyobraźni.
– Niech pani powie, co się stało dwudziestego piątego maja dwa tysiące dwudziestego roku – powiedział przymilnym tonem prokurator do Patrycji, gdy ta stanęła na miejscu dla świadków.
– Przepraszam, ale niewiele pamiętam – odparła cichutkim głosikiem Patrycja i zaczęła chlipać.
Hania spojrzała na nią zdziwiona. Pamiętała Patrycję jako silną, wyniosłą kobietę. Nigdy nie zdarzało jej się okazywać słabości, a już na pewno nigdy nie płakała. Tymczasem Patrycja stojąca teraz na sali sądowej, była jakąś karykaturą osoby, którą jeszcze kilka tygodni temu Hania uważała za swoją przyjaciółkę.
– Proszę opowiedzieć to, co pani pamięta – powiedział łagodnie prokurator, podając Patrycji chusteczkę.
Ta wydmuchała nos, otarła łzy i zaczęła opowiadać. Hania zastanawiała się, czy tylko ona zauważyła, jak szybko ton głosu Patrycji, z płaczliwego stał się silny i pewny. Ale wszyscy obecni na sali zdawali się pochłonięci historią opowiadaną przez skrzywdzoną kobietę.
– Wychodziłam właśnie z domu mojego narzeczonego – zaczęła, – zamierzałam pojechać do swojej przyjaciółki… – zawahała się.
– Panny Koteckiej? Oskarżonej? – dopytał prokurator.
– Tak, panny Koteckiej – odparła. – Byłyśmy umówione na kawę.
– To nieprawda – szepnęła Hania do adwokata, ale ten nie zareagował.
– Która była godzina?
– Byłyśmy umówione na dwunastą – odparła, – więc pewnie kilkanaście minut przed.
– O dwunastej miałam zaplanowane spotkanie z klientem – szepnęła ponownie Hania. – Można to sprawdzić.
Adwokat pokiwał głową, ale nie podjął wątku.
– Proszę kontynuować – powiedział prokurator do Patrycji.
– Kiedy wyszłam na ulicę, zaatakowało mnie dwóch mężczyzn – otarła nieistniejącą łzę Patrycja. – Czułam, jak jeden z nich przykłada mi chusteczkę do nosa, poczułam dziwny zapach i więcej nie pamiętam. Obudziłam się w tym domu, zmarznięta i przestraszona, na tym obleśnym materacu – jej głos drżał, znowu zaczęła płakać.
– Czy potrzebuje pani przerwy? – zapytała sędzina.
– Nie, nie – gwałtownie zaprzeczyła Patrycja, odzyskując rezon.
Hania obserwowała ją z rosnącym zdziwieniem. Miała przed sobą kompletnie inna osobę, niż ta, z którą spotykała się na uczelni. Tamta Patrycja była pewna siebie i twarda, nigdy nie okazywała słabości, przynajmniej publicznie. Hania przypomniała sobie incydent, gdy Patrycji złamał się obcas i wywróciła się na korytarzu w stołówce podczas szczytu obiadowego. Kilkadziesiąt obecnych w pomieszczeniu osób, wpatrywało się wtedy w nią, oczekując emocji, ale się zawiedli. Jedyną emocją, jaką Patrycja wtedy pokazała, była złość, że siedzący najbliżej chudy chłopak w okularach, za wolno pomagał jej pozbierać rzeczy. Sama wstała, wyrwała jakieś papiery z rąk rzeczonego pomocnika i nie zwracając na nikogo uwagi, ruszyła prosto do lady, gdzie wzięła sobie obiad. Na drugi dzień przyszła na uczelnię z ortezą na nadgarstku, ukrytą pod długim rękawem swetra. To uświadomiło Hani, że prawdopodobnie Patrycja skręciła rękę podczas upadku, jednak nigdy się do tego nie przyznała.
Dziś w sądzie nie było tamtej Patrycji. Dziś zeznawała kompletnie obca osoba. Hania zerknęła ukradkiem na Joachima, który zdawał się wierzyć swojej narzeczonej. Zastanowiło to Hanię. Czy Patrycja w bezpośrednim kontakcie pokazywała inną twarz? Czy może potrafiła tak dobrze udawać?
– Proszę powiedzieć – kontynuował tymczasem prokurator. – Co było dalej?
