Jeśli się odważysz - Maja Drożdż - ebook

Jeśli się odważysz ebook

Maja Drożdż

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czasami mogłoby się wydawać, że samotność jest jedynym wyjściem, aby uchronić się przed rozczarowaniem. Takiego zdania jest Nina, która pragnie odzyskać kontrolę nad własnym życiem. W ciągu paru lat utraciła zbyt wiele, by uwierzyć w szczęście. Jej wiara w ludzi zaczęła gasnąć, a jednak coś nie pozwoliło jej się poddać.

Kobieta jest gotowa sama stawić czoła przyszłości.

Lucas, samotnik z wyboru, miał tylko jeden cel w życiu - przetrwać. Najemnik niejednokrotnie spotkał się twarzą w twarz ze śmiercią, czasami nawet szedł z nią ramię w ramię, lecz poczucie humoru i grupa przyjaciół pozwalały mu zachować zdrowe zmysły.

Jeden wieczór namieszał w życiu Niny i Lucasa, bo gdy tylko ich drogi się skrzyżowały, wszystko zaczęło się komplikować. Wszelkie postanowienia słabły z każdym dniem tej przypadkowej znajomości.

Czasami miłość nie wystarcza, lecz bez niej życie jest znacznie trudniejsze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 335

Oceny
4,5 (78 ocen)
50
19
9
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sylllkaaa

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
20
MagdaT89

Nie oderwiesz się od lektury

"- Możesz mi powiedzieć, co robisz? - Załamuję się, nie widać? - wyrzuciła. - Wygodniej ci będzie w samochodzie... Nie mam za wiele czasu, więc wstawaj". Nina zaczyna nowy etap w życiu. Rozczarowania jakie spotkały ją jedno po drugim, sprowadziły ją do momentu, kiedy musi odbić się od dna. Ostatni czas w jej życiu, odebrał Ninie wiarę w ludzi oraz szczęście. Kobieta jednak postanawia zawalczyć o siebie i w pojedynkę iść do przodu. Przynajmniej do czasu, gdy nieoczekiwanie spotyka Lucasa.... Mężczyzna jest najemnikiem, który bardzo twardo stąpa po ziemi. Od najmłodszych lat musi walczyć, więc nie zna innego życia. Lucas nie raz otarł się o śmierć a jego rodziną jest paczka jego przyjaciół. Niewiele rzeczy w życiu, jest w stanie go zaskoczyć. A jednak spotkanie z Niną otworzyło drzwi, których w ogóle się nie spodziewał... Z każdą książką Mai, coraz bardziej uwielbiam Jej pióro. Każda z historii jest inna a bohaterowie czarują. Książki w niebieskich okładkach są nieodkladalne a...
10
Magga59

Dobrze spędzony czas

Można przeczytać , ale myślałam że fabuła będzie bardziej interesująca.
10
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia Polecam
00
miedzy_akapitami

Nie oderwiesz się od lektury

𝙅𝙚𝙨𝙡𝙞 𝙨𝙞𝙚 𝙤𝙙𝙬𝙖𝙯𝙮𝙨𝙯 jest historią Lucasa, Żniwiarza, którego mieliśmy okazję poznać w dylogii Będę. W "Będę żyć" przekonaliśmy się, że należy on do osób niezwykle lojalnych, choć mających trudną osobowość. Jednak kto tak naprawdę kryje się pod maską tego czarującego flirciarza? Nina to kobieta, która niestety przez swój życiowy bagaż, stała się trochę wycofana. Choć była samotna, nie utraciła charakteru. Ta dziewczyna nie jest nudna. Wystarczy ją bliżej poznać, by wiedzieć, że należy do pogodnych osób. Ma trochę sarkastyczne poczucie humoru, potrafi być pyskata i zadziorna. Lucasa to żołnierz, który po tym jak został wydalony z armii, rozpoczął pracę jako najemnik. Do wielu rzeczy miał bardzo luźne podejście i nigdy nie przywiązywał wagi do związków, aż do pewnego momentu. Lucas poczuł zazdrość, kiedy wszyscy w jego otoczeniu mieli swoje drugie połówki. Zaczął bardziej odczuwać brak kogoś na stałe. Relacje bohaterów uważam za idealną do fabuły książki. Ich więź budow...
00