– Próbowałam odgadnąć, gdzie jestem – mówiła Patrycja, – ale miałam związane za plecami ręce i chustę na twarzy. Kiedy po jakimś czasie usłyszałam jakieś głosy, byłam przerażona, bałam się, że chcą mi zrobić krzywdę.
– Proszę kontynuować.
– Głosy były coraz bliżej i zdołałam usłyszeć, jak się kłócą.
– Co mówili?
– Z tego, co zrozumiałam, zastanawiali się, czy mnie wypuścić.
– Jak to? – zdziwił się prokurator.
– Mówili coś o jakiejś niespodziance. Podobno Hanna Kotecka wynajęła ich do sfingowanego porwania, które miało być rzekomo z okazji wieczoru panieńskiego. Ucieszyłam się nawet, ale potem usłyszałam coś, co mnie zmroziło.
– Co takiego? – dociekał prokurator.
– Jeden z nich powiedział, że SMS-em dostał polecenie pobicia.
– Pobicia? Tak mówili?
– Nie zrozumiałam dokładnie, ale jeden mówił, że nie zamierza w tym uczestniczyć, a drugi zachęcał go wizją dużych pieniędzy.
– I co było dalej?
– Byłam wyczerpana – odparła, ciężko wzdychając. – Musiałam zasnąć albo zemdleć. Obudziłam się chyba późnym wieczorem, gdy ktoś uderzył mnie w twarz.
– Kto?
– Ona – jęknęła Patrycja, wskazując na Hanię, nawet na nią nie patrząc.
Hania pisnęła z szoku. Ona? Hania? Nigdy nie zabiła nawet komara, a miałaby kogoś uderzyć?
– Dlaczego to robisz? – zapytała łagodnie Hania, lekko podnosząc się z krzesła.
– Proszę usiąść pani Kotecka – przywołała ją do porządku sędzina.
– Ale to jest kłamstwo – broniła się bez przekonania Hania.
– Z pewnością za chwilę pani adwokat to udowodni – powiedziała wypranym z emocji tonem, sędzina, po czym dodała. – Proszę usiąść.
Prokurator obrzucił Hanię drwiącym uśmiechem i z powagą zwrócił się ponownie do Patrycji:
– Czyli pani Kotecka panią uderzyła?
– Tak – odparła Patrycja udręczonym głosem.
– I co było dalej?
– Rozpłakałam się – odparła drżącym głosem. – A ona stała nade mną i drwiła. Mówiła, że jestem głupia i pusta i że nie wie jakim cudem Joachim chce ze mną być. Potem szarpnęła mnie za włosy i wyzywała. Mówiła, że się mnie pozbędzie i nikt więcej nie stanie jej na drodze do szczęścia z Joachimem.
Hania zdębiała. Spojrzała na Joachima, który również na nią spojrzał. To, co ujrzała w jego oczach, przeraziło ją do szpiku kości. Nigdy nie widziała u nikogo tak wielkiej nienawiści.
– To nieprawda! – jęknęła. – Dlaczego ona kłamie?! Co tu się dzieje? Patrycja? Dlaczego to robisz?
– Pani Kotecka – zwróciła się do niej sędzina.
– Joachim? – skierowała swoje słowa do przyjaciela Hania. – Jak możesz w to wierzyć? Znasz mnie tyle lat! Wiesz, że nie byłabym w stanie zrobić czegoś takiego.
– Mecenasie Trączyński, proszę uspokoić klientkę – pouczyła adwokata Hani, sędzina.
– Pani Hanno, proszę się uspokoić – skierował swoje słowa do Hani adwokat.
– Porwałaś mnie i pobiłaś, Hanka! – krzyknęła Patrycja. – Chciałaś mnie zabić! Zawsze byłaś zazdrosna o Joachima! Byłyśmy przyjaciółkami. Jak mogłaś mi to zrobić?
– Nic ci nie zrobiłam – odparła cicho Hania.
Ponownie spojrzała na Joachima, ale jego zimne oczy wzbudziły w niej strach. Opadła na krzesło i cicho westchnęła. Nie słuchała dalszego przesłuchania Patrycji ani tych dwóch, których rzekomo miała wynająć do jej porwania. Dolatywały do niej strzępy tych kłamstw. Adwokat zabrał głos zaledwie kilka razy, w tym raz, próbując udowodnić Patrycji, że nie była umówiona z Hanią o dwunastej. Nieistotny fakt stał się kolejnym gwoździem, gdy w wyniku konfrontacji okazało się, że człowiek, z którym Hania była umówiona to Maksymilian Lewczuk – jeden z porywaczy. Prokurator dowiódł, że Hania znała go i umówiła się z nim celem posiadania alibi i zapisała go pod innym nazwiskiem w harmonogramie firmy. Prokurator rozwodził się nad zdjęciami przedstawiającymi Hanię, świetnie bawiącą się w towarzystwie dwóch mężczyzn, których później miała wynająć do porwania Patrycji. Ich zeznania dodatkowo ją pogrążyły. Opowiadali bowiem jaka był brutalna w stosunku do Patrycji i że oni musieli ją powstrzymywać przed wyrządzeniem jej większej krzywdy, a potem zdecydowali się powiadomić policję. Kiedy prokurator dodatkowo zrobił z niej dziwkę, puszczającą się w interesach, Hania się załamała. Jeśli bowiem faktyczna randka z byłym klientem, stała się dowodem jej deprawacji, nie miała wątpliwości, że plan wsadzenia jej do więzienia jest perfekcyjny. Wracała tego dnia do celi kompletnie pozbawiona nadziei.
Kolejne dni przyniosły Hani więcej ciężkich chwil. Nagranie z kamery, pokazujące jak przynosi kopertę ze zdjęciami pobitej Patrycji wraz z ultimatum, ślady krwi Patrycji znalezione na dłoniach i ubraniu Hani oraz odczytane fragmenty jej pamiętnika, w którym planowała porwanie, to dowody, których Hania nie potrafiła ani zrozumieć, ani wytłumaczyć. Nie miała pojęcia o jakim pamiętniku mowa, bo nigdy takiego nie prowadziła. Dlatego odczytywany plik, pochodzący z jej komputera, wprawił ją w osłupienie. Ktoś bardzo postarał się uwiarygodnić ten dowód, fabrykując kilkadziesiąt wpisów pochodzących z różnych lat. Z tego rzekomego pamiętnika Hani, wyłaniała się psychopatka, owładnięta rządzą władzy. W innej sytuacji Hania pewnie by się z tego śmiała, ale tym razem, mimo iż to wyglądało jak okrutny żart, to nim nie był.
W ramach obrony próbowała opowiedzieć wszystko, co wiedziała, odpowiadała szczerze na każde pytanie, ale kiedy twierdziła, że nie wie co się z nią działo przez prawie dwadzieścia cztery godziny od poranka dwudziestego piątego maja, nikt jej nie wierzył. Kiedy powiedziała, że to sama Patrycja dała jej kopertę, aby zaniosła ją do firmy Joachima, prokurator ją wyśmiał. Było jej słowo przeciwko słowu Patrycji, tych dwóch mężczyzn oraz innych ludzi, których nawet nie znała. Wszyscy oni zgodnie twierdzili, że Hania jest wyrachowaną, pozbawioną skrupułów kobietą, która od lat manipulowała ludźmi, aby osiągać własne cele.
– Jakież to cele? – zapytała wreszcie Weronikę, koleżankę Patrycji, wzburzona już nieco Hania, korzystając z prawa do zadawania pytań świadkowi.
Ta wzruszyła ramionami.
– Skąd mam wiedzieć? – prychnęła. – Łaziłaś całe życie za Joachimem. Może myślałaś, że się z tobą ożeni, albo co?
Hania zaniemówiła. Zerknęła na Joachima. Ten tez na nią patrzył.
– O… czyli to prawda – zadrwiła Weronika, zerkając to na Hanię to na Joachima.
Joachim zmrużył oczy, patrząc na Hanię z wściekłością.
– Pewnie, kiedy pojawiła się Patrycja, poczułaś się zagrożona i postanowiłaś się jej pozbyć – powiedziała z wyraźnym zadowoleniem kobieta.
Hania nie potrafiła zareagować. Westchnęła ciężko i usiadła. Kiedy prokurator zaczął udowadniać jej dwa pozostałe zarzuty: szantaż i matactwo, nie wierzyła w to, co się dzieje. Kiedy zaś przeciwko niej zeznawał lokaj Pilarskich, jego kłamstwa były dla niej ciosem.