Popularność




Copyright © Maja Drożdż, 2024

Projekt okładki

Agnieszka Zawadka

Zdjęcia na okładce

apimook (Adobe.Stock),

Volodymyr (Adobe.Stock),

ritfuse (Adobe.Stock)

Redaktorka prowadząca

Marta Burzyńska

Redakcja

Magdalena Białek

Korekta

Alicja Matyjas

ISBN 978-83--8391-547-0

Warszawa 2024

Wydawca

Wydawnictwo Najlepsze

Prószyński Media Sp. z o.o.

ul. Rzymowskiego 28

02-697 Warszawa

Nina

Nazywam się Nina Harbour. To mój pierwszy dzień pracy, więc byłabym wdzięczna, gdyby zechciała mnie pani zaanonsować odpowiedniej osobie, która z pewnością na mnie czeka.

Starałam się zrobić jak najlepsze wrażenie, jednak wzrok kobiety siedzącej za biurkiem zdradzał, że nie najlepiej mi to wychodziło. Spojrzenie recepcjonistki w pierwszej kolejności spoczęło na białej bluzce, którą miałam na sobie, a zaraz potem powoli przeniosło się na moją twarz. W powietrzu można było wyczuć unoszące się niewypowiedziane pytanie. Wszystkiemu winna była brązowa plama, zdobiąca górną część mojej garderoby. Było mi niesamowicie wstyd, ale nie miałam czasu na powrót do mieszkania, żeby się przebrać.

Dotarłam tutaj pięć minut przed czasem, aby wykazać się profesjonalizmem; bo przecież każdy wie, że nie należy przychodzić na ważne spotkania ani za późno, ani tym bardziej za wcześnie, lecz pokonując dumnie schody, potknęłam się nagle na jednym ze stopni, a wtedy kawa z papierowego kubka chlusnęła na mnie, parząc mi dekolt.

– Z kim rozmawiałaś? – zapytała młoda kobieta, od razu przechodząc ze mną na ty, co zupełnie zbiło mnie z tropu.

Nie byłam do końca pewna, czy panowały tutaj takie zasady, czy też moja rozmówczyni chciała w jakiś sposób pokazać mi swoją wyższość nade mną ze względu na staż pracy. A może moja poplamiona bluzka spowodowała, że kobieta potraktowała mnie jak niechlujną gówniarę? Ona sama prezentowała się nienagannie ze starannie ułożonymi kręconymi włosami w kolorze czekolady oraz w czerwonej bluzce. Jej śniada cera zdawała się ledwie muśnięta makijażem, za to wyglądała zjawiskowo, jakby kobieta spędziła cały weekend w spa i przyjechała do pracy bezpośrednio po relaksującym zabiegu. Z drugiej strony wyraz jej twarzy wskazywał na umęczenie i brak cierpliwości.

– W ubiegłym tygodniu rozmawiałam z Amandą z działu HR. Poinformowała mnie, że o swoim przydziale dowiem się na miejscu.

– Z Amandą? – dopytała recepcjonistka, jakby chciała się upewnić.

– Tak. Miałam się zgłosić dzisiaj. Więc jestem. Gotowa na mój pierwszy dzień pracy.

Który raz to powtórzyłam? Mój pierwszy dzień pracy. Powtarzałam to w kółko w myślach jak jakieś zaklęcie, w obawie, że od czasu ostatniej rozmowy z Amandą coś mogło się zmienić. Potrzebowałam tej pracy. Potrzebowałam jej jak jasna cholera.

– Świetnie! Wreszcie! – usłyszałam za plecami.

Odwróciłam się w stronę kobiecego głosu, który wybrzmiał tak niespodziewanie, że aż drgnęłam w przestrachu.

– Chodź za mną – poleciła drobna, lecz niezwykle energiczna osóbka, która absolutnie nie miała zamiaru na mnie czekać, tylko parła do przodu wzdłuż pustej ściany, mijając po drodze rzędy biurek zajmowane przez pozostałych pracowników.

Rzuciłam szybkie spojrzenie recepcjonistce, ale ta wzruszywszy ramionami, wróciła do swoich zajęć. Wyglądała na zadowoloną z obrotu sprawy, bo już nie musiała się mną dłużej zajmować. Ruszyłam więc, próbując nadążyć za kobietą bez zwracania na siebie uwagi innych, lecz gdy nagle zatrzymała się przed dużymi szklanymi drzwiami i odwróciła się w moją stronę, prawie na nią wpadłam.

– To będzie twoje stanowisko pracy – oświadczyła, wskazując dłonią blat pustego biurka, które znajdowało się naprzeciw wejścia do oszklonego gabinetu. – Przynieś mi kawę i za dziesięć minut spotkamy się w konferencyjnej. Nie spóźnij się.

Zanim odeszła, zdążyłam się jej przyjrzeć. Na moje oko mogła mieć około pięćdziesięciu lat, ale trzeba było przyznać, że była zadbana, elegancko ubrana, a zapach jej perfum unosił się w powietrzu w sporym zasięgu rażenia, jakby to jej ciało wydzielało ten zapach.

Nie miałam zbyt wiele czasu, żeby ogarnąć kawę i jeszcze dowiedzieć się, gdzie znajdowała się owa „konferencyjna”, dlatego z torebką na ramieniu ruszyłam w stronę znudzonej recepcjonistki. Na mój widok kobieta westchnęła, co lekko podniosło mi ciśnienie.

– Mam pytanie – zaczęłam, starając się opanować irytację spowodowaną jej nastawieniem do mnie. – Gdzie jest sala konferencyjna?

Zamiast pokierować mnie słownie, kobieta podniosła rękę, wyprostowała ją w łokciu i wymierzyła w stronę podwójnych drewnianych drzwi. Wystawiła przy tym palec wskazujący tak gwałtownie, jakby chciała mnie wysłać do kąta. Podążyłam wzrokiem na przestrzał dużego pomieszczenia, pokonując spojrzeniem biurka i ludzi, którzy je zajmowali. Już wiedziałam, gdzie miałam się zjawić za osiem minut, które w tym momencie mijały zaskakująco szybko.

– A gdzie dostanę kawę?

– Potrzebujesz jej jeszcze więcej? – zapytała, ostentacyjnie wlepiając wzrok w moją bluzkę.

– Tak. – Uśmiechnęłam się słodko, wciąż utrzymując nerwy na wodzy. – Muszę ją sobie wylać na plecy, żeby wzór był ten sam. Myślę, że tak będzie wyglądać o wiele lepiej. A ty jak sądzisz?

Nie bawiłam się już w konwenanse i jak ona do mnie, tak i ja zwróciłam się do niej na ty. Kobieta skrzyżowała ręce na piersiach, po czym przechyliła głowę nieco w bok, a jej mina wyrażała politowanie. Nasza znajomość nie rozpoczęła się zbyt dobrze, miałam tego świadomość, jednak nie chciałam być postrzegana przez współpracowników jako bezradna i wystraszona nowicjuszka. Nie miałam również zamiaru podpaść pierwszego dnia pracy, dlatego oddaliłam się szybko w stronę windy, mając w głowie tylko jedno zadanie: kawa.

Wybiegłam przed budynek, po czym szybko zlokalizowałam budkę, w której sama jeszcze kilkanaście minut temu zaopatrzyłam się w kofeinowy napój. Mimo że serce dudniło mi w klatce piersiowej, starałam się uspokoić myśli i zdecydować, którą wersję powinnam kupić. Nie dopytałam i teraz stałam przed dylematem, spoglądając na krótką, lecz bardzo istotną listę. Mogłam kupić espresso, latte macchiato, cappuccino albo americano, ale za cholerę nie wiedziałam, którą powinnam wybrać. Wreszcie wzięłam wszystkie cztery, niosąc je dumnie na tekturowej, wytłaczanej podstawce.

Tym razem nie ucierpiała ani moja bluzka, ani eleganckie czarne spodnie; na dodatek zdążyłam do sali konferencyjnej minutę przed czasem i usadowiłam się z notesem i długopisem przy dużym, prostokątnym stole, który mógłby śmiało pomieścić ponad dwadzieścia osób. Nie zdążyłam wyciszyć umysłu, gdy do pomieszczenia weszła moja szefowa, a za nią pojawił się całkiem przystojny mężczyzna. Wstałam, będąc przekonana, że mam uczestniczyć w swoim pierwszym spotkaniu z klientem. Całkiem nieźle jak na pierwszy dzień pracy.

Uśmiechnęłam się przyjaźnie do gościa, na co on odpowiedział mi tym samym.