– Proszę powiedzieć, co robiła pani Kotecka na posesji państwa Pilarskich w dniu trzydziestego pierwszego maja bieżącego roku? – zapytał go prokurator.
– Przyjechała pod bramę i blokując podjazd, czekała na pana Pilarskiego – odparł.
– I co było potem?
– Kiedy pan Pilarski wrócił, próbowała dostać się do limuzyny…
Hania poderwała głowę.
– Chciała wedrzeć się do samochodu pana Pilarskiego? – dopytywał prokurator.
– Tak. Szarpała za klamkę i krzyczała – powiedział pan Leszek.
Hania patrzyła na człowieka, którego bardzo lubiła, któremu tyle razy przynosiła nowe smaki herbatek, bo był kolekcjonerem napoju z Indii. Wiele razy, gdy czekała na powrót Joachima po pracy, spędzała czas z panem Leszkiem w kuchni, próbując wynalazków z różnych stron świata, herbat owocowych, naparów z różnych roślin, z dodatkami alkoholu, miodu, syropu klonowego i wszelkich innych smakowitych przypraw. Spędzali miło czas, gawędząc i oglądając wspólnie tureckie telenowele, które pan Leszek uwielbiał. To był drugi człowiek, po Joachimie, z którym Hani zawsze przyjemnie się rozmawiało. Uważała go niemal za dziadka. Teraz, ten człowiek zeznawał przeciwko niej, opowiadał rzeczy, od których robiło jej się słabo, przekręcał fakty i robił z niej wariatkę, a ona nie mogła nic zrobić. W tym momencie zrozumiała, że od początku była na przegranej pozycji, a to, co się działo, to wszystko sprawka Joachima. Jego szerokie znajomości, silna osobowość i pieniądze, potrafiły zmieniać ludzi. Hania o tym wiedziała i teraz mogła sobie tylko wyrzucać to, że w przeszłości często przymykała na takie jego zachowania oczy.
Joachim zawsze był bardzo porywczy i najpierw robił, potem myślał. Ciekawe jednak było to, że działał impulsywnie tylko w życiu prywatnym. W biznesie zmieniał się w niedźwiedzia, który wpierw kilka razy wszystko przemyśli, aby potem podjąć wyważoną decyzję niosącą profity. Najgorszą jednak jego cechą, której Hania nie znosiła, była pamiętliwość. Joachim długo chował urazę, nawet drobne przewinienia pamiętał wiele lat. Do tego łatwo przychodziła mu zemsta, nawet jeśli była całkowicie nieadekwatna do przewiny. Już w szkole miał opinię narwańca, który obedrze ze skóry każdego, kto nadepnie mu na odcisk, a pieniądze i pozycja jego ojca, tylko go w tym utwierdzały. Kolega, który odbił mu dziewczynę, został oskarżony o gwałt i wkrótce, z powodu narastających plotek, musiał wyjechać z Warszawy. Najbliżsi, w tym Hania, domyślali się, że to sprawka Joachima, który wykorzystał znajomości oraz pośrednio namówił jakąś dziewczynę do zeznań. Był cwany i nie robił niczego niezgodnego z prawem, a jeśli już, to umiejętnie zacierał ślady. Czasami pomagał mu w tym ojciec i jego adwokaci. Na studiach profesor, który nie zaliczył mu roku, nagle został zwolniony za molestowanie studentek, a gdy Joachim objął funkcję zastępcy dyrektora jednej ze spółek Pilarskich, szybko pozbył się zwierzchnika, wrabiając go w malwersacje. I nawet fakt, że Henryk Wornikowski był najlepszym przyjacielem Antoniego Pilarskiego, nie uratował go przed utratą posady, a wraz z nią znaczenia w biznesie. Joachim był w stanie przekonać ojca, że człowiek, który był jego wieloletnim wspólnikiem i przyjacielem, oszukiwał go od lat. Antoni zerwał wszelki kontakt z byłym przyjacielem, mimo że w sądzie Wornikowski dowiódł swojej niewinności.
Hania spojrzała teraz na Joachima i bezbłędnie odczytała wyraz jego twarzy. To było samozadowolenie. Był dumny ze swojej intrygi i nawet fakt pogrążenia przyjaciółki, nie robił na nim wrażenia. Nie rozumiała jak to możliwe, że postanowił tak bardzo ją pogrążyć. Mogła zrozumieć, że mógł odczuwać do niej żal z powodu tego, co rzekomo zrobiła, mógł być wściekły, miał prawo żądać wyroku, bo najwyraźniej wierzył, że była winna. Ale nie spodziewała się, że zapędzi się w swojej złości tak daleko, aby dołożyć jej nieprawdziwych zarzutów. Zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem wszystko, co tu się dzieje, jest nie tylko wynikiem knucia Patrycji, ale także tego, że Joachim postanowił się zabawić. Czy było możliwe, że zdawał sobie sprawę z nieprawdziwości zarzutów wobec Hani? Czy mógłby zrobić jej coś takiego tylko dlatego, że mógł? Nie, w to Hania nie była w stanie uwierzyć. Zbyt długo go znała, zbyt wiele razy widziała jego troskę, która ją obdarzał. To nie mogło być nieszczere. Jedynym wytłumaczeniem był fakt, że Joachim został zmanipulowany przez Patrycję i uwierzył we wszystko, co powiedziała.
Dalsze kłamstwa lokaja całkowicie pogrążyły Hanię. Z zeznań pana Leszka oraz kilku innych osób pracujących w rezydencji, wynikało, że Hania wdarła się na teren posesji i klęczała na kamieniach, chcąc w ten sposób udowodnić brutalność Pilarskich. Wreszcie Joachim, chcąc uchronić dziewczynę przed uszkodzeniami ciała, poprosił swojego pracownika o interwencję. Zdjęcia ilustrujące zajście ukazywały Hanię w pozycji wskazującej na szarpanie się z lokajem, podobnie zdjęcia ze stajni oraz pod domem sugerowały, że Hania zachowywała się irracjonalnie, potwierdzając zeznania lokaja, oraz kilku stajennych, którzy twierdzili, że chcieli ją odwieść od pracy w stajni.
Wisienką na torcie było zeznanie Tamary – sekretarki Joachima, która twierdziła, że mimo iż Hania nie była umówiona z Pilarskim, to ten postanowił ją przyjąć, prosząc, aby nieco zaczekała. Ta jednak nie chciała pójść do poczekalni i mimo zachęt, stała w korytarzu, robiąc zamieszanie. Hania chciała wtrącić, że otrzymała zaproszenie, ale nie była w stanie tego udowodnić, więc tylko pokręciła głową.
Ostatecznym ciosem był e–mail wysłany z jej konta wieczorem, po tym, jak wróciła do domu po utracie przytomności na posesji Pilarskich. Groziła w nim Pilarskim, Joachimowi, jego rodzicom i Patrycji, że jeśli nie wycofają zarzutów, to ona pokaże światu, jacy są.
– Po co miałabym to robić? – zapytała Hania całkowicie pokonana, patrząc w oczy Joachimowi. – Próba szantażu wobec niepodważalnych dowodów? Musiałabym być idiotką – dodała smutno.
Prokurator spojrzał na nią zdezorientowany, ale szybko wrócił na swoje tory. Hania jednak nie odpowiedziała już na żadne pytanie. Skorzystała z prawa do odmowy zeznań i pogodziła się z losem.
– Kiedyś prawda wyjdzie na jaw – powiedziała spokojnie do Joachima, gdy wyprowadzano ją z sali rozpraw, po odczytaniu wyroku.
Hania została uznana winną wszystkich zarzucanych jej czynów. Łącznie, sędzina dała jej pięć lat i wygłosiła mowę pouczającą, której Hania nie słuchała. Pogrążyła się we wspomnieniach.
***
– MÓWIĘ CI, HANIA – śmiał się Joachim. – Jaka ta Karina jest głupia!
– Nie mów tak – broniła dziewczyny Hania.
Od kilkunastu minut Joachim streszczał Hani swoją randkę z Kariną – dziewczyną, za którą Joachim chodził od kilku tygodni. Karina była wysoką szatynką, za którą ganiali niemal wszyscy faceci w liceum. Chodziła do trzeciej klasy i umawiała się, z kim chciała. Według szkolnej legendy nie pozwalała się nikomu nawet pocałować i z czasem chłopaki zaczęli zakładać się, kto uczyni to pierwszy. Joachim był od niej rok młodszy i zdawało się, że nie miał żadnych szans. Miał jednak jedną przewagę nad kolegami – Hanię. Ta delikatnie zbliżyła się do towarzystwa Kariny, przysłuchiwała się jej wypowiedziom, czytała wpisy na mediach społecznościowych i wkrótce dowiedziała się o niej wielu istotnych informacji. Poznała jej zwyczaje, hobby oraz nieco faktów z przeszłości. I tak poradziła Joachimowi zapisać się na basen, gdzie mógł ją spotykać dość często. Dzięki wizytom na basenie Joachim znalazł własne hobby i wkrótce pokochał pływanie na tyle, że stało się jego odskocznią od codzienności. Spotkania z Kariną na pływalni były zaś okazją do rozmów, które Joachim konsultował z Hanią. Stosując się do jej podpowiedzi, zagadywał Karinę o jej ojca, który wyjechał do Stanów kilka lat wcześniej i prowadził tam kwiaciarnię, a to z kolei skierowało rozmowy na nowe tory, czyli ulubiony temat rozmów Kariny – kwiaty. Joachim wiele dni wkuwał różne nazwy ciekawych roślin i istotne szczegóły na ich temat, aby móc zaimponować dziewczynie. Wkrótce udało mu się zaprosić ją na randkę, a zamówione kilka tygodni wcześniej, rzadkie tulipany „Fringed Black” otworzyły mu drogę nie tylko do ust Kariny, ale także do jej łóżka.
– Za kilka badyli dała się przelecieć – kontynuował Joachim.
– Te kilka badyli kosztowało prawie tysiąc złotych.
– E tam – Joachim wzruszył ramionami. – Z zakładu z Grocholem dostanę dwieście, z Frankiem trzysta pięćdziesiąt, a Maro był tak pewny, że obstawił siedem stów. Jeszcze na tym zarobiłem! – śmiał się Joachim. – Dzięki Hania.
– Myślałam, że ona ci się podoba… – zaczęła smutno.
– Jasne – odparł, rozsiadając się w fotelu w pokoju Hani w jej domu. – Fajna laska. Ale… powiedzmy, że straciłem zainteresowanie.
– No tak… – odparła cicho Hania.
Kilka dni później, w szkole szumiało od plotek. Z Kariny zrobiono zwykłą dziwkę i niemal wytykano ją palcami. Hani zrobiło się głupio i próbowała dziewczynę pocieszyć, aż wreszcie poszła do Joachima i zażądała, aby odkręcił ten bajzel.
– Chyba cię pogięło, Hanka! – żachnął się, kładąc się na dachu.
– Joachim, tak nie można – powiedziała, usiadłszy obok niego. – Ta dziewczyna ma zszarganą reputację i to przez ciebie! Musisz to naprawić!
– Sama sobie ją zszargała, puszczając się na prawo i lewo!
– Nie pieprz, Joachim! – zezłościła się. – Dobrze wiemy, że to nieprawda! Zakochała się w tobie, a ty ją wykorzystałeś, a potem naopowiadałeś głupstw na jej temat. Musisz to naprawić.
– Niczego nie będę naprawiał!
– W takim razie, do niezobaczenia! – rzuciła ostro, zeszła z dachu i poszła do domu.
Joachim leżał na dachu jeszcze kilka minut, zanim zerwał się i pobiegł za Hanią. Dogonił ją w jej ogrodzie.
– Dobra, przeproszę ją – powiedział. – Ale jak mam powstrzymać plotkę?
– To nie ja ją rozgłosiłam! – nastroszyła się Hania. – Poza tym, masz uważanie w szkole. W amerykańskim liceum byłbyś tzw. popularnym i wszyscy by się ciebie słuchali.
– Ale jesteśmy w Polsce!
– Chcesz powiedzieć, że nie dasz rady? – zapytała zadziornie.
– Dobra – odparł. – Wygrałaś.
Dwa dni później, po plotce nie było śladu, a Karina wróciła do żywych, nawet utrzymywała kontakt z Joachimem. To był pierwszy i jedyny raz, gdy Hania tak się wkurzyła.