– Myślałem, że chciałaś porozmawiać na osobności – odezwał się mężczyzna.

– To moja asystentka. Będzie moim świadkiem.

Świadkiem? To słowo zabrzmiało jak zapowiedź batalii w sądzie. Nie chciałam być świadkiem. Nie zamierzałam siadać, chociaż miałam wrażenie, że nogi na sekundę się pode mną ugięły.

– Nie podoba mi się to, w jaki sposób chcesz to załatwić – powiedział.

– A mi nie podoba się to, jak wchodzę do mojego domu i widzę jakąś panienkę ujeżdżającą cię w salonie.

Przełknęłam ślinę i natychmiast spuściłam wzrok. Nie potrafiłam ukryć swojego zażenowania. Czułam, że nie powinnam tutaj być i wysłuchiwać niezwykle prywatnej kłótni.

– To jest też mój dom. – Niski głos nie był natarczywy ani wrogi, odbierałam go wręcz jako niesamowicie spokojny. Zważywszy na okoliczności było to wręcz osobliwe.

– Mogłeś zadzwonić, że chcesz z niego skorzystać – warknęła.

– To się tyczy także ciebie.

– Znalazłeś już sobie jakiegoś prawnika?

– Przepisz dom na mnie i będzie po sprawie. I tak rzadko tam jeździsz.

– Twoje niedoczekanie. Jestem starsza, więc to ja powinnam go dostać.

– Rodzice byli innego zdania. To jedyna nieruchomość, którą pozostawili nam obojgu.

Rodzice? Zaczęłam się gubić. Czyżby tych dwoje było rodzeństwem? To trochę zmieniało postać rzeczy, lecz mimo wszystko sytuacja nie była dla mnie zbyt komfortowa.

– Nie dogadamy się – zawyrokowała.

– Najwidoczniej.

Mężczyzna popatrzył na mnie i złapał moje spojrzenie. Uśmiechnął się delikatnie, niczym rodzic, który przeprasza za zachowanie swojego rozwydrzonego dziecka. Nie wiedziałam, jak się mam zachować, ponieważ stroną w tym sporze była moja szefowa, dlatego musiałam być ostrożna w swoich reakcjach, lecz musiałam przyznać, że faworyzowałam w myślach czarującego nieznajomego. Był opanowany i przyjazny, co ­zdecydowanie nie pozwalało mi być obiektywną w tej sprawie.

– Co to jest? – Wzburzona kobieta zwróciła się tym razem do mnie. Wskazywała na kubki z kawą, żądając ode mnie wyjaśniania.

– Nie wiedziałam, jaką pani pije, więc wzięłam cztery rodzaje – odparłam zdecydowanym głosem.

W odpowiedzi usłyszałam ryk poirytowania, który natychmiast wypełnił całe pomieszczenie. Ten dźwięk przypominał złowrogie muczenie dzikiej krowy. Zdumiona, wzrokiem odprowadziłam szefową do drzwi, a gdy za nimi zniknęła, z trudem utrzymywałam powagę. W chwili, gdy mężczyzna zwrócił ku mnie swoje spojrzenie, na moich ustach pojawił się uśmiech, który natychmiast zakryłam dłonią.

– Nie wolałaś być saperem albo pogromczynią lwów? – zapytał, na co wybuchłam szczerym śmiechem.

Ta sytuacja była komiczna, ale gdy tylko uświadomiłam sobie, że będę musiała pracować z tą kobietą na co dzień, od razu przestało mi być do śmiechu.

Wychodząc z sali konferencyjnej, zabrałam ze sobą cztery cudownie pachnące kawy, po czym bez skrępowania, głośno i wyraźnie zaproponowałam je osobom siedzącym za biurkami w swoich boksach. Nie musiałam długo czekać na odzew ze strony kolegów; moja oferta była niezwykle kusząca, a biorąc pod uwagę liczbę współpracowników w biurze – krótkoterminowa. Kubki z aromatycznym napojem zniknęły z mojej ręki praktycznie w okamgnieniu. Ostatni z nich przypadł kobiecie, która właśnie przechodziła obok mnie.

– Miły gest. Dzięki – zwróciła się do mnie z uśmiechem, następnie podała mi swoją dłoń, którą od razu uścisnęłam. – Jestem Lexi Turner.

– Nina Harbour.

– Nina Harbour? – powtórzyła za mną pytająco. – Anthony myślał, że zrezygnowałaś. Czeka na ciebie.

– Kto?

– Anthony Hall. To z nim będziesz pracowała.

– Myślałam, że… – zaczęłam, ale tak naprawdę nie znałam jej imienia i nazwiska, dlatego wskazałam palcem gabinet kobiety, która zaciągnęła mnie na potyczkę z bratem.

– Z Lydią Garner? – zaśmiała się. – Wierz mi, wolisz Anthony’ego Halla.

– Jeszcze go nie znam, ale jestem więcej niż pewna, że masz rację.

Lucas

Akurat dzisiaj piwo zupełnie mi nie wchodziło. Byłem jeszcze mocno zmięty po wczorajszym wieczorze. Miałem ostatnio za dużo wolnego czasu, a to nigdy nie wpływało na mnie zbyt dobrze; dlatego cieszyłem się, że wreszcie szykowała się nowa akcja. Nie podobały mi się moje przemyślenia, które atakowały umysł dzień po dniu. Cały pieprzony miesiąc był taki. Miałem wokół siebie przyjaciół, ale dopiero teraz zacząłem odczuwać to, że każdy z nich kogoś miał. Ja natomiast zawsze byłem sam i jak do tej pory w ogóle mi to nie przeszkadzało.

Aż do teraz.

Nigdy nawet nie przymierzałem się do poważnego związku, bo krótkie chwile przyjemności z nieznajomymi kobietami w zupełności mi wystarczały. Poza tym rodzinne życie było z pewnością przereklamowane. Nie rozumiałem dlaczego, patrząc na moich kumpli, zacząłem zastanawiać się nad tymi wszystkimi głupotami. Wiedziałem, że nigdy nie dam się usidlić, a mimo to coś mrowiło mnie pod skórą na widok zakochanych przyjaciół. Obiektywnie rzecz biorąc, to mógł być równie dobrze zwykły wkurw na ich publiczne migdalenie się.

Na szczęście dzisiaj byliśmy sami, bez kobiet; nie licząc Moniki, którą i tak traktowałem wyłącznie jak żołnierza. Tak, to było całe moje życie – armia. Najpierw jako gówniarz zaciągnąłem się w jej szeregi, żeby bronić naszego kraju, a później zostałem z niej wydalony. Usłyszałem jakieś śmieszne zarzuty, że jestem zbyt brutalny i przejawiam niepokojące odrętwienie emocjonalne. Ja nie widziałem tego w ten sposób; po prostu zostałem stworzony do walki i nie rozczulałem się nad wrogiem. Obserwowali mnie przez jakiś czas na misjach w Afganistanie, a później uznali, że jestem jakimś psycholem, więc odesłali mnie na zieloną trawkę.

Tamtego okresu nie wspominam zbyt dobrze. Bezczynne siedzenie na dupie było dla mnie torturą; dlatego gdy Marcus i Nate, moi starzy kumple, odeszli z armii i chwilę później założyli swoją własną formację, wszedłem w jej skład z nieukrywaną radochą.

Znałem ich bardzo dobrze, bo razem służyliśmy, a oni doskonale wiedzieli, do czego jestem zdolny, więc kiedy tylko złożyli mi propozycję, przyjąłem ją bez chwili zastanowienia. Nigdy tego nie żałowałem, ponieważ walka była jedyną rzeczą, na której się znałem, a prywatna armia kumpli zajmowała się beznadziejnymi zleceniami, takimi, których realizacji nikt inny nie chciał się podjąć.

Krótko mówiąc, zostałem najemnikiem i było mi z tym cholernie dobrze.

Stanowiliśmy z chłopakami i Monicą niezły zespół. Wprawdzie Nate zginął pięć lat temu w jednej z naszych akcji, co mocno w nas walnęło, to jednak po tym feralnym dniu nie zwolniliśmy tempa. Bywały zlecenia, które nie gwarantowały nam powrotu do domu, ale żadne z nas nie kwestionowało tego, czy powinniśmy dalej się tym zajmować. Nawet wtedy, gdy jeden po drugim zaczęli tworzyć stałe związki ze swoimi kobietami, a Monica z Jacobem, wciąż ryzykowaliśmy. Dla mnie to było jak wyjście na spacer. Nie przejmowałem się za bardzo tym, że mogę z niego nie wrócić. Nick za to miał żonę i dwójkę dzieci, więc nie mógł sobie pozwolić na olanie ryzyka; chociaż każdy z nas potrafił się wyłączyć i odstawić prywatne życie na boczny tor podczas akcji. Byliśmy zawodowymi żołnierzami i nawet Monica nie odstawała od całej reszty. Miała męża, który pogodził się z jej mało kobiecym zajęciem.

Marcus był naszym dowódcą tylko dlatego, że to właśnie on założył tę najemniczą grupę i miał potężne kontakty, które pomagały w akcjach. Kiedy Nate jeszcze żył, razem wszystkim zarządzali, a teraz to ja go zastępowałem, gdy sytuacja tego wymagała. Byłem gotowy do działania w dzień i w nocy, dwadzieścia cztery godziny na dobę, na okrągło, i pewnie dlatego spłynął na mnie ten zaszczyt. Jako jedyny z nich wszystkich nie miałem też żadnych innych zobowiązań. Nawet Miles przygruchał sobie jakąś pannę, chociaż przez chwilę myślałem, że tylko ją sobie wyobraził. On dołączył do nas najpóźniej i był bardziej specem od sprzętu technicznego, jednak podczas naszych interwencji potrafił się napierdzielać. Miał też celne oko, więc gdyby zaszła taka potrzeba, mógł zastąpić Nicka, który był snajperem.

Siedzieliśmy w salonie Moniki, bo akurat dzisiaj miała wolną chatę. Jej mąż, którego ochrzciłem doktorek, miał właśnie dyżur w szpitalu, więc wszyscy zwaliliśmy się do niej. To nie miało byś spotkanie towarzyskie, tymczasem po dwóch godzinach zjawiły się Emily, kobieta Marcusa, a także Rachel, żona Nicka. Na szczęście Miles przyszedł sam, więc przynajmniej miałem z kim rozmawiać, zanim drogie panie się ulotniły.

– Dobra, słuchajcie – odezwał się Marcus, porzucając luzacki ton. – Ta akcja musi pójść gładko. Słyszysz, Żniwiarz?

Podniosłem głowę, gdy zwrócił się bezpośrednio do mnie. Monica uśmiechnęła się na tę uwagę.

– Dlaczego ta gadka skierowana jest do mnie? – zapytałem, naprawdę ciekawy.

– Bo czasami ci odwala, a oni mają pozostać żywi. Nikt nie zginie. Rozumiesz? Ta akcja ma być czysta jak łza.

– Sam wiesz, że przy mnie ludzie czasami płaczą krwawymi łzami – zażartowałem.

– Dobra, powtórzę to jeszcze raz. – Marcus wbił we mnie wzrok, ale już po chwili skanował nasze twarze, każdego z osobna. – Wyświadczamy przysługę mojemu kumplowi, który zawsze odwraca wzrok, kiedy tego potrzebujemy. Sprząta po nas…

– Nie przesadzaj – wszedł mu w słowo Nick. – Przeważnie to sami sprzątamy po sobie.

– A tak dokładniej, to ja to robię – zaznaczyłem.

– Jakoś nie narzekasz – powiedziała Monica.

– Nie narzekam, bo to zajęcie jak każde inne.

– I tu bym się z tobą nie zgodziła.

– Na szczęście nie pytałem cię o zdanie.

Wystawiła mi środkowy palec, co tylko wywołało mój uśmiech. Za każdym razem, gdy brakowało jej argumentu, pokazywała tym gestem swoją rezygnację. Każdy z nas znał ten sam sposób na zakończenie dyskusji.

– Plan jest taki – zaczął Marcus – wpadamy, robimy swoje, a później zostawiamy Carterowi kolesi w prezencie. To wszystko. Żadnych ofiar – dodał z naciskiem.

– Panowie z DEA nie chcą splamić sobie rączek? – zażartował Miles.

– Nie mogą. Poza tym nikt ich sobie nie poplami – wyjaśnił nasz dowódca.

– Skoro to wszystko takie na legalu, bez rozlewu krwi, to dlaczego nie mogą tego zrobić sami?

Pytanie Nicka było bardzo trafne. W jednej chwili wszyscy popatrzyliśmy na Marcusa. Czekaliśmy na wyjaśnienia, bo przecież musiały jakieś być, skoro mieszaliśmy się w zwyczajny nalot na grupkę handlującą narkotykami, co zdecydowanie wpisywało się w zakres działań DEA. My rzadko braliśmy udział w czymś takim. Wkraczaliśmy do akcji, gdy w grę wchodziły grubsze sprawy, żeby nasi koledzy agenci nie mieli na swoim sumieniu ludzi, tylko zakończone sukcesem dochodzenia.

– To jest delikatna sprawa – odezwał się wreszcie Marcus. – Nie mogą w to wciągnąć większej liczby ludzi. Wtajemniczeni w to są tylko Carter, Wes i Pete.

Wymienił ludzi, z którymi od dawna współpracowaliśmy.

– Bo? – ciągnęła go za język Monica.

– Bo celem jest członek rodziny wysoko postawionego ­człowieka.

– Czarna owca, ale nie do odstrzału – zastanawiałem się na głos. – To musi być bardzo ważna persona.

– Otóż to – skwitował moją wypowiedź Marcus. – Działamy po cichu. Kiedy już opanujemy sytuację, dzwonimy po Cartera, spełniając swój obywatelski obowiązek. Po wszystkim się ulatniamy.

– Jak duża jest ta grupa do rozbiórki? – zapytał Nick.

– Około dziesięciu gości.

– Po dwóch na głowę – odezwał się Miles.

– Opłaciło się chodzić do szkoły, co? Szybko to przeliczyłeś, geniuszu – zażartowałem, po czym drugi raz tego wieczoru zobaczyłem środkowy palec.

– Mimo wszystko to będzie nieco podejrzane.

Popatrzyliśmy wszyscy na Monicę, ale chyba każdy z nas zastanawiał się nad tym samym. Czekaliśmy jednak na rozwinięcie jej toku myślenia.

– Znamy Wesa i Pete’a – kontynuowała. – Wes wprawdzie jest sprawny, ale Pete musiałby zrzucić co najmniej z dziesięć kilo, żeby móc komukolwiek dać radę. Nie znam tego Cartera, bo jest nowy w DEA…

– Jest sprawny – zapewnił Marcus, wchodząc jej w zdanie.

– To nie zmienia faktu, że Carter i Wes nie daliby samodzielnie rady dziesięciu facetom. Skoro handlują narkotykami, to na pewno są uzbrojeni. Zanim Pete zrobiłby dwa kroki, dostałby kulkę w łeb – kontynuowała. – A jeżeli Carter nie jest jakimś ninja, to wątpię, czy Wes zrobiłby wielką różnicę, machając gnatem i odznaką. Nikt nie uwierzy w bajeczkę, że dwóch i pół agenta rozbroiło szajkę narkotykową. Chyba że to dzieciaki, które sprzedają skręty na szkolnym boisku.

– To dobrze zorganizowana grupa, która działa dosyć prężnie – odezwał się Marcus. – Rozprowadzają herę, kokę, amfę i najgorsze gówno, czyli tranq. Wiem, że dostarczają je za pomocą Ubera. Przyjmują zamówienia i dowożą na miejsce. Po Houston zapieprzają cztery samochody, ofertujące powolne narkotykowe samobójstwo. Nie wiemy, które to samochody, bo ciągle zmieniają tablice, ale dostałem informację o miejscu doładowania tych uberów.

– Kiedy? – zapytał Miles.

– W ten piątek. Załatwimy to szybko i bezboleśnie. Carter ze swoimi ludźmi będzie w gotowości. To będzie cicha interwencja bez rozlewu krwi.

Było mi wszystko jedno, aczkolwiek to wyglądało na zbyt łatwe zadanie, a odrabianie lekcji za kogoś, kogo nie znałem, było w tej sytuacji ciut podejrzane.

– I co? Działamy teraz pro bono dla koleżki Cartera? – zakpiłem.

– Carter jest naszą wtyką. Tak jak Pete i Wes. Pomagamy sobie nawzajem. A ten, któremu chcemy się przysłużyć do odznaczenia i nagrody, jest moim dobrym kumplem. A ta przysługa nam się opłaci.

– Spoko. Łajzy to łajzy, a sprzątać ktoś musi.

Uniosłem dłonie w geście poddania, chociaż przeważnie to ja wywoływałem taki odruch u innych.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI